Niezapomniane chwile z Sai - cz. 7 i 8

Chidambaram Krishnan

po kliknięciu części: 1,2, 3,4, 5,6  

         Kontynuujemy prezentację cudownych wspomnień pana Chidambarama Krishnana, wieloletniego wyznawcy Bhagawana Baby, który przybył do Pana w trochę niezwykłych okolicznościach. W ostatnim odcinku przerwaliśmy narrację w chwili, gdy rozmyślaliście o wizji/śnie pana Krishnana. Pan Krishnan chciał uzyskać co do niej pewność, więc postanowił wrócić do Puttaparthi i omówić tę sprawę bezpośrednio ze Swamim. W tym odcinku będziemy mu tam towarzyszyć i dowiemy się, co było dalej. Zachęcamy Was do czytania.  

    Swami powiedział kiedyś do mnie: „Zapewnię ci doskonałą opiekę, bez względu na okoliczności. Dam ci również dokładne wskazówki jak i kiedy należy działać”. Z początku nie przyjmowałem do wiadomości boskości Swamiego i zwykle przeprowadzałam krytyczną analizę każdego wypowiedzianego przez Niego zdania, zamiast akceptować je z wiarą. W końcu spłynęło na mnie zrozumienie, że nie mam najmniejszego prawa postępować w ten sposób. Muszę naprawdę w pełni poddać się Swamiemu, pozostawiając Mu każdą sprawę, bez względu na karmę. On wie wszystko i zawsze robi to, co dla mnie najlepsze. Ta prawda powoli zapadała w moje serce. Uzmysłowiłem sobie, że nie pozostaje mi nic innego jak tylko akceptować Jego wybory i wierzyć, że Swami pragnie mojego dobra. W ten sposób wyzbyłem się bezużytecznych analiz. Jeśli Pan mówi „stój”, to stoję. Jeśli mówi „usiądź”, to siadam. Po prostu wypełniam Jego polecenia. Nauczyłem się dostrzegać Sai Babę we wszystkim, ponieważ to jedyna prawda. Niewątpliwie Swami nieustannie nam o niej przypomina, ale szybko o tym zapominamy, ponieważ przyzwyczailiśmy się koncentrować na zewnętrznej różnorodności. Dlatego, zamiast przyglądać się formom zewnętrznym, powinniśmy bez przerwy ćwiczyć się w dostrzeganiu swojej wewnętrznej boskości.

Jak uniknąć konsekwencji karmy  

    W tym miejscu przypomina mi się pewna historia. Jakiś pan, podróżujący ze Swamim samochodem, zapytał: „Swami, powiedziałeś, że nie powinniśmy polować i zabijać zwierząt. Przypuśćmy, że zbliży się kobra, żeby mnie ukąsić. Czy mogę ją zabić?” Swami odrzekł: „Jeśli myślisz, że przyszła cię ukąsić, to możesz ją zabić, ale jeśli wierzysz, że rezyduje w niej Swami, to nie wolno ci tego zrobić.” „Ależ Swami, kobra może mnie ukąsić!” „Nie” – odpowiedział Swami. „Jeśli naprawdę wierzysz, że Swami przebywa również w kobrze, to nie zostaniesz ukąszony.” Mogę z całą mocą stwierdzić, że to prawda. Przeżyłem wiele chwil, gdy niebezpieczeństwo natychmiast się oddalało, ze względu na tę wiarę. Ta wiara przyciąga opiekę Swamiego. Swami powiedział mi kiedyś: „Nadchodzi pewien mężczyzna, żeby cię zaatakować i pchnąć nożem. Próbuje to zrobić z powodu twojej karmy. Może unikniesz ataku, ale nie uda ci się na zawsze umknąć przed konsekwencjami karmy. Ponieważ w normalnych okolicznościach nie ma przed nią ucieczki. Jeśli jednak w atakującym cię sztyletem człowieku ujrzysz Swamiego i złożysz Mu namaskar, niebezpieczeństwo ustąpi i znikną skutki twoich dawnych czynów, tak po prostu!” Wszystko jest teatrem. Swami jest tym, który przychodzi cię zranić i tym, który zostanie zraniony. Jest obydwoma. Z powodu ignorancji, widzimy te dwie osoby jako oddzielne. Lecz gdy poznajemy prawdę, przedstawienie się kończy i karma znika! Zatem najbezpieczniejszym sposobem wymazania całej przeszłej karmy i uniknięcia gromadzenia się nowej jest dostrzeganie Swamiego we wszystkim. Przychodzi to dzięki całkowitemu poddaniu się Jego woli i jest najlepszym rozwiązaniem.

Intrygująca przygoda na Cejlonie 

    Opowiem teraz o zdarzeniu, które miało miejsce w 1961 roku. Pokazuje ono, że Swami opiekuje się nami, skoro dał na to słowo. W tym czasie nasza spółka prowadziła mnóstwo interesów na Cejlonie[1]. Nasz produkt posiadał znak firmowy. Przepisy na Cejlonie ustalały, że znak firmowy musi być odnowiony przed datą jego wygaśnięcia. W Indiach przepisy nie są takie sztywne i istnieje okres przejściowy, ale na Cejlonie nie ma z tym żartów. Znak firmowy trzeba odnowić, bo inaczej traci się go na rzecz innego przedsiębiorstwa. Więc, jak powiedziałem, znak firmowy naszej spółki musiał zostać odnowiony. Mój brat miał w tej sprawie polecieć na Cejlon. Kierowaliśmy się zasadą: „Nie rób nic bez zgody Swamiego”. W związku z tym mój starszy brat udał się do Puttaparthi po błogosławieństwo. Swami udzielił mu go z miłością. Spółka była zarejestrowana na nazwisko brata, brat był legalnie jej właścicielem. Musiał pojechać i podpisać dokumenty potrzebne do odnowienia znaku. Swami poprosił go o załatwienie na Cejlonie kilku drobnych spraw, dał mu prasadam i zgodził się, żeby wziął udział w uroczystościach ślubnych córki wysokiego komisarza. Potem brat wyjechał z Puttaparthi i przez Trichy wrócił do nas do Nukkudal. W Trichy zarezerwował bilet na samolot do Kolombo. Do domu dotarł wieczorem, około 19:30. Na przywitanie powiedział mi, że dostał błogosławieństwo Swamiego, że zarezerwował bilet i że wyjeżdża rankiem. Dodał: „Nie będzie mnie tylko przez kilka dni. W tym czasie zajmij się naszymi interesami.” O 4:30 obudził mnie i oznajmił: „Przed chwilą Swami ostrzegł mnie, żebym nie leciał na Cejlon.” Zdziwiony odrzekłem: „Bracie, myślę, że to ci się przyśniło. Byłeś u Swamiego i otrzymałeś Jego zgodę. Co więcej, Swami poprosił cię o załatwienie kilku spraw. Jak mógł to wszystko odwołać?” Brat odpowiedział: „To nie był sen. Swami pojawił się fizycznie i powtarzał, że powinienem zrezygnować z podróży. Pochylałem się do Jego stóp, gdy nagle zniknął. Tak wygląda prawda.” Nie byłem gotowy na jej przyjęcie, więc powiedziałem: „Słuchaj, byłeś w Puttaparthi i Swami pozwolił ci lecieć. Co więcej, pobłogosławił cię. Teraz oznajmiasz, że zostajesz w domu. Nie mogę się z tym zgodzić. Sugeruję, żebyś postąpił zgodnie z wcześniejszymi planami.” Brat nie miał nastroju do słuchania moich uwag i powtórzył: „Już ci mówiłem, Swami stał przede mną w Swojej fizycznej formie i kilkakrotnie mnie prosił, żebym został w domu.” To mnie jednak nie przekonało. Uznałem jego wizję za halucynację. Potem brat dodał, że Swami prosił o to, ponieważ pojawiło się nieoczekiwane niebezpieczeństwo. Byłem tym wszystkim zaniepokojony i rzekłem: „Bracie, pomyśl tylko co się stanie, jeśli nie polecisz. Co będzie z naszym znakiem firmowym?” Brat odparł: „Rozumiem to, lecz skoro zagraża mi niebezpieczeństwo, to czego ode mnie oczekujesz?” Uznałem, że istnieje tylko jeden sposób rozwiązania tej sprawy – powinienem udać się do Swamiego i poprosić Go jeszcze raz o przewodnictwo. Wezwałem kierowcę i niemal natychmiast wyjechałem. O 19:30 dotarłem do Puttaparthi i Swami zaraz po mnie posłał. Wszedłem na górę i przekonałem się, że na mnie czeka. Zapytałem: „Swami, o co chodzi?” Swami odparł: „Gdyby twój brat pojechał tam teraz, nie wróciłby już żywy.” Zdziwiłem się. „Ależ Swami, to Ty dałeś bratu pozwolenie na wyjazd na Cejlon.” Swami powiedział: „Tak, to prawda, ale sytuacja była wtedy inna.” Nie rozumiejąc tego zapytałem: „Swami, co sprawiło, że sytuacja tak nagle i dramatycznie się zmieniła?” Swami cierpliwie odrzekł: „Wkrótce po wyjeździe stąd twojego brata, prezes waszej firmy na Cejlonie zwolnił kierowcę. Kierowca rozzłościł się i próbował zaatakować prezesa. Żeby uratować swoją skórę, prezes powiedział kierowcy, że to twój brat polecił go zwolnić. To nieprawda, ale kierowca w to uwierzył i poprzysiągł, że jeśli twój brat przyjedzie na Cejlon, to go zabije. Z tego powodu pojawiłem się przed twoim bratem i powstrzymałem go od wyjazdu.” Rozumiałem co się stało, ale wciąż miałem wątpliwości. Zapytałem: „Swami, w porządku, ale co z odnowieniem znaku firmowego? Jeśli mój brat nie pojedzie na Cejlon i nie podpisze papierów, stracimy go.” Swami odparł: „Nie martw się o to. Sam się tym zajmę.” Wciąż nie w pełni świadomy boskości Swamiego, zapytałem naiwnie: „Swami, jak możesz się tym zająć, skoro jesteś tutaj? Tam musi pojechać mój brat. Tego wymaga prawo.” Swami odsunął od Siebie moje niedojrzałe uwagi, mówiąc: „ Czy ci nie powiedziałem, że zajmę się wszystkim? Teraz zamilknij.” Potem zapytał: „Czy twój brat ma na Cejlonie coś jeszcze do zrobienia?” Odpowiedziałem: „Tak, Swami, wybierał się na ślub córki wysokiego komisarza indyjskiego.” Swami powiedział: „Twojemu bratu nie wolno tam pójść, ale ty możesz go zastąpić.” Przeraziłem się i wyjąkałem: „Ależ Swami, ten wściekły kierowca rzuci się na mnie!” Swami uśmiechnął się i rzekł: „Nic ci nie zrobią. Zaopiekuję się tobą.” Następnie zmaterializował wibuti i polecił mi otworzyć usta. Wysypał je na mój język i polecił: „Zjedz to.” Potem dodał: „Po prostu jedź tam i zaufaj Mi. Nie spotka cię żadna krzywda.” Wróciłem do rodzinnego miasta i opowiedziałem o wszystkim bratu. Odetchnął z ulgą: „Dzięki Bogu, że nie poleciałem, bo Ali byłby mnie zabił.” Wtedy powiedziałem bratu, że Swami upewnił mnie, że zajmie się sprawą naszego znaku towarowego. Brat nie wiedział jak Swami tego dokona, ale o nic już nie zapytał. Potem przypomniał sobie: „A co ze ślubem córki wysokiego komisarza?” Odrzekłem: „Swami polecił, żebym się na niego wybrał.” Brat się przeraził i powiedział: „Nie możesz pójść! Ten zwariowany kierowca spróbuje cię zabić!!” Upewniłem brata: „Nie bój się. Swami powiedział, że nic mi się nie stanie, bo będzie mnie ochraniał.” Brat nie był do końca przekonany i próbował zniechęcić mnie do wyjazdu, ale stałem przy swoim – Swami poprosił mnie, żebym pojechał i upewnił mnie o Swojej opiece. Nie mogło mnie nic zatrzymać. Pojechałem!

Na Cejlonie moje życie zawisło na włosku 

    Wyruszyłem na Cejlon. W drodze do Kolombo, gdzie miał odbyć się ślub, wylądowałem w Jaffnie. Odebrał mnie prezes firmy i od razu oznajmił, że powinienem zrezygnować z wyjazdu do Kolombo. Dodał: „Jeśli pan tam pojedzie, Ali spróbuje pana zabić.” Odpowiedziałem zuchwale: „Jadę. Nic mi się nie stanie.” Prezes i jego towarzysze robili wszystko, żeby mnie zatrzymać, ale w końcu zrozumieli, że nie zmienię zdania. Powiedzieli więc: „W porządku, zawieziemy pana do Kolombo i podrzucimy do rezydencji, ale potem znikniemy. Jeśli Ali zobaczy nas razem, zabije nas, jak tylko załatwi się z panem!” Jak wcześniej wspomniałem, to miejscowy prezes pozbył się kierowcy. Pragnąc uniknąć potępienia, oświadczył mu, że polecenie zwolnienia wydał właściciel firmy, czyli mój brat. Prezes obawiał się, że jeśli brat lub ja przyjedziemy na Cejlon, prawda wyjdzie na jaw i znajdzie się w wielkich tarapatach. Byłem w Kolombo i kłopoty mogły pojawić się w każdej chwili.  

   Czułem się tak zmęczony, że zasnąłem zaraz po tym jak podrzucili mnie do mieszkania. Wczesnym rankiem usłyszałem pukanie do drzwi. Na wpół śpiący, otworzyłem je. A tam, naprzeciw mnie stał Ali, wściekły jak diabli, razem z trzema kumplami. Wepchnęli się do pokoju i zamknęli drzwi. Potem odezwał się Ali: „No, twardzielu, co sobie myślisz? Twój wielki brat ukrywa się w Indiach, a ty uważasz, że możesz przyjechać tutaj i wymigać się od wszystkiego? Czujesz się bezpieczny pod opieką Sai Baby?” Muszę w tym miejscu zaznaczyć, że Ali był w Indiach i z rodzinnego miasta zawiózł mnie do Puttaparthi na spotkanie z Babą. Widział Babę. Byłem przerażony i robiłem wszystko, żeby ułagodzić zbirów, chcących odebrać mi życie. Powiedziałem do Alego: „Posłuchaj, nie denerwuj się. Porozmawiajmy spokojnie i rozwiążmy ten problem.” Ali nie był w nastroju do słuchania i krzyknął: „O czym tu mówić? Przyjechałeś, żeby się pysznić swoją władzą. Jesteś Hindusem, ale tu jest Cejlon, nie Indie. Nie miałeś prawa mnie zwalniać. Jesteś zarozumiały i myślisz, że się wywiniesz. Przekonamy cię, że się mylisz. Musisz za to zapłacić i zapłacisz.” Zmieniłem taktykę i rzekłem: „Zapominasz, że ja także mam broń, ale jej nie dotykam. W tej chwili jestem sam, a was jest czterech, same wielkie draby. To nieuczciwa gra. Będzie o wiele lepiej, jeśli porozmawiamy rozsądnie. Jeśli jest jakiś problem, poszukajmy rozwiązania. Po co bez potrzeby nadużywać przemocy? Najpierw mnie posłuchaj. Jeśli cię nie przekonam, będziesz mógł mnie zabić.” Muszę wyznać, że mimo zewnętrznej brawury, czułem ogromne przerażenie. W tym momencie jeden z kumpli Alego powiedział: „Po co tracić czas? Przyszliśmy tu w określonym celu. Zróbmy to szybko i zbierajmy się stąd.” Wydawało się, że Ali się z nim zgadza i że za chwilę dojdzie do najgorszego. Trzymali w garściach pistolety i celowali nimi we mnie. W panicznym strachu zacząłem w myślach gorąco się modlić do Swamiego: „Och, Swami! Co się tutaj dzieje? Wygląda na to, że zakończenie tej historii będzie inne niż się spodziewałem. Baba, jaki grzech popełniłem, że spotyka mnie taki los? Przyjechałem tutaj za Twoją zgodą, a zobacz, do czego doszło!” Potem zwróciłem się do Alego: „Rób, co chcesz, ale najpierw daj mi dwie minuty.” Ali uśmiechnął się szyderczo i odparł: „A prawda, chcesz się pomodlić do swojego Sai Baby. Proszę bardzo, pomódl się po raz ostatni.” Zamknąłem oczy i w myślach krzyknąłem do Swamiego: „Czy to naprawdę ma się skończyć w taki sposób?” Oczy miałem mokre od łez. Poczułem, że kilka z nich spadło na moje stopy. Rozchyliłem powieki, żeby to zobaczyć i ujrzałem niewiarygodny widok. Ali leżał na podłodze i płakał. To jego łzy moczyły moje stopy!

Morderca robi się potulny 

    Wszystko wydarzyło się bardzo szybko, jak we śnie. Ale to nie był sen, lecz rzeczywistość, rzeczywistość Sai! Swami dotrzymał słowa. Ocalił mnie w ostatniej minucie, choć przedtem poddał mnie próbie. Wcześniej, w sekundę przemienił mojego brata i pomógł mi zawrzeć małżeństwo. Teraz w jednej chwili przetransformował człowieka, który przyszedł mnie zabić. Usłyszałem jakieś słowa i uświadomiłem sobie, że Ali coś mówi. Zacząłem słuchać. „Przez te wszystkie lata traktował mnie pan nie tylko uczciwie, lecz również bardzo dobrze, a ja próbuję pana teraz zabić! Daję słowo, nie wiem co we mnie wstąpiło. Niech mnie pan bije, kopie i ukarze jak chce. Zasługuję na to i na wiele więcej. No dalej! Na co pan czeka? Zasługuję na każdą karę, jaką pan wymyśli.” Wirowało mi w głowie. Wcześniej Ali odrzucił moją ofertę wyższych zarobków i premii. Teraz, w dwie minuty później, prosił, żebym go bił i karał! Pochyliłem się powoli i podniosłem go. Powiedziałem: „Ali, wcale nie chciałeś mnie skrzywdzić. To, co się wydarzyło, wynikało z okoliczności. Zapomnijmy o tym koszmarze.” Ali wciąż nie mógł się uspokoić. Inni członkowie gangu byli zdumieni, patrząc na to, co się działo. Nagle oni również zaczęli okazywać mi szacunek! Ali powiedział: „Wie pan co? To Baba wywołał we mnie tę zmianę! Miejscowy kierownik waszej firmy jest tchórzem. Powinien zostać i pomóc panu. Zamiast tego porzucił pana i uciekł! Zasługuje na chłostę! Czy w ten sposób okazuje się lojalność szefowi? Niech się pan nie martwi! Od tej chwili będę przy panu przez cały czas, aż do pańskiego wyjazdu do Indii. Zostanę pana ochroniarzem!”

Od mordercy do obrońcy

    Było to o wiele dziwniejsze od fikcji. Przedstawiłem rzecz szczegółowo, żeby pokazać w jak dramatyczny sposób Swami może wprowadzić cudowne zmiany, transformując w ułamku sekundy potencjalnego mordercę w przyjaciela. Przypominam sobie mnóstwo podobnych zdarzeń. 

Cud z firmowym logo 

    Pozwólcie mi teraz powiedzieć o naszym logo. Pamiętacie, że kiedy udałem się do Swamiego do Puttaparthi, powiedziałem do Niego: „Swami, prosiłeś mojego brata, żeby nie leciał na Cejlon po odnowienie znaku firmowego. Ale Swami, skoro znak firmowy ma być odnowiony, to brat musi tam polecieć i podpisać wymagane dokumenty. Takie jest prawo. Nie mogę tego zrobić za niego. Jeśli brat nie pojedzie, co będzie z naszym znakiem firmowym?” Swami odpowiedział krótko: „Zostaw wszystko Mnie. Ja zajmę się znakiem firmowym.” Po przemianie serca Alego próbowałem dodzwonić się do brata w Indiach. W tamtych czasach było bardzo trudno uzyskać połączenie międzynarodowe. Jeśli chodzi o rozmowę telefoniczną pomiędzy Indiami i Cejlonem, to w grę wchodził kabel podmorski, na którym nie można było polegać. Przez całą dobę był nieczynny. Następnego dnia spróbowałem ponownie. Po trzech godzinach uzyskałem połączenie. Opowiedziałem bratu o zdarzeniu z Alim. Był bardzo poruszony i powiedział: „Swami okazał swoją łaskę w zadziwiający sposób. Powstrzymał mnie od wyjazdu. W twoim wypadku zgodził się na wyjazd, ale tylko po to, żeby ocalić ci życie. To prawdziwy cud, że Ali się zmienił. Jesteśmy winni Swamiemu bezgraniczną wdzięczność.” Wtedy zapytałem brata: „Powiedz, co ze znakiem firmowym? Jakie są najświeższe wiadomości?” Brat odparł: „Ach, tak! Chciałem ci to powiedzieć, ale zapomniałem, gdy zaczęliśmy rozmawiać o Alim. Wiesz co? Normalnie trzeba załatwiać bardzo dużo formalności. Po podpisaniu papierów czeka się dziewięć dni na dokument o przedłużeniu ważności. W tym wypadku, nie wiem, jak Swami tego dokonał, lecz wierz mi lub nie, mam to w ręku, bez wyjazdu na Cejlon i bez składnia podpisów. Nie mogę sobie wyobrazić, co zaszło, ale mówię ci, mam to.” Słuchałem go ze zdumieniem. Kiedy rozmawiałem o tej sprawie ze Swamim, ostrzegł mnie: „Nie bądź za wścibski i nie jedź na Cejlon do Urzędu Znaków Towarowych, żeby o to zapytać. Pilnuj swoich spraw i pozostaw wszystko Mnie. Rozumiesz?” Cóż, przyznaję, nie rozumiem jak Swami to zrobił, ale pozostaje faktem, że zrobił.

Poważne zranienie 

   Opowiem wam teraz o wydarzeniu, które miało miejsce w połowie stycznia 2003 r., a dokładnie po Makarasankaranthi[2]. To moje kolejne zadziwiające doświadczenie. Ludzie, którzy nic nie rozumieją, mówią do mnie czasami: „Twój Sai Baba zwraca uwagę jedynie na bogatych wielbicieli.” Zawsze na to odpowiadam: „Posłuchaj, nie jestem już bogaty. Jeśli chodzi o stronę materialną, to nie zajmuję pozycji pozwalającej mi na znaczące wpłaty czy wykonywanie ważnych prac dla Swamiego. A mimo to Swami robi dla mnie tyle samo, co niegdyś. Jak to wytłumaczysz?” Żeby udowodnić tę wypowiedź, pozwólcie, że opowiem wam teraz jak Swami kolejny raz wyciągnął mnie z koszmarnej sytuacji. Wszystko zaczęło się następnego dnia po Sankaranthi. Mój syn, Manohar, miał mały domek w Tirunelveli. Na dwa miesiące przed Sankaranthi wyprowadził się lokator, który ten domek od niego wynajmował. Wokół domu rosło mnóstwo roślin, ale ponieważ nie dostawały wody, zaczęły schnąć. Pojechałem do Tirunelveli i widząc schnące rośliny, postanowiłem, że będę je podlewał. Robiłem to przez cztery dni. Piątego dnia odcięto prąd i przestała działać pompa. Wróciłem więc nocą, gdy prąd ponownie popłynął i puściłem wodę. Pracowałem bardo długo. Kiedy skończyłem było wpół do czwartej. Czułem się szczęśliwy. Zauważyłem wtedy krzak hibiskusa, cały obsypany kwiatami. Pomyślałem sobie: „Zerwę ich kilka na pudżę.” Mówiąc to podszedłem do krzaka i zacząłem zrywać kwiaty. Było wciąż ciemno i nie widziałem dobrze otoczenia. W efekcie potknąłem się, spadłem do głębokiego na dziewięć stóp[3] dołu wypełnionego sterczącymi rurami i mocno się poraniłem. To było straszne i bardzo bolesne. Udało mi się jednak stamtąd wydostać. Nie wiem jak znalazłem się na górze. Wtedy zobaczyłem, że mam do tego stopnia poranione stopy, że nie mogę nimi poruszać. Unieruchomiony, nie wiedziałem jak dotrzeć do domu syna. Było około 3:45. I właśnie wtedy, dzięki boskiej łasce, nadjechała motorowa riksza. Zawołałem, żeby się zatrzymała i zapytałem kierowcę: „Czy może mnie pan podnieść i zawieźć do domu syna?” Chciał wiedzieć, który to dom, wiec podałem mu adres i pojechaliśmy. Ze względu na mój stan, nie chciał przyjąć ode mnie pieniędzy. Widział wielkie plamy krwi i rozumiał, że jestem poważnie ranny. Syn doznał szoku na mój widok i zawiózł mnie do ortopedy. Doktor mnie zbadał i oznajmił mu: „Pana ojciec jest cukrzykiem. Obawiam się go leczyć. Proszę go zabrać do bardziej doświadczonego lekarza w mieście.” Syn zadzwonił do wielkiego szpitala w Vellore, a potem do kliniki w Madrasie. Lekarz w Madrasie powiedział mu: „Niech pan go przywiezie do kliniki samolotem.” Więc zabrali mnie do Madrasu, ale to mi w żaden sposób nie pomogło. W rzeczywistości, leczenie jeszcze pogorszyło mój stan. Czułem się coraz gorzej i lekarz oświadczył synowi: „Obawiam się, że będziemy musieli amputować nogę. Jeśli tego nie zrobimy, życie pana ojca znajdzie się w niebezpieczeństwie.” Te słowa mnie przeraziły, nie mogłem sobie wyobrazić życia bez nogi. Syn zapewniał mnie: „Tato, nie martw się, zajmiemy się tobą. Tyle dla nas znaczysz!” Naciskali na mnie, żebym się zgodził na amputację, ale odmawiałem. W jakiś sposób, chciałem żyć z nogą. Ostatecznie stwierdziłem: „Dobrze, już to przedyskutowaliśmy. Teraz idźcie do swojego hotelu i wróćcie wieczorem. Wtedy porozmawiamy o tym szerzej.” Synowie wyszli i mogłem odpocząć.

Planowanie ucieczki

    Gdy odeszli, wydostałem się z kliniki, do której mnie skierowano i wyszedłem na drogę. Była 16:30. Przeszukałem kieszenie i znalazłem 375 rupii. Skinąłem na rikszę i powiedziałem kierowcy: „Niech mnie pan zawiezie na międzystanowy dworzec autobusowy.” Kierowca uważnie mi się przyjrzał. Wiedział, że jestem pod opieką synów i że mój stan wyklucza podróże. Odrzekł: „Proszę posłuchać, zwykle wyjeżdżam z przystanku dla riksz przy klinice. Jeśli pana synowie dowiedzą się, że zabrałem pana na dworzec autobusowy, zapytają: ‘Jak śmiałeś zawieźć tego starca na dworzec autobusowy, widząc w jakim jest stanie? Czy tylko dlatego, że cię o to poprosił?’ Jak na to odpowiem? Co mogę odpowiedzieć? Po prostu mnie wykończą! Gdybym zawiózł pana na dworzec autobusowy, jak mi pan polecił, byłaby to bardzo zła rzecz, niepomyślna dla pana. Poza tym tutejsi lekarze bardzo dobrze mnie znają. Czy pan sądzi, że pochwalą mnie za to?” Wysłuchałem go cierpliwie, a potem powiedziałem: „A czy pan wie, że chcą mi uciąć nogę? Jeśli tutaj zostanę, stracę ją wbrew swojej woli. Gorąco wierzę w Sai Babę i jestem pewien, że mnie ocali, jeśli Go tylko zobaczę. Nie ma znaczenia, jeśli tam umrę. Jestem całkowicie pewien, że nie chcę żyć bez nogi.” Kierowca rikszy odrzekł: „Naprawdę, jestem zmieszany i rozdarty na pół. Z jednej strony boję się pana synów i myślę, że zdrowo mi dołożą. Z drugiej strony, słuchając pana, czuję ogromne współczucie i chcę panu pomóc. No dobrze, niech będzie co ma być, zabiorę pana na dworzec. Niech Bóg ma mnie w swojej opiece.” Rozradowany, powiedziałem: „Zapłacę, ile pan zechce.” „Wystarczy mi 100 rupii”, mruknął. Ucieszyłem się, ponieważ jak wiecie, nie miałem dużo pieniędzy. Przez cały czas modliłem się do Swamiego, żeby kierowca nie zażądał zbyt wysokiej sumy. Poza tym, potrzebowałem pieniędzy na wyjazd do Puttaparthi. Nie martwiłem się, co się stanie, gdy dojadę. Mój umysł całkowicie skupił się na problemie jak się tam dostać. Wierzyłem ślepo, że jeśli dotrę do Parthi, wszystko się jakoś ułoży.

Autobus do Puttaparthi 

   Wracając do opowiadania, kierowca zabrał mnie na międzystanowy dworzec autobusowy i uprzejmie wsadził mnie do pojazdu jadącego do Puttaparthi. Wielu pasażerów, przerażonych moim stanem, pytało: „Co pan sobie myśli, podróżując z nogą w takim okropnym stanie? Sai Baba jest bardzo zajęty. Czy pan uważa, że znajdzie czas dla pana i pana problemu?” Odpowiedziałem po prostu: „Mimo wszystkich trudności i wątpliwości, wolę pojechać do Puttaparthi niż zostać w domu. Bezgranicznie wierzę w Sai Babę.” Nie byli przekonani o mojej racji, ale nic już nie powiedzieli. Autobus dojechał na miejsce i udało mi się z niego wysiąść. Dowlokłem się do biura zakwaterowań. Na szczęście, nie zauważyli tam stanu mojej nogi i dali mi miejsce w szedzie 26. Dotarłem tam w wielkim bólu. Mieszkańcy szedu, widząc mnie wykrzyknęli: „Słuchaj, powinieneś być w szpitalu! Po co tu przyszedłeś?” Nie odpowiedziałem. Po prostu wcisnąłem się w kąt i położyłem. Po jakimś czasie, powłócząc nogami, poszedłem do łazienki, umyłem się i doczołgałem na darszan. Ból był nieznośny ale nie pozwoliłem sobie nawet na jedno westchnienie.

Cierpienie w szedzie – test wiary 

     Powoli mijały dni – jeden, drugi, trzeci. Przez ten czas rosła opuchlizna nogi i co gorsze, z rany zaczął wydobywać się przykry zapach, wskazujący na poważną infekcję. Opiekunem szedu był ochotnik z północnych Indii. Przyszedł do mnie i powiedział: „Hej, ty! Masz bardzo chorą nogę. Jutro rano zabieram cię do szpitala. Co chcesz osiągnąć, siedząc tutaj w takim strasznym stanie? Czy nie zdajesz sobie sprawy, że jeśli coś ci się przydarzy, splami to imię Swamiego? Jutro obejrzy cię lekarz.” Te słowa wbiły się we mnie jak sztylety. Modliłem się w duszy: „Swami, przyjechałem, żeby ocalić nogę, a wygląda na to, że stracę ją tutaj, zamiast w Madrasie. Poczekam do rana. Jeśli opuchlizna nie zejdzie, dowlokę się jakoś do rzeki Chitravathi i ukryję w jakimś kącie. Będę tam leżał bez jedzenia i wody i pozwolę życiu odpłynąć. Taką podjąłem decyzję.”

Punkt zwrotny 

   Rozmyślając o tym zapadłem w sen. Wyglądało na to, że Swami mnie usłyszał. Prawdopodobnie powiedział sobie: „Ten wariat jest gotów to zrobić.” Obudziłem się około 3:30. Ludzie już wstali i kręcili się, zajęci swoimi sprawami. Spojrzałem na nogę. Stał się prawdziwy cud. Opuchlizna zmniejszyła się o połowę. Udało mi się podejść do ochotnika i powiedzieć: „Proszę spojrzeć na moją nogę.” Zrobił to i zdębiał. Wymamrotał: „Jak to możliwe? Brałeś jakieś leki?” Odparłem: „Nie, posmarowałem ją wibuti.” Potrząsnął głową. „Przyjeżdża tu mnóstwo ludzi. Gdy chorują, idą do szpitala. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Owszem, czytałem o podobnych przypadkach, ale zobaczyć coś takiego? Nigdy! Jestem zdumiony. Ale zaraz. Poprawa może być tylko chwilowa. Jest całkiem prawdopodobne, że jutro opuchlizna znowu się powiększy, może nawet jeszcze bardziej.”

       Mimo tych obaw, nie wysłał mnie do szpitala.

Świadek cudu

     Dowlokłem się na darszan. Swamiego widziałem z daleka. To wszystko. Następnego dnia opuchlizna była mniejsza. Gdzieś piątego dnia noga wyglądała normalnie. Ochotnik nieustannie to wszystko obserwował i był oszołomiony dramatycznym zwrotem wydarzeń. Potem zaczął zasypywać mnie pytaniami, więc podzieliłem się z nim kilkoma doświadczeniami. Powiedziałem do niego: „To, że jeszcze żyję, zawdzięczam tylko Swamiemu. On nigdy nie opuszcza tych, którzy całkowicie w Niego wierzą. Bardzo łatwo jest zdobyć Jego łaskę. Potrzebna jest tylko całkowita czystość myśli, słów i uczynków.” Mężczyzna wysłuchał tego i zapytał: „Naprawdę uważasz, że to takie proste?” Uśmiechnąłem się i odrzekłem: „No cóż, czemu sam nie spróbujesz?”

Nareszcie w domu, dzięki łasce Swamiego

    Tamtego wieczoru wróciłem do Madrasu. W międzyczasie moi synowie dowiedzieli się o wszystkim i ostro pobili się z kierowcą rikszy. Obawiali się, że uciekając dla ocalenia nogi, mogę stracić życie. Gdy przyjechałem, było mnóstwo zamieszania. To zrozumiałe. Patrzyli na mnie zdumieni. Kiedy doszli do siebie, zapytali: „Co się stało? Czy Sai Baba z tobą rozmawiał?” Odparłem: „Nie, Swami był zajęty i ja również na swój sposób byłem zajęty, myśląc o Nim bez przerwy. Musimy całkowicie, bezwarunkowo w Niego wierzyć. Wtedy obsypuje nas łaską.”

    W ciągu kilku ostatnich miesięcy tłumaczyliśmy na angielski zapis video, sporządzony ubiegłego roku podczas wizyty pana Krishnana w naszym studio. Pan Krishnan mówił po tamilsku, w swoim rodzinnym języku. Jego opowieść została przetłumaczona na angielski, zapisana w komputerze i opublikowana w sekcji „Z serca do serca”. Mamy nadzieję, że spodobała się wam. Chociaż dobiegła już końca, zapewniamy, że w archiwum mamy wiele podobnych opowieści. Przygotujemy je do publikacji i w ten sposób udostępnimy porywające doświadczenia wielbicieli, którzy się nimi szczodrze z nami dzielili. Dziękujemy za zainteresowanie.

Dżej Sai Ram

z H2H tłum. J.C.



[1] Cejlon – obecnie Sri Lanka

[2] Makarasankaranthi – dzień, w którym Słońce wyrusza na północ.

[3] Stopa – 30,48 cm (tu: 124,22 cm)

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.