Niezapomniane chwile z Sai 

Chidambaram Krishnanwspomnienia cz. III i IV

części I i II - po kliknięciu

 Przedstawiamy Wam dalszy ciąg cudownych wspomnień wieloletniego wielbiciela Bhagawana Baby pana Chidambarama Krishnana, który przybył do Pana w niezwykłym momencie swojego życia. Poprzedni odcinek przerwaliśmy w chwili, gdy Swami zabrał na plażę w Quilon (Kerala) grupę osób i zastanawiał się, gdzie mogliby coś zjeść. Było jasne, że wyprawa po kanapki jest niemożliwa, bo trwałaby zbyt długo. Z drugiej strony, Swami wiedział, że wszyscy są głodni. Co można było zrobić? Wyznawcy postąpili w jedyny właściwy sposób – spojrzeli na Bhagawana. A co zrobił Swami? Żeby się tego dowiedzieć, czytajcie dalej.

Taca pełna łaski

          Właśnie wtedy spojrzenie Swamiego padło na tacę użytą podczas arathi. Powiedział: „Dajcie mi tę tacę.” Spełniliśmy Jego polecenie. Swami przykrył tacę chusteczką i po chwili ją zdjął. I oto na tacy leżały gorące, posypane kardamonem ciastka z Mysore. Miały cudowny smak, były takie słodkie! Swami rozdzielił je wśród nas i ponownie nakrył tacę chusteczką. Gdy ją uniósł, zobaczyliśmy gorące, chrupiące, rozkosznie pachnące kulki zbożowe, które również rozdał, ku wielkiej radości wszystkich obecnych. Potem zapytał: „A co z kawą?” Oczywiście, nie mieliśmy kawy.

Stworzenie kawy

    W tamtych czasach Swami nosił ze sobą wszędzie dwie butelki z gorącą wodą, kilka torebek neski oraz puszkę sproszkowanego mleka firmy Nestle. We właściwej chwili osobiście przyrządzał kawę i częstował nią wszystkich. Tym razem wycieczkę przygotowywali ludzie gubernatora i nie wzięli pod uwagę nagłej zmiany planów, z czego Swami słynął.

   Swami spytał: „Czy ktoś ma butelkę?” Ja miałem butelkę i jeszcze jedna osoba. Podaliśmy je Swamiemu, a On lekko popukał je po bokach, a potem otworzył. Były wypełnione parującą, wspaniale pachnącą kawą. Oto w jaki sposób tego wieczoru na plaży Swami obdarował nas lekkim, boskim podwieczorkiem i boską kawą.

Niespodziewana podróż do Madrasu

   Przy tamtej okazji Swami delikatnym stukaniem zmaterializował kawę. Przypominam sobie inne wydarzenie, które miało miejsce gdzieś około 1961/62 r., kiedy boskie stukanie stworzyło zamiast kawy benzynę. Wiozłem Swamiego z Puttaparthi do Madrasu (obecnie Chennai). W tamtych czasach przed wyruszeniem w daleką podróż Swami uprzedzał mnie o Swoich planach. Przestrzegałem standardowej instrukcji: „Trzymaj pełen bak. Przechowuj w kanistrach benzynę zapasową.” Jeździłem ze Swamim do wielu miejsc – do Hyderabadu, do Madrasu... Tamtym razem nie zostałem uprzedzony. Wyruszyłem więc do Puttaparthi nie troszcząc się o napełnienie baku. Przygotowałem się na długotrwały, kilkumiesięczny pobyt w Puttaparthi, więc powiedziałem sobie, że napełnię bak w Penukondzie. Jednak wszystko potoczyło się inaczej. Gdy tylko dojechałem na miejsce Swami oświadczył: „Jedziemy do Madrasu” i wsiadł do samochodu. Wsiadając zapytał mnie: „Napełniłeś bak?” Odrzekłem: „Swami, gdy pytałem Cię wcześniej, oznajmiłeś, że nie planujesz dalekich podróży i że mogę zostać tutaj od święta Daśara do urodzin. Nie napełniałem więc baku. Teraz jednak zmieniłeś zdanie i oświadczasz, że czeka nas długa droga. Co mam robić?” Swami pominął to milczeniem i odparł: „Zapomnij o tym. Powiedz mi tylko jak daleko zajedziemy na benzynie, która jest w środku.” Wyjaśniłem: „Swami, prawdopodobnie dojedziemy do Chickballapur. Może uda nam się zatankować po drodze w Penukondzie lub nawet w Bagepalli.”

    Swami wsiadł do auta i pojechaliśmy. Zaraz potem zaczął mnie besztać. „Popełniłeś wielki błąd. Powinieneś wcześniej napełnić bak. Czy nie wiesz, że życie przynosi nagłą zmianę planów? Powinieneś być na to przygotowany. Nie o wszystkim, co się wydarzy, zostaniesz uprzedzony”... Nieprzerwany ogień zaporowy krytycyzmu! Czułem się podle słuchając tych narzekań. I przez cały czas obawiałem się, że zdarzy się coś bardzo przykrego.

Stacje benzynowe bez benzyny! 

   Wracajmy jednak do faktów. Dotarliśmy do Penukondy, ale na stacji nie było benzyny. Pojechaliśmy dalej i znaleźliśmy się w Bagepalli. Tu również zawiodło nas szczęście. Zmartwiony skierowałem się do Chickballapur i ku mojemu przerażeniu historia się powtórzyła! W tamtych czasach ruch samochodowy był niewielki i zbiorniki na stacjach były napełniane od przypadku do przypadku.

Jazda po bezdrożach 

   Chcę wam jeszcze powiedzieć, że dojazd do Puttaparthi był wtedy bardzo trudny. Jadąc samochodem, można było być pewnym trzech lub czterech awarii. Po drodze trzeba było przejechać przez dwadzieścia niewielkich strumieni, bez mostów lub choćby grobli, często wysuszonych lub pokrytych dużymi kamieniami. Jeśli nie było się bardzo ostrożnym, któryś z nich mógł trafić w podwozie i uwięzić pasażerów na dobre. W porze deszczowej zdarzały się niebezpieczne, nagłe powodzie, mogące porwać pojazd. Bardzo dobrym samochodem dojeżdżało się z Bangalore do Puttaparthi w ciągu sześciu godzin. Jeśli samochód był stary, podróż trwała cały dzień.

    Madras był połączony z Puttaparthi trzema trasami. Pierwsza wiodła przez Penukondę. Nie była jednak popularna, bo przecinał ją wielki strumień. Druga biegła przez Gorantalę. Była pokryta dużymi kamieniami i trudno się po niej jechało. Trzecia zaczepiała o Muddi Gubba i tę drogę właśnie wybraliśmy.

  Do Puttaparthi można było dojechać dopiero w latach 60-tych. W latach 40-tych i 50-tych dojeżdżało się tylko do Karnatakanagepalli, wioski leżącej naprzeciwko, po drugiej stronie Chitravathi. Swami miał wtedy zielonego Dodge’a. Przyczepiano go do wozu ciągniętego przez woły i przeprawiano przez rzekę.

Przykład Swamiego  

   To naprawdę były trudne czasy. Czy wiecie przez co przechodził Swami, budując mandir? Dzisiaj wszyscy siedzimy wygodnie w świątyni i śpiewamy bhadżany. Swami mógł wybudować mandir w jednej chwili, posługując się swoimi boskimi mocami, ale nie chciał tego zrobić. Podejmując jakąkolwiek pracę wytężał siły i trudził się tak samo jak my się trudzimy, pragnąc ją wykonać. W ten sposób dawał przykład zdecydowania i wytrwałości. Nigdy nie użył boskich mocy, choć mogły wszystko ułatwić. Czy wiecie jak ciężko było układać te wielkie stalowe dźwigary na których wspiera się świątynia?

Swami potyka się i upada  

   Kiedyś podczas budowy Swami był na górze i dawał wskazówki. Nagle poślizgnął się i upadł. To zdarzenie nie zostało opisane w książkach, jednak pozostaje faktem, że Swami upadł i zranił się w głowę. Natychmiast nam polecił: „Zanieście Mnie do Mojego pokoju”, co zrobiliśmy. Kazał wszystkim wyjść i zamknąć za sobą drzwi. Pół godziny później otworzył je i wyszedł. Nie miał żadnych śladów zranienia poza szramą, która wyglądała tak, jak gdyby zrosła się pół roku temu.

Niewłaściwy zakręt   

   Wróćmy jednak do opowieści o benzynie. Jak już powiedziałem wcześniej, w Chickballapurze nie mieli benzyny. Wtedy Swami zapytał: „Jaką zamierzasz jechać trasą? I na jak długo wystarczy ci benzyny?” Odrzekłem: „Swami, myślę, że jeśli będziemy ostrożni, to dojedziemy do Kolar, gdzie z pewnością zatankujemy.” Swami rozważał to przez chwilę, a potem powiedział: Tak myślisz? W takim razie jedziemy, ale upewnij się, że nie wpędzisz Mnie w tarapaty na środku drogi” Powiedziałem: „OK”, ale byłem tak bardzo przygnębiony, że skręciłem w nieodpowiednim miejscu i wjechałem na drogę prowadzącą do Chintamani, zamiast do Kolar.

    Zawirowało mi w głowie. Oto znalazłem się na niewłaściwej drodze, w dodatku w Chintamani nie było stacji benzynowej. Jak przekazać tę złą wiadomość Swamiemu? Wkrótce samochód stanie i wtedy nieźle oberwę od Swamiego.

Auto zatrzymuje się ze zgrzytem  

   Po jakimś czasie, dokładnie jak się tego obawiałem, samochód się zatrzymał i Swami spytał: „O co chodzi?” Znałem odpowiedź, ale odrzekłem wymijająco: „Swami, pozwól, że to sprawdzę.” W chwilę albo dwie później wyjaśniłem potulnie: „Swami, skończyła się benzyna.” Swami odpowiedział mi pytaniami: „Co? Zabrakło benzyny? Czy to znaczy, że utknąłem w samochodzie w szczerym polu? Co zamierzasz teraz zrobić?” Rzekłem z wahaniem: „Swami, właśnie próbuję to sobie wyobrazić!”

   Mogłem czekać na przejeżdżającą cysternę i próbować kupić benzynę od kierowcy. Ale w tamtych czasach cysterny kursowały bardzo rzadko. W tej chwili zobaczyłem nadjeżdżający autobus. Rzuciłem pomysł, że podjadę nim do najbliższej miejscowości i tam spróbuję w jakiś sposób dostać trochę paliwa. Gdy wysiadałem z samochodu, Swami również wysiadł i polecił mi: „Otwórz bak.” Rzuciłem w odpowiedzi: „Swami, licznik benzyny wskazuje, że bak jest pusty. Oczywiście, mogę go otworzyć, ale trudno do niego zajrzeć.” Na co Swami odparł: „To nie ma znaczenia. Po prostu otwórz bak. Sam chcę to sprawdzić.”

„Może źle odczytałeś licznik” 

    Podniosłem maskę i otworzyłem bak. Swami zajrzał do środka. Opierał się o samochód i stukał w niego lekko palcami. Potem rzekł: „Nie mamy benzyny ani żadnych perspektyw, że ją dostaniemy, czy tak?” Rzekłem potulnie: „Na to wygląda, Swami.” Wtedy Swami oznajmił: „Nieważne. Wsiądź, włącz przełącznik i spójrz jeszcze raz na licznik. Może niewłaściwie odczytałeś wskaźnik.” Posłusznie wsiadłem do auta i przekręciłem przełącznik. Spojrzałem na licznik. Wskazywał pełny bak. Zdziwiony rzekłem: „Swami, sądzę, że z tym licznikiem jest coś nie tak.” Swami odrzucił moją analizę i powiedział: „Jak to możliwe? To nowy samochód. Myślę, że licznik jest w porządku. Po prostu przekręć kluczyk i zobacz co się stanie.” Tak zrobiłem i dziw nad dziwy, samochód ruszył! Nagle Swami zaczął się śmiać i wtedy zdałem sobie sprawę, że stukając w bak od zewnątrz, napełnił go w jednej chwili. Potem powiedział: „Niech to się nie powtórzy. Bądź zawsze gotowy na wszelkie ewentualności.” Wracając do Quilon, boskie stukanie zmaterializowało tam kawę. A teraz benzynę.

          Referując to zdarzenie, trochę odszedłem od tematu. Jak już mówiłem, w Trivandrum Swami zapewniał, że uchroni mnie od śmierci, więc przestałem się jej obawiać. Potem rozmawiał o moim małżeństwie. Zapytał mnie: „Kto przygotuje przyjęcie ślubne i ile osób weźmie w nim udział?” Odrzekłem: „Swami, najpierw trzeba ustalić datę ślubu i dopiero potem można omawiać szczegóły.” Na to Swami stwierdził: „W porządku, jedź do domu, a potem wracaj prosto do Puttaparthi. Przedyskutujemy wtedy wszystkie detale.” Zgodziłem się i udałem się do rodzinnego miasta. Był 14 marzec 1960 r. i wciąż żyłem! Swami spędził dwa kolejne dni w Kerali, a potem wyruszył do Puttaparthi przez Cochin i Bangalore.

Puttaparthi, tamte Dni...  

    Po raz pierwszy wyruszyłem do Puttaparthi 2-go kwietnia, w towarzystwie krewnego. Byłem zdziwiony, bo brakowało tam nawet porządnej drogi! Z Bangalore jechaliśmy szosą na Hyderabad, przez Chickballapur. Była niemal pusta. Ludzie obawiali się napadów, więc ją omijali. Za to my cieszyliśmy się szybką jazdą. W końcu dotarliśmy do Penukondy. Tam doznaliśmy wstrząsu – do Puttaparthi nie prowadziła żadna droga! Mimo to, po pokonaniu wielu trudności, udało nam się w końcu dojechać. Pierwsze pytanie, jakie zadał nam Swami, brzmiało: „Czy mieliście dużo kłopotów z dotarciem tutaj? Czy drogi są bardzo złe?”

   Problemem, na który natknęliśmy się po drodze, była wrogość do Swamiego, panująca w wioskach otaczających Puttaparthi. W tamtych czasach nie mieliśmy obwodnicy biegnącej obok lotniska. Trzeba było jeździć szosą przecinającą wioskę Brahmanapalli. Mieszkańcy wioski kładli ogromny głaz pośrodku drogi, twierdząc, że to ich bóstwo. W rzeczywistości chcieli zablokować ruch do aśramu. Nie słuchali nawet próśb Swamiego. Gdy ktoś próbował usunąć głaz, narażał się na atak. Negocjacje przy kamieniu były prawdziwym koszmarem dla osób w aucie.

   Swami zapytał nas: „Czy trudno było tu dotrzeć?” Nie zapominajcie, że przybyłem do Puttaparthi po raz pierwszy. Odrzekłem: „Swami, czemu mielibyśmy się bać, skoro jesteś tutaj?” Chcę wam uświadomić, że mówiąc to, nie miałem zbyt wielu doświadczeń ze Swamim. Spotkałem Go w Surandai i spędziłem z Nim kilka dni w Kerali, to wszystko. Swami zmienił temat i zajął się moim małżeństwem. Zapytał: „Czy wszystkie plany są gotowe? Ile osób przyjedzie?” Odrzekłem: „Swami, około 300, 350 osób.” Swami powiedział, że bardzo się z tego cieszy. Chciał wiedzieć, czy mamy już święty naszyjnik – mangala sutram. Powiedziałem, że tak. Na co Swami stwierdził: „Możecie go zatrzymać. Ja jednak pragnę osobiście stworzyć naszyjnik dla panny młodej. Będzie mogła nosić dwa zamiast jednego.” Potem dodał z uśmiechem: „To będzie dodatkowa ochrona!” Zakończył nasze spotkanie słowami: „Jutro porozmawiamy o czymś innym.” Następnego ranka Swami wezwał Suraję, który przygotowywał posiłki dla gości. Puttaparthi leżało tak daleko od innych miejscowości, że praktycznie niczego nie można było tutaj dostać. Duże ilości warzyw kupowało się w Hindupur.

Tajemniczy Sai  

   Nie uwierzycie jak wszystko było tu wtedy inne. Swami udzielał interview podczas bhadżanów. Mało kto do Niego przyjeżdżał, zaledwie pięć lub sześć osób! Tylko dwie były zapraszane na rozmowę, reszta pozostawała na zewnątrz. W pokoju interview Swami poświęcał każdej osobie około 45 minut, opowiadając o całym jej życiu! Odpowiadał na wszystkie pytania, nie czekając na nie! Nie było potrzeby ich zadawać. Uprzedzał je i miał na każde gotową odpowiedź. To były naprawdę cudowne czasy!

   Rozmawiając ze mną o przygotowaniach do ślubu, powiedział do Suraii: „Ten człowiek twierdzi, że z jego strony przyjedzie na ślub około 350 osób. To znaczy, że musisz przygotować posiłek dla 1500 gości!” Kiedy wyszliśmy, Suraija zwrócił się do mnie: „Swami zawsze mówi w ten sposób. Jak gdyby na ślub mieli przybyć mieszkańcy wioski. Nic takiego nie nastąpi. Większość z nich nie wierzy w boskość Swamiego. Mówią: „Ten chłopiec dorastał z nami tutaj, a teraz twierdzi, że jest Bogiem! Jak to możliwe?” W okolicy panuje wrogość. Dlatego zamierzam przygotować posiłek dla 350 osób.”

   Ogromnie mnie to zdziwiło. Oto Swami dał mu dokładne instrukcje, mówiąc, że ma przygotować posiłek dla 1500 osób, a ten człowiek oświadczał, że przygotuje jedzenie na 350 osób! Po prostu to zostawiłem.

Tamten Rama jest tym Sai Ramą  

   W tamtych czasach Swami wychodził ze Swojego pokoju na górze około 16:30 i schodził w dół do mandiru. Mieszkał tam wtedy bramin o imieniu Brahmam. Był jedynym kapłanem przy świątyni. Siadał na przedzie w sali bhadżanowej, mając przed sobą małe biurko. Podobne biurka używane są obecnie przez urzędników, którzy wypełniają rachunki przykucnięci na podłodze. Swami nie zajął przygotowanego dla Niego krzesła, lecz siadł na skórze tygrysa rozłożonej na podwyższeniu. W sumie było tam razem siedem lub osiem osób. Oczywiście w aśramie przebywało ponad 20 kobiet, ale tego wieczoru nie było ich z nami. Spotkanie rozpoczął Brahmam, czytając fragmenty z Ramajany i komentując je. Potem zapytał, czy nasuwają nam się jakieś wątpliwości. Przede wszystkim, nikt go nie zrozumiał. Pytanie o wątpliwości nie miało więc sensu! W tym momencie włączył się Swami, mówiąc: „Nie zrozumieliście, co ten człowiek powiedział. Wszystko wam wyjaśnię.” I wygłosił dyskurs. Opowiedział o wielu zdarzeniach nie zapisanych w Ramajanie. Dlatego Brahmam zauważył: „Ale Swami, w Ramajanie nic o tym nie ma.” Swami odrzekł: „Ja jestem Ramą, byłem tam i dokładnie wiem, co się stało!” Pan Brahmam był oszołomiony i pokornie zapytał: „Naprawdę jesteś Ramą?” Widzicie, w tamtych czasach tylko kilka osób zdawało sobie sprawę, że Swami jest Bogiem w ludzkiej postaci. Reszta czuła, że jest świętym człowiekiem i posiada nadzwyczajne moce – to wszystko. Wielu przyjeżdżało, żeby Go zobaczyć, lecz wielbienie Go wciąż stanowiło tabu. W tamtych czasach Swami mieszkał w zachodnim skrzydle mandiru i przechodził galerią na pierwszym piętrze do skrzydła wschodniego, żeby zjeść posiłek. Ludzie zbierali się pod galerią i patrzyli na Niego. Lecz każdy, kto złożył ręce w geście hołdu był wyśmiewany. Swami również miał w tym swój udział – zarzucał welon złudzenia, poruszał się między nami jak przyjaciel. Nikt nigdy nie słyszał o Bogu traktującym ludzi po przyjacielsku. Przez to często nie dostrzegano Jego boskości. Mógł po prostu wezwać kogoś do pokoju interview i spędzić czas na pogawędce!

   Wracając do opowieści, pan Brahmam spytał: „Czy rzeczywiście jesteś Ramą?” Swami spokojnie odpowiedział: „Tak, naprawdę jestem Ramą.”

   Poczułem w głowie zamęt. Zacząłem sobie tłumaczyć: „Rama jest Bogiem, a ten Swami jest człowiekiem. Czy człowiek może stać się Bogiem? Jak mógłbym to zaakceptować? Wygląda na to, że stanąłem przed wielkim problemem! Czy mam porzucić jednego Boga dla drugiego? Jeśli to uczynię, popełnię ogromny błąd.” Zwracając się do krewnego, który ze mną przyjechał, powiedziałem: „Posłuchaj, nie cieszy mnie to, co tu się wydarzyło. Po pierwsze, ten człowiek popełnia niewybaczalny błąd twierdząc, że jest Bogiem. Po drugie, zapewnia nas, że jest Ramą. A ty i ja czcimy Pana Murugana. Myślę, że to nie jest dla nas odpowiednie miejsce. Wracajmy!” Nie zgodził się ze mną, więc umilkłem.

„Jestem Kriszną i wiem wszystko” 

   Potem były bhadżany i Swami poszedł na górę, zabierając mnie ze Sobą. Ponownie zaczął mówić o moim małżeństwie i oświadczył, że jutro rano wyda kolejne polecenia.

   Następnego dnia Swami doglądał wstępnych przygotowań. Potem powiedział: „Wybierz się do waszego rodzinnego astrologa i poproś go o wybranie pomyślnego dnia na zaślubiny.”

   Wieczorem odbyła się jeszcze jedna sesja. Pan Brahmam odczytał najpierw fragmenty z Mahabharaty i próbował je wyjaśnić. Swami przerwał mu podobnie jak poprzedniego dnia i opowiedział o wielu rzeczach, których nie było w tekście. Brahmam ponownie stwierdził: „Swami, tego nie ma w książce. To coś zupełnie nowego.” Swami odsunął jego wątpliwości, mówiąc: „Jestem Kriszną i wiem to wszystko.” Brahmam, zdruzgotany, wyszeptał: „Swami, wczoraj powiedziałeś, że jesteś Ramą, a dzisiaj mówisz, że jesteś Kriszną!”

  Na to Swami po prostu oświadczył: „Jestem wszystkim!” Brahmam cicho zapytał: „Czy to prawda?”

   W tym momencie lekko szturchnąłem mojego krewnego i wyszeptałem: „Słuchaj, nie jestem szczęśliwy z powodu tego, co się tu dzieje. Najpierw powiedział, że jest Ramą, teraz mówi, że jest Kriszną. Co by nie mówił, nie jest Panam Muruganem. Myślę, że powinniśmy wrócić do domu.” Mój towarzysz odpowiedział: „Uspokój się! Bądź cierpliwy i poczekaj trochę. Możemy to sobie później spokojnie przedyskutować.”

   Potem były bhadżany i Swami wrócił na górę.

Szaleństwo na punkcie Pana Murugana 

   Miałem tego dosyć. Wsiadłem do samochodu i ruszyłem prosto do domu. Rozumiecie, byłem ogromnie przywiązany do Pana Murugana, który kiedyś, gdy byłem bardzo chory, uratował mnie od śmierci i wyciągał z wielu kryzysów. Gdy dotarłem do celu, mój drugi brat zapytał: „Co się zdarzyło w Puttaparthi? Czy ze ślubem wszystko w porządku? Omówiliście wszystkie szczegóły?” Odrzekłem: „Nie, nic takiego się nie stało. Widzisz, ten Sai Baba jest człowiekiem, lecz twierdzi, że jest Bogiem. Nie mogę tego zaakceptować. Dlatego wróciłem tutaj przed zakończeniem przygotowań.

   Brat nie był z tego zadowolony i rzekł do mnie: „Nie powinieneś się o to martwić. Dla nas ważny jest ślub. Musi się odbyć. Sai Baba powiedział, że odprawi ceremonię. Zamiast zająć się sprawami praktycznymi, niepotrzebnie zacząłeś się zastanawiać, czy jest Bogiem czy nie. Co to ma wspólnego z małżeństwem?” Odrzekłem: „Zawsze z oddaniem wielbiłem Pana Murugana i dlatego nie mogę zaakceptować tych informacji. Dla mnie nie istnieje inny Bóg jak tylko Pan Murugan. Więc daj mi spokój.” Słysząc to mój brat zmartwił się i odprawił mnie mówiąc: „Jesteś szalony i nie rozumiesz co do ciebie mówię. Rób jak chcesz.”

   Wyszedłem wówczas z domu i udałem się prosto do Tiruchenduru, żeby złożyć hołd Panu Muruganowi. Stojąc przed posągiem, powiedziałem: „O, Panie! Byłem wobec Ciebie nielojalny i poszedłem za człowiekiem, który mówi, że jest Bogiem. Proszę, wybacz mi tę chwilową zdradę.” Potem odprawiłem w podniosłym stylu wyszukane rytuały, pragnąc zmyć z siebie popełniony grzech. Gdy to zrobiłem, poczułem się w środku trochę spokojniejszy i wróciłem do domu.

   Muszę w tym miejscu przerwać i stwierdzić, że nie doświadczyłem wówczas w pełni miłości i współczucia Swamiego. To prawda, że podniósł mnie na duchu i sprawił, że pozostałem przy życiu po 14 marca 1960 roku. Ale wciąż byłem ślepy. Zrozumiałem to zaraz po powrocie z Tiruchenduru.

Sen, który uleczył „szaleństwo”  

  Tej nocy szybko zasnąłem. Około 4:30 miałem dziwny sen. W tym śnie widziałem siebie stojącego przed posągiem Pana Murugana w Tiruchendurze. Towarzyszyły mu dwie małżonki, Walli i Deiwajanai, stojące po obu Jego bokach. Trzymałem w ręku kwiaty i owoce, które pragnąłem złożyć Mu w ofierze. Nagle wszystkie trzy posągi ożyły i usłyszałem, że głośno się śmieją. Walli i Deiwajanai mówiły do Murugana: „To szaleniec. Dlaczego dajesz mu darszan?” Rozzłościłem się na te słowa i wykrzyknąłem: „Nie, nie jestem szalony.” Obie małżonki zwróciły się do mnie i rzekły: „Jesteś szalony, całkiem szalony. To dlatego niczego nie rozumiesz!” W międzyczasie Pan Murugan zniknął, a na Jego miejscu pojawił się nieznany mi starzec. Teraz wiem, że był to Śirdi Baba. Deiwajanai zwróciła się do Niego: „To szaleniec. Niczego nie rozumie. Dlaczego udzielasz mu darszanu?” Ponownie zaprotestowałem, oświadczając, że w żadnym wypadku nie jestem szalony. Gdy to mówiłem, stary człowiek rozpłynął się w powietrzu a na Jego miejscu stanął Swami.

    Tak więc, najpierw był Pan Murugan z Walli i Deiwajanai, potem miejsce Murugana zajął Śirdi Sai, a teraz był nasz Swami z dwiema małżonkami Murugana po obu swoich bokach. I wszyscy się śmiali. Powtórzyli, że jestem szalony. Ponownie zaprzeczyłem. Gdy energicznie zaprzeczałem, zjawił się groźnie wyglądający słoń i przestraszyłem się. Nagle coś się zmieniło i wykrzyknąłem: „Teraz rozumiem. Wszyscy są tym samym.” Walli zapytała mnie wtedy: „Czy w końcu, od tej chwili, będziesz się przyzwoicie zachowywał?” Cicho odrzekłem: „Tak.” I gwałtownie się obudziłem. Uświadomiłem sobie, że to był sen. Potem zacząłem się zastanawiać i pytać siebie: „Co to wszystko znaczy? Czy śniłem tak dlatego, że intensywnie rozmyślałem o tych sprawach? A może to Swami sprowadził na mnie ten sen?” Nie wiedziałem, jak to sobie poukładać. Potem podjąłem decyzję: „Natychmiast wracam do Puttaparthi. Jeśli Swami skomentuje sen, będę wiedział, że to nie był przypadek, ale wola Swamiego. Będzie to też znaczyło, że Swami jest Bogiem. Jeśli jednak Swami nic nie powie o śnie i zamiast tego zbeszta mnie, że wyjechałem nie powiadamiając Go o tym, upewnię się, że jest tylko człowiekiem.

Gwałtowny zwrot 

   Poszedłem natychmiast do brata, by oznajmić mu swoją decyzję o natychmiastowym wyjeździe do Puttaparthi. Był niezadowolony, że jestem taki chwiejny i rzekł: „Naprawdę jesteś szalony. We śnie otrzymałeś odpowiedź o jaką ci chodziło. Czego chcesz więcej? W jednej chwili przyjeżdżasz, a w drugiej wyjeżdżasz. To dziwne! Dobrze, chcesz jechać? Więc jedź, co by nie było. Ale do licha, nie wracaj po kilku dniach. Jest wiele ważnych spraw, o które trzeba się zatroszczyć. Zajmij się nimi, pozałatwiaj i wyjedź za dwa lub trzy dni.” Odrzuciłem wszystkie jego rady i rzekłem: „Posłuchaj, muszę natychmiast ruszać. Rozumiesz? Bo inaczej nie zasnę!” Mój brat miał tego dość i rzekł z niesmakiem: „Jesteś całkiem szalony. Rób co chcesz!”

   Co się potem wydarzyło? Czy pan Krishnan dotarł do Puttaparthi czy nie? Dowiecie się tego w następnym odcinku.

z H2H tłum. J.C.

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.