Niezapomniane chwile z Sai

Chidambaram Krishnan – wspomnienia – części: 1 i 2

po kliknięciu część 3 i 4     

     Redakcja ‘Z serca do serca’ jest szczęśliwa mogąc przedstawić Wam wspomnienia pana Chidambarama Krishnana, wieloletniego wielbiciela Bhagawana. Jakiś czas temu pan Krishnan udzielił nam wywiadu w swoim rodzinnym języku tamilskim. Przetłumaczyliśmy jego wypowiedź na angielski. Jesteśmy ogromnie wdzięczni panu Chidambaramowi Krishnanowi, że podzielił się z nami, a przez nas z całym światem, tak cennymi i znaczącymi przeżyciami.

      Nazywam się Chidambaram Krishnan. Urodziłem się w pięknej wiosce Mukkoodal leżącej nad brzegami rzeki Tambaraparani w okręgu Tamil Nadu. Mój ojciec ma na imię Arumugam, a mama Gomathi Ammal. Było nas ośmioro – trzech chłopców i pięć dziewczynek. Byłem trzeci. Po mnie urodziło się dwóch braci. Nasza rodzina nie była zbyt religijna ani oddana Bogu, po prostu wielbiliśmy bóstwo rodzinne. Wiedzieliśmy, że spełni wszystkie nasze prośby, jeśli odpowiednio je uczcimy. Jednym z rytuałów była ofiara z kozy. Więc modliliśmy się, składaliśmy kozę w ofierze – jeśli tego wymagała sytuacja i czekaliśmy na szczodre dary bóstwa. Nie słyszeliśmy o medytacji. W tym sensie nasze bhakti (oddanie Bogu) było bardzo ograniczone. Pomimo to, w jakiś nieznany mi sposób w latach szkolnych zostałem nakłoniony do medytacji. Już nie pamiętam dlaczego i jak to się zaczęło. Prawdopodobnie był to rezultat dobrych uczynków zebranych w poprzednich wcieleniach. Uczyłem się w szkole prowadzonej przez chrześcijańskich misjonarzy i mieszkałem w bursie. Budzili nas o 6:15 i oczekiwali, że przez godzinę będziemy się uczyć. Ja jednak w tym czasie medytowałem. Byłem za to surowo karany i bity trzciną po plecach. Nauczyciele oskarżali mnie, że rozmyślam o szatanie. Znosiłem te cięgi i medytowałem dalej. Nocą, gdy wszyscy spali, siadałem na łóżku i znów przez godzinę medytowałem, od 21:00 do 22:00. Opiekunowie widząc że medytuję, szturchali mnie, oskarżając o wielbienie diabła. Jednak nie wyrzucili mnie ze szkoły, ponieważ byłem najlepszym uczniem, zajmowałem pierwsze miejsca we wszystkich przedmiotach. Nie mogę obwiniać kierownictwa szkoły, po prostu było lojalne wobec swojej wiary. Wpadłem w kłopoty z powodu ich gorliwości religijnej. Wróćmy jednak do mojej historii – w takich warunkach medytowałem. Praktykowałem medytację od pierwszej do szóstej, ostatniej klasy. Tak to wyglądało na początku. W jakiś sposób, z niezrozumiałych dla mnie powodów, zacząłem na swój sposób adorować Boga. Wierzę, że to oddanie Bogu przyprowadziło mnie do Swamiego. Swami powiedział mi kiedyś: „Przyszedłeś do Mnie dawno temu.”

    Kiedy rozpocząłem 22–gi rok życia astrolodzy zbadali mój horoskop i oznajmili, że gdy będę miał 24 lata konfiguracja planet okaże się tak fatalna, że umrę 14 marca 1960. Ojciec zabrał mnie więc do Sivarama, znanego astrologa z Madrasu. Ten orzekł: „Zakończysz życie w wieku 24 lat.” Zapytaliśmy: „Czy możemy odprawić ofiarę pokoju lub jakąś inną, aby usunąć zły wpływ planet?” Astrolog odrzekł lapidarnie: „To nic nie da. Po prostu nie zadziała. Tylko Bóg mógłby cię zbawić, ale Bóg nie przychodzi w Wieku Kali.” I dodał bez osłonek: „Dobiegasz do mety. Nie dożyjesz 25 lat.” Udaliśmy się więc do chiromanty w Kerali. Obejrzał moją dłoń i potwierdził, że gdy będę miał 24 lata wszystko się dla mnie skończy. Gdybyście zobaczyli teraz moją linię życia, przekonalibyście się, że jest ciągła. Wtedy jednak była pęknięta. Obecnie pęknięcie znikło. Mam 71 lat. Po wysłuchaniu złych wieści od chiromanty, zaczęliśmy szukać następnego. Potwierdził opinię swoich poprzedników.

     W międzyczasie coś się wydarzyło. Na kilka lat przed tymi wypadkami zacząłem przygotowywać się do małżeństwa. Miałem ożenić się z siostrą żony brata – to znaczy brata, który był starszy ode mnie i młodszy od najstarszego brata. Odbyła się ceremonia zaręczyn. Ów układ nie podobał się jednak najstarszemu bratu. Czuł, że to małżeństwo bardzo zbliży do siebie młodszych braci i w rezultacie osłabi jego pozycję w rodzinie. Starał się mnie namówić do poślubienia innej dziewczyny. Odpowiedziałem „nie”. Sprawa wylądowała więc w sądzie, pod pretekstem, że dziewczyna jest za młoda na małżeństwo. Opierając się na tym, mój brat uzyskał odroczenie – żeby zawrzeć z nią związek małżeński, musiałbym czekać pięć lat.

    Jednocześnie szybko zbliżała się data mojej śmierci. Był ranek 9 marca 1960 r. W tamtych czasach w Tirunelveli był wielki sklep tekstylny „Shankar Stores” należący do Krishnaswamiego Mudaliara, oddanego wielbiciela Swamiego. Pan Mudaliar bardzo mi współczuł. Nasza rodzina miała wielkie przedsiębiorstwo eksportowe i zatrudniała prawie 12 000 osób. Pan Mudaliar uważał, że moja przedwczesna śmierć będzie stanowić wielką stratę dla rodzinny zapewniającej pracę tak wielu ludziom. Był przekonany, że może mnie uratować jedynie Sai Baba.

     Tego dnia przejeżdżałem przez Tirunelveli w drodze do świętego miasta Tiruchenduru. Jego opiekuńczym bóstwem jest Pan Murugan[1]. W Tirunelveli mieściło się jedno z naszych biur. Zatrzymałem się w nim na odpoczynek. Pan Krishnaswami Mudaliar dowiedział się o tym, zadzwonił do mnie i opowiedział mi o Swamim. Rzekł: „Ten Sai Baba podróżuje dzisiaj z Maduraju do leżącego niedaleko stąd Surandai. Przejedzie przez Tirunelveli. Jeden darszan Sai Baby potrafi usunąć wszelkie przeszkody życiowe.” To właśnie usłyszałem od pana Mudaliara rankiem 9 marca 1960 roku. Moje życie miało się skończyć 14 marca. Czułem się marnie. Dokuczały mi wrzody w przewodzie pokarmowym. Nie mogłem jeść i egzystowałem głównie na serze i herbacie. Siedziałem w biurze w kiepskim stanie, kiedy pan Krishnaswami Mudaliar poinformował mnie przez telefon, że może mnie uratować jedynie Sai Baba. Potem zadzwonił raz jeszcze, aby uprzedzić, że wybiera się do mnie z wizytą. Rzekł: „Musisz zobaczyć Sai Babę. Tego ranka wyjedzie samochodem z Maduraju i pokona dystans 150 km dzielący Go od Tirunelveli. Prawdopodobnie zjawi się tutaj o 11:30. Jeśli będziesz w miejscu gdzie się zatrzyma, z pewnością cię dostrzeże. Przejeżdża tylko tędy. Powinieneś Go spotkać, bo później trudno ci będzie wejść z Nim w kontakt. Wystarczy, żeby raz z tobą porozmawiał, a będziesz bezpieczny.” To właśnie mi powiedział.

    Odrzekłem, że nie mogę czekać na Sai Babę, ponieważ muszę udać się do Tiruchenduru i oddać cześć Panu Muruganowi. To mój obowiązek. Nie pominąłem go nigdy i nie zamierzam pominąć go teraz. Pamiętajcie, że wtedy nic nie wiedziałem o Swamim. Oczywiście, dzisiaj nie odważyłbym się powiedzieć niczego podobnego! Oznajmiłem więc panu Muladaliarowi: „Muszę jechać. Wrócę po południu. Jeśli los pozwoli, otrzymam darszan Sai Baby wieczorem. Jeśli nie, poproszę o ratunek Pana Murugana.” Mówiąc to wyruszyłem do świętego miasta Tiruchenduru. Wróciłem około 16:30, po ofiarowaniu bóstwu swojego uwielbienia. Kiedy wchodziłem do biura, zadzwonił telefon. Dzwonił pan Mudaliar. „Masz szczęście! Swami wyjechał z Maduraju dopiero o 15:30. Wkrótce będzie przejeżdżał przez pobliskie miasto. Jeśli wyjedziemy teraz, może Go jeszcze spotkamy.” Odrzekłem: „Dobrze. Jedźmy.”

    Udaliśmy się do miasteczka leżącego obok Tirunelveli i w pięć minut po tym, jak tam dotarliśmy zobaczyliśmy zbliżający się sznur pojazdów. Swami nigdy nie podróżuje sam. Zwykle ciągnie za nim flotylla samochodów, gdziekolwiek się udaje. W tej grupie znajdowali się również krewni Sai Baby.

    Powiedziano mi, że Swami osobiście wręcza ludziom wibhuti. Niewiele rozumiałem z tego, co mi mówiono i nie wiedziałem, czego się spodziewać. Wyobraziłem sobie starca podającego mi z naczynia szczyptę świętego popiołu. Na widok Swamiego przeżyłem szok. Nie był starcem. Miałem przed sobą oszałamiająco pięknego, młodego, 34-letniego człowieka. Zwróciłem się do pana Mudaliara: „Wspominał pan o swamidźim. Ten człowiek jest młody i bardzo przystojny. Dlaczego nie powiedział mi pan tego wcześniej?” W tamtych czasach słowo „swami” kojarzyło się nam zawsze z wiekowym sanjasinem. Stąd moje zmieszanie! Swami ledwie spojrzał w moim kierunku. Po prostu pomachał ręką do wszystkich i odjechał do Tirunelveli odwiedzić tamtejszych wielbicieli. Mieszkał tam wówczas naczelnik więzienia, pan Ramamurthy. Swami udał się do jego domu. Czekaliśmy na zewnątrz, lecz Swami na nas nie spojrzał. Po okrążeniu Tirunelveli ruszył do pobliskiego Surandai, stanowiącego Jego najbliższy cel. Miał się tam zatrzymać na noc.

    Pan Mudaliar powiedział do mnie po odjeździe Swamiego: „Jutro rano nieodwołalnie pojedziesz prosto do Surandai. Swami na pewno z tobą porozmawia. Mam coś do załatwienia, więc zobaczymy się wieczorem. Wielbiłeś Pana Murugana w Tiruchendurze. Swami jest Panem Muruganem, więc o nic się nie martw. Bez obaw jedź jutro rano do Surandai.” Surandai leży około 30 km od Tirunelveli. Wyjechałem z Tirunelveli rankiem i byłem w Surandai o 7:30. W tamtym okresie Swami był mało znany i nie oczekiwały Go tłumy. Zobaczyłem jakieś piętnaście, dwadzieścia osób stojących przed domem, w którym się zatrzymał. Było tam wiele ważnych osobistości z TVS Motor Company i z biznesu. Niektórych znałem, więc się przywitałem. Swami wciąż był w środku. Gdy rozmawialiśmy, otworzyły się drzwi i Swami wyszedł. Nigdy Go przedtem nie widziałem i nic o Nim nie wiedziałem. Swami często powtarza nam pewną prawdę: „Możecie Mnie nie znać, ale Ja wiem o was wszystko.” Jeśli jednak chodzi o mnie, to nigdy nie widziałem ziemskiej formy Swamiego, a Swami nigdy przedtem nie widział mnie w ciele.

„Ta głowa wie wszystko”

    Złożyłem ręce i spojrzałem na Niego. On również na mnie spojrzał. Potem nagle poprosił kogoś stojącego obok, żeby się odsunął i podbiegł do mnie. Złapał mnie za rękę i po prostu wciągnął do domu! Poklepał mnie po plecach i powiedział: „Nie umrzesz! Przyszedłem cię zbawić! Oszołomiony, spytałem: „Swami, skąd o tym wiesz?” Odrzekł: „Ta głowa wie wszystko!” Łamiącym się głosem wyznałem, jak bardzo jestem szczęśliwy. Wtedy Swami zmaterializował talizman i polecił mi go zawsze nosić. Dodał: „Gdybyś kiedyś go zgubił, natychmiast przyjedź do Puttaparthi lub do Whitefield, gdziekolwiek będę.” To było ważne ostrzeżenie i jest z nim związana historia, którą opowiem wam później. Teraz Swami zapytał: „Co z twoim małżeństwem?” Zaskoczył mnie ponownie. Przecież nie miał z tym nic wspólnego. Niewiele osób wiedziało o moich problemach ze ślubem. A mimo to zapytał mnie o małżeństwo! Spotkałem wcześniej wielu swamidźich. Gdy opowiadamy im o swoich problemach, dają nam wibhuti. Niewątpliwie, niektórzy z nich posiadają pewne boskie moce. Odpowiadają jednak dopiero wtedy, gdy usłyszą pytanie lub poznają problem. A tu był Swami, który pytał mnie o coś, o czym wiedziało zaledwie kilka osób. Nie musiałem Mu niczego wyjaśniać! Wtedy po raz pierwszy uświadomiłem sobie, że stoję przed kimś, kto wie o mnie wszystko. Mimo to powiedziałem: „Swami, skąd wiesz o kłopotach związanych z moim małżeństwem?” Uśmiechnął się i odrzekł: „Mówiłem ci, ta głowa wie wszystko!” Wówczas opowiedziałem Mu, co się stało i dodałem: „Swami, mój brat uzyskał zakaz sądowy i ślub nie może się odbyć.” Na to Swami zapytał: „Kto tak powiedział?” Przypomniałem Swamiemu: „To zakaz sądu, Swami!” Swami pominął tę uwagę i po prostu powiedział: „Zapomnij o tym. Ożeń się!” „Ale co z sądem, Swami? Jeśli się ożenię, będę miał mnóstwo przykrości. Mój brat należy do Stowarzyszenia Prawników, a dzięki swoim stosunkom politycznym ma wielką władzę. Zna bardzo dobrze premiera i może bez trudu wtrącić mnie do więzienia!” Swami uśmiechnął się tylko i rzekł: „W takim razie przyjedź do Puttaparthi i tam się ożeń! Osobiście poprowadzę ceremonię zaślubin.” Powtórzyłem: „Swami, po prostu nie znasz mojego brata. Żeby powstrzymać mnie od małżeństwa, ścigałby mnie nawet w Ameryce!” Pamiętajcie, że wtedy nic nie wiedziałem o Swamim, a jeszcze mniej o Jego boskości. Byłem bogaty, hardy i arogancki. Kamaraj Nadar, znany polityk, był moim wujkiem. Mieliśmy wielką firmę, posiadaliśmy około 40 samochodów, w tym wiele ciężarówek i aut. Otaczała nas armia służących. Arogancja była moją drugą naturą. To dlatego tak swobodnie rozmawiałem ze Swamim, niemal jak równy z równym.

     Swami mnie uciszył, poklepał po głowie i powiedział z miłością: „Wszystkie te ponure rzeczy, których tak się obawiasz, po prostu się nie wydarzą. Nic o Mnie nie wiesz. Zapomnij o kłopotach i po prostu powierz Mi wszystko.” Oświadczyłem wtedy: „W takiej sytuacji, Swami, wezmę ślub w Puttaparthi, tak jak powiedziałeś.”

Na tym skończyła się rozmowa o moim małżeństwie. Swami zapytał nagle: „Pojedziesz jutro ze Mną do Trivandrum?” Odpowiedziałem: „Tak”. Wtedy poprosił, żebym wrócił do domu, spakował walizki, ruszył w drogę do Trivandrum i pozostał z Nim przez kilka dni.

Ze Swamim w Trivandrum

    Tak więc następnego dnia wyruszyłem ze Swamim do Trivandrum. Dotarliśmy tam około 15:00. Powitał nas dr B. Ramakriszna Rao, pełniący wtedy funkcję gubernatora Kerali. Przyjął Swamiego z wielkimi honorami i ofiarował Mu pokój w swoim domu. My również w nim zamieszkaliśmy. To było bajeczne miejsce – nic dziwnego, wcześniej był to pałac. Zaraz po przyjeździe odbyła się sesja bhadżanowa. W tamtych czasach byłem oddanym wielbicielem Pana Murugana i poza nim nie istniał dla mnie żaden inny Bóg. Uważałem Swamiego za człowieka posiadającego prawdopodobnie jakieś boskie moce. Z pewnością nie widziałem w Nim Boga – to przyszło później. Podczas bhadżanów wielbiono wiele bóstw, ale ani jedna pieśń nie wychwalała Pana Murugana. Powiedziałem do pana Krishnaswamiego Mudaliara, który namówił mnie na spotkanie z Babą: „Ci ludzie wychwalają wszelkiego rodzaju bogów, ale nie zaśpiewali ani jednej pieśni dla Murugana. Nie sądzę, żeby ten rodzaj wielbienia mnie zadawalał.” Pan Mudaliar zdenerwował się i odrzekł: „Nie, nie! Nie powinieneś tak mówić. Baba jest naprawdę wielki. Bądź tylko cierpliwy, może zaśpiewają pieśń którą chcesz usłyszeć.” Pokręciłem głową i stwierdziłem: „Nie spodziewam się tego.”

     Tak było przez dwa dni. Wieczorne bhadżany i pieśni do wszystkich bogów z wyjątkiem Murugana. Moja cierpliwość przechodziła ciężką próbę. Naprawdę czułem się dotknięty, Pan Murugan pomógł mi w wielu trudnych sprawach. Wśród nas znajdował się pan Chittoor Ramanathan Reddy. Z zawodu był inżynierem irygacji i opiekował się pięcioma okręgami w Rajalasima (region w Andhra Pradesh). Nagle zaczął śpiewać pieśń o Panu Muruganie i zrobił to bardzo pięknie. Poczułem wówczas ulgę.

Oszałamiające chwile z Sai w Kanjakumari

     Następnego ranka pojechaliśmy do Kanjakumari, na najbardziej wysunięty w kierunku południa punkt Półwyspu Indyjskiego. Ponieważ podróżował z nami gubernator, zamknięto drogi i po prostu pędziliśmy przed siebie. W Kanjakumari zamieszkaliśmy w domu gościnnym rządu keralskiego, gdzie ugoszczono nas wspaniałym obiadem. Wieczorem Swami powiedział: „Chodźmy na plażę.” W Kanjakumari są ghaty[2], skąd można bezpiecznie zanurzyć się w wodzie. Swami skierował się jednak w stronę stojącej kawałek dalej skały. Uderzało w nią gwałtownie morze, wznosząc wielkie fale. W otaczającej ją głębi utopiło się wiele osób. Odwiedzający unikają tego miejsca. Obawialiśmy się o Swamiego.

Kasturi i kilku innych błagało, żeby tam nie szedł, lecz Swami odsunął wszystkich na bok i ruszył prosto w jej kierunku. Ja również starałem się Go zatrzymać, mówiąc: „Swami, proszę, tylko nie tam.” Odsunął mnie jednak. Była 18:45. Zapadał zmrok. Miałem ze sobą aparat fotograficzny i Kasturi poprosił, żebym zrobił zdjęcie. Odpowiedziałem, że jest na to za ciemno i nie mam flesza. Swami, słysząc to stwierdził: „Mam wrażenie, że nic o Mnie nie wiesz. Radzę ci, zrób, co powiedział Kasturi.”

 Odrzekłem zuchwale: „Może jesteś Swamim, ale jest za ciemno na robienie zdjęć.” Swami nie przejął się tą impertynencją. Powiedział: „Po prostu spróbuj.” Więc zrobiłem, co mi kazał, mówiąc sobie, że zmarnowałem klatkę. Lecz wiecie co? Po wywołaniu filmu okazało się, że wyszło piękne zdjęcie. Aparat zarejestrował wspaniałą scenę. Wydawało się, że zdjęcie zostało zrobione w słoneczny dzień! Zaraz po tym wzniosła się ogromna fala i pobiegła w stronę Swamiego. Mówię wam, była naprawdę ogromna! Objęła Swamiego prawie do połowy!! Bardzo się przestraszyliśmy. Baliśmy się, że uniesie Go z sobą! Gdy odpłynęła, podeszliśmy bliżej. Swami powiedział z uśmiechem: „Wygląda na to, że tak bardzo cenicie swoje życie, że opuściliście Swamiego i uciekliście!” Rzekłem: „Swami, ta fala była monstrualna. Naprawdę potężna!” Wtedy Swami leciutko uniósł na cal swoją szatę i powiedział: „Spójrzcie w dół!” U stóp Swamiego leżał naszyjnik z ogromnych brylantów. Jak potem odkryliśmy, było ich 108. Swami rzekł: „Pan Morza przybył złożyć Mi pokłon i ofiarował Mi to. Jak mogłem go zignorować i odejść z plaży? Wy natomiast pomyśleliście, że zostaniecie porwani i uciekliście!” Błagaliśmy Swamiego o wybaczenie. Swami podarował naszyjnik gubernatorowi.

Sai na plaży... Jeszcze więcej błogosławionych chwil

     Potem ruszyliśmy w kierunku leżącej w pobliżu piaszczystej wydmy. Była ulubionym miejscem spacerowiczów, zwłaszcza, że można z niej było oglądać wschody i zachody słońca. Dziś już nie istnieje, jej miejsce zajęła wieża obserwacyjna. Tam zabrał nas Swami. Usiedliśmy w kole. Pierwsza rzecz jaką powiedział była taka: „Sprowadzę tu trochę morza.” Wykopał dołek, usuwając kilka garści piasku. Wpłynęła do niego woda. Zauważcie, znajdowaliśmy się na piaszczystym wzniesieniu, a właściwie na niewielkim wzgórzu. Ocean był gdzieś w dole. Swami sprawił, że woda morska pojawiła się dla nas tak wysoko. Następnie wyciągał z piasku różnego rodzaju przedmioty, m.in. naszyjnik i kobrę Sai, po czym je rozdawał. Potem spytał: „Jakie znaczenie ma Kanjakumari? Czy ktoś z was może Mi opowiedzieć o jakimś ważnym wydarzeniu, związanym z tym miejscem?” Odrzekliśmy: „Swami, urzędująca tu bogini jest znana pod imieniem Kanjakumari Bhagawathi Amman[3]. Na nosie jej posągu umieszczono wielki diament, który nocą bardzo jasno świecił. Jego blask padał z otworu w świątyni i był widoczny z bardzo daleka. Kiedyś pewien kapitan skierował na niego swój statek. Był przekonany, że ma przed sobą latarnię morską. Niestety, wpadł na skały i zatonął. Wtedy otwór, przez który było widać blask diamentu, został zasłonięty. Wkrótce potem kamień przepadł.”

    Swami wysłuchał tego i rzekł: „O, rozumiem. Czy chcecie zobaczyć zagubiony kamień?” Następnie włożył rękę w piasek. Wyciągnął ją trzymając w dłoni ogromny klejnot. Podał go wszystkim do obejrzenia. Miałem pochodnię, więc go oświetliłem. Wierzcie mi, błyszczał jak tysiącwatowa żarówka! W naszej grupie był brodaty mężczyzna z Kerali, z otoczenia gubernatora. Powiedział: „Swami, proszę, daj mi go!” Sami odparł: „Ten klejnot został skradziony przez króla. Po jego śmierci zaginął i został zakopany w ziemi. Chcieliście go zobaczyć, więc go stamtąd sprowadziłem. Teraz musi wrócić tam, skąd przybył – takie jest prawo natury.” I w jednej chwili go odesłał! W sumie spędziliśmy na plaży niezapomniany wieczór. Potem ruszyliśmy do domu gościnnego, zjedliśmy kolację i powróciliśmy do Trivandrum. Następnego ranka śpiewaliśmy bhadżany i tym razem kilka z nich wielbiło Pana Murugana, co mnie ogromnie ucieszyło. Wieczorem pojechaliśmy do Quilon, nazywanego obecnie Kollam. Ludzie gubernatora przygotowali wszystko, ale zapomnieli o jednym ważnym elemencie – zaraz wam o tym opowiem. Udaliśmy się na przepiękną plażę i czas przestał dla nas istnieć. Swami uwielbia plaże i niechętnie z nich odchodzi. Tak się zdarzyło, że zostaliśmy tam o wiele dłużej niż spodziewało się otoczenie gubernatora. Myśleli, że wpadniemy tam tylko na chwilę i wrócimy do Trivandrum na wieczorną przekąskę. Jak wiecie, przy Swamim wszystkie harmonogramy tracą ważność.

     Spędziliśmy tam długie, cudowne chwile, a później Swami zapytał: „Jakiś lekki posiłek?” Nie było żadnego, więc tylko spoglądaliśmy na siebie. Plaża znajdowała się jakieś 5km od miasta. Gdybyśmy chcieli coś zjeść lub wypić, musielibyśmy pokonać 5km do miasta i kolejne 5 km, aby wrócić na plażę. Wyglądało na to, że obejdziemy się bez posiłku. Okazało się jednak, że Swami ma inne plany.

c.d.n.    z H2H tłum. J.C.


[1] Murugan – otaczane wielką czcią tamilskie bóstwo młodości, piękna i wojny.

[2] ghaty – kamienne stopnie ułatwiające pielgrzymom dostęp do wody. Najsłynniejsze ghaty są w Waranasi. (Słownik Cywilizacji Indyjskiej)

[3] Kanjakumari Bhagawathi Amman – dziewicza bogini ucieleśniająca wieczną błogość. Ma świątynię w Kanja Kumari nad Zatoką Bengalską, w miejscu gdzie rzeki wpływają do Oceanu Indyjskiego. Symbolizuje hinduską mniszkę, stanowiącą wzór dla kobiet.

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.