IŚWARAMMA WYBRANA MATKA BHAGAWANA ŚRI SATHYA SAI 

   N. KASTURI –  CZĘŚĆ   III      DZIECKO
po kliknięciu część I, część II  

        Kondama Radźu był szczęśliwy, że jego „wnuk” nosi imię Sathya. Przywoływało ono wydarzenia przytoczone w Bhagawacie.

Kiedy Narajana narodził się na Ziemi jako Kriszna, przed Nowonarodzonym stanął Brahma, pierwszy spośród Trójcy Bogów i wysławiał Go jako Prawdę Prawd, jako Potrójną Prawdę, jako Serce Prawdy, jako Najwyższą Prawdę, jako Żywą Prawdę, jako Wiodącego do Prawdy oraz jako Źródło Prawdy – Sathyasja Sathyam, Thrisathyam, Sathyaatmakam, Sathyaparam, Sathyawratham, Sathyanethram i Sathyasya Joni.
    Dziadek zamieszkał w „pustelni” – maleńkiej chatce pokrytej dachem z liści palmowych, którą wybudował sobie tuż obok rodzinnego domu. Iśwaramma musiała za każdym razem ustępować, gdy teściowa brała na ręce jej ślicznego Synka i zanosiła go do Kondamy Radźu. A Kondama Radźu kładł Go w izbie przeznaczonej na składanie ofiar, modlitwy i medytację. „Nigdy nie przeszkadzał mi w modlitwie. Jego obecność uspokajała umysł i kierowała go ku Bogu” – wyznał mi starzec.
    Kobiety z sąsiedztwa nieustannie pochylały się nad czarującym Maleństwem, gruchając i pieszcząc Je godzinami. Iśwaramma często zapominała, że niektóre z nich należały do kasty „niedotykalnych”. Dziecko wyciągało rączki do tych „matek”, jak gdyby chciało się znaleźć w ich objęciach. Potrafiło żałośnie płakać, kiedy Mu tego zabraniano, więc odrzucała skrupuły za każdym razem gdy Dziecko pokazywało, że niczego się nie obawia. Dr Jayalakshmi, od 20 lat pracująca w szpitalu Sathya Sai w Prasanthi Nilayam napisała, że pragnęła usłyszeć od Iśwarammy o uroku maleńkiego Swamiego, spoczywającego w jej ramionach. „Zabrałam ze sobą wizerunek Kriszny, namalowany  przez sławnego artystę, przedstawiający Go w chwili, gdy przykucnięty za garnkiem wyjada z niego masło. Był to duży obraz, wycięty z kalendarza ściennego wiszącego w moim pokoju. Iśwaramma spojrzała na portret i powiedziała: ‘Tak! Jego twarz jaśniała tak samo jak ta, przypominała księżyc. Miał takie same czarne kręcone włosy oraz mocne, ładnie ukształtowane mięśnie. Lecz Jego brwi różniły się od brwi Kriszny. Stykały się ze sobą w środku czoła.’ Wskazując na klejnoty noszone przez Krisznę westchnęła: ‘Byliśmy biedni. Nie mogliśmy dać Mu klejnotów jakie nosi to Dziecko.’”
     Subbamma, żona Karnamy, brała Chłopczyka na ręce i przytulała Go do piersi. Gaworzył z radości i Subbamma nosiła Go z dumą. Tylko jedna chata oddzielała siedzibę rodziny Radźu od domu Karnamów. Karnamowie należeli do kasty braminów, której, zgodnie ze zwyczajem, wszystkie pozostałe kasty oddawały ceremonialny pokłon. On był wioskowym rachmistrzem, prowadzącym rejestr gruntów i zbierającym podatki dla rządu. Karnamowie i Patelowie (również bramini, od pokoleń strzegący prawa i porządku) byli najznaczniejszymi osobami w wiosce. Subbamma była starsza wiekiem i nie miała własnych dzieci, jakże więc Iśwaramma, mająca współczujące serce, mogła zakazać jej pieścić Sathyę? „To bramińskie dziecko” – szeptały z wyrzutem pozostałe kobiety, widząc radość z jaką Sathya pozwalał nieść się do domu sąsiadów. Członkowie rodziny obdarzeni większą intuicją, jak np. Kondama Radźu, sądzili, że Dziecko woli pieszczoty Subbammy, ponieważ jest wegetarianką. Inni, mniej wrażliwi, zauważali jedynie, że uwielbia Ono raczkować po szerokich, chłodnych posadzkach w przestronnych pokojach jej domu! Dziecko nigdy nie okazywało tak spontanicznej wesołości we własnym domu, jak w domu Subbammy i ten fakt spowodował, że krewni astrologa zaczęli nazywać Iśwarammę Dewaki[1], a Subbammę Jaśodą[2]. Iśwaramma czuła zadowolenie widząc, że jej Dziecko z każdym dniem staje się coraz słodsze, że jest przez wszystkich bardzo kochane i otaczane opieką.
     Żyła wtedy jeszcze stara wyznawczyni Sai, znana jako Szirdi Ma, ponieważ przebywała w Szirdi w okresie gdy mieszkał tam Baba. Nazywano ją także Pedda Bottu, ze względu na wielką kropkę kumkum nałożoną na czoło. Szirdi Ma nieustannie prosiła Iśwarammę, żeby jej opowiedziała o cudach małego Swamiego. Iśwaramma przeważnie dawała jej wymijające odpowiedzi, mówiąc, że nigdy nie widziała cudu albo, że żadnego nie pamięta. Lecz pewnego dnia zwierzyła się jej ze wzruszającego przeżycia, które ponad 30 lat trzymała w tajemnicy, bo zabroniono jej o nim mówić.
    „Swami miał wtedy dziewięć miesięcy – powiedziała Iśwaramma. Dobrze pamiętam co się wówczas zdarzyło. Właśnie Go wykąpałam i ubrałam, przemyłam Mu oczy chłodzącym collyrium, a  na czoło nałożyłam wibhuti i kumkum przyniesione ze świątyń Śiwy i Sathyammy. Potem włożyłam Go do kołyski, pobujałam i podeszłam do paleniska, na którym zagotowało się mleko. Nagle usłyszałam, że płacze. Zdziwiłam się, ponieważ od chwili urodzenia nigdy z żadnego powodu nie płakał – ani z głodu, ani z bólu, ani z niewygody. Przestał płakać kiedy Go podniosłam i posadziłam sobie na kolanach. Dostrzegłam wtedy krąg jaskrawego światła, otulający Go jasnym blaskiem. Światło mnie nie raziło, było bardzo chłodne, choć tak ostre i bliskie. Długo siedziałam bez ruchu, pogrążona w błogości. Potem zaczęło powoli gasnąć. Zamknęłam oczy i prawdopodobnie utraciłam świadomość aż do chwili powrotu teściowej. Wtedy się ocknęłam. Dziecko spało. Teściowa zapytała mnie, co się stało, więc opowiedziałam jej o świetlistym kręgu, który nawet w tej chwili rysuje się jasno w mojej pamięci. Teściowa położyła palec na ustach i powiedziała: ‘Nikomu o tym nie mów. Nikt tego nie zrozumie. Skończy się na plotkach.’ Myślę jednak, że opowiedziała o tym dziadkowi, bo później zadawał mi na ten temat pytania.”
     Sathya, przybrany w znaki i cuda, ćwiczył podstawowe umiejętności – raczkowanie, niepewne dreptanie od jednej wyciągniętej pary starszych rąk do drugiej, przekraczanie progu, przebieganie kilku kroków, wymawianie pierwszych, jednosylabowych, rozkosznie brzmiących słow. Ci, którzy słyszeli to gaworzenie, mieli wrażenie, że jest ono słodsze od gaworzenia ich własnych dzieci.
    Pedda Bottu namówiła Iśwarammę, żeby opowiedziała jej o innych wydarzeniach z dzieciństwa Swamiego. Pewnego dnia, gdy grały w domu w szachy, używając muszelek zamiast pionków, Iśwaramma powiedziała: „Wielbisz Go jako Narajanę i Krisznę. Dla mnie był On szczególnym Kriszną i sprawiał mi niezwykłe zmartwienia, bo nie postępował jak inni chłopcy. Nigdy nie dopominał się o jakieś specjalne jedzenie czy ubranie. Gdy przywożono tobołek z ubraniami z Hindupuru lub Anantapuru, wtedy jeden ze starszych – ojciec lub dziadek – wołał chłopców i kazał im coś dla siebie wybrać. Sathya trzymał się z boku, czekając aż zrobią to wszyscy. Brał to, co zostało. Wydawało się, że nie ma żadnych pragnień, lecz jego twarz cała się rozjaśniała gdy widział, że inne dzieci są szczęśliwe. Kiedy Go pytałam, co chciałby dostać, uśmiechał się tylko. Przytulałam Go mocno do siebie i prosiłam, aby wyjawił mi swoje życzenie. ‘Sathyam, powiedz mi, czego pragniesz. Obiecuję, że to dostaniesz’ – mówiłam. ‘Niczego nie potrzebuję’ – to była Jego jedyna odpowiedź. ‘Będę się cieszył z tego, co mi dasz. To mi wystarczy. Nie będę wybierał.’” Martwił ją ten całkowity „brak zainteresowania”. ”Gdyby tylko był bardziej kapryśny, bardziej stanowczy” – wzdychała, a starsi pocieszali ją zapewniając, że taka obojętność nie może trwać wiecznie!
Iśwaramma miała jeszcze inny powód do zmartwienia – chodziło o powagę, z jaką Sathya zachowywał się w domu. Poza domem był samym śmiechem i radością, bawił się, skakał i biegał z dziećmi, baraszkując nad brzegiem Ćitrawathi i godzinami śpiewając z nimi bhadżany. Lecz kiedy pełna czułości zabierała go do domu, stawał się spokojny i poważny. „Nie mogłam tego zrozumieć” – powiedziała Iśwaramma. „Czym się różniliśmy? Co sprawiało, że stawał się taki poważny? W końcu zaczęłam się zastanawiać, czy nadany mu przez starszych przydomek „Brahmadźńani” (mądry jak Brahma), o którym myślałam, że jest tylko kpiną, nie był wyrazem hołdu. Sathya przyciągał uwagę i podziw całej wioski, a ja zaczęłam się obawiać złych spojrzeń zazdrości i nienawiści. Starałam się temu zaradzić przez rytualne odganianie złych mocy. Kiedy zobaczył co robię, wybiegł z domu wołając: „Cóż mogą Mi zrobić czyjeś oczy?” Te śmiałe i mocne słowa przypomniały jej słowa Kriszny, wypowiedziane wiele wieków temu do Jaśody, Jego zastępczej matki. Kiedy ta strofowała Go za wkładanie piasku do buzi, Boski Chłopiec  odpowiedział: „Nie sądź błędnie, że jestem zwykłym dzieckiem, psotnikiem lub szaleńcem!” Kiedy pewien obcy człowiek zapytał Krisznę jak się nazywa, Ten mu odpowiedział: „Które z moich licznych imion mam ci wymienić?” Wielokrotnie w ciągu dnia Sathya przypominał Iśwarammie Krisznę. Pragnęła, aby pozostał w tej roli przez wszystkie dnie i noce.
    Sathya, to było oczywiste, uwielbiał przebywać poza domem i w ciszy wpatrywać się w góry, gwiazdy i niebo. W miarę jak rósł i bawił się na ulicy z innymi dziećmi, jego szczególne upodobania zaczęły stwarzać prawdziwe problemy. Grając w chowanego lub w ciuciubabkę przyjacielsko poklepywał ręką każdą przechodzącą krowę i wołu. Ostrzeżenia, że są bardzo niebezpieczne, nie robiły na Nim żadnego wrażenia. Żałośnie płakał, gdy Go od nich odciągano. Trzeba Go było odprowadzać do matki.
    Wiejscy łobuziacy byli równie psotni wtedy jak dzisiaj. Jeśli chodziło o czystość osobistą, o grzeczną mowę, czy o dobre zachowanie, nie tolerowali żadnej niezwykłości. Ich ulubioną strategią sprowadzania nadzwyczajnego na poziom pospolity było dokuczanie i wyśmiewanie się z innych. Odkryli, że wymachiwanie kurą trzymaną za nogi, kopanie psa aż zaskowyczy lub ciągnięcie byka za ogon sprawia im wielką radość i bardzo zasmuca Sathyę. Iśwaramma chciała sprawić im lanie, ale to tylko dodawało im animuszu. A Sathyi nie cieszyła myśl o karaniu. Nigdy nie skarżył się na to, co robili, ani nie zdradził ich imion. Zdawał się być całkowicie pozbawiony ducha zemsty, nienawiści, a nawet niechęci.
    Iśwaramma bardzo szybko się zorientowała, że Sathya jest nieprzeciętnie inteligentny. Jego argumenty były nie do podważenia. Myślał szybciej i bardziej logicznie od wielu dorosłych. Jego uczucia były głębokie i długotrwałe. A słowa łagodniejsze i słodsze niż słowa innych znanych jej dzieci. Nic więc dziwnego, że wkrótce cała wieś nazywała Go guru. I automatycznie, Iśwaramma zaczęła być traktowana jako matka guru, jako ktoś niezwykły. Kobiety, spotykając ją przy studni lub w świątyni Sathyabhamy, Gopalakriszny, Śiwy lub Hanumana, oddawały jej pełen uszanowania pokłon, dotykając dłońmi jej stóp.
    Umieszczenie Chłopca w szkole elementarnej wypływało bardziej z pragnienia zapewnienia mu bezpieczeństwa poza domem, niż z konieczności uczenia Go. Jednak Sathya nieustannie stwarzał problemy. Kiedy robiło się chłodno oddawał swoje dywaniki i koce trzęsącymi się z zimna kolegom z klasy. Zabierał do domu każde głodne dziecko i karmił je mlekiem, serem i ciastkami.
    Nie wiadomo kiedy wyrósł na siedmiolatka, którego trzeba było wysłać do szkoły podstawowej w Bukkapatnam, położonej trzy mile (ok.5 km.) od domu. Iśwaramma była zdziwiona jak szybko mijają lata. Wydawało się jej, że zaledwie w poprzednie Święto Daśary bujała Go w kołysce. A teraz ubiera Go w schludną białą koszulkę i krótkie spodenki, umieszcza wibhuti na Jego szerokim czole i kumkum pomiędzy gęstymi brwiami. Pakuje Mu południowy posiłek: ryż ugotowany z mąką z prosa oraz ostry korzenny sos. Patrzy jak przerzuca torbę przez ramię i woła: „Mamo! Wychodzę!” – podczas gdy ona pozostaje na progu z oczami pełnymi łez.
    Wędrówka do Bukkapatnam równała się długim godzinom poza domem. Sathya szybko zjadał śniadanie i około 8: 30 rano wychodził do szkoły, aby wrócić tuż przed zachodem słońca. Jego nieskazitelna czystość drażniła uczących się z Nim kuzynów, stawiała Go ponad grupą. Chłopcy czekali tylko, by minąć ostatnie wiejskie zabudowania i rzucali się na brodzącego w rzece Sathyę. Tak długo ciągnęli Go za nogi, aż Jego ubranie, tak dokładnie wyprane i wyprasowane przez Iśwarammę, było bardziej pomięte i mokre od ich własnych. Iśwaramma nigdy nie mogła namówić Syna, by wskazał jej winowajców. Gdy zapadał zmierzch, Sathya siadał w blasku lampek oliwnych migocących w niszach ściennych i opowiadał, co zdarzyło się w drodze do szkoły i w szkole. Ale w przeciwieństwie do innych chłopców rzadko wspominał czego nauczył się na lekcjach. Zamiast tego mówił, czego nauczał kolegów, a nawet, co zdumiewające, nauczycieli, którzy usiłowali uczyć Jego.
    Podekscytowane dzieci opowiadały panu Kondappie, czego dowiedziały się od Sathyi.
    Kondappa dyktował zdania, które każdy uczeń musiał wpisać do zeszytu z ćwiczeniami. Odkrył, że Sathyanarajana Radźu jest jedynym dzieckiem, który tego nie robi. Oczywiście, rozgniewał się. Poczuł się obrażony. Zapytał Chłopca, dlaczego nie postępuje jak inni. W odpowiedzi usłyszał, że nie musi tego robić! Może odpowiedzieć na wszystkie pytania dotyczące omawianego tematu. „To była prawdziwa prowokacja” – wyznał mi Kondappa wiele lat później, kiedy spotkałem go w Anantapur. Opowiedział mi o wszystkim, co się wtedy wydarzyło – o krześle, które do niego przywarło, o swoim upokorzeniu i o towarzyszącej temu wrzawie. Miałem okazję usłyszeć tę historię także od Swamiego. Zebrałem się wówczas na odwagę i oświadczyłem, że jako nauczyciel nie aprobuję nieszczęścia, jakie dotknęło biedaka. Baba odrzekł, że nie zamierzał go obrazić ani  zranić. „Tak się po prostu zdarzyło. Nadszedł czas żebym ogłosił, że nie jestem zwykłym ludzkim dzieckiem.”
     Ta historia bardzo zaniepokoiła Iśwarammę i całą rodzinę Rathnakaram. Iśwaramma wyciągnęła Sathyę ze sklepu ze zbożem, w którym przebywał w chwili gdy usłyszała o tej psocie. „Zmuszą cię do opuszczenia szkoły i nie przyjmą do żadnej innej” – ostrzegła. „Wyrośniesz na nieuka i będziesz mógł tylko paść krowy!” Obawiała się, że impertynencja Syna rozgniewa ludzi wśród których żyli. Ale wkrótce doszły ją wieści, że pomimo tego zdarzenia, a może właśnie dzięki niemu, nie tylko koledzy w klasie, ale również nauczyciele – w tym także Kondappa – traktują Go jak kogoś wyjątkowego. Kondappa ułożył nawet i wydał poemat sławiący Sathyę jako Boskie Dziecko.
    Potem dotarła do niej dobra nowina – na egzaminach w Penukondzie Sathya okazał się najlepszym uczniem w okręgu Taluk. Mieszkańcy Bukkapatnam przeszli w pochodzie przez miasteczko, aby oddać hołd Cudownemu Dziecku. Iśwaramma była dumna i szczęśliwa, lecz trochę obawiała się zazdrości. Kiedy Sathya wrócił do domu, ułożyła wokół Niego krąg z orzechów kokosowych i okadziła Go płomieniem z kamfory, aby zażegnać „zły urok”.
    Sathya nie odpoczywał nawet przez chwilę – ani w szkole, ani w domu. Wędrował przez góry i doliny w towarzystwie dzieci i spędzał z nimi czas na rozległych plażach Ćitrawathi. Kiedy po powrocie rozbiegały się do domów, wszyscy pragnęli słuchać ich opowiadań. Jednego dnia było to opowiadanie o otrzymanych od Sathyi dużych kawałkach ciasta. Innego dnia o żabach, które Sathya przemienił w jaskółki i wypuścił z koszyka, w którym były zamknięte. Kiedyś nauczył ich  pieśni ku czci Pandurangi, bogini z Pandharpur w stanie Maharasztra i namówił ich aby tańczyli w rytm tej pieśni. Opowiedział im także o niebiańskich posłańcach, którzy przyjmują od Niego rozkazy i spełniają je.
    Przyjaciele i sąsiedzi rodziny Ratnakaram Radźu przepowiadali, że Sathya będzie zmuszony opuścić szkołę. Incydent  z krzesłem nie wróżył niczego dobrego. Kiedy usłyszałem o nim po raz pierwszy nie byłem zdziwiony, że Awatar nie tolerował nieistotnych zakazów i powierzchownych nauk. Nie ograniczał go żaden horyzont. Ewangelia św. Tomasza tak opowiada o szkolnych latach Jezusa. „Lecz Jezus spojrzał na swojego nauczyciela Zachariasza  i rzekł: ‘Nie poznałeś natury Alfy. Jak zatem chcesz nauczać o Becie, ty hipokryto? Najpierw dowiedz się o Alfie i o niej  nauczaj, a wtedy uwierzymy w to, co będziesz nam mówił o Becie.’ Ta uwaga tak zawstydziła nauczyciela, że nie znalazł na nią odpowiedzi. Wówczas Jezus opowiedział o tajemnicy jaką skrywa litera A. (Pan w Bhagawadgicie oświadczył, że jest Alfą – pierwszą literą alfabetu). Podobnie jak to często robił Sathya, Jezus wprawiał Zachariasza w zakłopotanie, mówiąc do niego: „Posłuchaj nauczycielu! Posłuchaj o porządku opisującym pierwszą literę, posłuchaj uważnie o tym, z jakich zbudowana jest linii, jak się one rozchodzą i ponownie zbiegają, jak każda z osobna tanecznym krokiem biegnie w górę, jak równe miarą pozostają ze sobą w harmonii oraz o znaku środkowym, wspólnym im obu”. Sathya przemawiał podobnie, tylko łagodniej i mniej enigmatycznie i dlatego nauczyciel z Bukkapatnam odpowiadał Mu z należnym szacunkiem.
    Puttaparthi stało się Gokulam, gdyż przebywał tu Sathya. Dawna nazwa wioski brzmiała Gollapali, czyli wioska pasterzy. „Ta nazwa musiała przyciągnąć Krisznę, który ponownie narodził się na Ziemi. Bo jak inaczej można wytłumaczyć te wszystkie dziwne rzeczy, które robił jako Chłopiec?” – pytała Iśwaramma, przytaczając zdarzenia z Jego wczesnego dzieciństwa.
    Miało to miejsce wieczorem, podczas deszczów monsunowych zalewających gminę Uttara. Niebo groźnie pociemniało. Wenkamma budował właśnie dom. Na wypalenie czekały długie rzędy mokrych, suszących się cegieł. Przygotował drewniane szczapy, lecz ognisko chciał rozpalić dopiero rankiem, bo ten dzień nie był pomyślny. Zbliżała się ulewa, która mogła zmienić wszystkie cegły w bezkształtną masę gliny.
     Trzeba było szybko coś przedsięwziąć. Szczęściem, znalazł się pomysłowy sąsiad. „Przykryj cegły suchymi liśćmi trzciny cukrowej” – poradził Wenkammie. „Lecz gdzie je zdobędziemy?” Sąsiad zaproponował, żeby poprosić o nie przyjaciela ze wschodniego brzegu Ćitrawathi. Mężczyźni, kobiety i dzieci pobiegli w szalonym pośpiechu nad wodę. Również Swami przyłączył się do długiej linii ochotników. Lecz kiedy dotarł do środka  wyschniętego koryta rzeki krzyknął nagle, by wszyscy się zatrzymali. „Wenkamma!” – powiedział – „Nie będzie padać.”
    I chmury się rozproszyły, dzień się rozjaśnił, niebezpieczeństwo zostało zażegnane! Kilka cichych słów, drobna dłoń skierowana przez chwilę w ciemne niebo i gdzieś wysoko w górze wiatr, chmury i deszcz stały Mu się posłuszne. Posłuchały Go chmury i deszcz! Wszyscy wrócili do domu bez liści, ponieważ był z nimi młodzieńczy Pan żywiołów.
    Iśwaramma z triumfem zakończyła swą opowieść i odwróciła się, żeby spojrzeć na mnie z prawdziwą satysfakcją. Przyznałem jej rację. „Ten Kriszna ocalił Gokulam jednym ruchem palca!” – powiedziałem.
    Sathya stał się bohaterem którego podziwiano, obawiano się i kochano lecz któremu niedowierzano. Również Iśwaramma dała się wciągnąć w wir uwielbienia i zdumienia, podejrzeń i przezorności. Nieraz modliła się całymi dniami, prosząc Boga, aby Sathya stał się zwykłym chłopcem z Puttaparthi, może odrobinę inteligentniejszym i bardziej utalentowanym od innych. Widziała w nim przyszłego poetę, pieśniarza, tancerza, dramaturga lub dyrektora. Miała nadzieję, że w tych dziedzinach prawdziwe zabłyśnie. Uważała, że Sathya przyciąga „złe spojrzenia”. Przypisywała wszystkie nękające Go choroby pragnieniu udowodnienia, że niemożliwe jest możliwe. Gwałtownie protestowała, kiedy córka rozgłaszała wszystkim, że Sathya potrafi tańczyć lepiej niż dobrze wyćwiczony zespół dzieci-artystów występujących w sztuce wystawianej w Bukkapatnam. Zdarzyło się jednak, że i ona sama uległa talentowi aktorskiemu Sathyi i głośno płakała w trakcie przedstawienia, w którym grał rolę torturowanego.
    Ojca dławiło poczucie bezsilności wobec swego niezwykłego Dziecka. Skutki ‘wybryków’ Sathyi ponosiła głównie Iśwaramma. Jego wojowniczy duch sprawiał, że był zawsze gotowy do czynu. Nigdy nie pozostawał bierny wobec zła. Dziewięcioletni Sathya był tak odważny, że pisał zuchwałe limeryki i piosenki wymierzone – czy uwierzycie temu? – w hitlerowskie wąsiki Karnamy, męża swojej „przybranej matki”, Subbammy. Sathya namówił przyjaciół, aby je śpiewali przed domem Karnamy, aż w końcu dygnitarz zgolił ową wątpliwą ozdobę twarzy. Biedna Iśwaramma nie musiała tłumaczyć Subbammie, że Chłopiec postępuje niegrzecznie. Prosiła, żeby Mu wlała trochę oleju do głowy. Ale Subbamma była ogromnie zadowolona, że ich guru jest tak pochłonięty nauczaniem. Ze śmiechem przegoniła niepokój z serca Iśwarammy. Poradziła jej: „Pozwól Mu być sobą. On sam najlepiej wie, co jest dobre!”
    Wkrótce potem Iśwaramma zmuszona była dać Sathyi naganę, bo wbijał poetyckie igły we wrażliwą skórę wioskowej starszyzny. Wbudził ich gniew i konsternację pisząc oskarżycielski wiersz o bogaczach. Opływają w luksusy i nie pamiętają o wdzięczności dla robotników, którzy w deszczu i w słońcu uprawiają dla nich ryż. Wiersz wykrzykiwali miejscowi łobuziacy pędzący bydło na pastwiska. Starszyzna zastanawiała się, w jaki sposób rodzinie Ratnakarów udało się wzniecić w głowie Sathyi iskrę rewolucji. Podejrzewano, że działa przez Niego jakaś złowieszcza moc. Subbamma prosiła Go o wskazanie autora. Wiersz opisywał bowiem krzywdy i cierpienia ciężko pracujących ludzi. Wskazywał, że prawdziwym źródłem ich nieszczęść był wypaczony  system kastowy. Lecz Sathyi nie można było uciszyć. Przybył, aby się przeciwstawiać i naprawiać. To był Jego świat, oparty na Jego prawach. Iśwaramma i Subbamma mogły jedynie załamywać ręce i życzyć Mu powodzenia.
     Pewnego dnia, około południa, ptactwo wpadło w popłoch – wyboiste wiejskie uliczki przemierzał wielkimi krokami szofer w liberii. Szukał „cudownego Chłopca”, potrafiącego materializować wibhuti. W końcu Chłopiec został odnaleziony. Siedział na werandzie i opowiadał różne historie otaczającej Go grupie rówieśników. Wystraszone dzieci rozbiegły się, lecz Sathya pozostał na miejscu. Mężczyzna pragnął dostać kilka ziarenek nadzwyczajnego popiołu. Chciał nim naprawić jeepa, unieruchomionego na drodze wiodącej z górskich dżungli do Anantapur Town, na wschodnim brzegu rzeki. „Sahib czeka. Jest bardzo zagniewany.” Sathya  podążył za muskularnym intruzem do zepsutego pojazdu. Za Nim pobiegło kilku chłopców. W samochodzie siedział biały człowiek i z poczuciem triumfu trącał ucho martwej tygrysicy. „Wstyd!” – rozpoczął rozmowę Sathya.  „Tygrysica nie uczyniła panu nic złego. Opiekowała się w dżungli trojgiem małych, a pan ją wytropił i zastrzelił. To ja unieruchomiłem samochód. Proszę wrócić, odnaleźć sieroty i oddać je do ZOO. I proszę nigdy więcej nie strzelać i nie zabijać dla przyjemności. Lepiej niech pan weźmie kamerę. Dzięki niej zostanie pan większym bohaterem. Proszę jechać!” Silnik zapalił, kierowca zawrócił pojazd. Ojciec nieomal nie zemdlał dowiedziawszy się, że Sathya nie tylko zganił sahiba, lecz także zatrzymał jego samochód i odmówił jego prośbie – wszak chodziło o Anglika w kasku i z bronią w ręku. Długo prześladowała go wizja policjantów i więzienia.
    Starszy brat Sathyi, Seszama Radźu, był mózgiem rodziny. Triumfalnie zdał wszystkie egzaminy i zdobył stopień magistra języka i literatury telugu. Lecz chociaż święci poeci klasycznej literatury telugu z uniesieniem pisali o „boskich zabawach” Pana, to gdy przyszło mu wydać opinię o postępowaniu Sathyi, Seszama Radźu mógł jedynie zgodzić się z ojcem, że Sathyę „opanował” sprytny demon! W 30-tych i 40-tych latach ubiegłego wieku rózga była jedynym instrumentem używanym przez pedagogów. Cała psychologia dziecięca zawierała się w jednym zdaniu: „Żałując rózgi psujesz dziecko.” Kiedy Seszama Radźu ukończył kurs dla nauczycieli i został zatrudniony w oddalonej o 60 mil (ok. 96km.) szkole średniej w Urawakondzie – na Wężowym Wzgórzu – zabrał ze sobą Sathyę. Był zdecydowany położyć kres jego fantazjom, będącym, jego zdaniem, źródłem wszelkich problemów.                  tłum. J.C.
 
[1] Dewaki – żona Wasudewy i Matka Kriszny. Dewaki była inkarnacją Aditi (nieba bez granic, czystej, nieskrępowanej energii)
[2] Jaśoda – mamka Kriszny

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.