Jak mnie oczarował dający szczęście Sai

Wywiad z prof. Jayalakshmi Gopinath, część 2

 pierwsza część po klinięciu

      Jest to druga część wywiadu z prof. Jayalakshmi Gopinath, rektorką wydziału anglistyki Uniwersytetu Śri Sathya Sai w kampusie Anantapur, przeprowadzonego w Radiu Sai w maju 2003 r. Związek prof. Gopinath z Bhagawanem rozpoczął się w 1948 r., gdy była małą dziewczynką. Przez ponad pół wieku przebywała u Jego lotosowych stóp, stanowiąc wzór oddania, służby i miłości. W zamieszczonym wywiadzie Jayamma, (jak nazywał ją Swami), dzieli się swoimi troskliwie pielęgnowanymi wspomnieniami i fascynującymi doświadczeniami z dr Rajeshwari Patel, wykładowczynią na Uniwersytecie Śri Sathya Sai w Anantapur i jego absolwentką. Pierwszą część wywiadu z panią profesor publikowaliśmy w numerze 41 -  I-II-III  2008 roku.

Dr Rajeshwari Patel: Czy Swami kiedykolwiek wyjawił Pani podczas interview lub w jakichkolwiek innych okolicznościach, że jest inkarnacją Śirdi Baby?

Prof. Jayalakshmi Gopinath: Miało to miejsce w nowym mandirze około 1954 roku. Baba nie wygłaszał wówczas wykładów dla dużych zgromadzeń. Zwoływał mały krąg ludzi i dzielił się z nimi bezcennymi skarbami duchowej wiedzy. Byłam jedną z wielu.

     Wśród nas znajdowała się starsza pani z rodziny braminów, żona sławnego uczonego. Przyjechali razem do Puttaparthi. Gorąco wierzyła w Babę. Widzieliśmy, jak szczerze Go kocha. W tym czasie nie było wolnych miejsc nawet w nowym mandirze.

    Wiązaliśmy pędy bambusa i robiliśmy z nich rodzaj cienkich ścianek, dających chwilowe schronienie. Takie w tamtych czasach wznosiliśmy sobie domy. Niczego nie było, z wyjątkiem skromnego mandiru.

Braminka była tak ortodoksyjna, że ludzie z niej żartowali, lecz bardzo kochała Swamiego. Codziennie przyrządzała posiłki i bardzo się cieszyła, mogąc je Mu ofiarować. Przygotowywała je, ściśle przestrzegając rytuału. Swami rezydował w świątyni, na piętrze po prawej stronie. Pokarm zanosiły Mu siostry. Po ugotowaniu posiłku, kobieta wchodziła na schody i zostawiała go tam. Swami przekomarzał się z nią. Zbliżał się do niej pełen czaru, wystawiał stopę i mówił: „Chesko” (złóż pokłon). Odpowiadała: „Ledhu Swami”(Nie, Swami).” Nie dotykała Jego stóp ze względu na rytuał madi aćaram[1]. Swami się śmiał i pozwalał jej na to! Ludzie myśleli: „Ależ ona niemądra! Tylko wyobraźcie sobie, nie dotknęła stóp Swamiego. Czy może być większe bluźnierstwo?” Nie przejmowała się tym. Po prostu szczerze przestrzegała swoich rytuałów.

W tamtych czasach poświęcaliśmy ranki na bhadżany. Część osób siadała z przodu i czasami, ku mojemu najwyższemu zmieszaniu, Swami kazał mi śpiewać. Pewnego dnia w święto Ekadaszi[2] miało miejsce takie oto zdarzenie. Braminka przez cały dzień pościła, nie przyjęła nawet kropli wody. Przestrzegając rytuału madi usiadła osobno. Wszedł Swami i zobaczywszy, że siedzi w pewnej odległości polecił: „Zróbcie dla niej miejsce!” Uczynił to, chociaż ludzie kpili z niej i lekceważyli uważając, że jest bardzo głupia! On jest Prawdą, Prawością, Pokojem i Miłością! Ucieleśnia to wszystko. Jakże jest szczery! Nakazał: „Przepuście ją.” Potem poprosił, żeby przeszła do przodu i usiadła w pobliżu Jego tronu, po stronie dla pań.

Pierwsza boska deklaracja: „Jestem Bogiem”

Następnie zapytał: „Janakamma (tak brzmiało imię braminki), co robiłaś przedtem wieczorami w dniu Ekadaszi?” Odpowiedziała: „Swami, w dniu Ekadaszi szłam do świątyni i słuchałam Puran (pism świętych) czytanych przez panditów. Szłam tam, słuchałam, a po skończeniu wracałam do domu.” „Nie przyjmujesz pokarmów w dniu Ekadaszi?” „Nie, Swami.” „Nawet kropelki wody?” „Nie, Swami.” „W porządku”, powiedział. „Dzisiaj Ja ci opowiem Puranę!”

Wtedy po raz pierwszy przemówił do tłumu. Przyniesiono stół i postawiono na nim mikrofon. Uderzył w blat. „Jestem Wedami!” Te słowa odbiły się echem od ścian Prasanthi Nilayam. „Jestem Świętymi Księgami. Jestem Bogiem. Skorzystajcie z tej szansy. Jeśli chcecie zrozumieć kim jestem, to tutaj macie ku temu najlepszą okazję. Nie wyśmiewajcie się, nie krytykujcie i nie straćcie tej możliwości.” Powiedział to bardzo uroczyście.

Oczywiście, wiedzieliśmy o tym w głębi duszy. Ale, aż do tego dnia, Baba nie obwieścił tego publicznie. Zapamiętałam to na zawsze. „Jestem Samym Bogiem.” To była kolejna deklaracja!

Dr Rajeshwari Patel: W tym czasie było to coś osobliwego.

Prof. Jayalakshmi Gopinath: Tak, wtedy po raz pierwszy przemawiał do wielkiego tłumu i była to uderzająca deklaracja. Gdybyś to ty lub ja stanęła na podium i powiedziała „Jestem Świętymi Księgami, jestem Wedami” zostalibyśmy obrzuceni kamieniami. Odebrał nam tym mowę i urzekł nas. Patrzyliśmy na Niego, nie do końca rozumiejąc kim jest, zupełnie oszołomieni stojącą przed nami potężną Boskością. Trudno było w to wszystko uwierzyć!

Przepowiedziana przyszłość

Dr Rajeshwari Patel: Czy odsłonił przed panią oglądaną teraz przyszłość? Słyszałam, że Swami opowiadał starym wyznawcom o zdarzeniach, które dzieją się obecnie.

Prof. Jayalakshmi Gopinath: Tak, mówił o tym, czasem w żartach, a czasem poważnie.

Powiedział nam: „Wykorzystajcie tę złotą okazję. Przyjdzie czas, kiedy do Prasanthi Nilayam będą przybywały ogromne tłumy i nie będziecie mieli do Mnie dostępu!” „W miarę upływu czasu coraz większe i większe. Będziecie widzieli tylko ludzkie głowy – trudno będzie Mnie dojrzeć! Może uda się wam dostrzec czubek Mojej głowy.” „Przyjdzie chwila, gdy będę musiał wznieść się w niebo, żeby dać wam wszystkim darszan.”

Boskość ze Swoją Matką

Dr Rajeshwari Patel: Jak wspomina pani Matkę Iśwarammę i jej relacje z Boskim Synem?

Prof. Jayalakshmi Gopinath: Byłam z nią bardzo blisko. Jestem szczęśliwa z powodu tej więzi. Uważam to za boskie błogosławieństwo. Swami podarował jej pokój w Prasanthi Nilayam i tylko ona mogła w każdej chwili wejść do Jego pokoju, nawet nie Ojciec. Spełniał jej życzenia. Cudownie było na to patrzeć. Jeśli chodzi o jedzenie, to Swami zawsze sprawiał kłopoty. Jadł bardzo mało. Czasami siostry gotowały i przynosiły Mu jedzenie z wioski, kiedy im na to pozwalał. Wymykał się im. Nie jadł posiłków! Nie przychodził i nie siadał za stołem. A nawet jeśli przyszedł, to siedział przy nim przez kilka sekund, zjadał odrobinę i odsuwał od siebie talerze. Czasami, kiedy siostry zmęczyły się przymilaniem, przyprowadzały Matkę. Matka mówiła: „Swami, Tinnu Swami. Enthuku Swami neevu thnnavu?” Nakłaniała Go tak słodko, z całą matczyną miłością i wtedy trochę zjadał. Ulegał jej. Przynosił piękne sari i rozkładał je w pokoju. Zapraszał ją i mówił: „Ra, emi kavali theesko (Chodź, weź które chcesz). Dawał jej również klejnoty. Robił, co mógł, aby ją uszczęśliwić. Według mnie, Matka zasłużyła na boskość, dając Mu boskie ciało. Mówił: „Moje życie jest Moim przesłaniem.” Być może uczył nas także, żebyśmy szanowali nasze matki.

Skromny i kochający Ojciec

Prof. Jayalakshmi Gopinath: Szanował również swojego Ojca. Ojciec był wspaniałym człowiekiem, znałam go. Oczywiście, mówił jedynie w telugu. Miał sklep z żywnością i zaopatrywał wyznawców w orzechy kokosowe i inne składniki potrzebne na ofiarę. Mój ojciec bardzo go lubił, choć słabo znał telugu. Jakoś się porozumiewali. Kiedy dotykaliśmy jego stóp, pytał skromnie: „Dlaczego dotykacie moich stóp?” „Jesteś Ojcem Awatara” - odpowiadaliśmy. Zwykł wtedy mówić: „Nie wiem. Jest wielki. Jest dla wszystkich. Już nie jest moim synem.” Tak mówił, jak zupełnie  zwyczajny człowiek.

Czczenie Boskości

Dr Rajeshwari Patel: Musiała pani być obecna podczas ceremonii namaszczania. Czy może pani podzielić się z nami tym doświadczeniem?

Prof. Jayalakshmi Gopinath: Tak, miałam szansę uczcić Bhagawana w Jego urodziny przez namaszczenie Go. Przy tej okazji zbieraliśmy się w starym mandirze. Powstała tradycja, że starsze pary małżeńskie przychodziły z tacami cynobru, kurkumy, kwiatów, owoców i ubrań dla rodziców Swamiego oraz ze srebrnymi naczyniami, nazywanymi w języku kannada chumbu. Matka nabierała wody ze studni i kładła święty orzech kokosowy na świętym naczyniu wypełnionym wodą (purna kumbha). W procesji za Matką i Ojcem szedł starszy brat z żoną, potem dwie siostry, a na końcu Janakiramaiah (młodszy brat Swamiego), będący wtedy młodym kawalerem. To była hierarchiczna procesja. Wielbiciele prowadzili ich z szacunkiem, grał wiejski zespół muzyczny. Wkraczali uroczyście do audytorium. Pierwsi oczywiście szli grajkowie, za nimi wielbicielki niosące tace ze świętymi przedmiotami, potem rodzina Swamiego. Swami siedział na podwyższeniu.

W tamtych czasach każdy mógł Mu ofiarować wieniec z kwiatów. Wyznawcy trzymali je w dłoniach. Na schody podwyższenia wstępowała najpierw Matka z Ojcem. Czekała tam na nich starsza, zamężna kobieta (sumangali) ze srebrnym naczyniem z oliwą, gotowaną z pachnącymi ziołami. To był widok!

Swami pochylał głowę. Matka brała kwiat, zanurzała go w oliwie i trzykrotnie dotykała nim głowy Syna. Brali w tym udział także niektórzy wyznawcy, w tym moi rodzice. Ja również pragnęłam wziąć udział w ceremonii, jednak nie miałam odwagi. Lecz On zawołał do mnie: „Ra chodź” i dał mi szansę namaszczenia Go.

Wielbiciele podchodzili kolejno i nakładali Mu girlandę. Za każdym razem zdejmował ją i odkładał na bok.

Skłaniał nas do śmiechu

Dr Rajeshwari Patel: Wiem, że ma pani wspaniałe poczucie humoru. Czy mogłaby pani przytoczyć nam jakieś zabawne zdarzenie ze spotkań z Bhagawanem, takie, które pokaże jak bardzo cenił humor?

Prof. Jayalakshmi Gopinath: Poczucie humoru odziedziczyliśmy po ojcu. Bhagawan ma ogromne  poczucie humoru. Pozwól, że ci opowiem pewien zabawny incydent! Miał miejsce w naszym domu. We wczesnych latach 50-tych Swami zatrzymywał się u nas, kiedy przyjeżdżał do Bangalore. Mieliśmy bardzo dobrą kucharkę. Gotowała według wskazówek mojej mamy. Swami zjadał posiłki z wielką miłością, choć nie wiedzieliśmy, czy Mu smakowały czy nie. Kucharka była dziewiczą wdową po braminie. Gdy przyszła do nas miała 60 lat. Jej sytuacja była przykra. Ścięto jej włosy i musiała nosić czerwone, dziewięciojardowe sari bez bluzki. Taki obowiązywał wówczas zwyczaj. Kiedy zobaczyła Swamiego, cała bieda jaką wycierpiała w życiu, wszystkie upokorzenia i smutki odżyły w niej i zaszlochała. Swami ją pocieszał. Kiedy przyjeżdżał, szedł i rozmawiał z nią. A ona łkała bez łez. Aby nie roztkliwiała się zbytnio nad sobą, pytał wtedy z żartobliwym współczuciem: „Co się stało? Zabrakło wody w zbiorniku?” (Emi Neelu Leni tankilo?)

Wyzwania i rozwiązania

Dr Rajeshwari Patel: Jest pani zakorzeniona w tradycji. Czy stanowiło to dla pani wyzwanie, gdy rodzina zaczęła przyjmować Swamiego? Jak pani sobie z tym radziła?

Prof. Jayalakshmi Gopinath: Jako dziecko wychowane przez pobożnych i religijnych rodziców, wysłuchałam wielu opowieści o Bogu. Przytaczał je nasz rodzinny guru, gdy przychodził po jałmużnę i odprawiał piękną, ascetyczną i uroczystą pudżę. Wsączały się we mnie od dziecka, aż do chwili gdy stałam się młodą kobietą. Mama wstawała rano, zapalała lampę, przygotowywała ojcu ofiarę, a on ją składał. Ojciec miał szlachetny umysł i złote serce. Wspominam go z wielką miłością i wdzięcznością. Wiedzieliśmy na pewno, że Bóg jest Najwyższą Istotą i że wszystko dzieje się zgodnie z Jego wolą.

Nasz związek z Sai Babą pobudzał rodzinę do gorących dyskusji. Wujowie pytali: „Czy bramin może poddać się komuś z innej kasty, komuś, kto nie odprawia bramińskich rytuałów i ceremonii? Czy może wielbić taką osobę?” Mój ojciec miał ośmiu braci. Nie byli zbyt surowi, choć prowadzili prawdziwie bramińskie domy. Więc zadawali ojcu te pytania. A ojciec  oczywiście, nie przejmował się nimi.

Kiedyś przewodniczący naszego zboru (mutt jeer), przysłał przez posłańca wiadomość, że pragnie sprawdzić, czy mamy wygodny dom. Zwykle przybywał w towarzystwie wielu uczniów. W domu musiało być wszystko, w tym studnia. Mieliśmy wtedy w salonie dużą fotografię Bhagawana Baby. Posłaniec zobaczył tę fotografię z holu. Wybierał w holu miejsce dla fotografii Złotego Mandiru, świątyni ze wspaniałymi dekoracjami. Mieli się przy niej zgromadzić.

Spojrzał na fotografię i spytał w języku kannada: „Proszę pana, czyja to fotografia?” „To fotografia Śri Sathya Sai Baby” - odrzekł ojciec. „Przyjeżdża Swamidżi, proszę ją zdjąć.” „Proszę mi nie zadawać niepotrzebnych pytań” - odparł ojciec i spokojnie się oddalił.

Przyjechał Swamidżi, który musiał z konieczności ustawić fotografię złotej świątyni pod wizerunkiem Bhagawana. Następnie z wielkim oddaniem odprawił wspaniałą pudżę. Potem śpiewał czarujące pieśni. Uczniowie przywiązali sobie dzwonki do kostek i trzymając w rękach thal[3], skakali i śpiewali w ekstazie. Był to cudowny widok.

Po kilku dniach, tuż przed wyjazdem, Swamidżi wezwał mego ojca, żeby z nim porozmawiać. Byłam przy tym. Mama zajęła się czymś innym. Kiedy ojciec do Nego podszedł, zapytał: „Jesteś synem Bedi Srinivasa Rao, oddanego bramina z linii madhwy. Jak to się stało, że związałeś się z osobą demoniczną?”

    Ojciec wysłuchał go, a potem zadał pytanie: „Swamidżi, czy możesz mi powiedzieć do jakiej kasty należał Rama? Do jakiej kasty należał Kriszna? I kim była Sabari[4], która ofiarowała Śri Ramie spróbowane przez siebie owoce? Czy możesz mi na to odpowiedzieć?”

    Swamidżi odrzekł: „Za dużo mówisz.” Ojciec odpowiedział: „W porządku, jesteś przewodniczącym zboru (mutti). Usłucham cię. Ale podaj mi chociaż jedną formułę, dzięki której będę mógł odróżnić osobę demoniczną od boskiej.” Swamidżi stwierdził z niezadowoleniem: „Nie zadawaj mi niepotrzebnych pytań.” Bo były podchwytliwe! Dla nas wszystkich Bhagawan był Boską Inkarnacją. Jestem dumna będąc córką takiego ojca!

Dr Rajeshwari Patel: Ostatnie pytanie. Co chciałaby pani powiedzieć ludziom, którzy niedawno przyszli do Sai?

Prof. Jayalakshmi Gopinath: Miejcie wiarę, miejcie niezachwianą wiarę! Powstrzymajcie kaprysy umysłu, zajętego niepotrzebnymi analizami, ponieważ nasze umysły są bardzo ograniczone. Powstrzymajcie umysł  od niepotrzebnego myślenia. Miejcie wiarę. Wierzcie, akceptujcie i wtedy z dnia na dzień zobaczycie jaka popłynie z tego błogość i szczęście, jak poprawiają się wasze charaktery, a to sprawi, że nie dotknie was zło. Po prostu zbliżcie się do brzegu boskiej szczęśliwości.

Dr Rajeshwari Patel: Bardzo pani dziękujemy za podzielenie się tymi wspaniałymi przeżyciami. To wielki przywilej gościć panią tutaj.

Prof. Jayalakshmi Gopinath: Dziękuję, Rajeshwari. Sai Ram.

Z H2H tłum. J.C.



[1] Madi aćaram – życie w czystości, które przybliża do Boga, czystość zarówno mentalna jak i fizyczna.

[2] Ekadaszi – 11-ty dzień cyklu księżycowego. W tym dniu 10 zmysłów postrzegania i działania współpracuje ze sobą i zwraca się w stronę Boga.

[3] Thal – okrągła taca na której ustawia się miseczki z potrawami.

[4] Historia Sabari - W Ramajanie jest piękna scena, która miała miejsce, kiedy Rama i Lakszmana wędrowali po lesie w poszukiwaniu uprowadzonej Sity. Podczas owej wędrówki spotkali oni starą kobietę o imieniu Sabari.

            Mistrz i nauczyciel Sabari powiedział jej, że do lasu przyjdzie Bóg i że powinna na Niego czekać. Mając pełną wiarę w słowa mistrza, Sabari postanowiła czekać na Pana, chociaż nie miała najmniejszego pojęcia jak ten Bóg będzie wyglądać ani kiedy przyjdzie.

            Pomimo, że nie wiedziała tego wszystkiego, Sabari czekała, pokładając ufność w słowa mistrza. Ponadto każdego dnia zbierała świeże owoce takie, jakie można było znaleźć w okolicy, aby mieć co ofiarować Panu gdyby się pojawił.

            Pewnego pięknego, słonecznego dnia Sabari zobaczyła nadchodzących Ramę i Lakszmanę. Byli ubrani jak pustelnicy, ale nieśli łuki i strzały, których tacy wyrzeczeni ludzie nie mają. Kierując się ich wyglądem, Sabari nie miała powodu sądzić, że Rama jest Bogiem w ludzkiej postaci. Jednakże, kiedy Sabari zobaczyła Ramę, zobaczyła go nie tylko oczami, zobaczyła go także sercem, a jej czysta miłość do Pana natychmiast rozpoznała Boga przychodzącego do niej w postaci Ramy.

            Co zrobiła Sabari, w chwili gdy zrozumiała, że Rama jest naprawdę Bogiem, na którego czekała tak długo? Pozdrowiła Go, i oczywiście Lakszmanę także, najpiękniejszym ze swoich uśmiechów a miłość wytrysnęła z jej serca jak strumień. Obmyła stopy obu książąt, dotknęła ich stóp i ofiarowała owoce, które z miłością zebrała wcześniej.

            Jest zwykłą praktyką składać Panu ofiarę zarówno podczas oddawania czci wizerunkowi w domu jak i wtedy, gdy przychodzi On w ludzkiej postaci.

            Niezwykłą rzeczą jeśli chodzi o Sabari było to, że jako prosta tubylcza kobieta, całkowicie nie znająca zasad etykiety, odgryzała kawałek każdego owocu, kosztowała go, upewniała się że wybrany owoc jest dostatecznie słodki i dopiero wtedy ofiarowała go Ramie i Lakszmanie.

            Przerwijmy na chwilę opowieść i pomyślmy o tym spokojnie. Czy ktoś z nas, kiedykolwiek pomyślał o zrobieniu czegoś podobnego, kiedy ofiarowywał owoc Swamiemu, który oczywiście jest przybyłym ponownie Ramą? Jednak Sabari zrobiła dokładnie to!

            A teraz, jak Rama zareagował na to wszystko? Czy się wzdragał? Czy mruczał: „Popatrzcie tylko na tę wiejską kobietę, nie ma pojęcia o właściwym zachowaniu!” albo coś podobnego?

            Bynajmniej; Rama nie tylko przyjął jej ofiarę z wielką miłością, ale zjadał każdy wybrany owoc, okazując w widoczny sposób, jak bardzo mu ofiarowane owoce smakują.

            W Ramajanie epizod dotyczący Sabari jest bardzo krótki ale wielce znaczący. Dlatego nie tylko uczeni przywiązują do niego wielką wagę, także święty Thjagaradża skomponował przepiękną pieśń, całkowicie poświęconą Sabari, rozważając, czy możliwe jest opisanie zdumiewającej łaski, którą otrzymała.

            Podsumowując, historia o Sabari wskazuje nam, że Pan najmniej kłopocze się o to, jak rozległa jest nasza znajomość świętych pism, albo jak wiele wykonujemy rytuałów, jak często itd. Boga obchodzi tylko to, jak bardzo nasze serca są wypełnione czystą miłością dla Niego.         z H2H tłum. J.R.

 

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.