Jak oczarował mnie dający szczęście Sai

część 1, po kliknięciu część 2

źródło:  http://media.radiosai.org/Journals/Vol_06/01FEB08/14-h2h_special.htm

Przedstawiamy pierwszą część wywiadu z panią profesor Jayalakshmi Gopinath, dyrektorką Wydziału Anglistyki Uniwersytetu Śri Sathya Sai w Anantapur. Profesor Gopinath poznała Bhagawana w 1948 r., gdy była jeszcze małą dziewczynką! Przez ponad pół wieku służyła Jego Lotosowym Stopom z oddaniem i z miłością. W prezentowanym wywiadzie Jayamma (jak nazywa ją Swami) dzieli się swoimi bezcennymi wspomnieniami i fascynującymi doświadczeniami z dr Rajeshwari Patelem, absolwentem, a obecnie wykładowcą Uniwersytetu Śri Sathya Sai w Anantapur.

 nr 41 - styczeń-luty-marzec  2008

 dr Rajeshwari Patel: Sai Ram, profesor Jayalakshmi Gopinath. Witamy w Radiu Globalna Harmonia Sai. Madam, to wielka przyjemność gościć panią dzisiaj w naszym studiu. Jest pani związana z Bhagawanem Śri Sathya Sai Babą od dawna, od 55 lat. Czy zechce pani sięgnąć do wspomnień? Duchowa tradycja Indii wymienia dziewięć rodzajów oddania. Wśród nich znajduje się śrawana - słuchanie o chwale Pana. Czy otworzy pani swoją złotą szkatułkę z bezcennymi doświadczeniami i podzieli się pani jej skarbami ze słuchaczami Radia Sai? Czy opowie nam pani o swoim dzieciństwie? W jakim była pani wieku, gdy poznała Swamiego i ile fizycznie lat liczył sobie Bhagawan?

prof. Jayalakshmi Gopinath: Dziękuję ci za to, co powiedziałeś, Rajeshwari. Kiedy dotarłam do Lotosowych Stóp Bhagawana, zostałam właśnie nastolatką. Zobaczyłam Go po raz pierwszy w 1947 r. Swami miał wtedy 21 lat.

dr Rajeshwari Patel: Randka z Bogiem. Przeczuwała ją pani, czy też doszło do niej nieoczekiwanie? Co sprowadziło panią do Bhagawana?

prof. Jayalakshmi Gopinath: Nie nazwałabym tego przypadkiem. To było przeznaczenie! Mój ojciec przed odejściem na emeryturę przeniósł się do Bangalore. Jeszcze się wtedy uczyłam i mieszkałam z rodzicami. Ojciec codziennie chodził na spacery. Kiedyś spotkał człowieka, który opowiedział mu o Bhagawanie Babie. Baba przebywał wówczas w domu potentatki kawowej, pani Sakammy. Myślę, że ojciec dysponował pewnymi tajemnymi mocami. Umiał hipnotyzować i leczyć niektóre choroby. Byliśmy bardzo pobożną rodziną. Słowa tamtego człowieka bardzo go zainteresowały, więc rzekł: „Proszę mi powiedzieć, gdzie On mieszka, pod jakim adresem? Wybierzemy się tam.” W ten oto sposób ojciec, mama i ja trafiliśmy po raz pierwszy do domu pani Sakammy. Jestem wdzięczna rodzicom, że przyprowadzili mnie do Boga.

dr Rajeshwari Patel: Czy będąc dzieckiem odczuwała może pani tęsknotę za Bogiem i dzięki niej spotkała Bhagawana?

prof. Jayalakshmi Gopinath: Niewątpliwie. To pewnie zabrzmi zabawnie, ale jako mała dziewczynka miałam gliniany posążek Śri Kriszny. Bawiłam się nim, a idąc spać, zabierałam go nawet do łóżka. Mama nic nie mówiła, przyglądała się temu z pobłażaniem. Dlatego bardzo długo byłam przywiązana do Kriszny. Cała moja rodzina była oddana Panu. W swoim domu gościliśmy ludzi świętych i pobożnych. Przypuszczam, że to podsycało we mnie czystą miłość do Boga. Nie myślałam, aby Go o coś prosić. Kiedy spotkaliśmy Bhagawana Babę – doprawdy, nie wiem jak to wytłumaczyć! – wpadłam w ekstazę. Miałam w oczach łzy. Baba był wtedy bardzo młody.

Niewiarygodne pokrewieństwo z Bogiem

dr Rajeshwari Patel: Odczuła pani ekstazę na Jego widok?

prof. Jayalakshmi Gopinath: Tak, gdy tylko na Niego spojrzałam! Rzucił mi różę! Z wielką serdecznością odniósł się do mojego ojca. Odszedł z nim na bok i rozmawiał. Myślę, że tego dnia została przypieczętowana więź pomiędzy Bogiem i nami, która trwa po dziś dzień.

dr Rajeshwari Patel: Z pewnością niejednokrotnie gościła pani w Prasathi Nilayam w latach 50-tych i 60-tych XX w.? Jak wyglądało wówczas Puttaparthi?

prof. Jayalakshmi Gopinath: Przyjeżdżaliśmy tu jeszcze za czasów Starego Mandiru. Stary Mandir był niewielką budowlą wzniesioną z nieociosanych kamieni. Rezydencja Bhagawana nie mogła wzbudzić niczyjej zazdrości. Okolica wyglądała dziko i pustynnie i jeśli porównać ten obraz z dzisiejszym Prasanthi Nilayam, zmiany są niewiarygodne. 

stary Mandir 1947 

dr Rajeshwari Patel: Jak w tamtych czasach przedstawiał się plan dnia Bhagawana? Obserwowała Go pani bezpośrednio przez wiele lat.

prof. Jayalakshmi Gopinath: W Starym Mandirze nie istniało nic takiego jak plan dnia. Było niewielu wyznawców. Jak zawsze, mężczyźni siadali po jednaj stronie, a kobiety po drugiej. Wczesnym rankiem, jak tylko wstaliśmy, większość z nas odczuwała cudowną błogość. Doświadczenie to można, być może, odnieść do Śri Kriszny i Jego wyznawców. Opisuje je Bhagawatha. Baba wstawał około piątej. Nie udzielał darszanów, po prostu wychodził ze Swojego pokoju. Każdy mógł do Niego podejść. Poruszał się pomiędzy nami. Otaczaliśmy Go, wpatrzeni w zachwycie. Żartował i śpiewał z nami. Często śpiewał ze mną. Ołtarz stał na podwyższeniu. Każdy mógł go posprzątać.

     Opowiem ci o pewnym przeżyciu z tamtych lat. Żeby zobaczyć Swamiego wielokrotnie odwiedzaliśmy dom pani Sakammy. Odbywały się w nim sesje badżanowe. Baba polecił jednak mojemu ojcu wyruszyć do Puttaparthi.

      W tamtych czasach nie było jeszcze Prasanthi Nilayam. Pojechaliśmy po raz pierwszy podczas moich wakacji. Bhagawan wychodził na ganek Mandiru i witał każdego, kto przybył, bez względu na godzinę. Nas również przyjął w ten sposób. Był bardzo szczęśliwy. Nie wiedzieliśmy, że Baba zaprasza wielbicieli na audiencję. Dzieliło nas zaledwie kilka dni od powrotu. Postanowiłam zająć się ołtarzem – wyprostować i przyciąć knoty, napełnić lampki oliwą. Kotara oddzielała ołtarz od reszty pomieszczenia. 

      Nikt mnie nie widział. Wyznam, że przychodziłam tam, żeby przytulić się do posągu Śirdi Baby. Czułam się wtedy bardzo szczęśliwa. Na dzień przed wyjazdem z Puttaparthi moi rodzice otrzymali zaproszenie na rozmowę z Babą. Nie wiedziałam o tym. Zajęta wykonywaniem drobnych prac przy ołtarzu, zapomniałam o całym świecie. Nagle usłyszałam, że ktoś mnie woła: Jayamma! Gdzie jesteś? Twoi rodzice poszli na interview. Ty nie idziesz?” Pobiegłam co tchu, ale drzwi były zamknięte od środka. Ogarnął mnie nieopisany smutek. Usiadłam w kącie i serdecznie się rozpłakałam. Po chwili usłyszałam wołającego mnie ojca: „Jaya, Jaya! Chodź, zrobiło się późno. Idziemy.” Pomyślałam, że nie powinnam mu się pokazywać z zapłakaną twarzą. Podniosłam głowę i zgadnij, kogo przez sobą zobaczyłam? Bhagawana Babę! Zapytał: „Dlaczego płaczesz?” Powiedział to tak miękko, że łzy ponownie napłynęły mi do oczu. „Czego pragniesz?” W tamtej chwili nie pragnęłam niczego. 

    Powiedziałam jednak: „Swami, pragnę mieć Twoją fotografię. Posługiwałam się językiem kannada. Patrząc na mnie z ogromną miłością, stwierdził: „Chcesz mieć fotografię? Jeśli zanurzysz ją w wodzie, rozpłynie się. Jeśli rzucisz ją w ogień, spłonie. Jeśli ją podrzesz, rozpadnie się na kawałki. Po co ci fotografia? Umieść Mnie w sercu.” Byłam wzruszona! Mimo wszystko, zmaterializował i dał mi małą fotografię. Mam ją nawet w tej chwili. Wysłuchał mojej małej prośby. 

zmaterializowana fotografia 

Śpiewanie dla Pana

dr Rajeshwari Patel: Czy zechce podzielić się pani innymi doświadczeniami związanymi z Babą?

prof. Jayalakshmi Gopinath: On jest Tym, który się nie zmienia. Zmieniają się tylko okoliczności. Teraz napływają tu wielkie tłumy wyznawców, a Baba wziął na siebie ogrom spraw. Wtedy, za dni Starego Mandiru, istniał bezpośredni kontakt pomiędzy Bogiem a Jego wielbicielami. Byliśmy w stanie doskonałego zachwytu. Tak mogłabym to nazwać. Przypomina mi się pewne wydarzenie z tamtych czasów, gdy odwiedziliśmy Puttaparthi. Mama wyjechała do Delhi, ponieważ jedna z moich starszych sióstr spodziewała się dziecka. Ojciec i ja zostaliśmy w domu w Bangalore. Ojciec również szalał na punkcie Bhagawana. Któregoś dnia powiedział: „Jedźmy do Puttaparthi.” Na myśl o podróży ogarnęła mnie bezbrzeżna radość. Kiedy przybyliśmy, Baba wyszedł na werandę i zabrał nas do środka. Zatrzymał się przed ołtarzem. Oczywiście, ojciec i ja zatrzymaliśmy się także. Baba spojrzał na mnie i kazał mi śpiewać. Bardzo się zdenerwowałam. Baba dodał mi odwagi i ponowił polecenie. Towarzyszyło nam kilku wyznawców. Przeżyłam wówczas niezapomniane doświadczenie. Na ołtarzu znajdowały się naturalnej wielkości fotografie Śirdi Baby i Sathya Sai Baby, przyozdobione długimi, sięgającymi do stóp girlandami. Najpierw zaczęły się kołysać girlandy Śirdi Baby, nabierając coraz większego impetu. Poruszały się z taką siłą, że nagle pękły i upadły na ziemię. Śpiewałam dalej, choć czułam, że włosy stają mi na głowie! Baba spojrzał na mnie i rzekł: „Jeszcze jedna pieśń.” Zaśpiewałam badżan Mirabai. Zwykle mnie prosił o kirtan Purandara Dasaya i o badżan Miry. Jak tylko zaintonowałam kolejną pieśń, zaczęły się poruszać girlandy na zdjęciu naszego Baby. Wychyliły się maksymalnie i opadły na ziemię. Baba spojrzał na mnie znacząco. Gdy śpiewałam trzecią pieśń wieńce kwiatów otulające srebrny posąg Śirdi Baby powoli zsunęły się w dół. Tym razem nie pękły. I na tym skończyło się to doświadczenie. Wiedziałam, że Baba był bardzo szczęśliwy. Jeśli chodzi o mnie, to znalazłam się w siódmym niebie.

Cenny podarunek

dr Rajeshwari Patel: Pamiętam, że zdobyła pani pierwszą nagrodę w konkursie muzycznym, zorganizowanym przez Bhagawana w Starym Mandirze. Czy może nam pani o tym opowiedzieć?

prof. Jayalakshmi Gopinath: To była improwizacja, niespodzianka. Podczas tej podróży wyprzedziłam rodziców i pierwsza dotarłam do Puttaparthi. Gdy tylko przybyłam, poinformowano mnie, że Bhagawan Baba przeprowadza konkurs muzyczny. Poczułam zainteresowanie i w tej samej chwili ktoś podbiegł do mnie i powiedział: „Swami cię wzywa.” Bardzo się denerwowałam śpiewając w obecności Bhagawana. Nowy Mandir wyglądał wtedy nieco inaczej. Nie był tak wytworny jak obecnie. Oczywiście, na ołtarzu znajdowały się naturalnej wielkości fotografie Bhagawana, lecz w miejscu, gdzie dziś stoi rydwan, zasiadał Baba jako sędzia. Po obu stronach znajdowali się mężczyźni i kobiety. Po kilku pieśniach poprosił mnie do mikrofonu. Zawsze odczuwałam obawę, gdy Baba mnie wołał. Zachęcił mnie żebym usiadła, wymienił kilka badżanów Miry i polecił mi je zaśpiewać. Zrobiłam to. Potem wystąpiły jeszcze inne osoby. Na koniec Baba ogłosił, że zdobyłam pierwsze miejsce. Nie spodziewałam się tego. Wręczył mi piękną srebrną filiżankę i talerzyk inkrustowany złotem. Zachowałam je do dzisiaj. Dając mi je, powiedział: „Jayammo, pij z niej mleko.”

Święty związek: dziadek i jego Boski Wnuk

Swami i Jego dziadek 

dr Rajeshwari Patel: Czy miała pani szczęście widzieć dziadka Swamiego?

prof. Jayalakshmi Gopinath: Tak, widziałam go. Musiał mieć wtedy jakieś 105 lat. Czasami przychodził do Starego Mandiru. Nowy Mandir nie został jeszcze wzniesiony.

       Był szczupły i bardzo wysoki. Miał wyrazistą osobowość, nawet w tym wieku. Wyglądał na najważniejszą personę w wiosce. 

      To było bardzo piękne: przychodził, podpierając się laską, ktoś wynosił krzesło z pomieszczenia za ołtarzem i pomagał mu usiąść. Siadał i czekał na swojego Boskiego Wnuka. Swami szybkim krokiem wychodził z pokoju, zdawał się biec, żeby spotkać się ze swoim ziemskim dziadkiem. Podchodził i serdecznie ściskał jego ręce, a dziadek przytulał Babę do siebie. To był wspaniały widok.

dr Rajeshwari Patel: Bhagawan powiedział podczas prywatnej rozmowy, że dziadek były jedynym człowiekiem, który rzeczywiście rozpoznał Jego Boskość.

prof. Jayalakshmi Gopinath: Oczywiście, widzieliśmy jak się do siebie odnoszą. Niewątpliwie, Wnuka i dziadka łączył święty związek.

Medaliony i wibhuti: cud, który oglądałam

prof. Jayalakshmi Gopinath: W tamtych czasach, pomiędzy świętem Dasara a Urodzinami Swamiego, Swami zasiadał pod udekorowanym kwiatami palankinem i brał udział w procesji.

        Udzielał darszanu Awatarów swoim licznym wyznawcom. Widziałam kiedyś jak procesja zawróciła do Starego Mandiru, a Baba wyszedł spod palankinu i potrząsnął szatą. Posypało się z niej obficie wibhuti! Opadało płatkami i odlatywało daleko. 

Ludzie zaczęli je zbierać. Na czole Swamiego utworzyła się gruba warstwa popiołu. Kiedy procesja się zakończyła, Swami wziął w ręce kwiaty i obiema garściami rozrzucił płatki. Każdy płatek zamienił się w medalion! Widziałam to! Moja mama posiada jeden z tych medalionów. Jest dla nas ogromnie cenny. Mój ojciec nazywał się Keshav Vittal. Zwracano się do niego Vittal Rao. Po jednej stronie medalionu jest wyobrażony Bhagawan Baba, a po drugiej Pan Panduranga Vittal.

dr Rajeshwari Patel: Na każdym medalionie było inne bóstwo?

prof. Jayalakshmi Gopinath: Tak, na każdym było inne bóstwo!

dr Rajeshwari Patel: To piękna opowieść. Proszę podzielić się z nami innymi przeżyciami, przedstawiającymi chwałę Bhagawana.

prof. Jayalakshmi Gopinath: Opowiem o dwóch. Pani Sakamma była bardzo oddana Swamiemu. Opiekowała się Nim jak własnym synem. Miała czystą duszę. On również bardzo ją kochał. Sakamma bardzo ufała mojemu ojcu i często zwracała się do niego w ten sposób: „Ten mały stary Mandir jest zbyt ciasny dla Swamiego.” Był to surowy kamienny budynek. Pokój Baby był maleńki i nie miał nawet łazienki. 

       Baba nie cieszył się ani odrobiną prywatności. To było smutne. Pani Sakamma zachęcała: „Weźmy się do pracy, zbierzmy pieniądze i wybudujmy dla Bhagawana Mandir.” Tak to się zaczęło. Mój ojciec podjął się tego zadania, inni mu pomogli, między innymi bardzo zamożny kupiec Śri Thiruvenkatam Shetty. Nowy Mandir został otwarty w 1950 r. 

Boska deklaracja: „Wszystko jest w Moich rękach”

dr Rajeshwari Patel: Co Bhagawan mówił o Swoim życiu i misji? Czy w ogóle wtedy coś mówił?

prof. Jayalakshmi Gopinath: Mój wujek, dr Prasanna Simha Rao, naczelny chirurg w Szpitalu Wiktorii, był Jego wyznawcą. Pewnego dnia w 1952 r on i moja ciocia zapragnęli dostąpić darszanu Baby. Postanowiłam z nimi pojechać. Zabrali mnie ze sobą. To wydarzenie odbiło się na zawsze w moim umyśle. Nowy Mandir był prosty. Nie posiadał tych wszystkich łuków i ozdób. Baba był na werandzie, na frontowej werandzie, która zachowała się do dzisiaj, ale wtedy nie była taka piękna. Zrobiono ją z cementu. Baba zszedł na dół i stanął na werandzie. Zaprosił na audiencję mojego wujka i ciocię, pomijając mnie. Byli tam jacyś ludzie oraz wielbiciele, bardzo szczęśliwi z powodu wzniesienia Mandiru. Wyrażali głośno tę radość, zwracając się do Swamiego: „Jaki to piękny Mandir! Przedtem niektórzy mieli wiele wątpliwości i mówili, że ściany tego Mandiru nie osiągną nawet stopy wysokości. Tacy byli aroganccy! Swami, jacy byli głupi i pełni ignorancji! Jaki piękny Mandir powstał!” Wtedy Swami wygłosił cudowne zdanie. Stał tam i był bardo poważny. Czasami następuje zmiana i Baba, który żartuje i rozmawia z nami, staje się Babą, który jest doskonałym uosobieniem Boskości i jaśnieje majestatem. Taki wyraz malował się wtedy na Jego obliczu. Jego oczy mieniły się niezmierzoną głębią. Powiedział: „Niech ludzie mówią, co chcą. Oni nie wiedzą. Wystarczy, że klasnę w dłonie, a wzniesie się cały Mandir. Wszystko jest w Moich rękach!” Wyraził tę deklarację tak głośno, że dotarła do naszych domów. Była czymś, od czego jeżyły się włosy na głowie. Wyobraź sobie tylko: nie potrzebował nas! Sądziliśmy, że coś robimy, ale On to wykonał przez nas, aby dać nam uczucie spełnienia, satysfakcję, że mogliśmy wziąć w tym udział. To wszystko! Powtórzył kilkakrotnie: „Wszystko, wszystko jest w Moich rękach!” Poczułam, że w jakimś sensie osunął się od zgromadzonych osób. Po chwili powoli odszedł. Wspiął się na schody i zniknął w swoim pokoju. Wywarło to na mnie potężne wrażenie.

„Gdzie jestem?

dr Rajeshwari Patel: Kiedyś, wiele lat temu, Bhagawan poprosił panią o podjęcie się roli tłumaczki na interview Howarda Murpheta. Po powrocie do Anantapur, podzieliła się pani ze studentami – uczyłem się tam wtedy i pamiętam to – głębokimi prawdami, wypowiedzianymi przez Bhagawana podczas tego spotkania. Czy pamięta pani niektóre z nich?

prof. Jayalakshmi Gopinath: Oczywiście! Niewielki pokoik przeznaczony na audiencje stracił swoje kontury i stał się wielki jak kosmos. Sprawiły to słowa Swamiego. Pan Murphet zapytał: „Swami, zszedłeś na Ziemię jako Śirdi Baba. W osiem lat później inkarnowaleś się jako to ciało. Gdzie przebywałeś w tym krótkim okresie ośmiu lat?” Swami odrzekł: „Gdzie byłem? Przenikałem cały wszechświat! Nie przebywałem w określonym miejscu, byłem całym wszechświatem.” Wyrzekł te słowa z taką powagą, że poczułam się ogłuszona. To zdanie wyraża jedną z najważniejszych prawd.

http://media.radiosai.org/Journals/Vol_06/01FEB08/14-h2h_special.htm  tłum. J.C.

powrót do spisu terści numeru 41 - styczeń-luty-marzec  2008  

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.