numer 48 - październik-listopad-grudzień 2009

Dekady miłości z Boskim Mistrzem

Birendranath Bardoloi

źródło:  http://media.radiosai.org/Journals/Vol_07/01MAY09/04-Bardoloi.htm

    

      Pan Birendranath Bardoloi pochodzi ze stanu Assam w Indiach wschodnich i miał wielkie szczęście pracować jako wykładowca na wydziale anglistyki Uniwersytetu Śri Sathya Sai Baby (w campusie w Prashanti Nilayam). Będąc obecnie na emeryturze, dzieli czas pomiędzy Prasanthi Nilayam a swój drugi dom, sierociniec Śri Sathya Sai Sishu Seva Sadan, który przed laty założył w Assamie. 


Birendranath Bardoloi - pierwszy z prawej

Pan skinął dłonią...

    Po raz pierwszy przeczytałem o Bhagawanie Śri Sathya Sai Babie w czasopiśmie ‘Illustrated Weekly of India’, wychodzącym sporadycznie w połowie lat 60-tych ubiegłego wieku. Na jednej ze stron można było oglądać pana S.B. Chavana, znanego wówczas polityka, oddającego hołd Bhagawanowi Babie w swoim pokoju modlitewnym. Na ołtarzu umieszczone były zdjęcia Bhagawana. Głęboko mnie poruszyły.

     Później przeczytałem dyskurs Bhagawana Baby o umyśle, lub raczej, o nieistnieniu umysłu, zamieszczony wraz z Jego fotografią na pierwszej stronie ‘Bhavan’s Journal’.

    Dyskurs przemówił mi do serca. Nie stanowił rozprawy filozoficznej przeznaczonej dla szkolnych pedantów, nie występował w nim naukowy żargon ani logiczna żonglerka. Był prosty i wzruszający. Stanowił serdeczny przekaz z serca do serca, od ojca do syna.

    Jeśli chodzi o wydrukowaną w magazynie fotografię Bhagawana, to wielka, kolista grzywa włosów na Jego głowie wyglądała jak jaśniejąca aura. Ta głowa i pełna blasku twarz, należały do kogoś niezwykłego. „Oto postać niepodobna do wyobrażeń innych wysoko rozwiniętych dusz, z którymi miałem do czynienia.” Tak spontanicznie zareagowałem na dyskurs i zdjęcie Bhagawana.

    Kilka dni po tym wielkim doświadczeniu szwagier przyniósł mi paczuszkę wibhuti (świętego popiołu) i poplamiony egzemplarz pierwszego tomu biografii Bhagawana Baby Sathyam Śivam Sundaram’, napisanej przez profesora Kasturiego. Odgrywała ona rolę boskiego posłańca, przechodząc z rąk do rąk przez miasta i wioski. Wręczając mi te bezcenne podarunki, szwagier postawił dwa proste pytania: 1) Czy wierzysz w Boga?; 2) Jeśli tak, to czy wierzysz w Jego zstąpienie na Ziemię w ludzkim ciele? Na obydwa pytania odpowiedziałem pełnym wzruszenia „tak”.

    Moje życie zmieniło się w jeden wieczór. Przez następne lata otrzymałem wiele potwierdzeń, następował cud za cudem. Wiedziałem, że odnalazłem swojego Mistrza. Wybrał mnie na swego pokornego sługę. Znalazł powód, żebym Mu służył na wydziale anglistyki Uniwersytetu Śri Sathya Sai. Pobłogosławił mnie piękną rodziną złożoną z czterech uroczych dziewcząt, które odleciały już teraz do własnych gniazd. Wciąż żyje w moim sercu i pracuje przeze mnie.

„W dzieciństwie lepiłaś lingamy Śiwy” – Baba

      Nawet dla tych, którzy mieli wystarczająco dużo szczęścia żeby otrzymać spojrzenie Bhagawana Śri Sathya Sai Baby, przebywając przy Nim fizycznie przez odpowiednio długi okres czasu, bycie i zrozumienie, a potem dzielenie się Jego chwałą i tajemnicą pozostaje prawie niemożliwym, nieosiągalnym El Dorado. Mimo to opowiem o jednym lub dwóch wydarzeniach, w miarę mej ograniczonej wiedzy.

     Moja nieżyjąca już matka często wracała pamięcią do swojego dzieciństwa. Najbardziej lubiła wdrapywać się na drzewa, chodzić do szkoły, robić na drutach i modlić się. Kiedyś ugniotła niewielką grudkę gliny i nazwała ją lingamem Śiwy. Spędzała długie godziny na wymyślaniu rozmów z tym źródłem radości, z lingamem Śiwy. Kolejną atrakcją był Kriszna, nasze rodzinne Bóstwo. Mama, z całą swą naiwnością, rozmawiała z Kriszną, nazywając Go z miłością „Gopalą” (Pasterzem). Narzekała na dzieci, zalewała się łzami, prosiła Go o prowadzenie, błagała o ufność... Czy ponad 90 lat temu nasz wszechobecny Pan zapisał to Sobie?

    

     W 1976 r., w pokoju interview, Bhagawan Baba dał mamie lingam. Nazwał go atma lingamem. Wyjaśnił, że lingam pojawił się w 1974 r. w dniu święta Maha Śivarathri. Swami czekał dwa długie lata na właściwą chwilę.

     Następnie wyjaśnił jej, że trzymał go specjalnie dla niej: „Tumhara bhakti bada haj, islije tumko jeh bada lingam deta hon.” „Twoje oddanie jest wielkie, więc daję ci ten duży lingam. W dzieciństwie lepiłaś lingamy Śiwy z gliny zebranej na wzgórzu termitów, chociaż twoim rodzinnym Bogiem był Gopala.” Uniesiona radością z otrzymania lingamu i oszołomiona wszechwiedzą Baby, mogła jedynie kiwnąć głową.  

    Lingam miał wielkość łabędziego jaja, ale był cięższy i miał kolor zielono-niebieski. Mama, gdziekolwiek się wybierała, brała go ze sobą, żeby móc go codziennie wielbić i czcić abiszeką.

    Jeśli się nim obracało, można było dostrzec na jego powierzchni wyobrażenie małego Kriszny trzymającego w prawej dłoni słodkie laddu, Pana Krisznę grającego na boskim flecie, Ramę, Lakszmanę, Sitę i Hanumana oraz Pana Śiwę jako władcę góry Kailasy. Wtedy, w pokoju interview w Prasanthi Nilayam, Bhagawan Baba był tak samo blisko mojej mamy jak w North Guwahati w Assamie, gdy jako dziecko radośnie wielbiła gliniany lingam Śiwy! On sam jest atma lingamem, lingamem duszy, wszechobecnym Bogiem.

    Bhagawan zwracał się do mojej mamy ‘Ma’, jak do matki. Tak bardzo ją kochał! Miał dla niej zawsze jakiś podarunek, a kiedyś pobłogosławił ją złotym pierścionkiem ze szmaragdem i dżapamalą z kryształu.

    Przy innej okazji podarował jej duży srebrny wisior, o średnicy około 3,5cm. Po jednej stronie było wyobrażenie ośmioramiennej Durgi, a po drugiej pranawa  OM. Wręczając go jej oświadczył, że chociaż Boskość przybiera wiele form, „guru jest tylko jeden” – „guru ek haj”.

       Podczas jednego z interview w 1985 r. Swami, spoglądając z miłością na moją matkę, zapytał jak sobie radzi. Odpowiedział mój brat. Wyjaśnił Swamiemu, że nie może się nią dobrze opiekować, ponieważ mieszka daleko od niej, w stanie Assam.

    Bhagawan upewnił go, że Sam się nią zaopiekuje i stworzył lingam. Był to lingam oka, netralingam. Widniało na nim czarujące oko, a nad nim piękna brew. Baba powiedział, że będzie ono nieustannie opiekowało się naszą matką i że matka nigdy nie będzie sama.  

    

Niezrównana łaska Pana

    Dziesięć lat wcześniej byłem świadkiem niezwykłego wydarzenia. Kiran Konwar, wyznawczyni z miasta, przyszła mnie poprosić, żebyśmy w jej domu zaśpiewali bhadżany. Jej ojciec, emerytowany kreślarz, zatrudniony niegdyś w Indyjskim Departamencie Miernictwa, leżał na łożu śmierci. Miała nadzieję, że bhadżany przyciągną łaskę Bhagawana i jej ojciec odzyska zdrowie.

    Następnego dnia, o 10:15 wybrałem się do domu Kiran w towarzystwie dwóch siostrzeńców, Rupaka i Hiroka, uczęszczających jeszcze do szkoły. W pokoju wejściowym ujrzałem ciało mężczyzny leżące na desce, przygotowane na ostatniej ceremonii. Niestety! Ojciec Kiran opuścił już naszą planetę! Spóźniłem się! Zmarłego otaczali krewni z pobliskich wiosek. Płakała jego zrozpaczona żona, podobnie jak Kiran i wszyscy inni.

    Nie tracąc odwagi, o 10: 30 rozpocząłem bhadżany. Śpiewaliśmy je z gorącą żarliwością. To była wzruszająca scena. Nasze serca stawały się ciężkie od oddania, gdy przywoływaliśmy chwałę i łaskę naszego Pana. Mieliśmy wrażenie, że unosimy się na skrzydłach bezkresnego czasu.

     Na moment uniosłem powieki. Czyżbym uchwycił delikatne drganie czubków palców lewej ręki leżącego na desce „zmarłego”, przed chwilą jeszcze zupełnie martwego? Czy sobie to tylko wyobraziłem? Najwyraźniej nie, ponieważ, powoli, lecz wytrwale, ruch palców przeszedł w płynne bębnienie, zgodne z rytmem podawanym przez tablę i tamburyn, akompaniujące bhadżanom. Ogarnięci radością i pełni entuzjazmu, uświadomiliśmy sobie, że Bhagawan wziął sprawę w Swoje ręce. A tak ma marginesie, „entuzjazm” pochodzi od greckiego słowa „entheos” – „mający w sobie Boga”. Zatem „entuzjazm” to stan człowieka zanurzonego w Bogu.

    Gdy o 14:00 kończyliśmy arathi, zauważyłem dużą grudkę wibhuti przyczepioną do pleców starego zielonego wełnianego płaszcza Rupaka. Wibhuti pokrywało całe pomieszczenie, a także wskrzeszonego starca. Starzec, pełen wdzięczności, wziął je z radością do ust i złożył ręce przed fotografią Bhagawana. Kiran płakała jak dziecko, a jej serce wypełniała wdzięczność.

    Chciałbym wspomnieć, choć to już inna historia, że Rupak studiował później w koledżu Bhagawana i miał przez wiele lat ogromne szczęście pełnić przy Nim służbę.

 Pan Bardoloi pierwszy z lewej

 Uzdrowiony przez wielką jak Himalaje miłość Pana

     W 1974 r. brałem udział w konferencji Indyjskiej Organizacji Służebnej Śri Sathya Sai w Rajamundry (w dystrykcie Wschodniej Godavari). Chodziłem o kulach, ponieważ dwa miesiące wcześniej złamałem nogę w kostce.

      Pewnego dnia, gdy wracałem z porannej sesji, minął mnie samochód Swamiego. W samochodzie wraz ze Swamim siedział dr Vinayak Krishna Gokak, pierwszy wicerektor Uniwersytetu Śri Sathya Sai Baby, oraz profesor N. Kasturi.

     Swami spojrzał na mnie i pomachał ręką. Później dr Gokak powiedział mi, że Swami zapytał profesora Kasturiego, co mi się przydarzyło i dlaczego kuleję.

     Po zakończeniu konferencji wracałem do domu. Kiedy wysiadłem na stacji kolejowej w Rangia w Assamie, stanął przede mną skromnie odziany człowiek. Spojrzał na mnie i powiedział: „Tumhara paon mei dukh hai, nahin?” – „Boli cię noga, prawda?” Następnie delikatnie jej dotknął. Poczułem się zakłopotany. Poprosiłem go, żeby się tym nie przejmował i najszybciej jak mogłem pokuśtykałem do żony. Dotarłem do domu, otworzyłem furtkę i zacząłem iść w stronę werandy. Wtedy zauważyłem, że ból w kostce prawie zupełnie zniknął! Kim innym mógł być ten biednie ubrany człowiek jak nie Wszechmogącym Bogiem?

     Kilka dni później byłem w swoim biurze (pełniłem funkcję dyrektora rangiajskiego koledżu). Pod oknem zobaczyłem wysokiego mężczyznę ubranego w dhoti, kurtę i turban, z dużą bawełnianą torbą w ręce.

     Nikt z pracowników nie widział go nigdy przedtem. Wyjął z torby butelkę oliwy i poprosił mnie, żebym wyciągnął prawą dłoń. Pośpiesznie Go usłuchałem. Nalał na nią kilka kropel, kazał mi wetrzeć je w czoło i w głowę i powiedział, że to do końca wyleczy moją nogę. Odpowiedziałem: „Ale mnie boli noga, a nie głowa i czoło.” Stwierdził: „To nie ma żadnego znaczenia”. Próbowałem mu zapłacić, ale nie chciał wziąć pieniędzy. Nalegałem i w końcu przyjął je ze słowami: „O.K. przeznaczę je na prace Bhagawana.” Teraz poczułem wątpliwości.

     Kim był? Skąd wiedział, że boli mnie noga? Nie zapytałem go o nazwisko ani skąd przybył. Mężczyzna ciągnął dalej: „Nie mam imienia. Ani nawet określonego domu na wsi czy w mieście, w którym bym mieszkał. Pojawiam się tam, gdzie jestem potrzebny.” Gdy fakir odszedł, ból w nodze zniknął.

Wielkoduszna, wiekuista Opatrzność

     Po odkryciu Boga w ciele Bhagawana Śri Sathya Sai Baby i doświadczeniu Jego wielkiej miłości, gorliwość w uświęcaniu życia poprzez wielbienie Go i służenie społeczeństwu bardzo się we mnie nasiliła. W rezultacie, na początku lat 70-tych otworzyłem w Rangia na brzegu rzeki sierociniec dla 20 chłopców.

     Nazwaliśmy go „Bhagawan Śri Sathya Sai Sishu Seva Sadan”. Zdecydowaliśmy, że nie założymy fundacji. Chłopcy mieli zapewniony dach nad głową, posiłki i ubranie. Otrzymywali też odpowiednie wykształcenie. W sierocińcu trzymaliśmy kilka krów, żeby każdego dnia mogli napić się mleka. To ambitne przedsięwzięcie w sposób oczywisty nadszarpywało nasze ograniczone dochody. My jednak gorąco wierzyliśmy w Bhagawana.

     W Sadanie rankami śpiewaliśmy Omkar (OM) i Suprabhatam (rytualną, poranną modlitwę na przebudzenie Boga), a wieczorami bhadżany. W czwartki i w niedziele odbywał się nagar sankirtan (bhadżany śpiewane na okolicznych drogach). Wkrótce to miejsce tak nasyciło się boskimi wibracjami, że zaczęto je nazywać aśramem.

    Pewnego wieczoru siedziałem na werandzie mojego domu, odrobinę przerażony, i pytałem Swamiego, czy wzięcie na siebie odpowiedzialności za 20 chłopców było rozważną decyzją. Mieliśmy bowiem coraz mniej pieniędzy.

    Odpowiedź Swamiego nadeszła w najodpowiedniejszym momencie. Zadzwonił telefon. Przywitał mnie głos wyznawcy Sai, podpułkownika lotnictwa T.C. Punetha: „Dżej Sai Ram. Jutro do was przyjeżdżamy. Mamy dla chłopców ubrania, koce i żywność.”

     A przecież SOS wysłałem zaledwie przed chwilą! Nasz drogi Swami zawsze odpowiada na modlitwy, aczkolwiek na swój własny sposób.  

     Kiedy w roku akademickim 1979/80 opuściłem Rangię i wyjechałem do Prasanthi Nilayam, żeby służyć Bogu jako wykładowca, Pan Swami wysłał Swojego emisariusza, pułkownika Sukhvindera Singha z Patiali, żeby zajął się moimi chłopcami. W odpowiednim czasie każde dziecko osiągało doskonałe wyniki nie tylko w szkole, lecz również w sporcie, w malowaniu i w pisaniu poezji. Jeden z chłopców został wytypowany do udziału w paradzie w New Delhi, urządzonej z okazji Dnia Republiki.

     Dwaj kolejni zdobyli nagrody na wszechindyjskich zawodach sportowych. Inny został pierwszym absolwentem w wiosce i w październiku 2000 r. otrzymał krajową nagrodę za „Prace na rzecz rozwoju wsi” Jeśli chodzi o naszą niewielką hodowlę krów, to pierwsze krowy urodziły cieliczki. To zadziwiające, jak Bhagawan nieustannie się o nas troszczy.

     W aśramie obchodzimy takie święta jak Guru Purnima, Lakszmi Purnima, Widżaja Dasami, Saraswati Pudża, Diwali i oczywiście Maha Śiwarathri. Przy takich okazjach rangijski „Bhadżan Mandali” (z małego centrum Sai), wraz z chłopcami i pracownikami aśramu, przez wiele godzin bez przerwy śpiewają bhadżany. Cielaczki noszą imiona Purnima, Lakszmi, Saraswati, Śjama, Sankari, na cześć bóstw wielbionych podczas tych świąt.

    Otrzymałem błogosławieństwo uczestniczenia w ceremonii nadania im imion, co przywiodło mi na pamięć szczęśliwe krowy Kriszny, żyjące tysiące lat temu w gokulam w Brindawanie. Teraz ten sam łaskawy Pan obdarzył pomyślnością nasz skromny dom, prawdopodobnie uradowany chętnymi i czystymi sercami, służącymi dla samej radości służenia.

     Miejsce to przemieniło się obecnie w instytucję opiekującą się dwoma tysiącami ubogich rodzin i zapewniającą zatrudnienie 300 kobietom i mężczyznom. Prowadzący sierociniec utalentowany sekretarz jest pokornym instrumentem Pana. Traktuje każde słowo Swamiego jak oddech życia. Niewątpliwie, Bhagawan Baba jest naszym jedynym ofiarodawcą. Doświadczałem tego wielokrotnie w życiu!

Niespodziewany podarunek dla dziewczynki

     Podczas jednej z naszych wizyt w Prasanthi Nilayam, moja starsza córka Manisha, będąca wówczas nastolatką, wpadła po darszanie w zły humor. Tego dnia Swami pobłogosławił nas sari i koszulami. Manisha nie dostała sari, ponieważ była za mała, żeby je nosić. Ona tak jednak nie myślała. Opuściła świątynię czując się niekochana. Poszła do domu, usiadła przed ołtarzem obok mojej mamy i zaczęła narzekać, że Swami całkowicie ją zignorował.

    Moja mądra mama znalazła dla niej słowa pocieszenia. „Swami odpowiada sercu, które prosi z wiarą. Proś Go o wszystko z sercem napełnionym wiarą.” Zaledwie Manisha zdążyła zamknąć oczy i zacząć się modlić, usłyszała pukanie do drzwi.

    Na progu stał pan Kutumba Rao, ówczesny opiekun aśramu, trzymając w ręku sari. „Swami przesyła sari córce Bardoloja.” Manisha pobiegła z powrotem do mojej mamy, pełna radości, lecz wstrząśnięta.

Czego się bać, gdy On jest wszędzie

    Często nie zdajemy sobie sprawy, że dla Bhagawana każdy jest kimś specjalnym. Słucha i odpowiada na wszystkie modlitwy, a spełnia je w odpowiedniej godzinie. Mówi: „Czego się boisz, kiedy jestem tutaj?” ‘Lęk’ to strach przed wszystkim – wyobrażonym i rzeczywistym – przed niebezpieczeństwem, katastrofą i śmiercią. „Kiedy” oznacza „zawsze, przez cały czas”. „Jestem tutaj” znaczy „Jestem wszędzie, jestem w tobie, nie na zewnątrz ciebie. Nie jestem od ciebie oddzielony, chociaż przebywam w Prasanthi Nilayam, w Brindawanie lub gdziekolwiek indziej.”

    Pewnego zimowego dnia 1984 r. Swami rozmawiał ze mną i z moją rodziną. Podczas interview zauważył, że moja żona, jak każda matka, martwi się o dzieci. Swami położył dłonie na jej i na mojej głowie i uspokoił nas. „Czego się boicie, skoro jestem tutaj? Te dziewczęta są Moim córkami, nie waszymi. Zaopiekuję się nimi. Nie martwcie się.” Moja żona wiedziała, że te słowa są skierowane do niej. Nasz wszechwiedzący Pan zna każdą przebiegającą przez nas myśl.

     Nikt z nas nie ma powodu do obaw. Ponieważ Pan jest w nas. Umieśćmy Go w sercach. Musimy tylko serdecznie Go kochać. Należymy do Bhagawana, naprawdę jesteśmy niezwykli. Stanowimy jedną wielką kochającą się rodzinę.

z http://media.radiosai.org/Journals/Vol_07/01MAY09/04-Bardoloi.htm – maj 2009  - tłum. J.C.

powrót do spisu treści numeru 48 - październik-listopad-grudzień 2009

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.