numer 48 - październik-listopad-grudzień 2009

 CUDOWNE WSPOMNIENIA Z DAWNYCH DNI

Ze wspomnień pani Karunamba Ramamurthy- część 1-2

po kliknięciu: CZĘŚĆ 3, CZĘŚĆ 4
źródło:  http://media.radiosai.org/Journals/Vol_07/01FEB09/14-h2h_special.htm

Pani Karunamba Ramamurthy, zdrobniale nazywana, Kannamma, w 1940r. będąc jeszcze nastolatką, miała wyjątkowe szczęście przybyć do Jego lotosowych stóp. W swej pamięci przechowuje ona bezcenny skarb, cudownych wspomnień minionych lat. Jest również, autorką znanej książki pt. „Śri Sathya Sai Anandadayi - Podróż z Sai”. 

Przyciąganie Awatara

Zdarzenie to miało miejsce w połowie lat czterdziestych. Pewnego razu, moja przyjaciółka z Bangalore, napisała do nas list, w którym oznajmiła, że Bhagawan przybył do ich domu; w związku z tym, zaprasza mnie abym przyjechała i otrzymała Jego darszan.

W liście oznajmiła: „Czytaliśmy o Ramakrishnie Paramahansie i czuliśmy żal, że nie mieliśmy szczęścia otrzymać jego darszanu, ponieważ opuścił ciało wiele lat temu. Jednakże, reinkarnował on jako Śri Satha Sai Baba, dlatego też proszę przyjedź!”

Wyruszyliśmy więc z Mysore do Bangalore i w domu wielbicielki dostąpiliśmy Jego darszanu. Nawiasem mówiąc, miało to miejsce w dzień urodzin Swamiego. Po uroczystości, Bhagawan poczęstował wszystkich obecnych prasadam, po czym rzekł: „A teraz, odpowiem na wasze pytania.” Pan domu poinstruował nas: „kogokolwiek Swami wezwie, powinien udać się do narożnego pokoju i przedstawić swoje wątpliwości i pragnienia. Otrzyma od Niego zalecenia a wszelkie wątpliwości, zostaną wyjaśnione.

Mieliśmy szczęście, bowiem Swami wezwał nas jako pierwszych. Moja matka pouczyła mnie, że skoro otrzymaliśmy już wcześniej Mantrę Upadesha (boskie zalecenie śpiewania wybranego imienia) od guru, powinniśmy prosić jedynie o łaskę Pana. Swami będąc wszechwiedzącym, pokazał nam, że wie o tym, powiedział bowiem; „Wy już stosujecie dżapępiewanie) i inne praktyki duchowe, nie obawiajcie się więc, zaopiekuję się wami.”

Boskie zaproszenie

Pomimo ciągłych spotkań z Bhagawanem w domu wspomnianych przyjaciół, moja matka miała również dwie kolejne okazje, aby dostąpić Jego darszanu, w willi innych wielbicieli. Właśnie podczas jednego z nich, Swami powiedział do niej - „Przyjedź do Puttaparthi”.

Nietrudno sobie wyobrazić, że w tym czasie z powodu naszych pełnych słodyczy, wzajemnych relacji z Panem, byliśmy w Nim całkowicie zakochani, i wystarczyło tylko tych kilka słów, aby nasza rodzina podjęła decyzję o ciężkiej podróży do Jego siedziby.

Wkrótce, mój ojciec i jego siostra odwiedzili po raz pierwszy Puttaparhi. Był to rok 1946, gdy Swami miał zaledwie 20 lat! W tamtym czasie, istniał tylko stary Mandir, który do tej pory stoi w pobliżu świątyni Swamiego Śri Venugopala, w Puttaparthi. W tamtym czasie była ona dopiero budowana. Moja rodzina mieszkała wówczas na otwartej przestrzeni obok starego Mandiru. Jako, że należymy do kasty Braminów (kasta kapłańska) sami dla siebie przygotowywaliśmy posiłki, w tym wypadku na powietrzu. Pewnego razu, moja matka, z wielkim szacunkiem zapytała Bhagawana: „Swami, czy przyjmiesz posiłek, który przygotowujemy? ” I ku jej wielkiej radości, Swami powiedział „Tak”!

     Od tamtej pory, dzięki Jego łasce mogła gotować i przynosić Mu jedzenie przy różnych okazjach.

Czy przyjmiesz ode Mnie mantrę upadesza?

Pewnego razu, gdy moja matka podawała Mu posiłek, On z miłością zapytał ją: „Wiem, że dostałaś już mantrę upadesza, czy mogę jednak, ofiarować ci ją ponownie? Jeśli chcesz, aby twoja mantra była kierowana do Mnie wystarczy, że dodasz na samym jej początku Sai. To wszystko!”

     Mantrę upadesza, moja matka otrzymała zaledwie rok przed spotkaniem Bhagawana. Była jednak Jego wielką wielbicielką i pytała Go o wszystko.

     W tamtym czasie było nie więcej niż 35-ciu wielbicieli i była to jak na owe czasy, duża liczba. Szacowna pani Sakkamma, znana jako właścicielka kawiarni, miała zwyczaj przyjeżdżać do Bhagawana z Bangalore (Okręg Kodugu). Pozostawała zwykle na trzy czy cztery dni. Ona to właśnie, podjęła się zadania zorganizowania dla Bhagawana wszystkiego co niezbędne, to znaczy kąpieli, wody, jedzenia itp.

Przewspaniały Dżioti darszan

Pewnego dnia w Puttaparthi, Swami pobłogosławił nas Swoją obecnością spożywając posiłek w naszym domu. Sakkamma, która była wtedy obecna, spytała Swamiego czy może wrócić do Bangalore. Swami jednak nie wyraził na to zgody. Pomimo to, Sakkkamma wciąż nalegała. Moja matka także próbowała ją namówić do pozostania. Sakkamma trwała przy swoim, aż w końcu śmiało powiedziała: „Jeśli Swami zechce ukazać się nam w Swej boskiej postaci, to zostanę.”

Tym, którzy nie są zorientowani pragnę wyjaśnić, że Bhagawan oświadczył, iż pierwszy okres jego boskiego życia charakteryzują lile, boskie zabawy, ponieważ ten aspekt Jego boskości wówczas dominował. Poza tym Sakkamma wielbiła Swamiego i była z Nim związana od czasu, gdy był On jeszcze młodym chłopcem. Dlatego też, mogła sobie pozwolić na taką niecodzienną prośbę, na którą Swami z resztą okazał się być otwarty.

Następnego wieczora, zabrał nas wszystkich nad rzekę Ćitrawati, która nawiasem mówiąc w tamtym czasie, mocno wylała. Około 6:30 Swami oznajmił nagle, abyśmy za Nim poszli, po czym wszedł na wzgórze i stanął tam. Pokazał nam swoje puste dłonie i zapytał czy jesteśmy gotowi na to, co nastąpi. Czekaliśmy, wstrzymując oddech… I wtedy nagle, pojawiło się olśniewające światło, a w środku tej wspaniałej jasności stał Swami! Zebrani u stóp wzgórza, patrzyliśmy na ten boski spektakl oniemieli z przerażenia. Swami był całkowicie otoczony boską aurą. Światło było pulsującą jasnością, tak oślepiającą, że staliśmy jak porażeni. Ale jednocześnie blask był delikatny i łagodny, dzięki czemu mogliśmy wytrzymać czystość tej luminescencji.

W końcu, Swami zszedł powoli, kilka jardów w dół. Schodząc coraz niżej, promieniował nadal niesłabnącą, boską aurą. Staliśmy oniemiali, bez ruchu. Nie sposób w ogóle opisać niezwykłość tamtej chwili. Byliśmy wstrząśnięci a jednocześnie zachwyceni i bardzo szczęśliwi z boskiego prezentu jakim zostaliśmy obdarzeni. Po tym historycznym wydarzeniu wszyscy wróciliśmy do starego Mandiru i śpiewaliśmy bhadżany. Na koniec spotkania, ofiarowaliśmy Swamiemu arathi.

Bhagawan wyjaśnił nam znaczenie darszanu jakim nas wtedy obdarzył. Powiedział, że jest wiele rodzajów wielbicieli i każdy czci Boga w formie, którą najbardziej lubi i która jest mu najbliższa. Wybór należy całkowicie do nich. Każdy, z tych wielbicieli stanie się świadom Chwały Boskości w formie, którą wielbi i która jest mu najdroższa.

Ciekawe jest również to, że dokładnie ten sam cud miał miejsce, kiedy Jezus chodził jeszcze po ziemi. Zostało to zapisane w ewangelii Mateusza: „Po sześciu dniach, Mateusz zabrał ze sobą Piotra, Jakuba i Jana, brata Jakuba i poprowadził ich wysoko w góry. Tam przeobraził się na ich oczach. Jego twarz świeciła jak Słońce, a Jego ubranie stało się białe jak światło. Wtedy pojawił się przed nimi Mojżesz i Eliasz, którzy rozmawiali z Jezusem. Piotr powiedział do Jezusa, „Panie, dobrze, że tu jesteśmy. Jeśli chcesz, rozłożę trzy szałasy, jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza.” W chwili, gdy mówił, jasna chmura okryła ich i zabrzmiał z niej głos, „To jest mój Syn umiłowany w którym mam upodobanie. Jego słuchajcie!”.

      Gdy uczniowie usłyszeli to, padli przerażeni twarzą na ziemię. Jezus podszedł i dotknął ich. „Wstańcie”- powiedział. „Nie bójcie się”- Kiedy spojrzeli w górę, nie było już nikogo prócz Jezusa.

(Ewangelia Mateusza, rozdział 17 ak-8)

Oddając cześć Lotosowym stopom Pana

Stary Mandir był wybudowany w roku 1945. W tym czasie wielbiciele mieli wyjątkowe okazje do boskich rozmów z Bhagawanem.

Takie okazje nie powtórzyły się już nigdy więcej. Swami zwykle przychodził i po prostu siadał z nami, by rozmawiać. Bez żadnych ograniczeń czasu!

Stary Mandir był zaledwie małą szopą i nie trzeba dodawać, że nie było tam zbyt wiele miejsca. Zbudowany był przez wielbiciela p. Devaraja. Sala podzielona była na dwie części. Kobiety po jednej stronie, mężczyźni po drugiej. Sam Bhagawan, miał zwyczaj spać w tej sali na podłodze, bowiem nie było tam nawet składanego łóżka.

Mieliśmy wielkie szczęście mogąc uczestniczyć w Pada Pudża (wielbienie stóp) dla Swamiego w starym Mandirze. Składała się ona z duchowych pieśni a podczas Pudży, mogliśmy śpiewać, jakie tylko chcieliśmy.

         „Pesara Pappu Kosamu Poena… (Przyniosłem Moong Dal…)”, była jedną z pieśni, którą zwykliśmy intonować. Swami w owym czasie, lubił gotować i częstował nas tą potrawą mung dal. Pani Sundaramma, wielbicielka z Karnataki, bardzo pięknie śpiewała tę właśnie pieśń.

W czasie Pudży, zwykle rozkładaliśmy na ziemi biały materiał. Na nim ustawialiśmy olej rycynowy i proszek haldi (turmeric). Te dwa składniki były następnie mieszane i otrzymaną pastą smarowano Stopy Swamiego. Po delikatnym obmyciu ich pachnącą wodą (pannir), pozdrawialiśmy Go dotykając ich z czcią. Swami odchodził dopiero wtedy, gdy wszyscy otrzymali padnamaskar. Gdy chodził po białym materiale Jego stopy zostawiały ślady (Pada mudralu). Stawały się one oczywiście cenną zdobyczą dla wielbicieli.

Czasem, kładliśmy na podłodze poduszkę. Kiedy Swami stanął na niej, oblewaliśmy Jego Stopy pachnącą wodą i myliśmy je, po czym suszyliśmy ręcznikiem. Następnie na Jego lotosowe stopy nakładaliśmy turmerik i cynober. Na koniec zakładaliśmy Mu na szyję girlandę z kwiatów i śpiewaliśmy bhadżany. Tak oto, spędzaliśmy Pada Pudża w tamtych latach.

Święto Daśara z Bogiem

W tamtych czasach osoby o wysokim statusie społecznym, jak maharadża z Mysore czy Basavaraj Urs często odwiedzały Swamiego. Wszystkie te ważne osoby siadały wokół Niego, chociaż był On po prostu młodym chłopcem. Podczas Daśary i innych tego typu uroczystości, wszyscy razem, odświętnie ubrani, z wielką miłością i oddaniem również siadaliśmy wokół Swamiego. Czasem budowaliśmy dla Niego specjalne pojazdy takie jak Łabędź Vahana (pojazd w kształcie łabędzia) oraz Nandu Vahana (pojazd w kształcie świętego byka Nandi). Układacze kwiatów z Bangalore często przywozili różnorodne kwiecie, które było układane na tych powozach tworząc palankin.

Podczas Święta Daśara, Swami każdego dnia odwiedzał miasteczko w innym pojeździe (Wahana). Podstawą do dekoracji było Dasavatharam (dziesięć inkarnacji Boga Wisznu). Za Jego pojazdem (Wahana) podążała orkiestra i Shesnai (muzycy ludowi). A za tą grupą, podążała gromada wielbicieli. Arathi było ofiarowywane Swamiemu dopiero, gdy procesja powróciła. Aż w końcu rozbijane były orzechy kokosowe i wszyscy pozdrawialiśmy Go. Cały program kończył się około 9:00 wieczorem a już o 2:00 rano, ponownie zbieraliśmy się wokół Mandiru. Stali mieszkańcy wioski regularnie, bez żadnych zaniedbań brali udział w tych spotkaniach.

Pokój dla indywidualnych spotkań, na plaży

Swami każdego popołudnia zabierał nas nad brzeg rzeki Ćitrawati. Wracaliśmy do starego Mandiru zwykle około 6:00 wieczorem. Ponieważ stary Mandir nie miał odpowiednio dużej przestrzeni, brzeg Ćitrawati stał się naszym pokojem do spotkań. Swami siedząc na piasku odpowiadał na wszystkie nasze pytania. Ci, którzy mieli niespełnione pragnienia w swoim życiu, jak na przykład nie mogli mieć dzieci lub borykali się z materialnymi ograniczeniami, modlili się do Bhagawana, aby ich pobłogosławił.

Swami często materializował posążki różnych bóstw. Miał również zwyczaj stwarzać owoce i kwiaty, które rozdawał wszystkim wokoło.

Gdy Pan życzy sobie obfitości

Pewnego razu Swami zmaterializował jabłko, które pokroił na małe kawałki i rozdał wszystkim zebranym wokół Niego. Niezwykłość tego wydarzenia polegała na tym, że każdy z wielbicieli otrzymał taki sam, spory kawałek, całkiem niedużego przecież jabłka! Z Jego woli powstała jego większa ilość, (Akshajam) tak, aby wszyscy mogli otrzymać boski prasadam.

Jeszcze jedną cechą tego jabłka była powierzchnia skórki, całkowicie gładka i lśniąca. Gdy spytaliśmy Bhagawana o tę jej jakość, odparł, że powierzchnia reprezentuje zmagania życiowe, które owocują w efekcie ponownymi narodzinami. Po to, abyśmy poczuli tę naukę w naszym wnętrzu, stworzył tak doskonałe jabłko.

Pewnego dnia, z jakiegoś powodu, ogień w kuchni nie chciał się rozpalić. Swami wszedł więc do tego pomieszczenia, wziął ścierkę i wytarł wszystkie garnki bardzo dokładnie. Następnie przykrył je pokrywkami i wyszedł.

Około południa, poprosił nas abyśmy podnieśli przykrywki. Gdy wykonaliśmy to polecenie, byliśmy zdumieni i zadziwieni widząc wewnątrz różnorodność ugotowanych smakołyków! Rozdaliśmy potrawy wszystkim obecnym wielbicielom, których wcale nie było mało, ale zawartości w garnkach mimo to nie ubywało! On Swoją wolą sprawił, że wszystkie naczynia były tak długo pełne, aż wszyscy najedli się do syta. W tamtym czasie zwykle brakowało w kuchni białego czy łuskanego ryżu, ale nikt mimo to nie chodził głodny. Jedzenia było pod dostatkiem a nawet więcej niż potrzeba! Zapewnienie nam posiłków było dla Bhagawana po prostu lilą.

Bhagawan często czynił lile, aby zaspokoić potrzeby wielbicieli. Identyczne wydarzenia można odnaleźć w świętym życiu Jezusa, o którym możemy przeczytać w Biblii.

     „…tłumy z miast podążały za nim na piechotę. Kiedy Jezus dotarł na miejsce i zobaczył ogromną masę ludzi, ulitował się nad nimi i uzdrawiał ich.

    Gdy nadszedł wieczór podeszli do niego uczniowie i powiedzieli; „To miejsce jest odosobnione i robi się późno, powiedz ludziom, aby wrócili do miast i kupili sobie jakieś pożywienie.” Jezus odpowiedział; „Nie muszą odchodzić. Wy dajcie im coś do jedzenia.” „Mamy tu tylko pięć bochenków chleba i dwie ryby”- odpowiedzieli. „Przynieście je więc do Mnie.”- powiedział. Nakazał ludziom, aby usiedli na trawie, następnie wziąwszy pięć bochenków chleba i dwie ryby, patrząc w niebo odmówił błogosławieństwo i połamawszy chleby dał uczniom a oni podali je ludziom. Wszyscy najedli się do syta, a uczniowie zebrali dwanaście pełnych koszy pozostałych ułomków. Tych, którzy jedli było około pięciu tysięcy mężczyzn nie licząc kobiet i dzieci.

(Ewangelia Mateusza, rozdział 14, akap. 13-21)

„Wystarczy śpiewać badżany z całkowitym oddaniem”

W tamtym czasie, moja matka zwykle przebywała w kuchni starego Mandiru, aby gotować dla Swamiego. Był to malutki pokój. Wielbiciele przybywali z całego kraju i to o różnych porach dnia, aby spotkać się z Bhagawanem. Pewnego razu, wyznawcy znanego tamilskiego świętego, Śri Ramany Maharishiego, przybyli do Bhagawana. Dotarli o zmierzchu, gdy wioskę okrywała już ciemność. Poruszanie się po drodze stanowiło niemały problem, a dodatkowym utrudnieniem był fakt, iż nie znali miejscowego języka telugu. Na szczęście pewien wieśniak, przypomniał sobie, że moja matka zna tamilski, więc skierował gości do niej.

Oznajmili oni matce, że przybyli aż z Tiruvannamalai, gdyż usłyszeli, iż tu właśnie inkarnował się Bóg. Przyszli, aby dostąpić Jego darszanu, ofiarować Mu swoje modlitwy i przeprowadzić dla Niego pudżę. Następnie wypytywali moją matkę, jak należycie przeprowadzić taką ceremonię. Odpowiedziała, że nie jest potrzebna aż taka forma oddania czci, wystarczą pobożne pieśni.

Bhagawan był bardzo szczęśliwy widząc tych ludzi. Powiedział im, aby pozostali ze swoim guru (Śri Ramaną Maharishim) i aby śpiewali bhadżany z czcią i oddaniem, bowiem jest to wystarczająca sadhana dla zdobycia zasług.

Moja matka słysząc to była zachwycona, gdyż Bhagawan dał identyczną  upadeśę (zalecenie) mojemu ojcu.

Generator diesla pracuje na wodę!

W tamtych czasach ulice nie były oświetlone. Wieczorami było na nich ciemno i mało zachęcająco. Światło płynęło zaledwie z kilku żarówek, zasilanych generatorem diesla, którym wielbiciele uzyskiwali prąd.

Pewnego wieczora, podczas uroczystości, gdy procesja miała waśnie wyruszyć, żarówki zgasły! Swami siedział właśnie w pokoju na tyłach Starego Mandiru, gdy wielbiciele zaczęli narzekać na brak światła. Poprosił więc, aby przyniesiono Mu wodę z pobliskiej studni. Następnie nakazał, aby wlano ją do zbiornika generatora. Cud nad cudami! Żarówki zapaliły się, rozświetlając wszystko dokoła pięknym, lśniącym światłem!

Wprawiło to wszystkich w zdumienie, choć prawdopodobnie, pozostało jeszcze kilku niewiernych Tomaszów. Swami poprosił więc o przyniesienie kolejnego wiadra wody i polecił, aby znowu wlano ją do generatora. Żarówki zapaliły się ponownie. Tego wieczora nikt już nie wątpił w Jego boskość!

Bhagawan jako Śakti Swarupini

Swami zwykł siadać z wielbicielami i omawiać różne kwestie. Wielu przychodziło do Niego po poradę, której udzielał z najwyższą troską. Liczba wielbicieli w mandirze w tamtym czasie, często nie przekraczała kilku osób. Dziesięć osób w powszedni dzień to było już dużo. Każdego dnia kładziono na bóstwach dekorujących ołtarz kurkumę i cynober. Zapalano również kadzidła i lampy. Wszystkie te obowiązki były wykonywane po kolei przez mieszkające w mandirze kobiety. Pewnego dnia, gdy moja matka dekorowała ołtarz, Bhagawan stanął tuż za jej plecami.

Powiedział kilka uwag dając wyraz widocznemu niezadowoleniu ze sposobu, w jaki bóstwa były udekorowane. Gdy moja matka usłyszała te słowa, odwróciła się natychmiast i co zobaczyła? Zamiast Swamiego Boską Matkę! W formie Śakti Swarupini!

Była ubrana w czerwone, jedwabne sari. Jej twarz jaśniała kurkumą i cynobrem. Piękna złota biżuteria ozdabiała jej szyję. Jakimż to boskim błogosławieństwem Swami ją obdarzył! To było po prostu nieziemskie. Często potem z wielkim żarem wspominała ten cudowny darszan. W tamtych wymarzonych dniach, byłam olśniona wspaniałością Swamiego. Nie mieliśmy okazji widzieć Pana Ramy czy Pana Kriszny, ale obecny Awatara, żyje pomiędzy nami! Cóż za bezcenna okazja!

Świętowanie urodzin Bhagawana

    W tamtym czasie (w latach 40-tych) urodziny Bhagawana nie były w sposób znaczący celebrowane. Raczej cieszyliśmy się nowymi doświadczeniami z Panem, które pozostały w nas na całą wieczność. Starsi wielbiciele tradycyjnie nakładali olej kokosowy na Jego głowę a my, mogliśmy dekorować Go kolorowymi kwiatami w trakcie śpiewania bhadżanów.

    Podczas pewnych urodzin, Swami nie pozwolił, aby ktokolwiek udekorował Go girlandą kwiatów. Zawsze figlarny Baba odgrywa swoje przedstawienie. Cały czas jednak wydawał się być poważny! Około dwudziestu wielbicieli, którzy wówczas zebrali się, musiało odejść z kwiatami w przygnębieniu i zakłopotaniu. Była to dla nich najważniejsza chwila w roku. Dyskutowali więc jak przekonać tajemniczego Boga do swoich racji. Wspólnie więc prosili Go, aby zechciał zjeść z nimi posiłek.

    Swami poprosił ich, aby usiedli wewnątrz mandiru i ku zaskoczeniu obecnych rozdał im własnoręcznie wodę i jedzenie! Nie trzeba dodawać, że po wcześniejszym rozczarowaniu, wszyscy byli poruszeni i uszczęśliwieni. Może Bhagawan uczył ich w ten sposób, że boskie działanie pełne jest wzlotów i upadków. Możemy być jednak pewni, że gdy coś się nam nie udaje, to On zawsze otrze nasze łzy i to w najmniej oczekiwany sposób!

     W wiosce mieszkał starszy mężczyzna o imieniu Kadirappa, który zawsze zmywał naczynia po wielbicielach. On sam zaś zwykle jadł resztki jedzenia z garnków i często był to tylko biały ryż bez soli i żadnych dodatków. Jego pożywienie było więc raczej ubogie. Pewnego razu, gdy ten mężczyzna siedział przy studni i spożywał spokojnie swój ryż, Swami wszedł do kuchni i wziął wszystko, co moja matka osobiście ugotowała dla Niego. Były tam gotowane warzywa, curry i ćatni. Swami poprosił serdecznie mężczyznę, aby jadł wszystkie te potrawy a nie tylko sam ryż. Jakież to cudowne móc widzieć, że sam Bóg oddaje swoje jedzenie człowiekowi, który tylko zmywa naczynia w kuchni! Potem Swami wrócił do mojej matki i zapytał ją czy jest przygnębiona? „Och, Swami! Ty jesteś Bogiem, jakże mogę kwestionować Twoje postępowanie?” odrzekła matka.

Ten niespotykany duch poświęcenia można odnaleźć również w innych momentach życia Swamiego. Opisał to wydarzenie prof. Kasturi w „Sathyam Shivam Sundaram”cz.1. Gdy był On jeszcze dzieckiem, w wieku około trzech, czterech lat widać było, że jego serce jest bardzo czułe na ludzkie cierpienie. Kiedykolwiek żebrak stanął u jego drzwi podnosząc lament, Sathya porzucał zabawę i ponaglał swoje siostry, aby wyniosły proszącemu trochę zboża czy jedzenia. Dorośli oczywiście nie byli zachwyceni niekończącym się korowodem wyciągniętych rąk.

Pewnego razu, aby położyć kres temu, co starsi uważali za kosztowną i źle pojętą dobroczynność, matka złapała Go mocno i z podniesionym ostrzegawczo palcem powiedziała: „Słuchaj no! Możesz dawać jedzenie, ale pamiętaj, że sam będziesz głodował.”

To jednak nie zniechęciło dziecka. Nadal przynosił jedzenie głodnym, którzy stali u drzwi, lecz później sam nie jadł obiadu czy kolacji. Nic i nikt nie był w stanie przekonać Go, aby spożył posiłek. Pozostawiał go nietkniętym!

Gdy Sathya zaczął spędzać czas chodząc po ulicach, zauważał okaleczonych, niewidomych, zniedołężniałych czy chorych. Prowadził ich wtedy pod drzwi swoich rodziców. Siostry przynosiły ze spiżarni czy kuchni trochę zboża lub jedzenia i napełniały miski żebraków, podczas gdy Mały Pan przyglądał się temu uszczęśliwiony.

Uspokojenie wzburzonej Ćitrawati

    Rzeka Ćitrawati w latach czterdziestych zachowywała się inaczej niż obecnie. Powodzie dochodziły nawet do starego Mandiru często zalewając jego piwnice. Pewnego dnia podczas jednej z nich Swami poprosił moją matkę, aby ofiarowała rzece kurkumę i cynober. Przyniosła je więc na bambusowej macie, którą On położył na wodzie i delikatnie popchnął, aby popłynęła. Następnie ponaglał napływającą wodę do odpłynięcia.

    I popatrzcie! Woda wycofała się natychmiast! Moja matka stała tam jeszcze przez jakiś czas ciesząc się widokiem tego wodnego spektaklu, w którym woda słuchała rozkazów Swamiego. Czuła wówczas respekt do oczywistej mocy obecnej w niedużym ciele Pana!

Prosząc Swamiego o bogactwo materialne i duchowe!

    Oficjalne boskie dyskursy na uroczystościach czy różnych okazjach, jakie spotykamy obecnie, nie były praktykowane 50-60 lat temu. Zwykle były to przypadkowe rozmowy, lecz zawsze przepełnione głębokim znaczeniem. Kiedykolwiek wielbiciele gromadzili się, On zawsze przyłączał się do nich siadając w środku. Większość ludzi zwykle pytała o rozwiązanie ich osobistych problemów związanych z pieniędzmi na własny interes czy coś w tym rodzaju.

     Siedzieliśmy kiedyś wokół Swamiego, a był to czas, gdy ustąpiła powódź rzeki Ćitrawati i prawie wszyscy skupieni byli na zadawaniu Mu pytań dotyczących odpowiednich dla nich zajęć i ich przyszłości. Poruszane tematy dotyczyły wyłącznie świata materialnego.

    Po godzinie widać było, że Swami chce zakończyć tę rozmowę. Powiedział więc: „Wiecie co, teraz pójdę nad rzekę i usypię kopiec z piasku. Na jego szczycie umieszczę kijek. Gdy wszystko już będzie gotowe zagwiżdżę. Gdy usłyszycie Mój sygnał, zamknijcie oczy i pomódlcie się o to, czego pragniecie. Gdy już wypowiecie swoje życzenia, idźcie nad rzekę i rozkopcie ten kopiec a znajdziecie tam wszystko to, o co modliliście się.”

    Mówiąc to, poszedł nad rzekę w otoczeniu podekscytowanej grupki, oczekującej na rychłe spełnienie się ich pragnień. Po usypaniu kopca i umieszczeniu na jego szczycie kijka, odszedł do Mandiru. Było około 6:00 po południu.

    Mijały godziny, lecz nie docierały żadne wieści o powrocie wielbicieli. Swami poprosił więc Krisznappę, brata Swojego kuzyna, aby udał się nad brzeg rzeki i sprawdził co im się przydarzyło. „Jeszcze nie wrócili, czyżby zaatakował ich tygrys? Idź zobacz, co się stało.”

     Gdy Krisznappa dotarł na miejsce, jego oczom ukazał się dziwny a zarazem komiczny obraz. Wszyscy zawzięcie nadal szukali czegoś w ciemności, na krótko przerywając poszukiwania okrzykiem; „Znaleźliśmy! Znaleźliśmy!”. Kiedy jednak podnosili znaleziony przedmiot, okazywało się ku ich konsternacji, że jest to tylko zaschnięte ośle łajno, kamienie i piasek!

     Po jakimś czasie doszli w końcu do przekonania, że muszą się poddać. Wrócili więc przygnębieni do Mandiru. Słysząc, co znaleźli, Swami śmiał się z ich głupoty, po czym rzekł: „Czy teraz zrozumieliście waszą lekcję? Na przyszłość nie bądźcie tak pazerni! Kiedy jesteście ze Mną, nie proście o tak bezwartościowe rzeczy.”

     Swami zawsze jednak wykazywał doskonałą cierpliwość w radzeniu Sobie z naszym małym pojmowaniem. Często schodził do naszego poziomu i grał, aby być lepiej rozumianym. Od czasu do czasu jednak, czuł, że musi nas uczyć w twardy sposób, w przeciwnym razie, nigdy nie porzucilibyśmy naszych błahych pragnień. Oczywiście robił to w zabawny sposób, tak, aby wspomnienie tych psikusów zawsze wywoływało w nas serdeczny śmiech. Pomimo zabawy i śmiechu, istnieje zawsze głębokie znaczenie we wszystkim, co mówią czy robią Awatarzy. Było to w sposób jasny pokazane w zapewnieniu, jakiego udzielił w poprzedniej swojej inkarnacji w Śirdi, gdy pouczał swoich wielbicieli w ten oto sposób: „Nigdy nie będzie niedostatku, jeśli chodzi o jedzenie czy ubranie w domu żadnego wielbiciela. To Moja szczególna cecha, że zawsze pilnuję i dbam o tych, którzy wielbią Mnie całym sercem.”

Pan Kriszna powiedział to samo w Gicie:

„Dlatego też, nie wkładaj tak wiele wysiłku w zapewnienie sobie pożywienia czy ubrania. Jeśli potrzebujesz czegokolwiek, proś o to Boga, zostaw światowe zaszczyty, staraj się pozyskać boską łaskę i błogosławieństwo, bądź szanowany na Jego Dworze. Nie daj się zwieść światowym zaszczytom…”

Orzech Kokosowy przyniesie dobrobyt

Pamiętam też inną lilę, która dotyczyła pewnej pani z Południowych Indii. Prosiła ona Bhagawana, aby obdarzył ją materialnym bogactwem. Wtedy Swami dał jej kokosowy orzech i poprosił, aby uważnie wysłuchała jego porady: „Chciałbym ci powiedzieć, abyś ten orzech kokosowy, który ci dałem, czciła każdego dnia. Otrzymasz wtedy bogactwo, jakie tylko zechcesz.”

Nie trzeba dodawać, że kobieta była tym uszczęśliwiona. Wyruszyła więc w drogę powrotną do domu. Podczas podróży, gdy siedziała na stacji kolejowej w Penukonda czekając na pociąg, wyjęła swój orzech i obracała go w dłoniach. Nagle usłyszała dźwięk, który wydawał się dochodzić z wnętrza orzecha. Do jej umysłu wkradła się wątpliwość. Czy ten prezent od Swamiego to prawda? Czy orzech kokosowy rzeczywiście może przynieść bogactwo? Postanowiła sprawdzić to i otworzyć orzech. Gdy rozbiła go, z wnętrza wypadł złoty posążek Lakszmi, po czym natychmiast zniknął! Wróciła więc do Swamiego i opowiedziała o swojej pomyłce prosząc, aby ofiarował jej jeszcze jeden taki orzech. Wtedy On odrzekł; „Nie wierzysz w Moje słowa, dlatego wróć do domu tak, jak przyjechałaś.”

Wiele osób przyjeżdżało tam w poszukiwaniu dobrobytu materialnego. Nieliczni byli zainteresowani bogactwem duchowym.

Za czasów inkarnacji Śirdi Baby, znany był przypadek pewnego bogatego mężczyzny, który miał wiele sukcesów w życiu doczesnym, lecz nie znalazł w niczym szczęścia. Dlatego też przybył do Baby szukając najwyższej mądrości.

     Sai Satćarita opowiadał, że pomimo bardzo wygodnego i dostatniego życia, mężczyzna ten przybył do Śirdi, wszedł do Masjid, zobaczył Sai Babę, upadł do Jego stóp i powiedział; „Baba, ponieważ słyszałem, że każdemu, kto tu przybędzie pokazujesz od razu Brahmana (Wszechmogącego Boga), ja również przybyłem tu i to z bardzo daleka. Jestem wielce zmęczony podróżą i jeśli dostanę od Ciebie tę wiedzę o Brahmanie, mój wysiłek będzie należycie opłacony i nagrodzony. A oto, jak Śirdi Baba odpowiedział mężczyźnie poszukującemu wiedzy o Brahmanie:

„Och, mój drogi przyjacielu, nie denerwuj się, mogę natychmiast pokazać ci Brahmana; w moich interesach zawsze płacę gotówką, nie biorę nic na kredyt. Tak wielu ludzi przyjeżdża do Mnie i prosi o dobrobyt, zdrowie, władzę, zaszczyty, stanowisko, lekarstwo na chorobę i inne doczesne sprawy. Rzadkością jest osoba, która przybywa tu, aby prosić Mnie o Brahma-Gyanę (Wiedzę o Jaźni). Sądzę, że to pomyślny znak, że ktoś taki jak ty, przybył do Mnie i nalega, abym obdarował go Brahma-Gyaną….”

(Lekcja, jaką Baba obdarzył poszukiwacza najwyższej prawdy jest bardzo ciekawie opisana w rozdziale 16 i 17 Śirdi Sai Satcharita. Dowiesz się tam również, jaką rzadkością jest szczery poszukiwacz Boskiej łaski, większość wielbicieli bowiem, zainteresowana jest jedynie otrzymaniem od Boskiej Inkarnacji doczesnych korzyści.)

Podróż do Boskiego Domu w Puttaparthi

W tamtym czasie mieszkaliśmy w Mysore. Podróż do Puttaparthi była długa i uciążliwa. Najpierw musieliśmy dojechać pociągiem do Bangalore a tam przesiąść się w pociąg do Penukondy. Następnie kontynuowaliśmy podróż autobusem, aż dotarliśmy do małej miejscowości Bukkapatnam. Autobus, który tam docierał jeździł bardzo rzadko, zaledwie raz dziennie. Nie trzeba więc dodawać, jak bardzo był przepełniony. Często pasażerowie zmuszeni byli siedzieć jeden na drugim! Drogi zaś nie były tak naprawdę drogami, lecz błotnistym traktem pełnym dziur i wybojów. Gdy dotarliśmy do Bukkapatnam należało przesiąść się na wóz zaprzężony w wołu. A to znaczyło, że podróż trwała jeszcze dwie godziny! Gdy przechodziliśmy przez piaszczysty brzeg Ćitrawati, często musieliśmy iść piechotą, aby wóz nie ugrzązł pod naszym ciężarem. Po przeprawieniu się na wschodni brzeg rzeki, wlekliśmy się jeszcze około dwustu metrów do starego mandiru. Ale powitanie na miejscu było słodkie. Bhagawan we własnej osobie stojąc w bramie, czekał na nas z uśmiechem na ustach. „Chodźcie wszyscy, chodźcie. Czy są z wami również wasze dzieci?”- zwykł pytać. Czasem podróż była tak wyczerpująca, że chorowaliśmy. Kiedyś, gdy odwiedziliśmy Puttaparthi podczas lata, musieliśmy iść ten ostatni odcinek drogi nad brzegiem Ćitrawati po gorącym piasku. Po tej męczarni mojej matce i mojemu synowi porobiły się na stopach czyraki. Jednakże, nie mogliśmy liczyć na odpowiednie lekarstwa w wiosce i dla wszystkich było to męczące. Pewnego dnia, podczas bhadżanów, Swami wyszedł, popatrzył na nas i zaczął się śmiać. Powiedział do nas, że gdyby (moja matka i mój syn) umyli po podróży stopy w zimnej wodzie, nie mieliby teraz tego problemu. Po czym zalecił miksturę z oleju rycynowego i zimnej wody do smarowania ciała mojego syna. Tak też uczyniliśmy. A w drodze powrotnej, gdy znaleźliśmy się na stacji w Penukondzie spostrzegliśmy, że wszystkie rany na jego ciele zniknęły!

Śpiewanie z Bogiem

Kobiety zwykle układały rangoli (dekoracje z kwiatów) w kształcie OM w starym Mandirze. Swami siadał tam a my rozsiadaliśmy się wokół Niego. Mężczyźni po jednej stronie a kobiety po drugiej. Śpiewaliśmy stare, ludowe piosenki. Najczęściej intonowała siostra Swamiego a pozostałe kobiety stanowiły chór. Zdarzało się, że śpiewom nie było końca i trwały nawet przez dwie godziny.

Boska Szczodrość

Swami często materializował małe, srebrne naczynie z piasku oznajmiając, że każdemu ofiaruje po jednej kropli amrity (nektar). Musimy jednak być uważni, aby jej nie stracić, ponieważ nie będzie już drugiej szansy. Gdy odmierzał nektar na nasze języki, żartobliwie komentował ich wygląd. Jednym mówił, że przypomina raczej język kozy innych słonia i tak dalej. W tym momencie jednak nikt się nie śmiał gdyż obawialiśmy się, aby nie stracić tej jednej kropli nektaru. Byliśmy całkowicie skupieni na spożywaniu amrity. Muszę również zaznaczyć, że bez względu na ilość obecnych wielbicieli, naczynie nigdy nie było puste!

Innym razem, moja siostra, moja matka i ja przybyłyśmy do Puttaparthi. Moja matka poprosiła Swamiego, aby ofiarował nam Swoje zdjęcie. Zamiast tego, zmaterializował figurkę ze Swoją podobizną z jednej strony i Śirdi Baby z drugiej. Powiedziała Mu więc, że nie o to prosiła. Swami wtedy odparł, że kiedykolwiek będzie chora, powinna obmyć posążek, tzn. przeprowadzić abiszekam i spożyć w ten sposób uświęconą wodę. To ją wyleczy. Przy innej jednak okazji, gdy byłyśmy u Niego, podarował mojej matce Swoje zdjęcie. Było ono jeszcze mokre. Gdy spytała Go o powód, dla którego zdjęcie jest w takim stanie, odparł, że właśnie dotarło prosto ze studia fotograficznego gdzie było wywoływane i stąd ta wilgoć.

Cdn.

Z   http://media.radiosai.org/Journals/Vol_07/01FEB09/14-h2h_special.htm   tłum. Zuzanna Pilch

powrót do spisu treści numeru 48 - październik-listopad-grudzień 2009

 
 

Stwórz darmową stronę używając Yola.