numer 48 - październik-listopad-grudzień 2009
Prof. D.S. Habbu

     On żył boskim przesłaniem... i dzielił się miłością


      Z pokorą składamy hołd prof. D.S. Habbu, który został instrumentem Boga i brał udział w wielu Jego misjach. Najwspanialszą z nich było kształtowanie młodych umysłów w szkole średniej Śri Sathya Sai. 

„Wybrałem szkole średniej najlepszego kierownika”, oświadczył Bhagawan, z miłością trzymając za ramię prof. D.S. Habbu i przedstawiając go dygnitarzom zasiadającym w mandirze Prasanthi Nilayam. Miało to miejsce w pierwszych miesiącach 1983 roku, roku otwarcia szkoły średniej Śri Sathya Sai. Wiele osób oglądających tą scenę po prostu przeżywało kolejny piękny wieczór z Panem. Ale dla skromnego, profesora w okularach, był to piorun z jasnego nieba. Nie wiedział jak zareagować. Pokłonił się, złożył dłonie i wyznał jak bardzo czuje się zobowiązany wobec Pana za ofiarowanie mu bezcennej okazji wzięcia udziału w Jego misji. 

            „Bez wątpienia, była to życiowa szansa, lecz równocześnie ogromne wyzwanie”, wspomina prof. Habbu podczas rozmowy z zespołem H2H w czerwcu 2008 r. „Przez 9 następnych lat pracowałem ciężko dzień i noc, poświęcając czas, energię, wszystko, żeby wypełnić daną Bhagawanowi obietnicę. Nie mam pojęcia, do jakiego stopnia zadowoliłem Jego oczekiwania. Wiem jednak, że starałem się z całych sił. To mój jedyny plus.”

      Dzisiaj, 26 lat po tym jak Swami otworzył szkołę i dopilnował, żeby stała się jedną z najlepszych w kraju, zapewniając uczniom wolne od opłat wykształcenie średnie na bardzo wysokim poziomie - absolwenci tej szanowanej instytucji pragną wyrazić serdeczne uczucia swemu drogiemu i godnemu czci kierownikowi.

Profesor Habbu – przykładny nauczyciel, przekształcający słowa w czyny

Pan Habbu był nie tylko naszym kierownikiem, ale także prawdziwym i niezawodnym przyjacielem, filozofem i przewodnikiem.

„Chociaż ściśle przestrzegał dyscypliny, miał złote serce. Wywarł na mnie trwały wpływ”, mówi pan P. Satyanarayan, analityk z Commercial Bank w Kuwejcie. „Pan Habbu stanowi dla mnie legendę - wyznaje pan Ajishnu Sharma, absolwent szkoły z 1988 r. i dodaje - nie tylko przekazywał nam skutecznie wiedzę, ale był także bardzo miłym człowiekiem. Jego uśmiech roztapiał najtwardsze serca.”

Dla pana Partisha Kumara Dubey, który ukończył 12 klasę w 1990 r. i pełni obecnie funkcję dyrektora w Barclays Capital w Londynie, pan Habbu był człowiekiem z zasadami, który swoim postępowaniem przekazywał innym Wartości Ludzkie. Miał czarującą osobowość! Zachowywał doskonałą równowagę pomiędzy wewnętrznym światem samopoznania i zewnętrznym światem osiągnięć.

„Uczył nas duchowości, nie religijności. Zachęcał nas do wyczynów - nie dla budowania egoizmu, lecz żeby podziękować Bogu za otrzymane talenty. Niewątpliwie, był prawdziwym klejnotem Sai! Znał osobiście każdego ucznia. Bhagawan nie mógł powierzyć lepszej osobie tych wrażliwych lat naszego życia. Miałem ogromne szczęście.”

Oto jak wielu dawnych uczniów średniej szkoły Śri Sathya Sai w Prashanti Nilayam kocha swojego pierwszego kierownika. Profesor Habbu posiadał zaletę, która stała się niewzruszoną bazą jego niezawodnego charakteru. Tą zaletą było doskonałe oddanie dla słów i misji Swamiego.

Mówi profesor Anil Kumar, były szef kampusu przy Uniwersytecie Śri Sathya Sai w Brindawanie: „Jedną z niedoścignionych cech prof. Habbu było jego oddanie dla Swamiego. Nigdy na nic nie narzekał. Patrzył na wszystko pozytywnie. Nawet jeśli z jakiejś strony pojawiało się coś niepomyślnego, nieważne, czy rzeczywiście takie było czy nie, komentował to w tylko jeden sposób: ‘Być może nie spełniliśmy Jego oczekiwań.’ Każdą swoją emocję i czyn, uczucie i decyzję sprawdzał na kamieniu probierczym zaleceń Swamiego oraz Jego misji. Był wzorem do naśladowania dla wszystkich administratorów.”

Punkt zwrotny – prof. Habbu po raz pierwszy spotyka Bhagawana

Nic dziwnego, że Swami wybrał tego człowieka, aby opiekował się rozwijającymi się charakterami dziecięcymi w szkole. W 1973 r. nagrodził go miejscem u swoich lotosowych stóp, aby przez 9 lat z miłością prowadzić go i doskonalić. Dopiero potem powierzył mu cenną odpowiedzialność w Swojej misji edukacyjnej, czyniąc go jednym z kierowników.

„Miało to miejsce w 1965 r. Ktoś opowiedział mi o Bhagawanie i włożył do ręki Jego fotografię”, wspomina prof. Habbu. „Spojrzałem na nią i natychmiast uwierzyłem w Sai na 100%. Coś w środku mówiło mi, że Swami jest Bogiem. Od tamtej chwili nigdy w to nie wątpiłem. Zdjęcie ozdobiło nasz domowy ołtarz. Wielbiliśmy Sai Babę każdego dnia. Pracowałem wtedy w SDL Collage w Hannavarze, w stanie Karnataka, jako lektor na wydziale historii. Każdą wolną minutę przeznaczałem na pracę dla Swamiego.

W 1970 r., kiedy wyznawcy z tego regionu otworzyli ośrodek Sai, zostałem jego liderem. Służyłem im najlepiej jak umiałem. Podejmowaliśmy wiele akcji służebnych. Zorganizowaliśmy klasy Bal Vikas, żeby kształtować młode umysły oraz kursy przygotowujące do Sewa Dal. Bardzo się zaangażowałem w uczenie studentów pieśni wedyjskich i bhadżanów. Wpajałem im szlachetne wartości prawdy, prawości i szacunku dla wszystkich kultur. Przez trzy lata całkowicie oddawałem się tej pracy. Potem przeniosłem się do Brindawanu, żeby znaleźć się w zasięgu fizycznej bliskości Pana.”

Prof. Habbu po raz pierwszy zobaczył Bhagawana w maju 1973 r. Przywołując to słodkie wspomnienie, powiedział: „Pierwszą cudowną chwilę z Panem przeżyłem tamtego pamiętnego dnia o godzinie 9:00. O 8:30 usiadłem w liniach w szedzie „Sai Ram”. Nie było tam wtedy wielu osób, najwyżej setka. Po pół godzinie otworzyły się bramy i ku swojej radości zobaczyłem pełną majestatu postać Swamiego, płynącą łagodnie w naszym kierunku. Pamiętam, że miałem w ręku list i Swami, ku mojemu zdziwieniu, podszedł prosto do mnie, z miłością wziął list i odszedł. Nie wyrzekł ani słowa, lecz i tak dużo mi powiedział. Byłem oczarowany.”

To pierwsze spotkanie wzmocniło jego miłość do Bhagawana i oddany profesor starał się od tej pory jak najczęściej przebywać w Jego fizycznej bliskości. Właśnie wtedy dowiedział się o wakacie na wydziale historii w Koledżu Sztuki, Nauki i Handlu Śri Sathya Sai w Brindawanie. (Kiedy w 1981 r. został tam otwarty Uniwersytet Śri Sathya Sai, koledż stał się jednym z jego kampusów). Tak się szczęśliwie złożyło, że znał jego wicedyrektora, pana R. J. Kulkarni, który zasugerował mu, żeby złożył podanie o pracę.

Prof. Habbu bez chwili zwłoki napisał list do Swamiego, modląc się o okazję służenia w Jego instytucji. Podobnie jak za pierwszym razem, Pan z miłością wyjął go z jego dłoni. Ośmielony tym, po powrocie do domu, wysłał do koledżu prośbę o zatrudnienie. Wkrótce otrzymał pozytywną odpowiedź i został wezwany na rozmowę.

„Rozmawiało ze mną dwóch ludzi, prof. V.K. Gokak i dr S. Bhagavantham. Po 15 minutach polecili mi wrócić do domu. Po tygodniu otrzymałem wezwanie: ‘Przyłącz się do nas w czwartek, 19 lipca 1973 r.’ Od tego dnia ani razu nie obejrzałem się za siebie. Natychmiast złożyłem rezygnację i przyjechałam do Brindawanu. W wyznaczonym dniu byłem na posterunku.”

Ku szczęściu profesora, po tygodniu do Brindawanu powrócił Swami. „Kiedy usłyszeliśmy o Jego przyjeździe, pospieszyliśmy do mandiru. W tym czasie nie zbudowano jeszcze Trayee Brindavanu. Wtedy w tamtym miejscu stał stary bungalow. Staliśmy w rzędzie w portyku. Swami wysiadł z samochodu, podszedł do nas i przyjrzał się uważnie każdemu z nas. Kiedy Jego wzrok spoczął na mnie, uśmiechnął się i powiedział w kannada, języku mojej matki: Enu, Habbu anuva? (Czy nie jesteś Habbu?) Odrzekłam: „Tak, Swami!” W tym momencie poczułem się szczęśliwy - ponieważ w końcu dotarłem do Jego lotosowych stóp – i jednocześnie smutny –gdyż zajęło mi to 46 długich lat.”

Dziewięć niezapomnianych boskich lat

Prof. Habbu – przedsiębiorczym sekretarzem sklepu spółdzielczego Śri Sathya Sai w Brindawanie

Pierwszym zadaniem prof. Habbu, po zatrudnieniu w koledżu Swamiego, było nauczanie historii. Pan obdarował go wkrótce wieloma innymi obowiązkami. W maju następnego roku Bhagawan zorganizował Letni Kurs Kultury i Duchowości Hinduskiej, powołując jednocześnie spółdzielnię, mającą zaspokajać codzienne potrzeby studentów. Profesor Habbu został sekretarzem tej nowej inicjatywy służebnej. Początki były skromne.

Prof. Habbu modlił się do Bhagawana o 2.000 rupii (co w tamtym czasie było niebagatelną sumą, zbyt małą jednak jak na sklep). Dzięki tym pieniądzom, chętnie ofiarowanym mu przez Swamiego, dokonał pierwszych zakupów - mydła, olejku do włosów i kilku rodzajów herbatników. Cały ten towar mieścił się na jednej półce. Bhagawan osobiście dokonał inauguracji sklepu! I nie tylko – był jego pierwszym klientem.

„Wciąż pamiętam ten dzień, 29 maja 1974 r. - wspomina prof. Habbu. - Swami wziął do ręki dużą butelkę olejku do włosów i patrząc na nią powiedział: ‘To dla Sai Gity’ (Jego ulubionej słonicy). Jedna z osób towarzyszących Swamiemu natychmiast za nią zapłaciła. Jak rasowy biznesmen, przyjąłem pieniądze, przygotowałem rachunek, wpisałem na nim boskie imię „Sai Baba”, nazwę olejku i cenę, wynoszącą 9,80 rupii. Ponownie sprawdziłem cenę, podpisałem się i podałem rachunek kupującemu. Po upływie pół godziny odwiedził mnie pan Sudarshan, opiekun akademika dla chłopców, i powiedział: „Jak mogłeś napisać na rachunku imię Swamiego?” Zaniepokoiłem się i spytałem, czy Swami jest niezadowolony.” Odrzekł: ‘Nie, uśmiecha się.’ Odprężyłem się i poczułem ulgę.”

W ciągu tych 9 lat pobytu w Brindawanie, praca w sklepie spółdzielczym stanowiła dla prof. Habbu wielki przywilej, nie tylko z powodu słodkich spotkań z Panem, ale również dlatego, że Swami aktywnie przyczyniał się do wzrostu i rozwoju tego skromnego przedsiębiorstwa.

„Swami wielokrotnie wpadał do nas niezapowiedziany i zupełnie nas zaskakiwał, wspomina prof. Habbu. - Podczas którejś z takich niespodzianych wizyt wszedł do środka, obejrzał towar i zatrzymał się przy chusteczkach. Każda z nich była w innym kolorze. Swami dotknął ich i spojrzał na mnie. Natychmiast zrozumiałem – nie podobały Mu się. Tego samego wieczora zabrałem je wszystkie – około ośmiu tuzinów, pobiegłem do miasta, wymieniłem je na białe i położyłem na półce.

Po dwu dniach Swami zajrzał do nas ponownie. Jak zwykle rozejrzał się po sklepie, zobaczył chusteczki, spojrzał na mnie i uśmiechnął się. To był dla mnie bardzo szczęśliwy dzień.”

„Przy innej okazji Swami nagle zaczął iść w stronę naszego sklepu około 45 minut po wieczornym darszanie. Właśnie omawialiśmy interesy i wokół nas panował bałagan. Na stole leżały różnorodne artykuły. Nie mogliśmy ich sprzątnąć, bo Swami był bardzo blisko, więc wsunęliśmy je szybko pod blat stołu i przykryliśmy wszystko obrusem. Po kilku sekundach Swami był w środku. Jak zawsze rozejrzał się, uśmiechnął i porozmawiał z jednym czy z dwoma chłopcami. Wyglądał na szczęśliwego. A potem uśmiechnął się z przekorą, podniósł obrus i powiedział: ‘Co za nieład!’ Na szczęście, wychodząc od nas wciąż się uśmiechał.

Wszechwiedzący Pan nieustannie z nami żartował, jednocześnie wspierając nas, prowadząc i chroniąc.”

„Było takie zdarzenie w 1978 lub 79 roku, którego nigdy nie zapomnę. Jak zwykle, modliliśmy się do Swamiego, żeby odwiedził nas w rocznicę założenia sklepu, 29 maja. Ale tamtego roku Swami zawitał do nas tydzień wcześniej. Kiedy więc prosiliśmy Go o specjalną wizytę, odpowiedział po prostu: ‘Byłem tydzień temu.’ Na nasze ponowne prośby tylko się uśmiechnął.

Dzień wcześniej, 28 maja, półki naszego sklepu ziały niemal pustką, ponieważ setki chłopców biorących udział w letnim kursie zrobiło u nas zakupy. Zauważyłem, że brakuje nam zeszytów. Udałem się więc do miasta i zgromadziłem potrzebne artykuły, wydając na nie 10 000 rupii. Załadowaliśmy towar do miniciężarówki i ruszyliśmy z powrotem do Brindawanu. Po kilku kilometrach nagle stanęliśmy. Otaczała nas pustka. Kierowca robił wszystko, żeby zapalić motor, ale bezskutecznie. W końcu powiedział, żebym pchał samochód, a on postara się go kontrolować, trzymając kierownicę jedną ręką. To było dla mnie trudne zadanie. Rozumiecie, miałem 51 lat i było wpół do drugiej po południu, w najgorętszym miesiącu roku. O takiej porze nikt nie powinien spacerować ulicami, nie mówiąc o pchaniu samochodu! Mimo wszystko, robiłem, co do mnie należało. Kiedy zalewałem się potem, przyszła mi do głowy myśl: „Swami, chociażby dlatego, że przechodzę takie katusze, zajrzyj jutro do naszego sklepu.” Ta modlitwa spontanicznie wypłynęła mi z serca. Pchałem samochód przez kilometr lub dwa. Na szczęście dotarliśmy do pochyłości i kierowca pozwolił mi wsiąść. Silnik zaczął pracować i już bez dalszych przeszkód dotarliśmy do Brindawanu.

Następnego dnia porządnie rozmieściliśmy towary i z utęsknieniem czekaliśmy na odwiedziny Bhagawana. Nie byliśmy niczego pewni, więc się modliliśmy. Kiedy zakończył się poranny darszan, ku naszej radości, Swami zaczął iść w kierunku sklepu. Och! Czy możecie sobie wyobrazić nasze szczęście? Jak tylko przyszedł, powiedziałem: ‘Swami, jestem Ci taki wdzięczny, że przyszedłeś.’ I wiecie, co Swami mi odpowiedział? ‘Tak gorąco się modliłeś, że musiałem przyjść’. Powtórzył to z miłością dwa lub trzy razy i wszedł do budynku.”

Prof. Habbu – pierwszy, najbardziej zasadniczy i inspirujący kierownik szkoły średniej Śri Sathya Sai w Prasanthi Nilayam

To tylko krótkie wspomnienia przepięknych chwil i łask, jakimi Pan zaszczycał pana Habbu podczas pierwszych 9 lat ich wspólnej pracy. Po początkowych, pamiętnych inicjacjach - kiedy to Bhagawan osobiście kierował każdym krokiem profesora, udzielając mu bezcennych lekcji, pośrednio i bezpośrednio – Pan przeniósł Swój wydajny instrument do Prasanthi Nilayam i powierzył mu niezwykle odpowiedzialne zadanie kierowania szkołą.

„Już w pierwszym tygodniu urzędowania Swami kazał mi każdego dnia przemawiać na zbiórce”, wspomina prof. Habbu. Oddany profesor robił to szczerze i w niezrównany sposób. ‘Doskonale pamiętam jego inspirujące przemowy do studentów’, mówi pan Ram Mohan Rao, jeden ze starszych nauczyli w szkole. ‘Były pełne miłości do kraju i oddania dla Bhagawana. Budził patriotyzm uczniów opisami walk o wyzwolenie Indii. Przemawiał z serca, z wielkim uczuciem i wzruszał nas głęboko.’

‘Bez pana Habbu nie byłbym dzisiaj tym, kim jestem’, twierdzi podpułkownik Jogeshwar Kar, który ukończył szkołę Swamiego w 1989 r. ‘Inspirował nas swoim postępowaniem i mowami. Mówił tylko o tym, co sam wypraktykował. Dla mnie był karmawir’em, bohaterem w wykonywaniu obowiązków. Bez treningu i dyscypliny, które mi zaszczepił, nie wytrzymałbym czterech lat ćwiczeń w Narodowej Akademii Obrony i w Indyjskiej Akademii Wojskowej. Przeżyłem je bez jednej chwili załamania lub zwątpienia i zostałem oficerem indyjskiej armii. Odczuwam pokorę i dumę, że zostałem wychowany przez tak wielkiego człowieka, będącego prawdziwą instytucją.’

Niewątpliwie, prof. Habbu cieszył się posłuchem podwładnych, lecz w przeciwieństwie do innych tego typu osób, również ich miłością. „Był mistrzem od trudnych zadań i miał bardzo dobre serce. Uczniowie nie mieli nic przeciwko temu, że wyznaczał im prace wymagające wysiłku, ponieważ wiedzieli, że kocha ich szczerze i bezinteresownie”, wyjaśnia pan B.N. Narasimha Murthy, obecny kierownik kampusu przy Uniwersytecie Śri Sathya Sai w Brindawanie.

„Najcenniejsze było to, że swoim przykładem przekazywał nam Wartości Ludzkie”, mówi dr K.V.S.S. Sai Kiran, absolwent szkoły, pracujący jako kardiotorakochirurg[1] w Star Hospitals w Hyderabadzie. Rozwijając tę myśl stwierdza: „Nie było dnia, żeby nie znalazł się w szkole przed naszym przybyciem. Nie było dnia, żeby nie dostarczył nam jakiegoś przeżycia, godnego zapamiętania na zawsze, ponieważ nie było dnia, w którym by był nieobecny!

Tak wiele znaczył dla każdego z nas... nawet teraz, gdy zamknę oczy odczuwam jego inspirującą osobowość... widzę jego wysoką, wyprostowaną sylwetkę w idealnie czystym, wykrochmalonym i perfekcyjnie uprasowanym białym ubraniu, z dziennikiem i książkami pod prawą pachą i ręką przyciśniętą do piersi. Widzę jego pewny krok, wysoko podniesioną głowę, oczy skierowane przed siebie i usta nieustannie powtarzające: ‘Sai Ram, Sai Ram’.

Pan Partish Kumar Dubey uważa, że pan Habbu był prawdopodobnie ostatnim szczerym wyznawcą poglądów Gandhiego w Indiach.

Po przeprowadzce do Prasanthi Nilayam, dzień prof. Habbu rozpoczynał się o godz. 4:00. Po porannej modlitwie w domu zdążał do mandiru na suprabhatam[2]. Natychmiast po jego zakończeniu spieszył na boisko, żeby przyjrzeć się biegom i gimnastyce chłopców. O 7:00 wracał do świątyni na darszan. Następnie pędził do domu na śniadanie i o 8:00 był z powrotem w szkole, przed przybyciem studentów. „Wciągu tych 9 lat, kiedy byłem kierownikiem, dwukrotnie spóźniłem się do szkoły z powodu problemów w domu. Wciąż to pamiętam”, mówi prof. Habbu, wspominając tamte dni.

Każdego dnia przemawiał do studentów przez conajmniej 5-6 minut.

Po wieczornej sesji bhadżanowej w mandirze zaglądał do klas, kontrolował dodatkowe zajęcia dla chłopców, a następnie towarzyszył im do drzwi akademika, bo czuł się do tego zobowiązany. Wieczorami wizytował akademiki, żeby wpływać na studentów i inspirować ich do osiągania najwyższych celów.

„Naprawdę wierzył, że ciężka praca jest jedyną inwestycją, która nas nigdy nie zawiedzie”, mówi pan P. Satyanarayana, absolwent szkoły. „Pamiętam codzienne wizyty pana Habbu w akademiku w okresie poprzedzającym ostatnie egzaminy (w styczniu i lutym 1990 r.) Postanowił, że podczas tych wieczorów będzie rozmawiał z każdym z nas. Układał plany zapewniające nam końcowy sukces. Sugerował postępowanie mające zapobiec niepowodzeniom. Miał zadziwiająco dobrą pamięć. Pamiętał wszystkie rozmowy dotyczące poszerzania naszej wiedzy i był w tym bardzo skrupulatny. Pracował tak każdego dnia.”

Dlatego nie jadł nigdy kolacji przed 22:00 czy 23:00. Jego oddanie misji Swamiego było bez zarzutu.

‘Celem wykształcenia – mawiał – jest dążenie do pełnego rozkwitu wszystkich studentów – dopilnowanie, żeby byli silni fizycznie, stabilni emocjonalnie, rozwinięci intelektualnie i światli duchowo’. Tą zasadą się kierował i dążył do jej realizacji nieustannie, dniem i nocą.

To on zainicjował poranne biegi chłopców i ćwiczenie surjanamaskar[3] pod przewodnictwem Swamiego. W 1986 r., kiedy Swami postanowił omówić w dyskursach 12 i 17 rozdział Bhagawad Gity, prof. Habbu nauczył studentów tych wersów na pamięć. Swami był ogromnie zadowolony, gdy chłopcy je recytowali.

Gdy do grona nauczycielskiego przyłączył się pan Veda Narayana, prof. Habbu natychmiast zainicjował naukę hymnów wedyjskich w szkolnej auli. Podobnie, kiedy pan Drucker z USA zgodził się uczyć chłopców kolęd, otrzymał jego pełne poparcie. Chłopcy zaśpiewali tak dobrze, że od tego czasu ich występy uświetniają poranki każdego Bożego Narodzenia.

To także on wpadł na koncept godzin SUPW, podczas których studenci wykonują w każdym tygodniu prace produkcyjne społecznie pożyteczne[4].

„W niektóre dni pieliliśmy zielsko na boisku szkolnym i nasz drogi pan Habbu pracował z nami, nawet w bardzo gorące popołudnia.”

Uczniowie nie mogli wejść do szkoły ani do mandiru, jeśli nie mieli porządnie uczesanych włosów i nieskazitelnego ubrania. Ich czas całkowicie regulował grafik. Chłopcy rozwijali swoje umiejętności podczas dodatkowych – wkomponowanych w plan – zajęć, uczyli się rozumieć wartość czasu i dyscypliny, a pan Habbu czuł się zobowiązany umacniać ich wiarę w siebie. Posiadał umiejętność łączenia w pary mocniejszych i słabszych uczniów. Nieustannie organizował sesje powtórkowe, aby mieć pewność, że każdy student osiągnie szczyty swoich możliwości.

Trudno opisać uśmiech na twarzy Swamiego, gdy w 1991 r. szkoła osiągnęła na egzaminach najlepsze, 100% wyniki. „Był to widok godny bogów! Kiedy Mu je wręczałem, promieniał radością!”, wspomina z triumfem pan Habbu. „Bhagawan przemierzył budynek i pokazał wyniki całej obecnej tam starszyźnie. Ten spektakl obserwowało ponad 600 świadków. Kiedy wróciłem do Puttaparthi, zebrałem nauczycieli i powiedziałem: ‘Żeby dostarczyć Bhagawanowi pięciu minut czystej radości, pracowaliśmy niestrudzenie przez 364 dni, 23 godziny i 55 minut.’ Również w następnym roku mieliśmy fantastyczne wyniki. Ponad 80% studentów zdobyło 80% punktów, a 27 zostało nagrodzonych 90% punktami i więcej. Szkoła wspięła się na wyższy poziom. Swami, oczywiście, był zadowolony. I natychmiast podniósł nam poprzeczkę.”

Mówi pan Sivaramakrishnaiah, obecny kierownik szkoły: „Teraz, przez ostatnie pięć lat, szkoła osiąga 95% wyróżnień na 100% możliwych. Stała się taka dzięki łasce Swamiego i szlachetnym tradycjom wprowadzonym przez prof. Habbu.”

„Niewątpliwie, surowo przestrzegał dyscypliny, lecz jednocześnie był ogromnie sprawiedliwy wobec uczniów. Miał gorące serce kochającego ojca”, wspomina Partish. Inny przykład przytacza Ajishnu, kolejny absolwent. „Byłem wtedy w 9 klasie i właśnie wracałem z ferii. Wysiadając z autobusu, który przywiózł nas z Bangalore do Puttaparthi, odkryłem ku swemu przerażeniu, że zginął mój bagaż. Byłem załamany, ponieważ znajdowały się w nim wszystkie rzeczy – ubranie, słodycze z domu i cała reszta. Następnego dnia pojawiłem się na porannych zajęciach w nietypowym stroju. Jako jedyny chłopiec miałem na sobie kolorowe spodnie. Pan Habbu przez chwilę mi się przyglądał. Kiedy wyjaśniłem sytuację, spokojnie poprosił, żebym usiadł. Podczas przerwy obiadowej ponownie mnie zawołał i polecił, żebym zgłosił się do niego po wieczornym darszanie. Kiedy to zrobiłem, kazał mi pójść ze sobą. Byłem ciekaw dokąd idziemy, ale nie miałem odwagi go o to zapytać. Była to krótka wyprawa i zakończyła się u krawca. Pan Habbu zamówił dla mnie dwie pary białych spodni. Byłem bardzo wzruszony. Lecz to nie koniec historii. Minęło kilka tygodni i otrzymałem wiadomość, że mój bagaż się znalazł i leży w biurze podróży w Bangalore! Ogromnie się ucieszyłem. Odkryłem później, że odzyskałem go dzięki uporczywym poszukiwaniom pana Habbu. On naprawdę troszczył się o każdego z nas.”

Podobnych historii ukazujących szczere wysiłki pana Habbu jest bardzo wiele. Przytoczymy jeszcze jedną z nich, opowiedzianą przez dr Surendrę Patnaika, absolwenta szkoły, a obecnie chirurga ortopedę w East Surrey Hospital w Redhill w Anglii.

„Począwszy od klasy 9, pan Habbu osobiście interesował się naszymi postępami w nauce, ponieważ w następnym roku przystępowaliśmy do ogólno-indyjskiego egzaminu CBSE. Pan Habbu nieustannie dodawał nam odwagi. Jeśli chodzi o mnie, to udzielił mi kilku upomnień, ponieważ nie bardzo się starałem.

Pewnego dnia polecono mi udać się do jego biura. Ku mojemu zdziwieniu zastałem tam tatę, chociaż nie nadszedł jeszcze czas wakacji. Gdy wszedłem, otrzymałem surowe ostrzeżenie i zostałem poproszony o poprawę wyników w zachowaniu i w nauce. Tata zdenerwował się i zaczął mnie besztać. Widząc to, pan Habbu natychmiast mu przerwał i rzekł autorytatywnym tonem: „W obecności nauczyciela nie ma pan prawa krzyczeć na nasze dzieci. Doskonale wiemy, jak trzeba z nimi postępować.” Tego dnia zrozumiałem, że pan Habbu naprawdę uważa nas ze swoje dzieci. Gdy przywołuję tamto zdarzenie, mam łzy w oczach, nawet dzisiaj. Przyjaciele z niższych klas opowiadali mi, że kiedy skończyłem szkołę pan Habbu często im opowiadał o moich osiągnięciach. Co więcej, do ostatniej chwili śledził moją karierę. Miał wielkie serce. Nigdy go nie zapomnę.”

       Przywołując tę bezcenną cechę jego charakteru, pan B.N. Narasimha Murthy dodaje: „Jako kierownik akademika w Prasanthi Nilayam, miałem przywilej pracować z prof. Habbu przez 4 lata, od 1983 do 1987 roku. Naprawdę traktował uczniów jak własne dzieci. Z czułością wspominam jak wieczorami odwiedzał chorych studentów, nie mogących wziąć udziału w lekcjach.

   Jego syn, Upendra, też uczęszczał na Uniwersytet i mieszkał w akademiku. Prof. Habbu był bardzo odpowiedzialnym ojcem i oczekiwał, że będzie on pod każdym względem idealnym studentem. Jego surowość wobec syna czasami podsuwała mi myśl, że traktuje studentów jak swoje dzieci, a swoje dzieci jak studentów! W ciągu wielu lat opiekowania się czterema akademikami pod boskim kierownictwem Bhagawana Baby bardzo rzadko spotykałem takich rodziców. On był zupełnie wyjątkowy.” 

Upendra

    Ten wybrany instrument Pana jaśniał wieloma zaletami. Był człowiekiem z zasadami, prawym i zdyscyplinowanym. Bardzo ciężko pracował. Miał też ogromne poczucie humoru. Obecny kierownik, pan Sivaramakrishnaiah wspomina: „W niektóre dni, kiedy wcześniej kończyliśmy zajęcia i zbieraliśmy się do wyjścia, żartował sobie, mówiąc: ‘Jeśli wyjdziemy zbyt wcześnie, w domu mogą pomyśleć, że straciliśmy pracę!’  

 Prof. Habbu – pełen humoru, cudowny, opiekuńczy człowiek

      Ze względu na wiek, w 1993 r. prof. Habbu przekazał prowadzenie szkoły panu Y. Sivaramakrishnaiah’owi, polecając ją boskiej opiece. Wciąż jednak uczył historii na Uniwersytecie Śri Sathya Sai. Pan Biju Mukund wspomina tamte dni: „Miałem szczęście być jego uczniem w szkole i na kursie dyplomowym, gdzie uczył nas historii. Jego zajęcia były pełne życia – od osobistych doświadczeń, przez aktualne sytuacje społeczno – ekonomiczne, po debaty historyczne. Przedstawiał temat we właściwym kontekście i zmuszał nas do myślenia. W miarę upływu czasu poznawaliśmy różne strony osobowości pana Habbu: jako surowego kierownika szkoły, uczonego, patriotę, sportowca, poszukiwacza Najwyższej Prawdy, wyznawcę, a przede wszystkim dziecko. Dla mnie pozostanie przyjacielem, który podał mi rękę, kiedy nie było nikogo, żeby przeprowadzić mnie przez trudne chwile w życiu. Składam hołd temu żołnierzowi armii Swamiego, który obdarzył mnie i tysiące studentów dumnym dziedzictwem, które prowadzi nas w życiu osobistym i zawodowym. Prof. Habbu, wykładając na Uniwersytecie, został na pewien czas przewodniczącym zarządu akademika. Mówi pan Shiva Shankar Sai, obecny kierownik akademika dla starszych chłopców w Prasanthi Nilayam, który z nim wtedy blisko współpracował. „Prof. Habbu był mądrym człowiekiem, obdarzonym ogromnym poczuciem humoru. Bardzo go za to kochałem. To od niego otrzymałem pierwszą lekcję zarządzania. Bardzo dbał o jakość przygotowywanych posiłków. Każdego dnia przychodził do jadalni i pytał chłopców, jak smakuje im jedzenie. Jeśli zaszła potrzeba, pędził do kuchni, żądając natychmiastowych zmian.

Człowiek o złotym sercu

Posiadał pewną subtelną cechę, dzięki której wszyscy go kochaliśmy - sprawował rządy z serca a nie z głowy.

Mówi Partish: „Nawet gdy już dorośliśmy, ukończyliśmy studia i robiliśmy w świecie karierę, nasz związek z panem Habbu pozostawał silny jak dawniej. Pytał nas o rodzinę i o pracę zawodową, cytował Swamiego, przypominał nam, czego Bhagawan od nas oczekuje. Zapraszał nas do domu i sam parzył nam herbatę! Naprawdę czuliśmy się jak jego dzieci.

Inny absolwent, pan S.B.S.S. Madhav, dodaje: „Kiedy odwiedziłem go w lipcu 2007 r., wracał po operacji do zdrowia. Mimo to zrobił mi wspaniałą herbatę! Był szlachetnym człowiekiem. Ostatni raz widziałem go w lipcu 2008 r. Zwykle kończył nasze spotkania słowami: „Mam coś dla ciebie”. Wyjmował z kieszeni mały kalendarzyk ze zdjęciem Swamiego i wręczał mi go mówiąc: ‘Następnym razem zostań dłużej’” – wspomina pan Rakendu Suren, absolwent z 1989 r.

W 1994 r., ze względu na zły stan zdrowia, został zwolniony z obowiązków w akademiku. Gdy odzyskał siły, powrócił na Uniwersytet i przez wiele lat wykładał studentom historię. To go jednak nie satysfakcjonowało, chciał robić coś więcej. Dlatego wraz z grupą ożywionej entuzjazmem młodzieży rozpoczął program wyposażania wiosek otaczających Puttaparthi. Często w nich gościł. Zbierał dzieci, przekazywał im podstawową wiedzę i uczył hymnów wedyjskich. Czynił to niemal do ostatniego oddechu, nawet w lipcu 2007 r., gdy zdiagnozowano u niego nowotwór.

Niezwykłe boskie pożegnanie

„Ojciec miał 82 lata, gdy wykryto u niego zaawansowanego raka kości z przerzutem na prostatę” - wspomina pani Sumana, córka prof. Habbu. Chorzy w takim stanie cierpią na rozdzierający ból kości. Na etapie terminalnym nie pomaga im nawet morfina. Taty to nie dotknęło. Skanowano go co trzy miesiące i lekarze zalecali, żeby w razie silnego bólu natychmiast zgłosił się do szpitala. Nigdy do tego nie doszło – może dlatego, że otrzymywał boską terapię. Codzienne darszany Swamiego napełniały go nieskończoną ciszą.

Rozwój nowotworu uwidoczniało tylko skanowanie, ponieważ, mimo upływu czasu, ojciec nie cierpiał mniej lub bardziej. To tak jak gdyby Swami przeprowadzał ojca przez karmiczne doświadczenie, nie dopuszczając, by odczuł jego prawdziwe skutki.

„W tydzień po obchodach 83 urodzin Swamiego, stan ojca się pogorszył. Przestał przychodzić do mandiru. Nie czuł potrzeby oglądania fizycznej formy Pana. Kiedy prosiliśmy go, żeby wybrał się na darszan, odpowiadał po prostu: „Zobaczę Swamiego 31 grudnia.” Nie wiemy, skąd wziął tę datę. Ale 31 grudnia znalazł się na oddziale intensywnej terapii i podłączono go do monitorów. Tego ranka po odzyskaniu świadomości stwierdził, że nie widzi z łóżka wiszącego na ścianie zdjęcia Bhagawana, ponieważ zasłania je słup. Była to duża fotografia Swamiego siedzącego na huśtawce. Bardzo zmartwiony, wykrzyknął: ‘Baba, nie widzę Cię! Nie mogę Cię zobaczyć!’ O tym, co wydarzyło się potem, wiedzą tylko Swami i on. Tata tak to zrelacjonował: ‘Swami zsunął się z huśtawki, zszedł na dół we własnym ciele, pobłogosławił mnie i wrócił na miejsce.’ Ojciec zawołał pielęgniarki i powiedział: ‘Chodźcie, jest tutaj Swami’. Tego samego dnia po południu Swami przysłał ojcu wibhuti. Początkowo nie wierzyłam tacie, ponieważ wciąż był półprzytomny. Lecz jego twarz promieniała. Dwa dni później został przeniesiony z powrotem na urologię i odzyskał świadomość. Jeszcze raz, bardzo jasno zrelacjonował nam całe zdarzenie. Zrozumiałam, że Swami w wyznaczonym dniu rzeczywiście udzielił mu darszanu, tak jak tego pragnął. To tak, jak gdyby Pan w czasie pobytu taty na oddziale intensywnej terapii mówił mu: „Widzę cię”. Trzeciego stycznia, gdy tata wciąż był na oddziale urologii, odwiedzili go dawni studenci i koledzy z Uniwersytetu. Ojciec pamiętał imię każdego z nich. Co więcej, wiedział ile zdobyli bramek na meczach siatkówki! W końcu zwrócił się do nich: „Swami bardzo dużo się po was spodziewa. Pragnie, żeby studenci odegrali wiodącą rolę w Jego misji. Nie zawiedźcie Go.”

Czwartego stycznia ojciec zapadł w stan półświadomości i zamknął oczy. Przestał przyjmować pokarm. Nie odpowiadał na pytania, ale jeśli ktoś szepnął mu do ucha „Sai Ram”, odpowiadał „Sai Ram”. Były to jedyne słowa wypływające z jego ust. Dwa dni później znalazł się jeszcze raz na oddziale intensywnej terapii, ponieważ miał krwotok z żołądka. Swami ponownie przysłał wibhuti i zalecił, żeby grać mu bhadżany. Następnego dnia, 7 stycznia, będącego dniem Wajkunta Ekadasi[5] (dawniej w tym dniu Swami materializował amritę i osobiście obdarowywał nią wszystkich wielbicieli), ojciec pogrążył się w lotosowych stopach Pana. Drogi Pan przysłał na pogrzeb wibhuti i białe dhoti. Polecił, żeby po ceremonialnej kąpieli ubrać go w dhoti i namaścić wibhuti. W ostatniej podróży do Boga towarzyszyła ojcu uroczysta procesja oraz dźwięki Wed i bhadżanów.”

Takim pożegnaniem nagrodził Pan swojego oddanego wyznawcę. W życiu prof. Habbu nie było chwili, żeby jego usta nie śpiewały boskiego imienia lub nie recytowały mantry. Nigdy nie zapominał o Panu i Pan był przy nim do ostatniego oddechu.

Mówi prof. Anil Kumar: „Prof. Habbu jest przykładem dla wszystkich, którzy postanowili wieść duchowe życie. Nigdy nie widziałem, żeby prowadził niepotrzebne rozmowy. Jego usta nieustannie śpiewały. Był uosobieniem idealnej duchowej praktyki, metaforą namasmarany.

Prof. Habbu postępował idealnie w życiu i w chwili śmierci. Jak ci, którzy nigdy nie zapomną Gandhiego, choćby widzieli go tylko raz, tak ludzie, którzy mieli przywilej stykać się z panem Habbu lub widzieć go w pracy, będą nosili w duszy jego obraz do końca życia. Wciąż inspiruje tysiące studentów, aby zdecydowanie dążyli do celu i postępowali szlachetnie, zachowując łagodne serca i ton głosu. Litera „H” w nazwisku profesora Habbu oznaczała serce „Heart”.

 Z http://media.radiosai.org/Journals/Vol_07/01MAR09/04-Habbu.htm -marzec 2009 - tłum. J.C.

powrót do spisu treści numeru 48 - październik-listopad-grudzień 2009

[1]kardiotorakochirurgia zajmuje się przeszczepianiem serca i płuc

[2]suprabhatam – hymn budzący Boga

[3]Surjanamaskar – ćwiczenie jogi –pozdrowienie wschodzącego Słońca

[4]prace produkcyjne pożyteczne społecznie - Socialy Useful Productive Work

[5]Wajkunta Ekadasi – hinduskie święto otwarcia bram nieba

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.