numer 43 lipiec-sierpień-wrzesień  2008

Piknik Sathya Sai w Chicago w 2007 roku

Wielbiciele Sai Baby z Chicago mają w zwyczaju coroczne organizowanie pikników Sai w parku miejskim. Odbywa się to we wrześniu, tuż po zjeździe wielbicieli Sai regionu piątego USA. Stałymi punktami programu są: bhadżany, modlitwa, mantry, krótka medytacja, dzielenie się wibhuti, po czym następuje część nieoficjalna, a w niej grupowe konkurencje sportowe w duchu wspólnej zabawy, poczęstunek i indywidualne rozmowy.

Na zakończenie lata 2007 miałam przyjemność być na takiej imprezie, która odbyła się w parku, położonym na przedmieściach Chicago. Pogoda dopisała, było ciepło i słonecznie.

Piknik rozpoczął się tak, jak zwykłe spotkanie wielbicieli Sai, z tą tylko różnicą, że miejscem zebrania był park. Na trawniku rozesłano koce i maty a o drzewo oparto duże, oprawione zdjęcie Swamiego. Obok zdjęcia paliły się świeczki i kadzidełko. Wokół ustawiono też składane krzesełka dla tych, którzy nie siadają na ziemi. Bhadżany - zarówno na spotkaniach, jak i na pikniku - zawsze są intonowane na przemian przez mężczyzn i kobiety. Spotkanie piknikowe pod rozłożystym drzewem z piękną przyrodą wokół ma swój niezapomniany urok. Słychać śpiewy ptaków a sceneria przypomina nam drzewo medytacyjne z Puttaparthi czy też drzewo życzeń. Bhadżany, nieograniczone do czterech ścian, płyną w przestrzeń i wędrują po parku. Bywa, że przypadkowi przechodnie przystają zaciekawieni.

Tuż przed piknikiem odbywał się coroczny zjazd wielbicieli Sai Baby regionu 5 USA, na który przygotowano ogromny transparent, rozpięty między dwiema koronami drzew, nad skrętem z drogi głównej w dojazdową, z napisem informacyjnym, że właśnie w tym miejscu, teraz odbywa się zjazd wielbicieli Sai Baby. U dołu transparentu umieszczono hasło: „Każdy jest zaproszony”. Na piknik nie przygotowano podobnej „reklamy”.

 

    Baner umieszczony nad drogą dojazdowa na zjazd wielbicieli Sai w USA – regionu 5.

Pierwsza modlitewno-bhadżanowa część pikniku zakończyła się rozdzieleniem wibhuti. Później wszyscy przystąpili do zespołowych konkurencji sportowych. Były to m.in. bieg z piłeczką golfową na łyżce[1], zespołowa gra w „kamień, nożyce i papier”[2], przeciąganie liny[3], rozplątywanie ‘ludzkiego poplątańca’[4] przenoszenie gąbką wody z jednego wiaderka do drugiego.

Na zakończenie spożywaliśmy przygotowane przez nas wegetariańskie (bez jajek) potrawy, owoce, lody i inne smakołyki. Bufet stanowiły rozłożone stoły turystyczne. Każdy podchodził i sam się częstował. Od bardzo dawna lubię herbatę parzoną po indyjsku, ale bez cukru. Swami nie zapomniał i o tym. Oprócz butelkowanej wody i różnych napojów, na stole stał termos z moją ulubioną herbatą a „przypadkowo” zapomniano dosypać do niej cukru. Właśnie na pikniku udało mi się poznać tajniki przygotowania tego naparu.

Herbata po indyjsku

    Zalewany zimną wodą łyżeczkę czarnej herbaty lub torebkę ‘ekspresowej’, dosypujemy zmielony kardamon, zmielony korzeń imbiru (na czubek łyżeczki). Gotujemy i po zagotowaniu dolewamy tyle mleka, ile było wody. Ponownie zagotowujemy. Odcedzamy i podajemy do picia. Można dodać świeży korzeń imbiru pokrojony w paseczki zamiast proszku oraz kawałek odłamanej laski cynamonu (sproszkowany cynamon się nie nadaje). Zamiast zwykłego mleka można użyć mleka sojowego. Naparu z mlekiem nie trzeba doprowadzać do wrzenia, tylko podgrzać, by mleko – zwłaszcza sojowe - nie straciło swoich cennych właściwości. Przecedzić przez sito. Dosłodzić do smaku – jak kto lubi. Czasem do czarnej herbaty dokładałam trochę zielonej i napar też był smaczny.

          Herbata po indyjsku znana jest w USA pod nazwą ‘chai’ (czyt. czaj). Można ją kupić w sklepach jako gotowy proszek.

          Piknik Sai 2007 pogłębił moje przyjaźnie z członkami tamtejszej Organizacji Sathya Sai. Poznałam bliżej wiele wspaniałych osób. Wspólne uczestnictwo w konkurencjach sportowych rozruszało nas, zintegrowało, zbliżyło i wszyscy – niezależnie od wieku – byliśmy nagle dziećmi Swamiego. Śmialiśmy się, cieszyliśmy i bawiliśmy się. Na koniec degustowaliśmy i wychwalaliśmy spożywane przez nas dary natury. Amerykańscy wielbiciele Sai zajadali się naszym, polskim piernikiem. Znają go pod nazwą „ciasto miodowo-imbirowe”. Piekę je bez jajek, z dużą ilością różnorodnych przypraw i mlekiem sojowym. Poproszono mnie, by polski przepis na piernik przetłumaczyć na język angielski i rozesłać drogą internetową amerykańskim wielbicielom Sai.

          USA to kraj tolerancji i dlatego nikogo tam nie dziwi piknik Sai w parku miejskim ani transparent przy głównej drodze zapraszający wszystkich na zjazd wielbicieli Sai. Na zgromadzeniach wielbicieli Sai panuje serdeczna atmosfera przyjaźni i życzliwości. Nikt nikogo nie pogania ani nie strofuje, większość czuje się w obowiązku pomagać we wszystkich etapach spotkania i wszystko robi się „samo”. Wszyscy są wdzięczni innym za ich pracę. Nikt też nikogo nie „spowiada” z niebrania udziału w takiej czy innej pracy. Amerykanie przez cztery wieki budowali swoją niespotykaną nigdzie indziej demokrację. Dwa miasta USA raz w roku obchodzą dzień Sai Baby: Saint Louis (350.000 mieszkańców) w stanie Missouri - 11 września i Little Rock (186 000 mieszkańców) w stanie Arkansas - dzień urodzin Sai Baby - 23 listopada. (Pisaliśmy o tym w „Świetle Miłości” nr 35 i w numerze 39). Literaturę związaną z Sai można kupić w wielu księgarniach a przez internet nawet używane książki „za centy”. W niektórych publicznych księgarniach są starsze filmy o Swamim.

Elżbieta Garwacka-Goralik

PS. W roku 2008 odbył się podobny piknik Sathya Sai w tym samym parku. Oprócz opisanych wcześniej konkurencji sportowych rozegrano również mecz w siatkówkę.


powrót do spisu treści numeru 43 lipiec-sierpień-wrzesień  2008


[1] Podaję zasady gier zespołobych dla tych, którzy chcieliby zorganizować je na naszych polskich zjazdach.

W ostatnim pikniku brało udział około 60 osób. Do konkurencji przenoszenia piłeczki losowo podzielono nas na 6 grup. Członkowie każdej grupy, pojedynczo obiegali wyznaczoną trasę i wracali do kolejnej osoby z grupy. Nieśli łyżeczkę a na niej piłeczkę golfową. Zwyciężała najszybsza grupa.

[2] W zabawie w ‘kamień, nożyce i papier’ podzielono nas na dwie grupy i wybrano liderów tych grup. W kręgu swojej grupy umawialiśmy się, co wybieramy. Jeśli kamień – wtedy przed grupą przeciwną - na sygnał - mieliśmy pokazywać zaciśniętą pięść, Jeśli papier – wtedy pokazywaliśmy otwartą dłoń. Nożyce symbolizowały dwa palce. Spotykając się twarzą w twarz z drugą grupą, wzdłuż wyznaczonej linii, na sygnał wyciągaliśmy ręce w symbolicznym, umówionym geście. W zależności od wyboru byliśmy gonieni lub sami goniliśmy członków grupy przeciwnej. Osoby dogonione zmieniały grupę. ‘Kamień’ wygrywał z ‘nożycami’ (bo je tępi) i tak grupa, która obrała sobie ‘kamień’ goniła tę, która była ‘nożycami’. ‘Nożyce’ natomiast tną ‘papier’ i dlatego goniły grupę, która wybrała sobie ‘papier’. Kiedy natomiast ‘papier’ spotkał się z ‘kamieniem’, wtedy wygrywał, bo symbolicznie owija ‘kamień’. Dlatego grupa ‘papierowa’ goniła grupę ‘kamienną’. Po każdej gonitwie grupy na nowo umawiały się, co wybierają: ‘kamień’, ‘nożyce’ czy ‘papier’. Dogonieni zasilali przeciwną grupę i stawali się jej członkami. W końcu, kiedy znudziła się nam zabawa, wygrywała grupa najbardziej liczna. Jeśli grupy pokazywały dłońmi to samo, wówczas powtarzano wybór od początku.

[3] Do przeciągania liny stawały osobno dwie przeciwne grupy pań, później dwie grupy panów i na końcu dzieci. Każda konkurencja była zabawą i nie zwycięstwo czy porażka były najważniejsze, lecz samo zmaganie się w grupie.

[4] Do ‘poplątańca’ osobno stawało w kręgu około 9 osób. (Utworzono osobne grupy panów, pań i dzieci.) Początkowo trzymałyśmy się tylko za ręce, później poproszono nas, byśmy podawały dłonie innym osobom z kręgu, niekoniecznie tym po sąsiedzku. Naszym zadaniem było rozplątanie kręgu, tak by nie puszczać uścisków dłoni. Niestety to się nam nie udało. Prawdopodobnie tworzyłyśmy zbyt liczny krąg i za bardzo pokrzyżowałyśmy dłonie.

 

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.