numer 15 - maj-czerwiec 2003

Tyś nam jedynym schronieniem

ciąg dalszy, po kliknięciu: część 2, część 3

    Kontynuujemy prezentację wyjątków z książki Anjatha Śaranam Nasthi (Tyś nam jedynym schronieniem), którą napisała Śmt. Vijayakumari. Ten tekst składa się z wielu oderwanych fragmentów rozdzielonych tutaj śródtytułami, z zachowaniem oryginalnej kolejności.

1946 - Swami z autorką (pierwsza po prawej) i jej rodzeństwem

Ożywienie ojca autorki (5.08.1953)

Ojcu ostatnio nie dopisywało zdrowie. Bardzo cierpiał na bóle żołądka. Od dawna nie miał tak poważnych problemów z żołądkiem. Po dwóch dniach cierpień, kiedy Swami przechadzał się po holu, ojciec podbiegł do Niego, upadł Mu do stóp i zaczął błagać: „Swami, więcej tego bólu już nie zniosę. Pozwól mi połączyć się z Twoimi Stopami.” Wybuchnął płaczem, gdy to mówił. Swami podniósł go za ramiona i powiedziawszy pocieszającym tonem: „Już dobrze. Ból wkrótce przejdzie”, odesłał go. Jakiś czas później ojciec dostał ostrego ataku, upadł i zgryzł język. Swami natychmiast przyszedł i nałożył mu na czoło wibhuti. Ojciec miał wydęty brzuch. Swami usiadł u jego boku i przez jakiś czas poklepywał go po brzuchu.

Cały następny dzień nie mógł oddać moczu, a jego brzuch jeszcze bardziej się wydął. Nie było tu szpitala ani lekarza. W ulżeniu w każdej dolegliwości musieliśmy polegać wyłącznie na łasce Swamiego. W pewnym sensie była to szczęśliwa okoliczność. Pod wieczór puls ojca stał się zbyt słaby, by go wyraźnie wyczuwać. Także z trudem oddychał. Informowaliśmy Swamiego na bieżąco o wszystkich objawach. Jednak On nie przychodził go obejrzeć. Do nocy puls stał się bardzo, bardzo słaby. Ciało ojca stawało się zimne, a brzuch tak był wzdęty, że zdawało się, iż pęknie przy najmniejszym dotknięciu.

W tym czasie mieszkał z nami Radźa garu z Venkatagiri. Biedaczysko! Chodził niespokojnie po pokoju jak kot z poparzonym łapami. Z bezsilności wykręcał sobie ręce. Wszedł do pokoju i powiedział łagodnie: „Ma! Stan pacjenta nie jest dobry. Lepiej zabrać go do większego miasta, do szpitala. Dam wam mój samochód.” Matka odrzekła: „Nie możemy niczego robić, o ile nie poleci nam Swami. Wszystko zależy od woli Swamiego.” Radźa garu wyszedł z sercem ciężkim od smutku. Około godziny dziesiątej w nocy ojciec dostał czkawki. Ciało mu poczerniało, paznokcie zaczęły sinieć. Wszyscy zaczęli rozmawiać ściszonym głosem. Nikt nie spał. Wszyscy siedzieliśmy na frontowej werandzie. Nie mogąc opanować niepokoju, Radźa garu przychodził co dziesięć minut i robił co potrafił, by przekonać matkę do zmiany zdania: „Ma, posłuchaj, proszę. Wszystko wyjaśnię Swamiemu. Gdyby przydarzyło się coś niefortunnego, zepsułoby to Swamiemu opinię.” Ale mimo wszystkich jego prób matka pozostawała nieugięta i ciągle dawała odpowiedź tę, co poprzednio.

Około czwartej godziny nad ranem, gdy każdy wychodził na zewnątrz, by otrzeć łzy, zaczęliśmy cicho zawodzić. Znów wszedł Radźa garu. „Ma, nie wiem jak ci to powiedzieć. Jesteś ode mnie młodsza. Przynajmniej teraz zabierz pacjenta do lekarza.” Powiedział to dość szorstkim tonem, ale matka odparła: „Wybacz, że cię nie posłucham. Niechaj rzeczy dzieją się, jak postanowione w naszym przeznaczeniu. Nie zrobimy niczego bez uprzedzenia o tym Swamiego. Czy jest coś, czego Swami nie wie? Jego polecenie wykonamy bez zastrzeżeń, gdyż uważamy je za święte, za coś godnego przyjęcia za swój obowiązek.” Wysłuchawszy tej bezceremonialnej, jednoznacznej odpowiedzi, Radźa garu wyszedł z pokoju ze zwieszoną głową. Biedny człowiek! Pierwszą osobą, która przyszła wczesnym świtem, by dowiedzieć się, jak się mają sprawy, był znów Radźa garu.

Kiedy poszliśmy na górę, by spotkać się ze Swamim, powiedziano nam, że jest w łazience. Gdy poszliśmy ponownie, dowiedzieliśmy się, że z kimś rozmawia. Za trzecim razem, gdy poszłam na górę, On jadł lunch. Zerknęłam tylko do środka i wróciłam nie przeszkadzając Mu. „On w końcu zejdzie na dół, wtedy Go poprosimy o pomoc” – myśleliśmy. Swami zszedł, ale unikał nas. W tym czasie z matką przebywał tylko mój mąż i ja. Susilamma garu i jej rodzina wyjechali za granicę. Zakończyły się bhadźany, a gdy Swami przechodził obok, matka podeszła i ściskając Jego stopy wybuchnęła płaczem. Powiedział bardzo zwyczajnie, jak gdyby nic się nie działo: „Co się stało?” Tak jakby nic nie wiedział. Zażartował: „Czy Radha Krishna ma bóle porodowe?” i roześmiał się. Wszyscy zachowali milczenie. Swami rzekł: „Chodźmy zobaczyć, o co chodzi.” Wolnym krokiem skierował się do naszego pokoju. Ludzie, zobaczywszy Go, zaczęli głośno zawodzić. Radźa garu szlochając zwrócił twarz do ściany. Swami nakazał wszystkim opuścić pokój.

Kilka chwil później, zawołał Radźę garu. Radźa garu wszedł z lękiem mocno wypisanym na twarzy i pokłonił się Swamiemu do stóp. Nikt nie wie, co się właściwie w środku stało. Mieliśmy jedynie świadomość własnych obaw. Potem Swami zawołał do nas, abyśmy weszli. Z duszą na ramieniu weszliśmy do środka. Ojciec śmiał się. Czy to prawda? Czy jest to złudzenie? Ściskając stopy Swamiego, strumieniami łez zrobiliśmy im abhiszekę. Swami słodko powiedział: „Co, Radha Krishnayya!” Ojciec z uśmiechem spytał: „Dlaczego, Swami! Dlaczego siedzisz przy mojej głowie? Co mi się stało?” Z głośnym śmiechem Swami odrzekł: „Poród.” Wszyscy się śmiali. Była to niezwykła scena: śmiech poprzez łzy. Radźa garu jeszcze nie całkiem doszedł do siebie. Swami poprosił o szklankę Horlicksu, a kiedy została przyniesiona, osobiście podawał ojcu łyżeczka po łyżeczce. Gdy ojciec pił z łyżki, Swami delikatnie pocierał mu ucho. Powiedział, że taki masaż ma kojący wpływ i że matki karmiąc swoje dzieci robią go im, by wypiły wszystko bez oporów.

Z całego serca złożyliśmy pranamy naszemu Swamiemu, naszej ukochanej matce, naszej Sai Ma. Swami zapytał mnie: „W jakim wieku jest twój ociec?” Po krótkim przerachowaniu w myślach, odpowiedziałam: „Sześćdziesiąt lat.” Przypomniał nam jak pięć czy sześć lat temu nasza matka powiedziała Mu: „Swami, wszyscy bracia mojego męża zmarli w swoim sześćdziesiątym roku życia. Bądź tak dobry i oszczędź mojego męża” i że On wówczas obiecał jej ochronić mojego ojca. Następnie zwrócił się do matki i rzekł: „Zapomniałaś już o tej rozmowie. Ale ja nie zapomniałem. Dzisiaj obdarzyłem cię mangaljam [małżeństwem] poprzez darowanie życia mężowi.” Z wdzięczności łzy popłynęły nam z oczu. Pokornie pokłoniliśmy się naszemu drogiemu Swamiemu. Radźa garu ze złożonymi dłońmi podszedł do matki i powiedział: „Ma! Wybacz mi. Nieświadom miary cudownych mocy Swamiego próbowałem źle ci doradzać. Jestem dumny z ciebie za wielkie oddanie i niezachwianą wiarę w Swamiego.” Wszyscy obecni odetchnęli z ulgą. Swami polecił: „Wiem, że w waszych domach przez minione trzy dni nie było gotowania. Idźcie do domu. Rozluźnijcie się. Najpierw ugotujcie i zjedzcie coś.” Swoją długą obecnością i czułą rozmową Swami napełnił nas wszystkich wielkim pokojem. Czego więcej trzeba, gdy Dobroczyńca znajduje się tuż obok nas? Czy jesteśmy czegoś pozbawieni, gdy mamy oddanie dla Swamiego? Kiedy Swami nas chroni, nigdy nie doświadczamy braku czegokolwiek.

Po dwóch godzinach Swami ponownie przyszedł do naszego pokoju. Spytał ojca: „Radha Krishnayya! Gdzie wtedy byłeś?” Ojciec nie był jeszcze w pełni świadomy, ale szybko odpowiedział: „Było to miejsce bardzo spokojne, bardzo przyjazne; bardzo, bardzo ładne, Swami. Dlaczego sprowadziłeś mnie z powrotem? Było tam niebiańsko.” Słyszeliśmy, że Kasturiemu garu zwierzył się tak: „Jego dzieci są jeszcze młode. Nawet nie spisał testamentu. Ma jeszcze do przeprowadzenia śluby swoich dzieci. Dlatego dopilnowałem, aby wrócił. Te dodatkowe lata, które mu teraz dałem, potrącę z jego następnego życia.” O! Co za skrupulatność w obliczeniach czasu życia! Jak widać, w każdym wcieleniu Księga Główna Życia musi się bardzo ściśle bilansować! Niemożliwa jest najmniejsza nawet odchyłka. Następnego dnia, pijąc Horlicks, ojciec nagle zaczął patrzeć bez wyrazu. Matka krzyknęła w przerażeniu i w kilka sekund po jej krzyku zjawił się Swami. Natychmiast pośpieszył do nas, jak Wisznu na ratunek królowi słoni Gadźendrze*. Swami poklepał ojca po barku i powiedział: „Hejże! Co to znaczy? Usiądź i popij Horlicksu.” Obejmując ojca ręką, z jego głową na Swojej piersi, Swami dał mu Horlicksu, po czym odszedł. Jak kiedykolwiek zdołamy Mu za to podziękować? On jest dawcą i Tym, który ma odbierać od nas długi wdzięczności.

Minęło wiele czasu i pewnego wieczora nasz Sai Muralidhar powiedział: „Chodźmy wszyscy nad Ćitrawati.” Podskoczyliśmy z radości. Ale za chwilę zauważył: „Och, Radhamma nie może zostawić męża bez opieki. Nie szkodzi. Pójdziemy kiedy indziej.” Jakie względy! Jakie współczucie! Ale matka zareagowała: „Nie, nie, Swami! To co, że nie mogę wam towarzyszyć? Tego szczęścia nie należy odmawiać innym. Taka szansa może się im już nie przytrafić. Proszę, idźcie wszyscy.” Po dość długim przekonywaniu Swamiego podobnymi argumentami, wyruszyliśmy bez niej. Szliśmy za Swamim – On nieco nas wyprzedzał. Nad brzegiem rzeki przez pewien czas śpiewaliśmy bhadźany, a później Swami wyciągnął z piasku statuetki Śiwy i Parwati. Widać było, że kunszt rzeźbienia tych posążków był po prostu nadzwyczajny. Następnie wyciągnął medalion, różaniec, cukierek i wibhuti. Gdy wracając uszliśmy pół drogi, Swami nagle zniknął. Miałam odczucie, że Swami musiał pójść sprawdzić stan mojego ojca. Zdyszana przybiegłam do naszego pokoju i rzeczywiście zastałam tam Swamiego. Był zlany potem. Gdy spytałam: „Co się stało, Swami?”, odpowiedział: „Cóż, widzisz, twój ojciec nie chce usiedzieć spokojnie. Znów znalazł się w poważnym stanie, a niewidzące oczy wywrócił do góry.” W oczach zebrały mi się łzy, a serce przepełniło wdzięcznością. Jego współczucie, Jego postępki – wszystko chwalebnie wykracza ponad wszelkie porównania. Ta miłość jest niezmienna, wieczna. Nigdy nie wyschnie, gdyż w skarbnicy Jego serca bije źródło nektaru.

Cuda w Madrasie

[Około święta Wajkuntha Ekadaśi (prawdopodobnie w roku 1953) Swami przebywał w Madrasie, gdzie autorka książki mieszkała po zamążpójściu. Święto to upamiętnia dzień, kiedy Pan Wisznu w przebraniu Dźaganmohini rozdawał bogom nektar nieśmiertelności, amritę. Przy tej okazji Swami stworzył maleńkie naczynie wypełnione odnawiającym się nektarem, którym częstował zebranych. Wyjaśnił, że nektar ten przybył właśnie z nieba, z Wajkunthy.]

Swami był tutaj również w święto Gokulasztami. Hodowcy krów w całym kraju wielbili Pana Krisznę, a my, cząsteczki pyłu ze stóp Sai Kriszny. Upadliśmy u Jego lotosowych stóp, by oddać Mu cześć. Proponując, byśmy zaśpiewali pewien bhadźan, Pan Sai sam zaśpiewał kilka pieśni Miry*. Gdy recytowaliśmy rozmaite imiona Kriszny, Swami nagle wstał mówiąc: „Bogowie przesyłają prasadam poprzez gandharwów (niebiańskich muzyków). Chodźcie szybko, chodźcie!” Poprosił o przyniesienie koca, a potem mężczyznom kazał mocno trzymać za cztery jego rogi. Usłyszeliśmy odgłos furkotu i zbliżanie się trzepocących skrzydeł. Nie mieliśmy szczęścia ich zobaczyć. Gdy wpatrywaliśmy się, z góry spadło naczynie. Swami pobłogosławił niewidzialne postacie prawą ręką uniesioną w geście mudry zapewniającej bezpieczeństwo. Naczynie jasno błyszczało wielu barwami i wielu dziwnymi promieniami. Kiedy Pan Sai patrzył na nie trzymając je w rękach, kunszt wykonania jaśniał tak wspaniale w każdym szczególe, że nie potrafiliśmy odgadnąć, czy było wykonane ze szkła, srebra czy złota. Swami wyjął z naczynia khowę, słodycze robione z mleka, i rozdzielił wśród nas. Było tam też jakieś dziesięć, może piętnaście gatunków innych słodyczy – każdy słodszy i smaczniejszy od innego.

          [...; Nowy rok, 1954] Ruchem ręki Swami zmaterializował tron nie wyższy niż cal [2,5 cm]. Każdy jego szczegół ujawniał godny podziwu kunszt. W środku siedział Sai jak gdyby medytując. Przednia część ładnie się kołysała, jak hamak. Żaden złotnik nie wykonałby takiego tronu. Ktoś spytał: „Skąd to pochodzi?” Śmiejąc się wesoło Swami odpowiedział: „Ze 'składów’ Sai”. Nigdzie indziej nie dostaniemy równie subtelnej sztuki. Wszyscy usiedliśmy ze Swamim do obiadu. On wziął dwa ziarenka ryżu i zamienił je w figurki. Były to postacie Lakszmi i Saraswati dokładnie wielkości ziarenek ryżu. Oglądaliśmy je pod lupą. Każda część figur i ich ozdoby emanowały sztuką najwyższego formatu. Po obiedzie Swami rozdał cukierki, które sam zmaterializował.

Esencja duchowości nad Ćitrawati

Przyjechaliśmy do Parthi i przebywaliśmy w boskiej obecności Pana Parthi. Matka Ćitrawati ze swoimi wydmami leżała pogrążona w transie, napełniona przyjemnością goszczenia na swoim łonie pana jej życia. Niebo z poświatą księżyca, na podobieństwo mąki ryżowej rozsypanej do suszenia, stanowiło inspirujący widok. Patrząc na wielbicieli zebranych wokół Niego jak gwiazdy, nasz Sai Księżyc powiedział: „Pewien człowiek wypłynął w morze. Stanąwszy na pełnym morzu, pomyślał: 'W ogóle nie ma tu fal' i popłynął dalej. Z czasem uderzenia fal zaczęły przybierać na sile, tak że nie mógł dotrzeć do drugiego brzegu. Jednakże, chociaż fale odpychały go w przeciwną stronę, zbierając całą swoją wytrwałość, dopłynął do brzegu. Oto jak w obliczu trudności powinniśmy postanowić wypełniać naszą misję i postępować odważnie do przodu, a nie siadać i płakać. Wszyscy jesteście braćmi i siostrami. Co to znaczy, gdy rozpaleni wściekłością wyzywacie się? Dla kogo wszyscy tutaj przyszliście? Skoro nie możecie nauczyć się dobroci w bezpośredniej bliskości samego Boga, gdzie zdołacie to zrobić? Jestem waszą wspólną własnością i przyszedłem tylko po to, by spełnić pragnienia, które wszyscy macie, a nie tylko jeść, co ofiarujecie, i słuchać, co mówicie. Niechaj każde z was przychodzi i uczestniczy w Mojej radości. Kiedykolwiek Swami rozmawia z kimś, myślcie o tych ludziach ze współczuciem. 'Biedacy! Kto wie z iloma problemami przyszli? Ile mają kłopotów? Kto inny może je rozwiązać, jeśli nie Swami? Są tacy, co powiadają, że Swami nie mówił o dobrych rzeczach. Ile z tego, co mówię, jest przyswajane? Wiem, co kryje się w sercu każdego. Każdemu dałem tylko taki ładunek, jaki zdoła unieść. Przybywszy tutaj, musicie nauczyć się czegoś dobrego, podzielić się tym z innymi i uświęcić się. W pełni zdając sobie sprawę z tego, że nie zrozumieliście, ciągle mówię wam tak wiele rzeczy. Wiecie dlaczego? Po to, byście zrozumieli później. Czy pożywienie, które mi dajecie, wypełnia Mój żołądek? Jak mam być szczęśliwy jeśli wy, nie okazując miłości, z zawiści kłócicie się między sobą? Nie cierpiałbym tak bardzo nawet od ukąszenia skorpiona. Ale są też inne jady, które przenikając każdą cząsteczkę dwunożnego człowieka, wzniecają pożary. Dobrze zastanówcie się nad tym dlaczego i dla kogo tu przybyliście. Nie dla głodu, snu i zawiści. Jak mówi przysłowie: 'Jedna myśl ku czci Śiwy, a całe oddanie ku innym ludziom.' Nawet gdy mówię i mówię, aż niemal zasycha Mi w gardle, niektórzy myślą: 'On jeszcze nie skończył. Jestem głodny.' Możecie zjeść godzinę później. Swoje sprawy możecie nawet odłożyć do jutra. Ale słów takich jak te nie da się usłyszeć, gdy minie właściwy moment. Pokarmem dla Mnie jest wyłącznie porzucenie przez was wszystkich złych myśli i darzenie otoczenia nektarem dobrych uczynków.” Zawistni ludzie, którzy przybrali się w egotyzm* jak w ozdobę, musieli głęboko zranić serce naszego kochanego małego Sai. Ten pełen cierpienia dyskurs był skutkiem. Przyczyną tego wszystkiego jest brak dyscypliny w rodzinie Sai. Kiedy coś wykracza poza właściwe granice, ludzie robią bezmyślne rzeczy. Swami kontynuował upominanie:

„Co sobie pomyślą nowoprzybyli? ‘Czy Swami nie udziela ludziom reprymendy, gdy kłócą się w taki sposób?’ Za plecami zarzucaliby Mi: ‘Czy zachowywaliby się tak, gdyby Swami naprawdę ich uczył?’ Skąd zewnętrzny świat ma wiedzieć, że nieprzerwanie was nauczam, aż Mi gardło zasycha? Karcę was na osobności, karcę was publicznie, udzielam nagany. Jeśli mimo to nie ma w was poprawy, taki już wasz los. Kiedy są brudy i popada deszcz, brudy zostają zmyte, a miejsce staje się czyste. Jeśli przynosicie swoje brudne serca do czystej obecności Boga, jaki sens ma wasza niechęć do oczyszczania ich? Kto inny będzie was uczył z większą cierpliwością niż Ja? Rozsypuję przed wami tak klejnoty, jak i ziarna ryżu. Jak może poznać wartość klejnotów ktoś, kto przepada tylko za jedzeniem ziaren ryżu? Pola trzeba nawadniać, gdy nie pada. Gdy rozrzucam nasiona, bezzwłocznie je zbierajcie. Jeśli, przybywszy tutaj, nie stajecie się paramahamsami (ascetami najwyższej rangi), musicie stać się przynajmniej hamsami (łabędziami), albo przynajmniej gołębiami, albo nawet szpakami lub zwykłymi papugami. Jeśli pozostajecie wronami, napadacie na siebie i ciągle pożeracie zgniłe rzeczy – cóż, taki już wasz los. (Jego słowa chwyciły mnie za serce; czułam głęboki ból.) Jeśli wielbiciel robi jeden krok naprzód, Bóg robi naprzód sto kroków. Gdy robię jeden krok, liczę ile mrówek, innych stworzeń i grudek ziemi ulega rozgnieceniu pod Moimi stopami oraz rozważam korzyści i straty, dlaczego i dla kogo stawiam ten krok. Dlatego Moje kroki są bardzo małe i ładne. (Ja je podziwiałam.) Jeśli nawet nikomu nie pomagacie, powstrzymajcie się od szkodzenia. Jeśli naprawdę pragniecie uszczęśliwić Swamiego, zachowujcie się jak członkowie rodziny – bez kłótni, obwiniania, przeklinania i nienawiści. Gdziekolwiek usłyszycie zło, natychmiast stamtąd odejdźcie. Ukróćcie zbędne i frywolne rozmowy. Nie wytykajcie palcem zła u innych. Raczej skierujcie go na siebie i poprawcie to zło w sobie. Wiele czasu zostało zmarnowane na te słowa. Uczcie się dobroci, pielęgnujcie dobroć, rozdajcie dobroć i, uszczęśliwiając Swamiego, osiągnijcie zbawienie.” Tak Swami zakończył. Twarze nas paliły do bólu. Nawet twarz Swamiego lekko zmizerniała. Nasz umysł jest jak psi ogon. Kiedy się poprawimy? Która matka skarci nas w taki sposób? Chociaż może to być proces powolny, jesteśmy zdeterminowani zmienić się na lepsze. Złoto lśni tylko wtedy, gdy jest wypolerowane. Czemu więc, gdy Pan Sai poleruje nasze serce kamieniem szlifierskim swoich słów, nie nabiera ono właściwego połysku? Jednak, czy może tak szybko zalśnić, gdy jest pokryte wieloma warstwami brudu z poszczególnych wcieleń?

Cuda dla Kasturiego

Przyjazd Śri Kasturiego do Swamiego przyniósł wielbicielom szczęście oglądania dalszych Jego lil, Boskich Rozrywek. Pewnego dnia zebraliśmy się wokół Swamiego i gawędziliśmy. „Kasturi! Dotknij Mojej ręki” – powiedział Swami. Kasturi ujął rękę Swamiego i zawołał: „Abba! Jest gorąca, Swami!” Przyniesiono termometr. Pokazał 106 stopni [Fahrenheita, ok. 41°C]. „Czy z taką temperaturą ktokolwiek zdoła mówić albo usiedzieć prosto?” – spytał Swami. Gdy Swami polecił umyć termometr i ponownie zmierzyć temperaturę, wskazanie było poniżej normy. Szeroko otwierając oczy i drapiąc się po głowie, Kasturi zawołał: „To bardzo dziwne, nieprawdaż?” Było to niewiarygodne. To musi być jakaś sztuczka – myślał.

Słońce prażyło, gdy szliśmy w kierunku rzeki. Swami spytał Kasturiego: „Kasturi, czego teraz chcesz?” On odrzekł: „Swami! Niech pada.” Głośno śmiejąc się i mówiąc: „Deszczu! Tylko tyle?”, Swami uniósł głowę ku niebu i polecił: „Padaj!” Spadł bardzo ulewny deszcz bębniąc 'daba-daba'. Padało wszędzie wokół nas, ale nigdzie indziej. Innego dnia idąc z nami, Swami podniósł kamień z drogi i zamienił go w cukierek. Zwracając się do Kasturiego powiedział: „Ponieważ to Ja podniosłem kamień, nie jesteś na dobre przekonany. Teraz sam podaj Mi jakiś kamień!” Kasturi odszedł na pewną odległość, podniósł kamień i przyniósł go Swamiemu. Swami wziął kamień i rzucając z powrotem powiedział: „Łap to!” W ręce Kasturiego był cukierek! Swami kazał mu zamknąć i otworzyć dłoń, i cukierek znów stał się kamieniem! Kasturi był zakłopotany. Siedzieliśmy w korycie rzeki. Swami wyciągnął z piasku marmurową statuę Kriszny z małżonką Rukmini. Kasturi patrzył na to w oszołomieniu. Następnie Swami rzekł: „Niech będzie! Sam powiedz, co chcesz!” Kasturi poprosił o różaniec. Swami wyjął go z piasku. Potem Kasturi poprosił o słodycze, dźilebi, i także je otrzymał. „Coś pikantnego.” Swami wyjął wadę. Nie było sensu dalej prosić. Tenże Kasturi całkowicie poddał się stopom Swamiego i z czasem zaczął tłumaczyć na angielski wystąpienia Swamiego. Stał się wybitną osobistością głosząc na cały świat nektar przesłania Swamiego. Został wydawcą czasopisma wydawanego w aśramie Sanathana Sarathi. Raczył nas opowiadaniami po angielsku i w języku kannada [powszechnie używanym w sąsiednim stanie Karnataka] posługując się bardzo prostym a jednocześnie eleganckim stylem. Niezbyt dobrze jednak radził sobie z językiem telugu [używanym tutaj, w stanie Andhra Pradeś]. Swami celowo kazał mu mówić w tym języku, a gdy Kasturi zaczynał mówić łamanym telugu, Pan Sai wybuchał śmiechem. Bardzo lubiliśmy słuchać ich rozmowy.

Nie zauważaliśmy jak biegnie czas. Zanim się spostrzegliśmy nadeszło święto Widźajadaśami. Odprawiono abhiszekę Śirdi Sai. Kiedy Swami podniósł drewniane naczynie z długą szyjką i, odwracając je dnem do góry, zakręcił wewnątrz ręką, na Pana z Śirdi posypał się potok wibhuti. Wysypało się w ten sposób dziesięć razy więcej wibhuti, niż naczynie mogłoby pomieścić. Rozchodził się przy tym słodki zapach dymu kadzidełek. Fala za falą, kłębiące się tumany wibhuti wypełniały hol. Intonowano mantry, recytowano Wedy, śpiewano bhadźany i grano na instrumentach. Wszystko to ogarniało nas jak przypływy ze wzburzonego morza błogości. Z tym wibhuti i kumkum na całej szacie Swami wyglądał tajemniczo przystojnie. Swami stworzył kryształowy lingam i umieścił go na głowie Pana z Śirdi. Był to pierwszy przypadek (1954 r.), kiedy Swami przeprowadził wibhuti abhiszekam. Na koniec zszedł do wielbicieli i uszczęśliwił wszystkich skrapiając ich tirtham (świętą wodą).

Żart z Iśwarammy

Pewnego razu Serala [siostra autorki] przyniosła kulki z łożyska roweru. Zawinęła je w sztywny, błyszczący papier i zaczęła wałkować w rękach. Potem poruszały się jak żywe, co było wielce zabawne. Tego dnia przyjechała do nas Śrimati Iśwaramma garu. Ona też lubiła podobne zabawy – jak matka, tak i syn. Kiedy Serala pokazała to Swamiemu, powiedział do matki: „Słuchaj no. Wiesz co zrobiła Serala? Włożyła owady do środka. To grzech, nieprawdaż?” Z szeroko otwartymi ustami, przyciskając sobie policzki na znak współczucia, matka powiedziała do Serali z wyrzutem: „Coś ty zrobiła! Natychmiast je wypuść!” Nasz niegrzeczny Kriszna odwinął papier i pokazał matce metalowe kuleczki. Wszyscy wybuchnęli śmiechem.

Daśara Lakszmi

Rok zwany Wikari (1959) przyniósł, zgodnie z hinduskim kalendarzem, święta Daśara Lakszmi. Te dziesięciodniowe uroczystości stały się doskonałą ucztą nie tylko dla naszych oczu i uszu, ale też dla serc. Co się tyczy Swamiego, obelgi nasilały się równolegle ze wzrostem uwielbienia. W takiej sytuacji, nie dbając ani o jedne, ani o drugie, Swami powiedział: „Błogosławię obie grupy obu rękami. Czy, gdy ktoś odwiedza nasz dom, możemy zaprosić jego głowę, a nogom powiedzieć ‘nie’? Poczynając od dziś uroczyście przyjmuję trzy postanowienia: 1) Nikt nie powinien przynosić flakonów z perfumami. 2) Nie będzie oddawania czci Stopom. Po co te rytuały? Cześć należy oddawać mentalnie. 3) Ile dżubbah, koszul bez kołnierza, mogę nosić? Sam jeden. Wszystkie te flagi wykonano z moich szat. Kazałem uszyć pewną liczbę sukienek dla dzieci. Jaka szkoda! Tak bardzo kochacie Swamiego. Wszystko to przynosicie z miłością. Wiele ludzi sądzi, że Moi wielbiciele dają mi stosy rzeczy. Tak! To szczera prawda. Co mi dają? Stosy liści pozostawionych po posiłkach. Ale po co to wszystko, jeśli nie dajecie mi tego, co jest szczególnie oczekiwane? Dajcie mi kwiat i uczucie w swoim sercu. Gdy wszyscy jesteście szczęśliwi, to Mi wystarcza. Czy byłoby w porządku, gdybym, doradzając wam prostotę, Sam gromadził tak liczne ubrania? Czy wiecie czym jest prezent Swamiego? Dajcie Mi wszystkie swoje smutki i trudności, a zabierzcie z sobą pociechę i szczęście. Przybywajcie do Oceanu Paramatmy. Rzeka może stać się oceanem, a nie ocean rzeką.

Ludzie myślą ‘czego Swamiemu brakuje?’ Jestem bardzo ubogi. Wiecie, że nawet szaty, które noszę, są prezentami od wielbicieli. Garść ziaren ryżu, którą zjadam, także jest ofiarowana przez wielbicieli. Maleńki pokój, w którym mieszkam, zbudowali w darze Moi wielbiciele. (Łzy zebrały się nam w oczach.) W tym maleńkim pokoju znajduje się łóżko – całkiem zwyczajne. Służy Mi ono także za biurko. Jest tam tylko jeden pokój. Tam właśnie kładę się, a gdy ktoś przychodzi, tam z nim rozmawiam. Jeśli chcecie, możecie przyjść i zobaczyć. Nie mam nawet kieszeni przy koszuli.” Gdy usłyszeliśmy te słowa, łzy spłynęły nam po policzkach. Och, Panie! Czy powinieneś tak odpowiadać i wyjaśniać, gdy jakiś arogant, jakiś szaleniec coś paple. Kimże on jest, by Cię wypytywać?

Swami mówił dalej: „Co się zyskuje z kpin i ranienia innych? Po co postawiono wprost przed wami te wielkie obrazy? Po to, byście mogli skupić na nich swoją uwagę. Jeśli nie macie nic innego do roboty, weźcie udział w lekcjach Omkaram albo uczestniczcie w bhadźanach. Bądź medytujcie. Albo idźcie smacznie pospać. Ta sposobność nie powtórzy się. Porzućcie skalistą ścieżkę i pójdźcie królewską drogą.” Ciężko było nam na sercu, gdy Swami mówił w ten sposób, z wielkim żalem i współczuciem. Jest to prawdziwy test dla wielbicieli. Nasza krnąbrność zostanie wyleczona jedynie przez powtarzające się od czasu do czasu reprymendy w tym stylu.

W Madrasie

Był rok 1960. Śri Sai, Najznakomitszy Guru, przyjechał na Nowy Rok do Madrasu. Uśmiechnięta twarz Matki Śiwani [małżonki Śiwy] jest jak dziewięć krorów [90 milionów] lingamów. Łagodne, słodkie słowa ucieleśnienia Energii Mowy, małżonki Śiwy, dorównują dziewięciu krorom miejsc pielgrzymek. „Matko! Sai Ma! Sam stanowisz panteon trzech krorów Bogów. O ucieleśnienie wszystkich Bogów! Panie Sai! O Najwyższa Istoto!” – z takimi słowami złożyliśmy u Jego stóp w myślach, słowach i sercach hołd ze stu krorów kwiatów-pozdrowień i doznaliśmy spełnienia. Swami ubrany w krwistoczerwoną jedwabną szatę, promienny niczym Uniwersalna Matka, patrząc w stronę kobiet powiedział: „Kobiety ciągle zrzędzą: ‘Ach, to nędzne rodzinne życie!’ To bardzo źle. Darował je Pan, nieprawdaż? Czy jest możliwy przyjazd do Parthi kiedykolwiek się wam spodoba? Gdy mąż powie ‘Nie’, rozpoczynają się kłótnie i irytacja. Jeśli jednak nie czujecie smutku i jesteście zadowolone, same zakosztujecie tego owoców. Powinniście nauczyć się myśleć, że to Sam Swami sprawia, że mąż mówi w ten sposób. Ale wy tak nie postępujecie. Nie jecie całymi dniami, w złości zadzieracie usta i nos a potem spadacie jak samolot na dzieci dając im głośnego klapsa i bijąc je dotkliwie. Mała kropelka deszczu zmienia się w ogromny potok. Czy te kłótnie wywołujecie w imię Sai Baby? Jeśli posłuchacie ich, serca im zmiękną i sami was wyślą. Kobiety naprawdę są przyczyną dobra, jak również zła. Wcześnie rano idą od starego Mandiram do nowego. ‘Co gotujesz w domu?’ ‘Ile teraz kosztuje ghi?’ ‘Ktoś ukradł mi naczynie.’ ‘Brakuje mi opału.’ ‘Ona patrzyła na mnie.’ ‘Zdaje się, że mąż sprawił jej porządne lanie! Dobrze jej tak.’ Czy w ten sposób powinnyście rozmawiać? Czy nie mogłybyście przez ten krótki czas iść nucąc boskie imię i medytując? Kobiety trajkoczą jak bębny. Gdy coś mówicie, mówcie łagodnie i delikatnie. Kraczecie jak wrony. Wasze krzyki słychać w całej wsi. Kiedy odprawiacie pudźę, mówicie: ‘Kłaniam się temu o łagodnej, słodkiej mowie.’ Skoro sam Bóg jest taki, jak powinniście się zachowywać wy, ludzkie istoty? Gdy któraś powie zwyczajnie: ‘Posuń się trochę, proszę,’ już to wystarczy, by zasyczeć w złości. Jeśli ona nie zrobi miejsca, zaczynacie przeć na nią sypiąc obelgami. Wszystkie takie zachowania to wstyd. Przynajmniej w czasie przebywania na tym terenie traktujcie się wzajemnie jak siostry. Swami mówi jedno, a wy robicie co innego. Gdy Sai Baba mówi coś dobrego, obrzuca się Go kamieniami. Gdy mówi coś złego, znów lecą kamienie. Lecz Ja nigdy nie mówię nic złego. Nie ma nawet jednej osoby, która stała się zła przeze Mnie. Bardzo ważna jest dyscyplina i milczenie. Kiedy wewnątrz śpiewa się Omkaram, na zewnątrz słychać głośne hałasy, ziewanie, chrapanie, kaszel itd. Nie chodzi o to, że te czynności są złe, lecz powinniście się dostosować i panować nad sobą.” Kiedy Pan mówił to wszystko z wielkim bólem i cierpliwością, nam też było przykro. Ale z samego smutku nie ma pożytku. Powinniśmy się poprawić, zachowywać się właściwie i uszczęśliwiać Swamiego.

Natura Swamiego

Zbliża się pora świąt. Wchłaniamy najwyższe szczęście. W czerwcu 1961 r. w towarzystwie Pana Sai mieliśmy darśan [odwiedziliśmy] Badrinath, gdzie spędziliśmy dwadzieścia dni. Był to okres pełen niezapomnianych, słodkich wrażeń. (Szczegóły można znaleźć w artykule „Directly into the secret” czyli ‘Wprost do tajemnicy,’ znajdującym się w mojej następnej książce, która ma zostać opublikowana jako Numer Specjalny.) Pewnego dnia Swami wziął mój pamiętnik i napisał:

Ten, który objawia się jako przenikający cały wszechświat,

Ten, który istnieje jako podpora rzeszy wielbicieli,

Ten, który ma moc darzenia wyzwoleniem i ochroną,

Ów mieszkaniec Parthi! Czemu nie miałby

trzymać cię w swojej pieczy?

To prawda, jeśli mieszkaniec Parthi nie wesprze nas, nie da nam schronienia, kto będzie naszą ucieczką? Kto naszym przewodnikiem? Podczas Dziewięciu Nocy [Nawaratri] Daśary w 1961 r. Swami po raz pierwszy zwrócił się do rzeszy wielbicieli używając słów „Ucieleśnienia Boskiego Ducha.” Innym razem użył zwrotu „Wizjonerzy! Szczęśliwcy!” Dzień w dzień liczba wielbicieli przekraczała wszelkie granice. Skraca się czas zabaw i igraszek, a wydłuża czas nauk. Gdziekolwiek Swami skieruje kroki, wszędzie oddają Mu cześć. Na publicznych spotkaniach, głosem dźwięcznym niczym dzwon, Swami wyjaśniał szczegółowo i obszernie nawet najbardziej zawiłe kwestie w sposób łatwo zrozumiały dla wszystkich, uszczęśliwiając i darząc pokojem tysiące słuchaczy. W miarę jak rozchodziła się Jego sława, z jednej strony mnożyli się potomkowie Ramy, a z drugiej – Rawany. Przybywało krytyków, którzy odrzucali Swamiego jako Awatara i twierdzili, że Jego cuda to tylko siddhi [jogiczne moce]. Dając im stosowną odpowiedź, Swami zauważył:

„Możecie to wszystko uznawać za magię albo nawet przechwałki. Będziecie świadkami Mojej prawdziwej formy już za kilka lat. Wielu opisuje Mnie jako ascetę, mnicha, siddhę, jogina, kogoś urodzonego z boską cechą, samego Boga – zależnie jak dana osoba Mnie postrzega. Żadnym z nich nie jestem. To, co tu jest, nie jest Mną. Nie jestem tym ciałem. Jestem Tym, który jest świadkiem wszystkiego. Niektórzy mówią: ‘O! Swami zakłada jedwabną koszulę.’ Dlaczego nie? Czy to własność twojego dziadka? Zrobię to, co Mi się podoba. Czy ten człowiek, który żyje w Moim cieniu i który zakończy życie na Moje polecenie, ma Mi rozkazywać? Kim jest, by podawać Mnie w wątpliwość? Zrozumieć Mnie nie mogą nawet jogini. W samym pragnieniu zrozumienia nie ma nic złego. Ale krytyka jest bardzo zła. Będę nosił tylko koszule ze złota. Całe swoje ciało zamienię w złoto. Jak widać, nie mam nawet pięciu stóp [ok. 152 cm] wzrostu. Jeśli chodzi o wiek, jestem młody. Co do świeckiego wykształcenia – nie mam żadnego. Dzisiaj, kiedy wybiera się gdzieś przełożony math [zakonu], zawsze towarzyszy mu liczna grupa ochroniarzy. Ale gdy Ja gdziekolwiek się udaję, idę sam. Nieustraszony dzięki sile miłości, odwiedziwszy różne miejsca, wracam wśród okrzyków radości, przy dźwiękach bębnów zwycięstwa. Wszelkie moce są naprawdę moje. Moc miłości jest potężniejsza od wszystkich innych. Powodem, dla którego w ten sposób mówię jest to, że dziś zebrali się tu różnego rodzaju ludzie. Kiedy jest to konieczne, należy zaaplikować wielką dawkę za pomocą szczególnie wielkiej igły. Opowiadając historyjki jako ilustracje, jednocześnie przynoszę wam radość rozsiewając ziarna duchowości. Nie można zmienić Mego postanowienia. W przyszłości dokonam bardzo wielu cudownych czynów i lil, jakich nikt nie zna i o jakich nikt nie słyszał.

Zamiast krytykować Mnie, zamiast daremnie próbować Mnie zrozumieć, cieszcie się Moją miłością i przyjmujcie Moje błogosławieństwo. Jeżeli rzekomo wybierasz się na pielgrzymkę, nie szczękaj garnkami w kuchni. Nic nie tracę, gdy nazywacie Mnie łysym Babą albo Babą o dziwacznej fryzurze. Przyglądajcie się, obserwujcie i bawcie się grą i rozrywką Boga, zamiast próbować Go zrozumieć.” W tak surowy sposób mówił. „Jeśli od czasu do czasu ludzi surowo nie zbesztać, będą przekraczać granice. Niekiedy tylko przypalenie może wyleczyć schorzenie. Wszystkie osiem planet wkrótce spotka się w jednym znaku zodiaku. Pogłoska o zbliżającej się pralaji [destrukcji] naprawdę wywołała pralaję wśród szerokich mas doprowadzając do paniki. Wszędzie zapanowała atmosfera strachu, ludzie na całym świecie są zaniepokojeni, a będąc śmiertelnie przestraszeni, kipią wewnątrz. Z powodu hałasu wokół tej sprawy w każdym domu płynie nieustający strumień oddawania czci i rytuałów, w każdej wiosce i świątyni odbywają się religijne ofiary, a w całym kraju specjalne obrządki i abhiszekam. Byłoby dobrze mieć takie skupienia planet w każdej minucie! Przynajmniej z tego powodu ludzie dokonują dobrych czynów i odprawiają rytuały. Jest z tego pożytek. Nawet owad może wyrządzić zło. Nawet Mahadewa może nie być w stanie uczynić dobra. Bóg wyczekuje okazji, by móc ochraniać swoich wielbicieli. Czuwa u waszych drzwi jak dźawan [żołnierz], ciągle czekając, aby spełnić to, o co wielbiciel może w każdej chwili poprosić.” Moje serce jęknęło: O Bhagawanie! Swami kontynuował: „Pewnego razu, kiedy Parwati i Parameśwara spacerowali po niebie, na najwyższej gałęzi drzewa siedział ateista. Wiedząc, że gałąź załamie się, Parwati powiedziała do męża: ‘Panie! Ten człowiek zaraz spadnie i zabije się. Uratuj go, proszę.’ Matczyne serce, nieprawdaż? ‘Ty to zrób. Ty go uratuj’ – odparł Śiwa. Potem dodał: ‘Uratujemy go pod jednym warunkiem. Jeśli spadając zawoła Appa! [ojcze], ja go złapię. Jeśli zawoła Amma! [matko], ty go złapiesz.’ Gałąź pękła i człowiek spadł. Nie zawołał ani ‘Amma’, ani ‘Appa’ lecz ‘Ajjo!’ Kto miał go ratować? Kto jest w stanie uniknąć karmy? Mówi się: ‘Zazdrosna osoba płacze od chwili zbudowania domu do jego zawalenia się.’ Podobne są umysły ludzi. Jak powiada przysłowie: ‘Nawet gdyby marzenia rządziły niepodzielnie, przeznaczenie zmusiłoby cię do pracy w kamieniołomach.’ Zapędy fantazji nie są dobrą rzeczą. Który wielbiciel osiągnął Boga bez żadnych kłopotów? Gdy stajemy się godni łaski Boga, wszystkie planety trzymają się od nas z daleka. Nie przeszkodzi nam nawet złączenie ośmiu planet.” W taki sposób obdarzył odwagą tych, którzy byli przybici strachem.

Mocne postanowienia Sai

Po długiej przerwie znów zebraliśmy się na piaskach przy brzegu Ćitrawati. Rzuciwszy nam spojrzenie, Swami spytał: „Dlaczego wszyscy się tu zgromadziliście?” Gdy odpowiedzieliśmy: „Swami! Przyszliśmy dla Ciebie,” On rzekł: „To wielki błąd. Co takiego jest w Swamim? Przyszliście tu po miłość Swamiego. Ładując baterie miłością Swamiego, zaraz po powrocie do siebie przypomnijcie sobie wszystko to, co widzieliście i słyszeliście. Jeśli natomiast zaczynacie od bolesnej myśli o opuszczaniu Swamiego, wasze baterie już tu ulegną połowicznemu rozładowaniu. Wasze baterie nie rozładują się, jeśli odejdziecie z wiarą, że Swami jest z wami, u waszego boku. Gdy baterie rozładują się, wróćcie w celu ponownego ich podładowania. W sprawach dotyczących Boga nie powinniście mieć żadnych wątpliwości. Nic nie przewyższa powtarzania imienia Boga, namasmarany. Rozpocząłem pracę, dla której przyszedłem. Wznoszenie budowli już się zaczęło. Piasek, żwir i zaprawa wapienna są gotowe. Fundamenty zostały położone. To fizyczne ciało ma trzydzieści sześć lat. Przez wszystkie te dni starannie zbierałem i składałem wszystko, co potrzebuję. Ten gmach będzie wielki jak kosmiczne jajo, brahmanda. Nikt nie powstrzyma tego procesu. Okazja, jaką macie dzisiaj, już się nie powtórzy. Sami to zobaczycie przed Śiwaratri, może nawet wcześniej. Nie znajdziecie nawet cala wolnej przestrzeni. Ludzie będą stłoczeni setkami pod każdym drzewem, na każdej górce czy skale. Mocno starajcie się, aby nie sprzeciwiać się słowom Swamiego, lecz postępować zgodnie z nimi. Podkreślam to. Przyjdą dni, że przypomnicie sobie wszystko, co przeżyliście. Upłynęły już trzy miesiące od czasu, kiedy nawet ci, co są tu w Mandirze stale, mogli złożyć pokłony. Nie w tym rzecz, że nie chcę dać im tej szansy, lecz zwielokrotniły się tłumy. Nie zaniedbując Sai, którego uchwyciliście, uczyńcie Go w pełni Swoim, bo raz Go utraciwszy, nie zdołacie dostąpić łaski czczenia Jego stóp. Nie narażajcie się na upadek ufając słowom innych ludzi. Cały czas to mówiłem. Jeśli dacie się oszukać innym, daremne będzie później bicie głową w mur. Już wkrótce Parthi przejdzie potężną transformację. Na razie tłumię Moją wolę. Ponieważ ta sala nie wystarcza, buduję drugą. Ale nawet ona nie wystarczy. Potrzeba zadaszenia wielkiego jak niebo. Dotąd podróżowałem samochodem i samolotem. Odtąd tak nie będzie; Sam będę latał przez niebo. (Zerwała się burza oklasków.) Wszyscy ludzie zobaczą to w tym samym czasie. Nic nie nadąża za Mną; nikt nie zdoła. Nikt nie może oszukać Swamiego. Jeśli to zrobią, zginą z głowami roztrzaskanymi na kawałki. Wszyscy są Moi. Jeśli upraszasz mówiąc: ‘Błąd służącego zostaje wybaczony po oddaniu czci,’ Ja powiadam: ‘Drogi! Oto ochrona!’ Ostrzegam was dzisiaj raz po raz. Nie miejcie później żalu, że was nie uprzedzałem.

Boga nazwano ‘złodziejem ćitty’ [Ćittaćora]. Oznacza to, że jeśli ktoś nie posłucha Moich poleceń, poklepię go i obudzę, otworzę mu oczy, sprawdzę go i zwrócę mu ćittę (umysł, świadomość). Jakże słodki jest zwrot ‘Złodziej Ćitty.’  Nasza miejscowość stanie się Mathurapuri, które jest miastem słodkim dzięki czynom Kriszny. Tak się niewątpliwie stanie. Cokolwiek robię, niezawodnie kończy się powodzeniem. Na pewno to zobaczycie. (Oklaski sięgały nieba.) Nikt nie może Mnie powstrzymać. Usidlić może Mnie tylko miłość. Kładę ten beton (fundament) po to, abyście jutro nie użalali się, że Swami nie powiedział wam, że was nie ostrzegł. Ale nawet jeśli wszystko to zapomnicie, zostaną zrealizowane zdumiewająco wielkie zadania. Moja wola działa niczym wystrzał – huk następuje po kuli. Nie wypuszczajcie stóp, których się trzymaliście; uchwyćcie Boga, Najwyższą Istotę, czystym umysłem. Ja was nie porzucę. Wy także nie możecie Mnie opuścić. (Oklaski zerwały się na podobieństwo burzy piaskowej.) Serce Najwyższej Istoty jest jak masło. Jej miłość nigdy się nie zmienia, nigdy nie twardnieje.” Gdy Swami skończył, ogarnęła nas i pochłonęła fala przypływu z oceanu szczęścia. Serca nam stopniały a z oczu popłynęły łzy.

Wspaniałość Urodzin

Dzień 23 listopada 1957 r. jest pomyślny, święty i uroczysty. Za pozwoleniem Pana Sai, Śmt. Choudary, Śmt. Kasturi, Śmt. Suseela Reddy, Madugu Parvathiamma, Sarala, ja i inni, wraz z grupą muzyków poszliśmy do starego Mandiram, oddaliśmy tam cześć Gandze i, zabierając ze sobą w srebrnym dzbanie świętą wodę ze studni, poszliśmy do domu Grihamammaji [Iśwarammy], by z właściwymi honorami zaprosić czcigodną parę, ofiarować czerwony kurkumowy puder i zaprowadzić ich do Nilayam.

Grano uroczystą muzykę. Władca Sai - Ucieleśnienie Macierzyńskiej miłości - w otoczeniu grupy wielbicieli przybył do pawilonu wybranego na miejsce spotkania. Tysiące oczu i rąk witało Go niezliczonymi pozdrowieniami i wyrazami czci. Fryzura Swamiego zmieniła się teraz nieco. Skróciwszy przedziałek, uczesał włosy tak, że tworzyły koło. Jego włosy, gęste i lśniące, jaśniały jak leśna gęstwina i unosiły się niczym gumowa piłka. Tysiące par oczu wpatrywało się w Jego lotosową twarz. Znawcy piękna byli oczarowani. Czy Władca Parthi potrzebuje się stroić? Jego ozdobą są Jego obfite włosy, nieprawdaż?

Podium udekorowano różnorodnymi wzorami z kwiatów. Słodka muzyka z blaszanych trąbek wypełniała powietrze. Atmosferę uświęcały bhadźany i taniec Bogini, radosnej Lakszmi. Wtedy czcigodni rodzice, którzy przynieśli światu awatara, którzy podarowali Boga wielbicielom całego świata, weszli na podium i obmyli Stopy niszczyciela ziemskich więzów i grzechów, Lotosowe Stopy królewicza, wodą z Gangi oraz wodą różaną, przystroili je szkarłatnym i kurkumowym pudrem i oddali cześć ofiarowując kwiaty.

Gdy Śri Venkappa garu [ś.p.] i Śmt. Iśwaramma oddawali Mu cześć, Swami, dobrotliwy Władca Parthi schylił się i uniósł swoją jedwabną szatę okazując skromność i posłuszeństwo wobec rodziców. Potem, zamoczywszy kwiat w oliwie i dwukrotnie skropiwszy Mu głowę, wtarli oliwę. Rozległy się okrzyki „Dźej, dźej” zdające się sięgać nieba. Tej parze Stóp, niedostępnej nawet dla Hari [Wisznu], Hary [Śiwy] i Brahmy, oddało cześć także pięć innych par, a ich namaszczenie Jego głowy stanowi niezwykle rzadką wielką okazję godną zachowania w pamięci na zawsze. Wykazując się umiejętnością gry na skrzypcach, Śri Chowdayya garu wydobywał dźwięki naśladujące wybuchy dziecięcego śmiechu i płaczu. Po namaszczeniu olejkami Pan Sai wrócił i udzielił nam radosnego darśanu.

Wieczorem Swami zasiadł na huśtawce, podobny do młodocianego pasterza. Podaliśmy Mu potrawy specjalnie przygotowane dla Niego, ale On, jak niegrzeczny chłopiec, zawinął je w chusteczkę i odłożył na bok. Zebrani, widząc to dziwne postępowanie, wybuchnęli śmiechem. Być może matka Radha poprosiła o poczęstunek! Może Satjabhama zapragnęła czegoś! A może matka Rukmini chciała dostać trochę! Może schował to dla jakiejś kobiety! Tymczasem, poprosiwszy o szklankę mleka, popił odrobinę. Dziw nad dziwy! Być może wspomniał wiek dwapara! Może usłyszał pełne miłości naleganie matki Jaśody! A może pobudziło Go wspomnienie dzbanów mleczarek! Kto zna naturę igraszek Sai Kriszny?

Ostatnio Swami pisywał listy do mojego (autorki) syna, który umie mówić w języku telugu, ale nie potrafi pisać. Ponieważ mieszkał w Madrasie, nauczył się języków hindi i tamilskiego. Swami pisywał do niego w języku telugu ale używając znaków alfabetu łacińskiego. Ileż cierpliwości! Ileż uprzejmości! Niesamowite. Wzbudzając w dzieciach entuzjazm, zasiewając ziarna oddania od najwcześniejszych lat, pouczał ich, by szanowali rodziców i starszych! Niezależnie ile byśmy o Nim opowiadali, nie zdołamy wyczerpać Jego szczególnych cech. Wykraczają poza słowa, poza opisy!

Choroba Swamiego

29-go czerwca 1963 r. lewa strona ciała Swamiego uległa paraliżowi i przez pięć dni przechodził piekielne męki. Obiecał, że w dniu Gurupurnimy niezawodnie udzieli nam darśanu. Powiedział to na długo przed swoją chorobą. Zna On przeszły, obecny i przyszły bieg zdarzeń. Cierpienia Swamiego były naprawdę straszne. Gdy sprowadzano Go z piętra na dół do holu po tych wąskich schodach, nogi trzeba było Mu przesuwać i przy każdym kroku musiał być podtrzymywany.

Przejście przez drzwi, nawet przy pomocy czterech wielbicieli, było niezwykle trudnym zadaniem. Głowę miał owiniętą kawałkiem materiału. Ze zwieszoną głową i pochylonym, wykrzywionym ciałem wyglądał jak stuletni staruszek. Gdy zbliżył się do nas na drżących nogach, wybuchnęliśmy płaczem. Z wielką trudnością posadzono go na fotelu rozmieszczając wokół Jego ciała poduszki. Głowy nie mógł utrzymać prosto. Lewą nogę i rękę ktoś musiał ustawić. Nawet w snach nie wyobrażaliśmy sobie, że zobaczymy Swamiego w tak strasznym stanie. Gdy Swami zauważył cierpienie wielbicieli, Jego serce też zmiękło i oczami przekazał swój ból. Łamiącym się głosem powiedział coś do Kasturiego, który wyjaśnił: „Nie bójcie się! Nie jest to choroba, która dotknęła Swamiego. Wziął On na siebie chorobę pewnego wielbiciela. Swami mówi, że nie powinniście płakać.” Trudno było nam znieść widok chwiejącego się Swamiego, niezdolnego mówić. Gestem poprosił o wodę, a nam serca pękały, gdy pił rozlewając ją wokół siebie. Zawsze miał urocze ciało, wyglądał niczym drugi Manmatha, Bóg Miłości. Jego ciało śmigłe zwykle jak jeleń, dziś chwiało się ze słabości, a nam serca rozpadały się na kawałki. Byliśmy pogrążeni w morzu smutku. Zamoczywszy prawą rękę w szklance wody, niewielką jej ilością spryskał lewą stronę swojego ciała. Wszyscy, ze łzami obficie płynącymi po policzkach, przyglądali się temu w zdumieniu. Pan zaczął prawą ręką pocierać delikatnie lewą rękę na całej jej długości. Następnie raz potrząsnął nią. To było wszystko, co zrobił. Ręka i palce, które były sztywne przez minione osiem dni, rozluźniły się. Podobnie, gdy pokropił odrobiną wody lewą nogę i delikatnie przesunął po niej ręką, ona też się rozluźniła. W jednej chwili wszystkie wykrzywienia wyprostowały się. Tłum wielbicieli tańczył i skakał z radości. Niczym grzmoty rozległy się okrzyki „Hura!,” Dźej Bhagawan Śri Sathya Sai Baba!” Gdy Sai, Paridźata [‘Zrodzony dla’ wielbicieli] podniósł ręce błogosławiąc nas, polały się niepohamowane łzy szczęścia. Z ust, dotąd wykrzywionych i mówiących z jąkaniem, nagle popłynęły do naszych uszu melodyjne i wyraźne słowa „Ucieleśnienia miłości!” Szaleliśmy z radości wpatrzeni w Jego lotosową twarz. Słowa wypływały z Jego gardła jak święte wody Gangi. Lekarze, którzy cały czas przyglądali się wszystkiemu, teraz stali jak porażeni i bez życia. Bogini Szczęścia tańczyła żwawo.

„Powiedziano: ‘Dla tych, co nie mają ochrony, sam Bóg jest ochroną.’ Cierpiał wielbiciel, który nie miał nikogo, kogo mógłby nazwać swoim. Przyjąłem to na siebie. Uśmierzyłem jego cierpienia. Ale prawdziwa przyczyna kryje się w historii nawiązującej do puran. Trzymałem to w tajemnicy przez trzydzieści osiem lat, a teraz ujawniam. W treta judze maharszi Bharadwadźa zamierzał przeprowadzić jadźnię. Pragnął, żeby uroczystościom przewodniczyła Parwati, więc udał się na Kajlas, by Ją do tego nakłonić. Tam Śiwa i Śakti (Parwati) rywalizowali w tańcu: przegra ten, kto pierwszy straci siły. Parwati, pochłonięta radosną tandawą (tańcem), przez osiem dni nie zauważała przybycia mędrca, ani nie słuchała jego usilnych próśb, chociaż Śiwa powiedział Jej o jego obecności. Mędrzec rozgniewał się i powiedziawszy: „Znieważyłaś mnie!” odwrócił się. W tej samej chwili jego ręka i noga uległy paraliżowi, nie mógł też mówić. Wyzdrowiał jednak, gdy Śiwa skropił go wodą ze swojego naczynia (Kamandalu). W tej sytuacji Śakti ulitowała się nad nim i przyznała, że w swoim zapamiętaniu tańcem, nie zauważyła go. Obiecała, że oboje będą uczestniczyć w jadźni. Ponadto złożyła mu przyrzeczenie, że w kali judze urodzą się jako trzech awatarów w jego linii rodowej. Śirdi Sai Baba, urodzony w gotrze [pokoleniu] Bharadwadźy, był inkarnacją Śakti. Tłumaczy to znany fakt porywczości tego awatara. Ponieważ była to sama Śakti, nikt zbyt wiele nie wiedział o tym awatarze. Kolejną inkarnacją w tej samej gotrze jest ta postać – Sathya Sai, prawdziwa forma Śiwa-Śakti, Gowri Śankary. Ten, który ma jeszcze przyjść, będzie formą Śiwy, awatarem Premą Sai [w innych relacjach donoszono, że Swami powiedział wtedy, że Prema Sai będzie ucieleśnieniem Śakti, Śirdi Sai zaś był awatarem Śiwy – dop. tłum.]. Później Śiwa dodał: ‘Kiedy urodzimy się razem w twojej linii, Śakti – lewa strona tego ciała, jako że z powodu jej obojętności cierpiałeś przez osiem dni, doświadczy takiego samego cierpienia. Po ośmiu dniach Śiwa (prawa strona tego ciała) skropi lewą stronę świętą wodą i całkowicie wyleczy chorobę.’ [Obecnie jesteśmy] po zakończeniu jadźni w tym imieniu, a przed rozpoczęciem drugiej (pamiętacie, że w ubiegłym roku odprawiliśmy Rudrajdźnię [jadźnię Rudry czyli Śiwy]). Podczas tej Daśary przeprowadzimy jadźnię Kriszny. Dlatego tydzień wcześniej powiedziałem wam, że nie będzie żadnego darśanu. Wszystko przebiegło zgodnie z tamtym przyrzeczeniem. Nie możecie zrozumieć Moich spraw. I nie podejmujcie daremnych prób zrozumienia. Przyglądajcie się i radujcie. Oswójcie się z tym.”

„Dziś jest święto Gurupurnima, dla nas naprawdę zachwycająca purnima, pełnia księżyca. Cieszcie się nią i czerpcie szczęście.” Pobłogosławiwszy nas tymi słowami i odebrawszy arati, ofiarę z paleniem kamfory, Swami, ku naszemu zachwytowi, jednym susem, niczym młody jeleń, wskoczył po schodach na górę. Chociaż jest inkarnacją Boga, On też nie mógł uniknąć cierpienia. „Lepiej, zamiast nazywać cierpieniem, potraktować to jako spełnienie obietnic” – oświadczył Swami. Sama myśl o wielkiej tajemnicy kryjącej się za tym wydarzeniem przyprawia nasze ciało o dreszcze. „Swadhjaja Saptaha Jadźńa,” tygodniowa ofiara recytowania Wed, odbyła się bez żadnych przeszkód, zgodnie z wolą Swamiego.

Podróż Swamiego do Afryki (1969)

Po dwóch tygodniach podróży po Afryce [od 30 czerwca 1969 r.] Swami wrócił jako Widźaja [Zwycięzca] Sai i w Brindawanie był witany z wielkimi honorami. Spieszno Mu było opowiedzieć nam o przebiegu podróży. Wszyscy zgromadziliśmy się wokół Niego, jak dzieci spragnione słuchania bajki opowiadanej przez mamę.

Swami rozpoczął: „Gdy przylecieliśmy do Nairobi [stolicy Kenii], na darśan czekało setki ludzi. Wielką ciężarówkę przystrojono kwiatami jak palankin i przy akompaniamencie muzyki zawieziono mnie na otwartą przestrzeń. Była tam pięknie udekorowana scena. Jak tylko usiadłem, zaczęto nalegać, abym do nich przemówił. Nigdzie nie było widać Kasturiego, więc przywołałem urzędnika z lotniska, który stał blisko mnie i spytałem jakimi językami mówi. Odpowiedział: ‘Znam malajalam, tamilski i angielski.’ Powiedziałem mu, że będę mówił po tamilsku, a on będzie tłumaczył na angielski. Mówiłem przez godzinę, a ich radość nie miała granic. Trasa mojej wizyty cała była ukwiecona, z górami kwiatów, a na każdym kroku wzdłuż drogi poustawiano rozmaite symbole powitania: łuki, słupy, światła elektryczne itd. Nie sposób ich wszystkich opisać. Jak dotąd nigdzie, nawet w Indiach, nie zgotowano mi tak wspaniałego przywitania. Najwyżsi rangą ministrowie osobiście grali na instrumentach muzycznych, przez całą drogę podrygując tanecznie i śpiewając badźany. Oglądając ich, przypominaliśmy sobie Gourangę i Tukarama. Tańczyli niepomni swoich ciał. Rzesza ludzi sprawiała wrażenie morza głów. Z Nairobi pojechaliśmy do Kampali [stolicy Ugandy]. Gdy zastanawiałem się ‘Kto tam będzie czekał o dwunastej w nocy?’, zobaczyłem tysiące wielbicieli śpiewających bhadźany. Wiecie jakie oni mają oddanie? Są czarni z wyglądu, ale mają bardzo czyste serca. Gdy z czystym sercem modlą się o deszcz, sam Waruna odpowiada.

Przywołałem ministra i spytałem ile ma dzieci. On odpowiedział: ‘Sto dwadzieścioro. Trzydzieści pięć żon, a jedna z nich urodziła dwadzieścioro dwoje dzieci.’ Prosił mnie, bym pobłogosławił go dalszymi dziećmi, dodając, że jest mało ludzi w tym kraju, więc potrzebują dużo dzieci. Nie nazywali mnie ‘Swami’ ani ‘Baba’, jak wy to robicie. Na klęczkach, z wielkim oddaniem i łzami płynącymi po twarzy, mówili całym sercem ‘Mój Panie!’ Rozważałem, jak najlepiej wszystkich ich zadowolić. Wziąłem wibhuti w rękę i dmuchnąłem na nie. To wystarczyło. Paczki wibhuti pojawiły się w ręce każdego. Byli zakłopotani, nie rozumiejąc skąd tak nagle wzięły się te paczki. Chcecie wiedzieć, jak brzmi ich język? Włóżcie kamienie do pustej puszki i potrząśnijcie. Brzmi tak (Swami zademonstrował ten dźwięk, a my uśmialiśmy się serdecznie). Mówiłem do nich w ich własnym języku. Tamtejsze kobiety noszą sari o długości szesnastu jardów [ok. 15 m].

Z lotniska pojechaliśmy do wielkiego lasu. Zachwycały nas biegające dzikie zwierzęta. Tamtejsze leśne plemiona budują swoje domy na drzewach. Nie sposób opisać ich smutku w przeddzień mojego wyjazdu. Siedzieli tam bez jedzenia i picia płacząc całymi godzinami. Naprawdę serce mnie bolało, gdy odjeżdżałem zostawiając ich.” Słuchaliśmy tego z zachwytem. Swami pokazał nam różne rodzaje instrumentów muzycznych, jakie dostał od nich w prezencie.

List od Swamiego

Ponieważ Swami utrzymywał z nami [rodziną autorki] bliskie stosunki i darzył nas tak wielkim uczuciem, niektórzy stawali się zazdrośni i, niekiedy za plecami, niekiedy wprost nam w twarz, mówili o nas pogardliwe i obelżywie. Nie mogąc tego znieść, pewnego razu przedłożyłam to uprzejmej uwadze Swamiego, a On napisał ładną odpowiedź.

Dusicie się tonąc w trywialnych domowych zmartwieniach. Pamiętajcie, że pod przykrywką niepokoju leży pokój. Wszystkie myśli i uczucia są przejściowe. Zrozumcie, co w życiu ma trwałą wartość. Pozwólcie zmartwieniom przychodzić i odchodzić. Niech nie wpływają na wasz wewnętrzny pokój. Jeśli potraficie utrzymać równowagę umysłu, wówczas spośród ćint (zmartwień) zrodzi się ćintamani (klejnot spełniający życzenia). W dniu, kiedy zaczniecie błąkać się jak szaleni, śpiewając Mojej imię, Ja też podążę za wami jak szalony, by dopilnować, żebyście zawsze znajdowali się w stanie błogości. Wkrótce udzielę wam przywileju darśanu, dotknięcia i rozmowy. Bądźcie szczęśliwi i tęsknijcie za zjednoczeniem z tą Adiśakti [Pierwotną Mocą Maji].

-   Wasza radość, Baba.

Czasami podpisywał ‘Sai, mieszkaniec waszego serca, matka, która czule was wychowuje, matka, która jest przed waszymi oczyma.’ Dawał nam tego rodzaju uczuciową pożywkę, słodką niczym miód. Jest to więcej, niż to co otrzymuje się od własnej matki.

Sai wybawca

Kiedyś teść Premy [siostry autorki] leżał na łożu śmierci. Wszystko wskazuje na to, że jego dusza zwróciła się do Premy i wielokrotnie błagała: „Proszę, daj mi swoje życie i zdobądź tym zasługi.” Ona jednak odparła: „Mam jeszcze małe dzieci. Gdy umrę, kto się nimi zaopiekuje? Dlatego, nie oddam ci życia.” Ale on nie poddawał się i ciągle nalegał. Później dowiedzieliśmy się, że to zmaganie się trwało przez trzy dni. Prema dostała wysokiej gorączki i leżała przykuta do łóżka. Trzeciego dnia, gdy słudzy Jamy, Boga Śmierci, wywlekali z niej życie, wszechwspółczujący Sai, Bóg, dla wielbicieli delikatny jak kwiat paridźaty [drzewa o karmazynowych kwiatach], stanął przed nimi i powiedział surowo: „Wynoście się stąd. Natychmiast!” Uciekli drżąc ze strachu. Nie muszę dodawać, że teść Premy odszedł zaraz po tym wydarzeniu. Nasz Sai, sam oddech wielbicieli, którzy szukają w Nim ucieczki, dał Premie dar życia i pobłogosławił szczęściem jej rodzinę. Jest on tchnieniem życia wszystkiego we wszechświecie. Swami! To serce dałeś mi Ty. Pragnę je oddać Tobie, ucieleśnieniu wielkości. Mówiąc tak, powinniśmy zdawać sobie sprawę z tego, że naszym obowiązkiem jest trzymać miłością przepełnione serca u Jego Lotosowych Stóp. [...]

Mój ojciec miewał ostre bóle żołądka. Kiedy dostawał bólów, zwykle wymiotował, gdyż miał problemy z trawieniem. Pewnego razu jego stan był wyjątkowo poważny. Bardzo osłabł, tak że nie mógł chodzić o własnych siłach. Chodził podtrzymywany z obu stron przez dwóch ludzi. Nie mógł spać, a opiekujący się nim lekarz powiedział, że da mu środek nasenny. Dał mu zastrzyk i odszedł. Ponieważ ojciec zdawał się spać głębokim snem, wszyscy poszliśmy spać, gdyż byliśmy bardzo zmęczeni. Przebudziła nas nagle matka mówiąc, że ojca nigdzie nie ma. Przestraszyliśmy się. Łazienka za domem znajduje się dość daleko od jego sypialni, zatem to, że sam tam poszedł, było wykluczone. Nie potrafiąc zrobić nawet dwóch kroków bez kurczowego trzymania się dwóch ludzi, w żaden sposób sam nie zdołałby tak daleko dojść.

Obiegliśmy każdy pokój, każdą łazienkę, ale nigdzie go nie znaleźliśmy. Wołaliśmy: „Gdzie jesteś, ojcze?” Doznaliśmy wstrząsu słysząc jego stłumiony głos: „Jestem w studni.” Zdumieni, nie wiedzieliśmy co to wszystko znaczy – czy to sen, czy złudzenie. Ta studnia jest bardzo głęboka. Gzyms wokół niej znajdował się na wysokości pięciu stóp [ok. 1,5 m]. Wewnątrz studni umieszczono wielki głaz w celu zamocowania pompy. Nawet gdyby ojciec wszedł po schodkach na gzyms i, nawet przytrzymując się belki, skoczył do wody, upadłby na głaz. Nie było sposobu, by mógł znaleźć się w wodzie. Jest wysokim, postawnym mężczyzną. Było niemożliwe, by w tym stanie, osłabiony, wskoczył do tej studni. Jak więc to się stało, że teraz tam jest? Zajrzeliśmy do studni. Ojciec stał w wodzie zanurzony do pasa. Stał jak Chrystus, z rozpostartymi rękami i spuszczoną głową. W studni nie było żadnego wsparcia dla nóg. Na czym i jak stał?! Było to tajemnicze. Byliśmy zdezorientowani. Mieliśmy teraz problem, jak wydostać go ze studni. Mój starszy brat jest z natury odważny. Jest też inteligentny. Wziął leżący w pobliżu siedmiometrowy pal i wrzucił go do studni. Pal nie wynurzył się, co znaczyło, że studnia była głębsza niż siedem metrów. Brat próbował natchnąć ojca odwagą mówiąc: „Bądź dzielny. Zejdę tam i wyciągnę cię.” Ojciec odpowiedział spokojnie, wyraźnym głosem: „Nie jestem wystraszony.” Gdy wszyscy z bijącymi sercami staliśmy wokół studni, pojawił się, nie wiadomo skąd, inspektor w mundurze khaki i spytał: „Co się dzieje?” Gdy wyjaśniliśmy mu nasze kłopotliwe położenie, poszedł do naszego domu, przyniósł krzesło i, przywiązawszy powrozy do obu oparć, powoli spuścił je do studni, aż oparło się na głazie. On i mój brat zjechali po powrozach i stanęli na głazie. Ojciec znajdował się głęboko pod nimi. Zastanawiali się, jak go dosięgnąć. Zdaje się, że brat pochylił się w dół tyle, ile mógł, ale zdołał zaledwie dotknąć pleców ojca. Nawet nie spróbował wyciągać ojca, gdy nagle w niewytłumaczalny sposób ojca wyrzuciło w górę jak piłkę i wylądował w krześle. Ojciec jest tak ciężki, że nawet w normalnych warunkach, dziesięciu ludziom byłoby trudno podnieść go i rzucić w ten sposób! Tak więc, to jego wylądowanie w krześle jest nadzwyczaj zadziwiającą tajemnicą! Jasne było, że ktoś pod nim z wielką siłą go wyrzucił. Powoli podciągnęliśmy krzesło, tak jak wiadro wody, zabraliśmy ojca do mieszkania i posadziliśmy na kanapie. Wyglądał jak ktoś, kto przed chwilą wyszedł z kąpieli. Posłaliśmy po rodzinnego lekarza, który zbadał ojca i stwierdził, że wszystko mieści się doskonale w normie. Ojciec zaczął sięgać do kieszeni przy koszuli, więc spytaliśmy, czego szuka. Powiedział, że ma tam pudełko z wibhuti. Wyjęliśmy mu je z kieszeni. Stalowe pudełko było zmiażdżone. Obejrzeliśmy ciało ojca szukając możliwych ran. W jednym czy dwóch miejscach były tylko niewielkie otarcia i nic więcej. Ktokolwiek by wpadł do tej studni, musiałby doznać urazu głowy, nie mówiąc o innych poważnych uszkodzeniach ciała. Nie ma żadnych szans na uniknięcie posiniaczenia! Jest to prawdziwy cud dokonany przez Swamiego. Wszystkie stłuczenia, jakie normalnie musiałby przyjąć nasz ojciec, przejęło pudełko na wibhuti! Lekarz nie miał nic do zrobienia, prócz wpatrywania się ze zdumieniem w ojca.

Stał oniemiały. On też był wielbicielem Swamiego, dlatego również pochylił głowę wobec współczucia, jakim Swami obsypuje swoich wielbicieli. Zwróćmy teraz uwagę na przypadek inspektora. Gdy spytaliśmy go, jak to się stało, że znalazł się w pobliżu w tym szczególnym czasie, odpowiedział: „W rzeczywistości dzisiaj mam służbę w innym rejonie. Gdy w ramach swoich obowiązków chodziłem tam i z powrotem wzdłuż drogi dwie ulice stąd, podszedł do mnie jakiś stary mężczyzna i powiedział: ‘Idź pomóc Radha Krishnayi. Idź natychmiast.’ Przybiegłem więc do was.” Później zapytaliśmy ojca, jak zdołał dojść do studni i wskoczyć do niej.

 Swami i Radha Krishnay

W odpowiedzi usłyszeliśmy: „Ponieważ bardzo mnie bolało pomyślałem sobie ‘Swami! Niech moje życie połączy się z Twoimi stopami – proszę. Nie mogę znieść tego bólu. W przeciwnym przypadku popełnię samobójstwo.’ Nie wiem jak szedłem, ani jak wpadłem do tej studni. Gdy wpadłem do studni, zimna woda otrzeźwiła mnie i zdałem sobie sprawę z tego, że stoję w studni.” Pytaliśmy: „Jak mogłeś stać w tej głębokiej wodzie?” On odrzekł: „Byłem świadomy, że pod stopami mam jakieś podparcie i że na nim stoję.” Patrzyliśmy na niego, jak zamurowani. „Swami! Drogi Panie! Jest to niewątpliwie Twoje dzieło. Uratowałeś ojca. Jakże możemy spłacić ten dług?” Myśląc w ten sposób rozpłakaliśmy się. Najlepszym lekarstwem dla ojca jest podróż do Puttaparthi po to, by poczuł kojącą obecność Sai. Już następnego dnia wynajęliśmy taksówkę i pojechaliśmy do Parthi. Swami stał na werandzie [przed Mandirem]. Uśmiechając się, lecz jednocześnie z wyrazem głębokiego zatroskania, zszedł po schodach. Kiedy tylko podszedł do ojca, rzekł: „Ciągle jeszcze bolą mnie ramiona, ponieważ nosiłem cię na nich przez całą noc.” Wtedy wszystko zrozumieliśmy. Upadliśmy wszyscy u Lotosowych Stóp naszego wybawcy, zmoczyliśmy je naszymi łzami, tak jakbyśmy odprawiali abhiszekę [obrządek kąpieli] za pomocą łez.

Następnego dnia Swami szczegółowo opowiedział nam przebieg wypadków. Dowiedzieliśmy się, że życzenie śmierci było mocno zakorzenione w umyśle ojca. Mimo snu wywołanego lekarstwem, ojciec podświadomie nadal nosił się z zamiarem popełnienia samobójstwa. Swami powiedział: „Obserwowałem go przez trzy dni. Kiedy wstał z łóżka, otworzył drzwi i miał zamiar wyjść, próbowałem go powstrzymać wołając: ‘Radha Krishnayya! Nie rób tego! Nie rób tego!’ Nie zwracając na to uwagi, odepchnął mnie na bok i poszedł. Nie szedł w milczeniu, lecz recytował ‘Sai Ram! Sai Ram!’ Wiedziałem gdzie się kieruje. Dlatego wszedłem do studni przed nim i czekałem. Dopilnowałem, by nie odniósł obrażeń podczas skoku do studni. Już wczoraj wszystko to opowiedziałem Kasturiemu i Radża Reddy’emu. Prosiłem ich, by zrobili mi masaż ramion.” Gdy Swami to opowiedział, łzy pociekły nam z oczu i zmoczyły Jego Stopy. Swami jest tym krewnym na czas niebezpieczeństwa, który uratował ojca od nieszczęścia utonięcia i obdarzył go nowym przydziałem życia. Kilka dni przed tym wypadkiem Swami powiedział Kasturiemu, redaktorowi naczelnemu miesięcznika „Sanathana Sarathi,” aby zarezerwował jedną stronę czasopisma. Na tej właśnie stronie opublikowano opis tego zdarzenia.

Swami w helikopterze

Skąd ta krzątanina? Jakaż to specjalna okazja? Po co zjechał ten wielki tłum? Zdaje się, że to pięćdziesiąte urodziny naszego Pana, Najwyższego Boga z Parthi. Ach! Festony z zielonych liści! Wielobarwne flagi! Różnorodne wzory narysowane na podłodze, przejścia usłane naręczami kwiatów – wszystko to naprawdę uczta dla oczu. [...]

Wysoko na niebie pojawił się helikopter, inspirując niecierpliwe oczekiwania widzów do wzniesienia się na wyżyny. Jak burza piaskowa rozeszła się wieść, że siedzi w nim nasz Swami o promiennej lotosowej twarzy. Wszystkie oczy zwróciły się ku niebu. Wszyscy wyciągali szyję, by jak najlepiej przelotnie ujrzeć Swamiego. Tak jak fale wznoszą się na spokojnym jeziorze, gdy wrzuci się do niego kamyk, tak energia wyczekujących wielbicieli wezbrała niczym ryk oceanu. Głosy wielbicieli wiwatujących Swamiemu odbijały się echem po okolicy. Oceany serc wielbicieli wezbrały radością. Lakhy [setki tysięcy] nabożnie śpiewało „Garuda wahana Narajana.” Swami, ubrany w czerwone szaty i jaśniejący jak odwieczne światło, udzielił wielbicielom darśanu z tej ‘garuda wahany’ [wierzchowca w postaci niebiańskiego orła, garudy]. Kto wie jak liczne zastępy aniołów, kinnarów, kimpuruszów, gandharwów i boskich par śpiewały chóralnie wysławiając Go i odprawiając arati? Podczas gdy oni sypali kwiaty z Nieba, Swami zesłał na ziemię deszcz kwiatów z helikoptera. Machając chusteczką, wszystkich pobłogosławił rozsiewając wokół kojące światło księżyca. Potem, gdy helikopter wylądował, wysiadł z niego lśniąc jak Pan Kriszna wysiadający z rydwanu wysadzanego diamentami, jak Pan Śri Rama schodzący z wimany [pojazdu] „Puszpaka,” jak Pan Wisznu zsiadający ze swojej Garuda wahany. Gdy uniósł ręce i błogosławił ludzi, wyglądał jak ucieleśnienie boskiego piękna. Nawet tysiącjęzyczny Adi Śesza nie jest w stanie w pełni opisać tego piękna. Nasz Pan jest mieszkańcem serc wielbicieli. Wszyscy wiedzą, że szczęście wielbicieli jest szczęściem Swamiego. To jest Jego pożywka. Moje serce przepełnione zachwytem zaczęło składać Mu cichy hołd wdzięczności.

[tłum.: KMB]


po kliknięciu: część 2, część 3

powrót do spisu treści numeru 15 - maj-czerwiec 2003

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.