nr 14 - marzec-kwiecień 2003      Tyś nam jedynym schronieniem

     Kontynuujemy prezentację wyjątków z książki Anyatha Saranam Nasthi (Tyś nam jedynym schronieniem), którą napisała pani Śmt. Vijayakumari. Ten tekst, inaczej niż poprzednie, składa się z wielu oderwanych fragmentów rozdzielonych tutaj śródtytułami, z zachowaniem oryginalnej kolejności.

 po klinkięciu - część 2ciąg dalszy

1946 - Swami, autorka (pierwsza z prawej) i jej rodzeństwo

Gniewny Bala Sai

Swami okazuje głęboką miłość, ale także gniew. Najmniejsze niedopatrzenie w przygotowaniu Jego posiłków przyprawiało Go o napad gniewu. Niekiedy ciskał swoim talerzem w ścianę naprzeciwko z taką siłą, że odbijał się i wracał do Niego. Czasem ten gniew wyładowywał na nas. Dawał nam po uszach. Ciągle mieliśmy czerwone uszy od Jego szczypania. Chłopców szczypał po udach, a dziewczynom rozdawał 'prasadam' [święconą strawę] w formie stukania w głowę. Trudno wam w to uwierzyć? Gdy wyglądał jak uosobienie gniewu, niczym prawdziwy Pan Parama Śiwa, chowaliśmy się za zamkniętymi drzwiami jak stado przestraszonych królików. Nie ruszaliśmy się stamtąd, aż nie zaczął nas przymilnie wzywać. Czasami On sam zamykał się w swoim pokoju i pozostawał tam godzinami. Nie mając odwagi prosić Go, nie chcąc Go ganić, czekaliśmy w zakłopotaniu. Gdy nastawała pora bhadźanów przekazywaliśmy Mu nasze uczucia w postaci piosenek ze słowami w rodzaju: „Dlaczego zwlekasz z wyjściem, Babo?”, „Dlaczego nie przychodzisz, mój Przyjacielu,” „Skąd ta wrogość, mój Panie? Czemu się nie ulitujesz nad nami, i powiedz, co złego zrobiliśmy,” „Nie porzucaj nas, wybacz nam, Śri Babo!” Wyśpiewując takie rzeczy, ciągłym naleganiem w końcu jakoś udawało się nam sprowadzić Go z powrotem do nas. Sai jest zadziwiającym Bogiem, Oceanem Miłosierdzia.

Usunięcie trucizny

Pewnego dnia, zauważywszy, że mój ojciec wygląda mizernie, Swami wezwał matkę i jego. Skinął na mojego starszego brata i na mnie, którzy patrzyliśmy na Niego z oddali, i nas też zabrał do swojego pokoju. Kazał ojcu wstać i zaczął uciskać jego ciało od stóp w górę – nogi, pas, żołądek i ramiona. Uciskając mocniej i mocniej, Swami zatrzymał ręce przy skroniach ojca i bardzo mocno je ściskał. Na Jego twarzy widać było wysiłek i nabrzmiały Mu żyły na rękach. Ojciec wyraźnie nie mogąc znieść ucisku, wił się w Swamiego uchwycie. Swami powoli skierował go pod ścianę, posadził i o nią oparł. W tej pozycji kontynuował uciskanie skroni. Ze środka głowy ojca zaczęła wypływać biała, mazista substancja. Ojciec był zlany potem. Tak samo i Swami. Swami kazał nam pokropić twarz ojca wodą i wytrzeć ręcznikiem. To nieco go ożywiło. Gdy ojciec trochę odpoczął, spytaliśmy Swamiego, co to wszystko znaczyło, a On wyjaśnił: „Wiele lat temu ktoś bliski waszej rodzinie podał waszemu ojcu truciznę. Ta choroba i ból są skutkiem działania tamtej trucizny. Teraz nie musicie się już martwić, gdyż usunąłem truciznę. Nie będzie też z tego powodu problemów w przyszłości.” Te słowa wycisnęły nam łzy z oczu, którymi dziękczynnie obmyliśmy Swamiego stopy. Kłaniając się przed Nim myśleliśmy: „Anjada śaranam nasti, Twamewa śaranam mama” (Nie mamy innej ucieczki, prócz Ciebie). To, co Kriszna powiedział w przeszłości, teraz w pełni potwierdza Swami ochraniając swoje dzieci. Chroni nas tak, jak powieki chronią oczy.

Jego pierwszy dyskurs

W październiku 1947 r. Swami zdecydował się na podróż po południowych Indiach. Zaprosił także nas. Czy mogliśmy przepuścić tę wielką okazję? 25-go Swami dojechał do Karur, a my znaleźliśmy się wśród tych szczęśliwców, którzy Go gościli. Mieszkanie dla Swamiego przygotowano w domu mojej starszej siostry Adhilaxmamy. Stworzono Mu dobre warunki na pierwszym piętrze jej domu. Z różnych stron ludzie zjeżdżali licznie, jak roje szarańczy, aby Go zobaczyć. Pochodzili z takich miejsc jak Madhura, Tiruchirapalli, Udumulapeta itd. Całe miasto wyglądało odświętnie dzięki obecnej wszędzie zieleni liści mango. Wydawało się, że w każdym domu obchodzi się uroczystość ślubu. Tłum, jaki zgromadził się przed domem siostry, był tak wielki, że nie wcisnęłoby się tam nawet szpilki. Gdy Swami wyszedł na balkon, natychmiast zewsząd rozległy się głośne powitania. Tysiące pobożnie złożonych dłoni składało pranamy [pozdrowienia]. Przez ten ogromny tłum nie mogliśmy w ogóle zejść na dół. Oczy napełniły się nam łzami wobec tego przejawu głębokiego uwielbienia tak wielu ludzi. Mimo, że południowy żar buchał z nieba, jak gdyby także słońce zeszło z całą świtą swoich promieni, by dostąpić darśanu Swamiego, ludzie stali tam niepomni upału. Wzruszyła Go ta tęsknota wielbicieli, niecierpliwie wyczekujących Jego darśanu. Swami powiedział: „Chciałbym niezwłocznie pójść między nich”.  W pośpiechu przygotowano namiastkę tronu na zaimprowizowanym podium i udekorowano kwiatami. Lud południowych Indii słynie z umiejętności zdobienia kwiatami. Gdy Swami zszedł schodami na dół i stanął na podium, ludzie klaskali tak głośno, że echo wstrząsało ziemią i niebem. On pobłogosławił wszystkich uniesioną ręką. Tysiące wielbicieli z rękoma nad głową w geście pranam patrzyło na Niego w absolutnej ciszy. Upojeni i rozradowani świętym blaskiem Jego lotosowej twarzy, zdawali się nabożnie delektować tym pięknem. Kiedy tylko Swami usiadł na fotelu, tysiące głosów jednomyślnie poprosiło, by coś powiedział. Zawsze gotów na usługi wielbicieli Swami uległ ich żarliwej prośbie i wstał.

Powiedział: „Drogie Dzieci! Z wielką gorliwością zebraliście się tutaj, znosząc wiele trudów, by uzyskać mój darśan. Podczas gdy wy wszyscy stoicie tak stłoczeni, że nawet mrówka by się nie przecisnęła, ja wygodnie siedzę na podium dziesięć stóp ponad wami. Jest tu dużo miejsca i przyjemny wietrzyk. Nie mogę znieść widoku cierpienia Moich dzieci. Jeśli się zgodzicie, ja także usiądę z wami na ziemi.” Fale szczęścia uniosły się, niczym nagły poryw cyklonu. „Nie, Swami! Nie! Możemy Cię dobrze widzieć tylko, gdy siedzisz na podium.” Z radością bijącą z Jego lotosowej twarzy, promieniejąc miłością Swami powiedział: „Wszyscy usilnie prosicie Mnie, bym opowiedział historię Mojego życia. Być może nie potrafię tego dobrze opowiedzieć, ale spróbuję”. Gdy Swami opowiadał o swoich przeżyciach w dzieciństwie, torturach, jakim poddawał go zły czarownik stosując czarną magię, śmiałych wyczynach w szkole i o swoich cudach, ludzie słuchali Go w głębokim skupieniu, niczym w transie. Z sercami przepełnionymi podziwem i błogością, intensywnie wpatrywali się w świętą postać Swamiego, zupełnie nie dbając o łzy spływające im po policzkach.

Trudno jest zobrazować jak wielki był to cud, ale nawet dzieci nie kwiliły. Po przedstawieniu własnego życia Swami powiedział na zakończenie: „Moje Dzieci! Bóg przyszedł w ludzkiej postaci wyłącznie dla dobra swoich wielbicieli. Rodzi się, by zniszczyć złych ludzi, a ochronić dobrych i łagodnych. Ponieważ urodziliście się w tym świecie, powinniście wypełniać swoje ziemskie obowiązki dopóki trwacie w samsarze [ziemskim życiu]. Powinniście oddać swoje ciało na służbę ludzkości, a serce musicie poddać Bogu. Dobrze wykorzystajcie tę wielką szansę urodzenia się człowiekiem recytując imię Boga i wyśpiewując Jego chwałę. W ten sposób sprawicie, że wasze życie będzie błogosławione. Wy zaś zamiast tego codziennie pozwalacie sobie na coraz głębsze pogrążanie się w świecie podziemi, że tak powiem, rozważacie szkodzenie innym, pozostajecie przywiązani do pragnień i trzymacie się z dala od ścieżki prawości. W taki sposób źle wykorzystujecie swój czas. Przynajmniej od teraz zacznijcie rozmyślać o Bogu i dopilnujcie, by w pełni osiągnąć cel ludzkiego urodzenia.” Gdy Swami skończył swoje wystąpienie, odgłosy radosnych owacji zdawały się echem wracać z całej przestrzeni między ziemią i niebem. Swami wstał i patrząc na ludzi na tyłach tłumu, powiedział: „Jeśli macie jakieś wątpliwości, proszę pytać.” Nikt nawet nie otworzył ust. Domyślaliśmy się, że Swami miał istotny powód, by to powiedzieć. Później dowiedzieliśmy się, że pewni ludzie, do których Swami kierował to pytanie, przyszli z litanią wątpliwości. Jak się wydaje, byli to ateiści, którzy chcieli wyzwać Go do podjęcia dyskusji na temat istnienia Boga, wydrwić i zakłócić spotkanie zadawaniem niepotrzebnych pytań. Gdy Swami zaprosił ich do wyrażenia swoich wątpliwości, milczeli, jak kozły na widok lwa, i pokornie się wycofali. Na co zda się światło świeczki we wspaniałym blasku słońca? Był to pierwszy przypadek, że Swami wygłosił publiczną mowę. Wszystkich urzekła potęga Jego oratorstwa. Przemówienie Swamiego było tematem wszystkich rozmów. Jego poczynania były na wszystkich ustach. Wszędzie tańczyła 'Ananda Lakszmi', Bogini Błogości.

Dyskurs z 1949 r.

Nadeszły święta Daśara Mahalakszmi. Jak zwykle odprawiono pudźę kumkum i abhiszekę. Tym razem asztottaraśata namawali (sto osiem imion) Śri Sai wyrecytował Śri Seshagiri Rao garu (ś.p.). On też przeprowadzał arati – był pierwszym pudźari w aśramie. Podczas wieczornego świętowania Swami obdarzył nas przemiłym darśanem. W dniu Widźajadaśami [ostatni dzień Daśary], gdy Swami siedział w palankinie, ze środka półksiężyca uformowanego na Jego czole z wibhuti niczym czerwony płomień jaśniała kropka z pudru kumkum. W przeddzień uroczystości Daśary spadł rzęsisty deszcz. Z tego powodu droga z Bukkapatnam była zamknięta, a wielbiciele musieli zbaczać do miejsc takich jak Gorantla i stamtąd iść pieszo kilka mil do Parthi. Ale nie odstraszały ich trudności. Nie zważali na kłopoty. Ich wyłącznym celem było dotrzeć do Parthi, by znaleźć się w obecności tej lotosookiej potężnej Królowej Sai Ma. Przedzierając się przez krzewy, pokonując pagórki i doliny, zostawiali za sobą po dziesięć mil pieszej wędrówki. Jednym z tych wielbicieli był mój mąż. Ponieważ Sai Ma dobrze wiedział o trudnościach, jakie musieli pokonać po drodze, zarządził, by zaraz po przybyciu podano im okazałe posiłki. Chociaż już zakończyły się obchody Daśary i deszcze ustępowały, rzeki i kanały występowały z brzegów. Wezbrana Matka Rzeka Ćitrawati wyglądała jak idąca brzemienna kobieta. Jakkolwiek długo by się w niej kąpać, pragnienia kąpieli nie można było ugasić. Dzieci wskakiwały do rzeki ile dusza zapragnie. W dzień Widźajadaśami przeprowadzono Narajana sewę (rozdawanie posiłków) dla ponad sześciuset ludzi. Tego dnia Swami wygłosił dyskurs „Ocean inspiracji i radości.”

„Dzisiejszy dzień jest bardzo pomyślny. Zarówno wy jak i Ja z niecierpliwością wypatrywaliśmy tego spotkania. Szczęście wzbiera we mnie niczym ocean mleka. Gdy oglądam dziś entuzjazm wielbicieli, słowa same cisną się na usta bez świadomego wysiłku z mojej strony. Najważniejsze dla człowieka jest oddanie. Oddanie oznacza Miłość do Boga. Wyzwolenie jest osiągalne jedynie poprzez oddanie. Jakie ścieżki mogą prowadzić do wyzwolenia? Aby dotrzeć do określonego celu, człowiek może pójść pieszo, pojechać furmanką, pociągiem albo polecieć samolotem. Z wszystkich tych możliwości podróż samolotem jest najszybszym i najwygodniejszym sposobem osiągnięcia celu. Podobnie, do celu wyzwolenia wiedzie wiele dróg, takich jak recytacje, tapasja [wyrzeczenia], praktykowanie jogi, medytacje czy śpiewanie imienia Boga. Najłatwiejszym sposobem osiągnięcia Boga jest oddanie. Oddanie ma trzy etapy:

1. Współczucie:

Bez współczucia nie można być błogosławionym. Ludzie bez wątpienia byliby pobłogosławieni, gdyby cierpliwie znosili trudności, jakie napotykają, utrzymując stałą wiarę.

2. Satsang [dobre towarzystwo]:

Słowo to oznacza przyjaźń z dobrymi ludźmi. Osiągnąć tę przyjaźń nie jest łatwo. Można spotkać jej dużo w miejscach pielgrzymek. Jest tak dlatego, że nasz umysł jest wtedy w pełni skoncentrowany na Bogu, myślimy o darśanie Bóstwa albo o oddawaniu Mu czci. Ponieważ przebywamy tam w otoczeniu dobrych ludzi o podobnych myślach, takie miejsca oferują maksymalne szanse na satsang.

3. Niszkama prema [bezinteresowna miłość]:

Jest to miłość bez skazy, miłość, która nie żąda odpłaty.

Niezależnie jakiej pracy się podejmujecie, konieczny jest wysiłek, lecz ciężar odpowiedzialności trzeba pozostawić Bogu. Na przykład, aby dotrzeć do innego miasta, waszym zadaniem jest przecisnąć się przez tłum, kupić bilet, czekać na stacji i, kiedy przyjedzie pociąg, odszukać wolne w nim miejsce i usiąść. Od tego momentu odpowiedzialność za waszą podróż przejmuje człowiek, który prowadzi pociąg. Podobnie, jeśli chcecie posiąść oddanie, powinniście kupić bilet na satsang, znaleźć miejsce, z którego będziecie patrzeć bez uprzedzeń i wsiąść do łodzi czystej miłości, która nie pragnie nagrody. Obowiązkiem Boga jest przewieźć was do Królestwa Niebieskiego. Wielbiciel, który pragnie wyzwolenia, powinien najpierw zdobyć wiedzę o jaźni. Znaczy to, że powinien zadać sobie pytanie, czego naprawdę chce – wygód życiowych, czy bliskości Boga.

Teraz o paniach. Panie błędnie przyjmują, że rodzą się po to, by doglądać swojej rodziny, że są kukiełkami w rękach mężczyzn i że kuchnia jest ich jedynym sanktuarium. Kobieta jest w takim samym stopniu Władczynią z pełnią władzy, w jakim jest gospodynią domu. Smutki i przyjemności rodzinnego życia nigdy nie stanowią przeszkody dla oddania. Bóg obdarzył ludzi tak ciałem, jak i duszą. Ciało powinniście dać w służbę światu, a duszę oddać Bogu. Zamiast tak postępować, wiele pań użala się: ‘Niestety! Nie mogłyśmy odwiedzić Baby! Nie zostałyśmy wezwane do stawienia się w Jego obecności. Nie mogłyśmy z Nim rozmawiać. Czy taki już mój nieszczęsny los? Mam zgnić i umrzeć w tym grzęzawisku rodzinnych obowiązków?’ To złe postępowanie. Powinnyście modlić się do Boga, aby ulżył tym męczarniom i obdarzył was pokojem. Bóg kocha czyste myśli. Jest On mieszkańcem waszego serca. Gdziekolwiek się znajdujecie, On słucha waszych wołań i patrzy na was. To ignorancja każe wam myśleć, że musicie odwiedzić to miejsce, by się ze mną spotkać. Nie chodziło o to, aby radośnie wysłuchać tego, co zostało powiedziane. Powinniście wcielić w życie to, co usłyszałyście. Nie jest dobrze, gdy słucha się jednym uchem, a drugim wypuszcza. Rozwińcie oddanie i osiągnijcie wyzwolenie.”

Po pełnym miłości wypowiedzeniu tych słów, Swami przestał mówić. Rozległy się oklaski niczym ryk oceanu. Gdy wielbiciele otoczyli Go mrowiem, by z Nim porozmawiać, On rzekł: „Adi Śakti, czyli bogini Parwati, jest Potężną Matką, która panuje nad wszystkimi mocami wszechświata. Poprzez małżeństwo stała się 'Paradhiną', co oznacza kogoś, kto znalazł się pod czyimś panowaniem. W przeszłości, kiedy mędrcy odprawiali jadźnie i jagi, rakszasowie ciągle próbowali je zniweczyć. Mędrcy udali się do Dewendry [władcy bogów] z prośbą o pomoc. Zostali skierowani do Brahmy, a Brahma kazał im iść do Trójokiego Boga, Śiwy. Śiwa z kolei skierował ich do bogini Umy Maheśwari [swojej małżonki, Parwati]. Mędrcy żarliwie błagali ją o pomoc. Adi Śakti owych czasów jest tą Paraśakti ['Najwyższą Siłą', Swamim]. Parwati zebrała więc wszystkie swoje moce od wielbicieli i przyszła jako następna inkarnacja, w strasznej postaci Kali, aby zabić wszystkich rakszasów. Wielbiciele odprawiają na wielką skalę pudźe kumkum, jadźnie, jagi, ofiary, rytualne oddawanie czci i śpiewają bhadźany właśnie w celu uspokojenia owego gniewu w umyśle tej Bogini. Ten dzień nazywa się Widźajadaśami, by upamiętnić tamte rozliczne widźaje, czyli zwycięstwa, takie jak zabicie Mahiszasury przez boginię Durgę, odzyskanie swojego Gandiwam [łuku] przez Ardźunę czy osiągnięcie wyzwolenia przez Ramę. To nie wszystko. Jest więcej sukcesów. Ale to w ten sposób dzień ten uzyskał swoją nazwę.”

Uroczystość inauguracji Prasanthi Nilayam

Śliczna Pani Natura zdawała się tańczyć w uniesieniu. Ta piękna budowla jest uroczo ulokowana na łonie Natury. Jest to stosowne potwierdzenie słuszności nazwy 'Prasanthi Nilayam' czyli 'Miejsce Pokoju'. Miejsce to otaczają góry. Z jednej strony płynie rzeka Ćitrawati, a nad nią, jak okiem sięgnąć, rozległe, otwarte równiny. Spokojny nastrój otoczenia wpływa kojąco na umysł. Dla spragnionego wędrowca, dla poszukującego i umęczonego człowieka jest to Wajkuntha, niebo Pana Wisznu. Oaza błogości. Był dzień 23.11.1950 roku – czwartek, czternasty dzień po nowiu księżyca w roku nazywanym Wikriti. Obchodzono uroczystości inauguracyjne. Wyruszyliśmy ze Swamim ze starego Mandiru przy akompaniamencie uroczystej muzyki granej przez zespół, z obrzędowym purna kumbham (ozdobny dzban wypełniony wodą używany w ceremoniach powitalnych; uważany jest za symbol pomyślności). Zaraz po dojściu do nowego Mandiru, założyliśmy Swamiemu girlandę. Kiedy doń wstępował, stawiając w środku swoją świętą Prawą Stopę, rozległy się sięgające nieba radosne oklaski wielbicieli. Oddaliśmy cześć Jego Lotosowym Stopom, nakładając puder kurkurmowy i kumkum, oraz odprawiliśmy Mu arati. Aby odczynić skutki złych na Niego spojrzeń, rozbiliśmy orzechy kokosowe. Razem z Nim obeszliśmy cały Mandir. Pierwsze piętro było przeznaczone dla Niego. Darśanu swoim wielbicielom mógł udzielać stojąc na balkonie. Mandir prezentował się bardzo pięknie i okazale – istna uczta dla oczu. Sakamma garu, zamindar [właścicielka ziemska] z Meerjapur, R.N. Rao garu i Hanumantha Rao garu wiele się natrudzili, by wznieść tę budowlę. Ciężko pracowali dzień i noc. Ten dzień był również dniem urodzin Swamiego. Dotąd nie przykładano większej wagi do Jego urodzin, ale tym razem prosiliśmy Swamiego, by pozwolił nam je obchodzić. Gdy Swami schodził na dół, wyglądał naprawdę jak Dźaganmohini. Z puszystymi włosami, przybrany w jedwabne szaty, wyglądał absolutnie czarująco i wdzięcznie, co wzbudziło w nas wszystkich nowy przypływ szczęścia.

Z przeniesieniem się Swamiego do nowego Mandiru wiele się zmieniło. Musimy przyznać, że znacząco wzrosła liczba wielbicieli. Przedtem, gdy w starym Mandirze któregoś dnia było pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt osób, mówiliśmy 'O! Jaki tłum!', teraz liczba ta urosła do setek. Wkrótce miało dojść do tysięcy i lakhów [setek tysięcy]. W starym Mandirze, gdy tylko zapadał zmierzch, chodziliśmy nad Ćitrawati i dokazywaliśmy na górce. Teraz mogliśmy robić to tylko dwa razy w tygodniu. Wtedy sesja bhadźanów oznaczała tylko śpiewanie pieśni. Teraz było to rytmiczne powtarzanie imienia Swamiego z klaskaniem. Wtedy całe dwadzieścia cztery godziny, sarwada, sarwa kaleszu (cały czas), chodziliśmy za Swamim i spędzaliśmy czas w Jego towarzystwie. Teraz mogliśmy być z Nim tylko wówczas, gdy w swej dobroci schodził z piętra na dół. Mówiąc ściśle, straciliśmy nasz wcześniejszy przywilej serdecznego śmiania się wieczorami i nocami w Jego towarzystwie i słuchania zabawnych historii, jakie nam opowiadał. Bardzo zmalała też liczba okazji, kiedy mogliśmy oddawać cześć Jego lotosowym stopom. Tamtem Bala Sai [Chłopiec Sai] był teraz Bhagawanem Sai [Wzniosłym], Maharadźą Sai [Wielkim Królem] – czy każdy może pójść na piętro z maharadźą? Kiedy maharadźa gdzieś wchodził, szli za nim feudalni królowie, a ministrowie i zwykli ludzie musieli iść za nimi. Kiedyś wołaliśmy 'Swami!', kiedy się nam podobało, i gromadziliśmy się wokół Niego, lecz teraz, o ile On nie odezwał się do nas, nie mogliśmy otworzyć ust. Straciliśmy szczęście siedzenie u Jego boku podczas bhadźanów. Straciliśmy też szansę śpiewania razem z Nim. Swawolność Swamiego zastąpiła teraz powaga. Jego słowa odzwierciedlały królewską dumę, a Jego chód nabrał królewskiej godności. Blask Jego twarzy także stał się jaśniejszy. Przypominało to przeniesienie się Kriszny z Brindawanu do Mathury. Wiele się zmieniło w latach 1945 – 1950. A co powiedzieć o dniach, które nadejdą? Poczułam dreszcze! W głowie zrodziła się fala rozmaitych myśli.

Nie znaczy to, że Sai Kanhajja całkowicie zaprzestał swoich psot. Jednakże, chociaż podczas bhadźanów siadywał na ziemi, my musieliśmy siadać w pewnym od Niego oddaleniu. Przed nami stały dwa wielkie zdjęcia: jedno przedstawiające Parthi Sai, a drugie – Śirdi Sai. Między nimi umieszczano statuę Pana Kriszny. Dawniej, w noce z pełnią księżyca, wychodziliśmy, brykając jak cielaki i jelenie, o dziesiątej godzinie i wracaliśmy do Mandiru o dwunastej. Teraz to wszystko stało się rzadkością. Pewnego takiego rzadkiego wieczora Sai Gopala powiedział: „Nie gotujcie niczego. Ugotujemy nad brzegiem Ćitrawati i tam zjemy.” Byliśmy bardzo podekscytowani.

Z wielką radością, wymachując rękami, załadowaliśmy naczynia, prowiant i inne potrzebne rzeczy. do wózka i poszliśmy za Sai Ramą niczym zgraja małp. Myślę, że i On czasami wspomina te dawne czasy. Była godzina jedenasta wieczorem. Po zabawach, śpiewaniu pieśni, bieganiu i skakaniu czuliśmy się już zmęczeni. Ciężko usiedliśmy i zawołaliśmy: „Swami! Jesteśmy bardzo głodni. Prosimy, ugotuj nam szybko coś do zjedzenia.” Nasz Bohater natychmiast wkroczył na scenę. Mówiliśmy: „Niestety, nie ma pieca, nie ma opału, O wielki Boże! Jak On zamierza to gotować? Kiedy zacznie?” W nastroju wielkiej niepewności, zgodnie z Jego poleceniem, rozładowaliśmy wózek i ustawiliśmy naczynia w szereg, z nałożonymi pokrywkami. Swami nie zrobił żadnego prowizorycznego 'pieca' do gotowania, lecz zamiast tego wziął kawałek drewna i, delikatnie stukając każdą z pokrywek, cicho wypowiadał nazwy potraw, takie jak 'sambar,' 'ryż,' 'rasam,' 'pajasam,' 'ćatni' itd. Usłyszeliśmy odgłos gotujących się potraw w naczyniach. Zmieszane zapachy wydobywające się z naczyń drażniły nasze nozdrza. Żołądki skręcały się nam z głodu. „Ach! Co to za niezwykły cud? Cud nad cuda! Wygląda to na pokaz niewiarygodnej magii.” Staliśmy wokół Swamiego i głośno domagaliśmy się jedzenia. Swami zauważył: „Ale nie mamy liści, by podawać potrawy.” Nasz entuzjazm opadł równie szybko, jak się pojawił. On jednak zaraz zawołał dwóch chłopców i powiedział: „Jeśli pójdziecie tam na prawo, zobaczycie staw pełen lotosów. Przynieście stamtąd trochę lotosowych liści.” Pobiegli i przynieśli je. Czy to liście lotosu? Dobry Boże! Są tak wielkie, że ludzie mogliby wygodnie na nich siedzieć! W całym życiu nie widzieliśmy tak wielkich liści. (Tak jakbyśmy widzieli te inne cuda!) Liście położyliśmy w rządkach. Usiedliśmy jak Bhimaseny* żądni jedzenia. Sai Ma zaczął podawać potrawy. Ach te smaki! Ach! Nie można ich opisać. Czy to było danie? Był to pierwszorzędny posiłek. Wspaniały pokarm przyrządzony w Niebie! Nie wiemy ile zjedliśmy ani ile On podał. W rzeczywistości połykaliśmy jedzenie niczym stado wilków. Ten smak, ten zapach, to gotowanie były po prostu niewyrażalne. Najedliśmy się ponad miarę, aż nie mogliśmy oddychać. Swami żartobliwie nazywał nas 'żarłokami' i 'bawołami.' To prawda, różnorodne potrawy były tak apetyczne, że na ten czas staliśmy się żarłokami. Dziś zostało to pokazane bez cienia wątpliwości. Całość wyglądała jak 'Majabazar' wspomniany w „Bharatam”. Wypełnione smacznymi potrawami naczynia nie zostały opróżnione, chociaż Sai Annapurneśwari podał każdemu. Były to niewyczerpane naczynia akszaja. Sai Annapurneśwari jest Boginią wiecznego dostatku. Nie czytaliśmy o takiej grze boskiej magii w żadnym z naszych pism świętych. Nie czytaliśmy podobnych rzeczy w żadnej książce do historii, ani niczego takiego nie widziałam nigdy przedtem. Jaka ogromna niespodzianka! Co za wspaniały cud! Czyny Swamiego wykraczały poza ludzkie pojmowanie. Były tak niewiarygodne, że trudno było je przyswoić. Jeszcze trudniejszym, o wiele trudniejszym zadaniem jest je opisać. Zapachy tych dań były tak nęcące dla naszych nozdrzy, że ślinka nam leciała. Niezależnie ile zjedliśmy, chcieliśmy jeść jeszcze trochę. Czy można było je zostawić? Doskonały smak sprawił, że brzuchy nam napęczniały.

Czytaliśmy o tym, że w przeszłości demony potrafiły zbudować całe świątynie w przeciągu jednej nocy. Słyszeliśmy, że pewnej nocy Wiśwakarma stworzył 'Majasabhę' i zbudował miasto 'Dwaraka.' Nikt jednak nie poinformował nas o smakowaniu tak wybornych potraw. Tylko my dostąpiliśmy tego ogromnego szczęścia. Z wielką trudnością dotarliśmy do Mandiru. Nie mogliśmy normalnie chodzić. Nie mogliśmy swobodnie oddychać. Nawet następnego dnia nie czuliśmy głodu. Mieliśmy wrażenie, że wciąż mamy pełne żołądki. Prawdę powiedziawszy, cały następny dzień nic nie jedliśmy. Swami popatrzył na nas i stwierdził: „Czy było to zwykłe jedzenie, które jedliście? Był to cudownie bogaty Boski Posiłek. Dlatego nie jesteście głodni.” Taka była prawda.

Wspomnienia Sai

Otrzymaliśmy imienne zaproszenie od Swamiego, naszej Daśara Mahalakszmi. Swami odręcznie zaadresował wydrukowaną kartkę zaproszenia. Był to pierwszy przypadek drukowania zaproszeń na święta Daśary. Do Parthi przyjechaliśmy piętnaście dni wcześniej. Tym razem przydzielono nam zakwaterowanie w małym pokoju z tyłu holu. Wszystkie zwykłe punkty programu tych świąt obchodzono entuzjastycznie. Każdego wieczora Swami gawędził z nami siedząc na piasku na frontowym placu Mandiru. Opowiedział nam zdarzenie z nagim sannjasim.

„Ludzie w Bukkapatnam są o mnie zazdrośni. Jedynym wyjątkiem jest rodzina Yadala. Zjawił się tam nagi asceta. Był brzydki i nie miał nóg. Zamierzając mnie poniżyć, przybył tu w palankinie, za którym szedł wielki tłum ludzi. Wiecie jak nasi ludzie są łatwowierni. Usłyszawszy, że przybył wielki sannjasi, zaczęli gromadzić się wokół niego i składać mu ofiary z mleka i owoców. Jego nagość była dla mnie odpychająca, więc wszedłem do środka. Interpretując to na swoją korzyść, jego uczniowie zaczęli wołać: 'Wasz Baba przestraszył się naszego Guru, dlatego zamknął się w środku. Baba musi uznać się za pokonanego.' Zdarzyło się to bardzo dawno temu. W owym czasie była tu wielbicielka nazywaną Subbammą. Doglądała wszystkich moich potrzeb. Karmiła mnie podając ryż własną ręką. Najpierw posłałem tamtemu sannjasi dhoti [dolna część ubioru],  aby się odział. Jego zwolennicy krzyczeli: 'Ten, który jako pierwszy przyjdzie do drugiego, będzie zwycięzcą.' Nie zwracałem na to uwagi. Wszedł posłaniec zapraszając mnie do wyjścia. Przyniósł kawę i prosił, abym ją dotknął na znak błogosławieństwa. Powiedziałem, że tego nie zrobię. Potem sam sannjasi wszedł i upadł mi do stóp. Na zewnątrz rozległy się głośne oklaski i wiwaty. Poprosił mnie: 'Swami, proszę daj mi figurkę.' Gdy spytałem 'Dla kogo?,' odpowiedział: 'To dla mojego wielbiciela.' 'Skoro twoi wielbiciele czczą cię jak Boga, po co im moja statuetka?' – spytałem. 'W porządku! Daj mi przynajmniej zdjęcie' – nalegał. 'Ty sam jesteś Babą – po co ci zdjęcie innego Baby?' – zauważyłem. Nie mogąc znieść tych docinków i już zawstydzony, pokornie spytał: 'Co teraz mam zrobić?' Odpowiedziałem: 'Zaniechaj tego paskudnego zwyczaju chodzenia wszędzie nago, pozbądź się tych swoich wielbicieli, udaj się w spokojne miejsce i medytuj o Bogu. Wówczas wejdziesz na właściwą drogę.' Ze łzami spływającymi po twarzy pokłonił mi się do stóp i odszedł. Wszyscy jego fałszywi uczniowie uciekli nie mówiąc nic nikomu. Zdarzyło się to dawno temu.” Swami powiedział, że było to w czasie, gdy mieszkała tam Subbamma.

     Następnego dnia, wspomniawszy, że pewnego razu odwiedził Go Haridaś [czciciel Wisznu], Swami zaczął opowiadać nam tę historię. „Nie było mnie wtedy we wsi. Moi wielbiciele pozwolili mu zaśpiewać jakąś pieśń, dali mu trochę pieniędzy i pożegnali go. On jednak błagał ich tłumacząc, że zanim odejdzie chciałby otrzymać mój darśan. Zgodzili się więc. Kiedy wróciłem, błagał, bym dał mu moje dhoti i tunikę. Ja jednak odmówiłem. Bardzo dobrze wiedziałem, po co mu były one potrzebne. Ale on dalej błagał. 'Dobrze' – powiedziałem i dałem mu je. Uważnie obserwował wszystkich wielbicieli przychodzących do mnie i zdobył adresy tych bardziej wyróżniających się. Nauczył się też śpiewać wszystkie bhadźany i odjechał. Udał się prosto do domu Rajakumari w Bangalore i powiedział jej: 'Swami zmarł. Dlatego podarował mi te szaty i powierzył mojej opiece Mandir. Przyjechałem, by przekazać ci te smutne wieści.' Uronił kilka krokodylich łez. Członkowie tej rodziny uwierzyli mu i poprosili, by przez kilka dni korzystał z ich gościnności. Patrzcie, jak łatwo dali się oszukać! Nie przyszło im do głowy, by wątpić, gdyż nosił moje szaty. Swami nigdy przedtem nie dawał nikomu swoich szat, dlatego przyjęli jego słowa za prawdziwe. Tymczasem udałem się do ich domu. Zobaczywszy mnie, wszyscy wybuchnęli płaczem. Pobiegli, by złapać fałszywego Babę, ale on wymknął się tylnymi drzwiami. Jest wielu ludzi, którzy zwodzą w taki sposób innych. W życiu we wszystkim trzeba wykazywać zdolność rozróżniania. Nasi ludzie mają więcej oddania, a mniej inteligencji.”

Nocami mężczyźni sypiali na piasku pod gołym niebem. Rano, gdy przychodziła pora wstawać, bali się zdjąć z siebie koc, gdyż siedziały na nim liczne olbrzymie żaby i czarne skorpiony. Te czarne skorpiony były bardzo jadowite. Gdyby ukąsiły, nie było nadziei na ratunek. Ale, dzięki Bogu, nigdy to się nie zdarzyło. W przyszłości też się nie zdarzy.

Delikatne, chłodne promienie porannego słońca, padając na naszego Krisznę o ciemnej karnacji, dzięki tej styczności same zdawały się nabierać jakiegoś niezwykłego blasku. Nam wpatrzonym w Swamiego wydawało się, że orzeźwiająca atmosfera, kojące słowa i spokojne umysły wzięte razem, kpią sobie z księżyca, który dopiero co wzeszedł. Zgromadziliśmy się wokół naszego Ukochanego Swamiego. „Co dziś mam wam opowiedzieć?” – spytał. Wszyscy patrzyliśmy na Niego wyczekująco, a On rzekł: „Czy wiecie, w jaki sposób ta wioska otrzymała nazwę Puttaparthi? Pierwotną jej nazwą było Gollapalli. Wiele dziesiątków lat temu mieszkali tu liczni hodowcy krów. Utrzymywali się z hodowli bydła. Pewna szczególna krowa, która wyglądała na zdrową i silną, nigdy nie dawała nawet kropli mleka. Właściciela irytowała ta sytuacja, gdyż nie znał przyczyny. Żeby upewnić się, że cielę nie wysysa całego mleka, przywiązał je daleko od krowy. Ale to nic nie pomogło. Którejś nocy spał w oborze. Widząc wcześnie rano jak krowa wychodzi z obory, podążył za nią. Krowa zatrzymała się przy dziurze węża. Wąż wyszedł z dołka i, ujmując krowie wymię w paszczę, zaczął pić mleko. Oszołomiony hodowca wpadł w złość i cisnął w węża dużym kamieniem. Kamień oderwał mu głowę, z której wytoczyła się piana, a wąż upadł konając. Sycząc jeszcze przeklął hodowcę słowami: 'Niech zginie twój klan hodowców,' i padł martwy. Od tego dnia klan hodowców krów stopniowo zanikał, a jego miejsce zajmowali ludzie miejscowych plemion. Również po tym wydarzeniu w okolicy zwiększyła się liczba siedlisk węży. Nazwa Gollapalli została zastąpiona przez Puttapalli ('Wioska pełna wężowych nor'). Niektórzy nazywali tę wioskę Valmikapuram ['Pełna (pura) mrowisk (walmiki)']. Z czasem także ludy plemienne zanikły, a pojawiły się rodziny bramińskie. Ale ponieważ zaniedbywali właściwe czczenie bóstw ich klan też wyginął. Wtedy zakorzenił się tu ród kszatrijów, w szczególności rodzina Ratnakara [Swamiego]. Nazwa Puttapalli powoli przekształciła się w Puttaparthi. Obok starego Mandiru znajdowała się świątynia Swamiego Venugopali. Do dzisiejszego dnia nie ma w niej posągu bóstwa. W to miejsce osadzono w niej kamień ciśnięty w węża. Ludzie codziennie oddają cześć temu kamieniowi. Jeśli posmarować kamień pastą sandałową, można wyraźnie zobaczyć zarys małego Kriszny depczącego kaptur Kalingi, Króla Węży.” W tamtych dniach odwiedzaliśmy tę świątynię razem ze Swamim. Bawiliśmy się tam z Nim w chowanego.

Jak się modlić

Gdy Sai Murali siedział wśród nas, trudno było nam pozbyć się uczucia zauroczenia Jego postacią. Patrząc na nas i śmiejąc się spytał: „Czy wiecie jak wielbiciel powinien medytować o Bogu? Należy zawsze z uwagą recytować imię Boga porzucając pragnienia związane z tym nietrwałym ciałem, pokładając pełną wiarę w tym dawcy trwałej, nieprzerwanej radości, w Lotosowych Stopach Boga. Jest to sposób na zjednoczenie się z Bogiem. Smutek i radość są jak dwa wiadra zawieszone po obu końcach bambusowej tyczki, którą nosiwoda trzyma na ramieniu. Gdy sam Bóg przyjmuje ludzką postać, aby pomóc ludziom, pomyślcie tylko o ile bardziej ludzie powinni poświęcać się służbie społecznej? Każdy przedmiot w tym świecie jest odbiciem Świętej wyobraźni Boga. Bóg jest mieszkańcem każdej istoty żywej. Ciągle trzeba medytować o takim Bogu. Kiedy tylko słońce pojawi się na wschodzie, w chwili gdy ptaki zaczynają śpiewać, należy obudzić się i całym sercem modlić się do Boga myśląc: 'Panie! Noc i dzień są dla nas śmiercią i życiem. To są moje ludzkie narodziny. To co robisz, co sprawiasz że się dokonuje, wszystko jest Twoją wolą. Na Tobie spoczywa cała odpowiedzialność za moje życie. Proszę, pobłogosław mnie, abym traktował wszystkich tak, by zasłużyć na ich miłość.” Przed pójściem do łóżka należy uklęknąć i myśleć: 'Ojcze, Kochany Opiekunie wielbicieli! Sen jest miniaturą śmierci. Nie wiem, czy zobaczę jutrzejszy ranek, czy nie. Nie wiem ile złych postępków mogłem popełnić od czasu przebudzenia. Bądź tak dobry w Swej łasce, nałóż na mnie stosowną karę i uwolnij od grzechu.'”

Pierwsze zaproszenie

Nadeszły święta Daśara przywołując nas radośnie. Otrzymaliśmy kartę Zaproszenia od Swamiego. Przysłał ją nam, którzy nie jesteśmy nawet kroplą w oceanie oddanych wielbicieli. Karta, którą wypisał osobiście literami zgrabnie ułożonymi niczym perełki, przyprawiła nasze serca o drżenie. Uświadomiliśmy sobie, że jest to rzadki symbol Jego bezbrzeżnej, niezmierzonej miłości do nas. Ze łzami radości złożyliśmy pokłony naszej Boskiej Matce i przyłożyliśmy kartę do naszych serc.

Oto treść zaproszenia: W roku zwanym Śri Nandana, od pierwszego dnia po Nowiu Księżyca (20-9-52) do Widźajadaśami (28-9-52) w Prasanthi Nilayam będą odbywać się, zarówno rano, jak i wieczorem, recytacja imienia Boga, rytualne oddawanie czci Bogu oraz dyskursy wygłaszane przez mówców dobrze znanych z oddania i nieprzywiązania. W dniu Nawami (27-9-52) zostanie przeprowadzone rozdawanie biednym ludziom żywności i ubrań. Przyjeżdżajcie by uczestniczyć i przyjmować łaskę Swamiego.

Trans

Pewnego razu, przebywając w Madrasie, Swami był pochmurny przez cały dzień. Gdy na coś chorowaliśmy, opiekował się nami. A co się działo, jeśli On chorował? Musiał sam się leczyć. Mężczyźni troskliwie się Nim zajmowali i dbali o Niego tak jak powieki dbają o oczy. Nie pozwalali Mu zamknąć się w pokoju nawet gdy szedł do swojej sypialni na spoczynek. Chociaż dbano tak skrupulatnie, On niespodziewanie wszedł do łazienki i zaryglował drzwi od środka. Mężczyźni przeklinali się za nieuwagę stojąc przy drzwiach łazienki. Wkrótce usłyszeli głośny łomot. Serca nam zaczęły walić. Wszyscy wołali: „Swami! Swami!” Odpowiedzi jednak nie było. Jeden z mężczyzn pobiegł na tył domu i zajrzał do łazienki przez otwór wentylacyjny. Wewnątrz znajdowało się duże mosiężne naczynie, w którym trzymano wodę na kąpiel Swamiego. Swami na nie upadł. Połowa Jego ciała znajdowała się w tym wielkim zbiorniku, a połowa na zewnątrz. Po zbiciu szyby wentylatora i usunięciu żelaznych prętów udało się jakoś wejść do środka. Zabrano Swamiego stamtąd i położono na łóżku. Jego ciało było zimne. Twarz wskazywała na silne osłabienie. W takim stanie pozostawał przez jakieś cztery do pięciu godzin. Potem, biorąc długi wdech, z wielkim wysiłkiem powoli usiadł. „Już jest dobrze” – pomyśleliśmy. Ale On do nikogo się nie odzywał. Po prostu siedział. Następnie powoli wstał i ruszył w naszym kierunku. Pytaliśmy: „Swami! Czy chcesz napić się wody? Chciałbyś coś zjeść?” Dalej tylko patrzył na nas nieobecnym wzrokiem i milczał. Bardzo się przestraszyliśmy. Po pół godzinie popatrzył po nas z uwagą i uśmiechnął się na dowód, że nas poznaje. Poczuliśmy ulgę. Wypił dwie albo trzy szklanki wody. „Baliście się?” – spytał słabym głosem. „Mój wielbiciel zmarł w Śirdi. Wołał 'Baba! Baba!' Poszedłem więc tam, udzieliłem mu darśanu i wróciłem.” „Ale upłynęło ponad cztery godziny od kiedy upadłeś. Dlaczego trwało to tak długo?” – ktoś spytał. „Czekałem, aż się skończy kremacja” – odpowiedział. Innym razem w wypadku drogowym zginęła Jego wielbicielka. Jej dusza wstąpiła w Jego stopy w postaci jasnego światła. Swami wpadał w trans przynamniej raz lub dwa razy na dzień. Miał lakhy wielbicieli. Cóż, musi się nimi opiekować, nieprawdaż? Z powodu ludzkiej słabości zastanawialiśmy się: „Gdzie mamy dowód, że Swami odwiedził określone miejsce?” Za każdym razem, gdy zdarzył się taki wypadek i Swami podał nam szczegóły, po dniu albo dwóch dniach przychodził list potwierdzający wszystko, co powiedział. Niekiedy doznawał poważnych zranień. Pewnego razu otrzymał ciężki cios w klatkę piersiową jak gdyby przez uderzenie w ścianę. Innym razem skręcił nogę w kostce. Nie baczył na te rzeczy w swojej trosce o wielbicieli, którym szedł na ratunek. Stopniowo zmniejszał częstotliwość transów. Obecnie przesyła energię. Uznaliśmy, że tak jest lepiej, gdyż dzięki temu umniejszone zostały niepokoje w sercach wielbicieli czekających na dojście Swamiego do siebie.

O rodzicach i rodzeństwie Swamiego

Dopiero po przeniesieniu się Swamiego do Prasanthi Nilayam Jego rodzice zaczęli Go odwiedzać. Jego matka, Iśwaramma garu, chodziła prosto do pokoju Swamiego na piętrze, rozmawiała z Nim jakiś czas i odchodziła. Bardzo lubiła dzieci, była łagodna i spokojna z natury. Gdy ktoś próbował nawiązać z nią rozmowę, zamykała się wstydliwie w sobie, jak nieśmiała panna młoda. Ciągle jadła liście betelu z proszkiem orzechowym i odrobiną limony, dlatego zawsze miała czerwone usta. Syn najwyraźniej poszedł w ślady matki. Miała pociągającą twarz pełną uśmiechów. Wyglądała pięknie i pogodnie, niczym Bogini Mahalakszmi z uderzająco wielkim czerwonym bindi (kropką) na czole. Była to Wielka Matka, błogosławiona pani, najfortunniejsza z pań, która urodziła samego Boga.

Ojcem Swamiego był Śri Venkappa garu. O ile Swami nie posłał specjalnie po niego, nigdy nie wchodził na górę. Nosił kolczyk w nosie, jak również kolczyki w uszach, a z tyłu głowy miał małą kępkę włosów. Nosił dhoti do kolan i koszulę z rękawami po łokcie. Twarz wyraźnie wskazywała, że w życiu pracował ciężko. Przez długi czas był rolnikiem. Zajmował się też bydłem. Między nim i Swamim nie było żadnego fizycznego podobieństwa. Jak już wam mówiłam, w tamtych czasach w Puttaparthi nie można było kupić nawet soli. Po zakupy ludzie musieli chodzić raz w tygodniu, w środę, na targowisko do Bukkapatnam. Nie brakowało natomiast mleka i twarogu. Trudno było o dobre warzywa. My, wszyscy wielbiciele, poprosiliśmy go o otwarcie małego sklepu w Parthi. Zrobił to. Kupował artykuły w Bukkapatnam i sprzedawał je w Parthi. Dzięki temu ubyło wiele naszych kłopotów. Kiedykolwiek nas zobaczył, grzecznie dopytywał się: „Jak się pani miewa, pani Ammajja?” Z prawdziwą troską pytał: „Jak się ma pani ojciec? Czy jest zdrowy?”

Śri Seshamaraju garu był starszym bratem Swamiego. Ponieważ był z zawodu nauczycielem, ściśle przestrzegał dyscypliny. Nie oddawał się zbytnio rozmowom i z natury był powściągliwy. Niezbyt często przychodził do Mandiru. Nie lubił, jak młodzi i starsi chmarą otaczali Swamiego podnosząc wrzawę. Czasami, gdy gromadnie tłoczyliśmy się przy Nim, Swami mawiał: „Zejdźcie wszyscy na dół. Idzie Seshappa.” Seshama pragnął, by Swami jako inkarnacja Boga zachowywał się uroczyście i poważnie, żeby rozkazywał ludziom, aby ci załatwiali Jego sprawy. Jako Mistrz, jakim był, powinien prezentować się dostojnie i po królewsku, jak władca. Powinien siadywać tylko na krześle. Nigdy nie powinien spoufalać się z kobietami. Nie powinien pozwalać sobie na dziecięce psikusy. Ale, niestety, Swami myślał akurat odwrotnie! Kiedy zbliżał się starszy brat, Swami wstawał i siadał na krześle przybierając poważną minę. Tylko mężczyznom wolno było siadać wokół Jego krzesła i rozmawiać z Nim. Zwróciwszy uwagę na te sprawy, zadowolony Seshappa garu rozmawiał przez chwilę i odchodził. Nie minęła minuta, a my wszyscy biegliśmy jak rumaki i znów otaczaliśmy Swamiego. Niekiedy, gdy zabrakło czasu byśmy zdążyli zbiec na dół zanim Seshappa garu wejdzie do pokoju, chowaliśmy się za drzwiami i pod schodami. Stamtąd oglądaliśmy maskę powagi Swamiego. Ach ten Mały Łobuziak! Łobuziak nad łobuziaki. Najprzebieglejszy Łobuziak! Omal nie parskaliśmy śmiechem. Swami nazywał swoją matkę 'Griham Ammaji,' a ojca 'Griham Abbaji.' Oni wszyscy zaś nazywali Go 'Swami.' On natomiast traktował swoją rodzinę tak samo, jak całą resztę wielbicieli. Jego siostra to Śrimati Parvathamma garu. Nieczęsto przychodziła. Młodszy brat Swamiego, Janaki Ramayya, jeszcze się uczył. Inną siostrą była Venkamma garu. Czciła Swamiego i najczęściej była pod ręką, gotowa pomagać. c.d.n.

tłum. KMB

 po klinkięciu - część 2, ciąg dalszy

·       Bhimasena (Bhima) – jeden z braci Pandawów, posiadający wiele zalet lecz znany także z obżarstwa.

powrót do spisu treści numeru 14 - marzec-kwiecień 2003


* * *

Nastrój swoje serce tak,

by wibrowało współodczuwaniem smutków i radości twoich bliźnich.

Baba  tłum. Joanna Gołyś

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.