Oczarowana miłością Pana

Prema Bose 

po kliknięciu część druga

Dziewiętnastego listopada 1995 r. Bhagawan Baba oznajmił, że od tej chwili dzień ten powinien być obchodzony jako Święto Kobiet. Ustanowił je po to, żeby podkreślić święte cechy i wartościowy charakter pań.  

 Pamiętając o tym, Radio Sai przytacza rozmowę z panią Premą Bose, wielbicielką Bhagawana, pozostającą przy Panu od bardzo wielu lat. Pochodzi ona ze znakomitej rodziny. Ojciec Premy, pan R.P. Sarathy, był sekretarzem obrony w nowopowstałych, niepodległych Indiach. Prema mieszkała z mamą, panią Kamalą Sarathy i starszą siostrą Lilą w stolicy kraju New Delhi. Studiowała na Uniwersytecie Delhijskim i uzyskała licencjat z pielęgniarstwa. Następnie, zanim otrzymała dyplom pielęgniarki na prestiżowym nowojorskim Columbia University, przez cztery lata uczyła pielęgniarstwa w rodzinnej Alma Mater. Nawet po wyjściu za mąż przez pięć lat kontynuowała pracę z chorymi. Później postanowiła zostać w domu i zająć się własnymi dziećmi. Wychowywała je w Stanach. W 1981 r. przejęła rodzinną firmę importową w Filadelfii i prowadziła ją z sukcesem do lata 2010 r. kiedy ją sprzedała. Doskonała studentka, nauczycielka, szefowa firmy, mama, a teraz babcia, pani Bose jest szczęśliwa mogąc zzuć buty i cieszyć się emeryturą w Filadelfii, w Madrasie, czy w jej ulubionym miejscu na Ziemi – Prasanthi Nilayam.

          W czasie 85. urodzin Baby, okazało się, że pani Bose spędziła w bliskości Sai ponad 62 lata.

     Poniżej zamieszczamy zredagowany tekst przeprowadzonej z nią rozmowy, nagranej w studio Radia Sai w grudniu 2010 r.

Radio Sai: Sai Ram, pani Bose. Gorąco witamy w Radiu Sai.

Prema Bose: Sai Ram, dziękuję. Wizyta tutaj jest dla mnie wyróżnieniem.

Radio Sai: A my cieszymy się z pani obecności. Pragnę powiedzieć, że to zaszczyt siedzieć naprzeciwko kogoś, kto zna Bhagawana od ponad sześćdziesięciu lat. Zacznijmy od początku. W 1948 r. miała pani 12 lat i mieszkała w dzielnicy Luytens w New Delhi, w oficjalnej rezydencji pani ojca. Uczęszczała pani do szkoły średniej, brała lekcje muzyki i czuła się pani szczęśliwa w swoim małym świecie. Pani ojciec pracował w rządzie centralnym, a mama grała na wiolonczeli i zajmowała się domem. Kochała muzykę. Miała pani starszą siostrę Lilę. Niepodległe Indie liczyły zaledwie rok, sposoby komunikacji były ograniczone. Jak w ten obraz wpisuje się dwudziestojednoletni cudowny młodzieniec z dalekiego południa, nazywający siebie Sai Babą?

Prema Bose: To rzeczywiście zadziwiająca sprawa, ponieważ my, jako rodzina, nie interesowaliśmy się zbytnio świętymi. Nasze życie nie miało duchowych podstaw. W tym czasie mieszkaliśmy w ogromnej rezydencji w Delhi. W dobudowanym aneksie było mnóstwo pokoi. W jednym z nich mieszkał nauczyciel muzyki, pan B.V. Lakshmanan, wspaniały wykonawca klasycznych pieśni z południa. Pewnego dnia otrzymał od siostry pocztówkę. Listonosz wręczył pocztę Lili, a ona przeczytała ją w drodze do domu. Siostra Lakshmana pisała, że Swami zaprasza nas tego lata do siebie.

Radio Sai: Czy mogę zapytać, gdzie wtedy przebywała?

Prema Bose: W Madrasie. Lili pokazała pocztówkę mamie, która zapragnęła dowiedzieć się kim jest Sai Baba i dlaczego nas zaprasza. Ale przedtem dała Lili burę za czytanie cudzych listów. Tego wieczoru, gdy odwiedził nas pan B.V. Lakshmanan (nazywaliśmy go Biwi), zarzuciliśmy go pytaniami. Powiedział, że Swami mieszka w Puttaparthi, że spotkał Go z siostrą w pałacu Venkatagiri, że śpiewał dla Niego i został zaproszony do Puttaparthi, będącej wówczas małą wioską. Okazało się, że tego lata wyjeżdżamy na wakacje do Madrasu. Mama postanowiła, że spotkamy się również ze Swamim w Puttaparthi. Podjęła decyzję pod wpływem chwili. Niewątpliwie było to wezwanie od Swamiego. Tak to się zaczęło.

Radio Sai: Zatem nie motywowało was nic poza zaciekawieniem?

Prema Bose: Zupełnie nic. Jestem pewna, że mama w głębi duszy była uduchowiona, musiała to sobie tylko uświadomić. Miała wtedy trzy miłości: ukrytą duchowość, miłość do muzyki i do swoich dzieci. To do nich apelował Swami. Pierwsza nasza podróż do Puttaparthi miała miejsce w 1948 r.

Radio Sai: OK, jak więc wyglądała ta pierwsza podróż do Puttaparthi latem 1948r.?

Prema Bose: Była zdumiewająca. Najpierw odwiedziliśmy Madras. Oznajmiliśmy rodzinie, że chcemy się udać do Puttaparthi w towarzystwie Biwi, jego bliźniaka Ramy, ich siostry i jej dwóch córek. Zaciekawiło to nasze dwie ciocie. Postanowiły jechać z nami z dwójką własnych dzieci. W ten sposób nasza grupa rozrosła się i ostatecznie składała się z piętnastu czy szesnastu osób – starych, w średnim wieku i dzieci. Wyruszyliśmy pociągiem do Penukondy. To była długa podróż, sama w sobie. Trwała całą noc, może dłużej. Po opuszczeniu pociągu udaliśmy się pieszo na odległą stację autobusową. Bagaże nieśli kulisi[1]. Muszę wspomnieć, że zanim wyruszyliśmy, Revathy, siostra Biwi, powiedziała do nas: „Tam nic nie będzie. Więc zabierzcie ze sobą dużo ryżu, suszonej soczewicy, naczynia do gotowania – wszystko czego będziecie potrzebować.” Więc zapakowaliśmy to do wielkich kufrów.

Radio Sai: Jakbyście jechali na safari!

Prema Bose: Tak, jakbyśmy jechali na safari, na kemping lub w jakiekolwiek inne miejsce.

Radio Sai: Duchowe safari.

Prema Bose: Gdy dotarliśmy do Penukondy, nadjechał rozklekotany autobus. Wsiedliśmy do niego razem z naszym ogromnym bagażem. Udawaliśmy się do Bukkapatnam. W Bukkapatnam mieliśmy się przesiąść się na wóz zaprzężony w woły, który miał nas zabrać do Puttaparthi. Była późna noc, ponieważ autobusy zawsze się spóźniają. Musieliśmy udać się do wioski, odnaleźć właścicieli wozu, obudzić ich i poprosić o podwiezienie. Powtarzało się to podczas niemal wszystkich naszych podróży. Czasem mieliśmy tak dużo bagaży, że tylko one mieściły się na wozie, a my szliśmy pieszo.

Radio Sai: Och!

Prema Bose: Żeby dostać się do Puttaparthi musieliśmy przebyć Ćitrawati.

Radio Sai: Niezła wyprawa!

Prema Bose: Tak, to prawda! Ale nie mieliśmy nic przeciwko temu. To było zdumiewające.

Radio Sai: Jak reagowali miejscowi chłopi, gdy budziliście ich prosząc o przeniesienie rzeczy?

Prema Bose: Robili to dla pieniędzy. Niewątpliwie czuliśmy ich niechęć. Słyszeliśmy ich komentarze: „O, jedziecie do Puttaparthi!”, „Dlaczego chcecie Go zobaczyć?”. Była w tym jedna dobra rzecz. Z wyjątkiem mojej mamy mówiącej w telugu oraz Biwi i jego rodziny, reszta z nas nie rozumiała z tego ani słowa. Więc się nie przejmowaliśmy i byliśmy szczęśliwi.

Radio Sai: Wasza ignorancja była błogosławieństwem.

Prema Bose: Doskonałym. Zanim dojechaliśmy do aśramu zrobiła się bardzo późna noc. Było ciemno. Revathy powiedziała do nas: „Popatrzcie! Tam daleko błyska światło!”

Radio Sai: Jak lampa sygnalizacyjna?

Prema Bose: Tak. To był Swami! Ponieważ nie było elektryczności, nosił zawsze przy sobie dużą, długą latarkę, rzucającą mocny snop światła. Machał nią, żeby pomóc nam odnaleźć drogę i czekał przy furtce, żeby nas powitać.

Radio Sai: O mój Boże!

Prema Bose: To było cudowne. W ten sposób poznaliśmy Swamiego. Pokazał nam gdzie możemy zostawić bagaże i udać się na nocny odpoczynek. Przeżyliśmy to podczas pierwszej podróży.

Radio Sai: Więc powitało was samo Źródło?

Prema Bose: Tak!

Radio Sai: O mój Boże! Jakie były wasze pierwsze wrażenia związane ze Swamim i z Puttaparthi?

Prema Bose: To interesujące. Najważniejszym wrażeniem odnoszącym się do Swamiego było to, że istnieje... Wciąż pamiętam Jego oczy. Nie zmieniły się. Ich blask, ich spojrzenie... Gdy patrzy na ciebie, patrzy przez ciebie, w głąb twojej duszy. Taki jest Swami. Jest tutaj! Lecz najważniejsze było to, że wszyscy czuliśmy Jego miłość i opiekę. Był pełen energii. Wchodził i wychodził. Pytał nas o różne rzeczy. Z każdym naszym pobytem coraz bardziej odczuwaliśmy Jego miłość.

Radio Sai: Jak wyglądał w wieku 21 lat?

Prema Bose: Był bardzo szczupły i miał aureolę włosów. Nosił szaty w różnych kolorach – różowe, pomarańczowe, żółte... Gdy prosił, żebyśmy je uprali, uważaliśmy to za wyróżnienie. Mówił bardzo szybko w telugu. Podczas pierwszej podróży naszą tłumaczką była mama. Stopniowo Swami zaczął mówić więcej po tamilsku, być może ze względu na nas.

Radio Sai: Jak wyglądało wtedy Puttaparthi? Od tamtego czasu wszystko się tutaj zmieniło, ale jak wyglądało w 1948 r.? W dwanaście miesięcy po uzyskaniu przez Indie niepodległości?

Prema Bose: Och! To była naprawdę bardzo zacofana wioska. Widywałam chłopów w Delhi i w Najafgarh. Powodziło się im o wiele lepiej. Przyjechaliśmy z Delhi. Mieliśmy tam duży dom, ogród i wszystko. Puttaparthi wydawało nam się straszliwie zacofane i biedne. Dom Swamiego z mandirem, z salą bhadżanową i budynkami był otoczony murem. Znajdowało się tam również dobudowane pomieszczenie, wielka szopa z zakrytą werandą. Na zewnątrz było wielkie podwórko. Od jednej strony podwórka były pokoje Swamiego, od drugiej miejsce na kuchnię. Musieliśmy gotować na drewnie i nie wiedzieliśmy jak to robić. Walczyliśmy z dymem gryzącym nas w oczy. W połowie dziedzińca była studnia. Myliśmy przy niej zęby i tak dalej. Na to, co teraz nazywamy ulicą Ćitrawati lub główną drogą, składały się ścieżki wygniecione przez wozy.

Radio Sai: Kto wtedy sobie wyobrażał, że będą tu lądowały samoloty!

Prema Bose: Właśnie! Jakiś czas temu dokładnie to samo powiedziałam mamie podczas jednej z jej ostatnich wizyt w Puttaparthi. „Czy możesz sobie wyobrazić, że przyjeżdżałyśmy tutaj wozami zaprzęgniętymi w woły, a teraz przylatujemy samolotem?”

Radio Sai: Lot do Puttaparthi.

Prema Bose: To naprawdę zdumiewające.

Radio Sai: Życie wielbicieli w tamtych czasach musiało być bardzo ciężkie?

Prema Bose: Cóż, przypuszczam że tak, ale nie myśleliśmy w ten sposób, ponieważ uwielbialiśmy towarzystwo Swamiego. Nie było łazienek. Rankiem udawaliśmy się w góry, tam gdzie stoi teraz blok administracyjny. Wtedy było to wielkie wzgórze porośnięte ciernistymi krzewami, zamieszkałe przez świnie i kozy.

Radio Sai: Zapewniało wam trochę prywatności?

Prema Bose: Tak. Zwykle szliśmy tam w dwu lub trzyosobowych grupach, więc zawsze ktoś stał na warcie. Potem biegliśmy na brzeg Ćitrawati prać bieliznę i ubrania.

Radio Sai: Och, rozumiem.

Prema Bose: Tak więc wszystkie te poranne zajęcia były niezłym przeżyciem. W międzyczasie mama przygotowywała obiad. Około jedenastej Swami gromadził nas w sali bhadżanowej. Siadał pośrodku, mając po obu stronach mężczyzn i kobiety i zaczynał śpiewać. Tak naprawdę uczył nas pieśni. Razem z nami przyjeżdżał z Delhi nauczyciel muzyki mamy. Grał na skrzypcach, a Biwi i Ramu śpiewali. Moja siostra i mama były również bardzo dobrymi śpiewaczkami. Swami uczył nas nie tylko bhadżanów, ale również kirtanów Tjagaradży. Często poprawiał śpiewaków. Mówił: „Nie, nie, Tjagaradża miał na myśli te słowa, a nie tamte.” Sesja trwała godzinę, czasami nawet półtorej.

Radio Sai: Ojej!

Prema Bose: Swami śpiewał z nami, uczył nas i instruował jak wymawiać słowa. Później mieliśmy arathi. W tamtych czasach arathi było pieśnią Pawana Purusza. Po tym czekała nas przerwa na obiad.

Radio Sai: Wychowaliście się w mieście. W Puttaparthi wiedliście prymitywne życie. Musiała przyciągać was tutaj nieodparta energia. Czy może pani podzielić się z nami wspomnieniami o spotkaniach z Bhagawanem w czasach, gdy dostęp do Niego był taki łatwy? Na pewno wieczorne sesje odbywały się także na brzegach Ćitrawati. Życie ze Swamim jest zabawą, cudem i nieustanną nauką.

Prema Bose: To prawda. Przyjeżdżaliśmy do tego rolniczego, zacofanego regionu z miasta, z Delhi, ale żaden wysiłek nie wydawał nam się zbyt wielki, ponieważ nieustannie towarzyszył nam Swami. Wypełniał Swoją obecnością cały dzień. Pamiętam, że przychodził i siadał na naszych walizkach, ponieważ nie było krzeseł ani niczego innego, a my siadałyśmy na podłodze. Szybko przykrywałyśmy walizkę kawałkiem materiału, a On siadał na niej i rozmawiał. Pytał o życie w Delhi i o nasze problemy, dawał nam różne rady i jak zawsze drobne życiowe lekcje. Pamiętam, że pewnego dnia mama przygotowała czapati, ale nie wyszły jej dobrze. Powiedziała więc: „To bez znaczenia. To tylko dla nas. Nic nie szkodzi.” Tego dnia przyszedł do nas Swami i powiedział: „Czy wiecie, że w Delhi robią bardzo dobre czapati? Chciałbym zjeść jeden z waszych placków.”

Radio Sai: Ha, ha, ha!

Prema Bose: To była drobna lecz głęboka lekcja życia – cokolwiek robisz, uznaj, że robisz to dla Swamiego. Samo przebywanie z Nim było nauką. Podczas naszej drugiej wizyty towarzyszyła nam ciocia Saraju, to znaczy siostra Rani Maa i jej maluchy. My, dzieci, zbierałyśmy wszystkie ubrania i szłyśmy nad Ćitrawati robić pranie. W tym czasie Swami mieszkał już w mandirze w Prasanthi. Gdy ruszaliśmy na brzeg, wołał do nas przez okno.

Radio Sai: Ha, ha, ha!

Prema Bose: Krzyczał: Hej, chodźcie, chodźcie!”. Więc rzucaliśmy wszystko i wbiegaliśmy do środka, a On siadał i rozmawiał z nami.

Radio Sai: Pranie mogło poczekać. Wołał was Bóg.

Prema Bose: Tak, pranie mogło poczekać. Och i jak z nami rozmawiał! Zachowywał się niemal jak jeden z nas. Był jak dziecko. Grał z nami w różne gry, przystrajał kwiatami trzy i czteroletnie dziewczynki. O, przypomniało mi się! Uczył nas robić girlandy, ponieważ pochodziłyśmy z Delhi i nie umiałyśmy ich splatać.

Radio Sai: Rozumiem. Splatać węzły?

Prema Bose: Tak, splatać girlandy z jaśminu. Nie przy pomocy igły i nici, lecz w tradycyjny sposób, z innych surowców. Siadał i uczył nas tego. Przypominam sobie jeszcze inne zdarzenie. Przebywało tu wtedy niewielu wielbicieli potrafiących odprawić dla Swamiego pada pudżę (ceremonię wielbienia stóp świętej osoby). Pewnego dnia zapytał moją mamę: „Czy wiesz jak się wykonuje pada pudżę?, a ona odpowiedziała: „Nie, Swami. Nie odprawiamy pada pudży, nic o tym nie wiemy.” Polecił: „Dobrze, przyjdź jutro rano i odpraw pada pudżę.” Poszłyśmy razem – mama, siostra i ja – a On przyniósł wszystkie rzeczy potrzebne do złożenia ofiary – kwiaty, kumkum, kurkumę... Potem pokierował moją mamą, pokazując jej krok po kroku jak odprawiać tę ceremonię, każdy jej szczegół. Był taki słodki i cierpliwy. W tamtych czasach dawał nam wskazówki odnośnie wielu spraw. Wieczorami, po herbacie, zabierał nas nad rzekę Ćitrawati. Szedł pierwszy, a my za nim. Po drodze rozmawiał z dorosłymi. Było nas dwanaścioro rozbawionych dzieci. Swami odwracał się do nas i mówił: „Robicie dużo hałasu.” Następnie wkładał ręce w piasek i wyciągał z niego gorące słodycze i inne rzeczy. Podawał je nam i prosił: „Dobrze. Już nie hałasujcie. Bądźcie cicho gdy rozmawiam.”

Radio Sai: Ha, ha, ha!

Prema Bose: Każdego wieczoru, dopóki rozmawiał z dorosłymi, bawiliśmy się wesoło na plaży. Zachowałam z dzieciństwa cudowne wspomnienia znad Ćitrawati.

Radio Sai: A co z tymi gorącymi słodyczami, które Swami wyciągał z piasku... nie były brudne?

Prema Bose: Nie, ani trochę. Nic co wyciągał nie miało na sobie ziaren piasku – czy to był mysore pak (przysmak z pałacu Mysore), chałwa czy kulki laddu (wykonane z pszenicy, ciecierzycy i kokosów). Każdego dnia doświadczaliśmy cudów.

Radio Sai: Wspomniała pani, że pochodzi z rodziny intelektualistów, mających skłonności do analizy. Nie praktykowaliście rytuałów, ponieważ pani mama nie znała pada pudży. A tu był ten młody mistrz duchowy, który, według Jego własnych słów, przeżywał etap cudów i boskich lil. Jak doszło do waszego spotkania? Jak Sai przyciągnął do siebie pani rodzinę?

Prema Bose: Cuda nie miały znaczenia, ponieważ szukaliśmy czegoś głębszego. Pozostaje jednak faktem, że Swami pokazał nam sporo tego, co pan nazywa cudami, choć w tamtych czasach nigdy ich tak nie nazywał. Doświadczaliśmy cudów codziennego życia. Jadąc po raz pierwszy do Swamiego, planowaliśmy zostać z Nim dwa tygodnie. Ale Swami poprosił: „Nie, nie, zostańcie dłużej. Zostańcie jeszcze tydzień lub 10 dni.” Zgodziliśmy się, ponieważ czuliśmy się z Nim bardzo szczęśliwi. Gdy minęło kolejnych 10 dni wyruszyliśmy rankiem do Madrasu, skąd mieliśmy zarezerwowany bilet do Delhi. Gdy wchodziliśmy na stację ostanie wagony wielkiego ekspresu międzymiastowego właśnie opuszczały peron.

Radio Sai: Nie zdążyliście?

Prema Bose: Nie zdążyliśmy. Mama naprawdę się zmartwiła, ponieważ w tamtych czasach zamiana biletu był bardzo trudna. Powiedziała: „Pójdę do zawiadowcy stacji i dowiem się co można zrobić.” Zawiadowca spojrzał na bilet i powiedział: „Proszę pani, na tym bilecie nie ma daty. Może pani jechać każdego dnia.” To był jeden z tych drobnych cudów, jakimi obsypywał nas Swami podczas naszej pierwszej podróży.

Radio Sai: Bilet bez daty!

Prema Bose: Innym razem mama przyjechała na święto Dasara. Gdy miała wracać, Swami poprosił ją do Siebie i zapytał: „Kamala Sarathy, czy masz ze sobą wystarczająco dużo pieniędzy?” Mama odrzekła: „Tak, Swami, mam ich wystarczająco dużo.” Powiedział: „Nie, nie. Proszę, chcę ci dać trochę więcej pieniędzy.” Mama odparła: „Nie, Swami, nie potrzebuję pieniędzy, wystarczą mi te, które mam” i nie wzięła ich. Gdy dojechała do Bombaju – w tamtych czasach, żeby dojechać do Delhi, musieliśmy się przesiadać w Bombaju – okazało się, że jej pociąg został odwołany. Musiała więc kupić bilet pierwszej klasy, ale nie miała takiej sumy.

Radio Sai: Och!

Prema Bose: Zdenerwowała się i czyniła sobie wyrzuty: „Swami dawał mi pieniądze i nie wzięłam ich!” Wtedy na dworcu pojawił się niespodziewanie wujek Narajan. Zdziwił się, widząc ją tutaj, a ona na jego widok poczuła ulgę. Kupił jej bilet. W ten sposób Swami pokazał nam...

Radio Sai: …że wie, co się wydarzy. Jaka magia kryje się za nieodpartym urokiem Swamiego?

Prema Bose: Jeśli się nie mylę, podczas naszej drugiej wizyty w Puttaparthi mnóstwo wielbicieli płakało opuszczając aśram. Mama, stojąc przy furtce, patrzyła na to i mówiła sobie: „Coś musi być w Swamim. Coś więcej niż cuda. Tych wszystkich wielbicieli przyciąga tutaj Jego miłość. Dlaczego tu przyjeżdżają i dlaczego są tacy smutni, gdy muszą stąd wyjechać? Chodzi o Jego miłość i o Jego przesłanie.” Gdy tak tam stała i myślała, Swami podszedł do niej po cichutku z tyłu i rzekł: „Kamala Sarathy, twoja myśl jest prawdziwa.”

Radio Sai: Ach!

Prema Bose: I polecił: Zatrzymaj tę myśl.”

Radio Sai: Potwierdził to.

Prema Bose: Tak, potwierdził, że Jego miłość i przesłanie są o wiele ważniejsze od cudów. Swami często pisał do mamy. W jednym z listów poprosił, żeby przyjechała na Dasarę. Mniej więcej w tym samym czasie moja siostra miała egzamin Senior Cambridge (wieńczący12 klasę, obowiązujący we wspólnocie Brytyjskiej do 1950 r.), więc mama nie chciała zostawiać jej samej. Czuła, że musi jej towarzyszyć i podtrzymywać ją. Pewnego dnia miała sen, w którym ujrzała dwie dziewczynki pływające w basenie. Swami wskazał na nie i powiedział: „Zobacz, dzisiaj twoje córki pływają w basenie. Jutro będą pływać w oceanie życia. Czy będziesz tam z nimi? Kto je będzie chronił? Nie ty, ale Ja!”

Radio Sai: Hmm!

Prema Bose: Tym snem Swami wskazywał, że jej przywiązanie do dzieci stanowi przeszkodę w duchowości. Postanowiła pojechać do Puttaparthi. Wtedy nagle przyjechał wujek z Madrasu i rzekł: „Posłuchaj, ja ją będę wspomagał. Możesz jechać.”

Radio Sai: O, doskonałe zgranie w czasie!

Prema Bose: W taki oto sposób Swami nakłonił ją wtedy do wizyty.

Radio Sai: I nauczył ją jak uwalniać się od przywiązań.

Prema Bose: Dokładnie! Uczył nas lekcji odnoszących się do każdego aspektu życia. To było zadziwiające.

z H2H tłum. J.C.



[1] Tragarze w południowej i wschodniej Azji.

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.