Bliski i drogi

Rosie Loew

Moja duchowa przygoda rozpoczęła się 23 listopada 1971 roku, gdy miałam 22 lata. Chociaż wtedy o tym nie wiedziałam, był to pomyślny dzień – urodziny Sathya Sai Baby. Wyjechałam w dwutygodniową podróż do Amsterdamu, która przerodziła się w dwuletnią wędrówkę przez Amsterdam, Włochy, Grecję, Izrael, Cypr, Pakistan, aż w końcu dotarłam do Indii.
Ta przygoda zmieniła moje życie.
Urodziłam się i wychowałam w Nowym Jorku w latach 60., w czasach, gdy wszyscy byli zaangażowani w alternatywne i eksperymentalne style życia. Interesowała mnie dobra zabawa, siedzenie w kawiarniach, rozmowy o sztuce i odurzanie się. Nie traktowałam poważnie swojej pracy ani nie chciałam się w nic angażować.
Wychowanie w dużej, wielopokoleniowej i kochającej się żydowskiej rodzinie dało mi silne, zdrowe i szczęśliwe podstawy, które chroniły mnie przed urokiem presji społecznej, umożliwiając mi prowadzenie umiarkowanego i zrównoważonego życia. Regularnie jedliśmy weekendowe kolacje z co najmniej dwudziestoma osobami. Między starszymi i młodszymi członkami rodziny istniała silna więź. Moi rodzice nie byli religijni, ale obchodzili święta i przestrzegali tradycji. To uczucie bliskości i przynależności jest cudownym wspomnieniem – takim, które pielęgnuję do dziś.
Podróż w 1971 roku była moją pierwszą poza granicami Stanów Zjednoczonych. Przygoda podróżowania, poznawania nowych kultur i spotykania ludzi z różnych krajów była dla mnie swego rodzaju objawieniem. Wszędzie, gdzie się pojawiłam, poznawałam nowych przyjaciół, którzy dołączali do mojej wyprawy. Obudził się we mnie duch Marco Polo. Jeździłam w góry, aby odwiedzać odległe historyczne miejsca, a do wielu miejsc i krajów przyciągała mnie ich duchowa historia.
Kiedy przyjechałam do Izraela, postanowiłam, aby zaoszczędzić pieniądze, zamieszkać w kibucu – samowystarczalnej wspólnocie, w której członkowie razem mieszkają i pracują. Moim zadaniem była praca w kuchni, podawanie śniadań i obiadów, wykładanie jedzenia i sprzątanie po posiłkach. Była to duża społeczność – wszyscy pracowali bardzo ciężko, ale wydawali się czerpać siłę i radość z ducha wspólnej służby. Czułam, że moja „rodzina” rozszerza się i mnoży wraz z postępem w mojej podróży.
Podróżowałam wzdłuż i wszerz Izraela, który pełen jest starożytnych i świętych miejsc. Odwiedziłam wszystkie miejsca kultu, związane z islamem, chrześcijaństwem i judaizmem. Byłam tym przesiąknięta, a poczucie wielkiej satysfakcji przenikało całe moje jestestwo. Pewnego razu, na pustyni Judzkiej, miałam marzenie, że uczestniczę w tworzeniu nowego rozdziału w historii, takiego, w którym będą reprezentowane wszystkie religie i kultury; nowej ery, która przyniosłaby korzyści całej ludzkości.
Pewnego ranka, krótko po tym doświadczeniu, siedziałam w kawiarni w Istambule, gdy weszła dziewczyna ubrana w wielobarwny strój z jaskrawo rudymi włosami i usiadła przy moim stoliku. Byłam zaskoczona jej wyglądem – nigdy wcześniej nie widziałam nikogo tak kolorowego. Przez około dwie godziny opowiadała nam o swoich przygodach w Indiach. Twierdziła, że kolor, kultura i duchowość Indii są wyjątkowe.
Zastanawiałam się, co pomyślą moi rodzice, gdy powiem im o moim nowym planie podróży: wyprawie lądowej do Indii! W końcu byłam poza domem już ponad sześć miesięcy. Postanowiłam zadzwonić i przedstawić im mój nowy, rozszerzony plan podróży.
Moja mama była bliska łez, ale zapewniłam rodziców, że będą im wysyłać list raz w tygodniu. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że koła przeznaczenia zostały już wprawione w ruch i nic na świecie nie może ich zatrzymać.
Na Dalekim Wschodzie „gość jest Bogiem” i przez następne trzy miesiące doświadczaliśmy tego, poznając niesamowitych ludzi, którzy często zapraszali nas na kolację do swoich skromnych domów. Jednak tamtejsza woda i jedzenie odbiły się na moim zachodnim organizmie. Gdy dotarliśmy do Lahaur w Pakistanie, lekarz stwierdził, że mam czerwonkę i muszę iść do szpitala. Pomyślałam: „Jeszcze nie; jeśli mam umrzeć, to przynajmniej niech stanie się to w Indiach”.
Kiedy przyjechaliśmy do Amritsaru, było 46 stopni w cieniu. Moi przyjaciele zrobili wszystko, aby zapewnić mi wygodę, ale w końcu postanowiliśmy przenieść się do klimatyzowanego hotelu. Niedługo potem przewieźli mnie do Szpitala Ogólnego, gdzie otrzymałam odpowiednią opiekę medyczną, w tym kilka tabletek, które niewiele pomogły. Gdy już wyjeżdżaliśmy, młody sikhijski lekarz powiedział nam, że powinniśmy pojechać w Himalaje, gdzie klimat i duchowość tego miejsca szybko mnie uzdrowią. Nie znaliśmy Himalajów, ale nasze wewnętrzne przeczucie krzyczało głośno: Jedźcie! W jakiś sposób czułam, że moja podróż osiąga punkt kulminacyjny.
Dotarcie do Himalajów autobusem zajęło nam około trzech dni. Krajobraz, ludzie i miejsca wydawały mi się znajome. Szczyty i pachnące górskie lasy budziły głębokie wspomnienia i odległe uczucia. Kiedy dotarliśmy do Dalhousie, górskiej stacji w Himachal Pradesh, położonej na wysokości 2400 metrów, miałam wrażenie, jakbym znalazła się w samym sercu najwyższych szczytów Indii. Byłam zachwycona. Moja choroba przestała mnie niepokoić.
Zaledwie godzinę po tym, jak wysiedliśmy z autobusu, stanęliśmy twarzą w twarz z tybetańskim mnichem. Wyglądał zachwycająco w czerwonych butach, trzymając duży czarny parasol. Wyczułam jego spokój i zadowolenie. Nigdy wcześniej nie spotkałam kogoś takiego jak on. Spojrzał w naszą stronę i przywitał nas słowami „Teshe deleg” co po tybetańsku oznacza „Czczę światło, które jest w tobie”. Jego angielski był zaskakująco dobry – lepszy niż nasz tybetański! Zapytał, czy mamy gdzie się zatrzymać i zaprosił nas do gościnnych pokoi w swoim klasztorze. Nie mogłam w to uwierzyć. To było dokładnie to, czego chciałam doświadczyć. Wszystko zdawało układać się w całość. Zaczynałam rozumieć, jak toczy się koło przeznaczenia, gdy spełniają się pragnienia. Po dwóch tygodniach mój stan znów się pogorszył, ale teraz byłam spokojna, bo tutaj w Indiach czułam się jak w domu. I jakoś głęboko w sercu wiedziałam, że jestem pod opieką.
W pobliżu mieszkała brytyjska pielęgniarka. Poleciła mi udać się do pobliskiej belgijskiej misji, w której mieścił się mały szpital. Tam przywitała mnie Matka Przełożona, która z wielkim współczuciem powiedziała, że w ciągu dziesięciu dni będę całkowicie zdrowa. Codziennie odwiedzała mnie i rozpieszczała gotowanymi potrawami i duchowymi pieśniami, które wspólnie śpiewałyśmy.
Kiedy opuszczałam szpital, aby wrócić do tybetańskiego domu, zobaczyłam ulotki informujące o nauczycielu medytacji o imieniu U.S.N. Goenkaji, który miał przyjechać, aby nauczać metody medytacji zwanej wipassana[1]. Uważano, że Budda używał tej metody, aby osiągnąć oświecenie. Technika ta polega na koncentracji umysłu na oddechu — między czubkiem nosa a wargą —prowadzącej ostatecznie do kontemplacji i głębokiej medytacji. Wskazania Buddy były częścią tej wielkiej nauki. Pierwszy raz usłyszałam, że „wyzwolenie”, „błogość” i „pokój” mogą być celami indywidualnymi, ale i społecznymi, a umysł jest siecią pragnień, które rodzą niepokój i niezadowolenie.
Podróżowaliśmy razem z Goenkajim, ponieważ jego nauki i wskazówki były niezwykle cenne. Dzięki systematycznej praktyce i słuchaniu wykładów stałam się bardziej zdyscyplinowana. Wiedziałam, że ta ścieżka będzie oznaczała życie pełne wyzwań i byłam gotowa stawić im czoła. To była duża zmiana w porównaniu z moim obojętnym i niezaangażowanym nastawieniem sprzed zaledwie roku.
W samym środku tych wydarzeń otrzymałam list od mojej rodziny, w którym pisali, że chcą mnie odwiedzić w Indiach. Zamarłam. Co ja tutaj z nimi zrobię?! Na pewno nie będą medytować! Zmieniłam więc plany i postanowiłam wybrać się z rodziną w podróż po Indiach, odwiedzając New Delhi, Jaipur, Agrę, Cochin, Bombaj i Bangalore.
Podczas tej podróży wielokrotnie natknęłam się na imię Sai Baby. Widziałam Jego zdjęcia w wielu miastach. W tamtym czasie uważałam Babę za wielkiego Nauczyciela i cudownego Świętego, ale ponieważ byłam już zaangażowana w bezosobową praktykę, nie miałam ochoty Go zobaczyć.
Moi rodzice wyjechali, bardzo zadowoleni, że zobaczyli Indie i mnie. Ze smutkiem zdałam sobie sprawę, że wkrótce i ja będę musiała wyjechać, ponieważ moja wiza wkrótce wygasała. Wróciłam do domu przez Kenię, gdzie wraz z przyjaciółką wynajęłyśmy mały bungalow w deszczowym lesie w pobliżu góry Kenia. Piękno i spokój oraz nasze codzienne medytacje pomogły nam przygotować się na powrót do domu. Zrobiłyśmy jeszcze krótki przystanek w Izraelu i Anglii. Prawie dwa lata po moim wyjeździe w końcu wróciłam do Nowego Jorku.
***
Byłam pełna doświadczeń i uczuć, o których wcześniej nawet nie marzyłam. Rozwinęłam wewnętrzną wytrwałość i oddanie wobec duchowej ścieżki oraz jej praktyk, a także głębsze zrozumienie wartości życia. Zobaczyłam, że moje spojrzenie na własne codzienne życie i miejsce w społeczeństwie, całkowicie się zmieniło. Moja praca w nieruchomościach stała się teraz kolejnym duchowym ćwiczeniem. Zmieniłam się i wiedziałam, że nie będzie powrotu do moich dawnych nawyków. Tam, gdzie kiedyś nie odczuwałam żadnego zaangażowania, teraz czułam poświęcenie. Teraz moje życie miało cel, dyscyplinę i kierunek. Z osoby spędzającej bezczynnie godziny w kawiarniach na Manhattanie, stałam się kimś, kto potrafi medytować dziesięć godzin dziennie w Himalajach.
Kiedy kilka tygodni po powrocie jadłam kolację z moją najlepszą przyjaciółką, jednym z pierwszych pytań, jakie mi zadała, było: „Widziałaś Sai Babę?”. Byłam zdumiona, słysząc to. Teraz Jego imię usłyszałam tu, w Nowym Jorku, i to od mojej najlepszej przyjaciółki! Zapytała, czy chciałabym pójść w czwartek wieczorem na spotkanie do Hildy Charlton. Spotkania u Hildy były bardzo barwne, pełne energii i duchowej pożywki, a wszyscy uczestnicy wydawali się zadowoleni. Byłam przyzwyczajona do samotnej medytacji przez dziesięć godzin dziennie, więc śpiewy i dyskusje były dla mnie całkowicie obce – a jednak byłam nieco zaintrygowana. Od 1974 do 1976 roku uczestniczyłam w spotkaniach, ponieważ pragnęłam przebywać wśród ludzi podążających duchową ścieżką.
W tym okresie regularnie miewałam sny o Sai Babie. Miałam 23 sny w ciągu 24 miesięcy! Każdy z nich był niezwykle realistyczny, jakby naprawdę się wydarzył. Sny zmieniały się w zależności od moich potrzeb w danym momencie. Baba był w nich moim towarzyszem, duchowym nauczycielem, doradcą i najlepszym przyjacielem. Byłam z tego powodu bardzo szczęśliwa i w końcu powiedziałam mojej przyjaciółce: „Jeśli będę miała jeszcze jeden sen, pojadę wreszcie zobaczyć tego Sai Babę”.
W końcu, na początku grudnia 1976 roku, wyjechałyśmy. Byłam bardzo ciekawa, jak zareaguję, widząc Babę na żywo i jakie będą moje uczucia.
Dotarłyśmy akurat na darszan w Whitefield i zajęłyśmy miejsca w kolejce na darszan naprzeciwko Jego domu. Czułam się całkiem spokojna, a dzięki technice wipassany, osiągnęłam uważną i zdyscyplinowaną postawę. Baba wyszedł, poruszając się bardzo wolno i pewnie; jego pomarańczowa szata i włosy „afro” błyszczały, a słońce wokół niego zdawało się świecić jeszcze jaśniej. Gdy zbliżył się do ludzi, patrzyłam na Niego nie odrywając wzroku. Jego aura się nasiliła, a ja zauważyłam, że moje serce bije tak szybko, że obawiałam się, iż osoba obok mnie je usłyszy. To trwało jakiś czas; czułam się bardzo szczęśliwa, a w mojej świadomości rozpoczął się wewnętrzny monolog. Nie pochodził z mojego umysłu; była to wyższa świadomość, która powtarzała w kółko: „To ktoś bliski i drogi tobie, ktoś, kogo znasz od zawsze”. W następnej sekundzie Sai Baba szedł prosto w naszym kierunku. Podszedł do mnie w całej swojej okazałości i powiedział: „Przyjechałaś, jesteś od Hildy Charlton?”.
W tym momencie poczułam, jak wypełnia mnie bezwarunkowe światło i miłość, i odpowiedziałam: „Tak, ale teraz będę widzieć tylko Ciebie!”.
Baba powiedział: „Tak, tak. A skąd pochodzisz?”.
„Z Nowego Jorku”. Uśmiechnął się i odszedł w stronę pozostałych ludzi, którzy z niecierpliwością Go oczekiwali.
Odwróciłam się do mojej przyjaciółki i bez chwili wahania powiedziałam: „Połączenie jest teraz całkowite; Baba jest tym, kogo zawsze szukałam. On jest dla mnie wszystkim, jest całym moim światem”.
Rozpływałam się w błogości. To roztopienie było niepodobne do niczego, czego kiedykolwiek doświadczyłam — bardzo realne i wyraźne uczucie. Po tym spotkaniu zdałam sobie sprawę, że ręka Baby prowadziła mnie przez całe moje życie. Moja przeszłość i teraźniejszość nabrały teraz sensu; były długim, powolnym przygotowaniem do spotkania z Babą oraz poznania Jego przesłania i misji. Później dowiedziałam się od innych, że Baba wzywa nas do siebie, kiedy On chce – a nie wtedy, kiedy my pragniemy. I ukazuje się w naszych snach ze Swojej woli, a nie naszej.
Wkrótce po tym Baba wyjechał do Puttaparthi, a my podążyłyśmy za Nim. Kiedy dotarłyśmy do Jego aszramu, Prasanthi Nilayam, poczułam, że to miejsce ma świętą i podniosłą atmosferę, ale to miejsce miało również świecki cel. Istniały programy pomocy społecznej i zdrowotnej, instytucje edukacyjne dla młodzieży, a nawet duża, Światowa Organizacja Służby. Miałam wrażenie, że moje marzenie o uczestnictwie w nowej erze się spełniło!
Powiedziałam mojej przyjaciółce, że wiem, iż Baba zaprosi nas na interview i wkrótce potem zostałyśmy włączone do dużej grupy około dwudziestu pięciu osób. Byłam ostatnią, która weszła do pokoju interview. Baba rozmawiał ze mną, mając twarz bardzo blisko mojej i powiedział mi rzeczy bardzo osobiste, znane tylko mnie. Potwierdzało to Jego wszechwiedzę.
***
Cztery lata później, w 1980 roku, moja kolejna podróż do Baby miała dla mnie szczególne znaczenie, ponieważ moja matka postanowiła pojechać razem z nami. Przeczytała kilka książek o Babie i widziała ogromną zmianę, jaka zaszła we mnie, a teraz sama chciała Go zobaczyć i poznać.
Baba przebywał w Whitefield, ale nie cieszyłyśmy się tam zbyt wielką Jego uwagą. Moja mama była bardzo rozczarowana, ponieważ nie odczuwała duchowego kontaktu. Jednak po świętach Bożego Narodzenia wszystko zaczęło się zmieniać. Baba pojechał do Puttaparthi, a my pojechałyśmy za Nim i dostaliśmy skromny pokój. Przygotowałyśmy mamie wygodne miejsce do spania na podłodze i ku mojemu zaskoczeniu, pokochała aszram. Czuła się tam bardzo spokojna i wyciszona.
Pewnego popołudnia czekając w kolejce na darszan mama i ja nie siedziałyśmy razem. Pomyślałyśmy, że w ten sposób będziemy miały większą szansę, aby Baba zwrócił na nas uwagę. Baba podszedł do mojej mamy, uśmiechnął się i patrząc jej głęboko w oczy, powiedział: „Matka tutaj, a córka tam; matka i córka powinny siedzieć razem”. Mama poczuła, że Baba w końcu ją zauważył.
Kilka dni później Baba zaprosił nas na interview. Była duża włoska grupa, mama, ja i dwoje przyjaciół. Byłam podekscytowana, że mama będzie miała okazję usłyszeć i zobaczyć Babę oraz poczuć Jego obecność. Ludzie przez dwadzieścia minut zadawali wszelkiego rodzaju pytania.
Gdy w końcu zapadła cisza, moja mama przemówiła. Przedstawiła mnie jako swoją córkę i powiedziała Babie, że jesteśmy bardzo szczęśliwe, mogąc Go zobaczyć. Baba odpowiedział: „Tak, dobrze ją znam. To jej piąta wizyta tutaj i ona także jest moją córką”.
Byłam poruszona faktem, że moja boska Matka Sai i moja ziemska matka właśnie się spotkały. A moja mama była bardzo podekscytowana, zwłaszcza po kilku materializacjach.
Tydzień później dowiedziałam się, że moja mama napisała do Baby list i podała mu go na darszanie. W Nowy Rok Baba podszedł do nas i ponownie zaprosił nas na interview.
Nie znałam treści listu mamy, ale jak się okazało, zawierał najważniejsze pytanie dotyczące Baby.
W tym interview uczestniczyły również inna matka z córką oraz dwie moje przyjaciółki. Było to bardzo kameralne spotkanie. Siedziałyśmy blisko Baby, który siedział w fotelu, w radosnym i żartobliwym nastroju. Sprawił, że czułyśmy się swobodne i rozluźnione, a Jego miłość wypełniała całe pomieszczenie. Zmaterializował wibhuti, a moja mama przyglądała się temu uważnie. Najpierw rozmawiał z drugą matką i córką, po czym zmaterializował dla niej pierścień. Kobieta płakała ze szczęścia.
Następnie Baba zwrócił się do mojej mamy i zapytał: „Jak się masz?”. Z determinacją i głębokim pragnieniem uzyskania odpowiedzi na swoje najważniejsze pytanie, moja mama odpowiedziała: „Baba, dlaczego wszyscy tutaj widzą w Tobie Boga, a ja nie?”.
Baba powoli pochylił się w fotelu, spojrzał jej głęboko i współczująco w oczy i powiedział: „Kiedy uświadomisz sobie, że Bóg jest w tobie, wtedy zobaczysz we mnie Boga”.
Przez następne pół godziny Baba trzymał moją mamę za rękę, od czasu do czasu obracając jej ślubną obrączką. Na polecenie Baby moja mama i ja siedziałyśmy na podłodze tuż obok Jego fotela. Pozostała czwórka siedziała wokół nas.
Potem Baba zapytał mnie: „Jak się czujesz?”. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, Baba opowiedział mi szczegółowo o moich problemach zdrowotnych. Zapewnił, że zajmie się tymi drobnymi problemami i że nie mam się niczym martwić. Następnie poruszył temat mojej pracy i wspomniał małą kłótnię, jaką miałam z szefem. Przypomniał, że wołałam Go wtedy, proszą o pomoc. Powiedział, że nie wypada się złościć, bo złość nie jest dobrą cechą. Powinniśmy mówić do innych słodko i życzliwie. Następnie opisał inne kobiety z mojego biura, mówiąc, że kiedy nie są zajęte, prowadzą niegodne kobiet rozmowy, a ja do nich dołączam. Cóż mogłam powiedzieć? Miał rację!
Rozmowa wróciła do mojej matki, która, jak zauważyłam, siedziała promieniując szczęściem. Baba zapewnił ją, że mój ojciec jest człowiekiem o „dobrym sercu” i że jej brat bardzo szybko wraca do zdrowia po operacji na otwartym sercu, i że moja siostra będzie pod Jego opieką. Nie powinna się martwić ani bać; Baba jest z nami!
Poprosiłam wtedy Babę, aby pobłogosławił pierścień, który nosiłam. Wziął go ode mnie i uważnie mu się przyjrzał.
„To bardzo dobry wyrób” — powiedział, zwracając mi go. Pochylając się w fotelu, aby oddać mi pierścień, powiedział coś cicho, co miało dla mnie ogromne znaczenie i obudziło we mnie głębsze zrozumienie. Było to tak słodkie, tak pełne Jego boskiego współczucia i przewodnictwa, że poczułam się, jakby czas się zatrzymał i straciłam świadomość chwili. W tym błogim, nieświadomym stanie położyłam głowę na kolanach mojego boskiego Ojca i zatopiłam się w Jego boskiej miłości. A potem stopniowo zaczęłam słyszeć odległą rozmowę, która przywracała mnie do rzeczywistości. Baba delikatnie pociągał mnie za włosy i słodko mówił: „Wstań, podnieś się”.
„Obudziłam się” i zobaczyłam mojego boskiego Ojca, który czuwał i moją mamę siedzącą tuż obok. Czułam się całkowicie swobodnie, ale potem nagle przemknęło mi przez myśl: „Ojej, co ja właśnie zrobiłam?”. Ta chwila była dla mnie zupełnie nietypowa. Po sekundzie ta myśl zniknęła, a po kolejnej sekundzie przyszło zrozumienie, że plan Baby polega na tym, by dać każdemu z nas dokładnie to, czego potrzebujemy, abyśmy mogli otrzymać to, co naprawdę przyszedł nam dać — wyzwolenie.
To błogie doświadczenie zanurzenia się w Jego świetle i miłości jest prawdziwym stanem atmicznej rzeczywistości. Baba jest wielkim transformatorem. Napełnia nas wszystkich sobą i kieruje na właściwą ścieżkę, ścieżkę dharmy, abyśmy mogli osiągnąć nasz duchowy cel. Staje się dla nas wszystkim – ucieleśnioną bezwarunkową miłością w ciągłym działaniu.
Baba zakończył interview, pozwalając nam wykonać padanamaskar i podarował nam paczuszki wibhuti. Na pożegnanie jako najczulszy gospodarz, odprowadził nas na plac darszanowy. My, oczywiście unosiliśmy się jak we śnie.
Moja mama przyjechała, aby zobaczyć Babę, a On poświęcił jej Swoją boską uwagę i obudził ją do duchowego życia. Chociaż minęło już osiem lat od jej pobytu w Indiach, Baba podczas moich corocznych wizyt często pyta: „Jak się czuje twoja mama?”. Jeśli chodzi o mnie, Baba jest Awatarem tej epoki. A Prasanthi Nilayam to nie tylko miejsce w Indiach, ale także miejsce w moim sercu, gdzie przebywa Baba.
Każdy z nas ma z Nim wyjątkowe doświadczenia. To nasze wielkie szczęście znać Babę, zobaczyć Go, usłyszeć i służyć całej ludzkości jako Jego instrument. Służba jest naszą największą szansą, aby wyjść poza ograniczone „ja”, poświęcając wszystkie nasze działania Bogu.
Będę nadal modlić się o łaskę Swamiego i kontynuować swoją duchową podróż, aż dotrę do Jego lotosowych stóp... i połączę się z boskością.
Życzę, byśmy wszyscy się tam spotkali! Dżej Sai Ram.
– źródło: rozdział z książki „Transfornation Of the Heart (Transformacja serca)”
 – tłum. E.GG.
 
[1] Wipassana, czyli „widzieć rzeczy takimi, jakimi są naprawdę”, to jedna z najstarszych indyjskich technik medytacyjnych. 

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.