Powrót do Salwadoru

John Behner

Kiedy nadszedł czas powrotu do Salwadoru, zadzwoniłem do linii lotniczych, aby potwierdzić rezerwację, a kobieta odpowiedziała: „Jaka rezerwacja?”. Powiedziała, że mojego nazwiska nie ma na liście pasażerów i że nie ma już wolnych miejsc na ten lot – zapytała więc, czy chcę być na liście oczekujących. Całkowicie zdezorientowany, powiedziałem jej, że oddzwonię później. Kiedy po południu poszedłem na darszan, Swami zapytał mnie, kiedy wyjeżdżam. Odpowiedziałem, że moja rezerwacja została anulowana i nie wiem dokładnie, kiedy uda mi się zarezerwować nowy lot. Swami obdarzył mnie tym radosnym spojrzeniem, kiedy robi sobie z ciebie żarty i powiedział: „Wiem, Swami ci powie, kiedy wyjechać”. Pomyślałem: „Dobrze, wezmę jeszcze kilka dni urlopu”. Zadzwoniłem do mojego pracodawcy w Nowym Jorku i poinformowałem, że wrócę kilka dni później. To była międzynarodowa firma, a ja byłem kierownikiem jej oddziału w Salwadorze, zatrudniającego ponad 350 pracowników. Po kilku dniach dowiedziałem się, że Swami jedzie do Chennai. Zapytałem więc Swamiego, czy mam dołączyć, mając nadzieję, że każe mi wracać do domu. Ale On powiedział: „Tak, jedź do Chennai”. Więc pojechałem z wieloma innymi wielbicielami do Chennai, gdzie mieliśmy darszan w Abbotsbury i Sundaram. W porannej procesji nagasankirtanie uczestniczyło ponad 10 000 wielbicieli, a specjalne służby Sewa Dal pomagały lokalnej policji utrzymać porządek wśród tłumów. Po kilku dniach wróciliśmy do Whitefield, a Swami nadal nie powiedział mi nic o dacie mojego powrotu. Wysłałem więc telegram do firmy, że nadal mam opóźniony lot powrotny. Następnie usłyszałem, że Swami wybiera się do Kodaikanal. Ponownie zapytałem Swamiego, czy mam przyjechać do Kodaikanal, myśląc, że tym razem na pewno każe mi wracać do domu. Był już wtedy kwiecień i miałem trudności z wytłumaczeniem mojemu szefowi w Nowym Jorku, że to Bóg powie mi, kiedy mogę wrócić. Jednak Swami powiedział: „Tak, przyjedź do Kodaikanal”. Byłem już wcześniej w Kodaikanal dwa razy, w 1984 i 1985 roku, ale tym razem było to zupełnie inne doświadczenie. Byłem zapraszany wieczorami do domu Swamiego, aby słuchać Jego wspaniałych opowieści i satsangów prowadzonych przez studentów. Byliśmy w Kodaikanal przez 6 tygodni. Ponieważ plac bhadżanowy był w rozbudowie, każdego dnia po porannym darszanie pracowaliśmy, przekopując zbocze góry, aby zrobić miejsce na większy plac. Swami od czasu do czasu przychodził i nadzorował pracę, a potem rozdawał wszystkim koktajle mleczne. Obdarował mnie pięcioma audiencjami i za każdym razem pytałem Swamiego o mój powrót do domu. Odpowiadał tylko wymijająco, na przykład: „Zobaczymy się jutro” lub „Poczekaj” lub zręcznie zmieniał temat. Był już maj, kiedy nasz pobyt w Kodaikanal dobiegł końca i nadszedł czas powrotu do Whitefield przez Ooty. Wciąż zastanawiałem się, co Swami dla mnie zaplanował. Czy chce, abym został i uczył zarządzania biznesem na Jego uniwersytecie? A może chce, abym rzucił pracę w tej „głupiej firmie” (pracowałem dla dużej międzynarodowej firmy spożywczej), jak ją nazywał? Kilka dni po przyjeździe do Whitefield otrzymałem telegram z firmy informujący mnie, że mogę zostać w Indiach tak długo, jak chcę, ponieważ nie mam już pracy. Był już pierwszy czerwca. Próbowałem pokazać telegram Swamiemu, ale nasza ciepła relacja jakby się ostudziła, a ja już nie istniałem dla Niego. Mimo to nadal miałem przywilej uczestniczenia w wieczornych sesjach w Trayee. Pewnego wieczoru Swami opowiedział historię o tym, jak awatarowie nie zawsze mówią swoim wielbicielom wprost, co mają robić, ale komunikują się za pomocą znaków. Wielbiciel musi być wystarczająco bystry, aby ten znak rozpoznać i poprawnie zinterpretować. Po zakończeniu sesji stałem przed drzwiami Swamiego, modląc się i mając nadzieję, że da mi znak i pomoże mi być wystarczająco bystrym, aby go rozpoznać i poprawnie zinterpretować. Kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem przy moich stopach monetę 5 paisa. Podniosłem ją, nie ze względu na jej wartość, ale dlatego, że wydawało mi się dziwne – znaleźć monetę przy drzwiach Swamiego, gdzie wolontariusze Seva Dal regularnie zamiatają podłogę. Wracając do pokoju, podrzucałem monetę w powietrze, i nagle dotarło do mnie, że liczba 5 na monecie może być wskazówką co do daty mojego wyjazdu. Zbliżał się 5 czerwca. Następnego ranka zadzwoniłem do linii lotniczych i powiedziano mi, że na lot 5 czerwca jest długa lista oczekujących. Jak się okazało, 5 czerwca Swami wyjeżdżał do Prasanthi Nilayam, a wszyscy studenci ustawili się po obu stronach samochodu Swamiego, gdy odjeżdżał. Ja również ustawiłem się w szeregu. Kiedy Swami podszedł do mnie, zapytałem, czy powinienem wyjechać tego dnia. Nie odpowiedział od razu, ale odwrócił się, by dać padanamaskar drugiej grupie studentów. Wtedy usłyszałem, jak mówi: „Tak, tak, tak”. Nie wiadomo, czy odpowiadał na moje pytanie, czy rozmawiał z kimś innym, ale powiedział to trzy razy. Postanowiłem zaryzykować i pojechałem na krajowe lotnisko, skąd miałem lokalny lot do Delhi. Czy mając wygasłą wizę i niepodlegający zwrotowi 45-dniowy bilet międzynarodowy w ręku, będę miał nadal szczęście? Pani przy stanowisku rezerwacji przekazała mi złe wieści, samolot był przepełniony. Po tym, jak wszyscy pasażerowie weszli na pokład, około 25 osób stało i czekało, wszyscy z listy oczekujących. Wtedy inna pani z obsługi ogłosiła, że wszyscy czekający pasażerowie zostaną skierowani do samolotu Air India lecącego na lotnisko Schiphol w Amsterdamie, które było następnym miejscem przesiadki. W ten sposób mój niepodlegający zwrotowi, nieważny bilet umożliwił mi dotarcie do Europy, a stamtąd na dalszy lot do domu. Zadzwoniłem do mojego szefa z Europy i powiedziałem mu, że jadę do domu i wpadnę do biura w poniedziałek, aby odebrać ostatnią wypłatę. Powiedział tylko „Dobrze” i dodał, że porozmawiamy w poniedziałek.
Deszcz Bożej Łaski
Kiedy w poniedziałek przyszedłem do biura, wszyscy pracownicy byli szczęśliwi, że mnie widzą. Nikt nowy nie siedział przy moim biurku. Spojrzałem na wyniki finansowe z okresu mojej nieobecności i zauważyłem, że były nawet lepsze niż wtedy, kiedy wyjeżdżałem. Zadzwoniłem do szefa i zapytałem, co mam dalej robić. Powiedział, że omawiali moją sprawę w Nowym Jorku (głównej siedzibie) i postanowili przyznać mi podwyżkę wynagrodzenia o 25%. Z niedowierzaniem zapytałem: „Ile?”. Myślałem, że źle go zrozumiałem. Dodał jeszcze, że otrzymam wynagrodzenie za cały czas spędzony w Indiach, jako płatny urlop. Zaskoczony powiedziałem: „Słucham?”. Wtedy wyjaśnił, że gdy firma przeanalizowała obecne wyniki finansowe w porównaniu z rokiem ubiegłym, okazało się, że to kolejny rok doskonałych wyników. Dlatego otrzymam również premię. Dosłownie spadł na mnie deszcz pieniędzy, a może raczej Łaska Boża? Takie były deszcze Boskiej Łaski od Swamiego!
– tłum. E.GG.
 

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.