
Wszystko jest dziełem Boga
Phil Gosselin
Pamiętam, jak mój dziadek zapytał mnie, kiedy
miałem pięć lat, kim chcę zostać, gdy dorosnę. Chociaż po urodzeniu nadano mi
imię bohatera „Wielkich nadziei”, ku jego rozbawieniu odpowiedziałem: „Chcę
zostać śmieciarzem”. Moja rodzina z pewnością miała wobec mnie wysokie
oczekiwania, bo zawsze wysoko ceniła karierę. Moja matka często doradzała mi w
sprawie pracy, zachęcając mnie do skorzystania z tej czy innej propozycji,
chociaż według przysłowia: „lekarzu, ulecz samego siebie”, miała trudności ze
znalezieniem własnego powołania.
Kiedy byłem dzieckiem, ulubioną grą rodziny
była „Kariera”. Jednak, kiedy poszedłem na studia, gra przestała pomagać. Nie
wiedziałem, jakie mam powołanie.
W ostatnim roku studiów, po przeczytaniu
wielu książek o jodze i spotkaniu wielu joginów, zdecydowałem, że bycie joginem
to prawdziwe i wartościowe powołanie, które pasuje do mojego budzącego się
zainteresowania duchowością. Ta nowa potencjalna tożsamość była jednocześnie
bardzo atrakcyjna dla mojego ego, które było oczarowane egzotyczną
wspaniałością postrzegania siebie jako jakiejś wyjątkowej duchowej istoty. Moje
zachodnie wyobrażenie wędrownego sadhu
pasowało również do mojego oszczędnego, wręcz skąpego charakteru. Moje
hipisowskie skłonności w tamtym czasie skłaniały mnie ku życiu swobodnego
wędrowca, który może podróżować autostopem i spać gdziekolwiek. Więc oprócz
tego, że pociągało mnie duchowe życie jogina, byłem również kulturowo i
emocjonalnie przyciągany do tego wyobrażenia.
Po studiach, aby zarobić na wyjazd do Indii,
pracowałem jako taksówkarz. Ta tymczasowa kariera stała się jeszcze bardziej tymczasowa
niż się spodziewałem. Właściwie szybko się skończyła, gdy dwóch młodych
pasażerów na tylnym siedzeniu przystawiło mi nóż do gardła i zażądało pieniędzy.
Na szczęście zostali zauważeni przez dwóch policjantów w cywilu, którzy
wskoczyli do taksówki i ich obezwładnili. Na szczęście zarobiłem wystarczająco
dużo, by pojechać do Indii.
Wkrótce potem po raz pierwszy pojechałem do aszramu Sathya Sai Baby. Po roku
mieszkania w aszramie, w marcu 1972
roku Sai Baba udzielił mi interview. Dołączyli do mnie moja matka, siostra i
przyszły szwagier.
W pewnym momencie interview Sai Baba
zmaterializował pierścień z kamieniem księżycowym dla mojej matki. Francuz w
pokoju wykrzyknął z zachwytem: „To takie piękne! Czy zrobisz taki też dla mnie?”.
Baba odpowiedział: „To nie jest sklep”. Wskazał na plastikowy pierścionek na
moim palcu, na którym widniał tandetny obrazek Swamiego i powiedział: „To jest
za pieniądze”. Wskazując na pierścień mojej matki, powiedział: „To jest z miłości”.
Spojrzałam w dół i zauważyłam, że pod zdjęciem
Baby na moim pierścionku widniało Jego motto: „Praca to oddawanie czci.
Obowiązek to Bóg”.
Po tym, jak Baba udzielił wielu nauk i napomnień,
moja siostra, Janet, nieśmiało zadała ważne, rodzinne pytanie: „Jaki rodzaj
pracy, Swami?”. Wszyscy słuchaliśmy z zapartym tchem, ponieważ każdy z mojej
rodziny obecny w pokoju interview był zagubiony, jeśli chodzi o wybór właściwej
zawodowej ścieżki. Baba odpowiedział: „Wszystko jest dziełem Boga. Nauczanie,
praca biurowa, rodzina”.
Podczas interview powiedział mojej matce o
mnie: „Daj mu ciężką pracę fizyczną. Za dużo myśli”, a mnie powiedział: „Joga
jest tylko tymczasowym zajęciem”. Od razu zrozumiałem, że słowa Swamiego oznaczały,
iż nie mogę szukać schronienia w postrzeganiu siebie jako jogina. Dodał
również: „Bieganie tu i tam, nie jest w zgodzie z Moim nauczaniem”.
Moje poszukiwanie zajęcia, które zapewniłoby
mi zewnętrzną osobowość, było czymś, co Baba zniszczył zarówno podczas tego
interview, jak i w kolejnych latach poprzez swoje różne instrukcje i wskazówki.
Po powrocie z Indii i przez kolejne dziesięć
lat wydawało mi się, że prace, które otrzymywałem, były pośrednimi prezentami
od Baby. Po tym, jak opowiedziałem znajomym o Swamim po mojej pierwszej podróży
do Indii, niespodziewanie zaoferowano mi stypendium szkoleniowe i pracę nauczyciela
w Instytucie Arica w Nowym Jorku, który był swego rodzaju wspólnotą jogi w
stylu New Age.
Pewnego zimowego dnia w 1972 roku, cieszyłem
się samotną jazdą na nartach. Kolejka do wyciągu była bardzo długa. Po
półgodzinnym czekaniu w kolejce znalazłem się w parze ze starszym panem,
którego wziąłem za biznesmena. Nierozsądnie założyłem, że jest nieciekawy, więc
unikałem rozmowy. Po dotarciu na szczyt, zjeździe w dół i ponownym ustawieniu
się w kolejce, minęła może godzina – i, co zdumiewające, znowu stałem w parze z
tym samym mężczyzną.
Tym razem postanowiłem być wobec niego
bardziej otwarty. Od razu zapytał, czym się interesuję. Nie wspomniałem o
religii ani duchowości. Pomyślałem, że to może przestraszyć tego „typowego”
biznesmena. Zamiast tego powiedziałem: „psychologią”. Wtedy mój partner z
wyciągu powiedział: „Czy wiesz coś o awatarach?”.
Mocno ścisnąłem poręcz siedzenia, zaskoczony tym nieoczekiwanym pytaniem. Ku
mojemu zdumieniu opowiedział mi o współpracowniku, który właśnie odwiedził
Babę. To był niezwykły i poruszający zbieg okoliczności, zwłaszcza w tamtych
czasach, gdy Baba był znacznie mniej znany. Czułem rękę Baby w tym
nieprawdopodobnym spotkaniu.
Współpracownik mojego
partnera z wyciągu krzesełkowego wkrótce stał się moim bliskim przyjacielem, a
także kluczową postacią w zakładaniu ośrodków Sai Baby w stanie Connecticut,
gdzie dorastałem. Ten incydent był ważną lekcją o moich stereotypach i głupiej
egoistycznej postawie separacji. Główną ironią losu było to, że później sam
zostałem biznesmenem, a także psychologiem.
Na początku lat 70. podejmowałem krótkoterminowe
prace, aby móc wracać do Indii tak często i na tak długo, jak to możliwe. Po
pracy w Instytucie Arica i po kolejnej podróży do Indii w 1974 roku, podjąłem
pracę nauczyciela w małym instytucie w południowej Kalifornii. Założyciela tego
instytutu poznałem na interview u Sai Baby na początku tego roku i zostałem
zatrudniony w Arica ze względu na moje doświadczenie w nauczaniu.
Po krótkim okresie pracy w tym instytucie, jesienią
1974 roku wróciłem na Wschodnie Wybrzeże. Podjąłem pracę jako parkingowy, aby zarobić
wystarczająco dużo pieniędzy na powrót do Baby w 1975 roku. Po kilku miesiącach
pracy, pewnego dnia zostawiłem samochód na biegu postojowym i poszedłem
przestawić inny pojazd. Ku mojemu przerażeniu zobaczyłem, jak pierwszy samochód
przejeżdża przez parking i uderza w inny zaparkowany pojazd. Okazało się, że
skrzynia biegów włączyła bieg wsteczny. Ten samochód należał do sędziego sądu najwyższego
w mieście. Tak zakończyła się moja kariera parkingowego. Co zadziwiające,
miałem akurat tyle pieniędzy, aby wrócić i zobaczyć Swamiego. Natychmiast wróciłem
do aszramu.
Po ośmiu miesiącach spędzonych w Prasanthi
Nilayam, wróciłem do Ameryki. Moją kolejną krótką „karierą” była praca
wychowawcy przedszkolnego. Moja przyszła żona, Margaret, przekonała mnie, abym dołączył
do niej w szkole, która pracowała według metody Montessori[1]. Była zainteresowana małżeństwem i zapytała
o to Sai Babę pod koniec 1975 roku. Nie byłem gotowy na tak poważny krok więc
Sai Baba odpowiedział „nie”. Po dalszych pytaniach Swami powiedział jednak, że
możemy pracować razem – wkrótce potem pracowaliśmy jako nauczyciele w Nowym
Jorku. Ponownie, moje życie zawodowe było związane z moją relacją z Babą, bo
Jego „pozwolenie” umożliwiło mi podjęcie pracy nauczycielskiej.
Podczas mojego pobytu w Prasanthi Nilayam od
marca do grudnia 1975 roku, poznałem kilku biznesmenów z giełdy Wall Street,
którzy byli wielbicielami Swamiego. Latem 1976 roku pojechałem do Kalifornii,
aby wziąć udział w zjeździe Organizacji Sai w Los Angeles. Później pojechałem
autostopem na północ, planując spędzić resztę lata u znajomych w Montanie. Po
przejechaniu około 48 km nie mogłem złapać kolejnej podwózki. Czułem, że
powinienem zawrócić. To był jedyny raz w życiu, kiedy czułem coś takiego. Gdy przeszedłem
na drugą stronę drogi, prawie natychmiast ktoś mnie podwiózł na lotnisko w Los
Angeles. Poleciałem z powrotem do Nowego Jorku. Kilka dni później, w sierpniową
niedzielę w gorącym i pustym Nowym Jorku, zadzwonił do mnie znajomy z Wall
Street, którego poznałem w Indiach, ponieważ wcześniej wyraziłem pewne
zainteresowanie pracą na giełdzie. Okazało się, że znana postać z Wall Street i
jego bliski współpracownik musieli nagle przenieść się z jednego działu firmy
do drugiego i pilnie potrzebowali asystenta, który mógłby zacząć pracę natychmiast.
Był tak zdesperowany, że był gotów zatrudnić kogoś z niewielkim doświadczeniem.
Moja nowa praca była nagłym darem – może od Sai Baby? Jeszcze niedawno przez
sześć miesięcy byłem wychowawcą w przedszkolu, a teraz pracowałem na Wall
Street. Na pytanie: „Jaka jest najszybsza droga do Boga?” Baba odpowiedział:
„Naucz się kochać Moją nieprzewidywalność”. Z pewnością się starałem.
Chociaż obecnie panuje stereotyp, że pokolenie
wyżu demograficznego przeszło od długich włosów do garniturów w prążki, w 1976
r. sytuacja taka była dość niezwykła. Będąc wciąż nowicjuszem w swojej pracy,
zostałem zaproszony na przyjęcie na Manhattanie w Nowym Jorku. Kiedy zapytałem,
w co się ubrać, gospodarz powiedział: „Och, po prostu nieformalnie”. Ponieważ
większość mojej garderoby pochodziła z podróży do Indii, beztrosko założyłem
szorstką bawełnianą koszulę ozdobioną sanskryckimi mantrami i znalazłem się wśród
ludzi ubranych w niebieskie marynarki i klubowe krawaty. Czułem się nie na
miejscu, ale lubiłem sobie wyobrażać, że jestem „człowiekiem Sai Baby na Wall
Street, umieszczonym tam przez Babę”. Czułem, że jest to zgodne z moimi przekonaniami,
że świat jest iluzją lub boską grą. Początkowo bawiła mnie ta sytuacja. Jednak
świat pieniędzy i władzy był niezrozumiały dla potencjalnego jogina. Pierwotnie
pojechałem do Indii, aby wznieść się ponad świat i oderwać się od niego. Baba
jednak umieścił mnie w jednej z najbardziej materialistycznych i światowych rzeczywistości.
Swami powiedział: „Bądź jak lotos kwitnący w błocie, ale nietknięty przez nie”.
Niestety, często nie czułem się ani kwitnący, ani nietknięty przez moją
sytuację.
Pierwsze kilka lat spędziłem w szybko rozwijającej
się firmie i wszystko to wydawało mi się bardzo ekscytujące. Na początku miałem
dużo szczęścia. W tamtym czasie na rynku, gdy nawet weterani finansowi mieli
trudności, wydawało się, że podsuwano mi klientów. Właściwie nie byłem dobrym
sprzedawcą, byłem raczej intelektualnym krupierem, który pomaga ludziom w hazardzie
dzięki moim wyuczonym przypuszczeniom na temat czynników ryzyka.
Czasami byłem zdezorientowany – czy powinienem
sprzedawać bardziej agresywnie? To jednak nie wydawało mi się słuszne. Nie
miałem ochoty nakłaniać ludzi do kupowania papierów wartościowych, co do
których nie byli entuzjastycznie nastawieni i które mogły nie być zbyt
bezpieczne. Byłem świadomy poglądów panujących w pracy, które oddaje rada,
którą kiedyś otrzymałem: „Musisz być trochę złodziejem, aby odnieść sukces w
tym biznesie”. Kiedyś wprawiłem współpracowników w zdumienie, mówiąc, że nie
zależy mi na pieniądzach (z pewnością tylko częściowo było to prawdą). Jeden z
biurowych żartów porównywał mnie do sędziego Sądu Najwyższego Earla Warrena. W
tajemnicy byłem zadowolony, chociaż dla moich współpracowników to porównanie
było obelgą dotyczącą mojej naiwności i braku agresywności.
Czasami zapominałem, że praca na giełdzie
była darem od Sai Baby i myślałem, że to ja jestem wykonawcą. Czasami ulegałem
iluzji posiadania mocy, aby uczynić ludzi bogatymi lub szczęśliwymi. W
rezultacie moje ego rosło lub malało wraz z wahaniami na rynku. Teraz, gdy
miałem „zwyczajną” pracę i założyłem rodzinę, mogłem jeździć tylko na krótkie
wizyty do Swamiego. Pod koniec lat 70. Miałem wciąż okazję rozmawiać z Babą. W
Jego obecności czułem wstyd z powodu mojej pracy. W Indiach ten rodzaj pracy
jak nieodpowiedni dla wielbiciela Swamiego. Czasami inni wielbiciele dawali mi
to odczuć poprzez komentarze lub spojrzenia. Jednak Baba, ze swoim specyficznym
poczuciem humoru i niemożliwym do rozszyfrowania planem, wydawał się mieć
zupełnie inne zdanie na temat mojej pracy. W 1978 roku zapytał mnie, jaki
rodzaj pracy wykonuję. Słowo „makler giełdowy” wypowiedziałem tak zduszonym
szeptem, że zapytał mnie ponownie. Gdy powtórzyłem, szeroko się uśmiechnął się
i powiedział: „Dobrze!”. Kiedy próbowałem zapytać, czy powinienem zmienić
pracę, beztrosko zignorował moje wątpliwości. Zamiast tego polecił mi skupić
moją energię na sadhanie (praktyce
duchowej), pracy w Organizacji Sai Baby, a także na mojej obecnej pracy.
Bardzo trudny okres w pracy rozpoczął się
dla mnie w 1981 roku i trwał sześć lat. Pracowałem dla jednej firmy, która
nagle zbankrutowała. Dwie inne firmy, dla których później pracowałem, również
przeszły przez wiele zawirowań i ostatecznie zbankrutowały kilka lat po moim
odejściu.
W sierpniu 1982 roku moja rodzina miała szczęście
uzyskać audiencję u Sai Baby. Byłem wtedy bardzo przygnębiony moją sytuacją zawodową
i czułem, że nie potrafię zarobić pieniędzy dla klientów ani dla siebie. Kiedy
zobaczyłem Sai Babę, poskarżyłem się po cichu na moją sytuację zawodową. Baba
odpowiedział na głos: „Martwisz się o swoją pracę. Nie martw się. Zobaczysz, wkrótce
wszystko się zmieni. Bardzo szybko”. Minęło kilka miesięcy, zanim zdałem sobie
sprawę, że dzień, w którym Baba to powiedział, był dokładnie dniem krachu na
rynku i początkiem hossy lat 80. Baba, którego znam, wie wszystko, ale podobnie
jak w przypadku wyroczni delfickiej, ludzie, którzy do Niego przychodzą, potrafią
jedynie częściowo wykorzystać Jego słowa. Nie miałem wtedy pojęcia, o czym
mówił Baba. Ponadto, nadal nie mogłem zarobić żadnych pieniędzy i bolało mnie
to, że tracę pieniądze innych ludzi. Moja sytuacja była zupełnie odmienna niż w
latach 70. Teraz wydawało się, że wszyscy inni zarabiają pieniądze, a ja już
nie. Moje ego zaczęło mnie postrzegać jako nieudacznika. Mimo, że Bóg pokazał
mi swoją wszechobecność, nie byłem w stanie dostrzec w Nim sprawcy.
Swami mówi: „Jestem jak dhobi (indyjski pracz). Najpierw podnoszę ubrania wysoko nad głowę,
a potem opuszczam i mocno uderzam o kamień. Powtarzam to raz za razem, aż będą
czyste, a wtedy rozwieszam je do wyschnięcia”. Teraz często widzę, jak Sai Baba
pierze moje ego, ale wtedy tego nie widziałem.
Przez kolejne pięć lat
potykałem się jako makler giełdowy, jednocześnie próbując wejść w inne pokrewne
dziedziny. Było wiele obiecujących tropów, które ostatecznie prowadziły do
nikąd. Wcześniej praca przychodziła niemal bez wysiłku, a teraz nic nie
przychodziło, mimo ogromnych starań.
W 1984 roku, podczas mojego ostatniego interview,
Baba spojrzał na mnie z dezaprobatą, mówiąc: „On martwi się o pieniądze, za
dużo myśli o pieniądzach”. Następnie zmienił ton na pełen słodyczy, jak tylko
On potrafi, i powiedział do mnie: „Nie. Nie martw się o pieniądze”. Wpatrując
się w przestrzeń, Baba zdawał się zmieniać w biedaka, który w wyobraźni widzi
ogromną górę złota. Zaczął szeptać: „Dużo pieniędzy”. Następnie spojrzał na
mnie z wielkim zdumieniem i powiedział: „Nadchodzi dużo pieniędzy”. Potem, znowu
wpatrując się w przestrzeń, szepnął, urywając: „Dwa miesiące, dwa lata...”. Miałem
wrażenie, że jestem wspólnikiem samego Pana i powinienem odpowiedzieć:
„Podzielimy się!”. Byłem bardzo zadowolony, ale zdałem sobie również sprawę, że
cała ta scena miała w sobie coś komicznego, jakby Baba żartował z mojej głupoty.
Oczywiście, dużo
pieniędzy nigdy nie przyszło. Jednak z tego co mi powiedział wynikało coś
lepszego. Teraz, kiedy myślę o pieniądzach przypominam sobie „dużo pieniędzy” i
ten żartobliwie słodki i bliski związek z Babą. Pieniądze stały się moim
prywatnym żartem z Panem. Ten Swami, który może zamienić niebo w błoto, a błoto
w niebo, może zmienić wewnętrzne lub zewnętrzne możliwości człowieka. Ale Jego celem
nie jest wzbogacanie wielbicieli, ale wzbogacanie ich serc.
Wiele spekulacji przychodzi mi do głowy,
kiedy myślę o mojej karierze na Wall Street. Zastanawiam się, czy Baba próbował
nauczyć mnie większej otwartości na świat. Być może próbował pokazać mi
iluzoryczność świata pełnego wzlotów i upadków, sukcesów i porażek, bogactwa i
biedy. Może próbował wyrwać mnie z niektórych moich nawyków i przyspieszyć moją
karmę lub zatrzymać mnie w jednym miejscu dla mojego własnego dobra.
Oczywiście, nie wiem na pewno, ale wierzę, że w Swojej łasce wykorzystał moje obawy
związane z pracą jako sposób na połączenie z Nim. Moje życie zawodowe stało się
nierozerwalnie związane z moim związkiem z Babą. Może właśnie praca była
wykorzystywana przez Swamiego, abym o Nim pamiętał.
W 1987 roku porzuciłem pracę w finansach. Obecnie
pracuję jako psycholog, co jest dla mnie bardziej satysfakcjonujące. Niedawno,
w czasie hossy lat 90., zadzwonił do mnie podekscytowany przyjaciel i zaoferował
mi kolejną posadę maklera giełdowego na Wall Street. Ale praca w finansach
wydawała mi się zabawną lekcją, której nauczyłem się dawno temu. Otrzymywałem
telefony od młodszych wielbicieli z prośbą o radę, jak zachować dharmę (prawość), pracując na Wall
Street. Niestety, nie mam zbyt wielu mądrych rad. Odkryłem, że „świat” i
jego etyczne dylematy potrafiły przytłoczyć mnie. Jednak była to również
świetna okazja, aby zobaczyć, jak ta iluzja może mnie zniewolić. Nie byłem takim
joginem, za którego się uważałem, ani takim jakim miałem nadzieję zostać. Ale
stałem się o wiele lżejszy i wolny od wygórowanych wyobrażeń na swój temat.
Być może ta historia
będzie przydatna dla tych, którzy myślą o Swamim i martwią się, że być może ich
życie zawodowe nie pasuje do ich życia duchowego. Co ciekawe, Sai powiedział
mojemu bliskiemu przyjacielowi (również niedoszłemu joginowi) podczas naszego
interview z 1972 r., aby wrócił do Ameryki i pracował w rodzinnym biznesie….
tytoniowym. Może nie to, co robisz, jest takie ważne. Może najważniejsze jest
to, aby pamiętać o Bogu. Miejmy nadzieję, że wszyscy, na swój sposób, odkryjemy,
że wszystko jest dziełem Boga. Obyśmy wszyscy potrafili zamienić naszą pracę w akt
oddania czci i uwielbienia.
źródło: rozdział z książki: „The Dharmic Challenge – Putting Sathya Sai Baba’s Teachning into
Practice (Wyzwania Dharmy –
wprowadzenie nauk Sathya Sai Baby w życie)”
– tłum. E.GG.
***
Wszystkie zdolności dane przez
Boga powinny być używane w służbie boskości. Nie ma potrzeby szukać Boga,
ponieważ to Bóg nieustannie poszukuje szczerego i niezłomnego wielbiciela.
– Śri Sathya Sai Baba, 13 stycznia 1984
[1] Metoda Montessori to system edukacyjny, który kładzie
nacisk na swobodny rozwój dziecka.
Kiedy byłem dzieckiem, ulubioną grą rodziny była „Kariera”. Jednak, kiedy poszedłem na studia, gra przestała pomagać. Nie wiedziałem, jakie mam powołanie.
W ostatnim roku studiów, po przeczytaniu wielu książek o jodze i spotkaniu wielu joginów, zdecydowałem, że bycie joginem to prawdziwe i wartościowe powołanie, które pasuje do mojego budzącego się zainteresowania duchowością. Ta nowa potencjalna tożsamość była jednocześnie bardzo atrakcyjna dla mojego ego, które było oczarowane egzotyczną wspaniałością postrzegania siebie jako jakiejś wyjątkowej duchowej istoty. Moje zachodnie wyobrażenie wędrownego sadhu pasowało również do mojego oszczędnego, wręcz skąpego charakteru. Moje hipisowskie skłonności w tamtym czasie skłaniały mnie ku życiu swobodnego wędrowca, który może podróżować autostopem i spać gdziekolwiek. Więc oprócz tego, że pociągało mnie duchowe życie jogina, byłem również kulturowo i emocjonalnie przyciągany do tego wyobrażenia.
Po studiach, aby zarobić na wyjazd do Indii, pracowałem jako taksówkarz. Ta tymczasowa kariera stała się jeszcze bardziej tymczasowa niż się spodziewałem. Właściwie szybko się skończyła, gdy dwóch młodych pasażerów na tylnym siedzeniu przystawiło mi nóż do gardła i zażądało pieniędzy. Na szczęście zostali zauważeni przez dwóch policjantów w cywilu, którzy wskoczyli do taksówki i ich obezwładnili. Na szczęście zarobiłem wystarczająco dużo, by pojechać do Indii.
Wkrótce potem po raz pierwszy pojechałem do aszramu Sathya Sai Baby. Po roku mieszkania w aszramie, w marcu 1972 roku Sai Baba udzielił mi interview. Dołączyli do mnie moja matka, siostra i przyszły szwagier.
W pewnym momencie interview Sai Baba zmaterializował pierścień z kamieniem księżycowym dla mojej matki. Francuz w pokoju wykrzyknął z zachwytem: „To takie piękne! Czy zrobisz taki też dla mnie?”. Baba odpowiedział: „To nie jest sklep”. Wskazał na plastikowy pierścionek na moim palcu, na którym widniał tandetny obrazek Swamiego i powiedział: „To jest za pieniądze”. Wskazując na pierścień mojej matki, powiedział: „To jest z miłości”.
Spojrzałam w dół i zauważyłam, że pod zdjęciem Baby na moim pierścionku widniało Jego motto: „Praca to oddawanie czci. Obowiązek to Bóg”.
Po tym, jak Baba udzielił wielu nauk i napomnień, moja siostra, Janet, nieśmiało zadała ważne, rodzinne pytanie: „Jaki rodzaj pracy, Swami?”. Wszyscy słuchaliśmy z zapartym tchem, ponieważ każdy z mojej rodziny obecny w pokoju interview był zagubiony, jeśli chodzi o wybór właściwej zawodowej ścieżki. Baba odpowiedział: „Wszystko jest dziełem Boga. Nauczanie, praca biurowa, rodzina”.
Podczas interview powiedział mojej matce o mnie: „Daj mu ciężką pracę fizyczną. Za dużo myśli”, a mnie powiedział: „Joga jest tylko tymczasowym zajęciem”. Od razu zrozumiałem, że słowa Swamiego oznaczały, iż nie mogę szukać schronienia w postrzeganiu siebie jako jogina. Dodał również: „Bieganie tu i tam, nie jest w zgodzie z Moim nauczaniem”.
Moje poszukiwanie zajęcia, które zapewniłoby mi zewnętrzną osobowość, było czymś, co Baba zniszczył zarówno podczas tego interview, jak i w kolejnych latach poprzez swoje różne instrukcje i wskazówki.
Po powrocie z Indii i przez kolejne dziesięć lat wydawało mi się, że prace, które otrzymywałem, były pośrednimi prezentami od Baby. Po tym, jak opowiedziałem znajomym o Swamim po mojej pierwszej podróży do Indii, niespodziewanie zaoferowano mi stypendium szkoleniowe i pracę nauczyciela w Instytucie Arica w Nowym Jorku, który był swego rodzaju wspólnotą jogi w stylu New Age.
Pewnego zimowego dnia w 1972 roku, cieszyłem się samotną jazdą na nartach. Kolejka do wyciągu była bardzo długa. Po półgodzinnym czekaniu w kolejce znalazłem się w parze ze starszym panem, którego wziąłem za biznesmena. Nierozsądnie założyłem, że jest nieciekawy, więc unikałem rozmowy. Po dotarciu na szczyt, zjeździe w dół i ponownym ustawieniu się w kolejce, minęła może godzina – i, co zdumiewające, znowu stałem w parze z tym samym mężczyzną.
Tym razem postanowiłem być wobec niego bardziej otwarty. Od razu zapytał, czym się interesuję. Nie wspomniałem o religii ani duchowości. Pomyślałem, że to może przestraszyć tego „typowego” biznesmena. Zamiast tego powiedziałem: „psychologią”. Wtedy mój partner z wyciągu powiedział: „Czy wiesz coś o awatarach?”. Mocno ścisnąłem poręcz siedzenia, zaskoczony tym nieoczekiwanym pytaniem. Ku mojemu zdumieniu opowiedział mi o współpracowniku, który właśnie odwiedził Babę. To był niezwykły i poruszający zbieg okoliczności, zwłaszcza w tamtych czasach, gdy Baba był znacznie mniej znany. Czułem rękę Baby w tym nieprawdopodobnym spotkaniu.
Współpracownik mojego partnera z wyciągu krzesełkowego wkrótce stał się moim bliskim przyjacielem, a także kluczową postacią w zakładaniu ośrodków Sai Baby w stanie Connecticut, gdzie dorastałem. Ten incydent był ważną lekcją o moich stereotypach i głupiej egoistycznej postawie separacji. Główną ironią losu było to, że później sam zostałem biznesmenem, a także psychologiem.
Na początku lat 70. podejmowałem krótkoterminowe prace, aby móc wracać do Indii tak często i na tak długo, jak to możliwe. Po pracy w Instytucie Arica i po kolejnej podróży do Indii w 1974 roku, podjąłem pracę nauczyciela w małym instytucie w południowej Kalifornii. Założyciela tego instytutu poznałem na interview u Sai Baby na początku tego roku i zostałem zatrudniony w Arica ze względu na moje doświadczenie w nauczaniu.
Po krótkim okresie pracy w tym instytucie, jesienią 1974 roku wróciłem na Wschodnie Wybrzeże. Podjąłem pracę jako parkingowy, aby zarobić wystarczająco dużo pieniędzy na powrót do Baby w 1975 roku. Po kilku miesiącach pracy, pewnego dnia zostawiłem samochód na biegu postojowym i poszedłem przestawić inny pojazd. Ku mojemu przerażeniu zobaczyłem, jak pierwszy samochód przejeżdża przez parking i uderza w inny zaparkowany pojazd. Okazało się, że skrzynia biegów włączyła bieg wsteczny. Ten samochód należał do sędziego sądu najwyższego w mieście. Tak zakończyła się moja kariera parkingowego. Co zadziwiające, miałem akurat tyle pieniędzy, aby wrócić i zobaczyć Swamiego. Natychmiast wróciłem do aszramu.
Po ośmiu miesiącach spędzonych w Prasanthi Nilayam, wróciłem do Ameryki. Moją kolejną krótką „karierą” była praca wychowawcy przedszkolnego. Moja przyszła żona, Margaret, przekonała mnie, abym dołączył do niej w szkole, która pracowała według metody Montessori[1]. Była zainteresowana małżeństwem i zapytała o to Sai Babę pod koniec 1975 roku. Nie byłem gotowy na tak poważny krok więc Sai Baba odpowiedział „nie”. Po dalszych pytaniach Swami powiedział jednak, że możemy pracować razem – wkrótce potem pracowaliśmy jako nauczyciele w Nowym Jorku. Ponownie, moje życie zawodowe było związane z moją relacją z Babą, bo Jego „pozwolenie” umożliwiło mi podjęcie pracy nauczycielskiej.
Podczas mojego pobytu w Prasanthi Nilayam od marca do grudnia 1975 roku, poznałem kilku biznesmenów z giełdy Wall Street, którzy byli wielbicielami Swamiego. Latem 1976 roku pojechałem do Kalifornii, aby wziąć udział w zjeździe Organizacji Sai w Los Angeles. Później pojechałem autostopem na północ, planując spędzić resztę lata u znajomych w Montanie. Po przejechaniu około 48 km nie mogłem złapać kolejnej podwózki. Czułem, że powinienem zawrócić. To był jedyny raz w życiu, kiedy czułem coś takiego. Gdy przeszedłem na drugą stronę drogi, prawie natychmiast ktoś mnie podwiózł na lotnisko w Los Angeles. Poleciałem z powrotem do Nowego Jorku. Kilka dni później, w sierpniową niedzielę w gorącym i pustym Nowym Jorku, zadzwonił do mnie znajomy z Wall Street, którego poznałem w Indiach, ponieważ wcześniej wyraziłem pewne zainteresowanie pracą na giełdzie. Okazało się, że znana postać z Wall Street i jego bliski współpracownik musieli nagle przenieść się z jednego działu firmy do drugiego i pilnie potrzebowali asystenta, który mógłby zacząć pracę natychmiast. Był tak zdesperowany, że był gotów zatrudnić kogoś z niewielkim doświadczeniem. Moja nowa praca była nagłym darem – może od Sai Baby? Jeszcze niedawno przez sześć miesięcy byłem wychowawcą w przedszkolu, a teraz pracowałem na Wall Street. Na pytanie: „Jaka jest najszybsza droga do Boga?” Baba odpowiedział: „Naucz się kochać Moją nieprzewidywalność”. Z pewnością się starałem.
Chociaż obecnie panuje stereotyp, że pokolenie wyżu demograficznego przeszło od długich włosów do garniturów w prążki, w 1976 r. sytuacja taka była dość niezwykła. Będąc wciąż nowicjuszem w swojej pracy, zostałem zaproszony na przyjęcie na Manhattanie w Nowym Jorku. Kiedy zapytałem, w co się ubrać, gospodarz powiedział: „Och, po prostu nieformalnie”. Ponieważ większość mojej garderoby pochodziła z podróży do Indii, beztrosko założyłem szorstką bawełnianą koszulę ozdobioną sanskryckimi mantrami i znalazłem się wśród ludzi ubranych w niebieskie marynarki i klubowe krawaty. Czułem się nie na miejscu, ale lubiłem sobie wyobrażać, że jestem „człowiekiem Sai Baby na Wall Street, umieszczonym tam przez Babę”. Czułem, że jest to zgodne z moimi przekonaniami, że świat jest iluzją lub boską grą. Początkowo bawiła mnie ta sytuacja. Jednak świat pieniędzy i władzy był niezrozumiały dla potencjalnego jogina. Pierwotnie pojechałem do Indii, aby wznieść się ponad świat i oderwać się od niego. Baba jednak umieścił mnie w jednej z najbardziej materialistycznych i światowych rzeczywistości. Swami powiedział: „Bądź jak lotos kwitnący w błocie, ale nietknięty przez nie”. Niestety, często nie czułem się ani kwitnący, ani nietknięty przez moją sytuację.
Pierwsze kilka lat spędziłem w szybko rozwijającej się firmie i wszystko to wydawało mi się bardzo ekscytujące. Na początku miałem dużo szczęścia. W tamtym czasie na rynku, gdy nawet weterani finansowi mieli trudności, wydawało się, że podsuwano mi klientów. Właściwie nie byłem dobrym sprzedawcą, byłem raczej intelektualnym krupierem, który pomaga ludziom w hazardzie dzięki moim wyuczonym przypuszczeniom na temat czynników ryzyka.
Czasami byłem zdezorientowany – czy powinienem sprzedawać bardziej agresywnie? To jednak nie wydawało mi się słuszne. Nie miałem ochoty nakłaniać ludzi do kupowania papierów wartościowych, co do których nie byli entuzjastycznie nastawieni i które mogły nie być zbyt bezpieczne. Byłem świadomy poglądów panujących w pracy, które oddaje rada, którą kiedyś otrzymałem: „Musisz być trochę złodziejem, aby odnieść sukces w tym biznesie”. Kiedyś wprawiłem współpracowników w zdumienie, mówiąc, że nie zależy mi na pieniądzach (z pewnością tylko częściowo było to prawdą). Jeden z biurowych żartów porównywał mnie do sędziego Sądu Najwyższego Earla Warrena. W tajemnicy byłem zadowolony, chociaż dla moich współpracowników to porównanie było obelgą dotyczącą mojej naiwności i braku agresywności.
Czasami zapominałem, że praca na giełdzie była darem od Sai Baby i myślałem, że to ja jestem wykonawcą. Czasami ulegałem iluzji posiadania mocy, aby uczynić ludzi bogatymi lub szczęśliwymi. W rezultacie moje ego rosło lub malało wraz z wahaniami na rynku. Teraz, gdy miałem „zwyczajną” pracę i założyłem rodzinę, mogłem jeździć tylko na krótkie wizyty do Swamiego. Pod koniec lat 70. Miałem wciąż okazję rozmawiać z Babą. W Jego obecności czułem wstyd z powodu mojej pracy. W Indiach ten rodzaj pracy jak nieodpowiedni dla wielbiciela Swamiego. Czasami inni wielbiciele dawali mi to odczuć poprzez komentarze lub spojrzenia. Jednak Baba, ze swoim specyficznym poczuciem humoru i niemożliwym do rozszyfrowania planem, wydawał się mieć zupełnie inne zdanie na temat mojej pracy. W 1978 roku zapytał mnie, jaki rodzaj pracy wykonuję. Słowo „makler giełdowy” wypowiedziałem tak zduszonym szeptem, że zapytał mnie ponownie. Gdy powtórzyłem, szeroko się uśmiechnął się i powiedział: „Dobrze!”. Kiedy próbowałem zapytać, czy powinienem zmienić pracę, beztrosko zignorował moje wątpliwości. Zamiast tego polecił mi skupić moją energię na sadhanie (praktyce duchowej), pracy w Organizacji Sai Baby, a także na mojej obecnej pracy.
Bardzo trudny okres w pracy rozpoczął się dla mnie w 1981 roku i trwał sześć lat. Pracowałem dla jednej firmy, która nagle zbankrutowała. Dwie inne firmy, dla których później pracowałem, również przeszły przez wiele zawirowań i ostatecznie zbankrutowały kilka lat po moim odejściu.
W sierpniu 1982 roku moja rodzina miała szczęście uzyskać audiencję u Sai Baby. Byłem wtedy bardzo przygnębiony moją sytuacją zawodową i czułem, że nie potrafię zarobić pieniędzy dla klientów ani dla siebie. Kiedy zobaczyłem Sai Babę, poskarżyłem się po cichu na moją sytuację zawodową. Baba odpowiedział na głos: „Martwisz się o swoją pracę. Nie martw się. Zobaczysz, wkrótce wszystko się zmieni. Bardzo szybko”. Minęło kilka miesięcy, zanim zdałem sobie sprawę, że dzień, w którym Baba to powiedział, był dokładnie dniem krachu na rynku i początkiem hossy lat 80. Baba, którego znam, wie wszystko, ale podobnie jak w przypadku wyroczni delfickiej, ludzie, którzy do Niego przychodzą, potrafią jedynie częściowo wykorzystać Jego słowa. Nie miałem wtedy pojęcia, o czym mówił Baba. Ponadto, nadal nie mogłem zarobić żadnych pieniędzy i bolało mnie to, że tracę pieniądze innych ludzi. Moja sytuacja była zupełnie odmienna niż w latach 70. Teraz wydawało się, że wszyscy inni zarabiają pieniądze, a ja już nie. Moje ego zaczęło mnie postrzegać jako nieudacznika. Mimo, że Bóg pokazał mi swoją wszechobecność, nie byłem w stanie dostrzec w Nim sprawcy.
Swami mówi: „Jestem jak dhobi (indyjski pracz). Najpierw podnoszę ubrania wysoko nad głowę, a potem opuszczam i mocno uderzam o kamień. Powtarzam to raz za razem, aż będą czyste, a wtedy rozwieszam je do wyschnięcia”. Teraz często widzę, jak Sai Baba pierze moje ego, ale wtedy tego nie widziałem.
Przez kolejne pięć lat potykałem się jako makler giełdowy, jednocześnie próbując wejść w inne pokrewne dziedziny. Było wiele obiecujących tropów, które ostatecznie prowadziły do nikąd. Wcześniej praca przychodziła niemal bez wysiłku, a teraz nic nie przychodziło, mimo ogromnych starań.
W 1984 roku, podczas mojego ostatniego interview, Baba spojrzał na mnie z dezaprobatą, mówiąc: „On martwi się o pieniądze, za dużo myśli o pieniądzach”. Następnie zmienił ton na pełen słodyczy, jak tylko On potrafi, i powiedział do mnie: „Nie. Nie martw się o pieniądze”. Wpatrując się w przestrzeń, Baba zdawał się zmieniać w biedaka, który w wyobraźni widzi ogromną górę złota. Zaczął szeptać: „Dużo pieniędzy”. Następnie spojrzał na mnie z wielkim zdumieniem i powiedział: „Nadchodzi dużo pieniędzy”. Potem, znowu wpatrując się w przestrzeń, szepnął, urywając: „Dwa miesiące, dwa lata...”. Miałem wrażenie, że jestem wspólnikiem samego Pana i powinienem odpowiedzieć: „Podzielimy się!”. Byłem bardzo zadowolony, ale zdałem sobie również sprawę, że cała ta scena miała w sobie coś komicznego, jakby Baba żartował z mojej głupoty.
Oczywiście, dużo pieniędzy nigdy nie przyszło. Jednak z tego co mi powiedział wynikało coś lepszego. Teraz, kiedy myślę o pieniądzach przypominam sobie „dużo pieniędzy” i ten żartobliwie słodki i bliski związek z Babą. Pieniądze stały się moim prywatnym żartem z Panem. Ten Swami, który może zamienić niebo w błoto, a błoto w niebo, może zmienić wewnętrzne lub zewnętrzne możliwości człowieka. Ale Jego celem nie jest wzbogacanie wielbicieli, ale wzbogacanie ich serc.
Wiele spekulacji przychodzi mi do głowy, kiedy myślę o mojej karierze na Wall Street. Zastanawiam się, czy Baba próbował nauczyć mnie większej otwartości na świat. Być może próbował pokazać mi iluzoryczność świata pełnego wzlotów i upadków, sukcesów i porażek, bogactwa i biedy. Może próbował wyrwać mnie z niektórych moich nawyków i przyspieszyć moją karmę lub zatrzymać mnie w jednym miejscu dla mojego własnego dobra. Oczywiście, nie wiem na pewno, ale wierzę, że w Swojej łasce wykorzystał moje obawy związane z pracą jako sposób na połączenie z Nim. Moje życie zawodowe stało się nierozerwalnie związane z moim związkiem z Babą. Może właśnie praca była wykorzystywana przez Swamiego, abym o Nim pamiętał.
W 1987 roku porzuciłem pracę w finansach. Obecnie pracuję jako psycholog, co jest dla mnie bardziej satysfakcjonujące. Niedawno, w czasie hossy lat 90., zadzwonił do mnie podekscytowany przyjaciel i zaoferował mi kolejną posadę maklera giełdowego na Wall Street. Ale praca w finansach wydawała mi się zabawną lekcją, której nauczyłem się dawno temu. Otrzymywałem telefony od młodszych wielbicieli z prośbą o radę, jak zachować dharmę (prawość), pracując na Wall Street. Niestety, nie mam zbyt wielu mądrych rad. Odkryłem, że „świat” i jego etyczne dylematy potrafiły przytłoczyć mnie. Jednak była to również świetna okazja, aby zobaczyć, jak ta iluzja może mnie zniewolić. Nie byłem takim joginem, za którego się uważałem, ani takim jakim miałem nadzieję zostać. Ale stałem się o wiele lżejszy i wolny od wygórowanych wyobrażeń na swój temat.
Być może ta historia będzie przydatna dla tych, którzy myślą o Swamim i martwią się, że być może ich życie zawodowe nie pasuje do ich życia duchowego. Co ciekawe, Sai powiedział mojemu bliskiemu przyjacielowi (również niedoszłemu joginowi) podczas naszego interview z 1972 r., aby wrócił do Ameryki i pracował w rodzinnym biznesie…. tytoniowym. Może nie to, co robisz, jest takie ważne. Może najważniejsze jest to, aby pamiętać o Bogu. Miejmy nadzieję, że wszyscy, na swój sposób, odkryjemy, że wszystko jest dziełem Boga. Obyśmy wszyscy potrafili zamienić naszą pracę w akt oddania czci i uwielbienia.
źródło: rozdział z książki: „The Dharmic Challenge – Putting Sathya Sai Baba’s Teachning into Practice (Wyzwania Dharmy – wprowadzenie nauk Sathya Sai Baby w życie)”
– tłum. E.GG.
***
Wszystkie zdolności dane przez Boga powinny być używane w służbie boskości. Nie ma potrzeby szukać Boga, ponieważ to Bóg nieustannie poszukuje szczerego i niezłomnego wielbiciela.
– Śri Sathya Sai Baba, 13 stycznia 1984
[1] Metoda Montessori to system edukacyjny, który kładzie nacisk na swobodny rozwój dziecka.