Zaćmienie

Mimi Goldberg

    Zdjęcie w gazecie New York Times przedstawiało częściowe zaćmienie słońca – słońce jako krąg światła niczym aureola wokół czarnej kuli księżyca. Natychmiast przypomniał mi się darszan o świcie w Whitefield, kiedy niektórzy z nas zostali pobłogosławieni widokiem takiej aureoli wokół ciemnego kręgu włosów Sai Baby. Kiedy pierwszy raz pojechałam do Indii w 1976 roku, Baba był w Whitefield. Byłam wielbicielką od trzech lat, ale dopiero tej wiosny poczułam zniewalającą siłę przyciągania, która od tamtej pory przyciągała mnie tam raz za razem. Ile lat zajęło mi, by odbyć tę podróż! Po raz pierwszy zainteresowałam się filozofią Wschodu w latach 50., kiedy przeczytałam Bhagawadgitę. Chociaż zagłębiałam się w duchowe książki, nie miałam nauczyciela, ani nikogo, kto dzieliłby ze mną te zainteresowania. Doszłam tak daleko, jak tylko potrafiłam sama, a potem zaczęłam tracić zainteresowanie. Małżeństwo, dzieci i praca pochłonęły moją uwagę, a jednak czegoś brakowało. Podstawowy cel mojego życia pozostał przede mną ukryty aż do 1973 roku, kiedy mój syn pożyczył mi książkę o Bhagawanie Sri Sathya Sai Babie.
   Zatoczyłam pełne koło. Awatar, o którym czytałam w Bhagavadgicie, był tutaj na tym świecie. A teraz odbyłam podróż i miałam Go zobaczyć po raz pierwszy. Jak opisać to pierwsze spotkanie? Naprawdę zobaczyć Go – Tego, którego twarz i postać stały się tak ważne w moim życiu dzięki filmom i zdjęciom, którego słowa znałam na pamięć z książek? Zobaczyć Go przechodzącego przez bramę i zbliżającego się do nas, było niemal niewiarygodne. Nieważne, że przebyłam tysiące kilometrów tylko po to, by Go zobaczyć. Drżąc, czekałam z innymi, a serce waliło, gdy się zbliżał.
   „Nie spodziewaj się żadnego zainteresowania twoją osobą” – ostrzeżono mnie. „Na początku prawdopodobnie cię zignoruje”.
    Nie potrzebowałam ostrzeżenia. Przyjechałam, by zobaczyć Go na własne oczy, nie z innego powodu. Bez względu na to, co myślimy, Baba wzywa kogo chce, z własnych powodów i nikt nie może cię przygotować na rzeczywistość.
Miałam ze sobą listy od wielbicieli z Ameryki i nieśmiało wyciągałam rękę, gdy Sai Baba zatrzymał się, aby porozmawiać z kobietą w pobliżu. Widzieć Go tak blisko! Słyszeć ten słodki głos! Moje serce tak bardzo wypełniła miłość, że myślałam, że wyskoczy mi z piersi. To było silne uczucie palącego ucisku, jakiego nie doświadczyłam nigdy wcześniej ani później. Gdy Swami przechodził obok mnie, najwyraźniej mnie nie dostrzegając, nagle odwrócił się, jakby dopiero zauważył listy w mojej ręce. Patrząc na mnie z najsłodszym uśmiechem, pochylił się i wziął je ode mnie. W tym momencie, gdy wziął listy z mojej ręki, intensywne, palące uczucie w mojej piersi natychmiast ustąpiło. Wraz z listami przyjął też ciężar mojej miłości.
   Większość ludzi, którzy po raz pierwszy widzą Babę jest, tak jak ja, przytłoczona miłością, która od Niego emanuje. Żadne słowa nie potrafią tego opisać. Jego cuda, nawet gdy się ich spodziewamy, wprowadzają nas w osłupienie. Ale pierwszym cudem, którego doświadczyłam tamtego dnia, była moja własna zdolność do miłości; drugim, jeszcze bardziej niewiarygodnym, było zaakceptowanie jej przez Swamiego. Ludzka miłość, której mi nie brakowało, nie mogła mnie na to przygotować. Baba mówi, że jest jak rozżarzony węgiel, który przybył, by rozpalić tlące się żarem nasze serca. Środa, 4 sierpnia 1976 roku, była dniem, w którym to się ze mną stało.
    Następnego dnia był czwartek, dzień bhadżanów w Whitefield. Obudziłyśmy się o 5 rano i szybko się ubrałyśmy. Gdy przyszłyśmy, śpiewacy bhadżanów wracali z procesji ulicami wioski. Poszłyśmy za nimi do miejsca, gdzie kiedyś stał dwupiętrowy dom Baby. Staliśmy tam, czekając w ciszy przed świtem na Jego pojawienie się na dachu. Bhadżany były kontynuowane. Nagle pojawił się Baba, uśmiechając się do nas. Przez chwilę wybijał rytm muzyki jednym palcem, a potem po prostu stał tam, z rękami złożonymi przed sobą. „Widzisz aureolę wokół jego głowy?” – wyszeptała osoba stojąca obok mnie. Nie widziałam. Soliści zaczęli intonować arati, a wybrany wielbiciel zataczał kręgi płonącym kamforowym ogniem. Baba stał tam aż do końca, po czym powoli zszedł po schodach, aż zniknął z pola widzenia. Wszyscy odeszli w milczeniu, a więcej oczu napełniło się łzami niż zwykle, bo to właśnie o tej porze dnia Jego boskość jest najbardziej odczuwalna.
    Niedziela była kolejnym dniem bhadżanów, kolejnym porankiem, szansą, by otrzymać błogosławieństwo darszanu o świcie. Tym razem stałam w pierwszym rzędzie, tak blisko, że mogłam spojrzeć Swamiemu w oczy, ale skupiałam całą swoją uwagę na próbie zobaczenia Jego aureoli. Czy to może być to? Zastanawiałam się, widząc coś, co wyglądało jak wąski pas jaśniejszego nieba wokół Jego głowy. To musi być tylko wyobraźnia, zdecydowałam, gdy nagle ten wąski pas wystrzelił na zewnątrz, rozszerzając się i tworząc szeroki pas jaśniejszego światła wokół Jego głowy, dwa razy większy od obwodu Jego włosów. Moje usta otworzyły się szeroko ze zdumienia. A potem uśmiechałam się z zachwytu, a Swami odwzajemniał go, gdy wybijał rytm bhadżanu jednym palcem.
   Dzięki Jego łasce prawie zawsze widziałam tę aureolę, tę subtelną poświatę, gdy wychodził o świcie. Czasami była szeroka, czasami wąska. Ostatnio, jakby dla zabawy, pokazał mi ją obok głowy, a nie wokół niej. Kilka lat temu, gdy Swami wygłosił dyskurs podczas Letniego Kursu, duży podwójny mikrofon całkowicie zasłonił mi widok Jego twarzy. Moja frustracja trwała aż do końca, a gdy zaczął śpiewać oślepiło mnie białe, olśniewające światło otaczające zarówno Swamiego, jak i Jego tłumacza. Trwało to do momentu, aż Baba opuścił scenę. Jednak najczęściej aureola wydaje mi się krążyć wokół Jego głowy jako jaśniejsze niebo na tle szarego świtu, tak jak miało to miejsce pierwszego poranka.
   Jedną z lekcji, jaką uczymy się podczas pobytu w aszramie Baby, jest akceptacja nieustannych zmian. Budynki zdawały się powstawać niemal z dnia na dzień. Zasady i harmonogramy zmieniają się, a potem wracają do poprzedniego stanu. Jego przyjazdy i odjazdy są przedmiotem nieustannych spekulacji. To, co „zwykle” robi, może się nie wydarzyć. „Musicie nauczyć się kochać moją nieprzewidywalność” – powiedział. Daje nam mnóstwo do tego okazji. Sam Swami jest zawsze taki sam, stały pośród nieustannych zmian. Tylko nasza miłość do Niego rośnie, nasze pragnienie Jego widoku nigdy nie jest zaspokojone. „Przeszłość to przeszłość” – mówi – „przyszłość jest nieznana, teraźniejszość jest tymczasowa. Tylko Bóg jest niezmienny”. Nigdzie nie jest to bardziej widoczne niż wtedy, gdy jesteśmy w Jego obecności.
   Mniej niż rok po mojej pierwszej podróży do Indii wróciłam do Whitefield, tym razem na Letni Kurs Kultury i Duchowości Indii w 1977 roku. Ten 30-dniowy program odbywał się przez całe lata 70. dla studentów z całych Indii i obserwatorów z całego świata. Chociaż przyjaciele mówili mi, że zdobycie przepustki obserwatora będzie prostą sprawą, w moim przypadku okazało się to nieprawdą. Przez dziewięć dni bezskutecznie chodziłam od jednego urzędnika do drugiego. Powiedziano mi, że wszystkie przepustki dla obserwatorów zostały rozdane i że tylko sam Baba może ją wydać na tak późnym etapie. Każdego ranka moi przyjaciele (z przypiętymi identyfikatorami) szli do audytorium koleżdżu, aby wysłuchać dyskursów i otrzymać darszan Baby. Każdego wieczoru wracali tam, by wysłuchać Baby mówiącego o temacie przewodnim tamtego roku, o Ramajanie. Ja też chodziłam, ale widziałam i słyszałam z zewnątrz, stojąc za drzwiami wśród kobiet z wioski, które się tam zbierały.
   Jednak dziesiątego poranka dostałam nie przepustkę obserwatora, która uprawniałaby mnie do siedzenia z tyłu za uczniami, ale przepustkę gościa, która pozwalała mi siedzieć w pierwszym rzędzie obok sióstr Baby. Tam przeżyłam najwspanialszy darszan, jakiego kiedykolwiek doświadczyłam. Rano i wieczorem Baba przechodził tuż obok mnie, a przez cały wieczorny program siedziałam dosłownie u Jego stóp, bez nikogo pomiędzy.
    Pewnego ranka, gdy przyszedł na żeńską stronę audytorium, zatrzymał się, aby porozmawiać z kobietą obok mnie, starszą Amerykanką, która najwyraźniej była długoletnią wielbicielką. Gdy pochylił się, aby do niej przemówić, dotknęła Jego ramienia i niemal odruchowo chwyciła między palcami rękaw Jego szaty. Był to najsłodszy, najbardziej intymny gest, jaki kiedykolwiek widziałam i na moment zazdrość przeszyła moje serce jak nóż. Jednak chwilę później popłynęły łzy wzruszenia. Gdy Baba odszedł, aby udzielić darszanu mężczyznom, z mojego serca popłynęła niespodziewana, żarliwa modlitwa:
   „Och Swami, nawet to nie byłoby wystarczająco blisko. Żadna fizyczna bliskość nie zaspokoić mojego głodu bycia blisko Ciebie!”.
W myślach zrezygnowałam z każdej osobistej uwagi, każdego słodkiego prezentu, o jakim kiedykolwiek słyszałam, jak na przykład: słów, uśmiechów, audiencji, materializowanych prezentów, oznak czułości – wszystkiego, o czym mogłabym pomyśleć. „Och Baba”, modliłam się, „weź to wszystko. Muszę mieć tę najgłębszą bliskość, to zjednoczenie z Tobą. Tylko wtedy ten głód zostanie zaspokojony. Wolę próbować i nawet ponieść porażkę, niż odnieść sukces w czymś mniejszym! Swami, prawdopodobnie będę płakać i narzekać na trudy tej umowy w nadchodzących latach. Jeśli to zrobię, proszę, zignoruj to”.
   W tym czasie Baba zakończył już darszan i usiadł na swoim miejscu po stronie mężczyzn, daleko ode mnie. Gdy moja modlitwa dobiegła końca, nagle wstał i zdecydowanym krokiem przeszedł całą drogę do miejsca, gdzie siedziałam. Spojrzał mi w oczy, skinął głową i wrócił bez słowa z powrotem na swój fotel. To skinienie głową oznaczało dla mnie: „Tak, przyjmuję modlitwę”. W jednej chwili, gdy ogarnęło mnie ogromne pragnienie, całe moje życie się zmieniło. To pragnienie, to dążenie do zjednoczenia z Bogiem, stało się moim jedynym celem i tak pozostało.
    Podczas mojej ostatniej podróży do Prashanti Nilayam, ponad dziesięć lat po tym pamiętnym Letnim Kursie, poczułam miłość Baby jak nigdy dotąd. Niezwykłe, pełne miłości ciepło skierowane bezpośrednio do mnie podczas darszanu, podczas bhadżanów i modlitwy powróciło do mnie z całą mocą. To ciepło, ta miłość, ta bliskość, otaczają mnie nawet teraz, gdy to piszę.
Moja miłość do Baby wciąż rośnie, wykraczając poza wyobrażenia. Słodycz oglądania Jego postaci napełnia mnie niesłabnącą radością. Jednak żadna fizyczna bliskość nie jest wystarczająco bliska. Ta bliskość jest tak ulotna jak aureola wokół Jego głowy. Zawsze wyobrażałam sobie aureolę Baby jako pewnego rodzaju aurę lub odbicie jego postaci.
   Ale czy możliwe jest, że to ledwie dostrzegalne światło jest rzeczywistością, a Jego ukochana forma iluzją, która przesłania nam wzrok, nawet gdy On prowadzi nas do celu?
 – źródło: Transformation of the Heart
  – tłum. E.GG.
 

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.