Pewnego razu, gdy jeszcze nie do końca pojęłam boską naturę Swamiego,
wydawało mi się, że popełnił poważny błąd w udzielanych mi wskazówkach. Poczułam,
że mam już dość życia w aszramie i
być może nadszedł czas, abym opuściła Indie. Zdezorientowana
wróciłam do mojego pokoju w okrągłym budynku na tyłach aszramu. Ku mojemu
zdziwieniu, gdy dotarłam do drzwi, zobaczyłam wiszącą na klamce girlandę z
kwiatów, długą na sześćdziesiąt centymetrów. Słodkie i ładne kwiaty wyglądały
jak jaśmin i na pewno zostały świeżo zerwane. Śnieżnobiałe kwiaty pokryte rosą,
były bardzo rzadkim gatunkiem, którego zwykle nie można znaleźć we wsi Puttparthi. Pomyślałam: „Kto
mógłby być tak szalony, żeby powiesić tak piękną girlandę na moich drzwiach?”. Naturalnie
zabrałam girlandę do środka i powiesiłam nad jednym ze zdjęć Swamiego, skąd
rozsiewała swój niebiański zapach po całym pokoju. Z czasem girlanda zwiędła,
więc wyrzuciłam ją, nie myśląc o niej więcej. Jednak niedługo
potem, znów na klamce zawisła girlanda z jaśminu. Tym razem były to kwiaty innej
odmiany, nie tak świeże i piękne jak poprzednie. Moje indyjskie imię to
Gita. Wydawało mi się, jakby girlanda mówiła do mnie: „Głupiutka Gito, czy
naprawdę nie wiesz, kto ci przysyła te kwiaty?”. W końcu zrozumiałam i
natychmiast napisałam list do Swamiego, aby Mu podziękować. Na darszanie wziął mój list z uśmiechem.