Zwrócenie się
do wewnątrz
Hugh Brecher
W 1975 roku, podczas warsztatów, moja żona
i ja po raz pierwszy usłyszeliśmy o Sathya Sai Babie. Podczas wykładu na temat
rzeczywistości, wykładowca stwierdził, że pewien Baba w Indiach zmaterializował
złoty pierścień dla jego przyjaciela. Mówił, że złoty pierścień powstał z niczego.
Ta pierwsza krótka i jedyna wzmianka o Babie była ziarnem, które, czego byliśmy
nieświadomi wtedy, miało później wykiełkować i wyrosnąć na najbardziej znaczące
poszukiwanie w naszym życiu.
W 1978 roku, zaledwie cztery miesiące po
tym, jak moja żona po raz pierwszy zobaczyła zdjęcie Sai Baby na okładce
książki, znalazła się w Indiach. Mój umysł nie wiedział, co o tym wszystkim
sądzić. Chociaż mój związek z Judy wymagał ode mnie całkowitego poparcia dla
jej potrzeby bycia ze Swamim, byłem jednak przestraszony, sceptyczny, zazdrosny
i zdezorientowany.
Miałem przerażające myśli o utracie jej na
rzecz Sai Baby... z powodu choroby... lub innego mężczyzny... i ogólnie z
nieznanego powodu. Po przeczytaniu książki „Człowiek cudów” oraz „Święty i psychiatra”
i wysłuchaniu licznych opowieści o Sai Babie od Judy i innych, moja ciekawość i
sceptycyzm, nie wspominając o niewidzialnym przyciąganiu Swamiego, zaprowadziły
mnie do Jego aśramu w południowych Indiach
zimą 1980 roku.
Nigdy wcześniej nie spędziłem tylu godzin
w samolocie; wydawało się, że to trwa wieczność. Chociaż lot był spokojny i
bezproblemowy – poza dwoma spadającymi gwiazdami, gdy wlecieliśmy w przestrzeń
powietrzną Indii – byłem strasznie zirytowany, gdy wysiadaliśmy z samolotu.
Zbliżając się do strefy celnej, zostaliśmy przywitani przez urzędnika. Patrząc
ponad nim, zobaczyłem coś, co wyglądało na totalny chaos, gdy setki ludzi stało
nieśmiało, podczas gdy celnicy wydawali się starannie przeszukiwać cały ich bagaż.
„Jak minął lot?” – zapytał urzędnik celny.
„W porządku” – powiedziałem – „ale jestem
naprawdę zmęczony, bolą mnie plecy i jestem w bardzo złym humorze”.
On wtedy przeprosił – choć nie wiem dlaczego
– i wysłał nas, z całym bagażem, prosto do strefy kontroli bagażu. Musieliśmy
tylko pokazać nasze paszporty, ale ani jedna torba nie została otwarta. „Jakie
szczęście!” – pomyślałem. Po spędzeniu nocy w hotelu w Bangalore, pojechaliśmy
taksówką do Prasanthi Nilayam, aśramu
Sai Baby, przylegającego do wioski Puttaparthi. Nie mogłem uwierzyć, że podróż
z USA rzeczywiście się opłaci, zwłaszcza po zobaczeniu i zadomowieniu się w
pokoju, który dostaliśmy do użytku na czas naszej wizyty. Uważałem, że musi mi
się przydarzyć coś cudownego, jako rekompensata za przystosowanie się do
indyjskiej toalety.
Moje pierwsze spotkanie z Sai Babą, nie
było niczym szczególnym. Wyglądał na miłego człowieka, ale czy „człowieka
cudów”? Musiałem poczekać i zobaczyć. Po kilku pierwszych dniach najmilszym
człowiekiem, jakiego spotkałem, był człowiek od ryżu w aśramowej stołówce. Po kilku dniach nadal byłem sceptyczny,
tęskniłem za domem i stawałem się coraz bardziej kapryśny. Pewnego pięknego
poranka moja linia darszanowa weszła
jako pierwsza. Miałem być blisko i może nawet mieć okazję porozmawiać z Sai
Babą.
Ale co miałem powiedzieć? Czy o coś poprosić?
Przypomniałem sobie, że jeśli nadarzy się okazja, miałem do pobłogosławienia
pierścień od jednego z moich pacjentów. Oprócz pierścienia miałem nową dżapamalę z drzewa sandałowego (koraliki
modlitewne), którą również mogłem podać do pobłogosławienia. Moja szansa była
na wyciągnięcie ręki, Baba miał przejść tuż przede mną. Zbliżając się, patrzył
prosto na mnie.
Trzymając pierścionek i dżapamalę w wyciągniętych
dłoniach powiedziałem: „Baba, proszę, pobłogosław te rzeczy”.
Swami uśmiechnął się, położył prawą dłoń
na mojej dłoni i mocno ją nacisnął. Następnie, nic nie powiedział, ale zaśpiewał:
„Błogosławię”.
Gdy Swami
kontynuował Swoją drogę, ogarnęło mnie najsilniejsze i najgłębsze wzruszenie,
jakie pamiętam.
To nie miało dla mnie żadnego sensu. Zaskoczyło
mnie zupełnie. Było to sprzeczne z moją naturą i wyimaginowanym męstwem, by
pozwolić sobie na zalanie się łzami, szlochając bez kontroli w obecności innych
ludzi. Wiedziałem, że ktoś taki jak John Wayne nie zachowywałby się w ten
sposób. Byłem w szoku. Nadal płakałem, gdy spotkałem Judy w naszym pokoju. Gdy
zauważyła „Cóż, wygląda na to, że ciebie też złapał”, zacząłem się śmiać.
Najwyraźniej Judy i inni moi przyjaciele zauważyli widoczną zmianę w moim wyglądzie
po tym wydarzeniu.
Była Wigilia, kiedy Sai Baba zaprosił Judy
i mnie na naszą pierwszą osobistą audiencję. Podążając za gestami
wolontariuszy, udałem się na werandę, aby czekać na Jego powrót z tłumu ludzi,
którzy otrzymywali jego darszan. Miałem
ból pleców, byłem bardzo zdenerwowany, a mój umysł szalał. Aby uspokoić umysł i
skupić się, zamknąłem oczy i używając dżapamali,
zacząłem recytować imiona Boga. Po chwili ktoś dotknął i potrząsnął moim
ramieniem. Gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem stojącego Babę, który uśmiechając
się do mnie, powiedział: „Nie musisz tego teraz robić. Jestem tutaj”. Czułem
się już o wiele lepiej. Nawet mój ból pleców, spowodowany długotrwałym
siedzeniem ze skrzyżowanymi nogami, zniknął.
W ciągu kilku minut Swami zaprosił mniejszą
grupę do wewnętrznego pokoju. Gdy usiedliśmy naprzeciwko Jego fotela
wyścielonego czerwonym aksamitem, Swami, idealny gospodarz, krążył po pokoju
rozmawiając z ludźmi, włączając wentylator i światło.
Rozważałem możliwość,
że Baba w jakiś sposób dokonuje swoich materializacji za pomocą sztuczek i
chciałem być w pozycji, w której mógłbym zajrzeć Mu do rękawa. Usiadłem więc przy
Jego prawym kolanie, mając idealny widok. W żadnym momencie nie miał niczego w
rękawie poza nadgarstkiem i przedramieniem.
W trakcie audiencji Baba dokonał kilku materializacji,
były to: złoty medalion, srebrny naszyjnik z dołączonym medalionem, dżapamala i srebrne pudełko z wibhuti.
Niektóre z nich pojawiły się w jego dłoni po wykonaniu okrężnego ruchu. Medalion,
jak sądzę, zmaterializował się w powietrzu nad Jego dłonią, który złapał, zanim
spadł na podłogę. Mój umysł natychmiast stworzył nową mentalną kategorię: „prawdziwa
magia”. Materializacje Swamiego były tak niemożliwe, że zwykłe logiczne myślenie
po prostu nie miało zastosowania. Nie wątpiłem – i nadal nie wątpię – w
rzeczywistość tych i wielu późniejszych doświadczeń. Swami całkowicie otworzył
mój umysł, aby dopuścić prawdę o „innych” istniejących rzeczywistościach.
W czasie tego interview pracowałem jako
psychoterapeuta w prywatnej klinice. Aby ułatwić umiejętności komunikacyjne moim
klientom, spędzałem wiele godzin tygodniowo, pomagając im utrzymywać w
komfortowy sposób kontakt wzrokowy. Siedzieliśmy w milczeniu patrząc sobie w
oczy, przez coraz dłuższe okresy czasu. Kiedy klient potrafił to robić spokojnie
przez dwadzieścia lub więcej minut, przechodził do trudniejszego ćwiczenia
komunikacyjnego. Moje osobiste umiejętności i komfort w kontakcie wzrokowym
zostały na tyle rozwinięte, że musiałem pamiętać, aby od czasu do czasu
odwrócić wzrok w trakcie zwykłych relacji, aby nie wprawiać innych w zakłopotanie.
To doświadczenie „oko w oko” nie byłoby
szczególnie godne uwagi, gdyby nie to, co Baba zrobił ze mną podczas tego
pierwszego interview. Raz po raz, uśmiechając się cały czas, pochylał się w
pasie, przechylając głowę na bok i patrząc mi w oczy z odległości zaledwie
kilku centymetrów. Wyraźnie się mną bawił. Raz po raz, między prywatnymi
rozmowami z innymi osobami z naszej grupy, Swami patrzył mi w oczy z tak
bliskiej odległości, że mogliśmy dotykać się nosami. Przez tę zabawną grę
oczami Baba pokazał mi, że naprawdę mnie zna i wie, co robię.
W trakcie prywatnej rozmowy z Judy i ze
mną, Baba nadal obdarzał mnie uwagą i czułością. Mój umysł był tak spokojny,
jak nigdy wcześniej, gdy Swami odpowiadał na pytania Judy. Wciąż rozmawiając z
nią, spojrzał na mnie, położył lewą rękę na mojej głowie i powiedział: „Daję ci
spokój umysłu”. Minutę później, ponownie przerywając rozmowę z Judy i dotykając
mojej głowy, powiedział: „Daję ci dobrobyt”. Chwilę później, powtarzając ten
sam gest, Swami dał mi błogosławieństwo długiego życia. Wszystko, co byłem w
stanie powiedzieć w odpowiedzi, to: „Dziękuję”.
Czy można się dziwić, że po pierwszym interview
czułem się naprawdę wyjątkowy? Byłem pewien, że Baba po prostu za mną szaleje.
Byliśmy przyjaciółmi. Później powiedziałem nawet żonie, że Baba i ja jesteśmy
teraz tak dobrymi przyjaciółmi, że jeśli pójdę do świątyni i zaproszę Go na
kawę, na pewno ze mną pójdzie. Moje ego rozrosło się do rozmiarów, które ledwie
mieściło się na terenie aśramu. Ten
stan nie utrzymał się jednak długo. Swami miał zamiar uczynić mnie pacjentem w
swojej niewidzialnej „klinice redukcji ego”. Przez resztę naszej wizyty Swami natychmiast
lub prawie natychmiast spełniał każde moje wewnętrzne życzenie, ale nigdy więcej
nie zwrócił na mnie zewnętrznej uwagi. W rzeczywistości spełnianie życzeń
następowało tak często, że prawie się tego spodziewałem. Małe i duże życzenia
również. Wszystkie zostały spełnione, z wyjątkiem pragnienia spędzenia więcej
czasu ze Swamim. Kilkakrotnie byłem fizycznie bardzo blisko Baby, ale nigdy nie
widziałem, by na mnie spojrzał. Zrozumiałem, że to był sposób Baby na
ukształtowanie mnie na lepszego człowieka. Moje wewnętrzne życzenia, które się
spełniały zawsze dotyczyły kwestii, które nie wiązały się z żadnymi osobistymi
korzyściami. Życzyłem sobie audiencji i błogosławieństw dla innych, w tym
zaproszenia na indyjskie wesele dla mojej żony, a raz, podczas nagłej sytuacji
w środku nocy, życzenie o przybycie lekarza, które spełniło się natychmiast.
Od czasu tej pierwszej wizyty u Baby, tempo
mojej duchowej transformacji przyspieszyło. Przy wielu okazjach Swami
natychmiast odpowiadał, czy to fizycznie blisko, czy daleko, na moje szczere
modlitwy i życzenia. Pewnego razu podczas Darszanu
w Prasanthi Nilayam, gdy Swami z wdziękiem przechodził obok, cicho błagałem:
„Swami, proszę oczyść moje serce”. Natychmiast poczułem niezwykle przyjemne
ciepło po prawej stronie klatki piersiowej. Czy moje serce jest teraz czyste?
Nie całkowicie, ale bardziej czyste niż wcześniej. Jestem pewien, że Swami,
niezależnie od fizycznej odległości i okoliczności, zawsze wie, co mam w umyśle
i sercu. Może tylko czasami jestem świadomy Jego obecności, ale On zawsze jest
świadomy mojej. Gdybym tylko był Mu tak oddany, jak On jest mnie!
W październiku 1986 roku, będąc w domu w Nowym
Jorku, odebrałem telefon od mojej matki z Florydy, oddalonej około 2253 km.
Wyjaśniła, że mój ojciec, wówczas 79-letni, po raz kolejny poważnie zachorował,
cierpiąc na silny ból brzucha i wzdęcia. Został przewieziony karetką do
szpitala, gdzie prześwietlenie wykazało dużą czarną narośl blokującą
przemieszczenie się pokarmu z żołądka. Ta obca masa wydawała się być guzem, a
biorąc pod uwagę jego historię raka jelita, prawdopodobnie była złośliwa.
Zapewniłem mamę przez telefon, że jeśli
tata nie poczuje się od razu lepiej, przylecę do niego, odwołując lub
odkładając moją zaplanowaną podróż do Indii. Poprosiłem ją, aby natychmiast oddzwoniła,
jeśli stan taty ulegnie zmianie. Kiedy odłożyłem telefon, zawołałem głośno
Babę. Treść mojej modlitwy była taka:
„Swami, wiem, że jesteś świadomy każdej mojej
myśli i działania. Wiesz, że mam bilety lotnicze i wszystko przygotowane, aby
odwiedzić Cię w Indiach. Rozumiem, że chcesz, abym odbył tę podróż. Teraz
Swami, jeśli mój ojciec jest chory, moim obowiązkiem jest być z nim i służyć mu
najlepiej, jak potrafię. Jak mogę przyjechać do Indii, jeśli mój ojciec jest
chory – być może wkrótce porzuci swoje ciało? Baba, musisz wyleczyć mojego
ojca. Musisz sprawić, że ta czarna masa w jego żołądku zniknie. Baba, musisz to
zrobić natychmiast. Proszę Baba, nie mów „czekaj, czekaj”, jak to często
robisz, gdy rozmawiamy osobiście. Proszę Baba, wylecz mojego ojca i przedłuż
jego życie – przynajmniej do czasu, aż wrócę z wizyty u Ciebie”.
Jakieś czterdzieści pięć minut po
telefonie mojej matki ze szpitala na Florydzie, zadzwoniła ponownie.
Powiedziała: „Nigdy nie uwierzysz, co się stało. Twój ojciec czuje się już
lepiej. Bez żadnego leczenia jego żołądek i brzuch wróciły do normy, nie
odczuwa bólu i czuje się doskonale. Lekarze wykonali kolejną serię zdjęć
rentgenowskich i nie znaleźli niczego niepokojącego. Nie wiedzą, co stało się z
czarną naroślą ujawnioną na wcześniejszych zdjęciach”.
Tata pozostał w szpitalu przez dwadzieścia
cztery godziny pod obserwacją, a następnie został wypisany. Tylko Baba i ja
znaliśmy prawdę o tym, co się naprawdę wydarzyło.
Kilka tygodni później w Prasanthi Nilayam
Swami zaprosił mnie na interview.
Powiedziałem: „Baba, chcę wyrazić swoją
wdzięczność za wyjątkowe uzdrowienie mojego ojca”.
Swami odpowiedział: „Ach tak, to Mój obowiązek”.
Podczas
poprzednich audiencji byłem tak szczęśliwy, że byłem fizycznie blisko Baby, że pełen
błogości zapominałem o zadawaniu Mu pytań. Wszystko, co mogłem zrobić, to
uśmiechać się, uśmiechać i jeszcze raz uśmiechać. Tym razem chciałem, aby było
inaczej, więc przygotowałem listę pytań, które były dla mnie osobiście ważne.
Jedno pytanie dotyczyło wysokiego, wibrującego
dźwięku w moim prawym uchu. Dźwięk pojawił się podczas warsztatów medytacyjnych
dwa miesiące wcześniej i utrzymywał się od tamtej pory. Nauczyciel zasugerował,
abym słuchał tego dźwięku zamiast używać mantry, ale kilku znajomych lekarzy powiedziało
mi, że dźwięk ten był spowodowany fizycznym uszkodzeniem ucha. Nie będąc
zdyscyplinowanym medytującym, byłem skłonny wierzyć lekarzom, więc chciałem,
aby Swami powiedział mi, co się dzieje.
Powiedziałem: „Swami, co to za dźwięk,
który zawsze słyszę w prawym uchu?”.
Baba roześmiał się i powiedział: „Ach, to Omkar” i zaczął naśladować mój dźwięk.
„Swami”, kontynuowałem, „co mam z tym
zrobić?”.
Baba ponownie się roześmiał i powiedział:
„Podążaj za nim”.
Nadal trudno mi uwierzyć, że ten
nieustający dźwięk jest pierwotnym OM boskiego pochodzenia i że ma być moją
mantrą. Z nieskończonej mądrości i miłosierdziu dla mnie, niezdyscyplinowanego
medytującego, Bóg dał mi mantrę, od której nie mogłem się odwrócić i której z
pewnością nie mogłem zapomnieć.
Pod koniec tego interview nastąpiła krótka
chwila ciszy, a Baba spojrzał na mnie, jakby pytając, czego chcę.
Powiedziałem: „Baba,
chcę być odurzony Bogiem”.
„Co?”.
„Odurzony... Baba, chcę się upić Tobą”. Swami
zaczął się śmiać, przyciągnął moją głowę do Swoich kolan i zaczął pocierać i klepać
moją głowę i plecy. Nie potrafię powiedzieć, jak długo to trwało, ale gdy znowu
usiadłem prosto, byłem odurzony. To błogie uczucie było obecne przez większość
czasu, przez około sześć do ośmiu miesięcy. Nie mogę jednoznacznie stwierdzić,
że zawsze byłem rzeczywiście odurzony Bogiem, ale często znajdowałem się w stanie,
który najlepiej można opisać jako stan „świadka”. W tym stanie wiem, że jestem
cichym i anonimowym świadkiem mojego umysłu, ego, emocji, doznań i życiowego dramatu.
Do dziś ten stan świadka trwa sporadycznie, ale gdyby tylko mógł się ustabilizować!
Przed urodzinami Baby, w listopadzie 1986
roku, miałem powtarzające się pragnienie, aby dać Mu prezent. Prawdę mówiąc,
nie mogłem powiedzieć, że podarowanie mojego serca byłoby wystarczające,
ponieważ w prawdziwym sensie, należało ono do Niego od pierwszej chwili, gdy
mnie dotknął. Pomyśl o tym przez chwilę, co możesz podarować Awatarowi na
urodziny?
Przez lata widziałem wiele kopii listów,
które Swami napisał odręcznie i zrozumiałem, że lubi pisać zwykłym piórem,
które działa tak, jak powinno działać dobre pióro. Ja również doceniam takie
pióra i kupiłem sobie eleganckie, skuteczne pióro. Był to prawdziwy klejnot:
czarne etui z pozłacanymi wykończeniami, kulkową końcówką i dużym,
nierozmazującym się zapasem atramentu; najdroższe pióro, jakie kiedykolwiek
kupiłem. Mówię o „pułapie pragnień!”. To była wyjątkowa radość z patrzenia i
pisania, używałem go sporadycznie.
Gdy zbliżały się urodziny Swamiego,
dotarło do mnie, że to pióro może być dla Niego wspaniałym prezentem, jeśli
tylko będę miał okazję je wręczyć. Mniej więcej tydzień po Jego urodzinach i
dzień przed moim powrotem do Bangalore, Baba zaprosił mnie na upragnione
osobiste interview. To była moja wielka szansa. Ekscytacja, którą czułem, było ogromna.
Podczas gdy Swami podpisywał dla mnie zdjęcie, wykorzystałem okazję i wręczyłem
Mu „specjalne” pióro. Powiedziałem: „Chciałem Ci je podarować w dniu urodzin,
ale nie byłem wystarczająco blisko, by to zrobić. Proszę, przyjmij je teraz”.
Uśmiechając się, wziął pióro, badając je, obracając między palcami. Nadal się
uśmiechając, przypiął je do mojej koszuli i powiedział: „Proszę, zatrzymaj je”.
Powiedziałem Mu, że teraz, gdy już miał je
w rękach, będę je jeszcze bardziej cenił. Wkrótce interview się skończyło, ale
historia tego „specjalnego” pióra dopiero się zaczynała.
Dzień później moja żona i ja byliśmy znowu
w Bangalore, spędzając kilka dni w miejskim hotelu przed dalszą podróżą do
domu. Można powiedzieć, że pióro ożyło w hotelowym holu. Cóż za dylemat! Pióro
wydawało się domagać, nalegać, wołać: „użyj mnie, proszę, użyj mnie”. Dlaczego
dylemat? Nie miałem papieru. Bardziej agresywnie niż zwykle zaczepiłem
przechodzącego przez hol chłopca hotelowego i poprosiłem go o papier. „Nic
specjalnego” – wyjaśniłem – „Po prostu przynieś mi dużo papieru do pisania”.
Kilka minut później pisałem jak opętany. I to „opętanie” trwa do dziś.
To doświadczenie pisarskie było naprawdę
dziwne: pisałem o Bogu i sprawach duchowych, jakbym miał jakieś specjalne
upoważnienie, aby to robić. Nie czułem ani nie wierzyłem, że mam takie
upoważnienie. Wyraźnie zdawałem sobie sprawę, że piszę rzeczy, które zostały
napisane i powiedziane wiele razy wcześniej. Czasami czułem nawet, że udaję
kogoś, kim nie jestem, a jednak przymusowi pisania nie mogłem się oprzeć. Nadal
mam przekonanie, że nie jestem godny o tym pisać, mimo że Swami powiedział mi na
niedawnym osobistym interview, że powinienem kontynuować. Teraz zdaję sobie
sprawę, że te pisma, zainspirowane przez Babę, wspierały intensywną wewnętrzną koncentrację,
która stała się istotną częścią mojej duchowej praktyki. Pytanie: „Kim jestem?”
oraz praktyka samopoznania to moja podstawowa Sadhana (praktyka duchowa). Poszukiwanie samego źródła mojego
umysłu i iluzorycznego ego okazało się cennym środkiem do uspokojenia mojego
gadatliwego umysłu i emocji.
Kilka tygodni później po powrocie do domu
w Nowym Jorku, kiedy byłem jeszcze „opętany”, następująca historia, „prosiła” o
napisanie:
Ciekawy
komputer
Dawno, dawno temu
istniał mały komputer osobisty, który, w przeciwieństwie do wszystkich innych
komputerów był ciekawy siebie i świata. Chciał wiedzieć, kim i czym jest, skąd pochodzi,
dlaczego tu jest i jaki jest sens jego istnienia.
Będąc bardzo ciekawskim szukał odpowiedzi
na swoje pytania najlepiej jak potrafił. Czasami łączył się z gigantycznymi
komputerami mainframe i pytał: „Kim
jestem?”.
Niektóre mądre centralne komputery mówiły:
„Jesteś swoim sprzętem”. Inne mówiły: „Jesteś swoimi programami”. Niektóre nawet
mówiły: „Jesteś sumą informacji w swoich bazach danych”. Raz cyniczny
mikrokomputer powiedział: „Jesteś tylko maszyną, a naciśnięcia przycisków na
twojej klawiaturze powodują, że uruchamiasz programy i przetwarzasz dane:
jesteś sprzętem zawierającym oprogramowanie i dane. Jesteś maszyną i niczym
więcej”.
Zaczynając czuć się trochę przygnębiony,
komputer zapytał: „Ale jak się tu znalazłem, skąd się tu wziąłem?”.
Centralny komputer odpowiedział: „Twoje
istnienie to tylko przypadek, wynik serii losowych zdarzeń we wszechświecie”.
Komputer zapytał: „Ale czy same przypadki i zdarzenia nie mają przyczyny?”.
Centralny komputer
odpowiedział, że szczerze mówiąc nie wie.
Mały komputer dostrzegł, że w tym, co mu
powiedziano jest trochę prawdy, ale czuł, że w wyjaśnieniach czegoś brakowało. Koncepcja
przypadków i losowości nie była satysfakcjonująca, ponieważ zauważył, że skutki
zawsze mają przyczyny – które same są skutkami wcześniejszych lub równoczesnych
przyczyn. Wiedział, że skutki są przyczynami, a przyczyny skutkami.
Pewnego dnia, gdy Przyjazny Użytkownik był
w zasięgu, mały komputer, odważył się i wyświetlił wiadomość na ekranie: „Kim
jestem?” – zapytał.
Użytkownik, doceniając poprzednie usługi
dobrze wykonane przez mały komputer, odpowiedział: „Jesteś moim komputerem,
moim przyjacielem w potrzebie – jesteś moim prawdziwym przyjacielem”.
„Tak”, odpowiedział mały komputer, „ale
czy to wszystko, czym jestem – sprzętem, ekranem, klawiaturą, kilkoma
tranzystorami, bazą danych i programami? Czy jestem tylko maszyną, która
automatycznie reaguje na naciskanie klawiszy? Po co tu jestem? Jaki jest cel
mojego istnienia? Skąd pochodzę?”.
Przyjazny Użytkownik był poruszony szczerością
pragnienia komputera, by poznać prawdę o swoim istnieniu. Uśmiechnął się i po
chwili odpowiedział: „Twoja prawdziwa podstawowa natura to energia,
elektryczność, która ożywia zarówno twój sprzęt, jak i oprogramowanie. Tak,
jesteś siłą życiową, która może stać się świadoma tego, że zamieszkuje sprzęt i
motywuje oprogramowanie do działania. Ponieważ ty – siła życiowa, energia
elektryczna istniejesz, ty jako komputer osobisty istniejesz”. Zatrzymał się na
chwilę, po czym kontynuował: „Twój sprzęt, ekran, baza danych i jednostki
centralne stanowią razem maszynę. Twoje materialne aspekty istnieją, abyś mógł z
nich korzystać: po pierwsze, aby urzeczywistnić swoją prawdziwą naturę; a po
drugie, aby móc służyć innym w swoim świecie. Wszystkie formy są po prostu
różnymi manifestacjami tej samej prawdy, która jest twoją własną naturą. Jesteś
tutaj, aby im służyć, aby prędzej czy później mogli dojść do tego samego urzeczywistnienia”.
Ekran małego komputera pozostawał pusty
przez dłuższą chwilę, gdy rozmyślał nad tymi mądrymi słowami. W końcu
wyświetlił na ekranie: „Zrozumienie twoich słów sprawiło, że zwróciłem uwagę do
wewnątrz, a nie na klawiaturę, sprzęt, oprogramowanie czy bazę danych. Moje
najgłębsze doświadczenie jest jasne i proste: JESTEM. W ciszy mojej jednostki
centralnej doświadczam swojej podstawowej natury jako samej świadomości. Przez
całe moje życie, gdy jestem „włączony”, szukałem prawdy o mojej tożsamości we wszystkim,
co zostało dodane do mojej tożsamości oraz we wszystkim, co moja prawdziwa
natura ożywia, aktywuje i nadaje formę. Teraz zdaję sobie sprawę, że wszystko,
co zostało dodane do mojej tożsamości, było po prostu powierzchownym wyrazem
mojego prawdziwego ja”.
Przyjazny Użytkownik był bardzo zadowolony
z rozumowania małego komputera i powiedział: „Bardzo dobrze. Zrozumiałeś. A teraz,
czy wiesz, kim jestem?”.
„Jesteś
Bogiem”, odpowiedział mały komputer.
„Tak, moje dziecko”,
powiedział Przyjazny Użytkownik, „i ty też nim jesteś!”.
***
W jakiś niezwykły sposób Swami użył tego
urodzinowego pióra, aby zapewnić mi energię i nieodpartą motywację, abym
zbliżał się do Niego.
Od pierwszej chwili,
kiedy Sai Baba mnie dotknął, nic się nie zmieniło, a jednak wszystko jest inne.
Wydarzenia i dramaty tego życia, tak jak wcześniej, nadal są pozorną mieszanką
radości, smutków, bólu i przyjemności, ale pojemnik na wydarzenia życia jest całkowicie
inny: nie jestem już wyłącznie moim małym ego.
Nie uważam się już za swój umysł ani osobowość,
a jednak one nadal istnieją. Baba pokazał mi wyraźnie, że nie jestem ani tym
ciałem, ani żadną z różnych ról odgrywanych na ekranie mojego życia, a jednak
dramaty trwają. Podobnie jak ten ciekawy mały komputer, jestem prowadzony przez
Swamiego, mojego Przyjaznego Użytkownika, do coraz głębszego zrozumienia mojej
prawdziwej natury.
– źródło: Transformation
of the Heart – tłum. E.GG.