Rada, którą odrzuciłam

Indra Devi, Tecate, Meksyk

      Poniższy artykuł jest relacją Indry Devi, oddanej wielbicielki Bhagawana Baby, z wydarzeń podczas seminarium poświęconego Sai Babie, które prowadziła w swoim ośrodku w Mexico City.

      Kiedy przybyłam po ośmiu latach nieobecności do Mexico City i miałam poprowadzić seminarium dotyczące Sai Baby, doradzono mi: „Ostrożnie z Sai Babą, bo ludzie są tutaj bardzo katoliccy”. Na szczęście nie zastosowałam się do tej rady. Dwa publiczne wykłady, które wygłosiłam na temat Bhagawana, zostały przyjęte z nieoczekiwanym entuzjazmem przez publiczność, która wypełniła salę.
      Przed pokazaniem filmu przedstawiłem panią Kamalę Devi, której mąż pracował w ambasadzie Indii. Jako wielbicielka Bhagawana była jedyną osobą, która mogła poświadczyć o prawdziwości tego, co mówiłam. Jej historia, którą tłumaczyłam na hiszpański, bardzo poruszyła publiczność.
      Podczas interview Bhagawan powiedział jej, żeby nie martwiła się o syna, co właśnie robiła. „Właśnie uratowałem mu życie” – dodał.
      Nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co miał na myśli, Kamala Devi wróciła do Delhi. Dowiedziała się, że jej syn został niemal zabity w konkurencji pchnięcia kulą, gdy stał na boisku sportowym. Metalowa kula miała uderzyć go w głowę. W tym momencie ktoś go odciągnął. Kula wylądowała na jego stopie. Trafił do szpitala chociaż uraz nie był poważny.
      Według świadków chłopiec stał zupełnie sam, nikogo wokół niego nie było. Nie odsunął się sam, ponieważ nie wiedział, że kula leci w jego kierunku. Nagle ktoś siłą go odciągnął.
      Zebrani usłyszeli od Kamali o jej interview i o tym, co Baba powiedział o uratowaniu życia jej synowi i jak serce chłopca wypełniło się wdzięcznością i oddaniem. Jego wiara została jeszcze bardziej wzmocniona, gdy zobaczył sparaliżowanego chłopca uzdrowionego przez Bhagawana podczas Jego wizyty w Dżajpurze.
      Ponieważ większość moich studentów (prawie 300 z nich) widziała film i wiele słyszała od nas o Bhagawanie, chciała dotknąć dżapamali (rodzaj hinduskiego różańca), którą Swami mi podarował i otrzymać mantrę. Przygotowaliśmy improwizowany ołtarz ze świecami, kadzidłem i kwiatami otaczającymi zdjęcie Bhagawana w rogu sali. Położyłam u Jego stóp perłową dżapamalę, którą dał mi do uzdrawiania chorych, aby ludzie mogli ją dotykać, jeden po drugim. Klęcząc, z szacunkiem całowali ją, a kilku przeżegnało się na końcu swoich modlitw.
      Wiara w Sai Babę ogarnęła całą salę. Później kilku studentów opowiadało mi na zajęciach o cudownych uzdrowieniach przez dotyk dżapamali i wibhuti (świętego popiołu): jeden wyleczył chroniczny ból głowy, drugi okropny ból pleców, trzeci nerwowy tik i kłopot z oczami itd.
      Wszyscy chcieli usłyszeć coraz więcej o Bhagawanie, do czego nie trzeba było mnie zachęcać. W ten sposób dowiedzieli się nie tylko o cudach – dżapamali, pierścieniu i pojemniku na wibhuti, który nigdy nie jest pusty (jak zapewnił mnie Baba, gdy wkładał go w moje ręce). Mówiłam im o wielu innych cudownych wydarzeniach w naszym centrum jogi w Tecate, zaczynając od powodzi wewnątrz domu, a kończąc na pożarze w środku, który zostały zatrzymany przez Bhagawana.
      Ostatniego dnia naszego październikowego seminarium wydarzył się cud. Młody człowiek wpadł akurat na koniec spotkania, podczas robienia zdjęć, rozdawania autografów w książkach itp. Widząc, że wszyscy jesteśmy zajęci, wszedł do „pokoju Baby” i usiadł, aby medytować przed zdjęciem Bhagawana, na którym materializowało się wibhuti przez ponad trzy lata.
      Po chwili ktoś cicho podszedł do niego od tyłu, położył obie ręce na jego głowie, a następnie wyszedł bocznymi drzwiami, pozwalając medytującemu wyraźnie zobaczyć nieznajomego w blasku świec. Kilka minut później grupa studentów z seminarium weszła i włączyła prąd.
      „Czy on tu zostaje?” – zapytał młody człowiek, wskazując na zdjęcia Bhagawana wiszące na wszystkich ścianach. Dowiedziawszy się, że Sai Baba jest w Indiach i nigdy tu nie był, przynajmniej w Swojej fizycznej postaci, młodzieniec nie mógł uwierzyć własnym uszom. „Ale On był tu zaledwie kilka minut temu. Położył ręce na mojej głowie, co sprawiło, że poczułem się bardzo dobrze, a potem wyszedł przez drzwi po mojej prawej stronie, przechodząc tak blisko mnie, że mogłem zobaczyć Jego twarz, ciemną skórę, koronę czarnych włosów i długą pomarańczową szatę. Czy jest tu ktoś, kto jest do Niego podobny?”. „Nie. Nie ma tu nikogo takiego jak On” – odpowiedzieli w całkowitym oszołomieniu.
      Następnie powiedzieli mu, kim jest Sai Baba. Wstrząśnięty tym doświadczeniem, młody człowiek poprosił mnie o mantrę. Nadal nie potrafił wyjaśnić wszystkiego, co się wydarzyło.
      „Dlaczego Baba nie przyszedł do mnie?” – pytali z zazdrością niektórzy studenci-wielbiciele. „Oddałbym wszystko, aby zobaczyć Go w ten sposób”.
      „Poczekaj jeszcze chwilę, na swoją kolej” – zapewniał jeden z doświadczonych wielbicieli – „a twoje życzenie może się spełnić. Wielu widziało Go tutaj, w tym pokoju. Jego obecność jest często odczuwalna podczas medytacji”.
      Moja meksykańska klasa słysząc tę historię była zadowolona, że niekoniecznie trzeba być „długoletnim wielbicielem”, aby uzyskać łaskę Bhagawana.
      Opowiedziałam im również, jak kiedyś jechaliśmy z Anantapur do Prasanthi Nilayam. Bhagawan wyjechał przed nami kilka minut wcześniej. Jechaliśmy długą, samotną drogą z dala od jakiejkolwiek wioski. Nasza taksówka nagle się zatrzymała. Pasek klinowy rozerwał się na strzępy i nie mogliśmy kontynuować podróży.
      „Bhagawan! Mamy kłopoty” – poinformowałam Go; było to „telepatyczne połączenie międzymiastowe”.
      Gdy tylko wypowiedziałam te słowa, pojawił się samochód, który jechał w naszym kierunku. Zatrzymał się, aby zapytać, co się stało.
      Kiedy nasz kierowca wyjaśnił sytuację, mężczyzna nagle wyciągnął nowy pasek klinowy i dał mu go. Zaniemówiliśmy. „Czy ludzie tutaj zawsze podróżują z zapasowym paskiem klinowym?” – zapytała zaskoczona Amerykanka. „Czy kiedykolwiek miałaś go przy sobie? Albo słyszałeś o kimś, kto to robił?” – taka to była moja odpowiedź na to pytanie.
      Kiedy w końcu dotarliśmy do Prasanthi Nilayam, bhadżany już trwały, więc usiedliśmy przed świątynią. Gdy tylko Bhagawan wyszedł, podszedł prosto do mnie i zapytał, co było przyczyną opóźnienia. „Mieliśmy problem z samochodem” – odpowiedziałam.
„Tak… tak. Wiem… pasek klinowy”.
      Ostatni dzień seminarium, pożegnanie w pięknej stolicy Meksyku trudno opisać – pocałunki, kwiaty, łzy, prośby o szybki powrót. Wszystko to zmieszało się w jedną pełną emocji scenę pożegnania, tak że zostałam prawie uduszona dżapamalą, którą ludzie ściągali mi z szyi od tyłu, chcąc jej dotknąć lub przycisnąć do ust, podczas gdy ja siedziałam na podłodze i podpisywałam książki.
      „Czy nie mówiliście mi, że powinnam powoli wprowadzać temat Sai Baby?” – zapytałam parę, która zaproponowała to po moim przybyciu. Tylko pokręcili głowami, będąc świadkami wszystkiego, co się działo.
      „Wygrałaś, powiedzieli…”. „Nie ja, Baba wygrał” – to wszystko, co mogłam powiedzieć.
      Dżej Bhagawan! (Chwała Panu!)
źródło: Sanathana Sarathi, marzec 1974
 – tłum. E.GG.

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.