„Dharma jest ścieżką, dzięki której można wydobyć, doświadczyć i urzeczywistnić boską energię rezydującą w każdym sercu; oczyszcza ona umysł i prowadzi do Boga”.

‒ Sathya Sai Baba


Osobiste zaproszenie

Jonathan Roof

Jonathan Roof jest obecnie na emeryturze i mieszka w Tucson w Arizonie.

Po raz pierwszy odwiedził Sathya Sai Babę w Indiach w 1978 roku. W wyniku kontaktów z Sai Babą napisał trzy tomy Pathways to God („Ścieżki do Boga”). Pierwszy tom ukazał się w 1991 roku, a trzeci w 2004 roku. Przez 33 lata służył jako osoba funkcyjna w Organizacji Sathya Sai na wielu stanowiskach. W 2011 roku poprowadził pielgrzymkę wielbicieli Sathya Sai z USA do Prasanthi Nilayam. Pełnił funkcję przewodniczącego Centralnej Rady Sathya Sai Baby w USA od 2001 do 2011 roku. Wygłaszał liczne przemówienia na konferencjach i zjazdach Sai w całych Stanach Zjednoczonych i Kanadzie.

      Widząc mojego dziadka siedzącego w fotelu z wysokim oparciem i palącego słodko pachnącą fajkę, wiedziałem, że na świecie wszystko jest w porządku. Jego silna pewność siebie utwierdziła mnie w przekonaniu, że ma sprawy pod kontrolą. Rzeczywiście, dostojne bogactwo w jego domu przemawiało bardziej wymownie niż jakiekolwiek słowa. Moim młodym oczom wydawał się kimś, kto najwyraźniej osiągnął mistrzostwo we własnym świecie.
      Od szóstego czy siódmego roku życia rosła we mnie świadomość, że moi dziadkowie cieszyli się czymś więcej niż zwykłym majątkiem. Mój dziadek był współzałożycielem dużej sieci hoteli i funduszu inwestycyjnego w Bostonie. Cieszył się także szacunkiem jako lotnik z I wojny światowej zestrzelony w bitwie nad Francją. Chociaż on i moja babcia byli dla mnie po prostu „babcią i dziadkiem”, wiedziałam, że przez innych byli uważani za wyjątkowych ludzi.
      Mój dziadek, ze swoimi dużymi krzaczastymi brwiami i wąsami, wywarł wpływ na moje wyobrażenia o tym, jaki powinien być mężczyzna. Chociaż był małomówny, był przykładem spokojnej stabilności i pewności siebie dla mojego młodzieńczego umysłu. Podobnie jego bezinteresowne wsparcie dla rodziny i przyjaciół wpłynęło na moje wyobrażenie o cnocie i obowiązku. On i moja babcia mieszkali w imponującym, nowoczesnym domu o powierzchni około 557m2 na wzgórzu w Concord w stanie Massachusetts, mieście, w którym się urodziłem i spędziłem większość życia do ósmej klasy.
      Być może z powodu zamieszania w mojej najbliższej rodzinie zrównałem spokojną stabilność i kompetencje mojego dziadka z bogactwem, które wydawało się być jednym z jego osobistych cech. Moi rodzice byli głęboko zainteresowani duchowymi poszukiwaniami, ale nie potrafili oprzeć swojego życia na materialnym sukcesie.
We wczesnych latach pięćdziesiątych mieszkali przez dwa i pół roku w Indiach, gdzie mój ojciec pracował nad książką o duchowości Wschodu zatytułowaną „Wędrówki po ostrej jak brzytwa ścieżce” i studiował u mnichów z Misji Ramakryshny, a moja matka uczyła się hatha jogi.
      Ale to i inne wyprawy do królestwa świętości wydawały się wyczerpywać ich zasoby i powodowały, że wyrzekali się stabilności psychicznej i materialnej. Pomimo środków finansowych mojej matki i możliwości, jakie stwarzał ojciec, nie mogli zatrzymać pieniędzy ani użyć ich do zaprowadzenia spokoju i porządku w swoim życiu i rodzinie. Postrzegałem ich oszczędność  jako oznakę niezdolności do radzenia sobie z wyzwaniami życia. Nie rozumiałem też, dlaczego wysiłek duchowy doprowadził do rodzinnego zamieszania. W rezultacie doszedłem do wniosku, że bogactwo sprzyja spokojowi w większym stopniu niż duchowość.
      Gdy miałem jedenaście lat problemy osobiste moich rodziców narastały, co ostatecznie doprowadziło do ich rozwodu,. Mój brat, siostra i ja zostaliśmy wysłani do różnych szkół z internatem. Miałem wtedy dwanaście lat. Natomiast bogactwo mojego dziadka spajało dalej naszą rodzinę. Fundusze, które założył, opłaciły kształcenie mnie, mojego brata, siostry i kuzynów zarówno w szkołach średnich, jak i na prywatnych uczelniach. Duża letnia posiadłość dziadka nad oceanem, na wyspie Cuttyhunk u wybrzeży Massachusetts, była celem moich wypraw przez wiele lat. Było to małe królestwo, po którym dziadek wędrował jako niekwestionowany lew.
      Nie zastanawiałem się, czy to naprawdę właściwe, aby rodzina gromadziła dla siebie takie zasoby. Chociaż ocean rozciągał się przede mną, nie szukałem dalej horyzontu niż interesy rodziny, bo stabilność panowania mojego dziadka napełniała mnie nadzieją na przyszłość. Zmiana wydawała się jedyną stałą w moim życiu, ponieważ często przenosiłem się między internatem a obozami letnimi. Rzeczywiście, stabilność wydawała mi się wystarczającą ambicją w tym wieku.
      W miarę jak dorastałem, znaczenie bogactwa stawało się dla mnie coraz bardziej widoczne. Ponieważ od siódmej klasy zasadniczo byłem z dala od rodziny, poleganie na sobie i osobista kontrola były dla mnie bardzo atrakcyjne. Co prawda nie miałem potrzeby martwić się o pieniądze, ale nadal nie byłem osobiście panem ich mocy. Pieniądze obiecywały środki do kontrolowania mojego własnego losu, a nawet losu innych. Nigdy nie myślałem, że to możliwe, że mogę mieć ich za dużo. Rzeczywiście, pieniądze wydawały się być kluczem do spokoju i wolności – spokoju i wolności, które rosły wraz z wielkością skarbu.
      Odwiedziłem mojego ojca w Atlancie po jego rozwodzie z matką. Aby związać koniec z końcem, sprzedawał pędzle Fullera w niektórych zamożniejszych dzielnicach. Chociaż miałem zaledwie dwanaście lat, to nie byłem za młody, by zdawać sobie sprawę, że jestem wykorzystywany jako wygodne narzędzie do zwiększania sprzedaży. Jego sytuacja ostro kontrastowała z wpływami, jakie mieli moi dziadkowie. Mój dziadek był znany i traktowany z największym szacunkiem, kiedy wchodził do banku lub salonu samochodowego. Pęczniałem z dumy towarzysząc mu i odczuwałem podziw dla jego dokonań. W przeciwieństwie do tego ból, jaki odczuwałem z powodu sytuacji finansowej mojego ojca, przeniósł się na brak szacunku dla jego duchowych ideałów.
      Ale kiedy byłem nastolatkiem, te właśnie ideały zaczęły mnie powoli pociągać. Spędziłem dwa lata w szkole średniej, pracując w księgarni metafizycznej mojej mamy i ojczyma na wybrzeżu miasta Maine. To doświadczenie dało mi możliwość ślęczenia nad licznymi książkami poruszającymi wiele duchowych tematów. Dostrzegłem tam różnorodność i cudowność ścieżek dostępnych dla aspirantów. I tak, chociaż nadal wiązałem bogactwo z kompetencjami, niekoniecznie czułem, że jest to najważniejsze. Zachowałem niepewną równowagę. Wiedziałem, że moja okazja do wykazania się finansowo nadejdzie w odpowiednim czasie, ale mogła przecież poczekać na wynik duchowych poszukiwań.
      Zanim zacząłem studia, wiedziałem, że ważniejsze jest poszukiwanie sensu i celu życia niż znalezienie zawodu, który zapewni mi bogactwo. W Pomona College w Kalifornii planowałem studiować psychologię. Jednak po niezwykłym doświadczeniu Satori[1] na pierwszym roku, kiedy to na krótki czas zostałem duchowo przebudzony, zmieniłem główny kierunek studiów na religioznawstwo. Dopiero wtedy zacząłem naprawdę cenić duchowe zasady głoszone przez moich rodziców. Siła i wspaniałość tego olśniewającego doświadczenia odsłoniła nowe spojrzenie na ich aspiracje. Po spełnieniu wymagań programowych dla uzyskania tytułu licencjata z religioznawstwa, koncentrowałem się głównie na buddyzmie i hinduizmie, które zdawały się najdobitniej mówić o tym, czego doświadczyłem.
      I tak nastąpiła zasadnicza zmiana. Przez lata byłem pod wielkim wrażeniem takich indyjskich świętych, jak Ramakrishna i Ramana Maharishi. Teraz podążałem ścieżką, która została wskazana przez zainteresowania mojej matki i ojca ‒ jogą i medytacją. Wraz ze wzrostem osobistej dojrzałości i być może dojrzewaniem pradawnej karmy, wreszcie udało mi się dostrzec poza gruzami życia osobistego moich rodziców, wartość ich aspiracji i świadomie zacząłem podążać wyżej na obranej ścieżce.
      Po ukończeniu studiów poślubiłem uroczą młodą dziewczynę o imieniu Rose, którą po raz pierwszy spotkałem podczas letniego programu wymiany w Niemczech, gdy miałem piętnaście lat. Uczęszczaliśmy na uczelnie w sąsiadujących kampusach w Claremont w Kalifornii, a w 1973 roku odbyliśmy pięciomiesięczny semestralny program za granicą w Nepalu. W 1975 roku przenieśliśmy się do Tucson w Arizonie, gdzie dostałem pracę jako makler giełdowy w Merrill Lynch.
      Giełdą interesowałem się już na studiach, kiedy uczęszczałem na zajęcia z analizy technicznej w Los Angeles, ale ta praca okazała się dla mnie wyzwaniem, ponieważ nie byłem wystarczająco zorientowany w zawodzie sprzedawcy. Po prawie dwóch latach pracy w firmie maklerskiej przerzuciłem się na sprzedaż nieruchomości. Mogłem kupić własny dom, korzystając z szybko rosnących wartości nieruchomości w Tucson, a także kupiłem trzy inne domy na wynajem w 1978 roku. Mimo to moje przychody był minimalne, a pieniądze na zakup mieszkań do wynajęcia pochodziły głównie od członków rodziny, których zwerbowałem jako akcjonariuszy w korporacji, którą w tym celu stworzyłem. Pokusa zarobienia dużych pieniędzy osłabła po kilku latach. I tak ponownie skoncentrowałem się na moich duchowych poszukiwaniach, uznając, że w końcu osiągnąłem warunki, o które tak długo zabiegałem, aby realizować swoje wyższe cele – trochę czasu, pieniędzy i własnego miejsca. Mając pewną stabilizację w życiu, zdecydowałem się zbadać ścieżkę buddyzmu zen. Uznałem zen za najbardziej obiecujące zajęcie po oświecającym doświadczeniu na pierwszym roku studiów. Właściwie temat ten stanowił podstawę mojej pracy dyplomowej. Mimo to do roku 1978 nie byłem zadowolony ze swoich postępów. Dotarłem do ściany, której nie mogłem przejść, ani obejść. Rozpoznałem własną niezdolność do zgłębienia wyższej wiedzy. Sfrustrowany zastanawiałem się, co mogę zrobić, aby przełamać impas. Na szczęście, wyczerpawszy swoje własne możliwości, zakwalifikowałem się do otrzymania boskiej łaski.
      W tym czasie moja matka wskazała mi Sathya Sai Babę. Pomimo jej macierzyńskich wad w moich własnych oczach, była uważana przez wielu za duchową wizjonerkę. W rzeczywistości na początku lat 60. ukazała się bestsellerowa książka Jess Sterna zatytułowana Yoga, Youth, and Reincarnation (Joga, młodość i reinkarnacja), która przedstawiała moją matkę jako kogoś w rodzaju guru. W październiku 1978 roku podarowała mi egzemplarz książki Murpheta Sai Baba Avatar. Wydarzenie to zapoczątkowało we mnie wir duchowej aktywności. Odkrycie Awatara rozpaliło suchą podpałkę w moim sercu. Mój umysł pędził, a serce podskoczyło na myśl o możliwościach związanych z odkryciem Boga na ziemi. Każdego dnia spodziewałem się obudzić i stwierdzić, że to wszystko było tylko snem, ale radość z tej rzeczywistości tylko rosła.
      Po przeczytaniu książki wyciąłem z niej małe zdjęcie Sathya Sai Baby i umieściłem w taniej plastikowej ramce na moim biurku. Później odkryłem, że to zdjęcie przedstawia Go na krótko przed stworzeniem lingamu Śiwy w świętą noc Śiwaratri. W tamtym czasie byłem pod wrażeniem tego, że zdjęcie wyglądało jak stare czarno-białe zdjęcia himalajskich mistrzów, które moja mama trzymała na swoim ołtarzu. Mniej więcej po tygodniu na plastikowej szybce zdjęcia pojawiły się małe plamki jasnoszarego popiołu, wibhuti. Byłem zachwycony tym znakiem oczywistej boskości, ale nic nie powiedziałem Rose. Później dowiedziałem się, że ona również była świadkiem pojawienia się wibhuti.
      Krótko po tym wydarzeniu postanowiłem ładniej oprawić zdjęcie. Wyczyściłem je bardzo dokładnie, aby mieć pewność, że zobaczę każdą nową manifestację jasnoszarego popiołu. Upewniłem się również, że rama i szkło były idealnie czyste za pomocą płynu do szkła Windex i ręczników papierowych. Siedząc na podłodze w moim gabinecie, przechyliłem się w prawo, aby odciąć kawałek maty. Odwracając się z powrotem do zdjęcia, które położyłem na podłodze po mojej lewej stronie, zauważyłem mały stosik wibhuti na powierzchni zdjęcia. Kiedy podniosłem zdjęcie, aby przyjrzeć się szarej substancji, popiół zsunął się ze zdjęcia i wpadł mi w dłoń. Byłem zachwycony i zaskoczony tym pokazem obecności Boga. Jak ktokolwiek mógłby wytłumaczyć taki akt łaski? Dlaczego Bóg miałby wynagradzać moje małe oddanie tak oczywistym znakiem Jego łaski i wszechobecności? Jak mogłem pojąć cudowną miłość Boga do Jego niegodnego stworzenia? Byłem przytłoczony konsekwencjami tego małego cudu.
      Kiedy opowiedziałam Rose o tym zjawisku, powiedziała nieco żartobliwie: „To bardzo interesujące. Być może powinniśmy pojechać do Indii i zobaczyć się z Babą – jeśli wyśle nam osobiste zaproszenie”. Na początku lat siedemdziesiątych, po semestrze w Nepalu, podróżowaliśmy po Indiach przez kilka tygodni, ale jako „hipisi” mieliśmy minimalny komfort fizyczny i być może dlatego nie miała ochoty tam wracać. Dlatego rzuciła wyzwanie do przedstawienia bezpośredniego dowodu boskości, zanim zdecydowałaby się na ponowny wyjazd do Indii.
      Słyszeliśmy o Sai Babie zaledwie kilka tygodni wcześniej. Któż mógłby rozsądnie oczekiwać, że przyśle nam „osobiste zaproszenie” z drugiego końca globu? Nie wydawało się to realną możliwością. Z pewnością mało kto stawiał Panu Stworzenia takie wyzwanie jak nasze. Najwyraźniej nie byliśmy świętymi ani wielkimi sługami biednych i uciśnionych, więc z pewnością Ten, który rządzi niebem i ziemią, miał lepsze rzeczy do roboty niż wzywanie nas do Siebie. Ale ku naszemu zdumieniu, w ciągu kilku dni stało się coś niesamowitego.
      Dostaliśmy list i ulotkę podróżną od mojej matki. Napisała nam, że planuje poprowadzić grupę do Indii, aby zobaczyć Sathya Sai Babę, chociaż nigdy wcześniej Go nie odwiedziła. Tłustym drukiem u góry strony tytułowej widniały słowa: „To jest twoje osobiste zaproszenie do odwiedzenia Sathya Sai Baby w Indiach”.
      Byliśmy zdumieni tym ekspresowym spełnieniem lekkomyślnego życzenia mojej żony. Powoli i systematycznie staliśmy się świadomi czarującego i zniewalającego sposobu działania Sai. Jak słodko i cierpliwie prowadził nas! Jakie cuda i tajemnice zasiał w naszych sercach!
      Wciąż jednak odstraszały nas przeszkody, jakie stwarzała taka podróż. Wiedzieliśmy, że podróż do Indii będzie dużym obciążeniem dla naszego budżetu. Wciąż mieliśmy trochę powyżej 20 lat, a nasze minimalne dochody wykluczały nowe, poważne wydatki. Rozważaliśmy nawet wynajęcie naszego domu i zamieszkanie w mieszkaniu, aby zaoszczędzić pieniądze. Czułem też, że niełatwo będzie mi porzucić pracę na kilka tygodni potrzebnych do odbycia takiej podróży. Mając nowy dom i brak oszczędności nie wierzyliśmy, że wyjazd jest rozsądną perspektywą.
      Jednak w ciągu zaledwie kilku tygodni wydarzenia przybrały pożądany obrót. Szybko i łatwo sprzedałem dużą część komercyjnej nieruchomości. Sprzedaż wymagała z mojej strony niewielkiego wysiłku. To stało się prawie samo z siebie. Moja prowizja od sprzedaży wyniosła ponad 10.500 dolarów. Do tego „zbieg okoliczności”, mój pośrednik w obrocie nieruchomościami rozwiązał ze mną umowę o pracę. Wyjaśnił, że nie wkładam w pracę wystarczającego wysiłku i chce położyć kres mojemu samozadowoleniu. Nie wydawało się to normalnym zachowaniem brokera bezpośrednio po tak dużej sprzedaży. Tak więc w styczniu 1979 roku, w ciągu zaledwie dwóch lub trzech miesięcy od pierwszej informacji o Sathya Sai Babie, Rose i ja polecieliśmy do Indii na sześciotygodniową pielgrzymkę.
      Okoliczności tego zdarzenia zaczęły mi pokazywać, że Sathya Sai Baba jest panem naszego losu i że On również decyduje o zawartości naszych portfeli. Zacząłem się uczyć, że nie byłem wykonawcą, za jakiego się uważałem; Swami jest tym, który planuje wszystkie działania. Pomimo mojej własnej niezdolności do tworzenia dochodu, kiedy było to wymagane, On mógł napełnić moje kieszenie z drugiego końca świata. Ciekawostką jest to, że po osiągnięciu celu, jakim było wysłanie nas w podróż, Swami naprawił wszelkie niezamierzone szkody, które zostały wyrządzone. Kiedy wróciliśmy do domu, mój pośrednik w obrocie nieruchomościami natychmiast zaproponował mi powrót do pracy.
      Być może nieświadomie moje podejście do bogactwa zaczęło się zmieniać. Sathya Sai Baba nie wypowiada surowych ostrzeżeń dotyczących „złota”, które wypowiadał Ramakryshna, ani nie odzwierciedla ostrożnej obojętności Ramany Maharshiego. Baba naucza, że pieniądze mają swoje miejsce w społeczeństwie, ale muszą być używane dla wspólnego dobra z uznaniem naszej jedności. Nie powinno się ich gromadzić w ogromnych ilościach dla pojedynczej osoby lub rodziny, ale powinny być używane w sposób, który pomaga wielu.
      Oczywiście, powinno starczyć pieniędzy na prowadzenie skromnego życie. Ale bogactwo zgromadzone ponad rozsądny poziom odurza człowieka i rodzi złe pragnienia i nawyki. Bogactwo musi być używane do pożytecznych działań, do promowania prawego życia i wypełniania obowiązków wobec społeczeństwa.
      Niestety, pod koniec 1982 roku nadal nie wyciągnąłem wniosków z finansowego zadowolenia i najwyraźniej nie zmniejszyłem swoich karmicznych długów pieniężnych. Pracowałem w Southwest Savings and Loan w Tucson jako kierownik oddziału małego biura. Późną jesienią Swami zaangażował mnie w lilę (boską zabawę), która miała zmniejszyć moje ambicje finansowe i wielkość mojego portfela. Zacząłem handlować kontraktami terminowymi na indeksy giełdowe na własny rachunek, co było kontynuacją moich poprzednich wykresów rynkowych i późniejszego zatrudnienia w Merrill Lynch. System handlu, którego nauczyłem się w Los Angeles, stanowił podstawę tego, co uważałem za skuteczną strategię rynkową. Nadal śledziłem giełdę i teraz wierzyłem, że mogę sporo zyskać na wahaniach indeksów giełdowych.
      W ciągu dwóch lub trzech miesięcy pod koniec 1982 roku, przy niewielkim wysiłku, w wolnym czasie zarobiłem ponad 5000 dolarów, handlując głównie kontraktami terminowymi na indeksy giełdowe, które wówczas były nowością. Finansowanie tej działalności było możliwe dzięki spadkowi, który otrzymałem w wyniku przedwczesnej śmierci mojej matki. Ze względu na moje sukcesy na rynku zdecydowałem się kontynuować moją działalność handlową w pełnym wymiarze czasu pracy, czując, że więcej uwagi poświęconej tej sprawie może tylko rozjaśnić perspektywy na sukces.
      Cóż, po podjęciu decyzji odejścia z pracy w banku, Rose i ja ponownie pojechaliśmy do Indii na spotkanie z Babą, pierwsze od 1979 roku. Podczas tej drugiej wizyty w styczniu 1983 roku Swami udzielił nam interview, podczas którego wypytywał obecnych o ich pracę. Nie zadając mnie żadnych pytań, Swami dał mi do zrozumienia, że za bardzo martwię się wahaniami na rynku. Powiedział: „W górę i w dół, w górę i w dół, nie martw się. Będę błogosławił”.
      Pomyślałem: „Cóż, teraz mam to za sobą. Swami pobłogosławi mój handel i wszystko ułoży się wspaniale!”. Nawet nie wspomniałem nic na ten temat, a Swami pobłogosławił! Przygotowałem się mentalnie do prowadzenia stylu życia bogatego i beztroskiego sprzedawcy kontraktów terminowych. Nie było to trudne zadanie. Czułem, że wielki sukces pieniężny na pewno nastąpi i że w naturalny sposób zapewni mi wewnętrzny spokój i zadowolenie. Tak jak mój dziadek, byłbym lwem wśród ludzi. Mógłbym zaangażować się w hojną działalność filantropijną i wykorzystać swój czas na wspieranie działalności duchowej. Skończyły się moje kłopoty! Ja też mógłbym zgromadzić fortunę i cieszyć się szacunkiem mojej rodziny i społeczeństwa! Bogactwo z pewnością zniwelowałoby wszelkie wcześniejsze braki spokoju i zadowolenia, które odczuwałem! Byłem w siódmym niebie.
      Nie było jednak tak, jak się spodziewałem. Kiedy wróciłem z Indii zająłem się handlem i przez następne 10 miesięcy nic mi się nie udawało. Narosły tylko duże straty handlowe. Naturalnie, po otrzymaniu błogosławieństwa Swamiego i zalecenia, abym się nie martwił, czekałem, aż los się odmieni. Byłem pewien, że straty były tylko sprawdzianem mojej wiary i hartu ducha. Ale najwyraźniej nie znałem ani prawdziwej natury błogosławieństwa Swamiego, ani rodzaju pracy, jakiej Swami naprawdę ode mnie oczekiwał. Sathya Sai Baba zachęca nas do angażowania się w produktywną pracę. Nie zachęca nas do gromadzenia pieniędzy wykraczających poza nasze własne potrzeby.
      Śruti (pisma święte) nakazują, aby człowiek zarabiał uczciwie na swoje utrzymanie, a resztę swojego czasu i umiejętności wykorzystywał dla ogólnego dobra.
      Kiedy byłem gotowy zaakceptować moje straty, miałem sen, który miał miejsce w szpitalu. Odprawiałem ceremonialne nabożeństwo do Baby, kiedy zobaczyłem brzydkie paski przypominającego odpady materiału, które układałem w stos na podłodze. Zrozumiałem, że są karmą. We śnie wyszedłem z pokoju świadomy, że zrzuciłam z siebie szkodliwy karmiczny ciężar poprzez doświadczenie straty finansowej i teraz jestem wolny od tego ciężaru. Rzeczywiście, Swami pobłogosławił mnie tą duchową korzyścią, ale nie materialnymi korzyściami, których oczekiwałem lub pragnąłem. I tak cel Jego gry stał się jasny. Umożliwił mi postęp duchowy, powodując, że straciłem pieniądze. Z pewnością również Jego zalecenie, aby się nie martwić, zostało dobrze powiedziane, ponieważ żadne z moich zmartwień nie miało wpływu na wynik. Zmartwienie tylko by mnie unieszczęśliwiło, nie przynosząc jednocześnie żadnych korzyści. Ponownie dowiedziałem się, że nie jestem sprawcą. Najwyraźniej moje doświadczenie ze stratami rynkowymi zostało zaaranżowane w jakimś celu. Nie miało to nic wspólnego z moimi kompetencjami w sprawach finansowych lub ich brakiem. Boska gra pomogła mi nauczyć się trochę pokory i pokazała mi zmienność straty i zysku, ponieważ strata i zysk okazały się podporządkowane Boskiej woli. Moja strata nie była wynikiem mojej własnej nieudolności, podobnie jak mój zysk nie wynikał z osobistych umiejętności.
      Moje poczucie nierealności tej straty wzrosło, gdy Swami ponownie naprawił niezamierzone szkody spowodowane Jego grą. Znów znalazłem się bez pracy. Przypisałem utratę zatrudnienia boskiej grze Swamiego i zaapelowałem do jego poczucia sprawiedliwości, aby mi wynagrodził tę stratę. W ciągu mniej więcej tygodnia od złożenia odwołania nie tylko odzyskałem dawne stanowisko w banku, ale wróciłem z awansem na stanowisko dyrektora  większego biura. Ponadto moja pierwotna data zatrudnienia sprzed czterech lat została przywrócona wraz z całym moim okresem chorobowym – wynoszącym około sześciu tygodni. Moja pierwotna data zatrudnienia została również zaliczona na poczet mojej emerytury. Miłym akcentem końcowym był mój przydział do oddziału nr 45, dnia 9 listopada. (Dziewięć to boska liczba Swamiego).
      To doświadczenie nauczyło mnie współczucia dla tych, którzy ponoszą stratę z powodu boskich planów. Podobnie jak bohaterowie i złoczyńcy ze starożytnych greckich sztuk, ja też byłem zabawką bogów. Zacząłem dostrzegać, że błąd w osądzie nie był jedyną przyczyną straty, tak samo jak zysk pieniężny niekoniecznie wskazywał na kompetencje osobiste lub duchowe. Być może ta lekcja zmiękczyła też moje serce na wydarzenia, które tak bardzo skomplikowały życie mojej matki i ojca. Pokazał mi, że nie można pozwolić sobie na luksus idealnych warunków materialnych, próbując zaprowadzić wewnętrzny spokój. Zacząłem wierzyć, że dobre uczynki i czyste myśli są większą i bezpieczniejszą formą bogactwa niż monety i waluty, które tak łatwo tracą lub zyskują na wartości. Z pewnością wydarzenia w naszym życiu nie są całkowicie pod naszą kontrolą. Być może naszym jedynym przywilejem jest to, jak reagujemy na te wydarzenia.
      Podczas gdy powinieneś rozwinąć nawyk oszczędzania ze względu na starość i czarną godzinę, konieczne jest rozwinięcie nawyku oszczędzania na życie wieczne, abyś mógł być zbawiony... Dharma (Prawość) i Sathya (Prawda) i Prema (Miłość) są walutą akceptowaną przez inny bank.
      Sathya Sai Baba mówi: „Moje życie jest Moim przesłaniem”. To była wiadomość, którą wziąłem sobie do serca. Jego przykład rozwiał moje wcześniejsze wyobrażenia o pieniądzach jako magicznym kluczu do spokoju i zadowolenia. Sai Baba jest wzorem cnót, a mimo to nie posiada żadnych dóbr osobistych ani żadnych rzeczy związanych z bogactwem. Nosi proste ubrania, żyje oszczędnie i działa tylko dla innych. Chociaż posiada wielkie wpływy i władzę, nie gromadzi pieniędzy. Jego przykład wyraża wielką bezinteresowność, ponieważ używa pieniędzy tylko dla dobra innych. Taka mądrość powinna kierować kontrolą bogactwa, aby wielu z niego skorzystało. Wysokie ideały zachowania i szerokie horyzonty społeczne powinny kierować naszym własnym wykorzystaniem pieniędzy.

      „Bogactwo bez mądrości staje się narzędziem wyzysku i tyranii. Mądrość bez bogactwa staje się zwykłą fantazją i pakietem planów. Użyteczność czyni je wartościowymi; niewłaściwe użycie czyni je destrukcyjnymi”.

 – Sathya Sai Baba

      Od czasu epizodu z handlem kontraktami terminowymi doświadczyłem wielu zysków i strat. Nie mają już takiego samego znaczenia w mojej ocenie siebie, jak kiedyś. Jestem przekonany, że z woli Sathya Sai Baby otrzymam wszystko, co mi się należy, na dobre i na złe. Stawia On nas w sytuacjach, w których wygrywamy lub przegrywamy, abyśmy mogli nauczyć się tego, czego On chce nas nauczyć. Zysk lub strata jest dana przez Niego dla naszego ostatecznego dobra.
      Nauki Sai dały mi nową perspektywę. Uwalniając mnie od przekonania, że pieniądze przynoszą spokój, mogę lepiej skupić się na prawdziwych źródłach mojego zadowolenia. Troska o potrzeby innych i poddanie się woli Boskiej są bardziej autentycznymi źródłami pocieszenia niż wszelkie dobra i pieniądze. Kiedy w miejscu pracy oddaję ostateczny zysk lub stratę w ręce Boga, widzę, że wiele osób odnosi z tego korzyść. Wyraz prawdziwej troski w biurze czy w sklepie eliminuje powszechne antagonizmy pomiędzy pracownikami, klientami i zarządem. Widzę, że nie jest konieczne, abym promował jakąś konkretną filozofię wśród którejkolwiek z tych grup. Naturalna troska o innych, która rozwija się, gdy poddajemy się Bogu, tworzy więzi prawdziwego uczucia między pracownikami a klientami. Takie postawy służą biznesowi bardziej niż cele sprzedaży i plany pięcioletnie.
      Jako kierownik oddziału banku miałem możliwość przetestowania koncepcji braku przywiązania w praktyce. Wyrażając prawdziwą troskę o pracowników i klientów, poczucie szczęścia rozprzestrzeniło się na wszystkich w biurze. W rezultacie pracownicy opisali atmosferę w biurze jako „magiczną”. Klienci często wypowiadali się na temat rodzinnej atmosfery panującej w oddziale. Bo kiedy oddajemy rezultaty Panu, możemy skoncentrować się na wykonywaniu naszych obowiązków najlepiej jak potrafimy, pamiętając jednocześnie o tym, co jest naprawdę ważne w naszym życiu.
      Kasa oszczędnościowa, w której pracowałem przez dwanaście lat, została sprzedana bardzo dużemu bankowi, który z kolei wkrótce został połączony w jeszcze większy bank. Proces zamykania oddziału, w którym pracowałem, wywołał wiele serdecznych próśb o dobro wszystkich pracowników. Prawdziwa troska ze strony klientów rozwiała wszelkie moje wyobrażenia, że radość jaką odczuwam przychodząc do pracy była wynikiem noszenia „różowych okularów”. Moja wewnętrzna przemiana pozwoliła mi znaleźć radość w relacjach biznesowych, ale również przełożyła się na atmosferę w biurze, która była jasna dla każdego oprócz najbardziej przypadkowego obserwatora. I pomimo przybycia i odejścia wielu pracowników na przestrzeni lat, uczucie to trwało i było na tyle widoczne, że wielu je zauważyło.
      Nie jestem pewien, czy w dużym banku da się stworzyć podobną atmosferę. Wymagania coraz większej efektywności ekonomicznej wypierają czas poświęcany na relacje międzyludzkie. Być może jest jeszcze za wcześnie, by to stwierdzić, ale światowy pęd ku większej konkurencji i zacięta walka o zysk zagraża wszystkim oprócz najsilniejszych graczy na rynku. Kiedy zysk osobisty i korporacyjny jest wyżej ceniony niż dobro wspólne, zagrożona jest sama struktura społeczna. Mam nadzieję, że w przyszłości będzie miejsce na życzliwość w miejscu pracy. Muszę wierzyć, że tak, ponieważ duchowe uświadomienie sobie jedności wszystkich ludzi jest niezbędne dla naszego duchowego zdrowia. Mam nadzieję, że takie ideały skłonią silnych do złagodzenia pragnienia zysku pieniężnego kosztem słabych. W pogoni za wyższą produktywnością należy również rozważyć zatrudnianie osób niewykształconych i bezrobotnych. Wierzę, że Sathya Sai Baba wskaże nam drogę.

      „Każdy powinien szanować wszystkich jako swoich bliskich, posiadających tę samą boską iskrę i tę samą boską naturę. Wtedy nastąpi wydajna produkcja, ekonomiczna konsumpcja i sprawiedliwa dystrybucja, co zaowocuje pokojem i krzewieniem miłości. Teraz nie ma miłości opartej na wrodzonej boskości, więc jest wyzysk i oszustwo, chciwość i okrucieństwo”.

 – Sathya Sai Baba

      I tak oto zatoczyłem koło. Kiedyś zdobywanie pieniędzy wydawało się kluczem do spokoju i władzy. Teraz wierzę, że ograniczenie mojego pragnienia osobistego zysku daje najlepszą szansę na osiągnięcie szczęścia. Kiedy oceniam własne pragnienia, mam więcej do zaoferowania innym. Satysfakcja z troski o innych przewyższa szczęście wynikające z gromadzeniem złota i srebra. Nie wierzę, że życie daje wielkie szczęście temu, kto gromadzi bogactwo. To gromadzenie zamienia się w strach przed stratą i chciwość. Kiedy daję innym, wierzę, że pielęgnuję swoją wewnętrzną boskość, jednocześnie uzyskując wyższą radość ze służenia im. Bogactwo najlepiej wykorzystać do promowania zdrowia, edukacji i dobrobytu wszystkich. Kiedy dajemy siebie i wierzymy we wspólne boskie przeznaczenie, życie staje się prawdziwie radosne i wartościowe.
– tłum. E.GG.

[1] Satori – wg nauk buddyzmu zen ‒ oświecenie, wyzwolenie duchowe.

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.