Jedność to Boskość

Mary Lynn Radford

Część pierwsza
Lynn, dziecko Bal Vikas
      Kiedy myślę o naszej córce, Lynn, przychodzi mi na myśl mozaika barwnych obrazów; Lynn, jako kapryśne dziecko, improwizujące gry i opowieści, które zachwycały jej przyjaciół. Jak powiedziała później jedna z jej przyjaciółek: „Gdziekolwiek była Lynn, był śmiech”. Lynn, wzorowa uczennica Bal Vikas, która uwielbiała okazywać szacunek swoim rodzicom, na przykład: serwując mi śniadanie w Dzień Matki albo czule opiekując się ojcem, gdy ten wracał do zdrowia po operacji. Lynn, prymuska, która kochała szkołę, Lynn, która w wieku 14 lat, gdy inne dziewczynki w jej wieku rozmawiały o chłopcach, wolała śpiewać bhadżany, no i oczywiście wspinać się na drzewa. Lynn kochająca Babę z oddaniem, które obudziło w niej wewnętrzne pragnienie samotności, w której mogła zapisywać w swoim pamiętniku wiersze i myśli o Babie. Jej intensywność oddania przyciągnęła bliżej Boga jej dwóch młodszych braci i rodziców.
      Była zima 1974 roku, kiedy modliłam się o uświęcone towarzystwo. Teraz wiem, że to Baba odpowiedział na moją modlitwę, ponieważ wkrótce potem, dzięki bliskiej przyjaciółce, dowiedzieliśmy się o Babie, a Lynn i ja zaczęłyśmy chodzić na bhadżany do naszego Santa Barbara Sai Baba Center.
      To Lynn, po obejrzeniu naszego pierwszego filmu o Babie, powiedziała: „Mamo, musimy mieć własny kącik do medytacji”. Natychmiast wyjęła wszystkie książki z wnęki w holu i odtąd był to nasz ołtarz, przy którym codziennie medytowałyśmy.
      Moje nadzieje i niewypowiedziane modlitwy o duchową edukację dzieci zostały szybko wysłuchane przez Babę, gdy wkrótce po dołączeniu do rodziny Sai, przewodniczący ośrodka utworzył klasę Bal Vikas. Podczas czwartkowych, wieczornych bhadżanów i ponownie w niedzielę na zajęciach Bal Vilas, oddanie Lynn miało okazje wzrastać i rozkwitać.
      W istocie, była jedynym dzieckiem obecnym na codziennych obchodach Daśary i była dumna i szczęśliwa, gdy poproszono ją o udział w czytaniu Chandi[1]. Pamiętam, że w kulminacyjny wieczór Daśary jesienią 1975 roku widziałem łzy radości w oczach Lynn, gdy ofiarowała kwiat Swamiemu. A podczas święta Śiwaratri, około cztery miesiące później, gdy wielu dorosłych było zbyt zmęczonych, aby kontynuować, zapał Lynn dodawał im sił (podobnie jak w poprzednim roku) podczas całonocnego czuwania wypełnionego medytacją, modlitwą i bhadżanami.
   W takich chwilach moja duma z jej oddania była łagodzona przez sporadyczne myśli, że być może jej zapał był nienormalny jak na dziecko w jej wieku. Nie zdawałam sobie wtedy sprawy, że Lynn była czule prowadzona przez naszego Pana i przygotowywana na kulminację jej krótkiego życia.
    Było czwartkowe popołudnie, dziesięć dni przed Wielkanocą, najważniejszą datą w kalendarzu chrześcijańskim, która upamiętnia zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa. W tym dniu zajęcia w szkole skończyły się. Lynn poszła do parku i wiedziałam, że zmierza w stronę wysokiej sosny, jej ulubionego drzewa do wspinaczki. Pamiętam, jak obserwowałam ją przez kuchenne okno, gdy biegła wołając słodkim głosem naszego psa, Jupitera, aby poszedł za nią.
      Zaledwie 45 minut później sąsiad przyszedł mi powiedzieć, że Lynn spadła z drzewa. Schodząc z drzewa w pośpiechu, aby pomóc swojemu płaczącemu bratu Davidowi, którego ugryzł obcy pies, nadepnęła na złamaną gałąź i spadła z wysokości dwunastu stóp (3,6 metrów). Kiedy biegłam, usłyszałam, jak Lynn woła: „Mamo, mamo!”. A kiedy dotarłam, zdawała się wiedzieć, że jestem z nią. Leżała spokojnie i nie wyglądała na cierpiąca. Nie miałam pojęcia, że była tak bliska śmierci. Modliłam się żarliwie, trzymając ją za rękę: „Baba, proszę bądź z Lynn, proszę bądź z Lynn…”. Godzinę później, w pobliskim katolickim szpitalu, ksiądz udzielał ostatniego namaszczenia, gdy cicho odchodziła.
      Odrętwiała z żalu poprosiłam Babę o pocieszenie. Pierwszą myślą, jaka przyszła mi do głowy, było: „To przecież czwartek, dzień Baby”. Rzeczywiście, dwie krótkie godziny po śmierci Lynn, bhadżany i modlitwy naszego ośrodka w Santa Barbara podniosły mnie na duchu. Tej nocy nie mogłam spać. Dręczyła mnie świadomość, że Lynn, oszołomiona upadkiem, być może nie była w stanie myśleć o Babie w chwili, gdy odchodziła. Następnego ranka, gdy poszłam do jej pokoju, Baba odpowiedział na moją udrękę. Na biurku Lynn leżały jej ostatnie słowa, napisane tuż przed wyjściem do parku. Były one brzemienną w skutki syntezą porannych i wieczornych modlitw:

„Ukochany Panie!
      Narodziłam się ponownie z łona snu. Zanim znów zanurzę się w codziennej rutynie, pozwól mi najgorliwiej modlić się do Ciebie, wszechwiedzącej Jaźni i przytulić się Twoich kolan, co zapewni mi spokojny sen i pobłogosławi mnie wiecznym pokojem i niekończącą się błogością”.

      Nasz pastor był tak poruszony tym wydarzeniem, że tą modlitwą rozpoczął nabożeństwo żałobne za Lynn.
      Modlitwa została napisana jej ulubionym fioletowym atramentem, gotowa do włożenia do nowego zeszytu Bal Vikas. Dostała go od nauczycielki Bal Vikas dzień przed śmiercią. Zeszyt miał zastąpić ten, który David zgubił dwa tygodnie wcześniej w drodze na niedzielny poranny Omkar w ośrodku. Teraz wiem, dlaczego David zgubił zeszyt. Wszystko to było częścią planu Baby. Wtedy podziwiałam Lynn, że nie złościła się na Davida. Powiedziała po prostu: „Cóż, mamusiu, skoro nasz lider ośrodka przeprowadza się do nowego domu, to ja mogę zacząć nowy zeszyt”. Powiedziałam jej, jak bardzo się cieszę, że nie rozgniewała się na Davida. „Widzisz, jak Baba odpowiada na twoje modlitwy” – powiedziałam. Lynn często prosiła Babę o pomoc w radzeniu sobie z bardzo naturalnymi uczuciami rodzeństwa, rywalizacji z młodszym bratem. Ale Lynn, zawsze perfekcjonistka, była zmartwiona swoimi sporadycznymi negatywnymi uczuciami wobec niego i często modliła się do Baby o pomoc. Dlatego teraz wiem, że sposób, w jaki Lynn umarła, był również częścią planu Baby: upadła śpiesząc na ratunek Davidowi. Jej ostatni czyn był bezinteresowny.
      Stało się jasne, że śmierć Lynn nie była „przypadkiem”, ale, podobnie jak jej życie, kolejną częścią planu Baby. W kolejnych dniach inne części tego planu zaczęły się układać, ujawniając mi, czego nigdy wcześniej nie doświadczyłam, że kochający Baba jest rzeczywiście podstawą wszelkiego istnienia.
      Następnego dnia, droga przyjaciółka, która jest wieloletnią wielbicielką Baby, przyniosła nam niezwykłą wiadomość. Po bhadżanach, dowiedziawszy się o śmierci Lynn, weszła w głęboką medytację, starając się „odnaleźć” Lynn. Mówiła, że doświadczyła wielkiego światła, uniesienia jak na anielskich skrzydłach i nieopisanej radości. Wszelkie strzępy moich wątpliwości zostały zmiecione i płakałyśmy razem.
      A potem, koronny akcent: późnym wieczorem w sobotę dowiedzieliśmy się, że pan Vimu Mukunda, wybitny muzyk z Bangalore w Indiach i były naukowiec zajmujący się atomistyką, który teraz był swego rodzaju duchowym trubadurem Baby, „przypadkiem” odwiedzał przyjaciół w pobliżu Santa Barbara, gdy nadeszła wiadomość o śmierci Lynn. Chciał zagrać na winie[2] podczas nabożeństwa żałobnego Lynn.
      Poranek w dniu nabożeństwa Lynn, Niedziela Palmowa (tydzień przed Wielkanocą), był piękny i słoneczny, po krótkim deszczu, który wydawał się być łaską. Dobrze pamiętam namacalną aurę spokoju w pokoju Lynn tego dnia. Nabożeństwo było piękne i składało się z modlitw, czytania fragmentów z Biblii i Bhagavad Gity oraz wierszy Lynn. A punktem kulminacyjnym był solowy występ pana Mukundy, który zakończył prowadząc nas wszystkich do śpiewania ulubionego bhadżanu Lynn, „Jai Durga, Lakshmi, Saraswati...”.
      Jakże byłam wdzięczna Babie za obecność pana Mukundy. To było tak, jakby Pan pobłogosławił to wydarzenie, aby było raczej świętowaniem niż lamentowaniem.
      Po nabożeństwie przyjaciele, którzy nie znali Baby, podeszli do nas ze smutkiem na twarzach. Jak mogłam im powiedzieć – a przecież nasi przyjaciele z rodziny Baby rozumieli – że nasza córka została pobłogosławiona w swoim krótkim życiu, aby odnaleźć Babę w swoim sercu, aby pokochać tego Awatara, który teraz zabrał ją do siebie. Łzy w moich oczach tego dnia były łzami radości i czci. Dopiero znacznie później uznaliśmy ostateczność odejścia Lynn.
      Krótko po tym, przyjaciółka i adoptowana babcia dodała kolejny szczegół do planu Baby. Trzy tygodnie przed odejściem Lynn, podczas specjalnej uroczystości w naszym centrum, obejrzeliśmy inspirujące filmy z Indii, a w drodze powrotnej do domu Lynn zapytała ją: „Jak myślisz, kiedy pójdę zobaczyć Babę? Tak bardzo tego pragnę”.
      Tej samej nocy przyjaciółka miała sen, w którym Baba przyszedł do niej mówiąc: „Za 21 dni przyjdzie do Mnie”. W tym czasie nasza przyjaciółka była w bardzo złym stanie zdrowia i myślała, że Baba oznajmia, że to ona umrze za trzy tygodnie. Potem, po śmierci Lynn, zdała sobie sprawę, że Baba mówił w śnie o Lynn, ponieważ 21 dni potem Lynn spadła z drzewa.
      Jak zauważył przewodniczący naszego ośrodka, wszyscy w naszej rodzinie Sai byli głęboko poruszeni miłością, którą pozostawiła po sobie Lynn, miłością, którą cicho i bez demonstracji dzieliła się jako uczestniczka naszych spotkań. Jej odejście sprawiło, że każdy z nas ponownie ocenił siebie i zrozumiał, jak ważna jest każda osoba w życiu ośrodka. I wreszcie, jako spuścizna po odejściu Lynn, jej ojciec, który był ateistą, stał się duchowym poszukiwaczem. Ponownie ujawniła się poezja paradoksu. Zazwyczaj uważamy śmierć za tragiczne wydarzenie, jednak w tym przypadku, jak powiedziałaby moja droga przyjaciółka, życie i śmierć Lynn były piękną „solówką” w symfonii Baby. Rzeczywiście, Baba obdarzył mojego męża snem jak na jawie, który pokazał mu, że nasze dziecko dało mu klucz do bezcennego skarbu, świadomości boskości w sobie. Kilka miesięcy później powiedział mi: „Lynn dała mi dar – teraz jestem wierzący”.
      Zakończę słowami naszej córki, które napisała podczas rodzinnej wycieczki:

„Złote słońce wschodzi zza okrągłego, zielonego wzgórza.
Całe bezchmurne niebo jest niebieskie i chłodne.
Sai Baba stoi na samotnej skale,
Uśmiechając się w pełni chwały”.

I wiersz, wyrażający jej tęsknotę, który nasz pastor odczytał podczas jej żałobnego nabożeństwa:

„Do Baby, który siedzi na złotym tronie
Otoczony płatkami śniegu i pianą morską.
Baba proszę Wejdź do mego serca,
Usuń swym dotykiem łzy mego serca
I zastąp je radosną pieśnią”.

Część druga

Dlaczego się bać, skoro jestem tutaj?
      Krótko po tym, jak historia Lynn ukazała się w miesięczniku Sanathana Sarathi, znalazłam się w depresji. Być może podzielenie się historią naszej córki poruszyło we mnie resztki żalu, a może był to po prostu jeden z tych okresów duchowej pustki, które od czasu do czasu zdarzają się w życiu wielbicieli. Bez względu na powód, modliłam się do Baby o specjalny znak Jego miłości. Nie sprecyzowałam, jaki to ma być znak; po prostu poprosiłam Go aby upewnił mnie o swojej miłości. Tydzień później moja modlitwa została wysłuchana. Przychodząc na bhadżany w niedzielny wieczór, byłam zaskoczona, widząc pana Vimu Mukundę, oddanego wielbiciela Baby i utalentowanego muzyka, który trzy lata wcześniej grał na swojej winie podczas nabożeństwa żałobnego Lynn. Nie widzieliśmy go przez cały ten czas, ponieważ podróżował po całym świecie. Po bhadżanach przewodniczący ośrodka poprosił pana Mukundę, aby podzielił się słowami Baby o Lynn.
     Kiedy go przedstawiał, ledwo mogłam uwierzyć w to, co się dzieje. Czy Baba usłyszał moją prośbę? Słuchałam, jak pan Mukunda wyjawił, że akurat znalazł się w obecności Baby, gdy pan Kasturi, zgodnie ze swoim zwyczajem, prosił Babę o pozwolenie na opublikowanie historii, które miały się ukazać w numerze Sanathana Sarathi z marca 1979 r. Wśród nich była historia o Lynn, którą mu przesłałam. Pan Kasturi zapytał Babę o Lynn, a pan Mukunda usłyszał odpowiedź Baby: „Była pięknym dzieckiem, które przynosiło radość wszystkim, którzy ją znali. Po co ją zatrzymywać? Zakończyła swoją karmę. Jest ze Mną”.
      Łzy radości napłynęły mi do oczu, gdy słuchałam pana Mukundy. Chociaż w chwili śmierci Lynn wiele cudownych znaków upewniło nas, że rzeczywiście „ukończyła” ten ziemski uniwersytet, oto był dowód jej wyzwolenia z ust samego Baby, jakby bezpośrednia odpowiedź na moją modlitwę o specjalny znak. Kiedy teraz patrzę wstecz, zdaję sobie sprawę, że to niezwykłe wydarzenie przygotowało mnie do pierwszej podróży do Indii, aby zobaczyć fizyczną postać Swamiego – podróży, która miała się ziścić rok później, a proces transformacji, przyspieszony przez śmierć naszej córki, miał trwać nadal.
      Podczas tej pierwszej wizyty w Brindavan, Baba przeprowadził mnie przez podstawy duchowości, zaczynając od swojego pierwszego przykazania, podstawy wszelkiej duchowej ewolucji: „Bóg jest jeden” oraz „Jedność to Boskość”.
    W tym momencie mojego życia z pewnością kochałam Boga i bliźnich; ciężko pracowałam, aby wdrażać nauki Baby i byłam całkiem szczera, kiedy powiedziałam Mu w myślach tuż przed podróżą: „Nie pragnę od ciebie niczego, Baba; nie potrzebuję cudownych materializacji wibhuti i tym podobnych. Pragnę tylko doświadczyć Twojej boskiej miłości i dzielić się nią”.
    Odbyło się nasze upragnione interview z Babą. Baba zmaterializował wibhuti dla chorego dziecka, którego matka płakała z wdzięczności. Pytał większość osób w grupie: „Czego pragniesz?”. Ale kiedy była moja kolej, zapytał łagodnie: „Jak się masz?”.
„Jestem szczęśliwa Baba. Bardzo szczęśliwa” – odpowiedziałam.
„Szczęśliwy, bardzo szczęśliwy” – powiedział słodko. I poczułam, jak fala błogości zalewa całą moją istotę.
To było wszystko; potem przeszedł wokół grupy, a gdy nadeszła kolej mojej przyjaciółki, zapytał ją: „Czego pragniesz?”.
Odpowiedziała: „Baba, chcę wiedzieć, czy jesteś Bogiem”.
Baba odpowiedział: „Kim jest Bóg? Czym jest Bóg? Musisz tego doświadczyć”.
Moja przyjaciółka zapytała: „Pomożesz mi?”.
„Tak, tak, pomogę” – odpowiedział, a następnie wykonał znajomy ruch okrężny ręką i zmaterializował dla niej wibhuti, którym podzieliła się z kilkoma osobami w grupie. Jednak mnie pominęła. Później zdałam sobie sprawę, że uszanowała moją modlitwę: czyż nie powiedziałam, że nie pragnę żadnych fizycznych manifestacji?
      Następnie Baba rozmawiał z moją przyjaciółką na temat jej „małpiego umysłu” i przypomniał jej, że musi „wybrać” duchowość. W końcu zapytał: „Czy chcesz Sai Babę?”, a gdy odpowiedziała: „Tak”, zmaterializował dla niej pierścień. Pierścień był duży z wizerunkiem Swamiego z prawą ręką uniesioną w geście błogosławieństwa. W tym momencie mój małpi umysł przejął kontrolę i poczułam konsternację. Bardzo szybko zapomniałam o moich szlachetnych intencjach i pomyślałam: „Chciałabym, żeby zmaterializował dla mnie dżapamalę!”. Gdy tylko ta myśl przeszła mi przez głowę, Baba zmaterializował ją i kusząco pomachał przed nami, kołysząc nią tam i z powrotem jak wahadłem! Czy zamierzał mi ją podarować? Z błyskiem w oku Baba rzucił ją wielbicielce z Włoch, krępej kobiecie, która nosiła już ogromny pierścień, który Baba podarował jej podczas poprzedniej wizyty. Nie mogłam w to uwierzyć. Kiedy interview dobiegło końca, mój umysł sprawił, że szalona małpa wyglądałaby przy nim jak mędrzec.
      Następnego dnia zajrzałam do puszki Pandory, którą otworzył Baba. To, co zobaczyłam, wcale mnie nie ucieszyło: zazdrość, litowanie się nad sobą i tak dalej. Gdzie podziały się wszystkie te „boskie” uczucia, których byłam tak pewna, że doświadczę? Następnego dnia po spotkaniu z moim rzekomo nieistniejącym ego w końcu odzyskałam rozum.
„Baba, co ja robię? Przybyłam tutaj, żeby prosić Cię tylko o jedno: proszę, weź cały ten małostkowy egoizm i pozwól mi być kanałem dla Twojej boskiej miłości”.
      I tym razem naprawdę tak myślałam; to nie było tylko pobożne życzenie. Kiedy tego ranka czekałam w kolejce na darszan, łzy napłynęły mi do oczu i podniosłam swoją dżapamalę. Baba zdawał się wiedzieć, co jest w moim sercu, ponieważ podszedł bezpośrednio do mnie i położył dłoń na dżapamali, błogosławiąc ją i napełniając moje serce radością. Zniknęły udręka i wątpliwości poprzedniego dnia. Zostałam przemieniona. To było tak, jakby powiedział: „Teraz, gdy jesteś gotowa zrezygnować z wyobrażenia o sobie, które było dla ciebie tak cenne, mogę dać ci to, co chcę ci dać przez cały czas: doświadczenie twojej własnej boskości”. Tego dnia po raz pierwszy w życiu doświadczyłam boskiej miłości; czułam się, jakbym unosiła się 15 cm nad ziemią.
      Dni naszej pierwszej wizyty szybko mijały (przybyłyśmy 4 stycznia), tymczasem Baba 19 stycznia miał wylecieć do Madrasu, a następnie do Bombaju. My natomiast miałyśmy wracać do Stanów 21 stycznia. Nie znałyśmy harmonogramu podróży Baby. Postanowiłyśmy udać się do biura podróży, aby potwierdzić nasz czas wylotu o godzinie 19:30 i czas przylotu do Bombaju o 21:00. Miałybyśmy dość dużo czasu, aby zdążyć o północy na przesiadkę. Przedstawiciel biura podróży zawahał się i powiedział: „Myślę, że lepiej będzie, jeśli weźmiecie lot w południe, aby mieć wystarczająco dużo czasu na przesiadkę”. Moja przyjaciółka i ja spojrzałyśmy na siebie. Jednocześnie pomyślałyśmy: to znak, że może jednak zobaczymy Babę w Bombaju.
      Tymczasem temat jedności nadal dominował podczas całej naszej wizyty. Rano dziewiętnastego, przed wyjazdem Baby do Madrasu, nie wiedząc o sobie nawzajem, każda z nas została zainspirowana pomysłem wręczenia Babie kwiatów podczas porannego darszanu. Miał to być nasz ostatni fizyczny kontakt z Nim i sposób na wyrażenie naszej miłości i wdzięczności. Jednak, jak się okazało, żadna z nas nie kupiła kwiatów tego ranka. Gdy tylko weszłyśmy na plac darszanowy, podeszła do nas przyjaciółka, którą poznałyśmy w aszramie, trzymając nie jedną, a dwie girlandy kwiatów. Powiedziała, że Baba pojawił się podczas jej porannej medytacji i powiedział, że nasza miłość jest magnesem. Chciał też, aby każda z nas miała kwiaty! Oczywiście, w miarę rozwoju wydarzeń, Baba zatrzymał się, aby pobłogosławić każdą z naszych pożegnalnych girland.
      Następnej nocy, ostatniej przed wyjazdem, zostałyśmy zaproszone do domu Kekie Mistry, fotografki. Uznałyśmy to za kolejny pożegnalny prezent od Baby, ponieważ Kekie uraczyła nas pokazem slajdów z niedawnych obchodów urodzin Baby i Światowej Konferencji w Prasanthi Nilayam. Było to dla nas szczególnie znaczące, ponieważ Baba przez cały czas naszej wizyty przebywał w Brindawan, więc nie miałyśmy okazji wybrać się do Puttaparthi. Wieczorem moja przyjaciółka kupiła u Kekie jedno ze zdjęć Baby. To konkretne zdjęcie, jak powiedziała nam Kekie, było jednym z Jego ulubionych zdjęć. Swami powiedział jej: „To jest twarz Boga”. Więc poszłam w jej ślady. Założyłyśmy, że będziemy miały okazję zobaczyć Babę w Bombaju, i że On je dla nas podpisze. Cóż za ekstrawaganckie życzenie, biorąc pod uwagę nieprzewidywalność trasy podróży Baby. Wtedy obje nauczyłyśmy się, że cuda są na porządku dziennym w życiu wielbiciela. Chodzi po prostu o to, żeby być wystarczająco czujnym.
      W ośrodku dla pielgrzymów w Dharmakszetrze, w przeciwieństwie do Brindawanu, gdzie było co najwyżej kilkaset wielbicieli, tutaj tysiące ludzi czekało, żeby chociaż z daleka dostrzec sylwetkę Baby. Nasze serca zadrżały; jak mogłyśmy mieć nadzieję na kontakt z Nim? Poszukałyśmy wolontariuszki i wyjaśniłyśmy jej, że to jest nasza ostatnia szansa na darszan Baby, ponieważ tego wieczoru wylatujemy do Stanów. Uprzejmie posadziła nas gdzieś w środku ogromnego tłumu i zniknęła. Ale chwilę później, bez wyraźnego powodu, pojawiła się ponownie i poleciła nam iść za nią. Tym razem zabrała nas na przód tłumu i posadziła, tak jak ważne osobistości, w pierwszym rzędzie za osobami intonującymi bhadżany. Co więcej, posadziła mnie tuż przy przejściu, a kiedy Baba przechodził obok, miałam okazję podać Mu zdjęcie. Baba podszedł do mnie i podpisał moje zdjęcie: „Kocham, Baba” i zupełnie tak, jak o to modliłyśmy się z moją przyjaciółką. Uzgodniłyśmy, że jeśli Baba podpisze moje zdjęcie, to ja podam Mu jej zdjęcie, ale gdy to zrobiłam, Baba pokręcił głową i delikatnie szepnął: „Tylko jedno”.
      Przez chwilę moja przyjaciółka poczuła się pominięta. Jednak potem prawdziwe znaczenie czynu Baby dotarło do nas. W drodze powrotnej o tym rozmawiałyśmy i uświadomiłyśmy sobie, że słowa Baby, „Tylko jedno”, były tematem całej naszej wspólnej podróży. Była to cenna lekcja, której nam udzielił. Dał każdej z nas okazję do zmierzenia się z przeszkodami, które same sobie stworzyłyśmy — na przykład moje doświadczenie podczas interview. Po sprowokowaniu zdarzeń dał nam chwilowy wgląd w naszą jedność; na przykład tego ranka, kiedy nasza przyjaciółka z Seattle dała nam girlandy; spostrzeżenie, którym się dzieliłyśmy w biurze podróży; i uświadomienie sobie, że gdyby nie impuls mojej przyjaciółki by kupić zdjęcie Baby i gdyby nie dała mi długopisu, którym Baba je podpisał, nie miałabym teraz tego cennego znaku Jego miłości na moim ołtarzu.
      Co oznacza jedność? Baba daje nam praktyczny test. Kiedy odczuwamy ból z powodu bólu innej osoby, a co trudniejsze, radość z powodu radości innej osoby, wtedy możemy wiedzieć, że doświadczamy boskiej jedności, o której mówi.
Jakby dla podkreślenia znaczenia, jakie Baba przywiązuje do tej nauki, wydarzyło się coś, co miało miejsce kilka lat po mojej podróży, aby udowodnić zarówno mojemu mężowi, jak i mnie, że w końcu „przyswoiliśmy” tę zasadę.
      Przygotowywałam się do wykładu na temat „Jedność to Boskość” w sąsiednim ośrodku Sai, przyglądając notatki i wspominając najważniejsze momenty z pierwszej podróży do Baby, gdy niespodziewanie przyjechał z wizytą mój szwagier. Przyjechał aż z Los Angeles, aby podzielić się zaskakującymi nowinami. Po latach niepowodzeń w interesach (które wiązały się ze znacznymi wyrzeczeniami finansowymi mojego męża, aby pomóc bratu), Peter ogłosił, że nadeszła jego szansa. Duża firma chemiczna miała produkować i dystrybuować jego wynalazek, a perspektywy były tak obiecujące, że wydawało się, iż za dwa lata zostanie milionerem.
      Naszą spontaniczną reakcją na tę nagłą wiadomość była czysta radość. Zarówno u mnie, jak i u mojego męża, nie było nawet śladu myśli w stylu „szkoda, że nie nam się przytrafiło”. Odczuwaliśmy autentyczną radość, że Peter i jego rodzina będą cieszyć się takim poziomem życia, na jaki od dawna liczyli.
      A potem przeżyłam retrospekcję – przypomniałam sobie moją zupełnie inną reakcję podczas naszego interview pięć lat temu, gdy moja przyjaciółka otrzymała pierścień od Baby. Wtedy czułam smutek i zakłopotanie, ale teraz, słysząc wieści od Petera, poczułam radość z jego szczęścia, pomimo napiętych relacji, które narosły między naszymi rodzinami. Wiedziałam teraz, że czas wizyty Petera był zaplanowany przez Babę. Dał nam możliwość uświadomienia sobie, że robimy postępy na ścieżce.
      Po wyjściu Petera poczułam radość z powodu zdania niespodziewanego „testu” Baby i być może był to początek tego, co wydarzyło się później. Wznowiłam przygotowanie notatek do wykładu o jedności i przypominałam sobie moje doświadczenie z interview, gdy nastąpiło objawienie. W pokoju interview Baba zapytał mnie: „Jak się masz?”. Odpowiedziałam: „Jestem szczęśliwa Baba, bardzo szczęśliwa”. Wtedy powiedział: „Szczęśliwy, bardzo szczęśliwy”. W tym momencie zalała mnie fala błogości i teraz zrozumiałam, że błogość, którą czułam, była również Jego. On i ja byliśmy jednością. W tej chwili ekstazy zawarta była nauka, doświadczenie boskiej jedności. A ja byłam na tyle nierozsądna, by żałować, że nie dostałem dżapamali.
      Ten incydent był dla mnie obrazowym przykładem tego, jak ramy czasowe Baby różnią się od naszych. Z miłością zachował dla mnie „owoce” mojej lekcji o jedności, aż do chwili, gdy byłam w stanie pokazać, że pojęłam tę zasadę.
      Jest to typowe dla Baby jako nauczyciela Swoich wielbicieli, aby potwierdzić nowy sposób nauczania. Jak nas zapewnił, na duchowej ścieżce nie ma skrótów. Tylko poprzez manifestowanie w naszym życiu i w naszej świadomości miłości i jedności, których naucza, każdy z nas może odnaleźć boskość w sobie. Jak stwierdza Kurs Cudów: „Dawać i otrzymywać to jedno. Aby poznać miłość, nauczaj miłości”. Albo słowami św. Franciszka z Asyżu: „Dając, otrzymujemy”. W moim przypadku najpierw przygotował mnie na doświadczenie jedności, pozwalając mi nawiązać kontakt z moimi uczuciami odrębności i wynikającymi z nich wątpliwościami i lękami, które do czasu jego miłosiernej interwencji blokowały świadomość mojej prawdziwej natury przez wiele wcieleń.
      Dla większości z nas na „orbicie” Baby, synchroniczne zdarzenia, „przypadkowe” spotkania i tym podobne, stopniowo przygotowują nas do doświadczenia jedności, o której mówi. Lubię nazywać te wydarzenia „kosmicznym zbiegiem okoliczności”. Raz po raz w zaczarowanym życiu wielbiciela, Baba używa małych cudów, aby przypomnieć nam, że jesteśmy jednością z naszymi bliźnimi i jednością z Nim. Często zdarzają się one w momencie kryzysu, gdy o Nim myślimy. W takich chwilach podnosi On zasłonę iluzji lub tego, co my na Zachodzie moglibyśmy po prostu nazwać światem, który jest dla nas zbyt ważny, gdy „pilne” sprawy zasłaniają szerszą rzeczywistość.
      Niedawno mój starszy syn przeżył załamanie emocjonalne. Przeprowadził się do sąsiedniego okręgu. Nie znałam żadnych psychologów ani służb wsparcia, byłam zagubiona i bezradna. Poprosiłam Babę o wskazówki. Pierwszą myślą, jaka przyszła mi do głowy, było zadzwonienie do wielbicielki, której syn doświadczył podobnych trudności. Zadzwoniłam. Nie mogła polecić konkretnego psychiatry, ale zasugerowała, abym zadzwoniła do psychologa, który w przeszłości pracował z jej synem. W miarę rozwoju sytuacji ten młody człowiek odpowiedział na mój telefon w taki sposób, że wiedziałam, że Baba prowadzi mnie krok po kroku. Powiedział mi, że zamierza zjeść obiad ze swoim najlepszym przyjacielem, który akurat był psychiatrą i szefem miejscowej opieki zdrowotnej. Zapewnił mnie, że ten człowiek jest bardzo uduchowioną osobą, którą poleciłby mojemu synowi.
      Krótko mówiąc, tydzień później weszliśmy z synem do gabinetu tego psychiatry na pierwszą wizytę. Zobaczyliśmy na jego półce z książkami, egzemplarz „Kursu cudów”. Pomyślałem sobie: „Dziękuję, Baba; najwyraźniej ten człowiek jest poszukiwaczem duchowym”. Ukoronowanie miało dopiero nastąpić. Kiedy psychiatra zaczął rozmawiać z moim synem, zauważyłem cztery egzemplarze książki leżące tuż przed nim na biurku. Przyjrzałam się bliżej. To nie było nic innego, jak piękna seria esejów wedyjskich Supremacy of God autorstwa Ilony, które stanowią hymn pochwalny dla Sai Baby jako Awatara epoki. Ta konkretna książka, jak się okazało, była tą, którą mój młodszy syn dał swojemu nauczycielowi Bal Vkas jako prezent gwiazdkowy!
      Nie tylko zostaliśmy skierowani do lekarza, który mógł utożsamić się z oddaniem mojego syna Babie, ale był także całkowitym wegetarianinem i właśnie skończył czytać książkę dr. Samuela Sandweissa „Spirit and the Mind (Duch i umysł)”.
      Nie trzeba dodawać, że był to jeden z tych epizodów tak drogich sercu wielbicieli: „Czego się bać, skoro jestem tutaj?”. Synchroniczność zdarzeń jest nieustannym potwierdzeniem, wiecznej więzi łączącej każdego z nas z Nim.
      Kiedy patrzę wstecz na swoje życie, staje się coraz bardziej jasne, że tylko te doświadczenia, które wzbudziły miłość i świadomość jedności, mają jakiekolwiek znaczenie. Zmartwienia, trudności, straty i problemy postrzegam teraz jako wyjątkowe okazje, które Baba wykorzystał, aby mnie obudzić.
      Tak więc, co jest dobre? Co jest złe? Najczęściej to, co świat uważa za „dobre”, jedynie utrwala iluzję, podczas gdy to, co jest postrzegane jako „złe”, ją usuwa. Jako wielbiciele jesteśmy niezwykle pobłogosławieni wiedząc, że zwracając się do Baby, możemy doświadczyć prawdy o tym kosmicznym paradoksie. Mamy moc, by z osnowy i wątku utkać tkaninę pozornych wzlotów i upadków naszego życia.
      Coraz bardziej życie na tym świecie wydaje się być gigantycznym „koanem[3], nierozwiązywalnym przez umysł, jedynie rozwiązywalnym przez miłość. Czyż nie zapewnił nas: „To serce osiąga cel. Podążaj za sercem! Czyste serce szuka poza intelektem. Jest natchnione”.
      To jest transformacja, którą Baba wywołuje w każdym z nas. On jest naszym boskim psychoterapeutą, który powoli, delikatnie i pewnie usuwa blokady do świadomości miłości.
źródło: „Transformation of the Heart”  – tłum. E.GG.
 
[1] Chandi – święte pisma hiduskie służące do codziennej recytacji.
[2] Wina (veena) – indyjski instrument strunowy.
 
[3] Koan to szczególne ćwiczenie dla umysłu, poza myśleniem, które zalecane jest uczniowi przez mistrza buddyzmu. Specyficzna konstrukcja koanu przeczy logicznym założeniom, a tym samym uderza w przywiązania i przyzwyczajenia człowieka.
 

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.