W tym życiu

Dorothy Herron

      Kiedy wspominam zdarzenia z mojego życia, które miały miejsce, zanim Sathya Sai Baba przyciągnął mnie do Siebie, widzę teraz jedną przewodnią nić – łączący cel, którego wówczas nie byłam świadoma. Moja historia zaczyna się od wspomnień z wczesnych lat spędzonych u cioci i wujka. Stracili oni córkę wiele lat wcześniej i nigdy nie mieli kolejnego dziecka, więc przekonali moją matkę, aby pozwoliła mi z nimi zamieszkać. Kiedy przeprowadziłam się do cioci i wujka, miałam dwa i pół roku. Oni byli wtedy po pięćdziesiątce i bardzo mnie chronili. W rezultacie nie miałam żadnych przyjaciół z dzieciństwa, nawet z wielu zgromadzeń kościelnych, na które z nimi uczęszczałam.
      Moją wielką miłością i stałym towarzyszem w tym wczesnym wieku był Jezus. Był dla mnie bardzo realny i bardzo go kochałam. Dla mnie Jezus symbolizował zalany słońcem ogród wypełniony wszelkim dobrem, jakie kiedykolwiek istniało w ludzkim sercu.
      Mieszkałam z moją ciocią i wujkiem do 7 lub 8 roku życia, kiedy zmarł wujek. Wówczas postanowiono, że wrócę do domu, do rodziny. Po powrocie odkryłam, że jestem drugim najstarszym dzieckiem. Było jeszcze troje młodszych dzieci, a kolejne miało się wkrótce urodzić. Jak większość małych dzieci, szybko się dostosowałam, ale w procesie jednoczenia się z tą dużą rodziną straciłam głęboką więź z Jezusem. Wiele razy, w wieku od 7 do 12 lat, chodziłam do kościoła, ale bliska więź, którą czułam, gdy byłam mała i samotna, gdy polegałam wyłącznie na Jezusie, nigdy już nie była taka sama.
      Zostałam z rodziną aż do mojego ślubu w wieku 18 lat. Od razu urodziłam dwójkę dzieci i przez następne dwanaście lat byłam gospodynią domową i matką. Byłam ateistką, ale zawsze szukałam prawdy.
      W dorosłym życiu pierwszym wydarzeniem, które zrobiło na mnie ogromne wrażenie, było zabójstwo Johna F. Kennedy’ego. Trudno było uwierzyć, że coś takiego mogło się wydarzyć.
      Od tego momentu stałam się aktywna politycznie i patrzyłam na świat z szerszej perspektywy. W latach 60. przywiązywałam dużą wagę do zaangażowania politycznego i dołączyłam do organizacji liberalno-demokratycznej, ponieważ czułam, że bardziej troszczą się o wszystkich ludzi. Z tą nowo odkrytą świadomością brałam udział w wielu kampaniach wyborczych, próbując wyrazić siebie poprzez swoje działanie.
      W tym czasie wychowywałam dwójkę nastolatek i pomagałam prowadzić średnio prosperującą firmę. Moje życie było bardzo wygodne, jednak moje nowe poglądy polityczne nie były akceptowane przez znajomych i członków rodziny. Zaczęłam odczuwać izolację i wątpliwości co do moich wartości. Moje życie wydawało się nie mieć wystarczającej głębi.
      Kiedyś myślałam: „Gdybym tylko mogła poznać jakąś ostateczną prawdę”, ale nic, co znalazłam, nie dostarczało satysfakcjonującej odpowiedzi. Często pytałam ludzi o ich wiarę w Boga, bo chciałam wiedzieć, czy naprawdę wierzą. W moich poszukiwaniach nigdy nie spotkałam nikogo, kto mówiłby prosto z serca. Dla wielu Bóg wydawał się zasadą, którą należy przyjąć bezmyślnie, a nie motywującą siłą w ich życiu; to mi nie wystarczało.
      Kiedy miałam 41 lat, musiałam przejść operację guza, który, według lekarzy, mógł być złośliwy. Na szczęście nie było żadnych oznak raka, ale powrót do zdrowia przebiegał powoli. W pierwszych miesiącach odzyskiwania sił wiedziałam, że moje życie musi się zmienić. Wiedziałam, że jeśli mam przeżyć kolejne dwadzieścia lat, muszę prowadzić inne życie.
      Nic nie było dla mnie jasne – przechodziłam kryzys. Rozważałam rozwód. Wydawało się, że mój mąż i ja zmierzamy w różnych kierunkach, a rozwód był dla mnie sposobem na bycie samą i uważniejsze wsłuchanie się w swoje myśli i uczucia. Ale moje dzieci musiały jeszcze ukończyć studia. Nie, nie mogłam tego zrobić. Jeszcze nie teraz.
      W tym czasie zaczęłam studiować astrologię. Odkryłam, że intuicyjnie rozumiem zasady świadomości, które reprezentują planety. W tym czasie odżyło kolejne moje zainteresowanie. Jako nastolatka przeczytałam wiele książek o Indiach, głównie dzieła teozofów. W jakiś sposób Indie zawsze mnie fascynowały, wydawało mi się, że jogini znają tajemnicę, a ja chciałam ją poznać.
      Zaczęłam czuć, że znalazłam klucz do zrozumienia tego, co działo się wewnątrz mnie. Pracując z wykresami astrologicznymi ludzi, odkryłam działanie mandali, czyli obiektów medytacji, które wyrażały jedność, harmonię i całość, co było dla mnie nowością.
      Podczas tych lat studiów zaczęłam dostrzegać większy wymiar życia ludzi. Okazało się to bardzo uzdrawiającą siłą w moim życiu. Po raz pierwszy zaczęłam poważnie myśleć o Bogu, bo teraz zobaczyłam, że zdarzenia nie są przypadkowe. Istniał porządek i mogłam go doświadczyć. Zawsze wierzyłam w reinkarnację, a teraz moje studia astrologiczne zdawały się potwierdzać to przekonanie.
      Kiedy miałam 44 lata i za sobą 25 lat małżeństwa, uświadomiłam sobie, że mój mąż i ja daliśmy z siebie wszystko, aby naprawić nasz związek, ale to się nie udało. Wystąpiłam o rozwód. Moje życie stało się trudniejsze. Wróciłam na studia, w końcu kupiłam rodzinną firmę i jakoś udało mi się ją utrzymać, jednocześnie odkrywając siebie na nowo.
      W tym czasie coś lub ktoś wysłał mnie do świątyni Ramakrishna Wedanta. Zaczęłam na poważnie studiować filozofię indyjską i przeżyłam duchowe przebudzenie, które dało poczucie spokoju i wiarę w Boga. Moja nowo odkryta wiara nie była chrześcijańska, nie miała formy… jeszcze. Była to wiara w to, że Bóg i nasz świat istnieją w harmonijnej relacji. Zaczęłam czuć się bardziej kreatywna i ekspansywna.
      Stopniowo ten cud mojej wiary zaczął przenikać do głębszych warstw, tworząc wewnętrzny rdzeń, który stabilizował mnie w chwilach kryzysu. Zaczęłam ufać. Moja wiara wciąż nie miała nazwy ani konkretnego nauczyciela, jedynie rozszerzające się poczucie jedności całego stworzenia.
      Po trzech latach studiów u Swamiego Chetananandy zapytałam, czy mogłabym z nim porozmawiać. Był lipiec i po raz pierwszy pomyślałam o przedyskutowaniu moich wątpliwości. Powiedziałam mu, że nie czuję, aby Ramakrishna był moim prawdziwym guru, że po przeczytaniu „Wizja Ramakryszny” poważnie zwątpiłam w zdrowie psychiczne świętego. Głęboki mistycyzm Ramakryszny, który teraz mnie porusza, wtedy tylko mnie niepokoił.
      Swami Chetanananda bardzo mnie uspokoił mówiąc, żebym się nie martwiła, a kiedy nadejdzie właściwy czas, znajdę swojego guru. Miesiąc później, jadąc na weekendowy wypoczynek, zatrzymałam się, aby kupić książkę, którą chciałam zabrać ze sobą. Przeglądając tytuły, natrafiłam na książkę pt. „Święty i psychiatra”. Pomyślałam: „Hmm, to może być interesujące… amerykański psychiatra, który pojechał do Indii i został świętym człowiekiem!”. (Sathya Sai Baba nie wyglądał na Hindusa – myślałam, że jest Amerykaninem.)
      Kupiłam książkę, spakowałam ją do torby i jeszcze tej nocy wyjechałam na dwa dni do Santa Barbara. Następnego ranka o 8:00 rano zaczęłam czytać książkę podczas śniadania, a w południe nadal ją czytałam. Nieświadoma upływu godzin dokonałam głębokiego odkrycia – w głębi serca wiedziałem, że Sathya Sai Baba jest Bogiem. Chociaż mój umysł wciąż był na etapie dociekania, moje serce było przekonane.
      Żadna z różnych rozrywek, jakie zaplanowałam na ten wyjazd, nie wydała mi się interesująca. Spakowałam się i wróciłam do domu. Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem, było zadzwonienie do mojej siostry, która dzieliła ze mną duchowe poszukiwania.
      Powiedziałam: „Patt, myślę, że znalazłam coś naprawdę prawdziwego”. Opowiedziałem jej o książce i namawiałam do jej kupna. Przeczytała i miała dokładnie taką samą reakcję. Wkrótce potem Patt udała się do ośrodka Sai Baby i rozmawiała z jednym z członków, Dickiem Bockiem. Zaprosił nas, abyśmy w piątkowy wieczór przyszły na spotkanie bhadźanowe i poznały osoby z centrum. Tak zrobiłyśmy i czułyśmy się tak dobrze, że zaczęłyśmy regularnie uczęszczać na spotkania.
      Skontaktowałyśmy się z Elsie Cowan po przeczytaniu o wskrzeszeniu jej męża. Zaprosiła nas, aby podzielić się swoimi doświadczeniami z Babą. Otworzyła także księgarnię, która znajdowała się obok jej domu. Pokazała nam wiele zdjęć. Kupiłam pełnowymiarowe zdjęcie Sathya Sai Baby stojącego przed pięknymi krzewami w Prasanthi Nilayam. Ta fotografia wydawała się pełna światła słonecznego, tak jak mój obraz Jezusa z dzieciństwa. Jest oprawiona i wisi nad moim łóżkiem, wciąż pełna obietnicy piękna i miłości.
      Dla Patt i dla mnie, jak dla wszystkich nowych wielbicieli, ciągle było za mało czytania, uczenia się, rozmawiania i dyskutowania na temat Sathya Sai Baby. Nic innego się nie liczyło. Ustawiłam ołtarz w moim mieszkaniu i spędzałam tam większość wieczorów. Byłam szczęśliwa. Naprawdę czułam, że Sathya Sai Baba jest sercem mojego serca.
      Do Indii pojechałyśmy dopiero w 1979 roku, ale kiedy w końcu odbyłyśmy tę podróż, zostałyśmy przyjęte po królewsku. Na darszanie posadzono nas w pierwszym rzędzie. Swami podszedł prosto do nas, uśmiechnął się i pobłogosławił. Przyniosłyśmy Mu róże. Dotknął ich i sprawił, że poczułyśmy się serdecznie przyjęte. W tamtym czasie nie zdawałyśmy sobie sprawy, jak wiele to znaczyło. Dopiero później zrozumiałyśmy głębię błogosławieństwa, jakim obdarzył nas Baba.
      W następnym roku ponownie udałyśmy się do Indii, aby otrzymać Jego darszan. Czułam się kochana jak nigdy dotąd. Kiedy wróciłam do domu, ktoś zasugerował, że mogłabym pracować z dziećmi Bal Vikas w naszym ośrodku. Zgłosiłam się na ochotnika i szybko odkryłam, że lubię tę pracę.
      Był jeden mały chłopiec, miał około 5 lat, którego szczególnie polubiłam. Często zasypiał i wydawał się bardziej niespokojny niż reszta dzieci. Moje serce od razu zareagowało na potrzeby tego dziecka i co tydzień przygotowywałam plan lekcji, który w jakiś sposób miał zapewnić tego chłopca, o słodkim wyrazie twarzy, że wszystko jest w porządku.
Od początku byłam szczęśliwa jako nauczycielka Bal Vikas i z zapałem dzieliłam się z dziećmi tym, czego sama się dowiedziałem o Sathya Sai Babie, kulturze Indii i wszystkich skarbach, które odkrywaliśmy tu i teraz mając świadomość Boskiego Wcielenia.
      Latem 1981 roku wybrano mnie do wzięcia udziału w pierwszej zagranicznej konferencji dla nauczycieli Bal Vikas w Prasanthi Nilayam. Czułam się niepewnie i niewystarczająco wykwalifikowana, ponieważ nie byłam akredytowanym nauczycielem. Wiedziałam, że muszę pojechać, aby reprezentować nasz ośrodek, ponieważ mieliśmy bardzo atrakcyjny program Bal Vikas. Byłam w aśramie przez sześć lub siedem dni, codziennie uczestnicząc w zajęciach. Baba przychodził i rozmawiał z nami lub po prostu słuchał. To było inspirujące doświadczenie. Wszystko, czego się uczyliśmy i słyszeliśmy od innych nauczycieli, potwierdzało moje własne poglądy na temat edukacji dzieci. Do dziś cenię sobie mały zeszyt pełen notatek zebranych na tej konferencji.
      Kiedy we wrześniu wróciłam z Indii, zaczęłam życie od nowa, byłam odmieniona. W Indiach bardzo chorowałam i przez dziesięć dni otrzymywałam zastrzyki. Lekarz, który mnie leczył, był bardzo wykształconym znawcą Wedanty i spędził wiele godzin rozmawiając ze mną o Bogu. Później został wielbicielem Sathya Sai Baby. Zawsze będę pamiętała, że wysłał go Swami, aby mi pomógł. Podczas choroby miałam sen o Matce Kali, w którym powiedziała, że musi mnie oczyścić, a to będzie bolesne. Byłam wtedy zbyt chora, aby naprawdę przejmować się tym, czy przeżyję, czy umrę, ale teraz, patrząc wstecz, zdaję sobie sprawę, że mój sen o Boskiej Matce naprawdę miał wielkie wewnętrzne znaczenie.
      Kiedy wróciłam do nauczania dzieci, gdy po raz pierwszy usłyszałam wers „Guru Brahma, Guru Wisznu”, zalałam się łzami. Nie wiedziałam, co się dzieje. Łzy napływały mi do oczu za każdym razem, gdy wpatrywałam się w zdjęcie Swamiego lub gdy próbowałam o Nim mówić.
      Pewnego dnia pisałam dla dzieci opowiadanie o wiewiórce, która mieszkała na moim podwórku. Nazwałam ją Timmy i opowiedziałam, jak żyła z dnia na dzień, żywiąc się owocami z drzew na podwórku. Pewnego dnia Timmy zachorowała i położyła się, czując się bardzo źle. Po raz pierwszy zaczęła patrzeć na świat inaczej. Kiedy wyzdrowiała, zmieniła się, teraz miała głęboki szacunek dla całego życia. Historia kończyła się tym, że Timmy, głęboko poruszona swoim doświadczeniem, stała się rozjemcą w społeczności ogrodowej. Żyła w duchowej dyscyplinie wiedząc, że gdy zakończy to życie, ponownie połączy się ze światłem i miłością, które teraz słabo pamięta.
      Pisanie opowieści o przemianie Timmiego poruszyło mnie głęboko, bo zdałam sobie sprawę, że to moja własna historia. Byłam inna niż wcześniej. Baba w jakiś sposób obudził mnie w niewielkim stopniu, a ja nadal zmieniałam się wewnętrznie. Na początku nie było to widoczne, ale powoli, bardzo powoli i boleśnie Baba zaczął nade mną pracować.
      W tym czasie poproszono mnie o prowadzenie programu Bal Vikas i ponownie czułam, że nie nadaję się do tego zadania. Nadal byłam światową osobą. Wiedziałem tylko, że kocham Sathya Sai Babę i szczerze wierzyłam, że jest On wcielonym Bogiem. Kochałam również dzieci i zainspirowało mnie to, co Sai Baba mówił o ich nauczaniu, więc zgodziłam się pokierować programem i tak rozpoczęła się moja prawdziwa więź ze Swamim.
      W czasie świąt Bożego Narodzenia nadal nie byłam pewna, czy nadaję się do pełnienia funkcji lidera naszego programu Bal Vikas. Podczas śpiewania kolęd z dziećmi nagle słowa stały się żywą prawdą: Joy to the world, the Lord has come. Let earth receive her King. (Raduj się świecie, Pan przyszedł. Niech Ziemia przyjmie swego Króla). Zalałam się łzami. Poczułam te słowa w głębi serca. Kiedy spojrzałam na zdjęcie Swamiego na ołtarzu z podniesioną ręką, zobaczyłam jak lśni złotym blaskiem, wtedy wyraźnie usłyszałam: „Dlaczego się martwisz? Masz moje błogosławieństwo”. W tym momencie nie mogłam przestać płakać.
      Cały ten dzień był niezwykły. Nic nie było już takie samo jak wcześniej. Wszystko miało w sobie coś świetlistego, ale nie w sensie fizycznym. Czułam tyle miłości, że nie mogłam przestać płakać ani mówić o tym, co się ze mną działo. Po prostu wiedziałam, że widzę wszystko innymi oczami, a jedyne, co czułam, to, jak piękne jest życie. Wydawało się, że w sercu wszystkich panuje jedność i wszyscy jesteśmy połączeni miłością. To objawienie trwało cały dzień. Nigdy nie zapomniałam wydarzeń tamtego dnia. Po raz pierwszy miałam tak oszołamiające, bezpośrednie doświadczenie łaski Swamiego pełnej miłości.
      Wszystko to wydarzyło się w 1981 roku. Od tego czasu miałam wiele inspiracji do tworzenia naszego programu Bal Vilas. Wiem, że to nie ode mnie pochodzi. Nigdy nie mogłabym mieć tyle pomysłów na lekcje, czy doświadczeń radości i błogości, które nieustannie zdarzają się w procesie nauczania dzieci. To jest łaska Swamiego. Wiem, że wszystkie wskazówki, które otrzymujemy, pochodzą bezpośrednio od Niego. Nasz program Bal Vikas otacza atmosfera miłości i harmonii i wszyscy jesteśmy bardzo wdzięczni Swamiemu.
      Moje życie ma teraz tylko jeden prawdziwy cel, a jest nim poddanie się Swamiemu, abym mogła doświadczyć mojego wiecznego związku z Nim. Cokolwiek mi się przydarza, staram się pamiętać, że Swami działa przez to ciało, aby doprowadzić mnie do bardziej doskonałego stanu.
      Od czasu powrotu z obchodów 60. urodzin Sathya Sai Baby, jestem świadoma, że awatar pozwolił nam wszystkim inkarnować się razem z Nim. Wcześniej myślałam: „Swami, dlaczego musiałam tak długo czekać, aby ponownie do Ciebie przyjść?”. Teraz zdaję sobie sprawę, że pozwolił mi urodzić się zaledwie cztery lata po swoim przyjściu i tylko On wiedział, kiedy moje serce będzie na tyle otwarte, by móc usłyszeć Jego przesłanie miłości.
      Jestem bardzo wdzięczna, że zostałam wezwana do Niego w tym życiu, aby doświadczyć uzdrowienia w moim sercu dzięki jego kochającej obecności.
      Miłość, Miłość, Miłość! Stańcie się tym, kim naprawdę jesteście, ucieleśnieniem Miłości. Bez względu na to, jak traktują was inni i co o was myślą, nie martwcie się. Podążajcie za Jezusem Chrystusem. Kochajcie dla własnego rozwoju, a nie dla tego co mówią inni. Nie naśladujcie innych. Chrońcie swoje własne życie. Macie serce, własne opinie, własne idee i własną wolę. Dlaczego więc naśladować? Podążajcie wybraną przez siebie ścieżką. Niech wasze własne doświadczenie Boga będzie waszym przewodnikiem i mistrzem.
– Śri Sathya Sai Baba
      z książki „Transformation of the Heart” – tłum. E.GG.
 

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.