Kiedy
wspominam zdarzenia z mojego życia, które miały miejsce, zanim Sathya Sai Baba
przyciągnął mnie do Siebie, widzę teraz jedną przewodnią nić – łączący cel,
którego wówczas nie byłam świadoma. Moja historia zaczyna się od wspomnień z wczesnych
lat spędzonych u cioci i wujka. Stracili oni córkę wiele lat wcześniej i nigdy
nie mieli kolejnego dziecka, więc przekonali moją matkę, aby pozwoliła mi z
nimi zamieszkać. Kiedy przeprowadziłam się do cioci i wujka, miałam dwa i pół
roku. Oni byli wtedy po pięćdziesiątce i bardzo mnie chronili. W rezultacie nie
miałam żadnych przyjaciół z dzieciństwa, nawet z wielu zgromadzeń kościelnych,
na które z nimi uczęszczałam. Moją
wielką miłością i stałym towarzyszem w tym wczesnym wieku był Jezus. Był dla
mnie bardzo realny i bardzo go kochałam. Dla mnie Jezus symbolizował zalany
słońcem ogród wypełniony wszelkim dobrem, jakie kiedykolwiek istniało w ludzkim
sercu. Mieszkałam
z moją ciocią i wujkiem do 7 lub 8 roku życia, kiedy zmarł wujek. Wówczas postanowiono,
że wrócę do domu, do rodziny. Po powrocie odkryłam, że jestem drugim
najstarszym dzieckiem. Było jeszcze troje młodszych dzieci, a kolejne miało się
wkrótce urodzić. Jak większość małych dzieci, szybko się dostosowałam, ale w
procesie jednoczenia się z tą dużą rodziną straciłam głęboką więź z Jezusem.
Wiele razy, w wieku od 7 do 12 lat, chodziłam do kościoła, ale bliska więź,
którą czułam, gdy byłam mała i samotna, gdy polegałam wyłącznie na Jezusie,
nigdy już nie była taka sama. Zostałam
z rodziną aż do mojego ślubu w wieku 18 lat. Od razu urodziłam dwójkę dzieci i
przez następne dwanaście lat byłam gospodynią domową i matką. Byłam ateistką,
ale zawsze szukałam prawdy. W
dorosłym życiu pierwszym wydarzeniem, które zrobiło na mnie ogromne wrażenie,
było zabójstwo Johna F. Kennedy’ego. Trudno było uwierzyć, że coś takiego mogło
się wydarzyć. Od
tego momentu stałam się aktywna politycznie i patrzyłam na świat z szerszej perspektywy.
W latach 60. przywiązywałam dużą wagę do zaangażowania politycznego i dołączyłam
do organizacji liberalno-demokratycznej, ponieważ czułam, że bardziej troszczą się
o wszystkich ludzi. Z tą nowo odkrytą świadomością brałam udział w wielu
kampaniach wyborczych, próbując wyrazić siebie poprzez swoje działanie. W
tym czasie wychowywałam dwójkę nastolatek i pomagałam prowadzić średnio prosperującą
firmę. Moje życie było bardzo wygodne, jednak moje nowe poglądy polityczne nie były
akceptowane przez znajomych i członków rodziny. Zaczęłam odczuwać izolację i wątpliwości
co do moich wartości. Moje życie wydawało się nie mieć wystarczającej głębi. Kiedyś
myślałam: „Gdybym tylko mogła poznać jakąś ostateczną prawdę”, ale nic, co znalazłam,
nie dostarczało satysfakcjonującej odpowiedzi. Często pytałam ludzi o ich wiarę
w Boga, bo chciałam wiedzieć, czy naprawdę wierzą. W moich poszukiwaniach nigdy
nie spotkałam nikogo, kto mówiłby prosto z serca. Dla wielu Bóg wydawał się
zasadą, którą należy przyjąć bezmyślnie, a nie motywującą siłą w ich życiu; to
mi nie wystarczało. Kiedy
miałam 41 lat, musiałam przejść operację guza, który, według lekarzy, mógł być
złośliwy. Na szczęście nie było żadnych oznak raka, ale powrót do zdrowia
przebiegał powoli. W pierwszych miesiącach odzyskiwania sił wiedziałam, że moje
życie musi się zmienić. Wiedziałam, że jeśli mam przeżyć kolejne dwadzieścia
lat, muszę prowadzić inne życie. Nic
nie było dla mnie jasne – przechodziłam kryzys. Rozważałam rozwód. Wydawało
się, że mój mąż i ja zmierzamy w różnych kierunkach, a rozwód był dla mnie
sposobem na bycie samą i uważniejsze wsłuchanie się w swoje myśli i uczucia.
Ale moje dzieci musiały jeszcze ukończyć studia. Nie, nie mogłam tego zrobić. Jeszcze
nie teraz. W
tym czasie zaczęłam studiować astrologię. Odkryłam, że intuicyjnie rozumiem
zasady świadomości, które reprezentują planety. W tym czasie odżyło kolejne
moje zainteresowanie. Jako nastolatka przeczytałam wiele książek o Indiach, głównie
dzieła teozofów. W jakiś sposób Indie zawsze mnie fascynowały, wydawało mi się,
że jogini znają tajemnicę, a ja chciałam ją poznać. Zaczęłam
czuć, że znalazłam klucz do zrozumienia tego, co działo się wewnątrz mnie. Pracując
z wykresami astrologicznymi ludzi, odkryłam działanie mandali, czyli obiektów
medytacji, które wyrażały jedność, harmonię i całość, co było dla mnie nowością. Podczas
tych lat studiów zaczęłam dostrzegać większy wymiar życia ludzi. Okazało się to
bardzo uzdrawiającą siłą w moim życiu. Po raz pierwszy zaczęłam poważnie myśleć
o Bogu, bo teraz zobaczyłam, że zdarzenia nie są przypadkowe. Istniał porządek i
mogłam go doświadczyć. Zawsze wierzyłam w reinkarnację, a teraz moje studia
astrologiczne zdawały się potwierdzać to przekonanie. Kiedy
miałam 44 lata i za sobą 25 lat małżeństwa, uświadomiłam sobie, że mój mąż i ja
daliśmy z siebie wszystko, aby naprawić nasz związek, ale to się nie udało. Wystąpiłam
o rozwód. Moje życie stało się trudniejsze. Wróciłam na studia, w końcu kupiłam
rodzinną firmę i jakoś udało mi się ją utrzymać, jednocześnie odkrywając siebie
na nowo. W
tym czasie coś lub ktoś wysłał mnie do świątyni Ramakrishna Wedanta. Zaczęłam
na poważnie studiować filozofię indyjską i przeżyłam duchowe przebudzenie,
które dało poczucie spokoju i wiarę w Boga. Moja nowo odkryta wiara nie była
chrześcijańska, nie miała formy… jeszcze. Była to wiara w to, że Bóg i nasz
świat istnieją w harmonijnej relacji. Zaczęłam czuć się bardziej kreatywna i ekspansywna. Stopniowo
ten cud mojej wiary zaczął przenikać do głębszych warstw, tworząc wewnętrzny
rdzeń, który stabilizował mnie w chwilach kryzysu. Zaczęłam ufać. Moja wiara wciąż
nie miała nazwy ani konkretnego nauczyciela, jedynie rozszerzające się poczucie
jedności całego stworzenia. Po
trzech latach studiów u Swamiego Chetananandy zapytałam, czy mogłabym z nim
porozmawiać. Był lipiec i po raz pierwszy pomyślałam o przedyskutowaniu moich
wątpliwości. Powiedziałam mu, że nie czuję, aby Ramakrishna był moim prawdziwym
guru, że po przeczytaniu „Wizja Ramakryszny” poważnie zwątpiłam w zdrowie
psychiczne świętego. Głęboki mistycyzm Ramakryszny, który teraz mnie porusza,
wtedy tylko mnie niepokoił. Swami
Chetanananda bardzo mnie uspokoił mówiąc, żebym się nie martwiła, a kiedy nadejdzie
właściwy czas, znajdę swojego guru. Miesiąc później, jadąc na weekendowy wypoczynek,
zatrzymałam się, aby kupić książkę, którą chciałam zabrać ze sobą. Przeglądając
tytuły, natrafiłam na książkę pt. „Święty i psychiatra”. Pomyślałam: „Hmm, to
może być interesujące… amerykański psychiatra, który pojechał do Indii i został
świętym człowiekiem!”. (Sathya Sai Baba nie wyglądał na Hindusa – myślałam, że
jest Amerykaninem.) Kupiłam
książkę, spakowałam ją do torby i jeszcze tej nocy wyjechałam na dwa dni do
Santa Barbara. Następnego ranka o 8:00 rano zaczęłam czytać książkę podczas
śniadania, a w południe nadal ją czytałam. Nieświadoma upływu godzin dokonałam
głębokiego odkrycia – w głębi serca wiedziałem, że Sathya Sai Baba jest Bogiem.
Chociaż mój umysł wciąż był na etapie dociekania, moje serce było przekonane. Żadna
z różnych rozrywek, jakie zaplanowałam na ten wyjazd, nie wydała mi się interesująca.
Spakowałam się i wróciłam do domu. Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem, było
zadzwonienie do mojej siostry, która dzieliła ze mną duchowe poszukiwania. Powiedziałam:
„Patt, myślę, że znalazłam coś naprawdę prawdziwego”. Opowiedziałem jej o książce
i namawiałam do jej kupna. Przeczytała i miała dokładnie taką samą reakcję.
Wkrótce potem Patt udała się do ośrodka Sai Baby i rozmawiała z jednym z
członków, Dickiem Bockiem. Zaprosił nas, abyśmy w piątkowy wieczór przyszły na
spotkanie bhadźanowe i poznały osoby z centrum. Tak zrobiłyśmy i czułyśmy się
tak dobrze, że zaczęłyśmy regularnie uczęszczać na spotkania. Skontaktowałyśmy
się z Elsie Cowan po przeczytaniu o wskrzeszeniu jej męża. Zaprosiła nas, aby
podzielić się swoimi doświadczeniami z Babą. Otworzyła także księgarnię, która
znajdowała się obok jej domu. Pokazała nam wiele zdjęć. Kupiłam pełnowymiarowe
zdjęcie Sathya Sai Baby stojącego przed pięknymi krzewami w Prasanthi Nilayam.
Ta fotografia wydawała się pełna światła słonecznego, tak jak mój obraz Jezusa
z dzieciństwa. Jest oprawiona i wisi nad moim łóżkiem, wciąż pełna obietnicy
piękna i miłości. Dla
Patt i dla mnie, jak dla wszystkich nowych wielbicieli, ciągle było za mało
czytania, uczenia się, rozmawiania i dyskutowania na temat Sathya Sai Baby. Nic
innego się nie liczyło. Ustawiłam ołtarz w moim mieszkaniu i spędzałam tam
większość wieczorów. Byłam szczęśliwa. Naprawdę czułam, że Sathya Sai Baba jest
sercem mojego serca. Do
Indii pojechałyśmy dopiero w 1979 roku, ale kiedy w końcu odbyłyśmy tę podróż,
zostałyśmy przyjęte po królewsku. Na darszanie posadzono nas w pierwszym
rzędzie. Swami podszedł prosto do nas, uśmiechnął się i pobłogosławił. Przyniosłyśmy
Mu róże. Dotknął ich i sprawił, że poczułyśmy się serdecznie przyjęte. W tamtym
czasie nie zdawałyśmy sobie sprawy, jak wiele to znaczyło. Dopiero później
zrozumiałyśmy głębię błogosławieństwa, jakim obdarzył nas Baba. W
następnym roku ponownie udałyśmy się do Indii, aby otrzymać Jego darszan. Czułam
się kochana jak nigdy dotąd. Kiedy wróciłam do domu, ktoś zasugerował, że mogłabym
pracować z dziećmi Bal Vikas w naszym
ośrodku. Zgłosiłam się na ochotnika i szybko odkryłam, że lubię tę pracę. Był
jeden mały chłopiec, miał około 5 lat, którego szczególnie polubiłam. Często
zasypiał i wydawał się bardziej niespokojny niż reszta dzieci. Moje serce od
razu zareagowało na potrzeby tego dziecka i co tydzień przygotowywałam plan
lekcji, który w jakiś sposób miał zapewnić tego chłopca, o słodkim wyrazie
twarzy, że wszystko jest w porządku. Od początku byłam szczęśliwa jako
nauczycielka Bal Vikas i z zapałem
dzieliłam się z dziećmi tym, czego sama się dowiedziałem o Sathya Sai Babie,
kulturze Indii i wszystkich skarbach, które odkrywaliśmy tu i teraz mając
świadomość Boskiego Wcielenia. Latem
1981 roku wybrano mnie do wzięcia udziału w pierwszej zagranicznej konferencji
dla nauczycieli Bal Vikas w Prasanthi
Nilayam. Czułam się niepewnie i niewystarczająco wykwalifikowana, ponieważ nie
byłam akredytowanym nauczycielem. Wiedziałam, że muszę pojechać, aby reprezentować
nasz ośrodek, ponieważ mieliśmy bardzo atrakcyjny program Bal Vikas. Byłam w aśramie przez sześć lub siedem dni, codziennie
uczestnicząc w zajęciach. Baba przychodził i rozmawiał z nami lub po prostu
słuchał. To było inspirujące doświadczenie. Wszystko, czego się uczyliśmy i
słyszeliśmy od innych nauczycieli, potwierdzało moje własne poglądy na temat edukacji
dzieci. Do dziś cenię sobie mały zeszyt pełen notatek zebranych na tej
konferencji. Kiedy
we wrześniu wróciłam z Indii, zaczęłam życie od nowa, byłam odmieniona. W Indiach
bardzo chorowałam i przez dziesięć dni otrzymywałam zastrzyki. Lekarz, który
mnie leczył, był bardzo wykształconym znawcą Wedanty i spędził wiele godzin
rozmawiając ze mną o Bogu. Później został wielbicielem Sathya Sai Baby. Zawsze
będę pamiętała, że wysłał go Swami, aby mi pomógł. Podczas choroby miałam sen o
Matce Kali, w którym powiedziała, że musi mnie oczyścić, a to będzie bolesne.
Byłam wtedy zbyt chora, aby naprawdę przejmować się tym, czy przeżyję, czy
umrę, ale teraz, patrząc wstecz, zdaję sobie sprawę, że mój sen o Boskiej Matce
naprawdę miał wielkie wewnętrzne znaczenie. Kiedy
wróciłam do nauczania dzieci, gdy po raz pierwszy usłyszałam wers „Guru Brahma, Guru Wisznu”, zalałam się
łzami. Nie wiedziałam, co się dzieje. Łzy napływały mi do oczu za każdym razem,
gdy wpatrywałam się w zdjęcie Swamiego lub gdy próbowałam o Nim mówić. Pewnego
dnia pisałam dla dzieci opowiadanie o wiewiórce, która mieszkała na moim
podwórku. Nazwałam ją Timmy i opowiedziałam, jak żyła z dnia na dzień, żywiąc
się owocami z drzew na podwórku. Pewnego dnia Timmy zachorowała i położyła się,
czując się bardzo źle. Po raz pierwszy zaczęła patrzeć na świat inaczej. Kiedy
wyzdrowiała, zmieniła się, teraz miała głęboki szacunek dla całego życia.
Historia kończyła się tym, że Timmy, głęboko poruszona swoim doświadczeniem,
stała się rozjemcą w społeczności ogrodowej. Żyła w duchowej dyscyplinie
wiedząc, że gdy zakończy to życie, ponownie połączy się ze światłem i miłością,
które teraz słabo pamięta. Pisanie
opowieści o przemianie Timmiego poruszyło mnie głęboko, bo zdałam sobie sprawę,
że to moja własna historia. Byłam inna niż wcześniej. Baba w jakiś sposób obudził
mnie w niewielkim stopniu, a ja nadal zmieniałam się wewnętrznie. Na początku
nie było to widoczne, ale powoli, bardzo powoli i boleśnie Baba zaczął nade mną
pracować. W
tym czasie poproszono mnie o prowadzenie programu Bal Vikas i ponownie czułam, że nie nadaję się do tego zadania.
Nadal byłam światową osobą. Wiedziałem tylko, że kocham Sathya Sai Babę i
szczerze wierzyłam, że jest On wcielonym Bogiem. Kochałam również dzieci i
zainspirowało mnie to, co Sai Baba mówił o ich nauczaniu, więc zgodziłam się pokierować
programem i tak rozpoczęła się moja prawdziwa więź ze Swamim. W
czasie świąt Bożego Narodzenia nadal nie byłam pewna, czy nadaję się do
pełnienia funkcji lidera naszego programu Bal
Vikas. Podczas śpiewania kolęd z dziećmi nagle słowa stały się żywą prawdą:
Joy to the world, the Lord has come. Let
earth receive her King. (Raduj się świecie, Pan przyszedł. Niech Ziemia
przyjmie swego Króla). Zalałam się łzami. Poczułam te słowa w głębi serca.
Kiedy spojrzałam na zdjęcie Swamiego na ołtarzu z podniesioną ręką, zobaczyłam
jak lśni złotym blaskiem, wtedy wyraźnie usłyszałam: „Dlaczego się martwisz?
Masz moje błogosławieństwo”. W tym momencie nie mogłam przestać płakać. Cały
ten dzień był niezwykły. Nic nie było już takie samo jak wcześniej. Wszystko
miało w sobie coś świetlistego, ale nie w sensie fizycznym. Czułam tyle
miłości, że nie mogłam przestać płakać ani mówić o tym, co się ze mną działo.
Po prostu wiedziałam, że widzę wszystko innymi oczami, a jedyne, co czułam, to,
jak piękne jest życie. Wydawało się, że w sercu wszystkich panuje jedność i
wszyscy jesteśmy połączeni miłością. To objawienie trwało cały dzień. Nigdy nie
zapomniałam wydarzeń tamtego dnia. Po raz pierwszy miałam tak oszołamiające,
bezpośrednie doświadczenie łaski Swamiego pełnej miłości. Wszystko
to wydarzyło się w 1981 roku. Od tego czasu miałam wiele inspiracji do
tworzenia naszego programu Bal Vilas.
Wiem, że to nie ode mnie pochodzi. Nigdy nie mogłabym mieć tyle pomysłów na
lekcje, czy doświadczeń radości i błogości, które nieustannie zdarzają się w
procesie nauczania dzieci. To jest łaska Swamiego. Wiem, że wszystkie
wskazówki, które otrzymujemy, pochodzą bezpośrednio od Niego. Nasz program Bal Vikas otacza atmosfera miłości i
harmonii i wszyscy jesteśmy bardzo wdzięczni Swamiemu. Moje
życie ma teraz tylko jeden prawdziwy cel, a jest nim poddanie się Swamiemu,
abym mogła doświadczyć mojego wiecznego związku z Nim. Cokolwiek mi się
przydarza, staram się pamiętać, że Swami działa przez to ciało, aby doprowadzić
mnie do bardziej doskonałego stanu. Od
czasu powrotu z obchodów 60. urodzin Sathya Sai Baby, jestem świadoma, że
awatar pozwolił nam wszystkim inkarnować się razem z Nim. Wcześniej myślałam:
„Swami, dlaczego musiałam tak długo czekać, aby ponownie do Ciebie przyjść?”.
Teraz zdaję sobie sprawę, że pozwolił mi urodzić się zaledwie cztery lata po
swoim przyjściu i tylko On wiedział, kiedy moje serce będzie na tyle otwarte, by
móc usłyszeć Jego przesłanie miłości. Jestem
bardzo wdzięczna, że zostałam wezwana do Niego w tym życiu, aby doświadczyć
uzdrowienia w moim sercu dzięki jego kochającej obecności. Miłość, Miłość, Miłość! Stańcie się tym,
kim naprawdę jesteście, ucieleśnieniem Miłości. Bez względu na to, jak traktują
was inni i co o was myślą, nie martwcie się. Podążajcie za Jezusem Chrystusem. Kochajcie
dla własnego rozwoju, a nie dla tego co mówią inni. Nie naśladujcie innych. Chrońcie
swoje własne życie. Macie serce, własne opinie, własne idee i własną wolę. Dlaczego
więc naśladować? Podążajcie wybraną przez siebie ścieżką. Niech wasze własne
doświadczenie Boga będzie waszym przewodnikiem i mistrzem.
– Śri Sathya Sai
Baba
z książki „Transformation of the Heart” – tłum. E.GG.