Po co się bać, skoro jestem blisko
Generał dywizji SP Mahadevan

   Około 14:30, 24 kwietnia 1986 roku w gorącym, wilgotnym i parnym klimacie Hyderabadu poczułem zawroty głowy i straciłem przytomność. Moja żona modliła się do Bhagawana Sai Baby i jednocześnie nałożyła mi na pierś święty popiół ‒ wibhuti. W ciągu kilku minut odzyskałem przytomność i zobaczyłem moją żonę, syna i jego żonę pochylających się nade mną. Zapytałem ich, co się stało. Żona opowiedziała co się wydarzyło i powiedziała też, że Baba zareagował i przywrócił mi przytomność.
   Wezwany lekarz zabrał mnie na kontrolę do najbliższego szpitala Sił Powietrznych. Tam EKG (elektrokardiogram) wykazało zmiany. W rezultacie zostałem przewieziony ambulansem do Szpitala Wojskowego w Secunderabad, oddalonego o 50 km, po wyboistych i nierównych drogach i przy dużym natężeniu ruchu. Tam podłączono mi kroplówkę. Do mojego prawego nozdrza wprowadzono rurkę z tlenem, a nadgarstki i kostki przywiązano kablami do monitora na 72 godziny. Ani w czasie utraty przytomności, ani podczas wstępnej kontroli w szpitalu Sił Powietrznych, ani podczas moich 27 dni w szpitalu Secunderabad, ani w Madrasie, gdzie odbywała się rekonwalescencja, nigdy nie obawiałem się śmierci, ponieważ Bhagawan Baba zapewnił mnie 21 września 1974 roku podczas interview w Brindawan: „Po co się bać, skoro jestem blisko?”.
   Zastanawiałem się wtedy, dlaczego Swami zmodyfikował swoje zwykłe stwierdzenie: „Po co się bać, skoro Ja tu jestem?”. Pomyślałem sobie, że gdyby powiedział: „Kiedy jestem tutaj”, mógłbym wywnioskować: „tylko wtedy, gdy będzie w Brindawan lub Prasanthi Nilayam!”. To zapewnienie posłużyło mi za parasol ochronny, ratując mnie przed wieloma niebezpieczeństwami i sytuacjami bliskimi śmierci.
   Wspomnę tylko kilka: kiedy dowodziłem dywizją armii w położonym na dużej wysokości, zasypanym śniegiem regionie Ladakh, na granicy indyjsko-tybetańskiej, leciałem nad przełęczą Kardung La na wysokości 5000 metrów, kiedy mój helikopter wpadł w turbulencję burzową. Odpadła jakaś metalowa część helikoptera, zmuszając nas do awaryjnego lądowania na wąskiej, usianej skałami piaszczystej łacie koryta rzeki Indus. Cały czas modliłam się do Sai Baby. Uchronił nas od śmiertelnego wypadku.
   Innym razem, gdy jechałem samochodem kombi krętą, nierówną górską drogą pomiędzy Ranikhet a Almora w stanie Uttar Pradesh, widzieliśmy, jak przednie prawe koło naszego kombi jechało przed nami i spadało ze zbocza w stronę głębokiej rzeki po naszej lewej stronie. Modliliśmy się do Bhagawana. Kierowca był na tyle przytomny, aby wyłączyć silnik i dzięki łasce Swamiego pojazd wjechał stopniowo w zbocze wzgórza po naszej prawej stronie.
W lipcu Pan przejechał z Bangalore do Madrasu i z powrotem, 720 km tam i z powrotem, aby pobłogosławić mnie siłą i odwagą. Starajmy się umieścić Go w naszych sercach, zawsze świadomi, że jest blisko, aby uchronić nas przed strachem. Bhagawan jest rzeczywiście najdroższym, najbardziej kochającym i najbardziej gorliwym towarzyszem i krewnym.
źródło: Sanathana Sarathi, wrzesień 1986
‒ tłum. E.GG.

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.