dr V. K. Gokak - pierwszy prorektor uniwersytetu Swamiego

Śri Sathya Sai Baba i John Hislop

Trzy minuty spóźnienia
John Hislop

    Kiedy dr V. K. Gokak zakończył swą triumfalną podróż jako ambasador Bhagawana w Ośrodkach Sathya Sai w Ameryce, jego kalifornijska gospodyni, Elsie Cowan, zaplanowała jego lot powrotny do Indii na 7 października 1974 r. o godzinie 8:30. Ale po raz pierwszy w swoim życiu dr Gokak się spóźnił i samolot odleciał bez tego wybitnego pasażera z Indii.
   Jak to możliwe? Czy Baba nie mógł opóźnić samolotu o trzy minuty? A może nie mógł nakłonić Hislopa, kierowcy samochodu wiozącego droktora Gokaka, aby nieco przyspieszył i zyskał kilka minut na dojazd do lotniska? Albo, z drugiej strony, czy to możliwe, że Baba postawił kierowcy przeszkody, aby dr Gokak się spóźnił?
    Niektórzy powiedzieliby, że spóźnienie na samolot to po prostu przypadek. Ale co to jest przypadek i dlaczego się zdarza?
    Pan Hislop sprzeciwił się propozycji pani Cowan, aby opuścić Santa Ana o 5:30 rano, twierdząc, że jest zdecydowanie za wcześnie na krótką, 56-kilometrową przejażdżkę. I rzeczywiście, powinno być mnóstwo czasu, aby dotrzeć na lotnisko. Chociaż Hislop i dr Gokak trochę zaspali, pani Cowan i pani Hislop wstały wcześnie, przygotowały kawę i śniadanie, które skończyli o szóstej.
    Podróż zaczęła się pomyślnie i przez pierwsze piętnaście minut samochód jechał szybko i bez problemów. Ale wtedy zaczęły się kłopoty. Zrobiły się pierwsze korki na drodze. Autostrada zamieniła się w ogromny parking, wypełniony samochodami podjeżdżającymi co jakiś czas po kilkadziesiąt centymetrów. Mijały minuty, później pół godziny, a samochód poczynił niewielkie postępy. Za każdym razem, gdy pasażerowie spoglądali na zegarki, ich zdenerwowanie rosło. Kierowca zganił sam siebie za niezastosowanie się do rady pani Cowan, aby wyruszyć o 5:30. Choć pasażerowie byli uprzejmi, łatwo było zauważyć, że myślą tak samo.
    Powolne tempo stało się nie do zniesienia i kierowca zdecydował się zjechać z ośmiopasmowej autostrady i zaryzykować w nieznanych bocznych uliczkach. Cóż za ulga, gdy zjechaliśmy z autostrady. Pierwsza boczna uliczka była prawie pusta, a nastroje pasażerów rosły wraz ze wzrostem prędkości samochodu. Nagle wydawało się, że dotrzemy na lotnisko na czas.
    Jednak wkrótce po westchnieniu z ulgą pojawiła się nowa, niewyobrażalna przeszkoda. Po pierwsze, pojazdy poruszające się po drogach spowolniły naszą jazdę. A dodatkowo same niebiosa ruszyły, aby przeszkodzić w poruszaniu się po drodze. Południowa Kalifornia to pustynia – sucha, bardzo sucha. Od września do października to pora pożarów suchych krzaków. Jednak pomimo pory roku nagle zaczął padać deszcz, nie tylko deszcz - ale ulewa z grzmotami i błyskawicami. Drogi szybko stały się niebezpiecznie śliskie i możliwość szybkiej jazdy została natychmiast wykluczona.
    Mimo to samochód przynajmniej jechał – ale nie na długo. Teraz dotarliśmy do centrum miasta z sygnalizacją świetlną. Kolejno na każdym skrzyżowaniu trafialiśmy na czerwone światło stopu. Kolejne skrzyżowanie i kolejne światło stopu. Na każdych światłach traciliśmy dwie minuty, a do odlotu samolotu pozostało jeszcze wiele kilometrów i zaledwie dwadzieścia minut.
    Do tej pory nawet spokojny dr Gokak nalegał: „Szybciej! Szybciej!”. A pani Cowan błagała: „Włącz światła awaryjne, zapłacę karę, jeśli zatrzyma cię policjant”. Piąty pasażer, delegat z Hawajów, ostrzegł: „Rozmowa z policjantem potrwa dłużej niż zmiana świateł”. Jednak kierowca, lekceważąc ostrożność, wcisnął pedał gazu i przez ostatnie kilka kilometrów jego zachowanie z pewnością nie było wzorcem dla przestrzegających prawa obywateli.
    W końcu dotarli na lotnisko. Dr Gokak i Hislop zostawili parkowanie innym, zabrali swoje bagaże i pobiegli. Strażnik przy drzwiach zewnętrznych powiedział: „Stop. Nie możecie już wejść”. Kontroler biletowy jednak krzyknął zachęcająco: „Biegnijcie! Może wam się uda, chociaż w to wątpię”.
Gdy tylko rampa znalazła się w zasięgu wzroku, krzyknęli: „Czekajcie na nas! Jesteśmy tutaj". Ale urzędnicy przy bramce wejściowej pokręcili głowami: „Za późno. Samolot oddalił się trzy minuty temu”.
    Cóż to było za rozczarowanie. Dr Gokak zwrócił się do punktu informacyjnego i zapytał o godzinę następnego lotu. Razem z Hislopem udali się do poczekalni dla pasażerów, aby poczekać na przybycie pozostałych uczestników wyprawy.
    W tym momencie podbiegł mężczyzna i nieco zdyszany z pośpiechu powiedział: „Och, doktorze Gokak, jest pan tutaj. Dzięki Bogu, że złapałem pana, zanim wszedł pan do samolotu. Mam list do Baby i modliłem się do Niego, abym pomógł mi zdążyć na lotnisko i dać panu list. Baba mi pomógł. Na autostradzie był straszny korek, ale Baba musiał utorować drogę, bo dotarłem do pana na czas”.
     Dr Gokak i Hislop spojrzeli na siebie, po czym wybuchnęli śmiechem. Dr Gokak powiedział: „No cóż, oto powód, dla którego spóźniliśmy się na samolot. Oto jest człowiek za to odpowiedzialny”.
    Nowo przybyły wielbiciel zaczął zadawać pytania. W tym czasie pozostali trzej członkowie grupy przybyli po zaparkowaniu samochodu i usłyszeli tę historię. Jedna z osób powiedziała: „Czego Baba nie zrobi, aby zadowolić wielbiciela”. A ktoś inny odpowiedział: „Tak, Baba zrobi wszystko dla wielbiciela, nawet do tego stopnia, że spowoduje opóźnienie innych wielbicieli”. Ta uwaga wywołała kolejną salwę śmiechu. Następnie wszyscy udali się do kawiarni na śniadanie i spędzili bardzo mile ten czas, rozmawiając o chwale Sai Baby i Jego lilach. O dziesiątej następny samolot był gotowy do odlotu i życzyłem dr. Gokakowi spokojnego lotu w podróży powrotnej do odległych Indii.
źródło: Sanathana Sarathi, styczeń 1975  - tłum. E.GG.


Baba wraca do domu

dr V. K. Gokak - pierwszy prorektor uniwersytetu Swamiego

Ta historia pokazuje, jak bardzo Bóg chce, abyśmy rozwinęli z Nim pełną miłości relację. Cierpliwie czeka, aż wrócimy do domu, odpowiada nam, kiedy naprawdę Go pragniemy.

   Doktor V. K. Gokak, pierwszy prorektor uniwersytetu Swamiego, Instytutu Wyższych Nauk Sathya Sai, powiedział mi, że pewnego dnia poprosił Sai Babę, aby przyszedł do jego domu na posiłek. Sai Baba chętnie się zgodził.
Doktor Gokak był podekscytowany, posprzątał swój dom i czekał na przyjście Swamiego. Mijały dni i tygodnie. Minął rok i doktor Gokak zaczął myśleć, że Swami zapomniał.
    Pewnego dnia, siedząc przed ołtarzem, zauważył, że najważniejsze zdjęcia przedstawiały guru, którego miał w przeszłości, i nadal darzył go dużym sentymentem. Z boku na ścianie wisiało małe zdjęcie Swamiego. „To nie w porządku” – pomyślał doktor Gokak.
    Pamiętając, że teraz Swami był głównym obiektem jego oddania, szybko zmienił rozmieszczenie obrazów tak, aby zdjęcie Swamiego znajdowało się w centrum. Tego samego dnia, zaraz po tym, jak zaszła ta pozornie niewielka zmiana, Swami przyszedł do doktora Gokaka i powiedział ciepło: „Teraz przyjdę na posiłek”. Jedyne, czego od nas oczekuje, to kochające serca.

źródło: Boldsky, Ram Chugani   – tłum. E.GG.

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.