Obserwuj
Judy Warner

     Swami mówi nam, abyśmy obserwowali (W-A-T-C-H) nasze słowa (Words), czyny (Actions), myśli (Thoughts), charakter (Character) i serce (Heart). Nie jest to dla mnie zupełnie nowe. Dorastałam z tymi wzniosłymi ideałami. Mój ojciec, sędzia Sądu Najwyższego stanu Nowy Jork, uczynił przestrzeganie prawa, mówienie prawdy i bycie uczciwym pod każdym względem bardzo realną częścią mojego życia. Pamiętam, że nie wziął nawet paczki papierosów od przyjaciela, bojąc się, że będzie chciał od niego przysługi. Od córki sędziego oczekiwano, że będzie kontynuować to dziedzictwo.
     Odkąd przybyłam do Sathya Sai Baby, byłam zszokowana tym, że od czasu do czasu zachowywałam się niewłaściwie, a jeszcze bardziej tym, że w kilku sytuacjach pragnęłam być nieuczciwa. Zadziwiające jest to, że to właśnie w aszramie pokusy są najsilniejsze. Nie w domu, ale właśnie tam, w Siedzibie Najwyższego Pokoju (Prasanthi Nilayam)! Dlaczego tam, możesz zapytać? Myślę, że dzieje się tak dlatego, że potrzeba fizycznej bliskości Swamiego jest tak silna, że usprawiedliwia złe zachowanie. Kiedy widzę Go przechadzającego się wśród nas, po prostu zapominam, że jest wszechobecny.
     Podczas jednej z moich pierwszych wizyt u Baby moja dobra przyjaciółka została przydzielona do maleńkiego pokoju wraz z sześcioma innymi kobietami. Kiedy ich pościel została rozłożona na podłodze, nie było nawet miejsca na chodzenie. Była bardzo zdenerwowana i opowiedziała mi o swoim utrapieniu. Mniej więcej tydzień później wszystkie jej współlokatorki wyjeżdżały. Była bardzo zadowolona, bo zaproponowały zostawienie jej klucza do pokoju bez informowania biura.
    „Zrób tak” – powiedziałam. „Spędź kilka dni sama. Biuro się nie dowie”. W ciągu godziny dotarło do mnie, co powiedziałam. Przeszukałam aszram, aż ją znalazłam i powiedziałam: „To, co ci powiedziałam, nie było dharmiczne (właściwe działanie). Przepraszam. I to też nie była moja sprawa. Po prostu uwikłałam się w twoje cierpienie, ponieważ jesteśmy przyjaciółkami”. Oczywiście, zrozumiała. Nigdy potem nie zapytałam jej, co zrobiła, ponieważ to nie miało nic wspólnego ze mną. Drugi raz, o którym pamiętam, kiedy byłam nieuczciwa, również miał miejsce podczas jednej z moich pierwszych podróży. Przez pierwsze kilka lat, jeśli mój mąż i ja nie mogliśmy dostać pokoju w aszramie tylko dla siebie, mieszkaliśmy w wiosce, gdzie pokoje są wygodniejsze, ale wibracje nie są święte. Nigdy nie czułam się z tym komfortowo, ale i tak to robiłam. Kiedy wyjeżdżaliśmy, poszłam do biura zakwaterowań, aby dostać wibhuti. Mężczyzna zapytał: „W którym pokoju mieszkałaś?”.
    „R2 D6” – powiedziałam, podając numer pokoju, w którym przebywała moja przyjaciółka.
     Byłam całkowicie zdruzgotana moim kłamstwem. Po prostu mimochodem wyleciało mi z ust. Co więcej, nie potrzebowałam nawet wibhuti, ponieważ Swami udzielił nam wtedy interview i dał nam wiele małych paczuszek. Długo byłam na siebie zła. W końcu zrozumiałam, co mówiło mi to kłamstwo: czułam się winna, że mieszkałam na wsi. Odtąd zawsze mieszkałam w aszramie, bez względu na warunki.
      Swami mówi nam, że nie możemy być zwierzętami, najpierw musimy wznieść się przynajmniej do poziomu ludzkiego, a następnie ostatecznie do boskiego. Kiedy obserwuję, jak ludzie, nawet ci, których znam, przeskakują kolejkę w aszramie, aby stanąć przed innymi, jestem zdumiona. Widząc, jak ludzie to robią, trudniej mi przestrzegać zasad. Chcę usprawiedliwić, że w tych okolicznościach i w tej kulturze jest to w porządku. Ale przypominam sobie, że tym, kim jestem dzisiaj, stanę się jutro. Wiele razy myślałam o przeskakiwaniu kolejki, zwłaszcza podczas świąt, kiedy jest bardzo tłoczno. Ciągle słyszę w swojej głowie: „Czyń innym tak, jak chcesz, aby tobie czynili”, więc staram się nie paść ofiarą tej „zwierzęcej tendencji”.
     Procedura przed darszanem polega na tym, że mężczyźni i kobiety, każdy w swojej części, ustawiają się w rzędach. Następnie pierwsza osoba w każdym rzędzie losuje numerek z woreczka z żetonami, który określa kolejność wejścia na teren świątyni. Kiedy podczas darszanu Baba wychodzi, aby przejść przez tłum, przyjąć listy, udzielić błogosławieństw i porozmawiać, ludzie często wstają, zasłaniając widok osobom za nimi. Albo przeskakują od tyłu, przez rzędy siedzących ludzi, aby podać Swamiemu list. Ja też chciałam to zrobić. Obserwowałam siebie przez lata, będąc świadoma swojego pragnienia, by myśleć najpierw o sobie.
    Pewnego ranka w okresie obchodów świąt Bożego Narodzenia, kiedy było tłoczno w kolejkach, znana mi kobieta (która obecnie mieszka w aszramie) przybyła zbyt późno, aby zająć miejsce w rzędach. Nie chciała jednak stanąć w ostatniej kolejce, w której było już około 50 osób i która zawsze wchodzi jako ostatnia. Zamiast tego, uśmiechając się słodko i rozmawiając w łagodny sposób, stała w pobliżu podwyższenia dla służb seva dal (wolontariuszek), które nie pozwalały jej wejść do pozostałych rzędów. Odnosiło się wrażenie, że czuje się ważniejsza od pozostałych 50 oczekujących kobiet i dlatego nie musi podlegać tym samym zasadom. W chwili, gdy losowano numery z torby, wolontariuszka seva dal zauważyła kobietę z dużym portfelem i powiedziała jej, że nie może z nim wejść na darszan i musi opuścić swoje miejsce.    Następnie dała znak mojej znajomej, aby usiadła na miejscu tej kobiety. Ona była bardzo szczęśliwa i nie miała widocznego poczucia winy, że wyprzedziła 50 osób. „To gra Swamiego” – pomyślałam. „Ale gdzie jest prawda, gdzie jest dharma?”.
     Nagle zauważyłam, że wstaje. Jej numer został wylosowany; będzie w pierwszym rzędzie! Słyszałam, jak mówiła: „Dziękuję Baba”. Oczywiście, miała rację. To wszystko jest Jego dziełem. Ale co z dharmą na tym ziemskim poziomie?
    Kiedy widzę, że takie zachowanie jest nagradzane, wydaje mi się to bardzo mylące. Tak bardzo, że zrezygnowałam z prób zrozumienia tego. Powoli, bardzo powoli uczę się akceptować wszystko, co się dzieje, jako Jego grę. Baba dał mi lekcję, która naprawdę mi w tym pomogła.
     Byłam na darszanie w Madrasie, siedziałam z przodu, ale nieco z boku, nie w pobliżu przejścia gdzie chodzi Swami. Siedziałam obok Hinduski i jej niepełnosprawnego syna. Zaproponowałam jej trochę wibhuti, które przyjęła z entuzjazmem i bez zastanowienia rozsmarowała je po wykrzywionych nogach i tułowiu syna. Uśmiechałyśmy się do siebie szczęśliwe, czując naszą wspólną miłość do Sai.
     W audytorium zapadła cisza. Swami wchodził tylnym wejściem. Nagle ta kobieta wyjęła list spod sari, gestem nakazała synowi zostać i z wielką determinacją zaczęła przeskakiwać przez około 25 osób, aby dostać się do środkowego przejścia. Patrzyłam, zwracając uwagę na jej potrzebą uzyskania pomocy Swamiego dla syna. Dotarła do środkowego przejścia w samą porę, żeby przekazać Babie list. Byłam głęboko poruszona. Po raz pierwszy wiedziałam, że nie mogę z zewnątrz ocenić, czy ktoś postępuje właściwie, czy nie. Musiałam przestać osądzać i ponownie zająć się swoimi sprawami – pozostawiając wszystkich ich własnym dharmicznym wyborom i wyzwaniom. Zdałam sobie sprawę, że przyjęłam w spadku jeszcze jedno dziedzictwo – osądzanie! Tego trzeba się pozbyć! Jeśli myślisz, że byłam surowa dla innych, wyobraź sobie, jak surowo muszę osądzać samą siebie.
     Podczas porannego darszanu w Nowy Rok stałam w jednej z ostatnich kolejek do miejsc siedzących. Utknęłam w rogu najdalszym od miejsca, gdzie przechodzi Swami. Znalazłam wolne krzesło i pomyślałam: „Równie dobrze mogę usiąść tutaj. Może ta osoba nie przyjdzie i będę mogła coś zobaczyć. Jeśli przyjdzie, ustąpię, ale chociaż trochę skorzystam”. Siedziałam wygodnie przez około 20 minut, zauważając, że przejścia były całkowicie zapełnione, a na ziemi prawie nie było miejsca. O 7 rano przez tłum przeszła fala. Baba nadchodził. Dokładnie w tym samym czasie, z przeciwnej strony, stara kobieta zgięta w pół powoli zmierzała w moim kierunku. Nie byłam pewna, czy to było jej krzesło, czy nie, ale wiedziałam, że oddam jej swoje miejsce. Natychmiast ustąpiłam jej miejsca.
      Rozgniewane głosy krzyczały: „Siadaj!”, „Usiądź!”, „Co ona sobie wyobraża?”, „Dokąd idziesz?”, gdy desperacko próbowałam znaleźć miejsce do siedzenia – gdziekolwiek – aby nie przeszkadzać. Nikt nie ruszył się nawet o centymetr, ale kobiety nadal krzyczały. W końcu dostrzegłam rów niedaleko drzewa i ruszyłam w tamtą stronę. Pewna kobieta miała wyciągniętą nogę opartą o rów i kiedy wskazałam, że chcę przedostać się, opierając się o drzewo, zgodziła się niechętnie. Z wielkim oporem i oburzonym spojrzeniem, usunęła nogę.
     Pozostałam w tej boleśnie ciasnej pozycji, nie mogąc zobaczyć Baby, dopóki nie upewniłam się, że jest poza zasięgiem wzroku kobiet. Z trudem próbowałam wyprostować się  i ponownie poruszać, próbując znaleźć miejsce na ziemi. Znowu podniosły się głosy: „Usiądź!”, „Co robisz?”, „Ona walczy o lepsze miejsce!”. Nie mogłam uwierzyć w tę wściekłość. Wszyscy wierzyli, że szukam lepszego miejsca, kiedy szukałam dowolnego miejsca. W końcu Hinduska podniosła swoje dziecko i położyła je na kolanach, dając mi niewielką przestrzeń, w którą mogłam się wcisnąć. Byłam kompletnie rozbita, gotowa wybuchnąć płaczem. Zrujnowałam wszystkim darszan i wszyscy błędnie mnie ocenili.
     Kontrolując łzy, zdałam sobie sprawę: „To musi być lekcja od Swamiego. Nigdy nie widziałam naraz tylu wzburzonych, samolubnych kobiet. To musiało się wydarzyć z jakiegoś powodu”. Pod koniec dnia miałam dwa niesamowite spostrzeżenia.
      Tuż przed wyjazdem do Indii powiedziałam mojemu szefowi w hospicjum, w którym jestem koordynatorem ds. żałoby: „Wszyscy ludzie, z którymi pracuję, zawsze martwią się tym, co myślą o nich sąsiedzi. Nie ja”. Przechwalałam się: „Jeśli czuję, że postępuję właściwie, to właśnie to robię. Nigdy nie martwię się, co ktoś o mnie pomyśli”. Dzięki doświadczeniu na darszanie przekonałam się, jak bardzo zależy mi na tym, co sądzą o mnie wielbicielki Sai. Poczułam się zraniona i zrozpaczona, że widziały mnie jako samolubną i egoistyczną. Teraz jest dla mnie jasne, że zależy mi na tym, co myślą o mnie wszyscy, nie tylko moi sąsiedzi, ale także ludzie, których nawet nie znam. Choć ta lekcja była bolesna, była ważna.
     Chociaż zawsze słuchałam i wspierałam ludzi, z którymi pracuję, nigdy tak naprawdę nie rozumiałam ich zmartwienia. Teraz to rozumiem. Mam nadzieję, że teraz, kiedy ta kwestia zostanie poruszona, będę w stanie okazywać prawdziwe współczucie tym, którym służę.
     Po raz kolejny zdałam sobie sprawę, że nie można oceniać z pozoru, co motywuje daną osobę. Nikt nie widział, jak wstałam i ustąpiłam miejsca starszej kobiecie, więc wszyscy uznali, że jestem samolubna, próbując poprawić swoją pozycję. Najwyraźniej tak nie było.
     Zaczęłam też rozumieć, że oceniając innych lub siebie, często dokonuję porównań. Widzę, że porównywanie się z innymi jest formą zazdrości. Jeśli jestem zadowolona z tego, kim jestem i gdzie się znajduję, czy zignorowałabym uczucia mojego bliźniego, aby dostać to, czego chcę? Nie sądzę. Dopóki jestem zazdrosna, nie mogę być całkowicie w zgodzie z dharmą. W rzeczywistości, dopóki mam w sobie jakiekolwiek nieczystości, nie mogę działać w całkowicie dharmiczny sposób. Na przykład, kiedy powiedziałam mojej przyjaciółce, żeby zatrzymała klucz, poczułam złość z powodu jej cierpienia. Kiedy kłamałam, żeby zdobyć więcej wibhuti, odczuwałam chciwość.
     Oczywiście jasne jest, że zawsze można się czegoś nauczyć z tych doświadczeń i jasne jest, że nie możemy ocenić, co się naprawdę dzieje. Mogę jedynie oceniać swoje własne czyny i być za siebie odpowiedzialna. Nie możliwe jest osądzanie działań innych, bo nie wiadomo, co nimi kieruje.
Odkryłam, że każda sytuacja, w której nie postępuję w sposób dharmiczny, wynika z tego, że motywuje mnie własny interes.
     Kiedy robię coś spontanicznie, zapominając o sobie, może to być naprawdę doskonałe, nawet jeśli obserwatorom może się to wydawać niewłaściwe. Są to działania, które pochodzą od Niego, a nie z moich własnych potrzeb, pragnień czy woli.
    Pewnego ranka na darszanie widziałam tego piękny przykład. Baba wezwał na interview australijską grupę, która usiadła na werandzie. Baba podszedł, popatrzył na nich i wszedł do pokoju. To był moment, w którym mógł odesłać każdego z nich z powrotem. Nagle dwie kobiety wstały i opuściły werandę, bo zdały sobie sprawę, jak się później dowiedziałam, że nie należą do tej australijskiej grupy.
    Szczerze mówiąc, nie sądzę, że byłabym w stanie odejść, gdyby Swami zaakceptował moją obecność. Za dużo zachłanności! Jednak było oczywiste, że kobiety zrobiły to w zgodzie z dharmą. Kiedy patrzę na to, nie widzę dumy, zazdrości, gniewu, nienawiści, pożądania, chciwości czy przywiązania jakiegokolwiek rodzaju, jedynie słuszne działanie, które najwyraźniej wypływało od Swamiego.
    W domu, w Wirginii praca, którą wykonuję w hospicjum, pomaga mi zachować czujność. Kiedy widzę, jak ludzie umierają, nasuwa mi się pytanie: „Czy żyję w sposób właściwy?”. Oznacza to: „Czy postępuję zgodnie z naukami Swamiego? Czy wykonuję pracę, która jest moim obowiązkiem? Czy wykonuję ją we właściwym duchu – poświęcając wszystko Swamiemu, nie patrząc na owoce? Czy ścieżka aktywnej służby nadal jest moją drogą, czy może powinnam teraz prowadzić spokojniejsze życie?”. I oczywiście odwieczne pytanie: „Kim jestem?”. Praca w hospicjum stawia przede mną te ważne pytania, zmuszając mnie do nieustannego ich rozważania.
    Niedawno miałam sen, w którym mężczyzna mówił Swamiemu, jak bardzo Go kocha i jak bardzo chce Mu służyć. Po długiej przemowie, w końcu zapytał: „Jakiego rodzaju służbę powinienem wykonywać?”. Swami uśmiechnął się, powiedział mężczyźnie, aby się nie martwił i dodał: „To wszystko jest iluzją”.
Dużo o tym myślałam. Wierzę, że Baba zwrócił mi uwagę na dwie rzeczy: nie ma znaczenia, co robisz, ale jak to robisz. A co jeszcze ważniejsze, musimy wyjść poza tego rodzaju obawy i pamiętać, że jesteśmy Bogiem. Czyny, które wykonujemy, są po prostu odgrywaniem naszych ról w teatrze życia.
Jedynie ciągła świadomość utrzymuje mnie na właściwej ścieżce.  Najtrudniejsze są dla mnie wyzwania dnia codziennego, bo trudno mi być uważną przez cały czas. Dość często zdarza mi się wracać do starych nawyków.
     Na przykład zachowanie cierpliwości było jednym z moich największych wyzwań. Jest to o tyle ważne, bo bez cierpliwości niemożliwe jest właściwe działanie. Swami mówi nam: „Cierpliwość to cała siła, jakiej potrzebuje człowiek”. Kiedy pracuję przy komputerze, potrafię się bardzo niecierpliwić i irytować, gdy program, który dobrze znam, nagle przestaje działać poprawnie. Czuję, jak frustracja rośnie w moim żołądku. Nie zawsze udaje mi się przezwyciężyć tę frustrację. Potrafię siedzieć naprawdę zła. Potem w jakiś sposób wyczerpana tym, oddycham i przypominam sobie Swamiego. Potrafię wtedy uspokoić się i przypomnieć sobie, że owoc pracy należy do Niego, a nie do mnie i chwilowo jestem wolna.

     „Przede wszystkim róbcie wszystko jako ofiarę dla Pana, bez uniesienia z powodu sukcesu i przygnębienia z powodu porażki. Daje to równowagę i spokój potrzebne do żeglowania po wodach oceanu życia” 

– Śri Sathya Sai.
     Ocenianie innych, ocenianie, czy to, co robią lub mówią, jest dobre, czy złe, nadal stanowi dla mnie problem. Swami mówi nam: „Wszyscy są dobrzy. Jeśli widzisz w nich zło, dzieje się tak dlatego, że zło jest w tobie …”. To osądzanie dotyczy zwłaszcza tych, z którymi jestem najbliżej i najbardziej związana. Przykładem jest sytuacja, gdy mój mąż czasami chce obejrzeć w telewizji brutalny film, a ja wtedy mam gonitwę myśli. „Jak on może oglądać całą tę przemoc? Baba mówi, że musimy uważać, co oglądamy, a to są bzdury. Jak może nie słuchać Swamiego w tej sprawie? Jakim jest naprawdę wielbicielem?”. Krążą w mojej głowie takie myśli. To nie służy żadnemu celowi poza tym, że zmniejsza moją miłości do niego. A kim ja właściwie jestem, żeby go osądzać? Może jest na tyle oderwany od rzeczywistości, że przemoc nie wpływa na niego, tak jak na mnie. Ma własną ścieżkę, która różni się od mojej. W końcu czy Swami nie wie, co robi? Doszłam do wniosku, że w takich chwilach potrzebuję przede wszystkim przebaczenia i współczucia dla siebie za to osądzanie. Wtedy automatycznie wraca moja miłość, współczucie i przebaczenie. Teraz gdy zauważam, że moje myśli przechodzą w tryb krytyczny, to natychmiast przenoszę się do serca, miejsca, w którym nie ma osądu, a jedynie miłość i współczucie. To działa! Wymaga to jednak czujnego oka i pewnego dystansu.
     Inną pułapką, w którą zbyt często wpadam, jest myślenie: „Ja jestem sprawcą”.
     Kriszna oznajmił Ardżunie w Bhagawadgicie: „Ardżuno, jesteś jedynie Moim instrumentem w szerzeniu Mojego przesłania. Jesteś tylko narzędziem w Moich rękach”. To poczucie, że jestem sprawcą, pojawia się w wielu obszarach mojego życia. Na przykład w pracy redakcyjnej mogę się przywiązać do robienia czegoś po swojemu. Na przykład chcę, aby historia rozwijała się tak, jak chcę i w sposób, w jaki chcę, a inne fragmenty, które moim zdaniem nie są istotne, zostały usunięte. Potrzeba kontroli staje się dla mnie najważniejsza do tego stopnia, że czasami staję się apodyktyczna. Im bardziej czuję utratę kontroli, tym bardziej pragnę ją odzyskać. Teraz, gdy rozumiem ten schemat, niemal w chwili, gdy zaczynam być apodyktyczna, potrafię się zatrzymać. Myślę sobie: „Muszę pozbyć się kontroli. Dlatego się tak zachowuję”. Później uświadamiam sobie: „Kto tak naprawdę ma kontrolę? Swami, nie ja”. Wciąż wpadam w tę pułapkę, ale z biegiem czasu zaczynam z niej szybciej wychodzić.
     Przez lata nauczyłam się, że aby zachować duchową jasność, muszę przepracować znaczną część moich emocji. Jest to proces, który nigdy się nie kończy, ale dzięki duchowemu punktowi widzenia emocje można zobaczyć i doświadczyć w innym świetle. Wszystko możemy postrzegać jako „proces przerabiania”, a nie tylko jako ból i cierpienie.
     Kilka miesięcy temu uświadomiłam sobie, że w hospicjum nie do końca potrafię słuchać pacjentów. Podczas wizyt czułam się senna. Ich ból odzwierciedlał mój własny i dlatego przylgnął do mnie. Coś takiego nigdy wcześniej się nie zdarzało, więc wiedziałam, że muszę sobie poradzić z tym, co się we mnie dzieje. Nie jestem osobą, która pozwala, aby coś trwało długo. Wolę stawić czoła sytuacji i przejść przez ból, aby znów poczuć się pełna życia i wolna. Po ciężkiej wewnętrznej pracy poczułam się skoncentrowana i mogłam ponownie słuchać moich pacjentów, nie pozwalając, aby ich ból wpływał na mnie. Zawsze czułam, że moja zdolność do wykonywania pracy w hospicjum jest wyłącznie zasługą Swamiego. Moje małe „ja” nigdy nie byłoby w stanie wysłuchać całego bólu, cierpienia, żalu i wściekłości, które wysłuchuję. Swami sprawia, że zachowuję jasność umysłu, jestem skupiona i skoncentrowana na Jego obecności, aby wykonywać Jego pracę.
Stawało się dla mnie coraz bardziej oczywiste, że bycie niecierpliwą, osądzającą, z poczuciem, że to ja jestem sprawcą lub posiadanie jakiejkolwiek formy egoizmu, uniemożliwia bycie w zgodzie z dharmą. Dlatego tak ważne jest, aby być zawsze świadomym i uważnym.
     Jak cudownie, że Swami pozwala nam dostrzec każdą naszą nieczystość. Każąc nam OBSERWOWAĆ nasze słowa, czyny, myśli, charakter i serce, On sprawia, że jesteśmy skrupulatnymi świadkami samych siebie. Następnie wymaga, abyśmy zauważyli nasze błędy, pozwolili im odejść, nie powtarzali ich i ostatecznie przebaczyli sobie i pokochali siebie pomimo naszych niedoskonałości. Wtedy będziemy mogli także kochać innych. Mam nadzieję, że w końcu będziemy mogli doświadczyć, że jesteśmy Bogiem, a wiedza o tym pozwoli nam zobaczyć, jak Swami powiedział w moim śnie: „To wszystko jest iluzją”. To ogromne zadanie. Ale jakże wspaniałym darem jest możliwość podjęcia tym wszystkich wyzwań u stóp naszego ukochanego Sai.
źródło: The Dharmic Challenge – putting Sai Baba’s Teaching into Practice („Wyzwanie dharmiczne – wprowadzanie nauk Sai Baby w praktykę”)
 – tłum. E.GG.

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.