
Poprzez dylematy Dharmy (Prawości)
Generał broni w stanie spoczynku dr M.L. Chibber oraz pani dr R. Chibber
Niech
każdy człowiek odmieni się. Przyznaj, że nie żyjesz tylko dla zarabiania
pieniędzy, zaspokajania swoich potrzeb, nie dla talentów naukowych i
intelektualnych, ale dla rozwoju duchowego.
– Śri Sathya Sai Baba To był dylemat dharmiczny,
który sprowadził mnie i moją żonę do Sai Baby w 1979 roku. Być może ten dylemat
był tylko wymówką. Nadszedł czas, abyśmy mogli otrzymać Jego bezpośrednie przewodnictwo
w zrozumieniu celu ludzkich narodzin. Uświadomiłem sobie to, kiedy pewnego razu
w 1989 r. skarżyłem się Swamiemu na fakt, że w latach 1945–1946 przebywałem w
Bangalore w Szkole Oficerskiej Armii. Oboje z żoną narzekaliśmy: „Swami, dlaczego
wtedy nie pozwoliłeś nam przyjść do Siebie?”. Z błyskiem w oczach powiedział
tylko: „Tak, tak, obserwowałem was z oddali”.
Od dzieciństwa skłanialiśmy się do duchowego działania. Tę tendencję
odziedziczyliśmy po rodzicach. Kiedy Rameshi i ja pobraliśmy się i urodziły nam
się dzieci, spędzaliśmy urlop w Himalajach wędrując do takich miejsc jak
Amarnath, Gangotri, Badrinath i Rishikesh. Odwiedziliśmy także sanktuaria
wszystkich wyznań Indii i poszliśmy praktycznie do wszystkich uczonych guru w
kraju. Odnieśliśmy wiele korzyści. Wzmocniła się nasza wiara w moc zwaną
Bogiem, symbolizowaną przez Pana Śiwę. Ale czegoś nam brakowało.
Kiedy spoglądamy wstecz na dziesięciolecia aż do roku 1979, kiedy Baba
w końcu nas wezwał, odkrywamy, że ilekroć żarliwie modliliśmy się do Pana Śiwy,
zawsze otrzymywaliśmy wszystko, o co prosiliśmy. Ale wtedy nasze modlitwy
dotyczyły przyziemnych, doczesnych spraw. Teraz rozumiem, dlaczego Swami nie
stworzył mi możliwości udania się do niego w latach 1945–46, czy też w 1974 r.,
kiedy odwiedził Amristar, a ja dowodziłem tam dywizją armii. Oczywiście nie
byliśmy jeszcze gotowi na duchową edukację, której udziela Swami.
W 1979 roku awansowałem do stopnia generała broni i mianowano mnie
dowódcą krajowej siły kontrofensywy. Najbardziej satysfakcjonującą pracą dla
zawodowego żołnierza jest dowodzenie siłami liczącymi 200 000 ludzi i całym
sprzętem wojskowym potrzebnym do szybkiego i skutecznego kontrataku w przypadku
zagrożenia.
Wiedząc o naszym zainteresowaniu sprawami duchowymi, oficer sztabowy w głównej
kwaterze dał mi egzemplarz książki Howarda Murpheta „Sai Baba, człowiek cudów”.
Moja żona dostała inną książkę od swojego brata. Kiedy patrzymy wstecz, zdajemy
sobie sprawę, że w końcu nadszedł czas, aby przyjść do Swamiego. Stanęliśmy
przed dwoma problemami, dwoma aktami pisanymi przez Autora dramatu, który
nazywamy życiem.
Pierwszy był związany z poprawą przywództwa w moich siłach kontrofensywy.
To zapoczątkowało badania. Piętnaście lat długich poszukiwań, prób i eksperymentów
zakończyło się moją książką zatytułowaną SaiBaba's
Mahavakya on Leadership (Sai Baba mówi o przywództwie). Kiedy sam Śri
Sathya Sai Baba napisał przedmowę i posłowie do tej książki, zdałem sobie
sprawę z działania Jego prowadzącej ręki przez te piętnaście lat. Ten pierwszy
dylemat wynikał z mojej niewiedzy, że ja (zwykły dowódca!) mogę udoskonalić
dowodzenie. Nie wiedząc, że skuteczne przywództwo jest produktem ubocznym duchowego
wzrostu, poczułem się zagubiony widząc marginalne rezultaty moich
dotychczasowych starań na tym polu. Nie wiedziałem, czy zrezygnować, czy
kontynuować pracę. Boski Reżyser (Swami) anonimowo kazał mi kontynuować.
Drugi problem związany był z powołaniem mnie do komisji o dużych
uprawnieniach, w celu oceny kwalifikacji naczelnego dowództwa w armii indyjskiej.
To właśnie ten drugi problem rozwinął się w poważny dylemat dharmiczny[1].
Osoba ma swoją dharmę jako
istota ludzka, syn, matka, ojciec, brat, siostra, małżonek, pracownik,
przyjaciel, przywódca, obywatel itd. Dharma
zakłada, że człowiek ma jedynie obowiązki i powinności. Jak Swami często wyjaśnia,
prawa wypływają automatycznie z dobrze wykonywanej dharmy. W indyjskim dziedzictwie duchowym i kulturowym nie ma
absolutnie żadnych praw oddzielonych od obowiązków i zobowiązań. Słowa Swamiego
na ten temat są kategoryczne i jednoznaczne:
Władza
i wpływy muszą wyłonić z wykonywania obowiązków. Tylko wtedy będą skuteczne.
Musimy być przekonani, że prawa są zasłużone jedynie poprzez wywiązanie się z obowiązków.
Problem wynikał z nieoficjalnego celu komisji, do której zostałem
powołany. Nieformalnie przekazano nam, że mamy złagodzić bardzo rygorystyczne
standardy dotyczące selekcji na wyższe stanowiska dowódcze w armii. Oficerowie
w armii domagali się rozluźnienia dyscypliny, a ówczesna hierarchia armii
jedynie przytakiwała ich żądaniom. Aby dodać powagi takim działaniom, powołano
komisję złożoną z pięciu specjalistów cieszących się dobrą reputacją.
Historia wojny wielokrotnie uczyła lekcji: jeśli osłabisz dowództwo,
doprowadzisz na wojnie do katastrofy. Jednak dowództwo w armii wielokrotnie
ulega presji i zmniejsza wymagania, które powinny nie ulegać zmianom.
Rozluźnienie następuje zwykle podczas długich okresów spokoju.
Kiedy komisja się zebrała, stało się jasne, że trzech członków w pełni akceptuje
nieoficjalny cel komisji. Jeden milczał. Wyraziłem zastrzeżenia co do obniżenia
standardów, ale zgodziłem się sprawdzić statystyki i inne dane, które miały związek
z problem. Słuchając obliczeń statystycznych, przypomniałem sobie mojego
wybitnego profesora matematyki. Rozpoczynał zajęcia ze statystyki żartem: „Są
kłamstwa, cholerne kłamstwa i są statystyki!”. Do szóstego posiedzenia członek
komisji pełniący funkcję sekretarza, przygotował projekt sprawozdania. Konkluzja
była taka, że komisja jednomyślnie zaleciła wszystkie środki rozluźniające
dyscyplinę, jakich oczekiwało dowództwo armii. Stanowczo powiedziałem, że nie
mogę podpisać raportu, który na dłuższą metę mógłby skutkować porażką na
wojnie. Wyjaśniłem im niedawne brytyjskie doświadczenia między I a II wojną
światową. Brytyjczycy złagodzili swój regulamin, w wyniku czego „inteligentni,
pracowici, ale podatni na wpływy oficerowie” wyszli na prowadzenie. Większość
katastrof bojowych pierwszych dwóch lat II wojny światowej, jakich doświadczyli
Brytyjczycy, była w dużej mierze spowodowana tym faktem. Inteligentni, ale
słabi oficerowie niestety nie wygrywają bitew. Charakter niezmiennie przewyższa
spryt. Spotkanie zostało odroczone.
Po kilku dniach dyskretnie przekazano mi, że albo podpiszę protokół,
albo będzie to koniec mojej kariery wojskowej. Oto pojawił się pierwszorzędny dylemat:
w ciągu pozostałych sześciu lat mojej służby z pewnością mógłbym zostać głównodowodzącym
jednej z regionalnych armii w Indiach albo mógłbym zostać haniebnie zdegradowany.
Dylemat był bardzo niepokojący. Czy powinienem wybrać to, co jest najlepsze dla
mojej kariery, czy powinienem wykonywać swoją dharmę?
Mniej więcej siedemnaście lat wcześniej, gdy byłem majorem, miałem do
czynienia z podobną sytuacją. Ówczesny szef Sztabu Generalnego armii bardzo się
zdenerwował moim złym rozkazem. Czytając między wierszami mojej notatki, miał
wrażenie, że podważam jego odwagę. Denerwował się, wściekał i zakończył swoją
tyradę słowami: „Każe cię wyrzucić z armii!”. Byłem trochę zaskoczony, że
dostrzegł coś, czego wcale nie miałem na myśli. Właśnie wróciłem z rocznego
szkolenia w Staff College w Anglii i
byłem na dobrej drodze do awansu w armii, a teraz groziło mi zwolnienie z pracy
za coś bardzo błahego. Zmartwiłem się. Wróciłem więc do domu i podzieliłem się
tym problemem z żoną. Była ostoją siły. Jest lekarzem i powiedziała: „Nie martw
się, założę klinikę medyczną i jeśli mi pomożesz, będziemy mieli świetną
praktykę”. Potem dodała z pewnym rozbawieniem: „Chociaż doskonale wiem, że ty
będziesz rozkazywać, a ja będę przyjmować pacjentów!”. Na szczęście wkroczyli
życzliwi ludzie, którzy wyjaśnili prawdę szefowi Sztabu Generalnego i burza
ucichła. Wiedziałem więc, że moja żona będzie ze mną, gdy stanę przed nowym
dylematem dharmicznym.
To właśnie w tym czasie Swami wkroczył w nasze życie w wielkim stylu.
Lektura książki Howarda Murpheta otworzyła mi oczy. Następnie, z pomocą Centrum
Sai, mój oficer sztabowy pomógł mojej żonie w zorganizowaniu spotkania bhadżanowego
w Domu Armii. Wibracje, zdyscyplinowana precyzja i miłość bijąca od braci i
sióstr Sai, którzy pomogli w tym spotkaniu, przekonały nas, że w końcu
znaleźliśmy drogę do domu.
Dylemat, z którym się borykałem, stał się małym, rutynowym problemem.
Napisałem dobrze umotywowaną i stanowczą notatkę odrębną do raportu i wysłałem
ją do Kwatery Głównej Armii. Ogarnęło mnie poczucie wielkiej ulgi i radości z
powodu wypełnienia mojej dharmy.
Zapomniałem o problemie i zająłem się szkoleniem mojego oddziału.
Wtedy zaczęły się dziać różne rzeczy. Czuliśmy natychmiastową pomoc
Swamiego w różnych przyziemnych problemach. Ale największą niespodzianką było
to, że zostałem wybrany na adiutanta generalnego armii indyjskiej. Instynktownie
wiedziałem, że w tym była boska ręka. W ciągu dwóch tygodni od objęcia tego
kluczowego stanowiska, pod zdecydowanym naleganiem mojej żony, pojechaliśmy do
Prasanthi Nilayam na darszan Swamiego. To była nasza pierwsza i najbardziej
podnosząca na duchu wizyta u Swamiego. Wpływ, jaki wywarło na mnie logo Sarva Dharmy umieszczone na bramie
Swamiego, doprowadziło do utworzenia Wojskowego Instytutu Integracji Narodowej,
który oferuje programy szkoleniowe mające na celu zapoznanie oficerów armii z
podstawowymi naukami wszystkich wyznań. Instytut ogromnie pomaga w kraju wielowyznaniowym,
wieloetnicznym i wielojęzycznym. Na świecie toczyło się wiele wojen z powodu
nieznajomości tej wrodzonej harmonii. Wdrożenie tego zajęło cztery lata, ale
cokolwiek Swami zainspiruje, ostatecznie się udaje.
Swami również udzielił nam interview. Zmaterializował medalion i poprosił
mnie, abym zawsze nosił go przy sobie: „Ochroni cię”. Dopiero po kilku latach w
pełni zrozumiałem znaczenie tego prostego zalecenia, wypowiedzianego tak od niechcenia.
Jako naczelny dowódca sił zbrojnych północnych Indii spędziłem dość
gorączkowe trzy lata, angażując się w różne małe i duże lokalne operacje i
bitwy. Po odejściu ze służby wojskowej ponownie odwiedziliśmy Swamiego. Kupiłem
na rynku pierścionek ze stali nierdzewnej z portretem Swamiego. Podczas rozmowy
Swami zauważył pierścionek i zapytał: „Skąd masz ten pierścionek?”.
Odpowiedziałem, że kupiłem go na rynku. Kazał mi go zdjąć i pokazać wszystkim
obecnym na interview wielbicielom. Kiedy w końcu dotarł do Baby, dmuchnął w
niego i stał się pięknym srebrnym pierścieniem, który założył mi na palec. W
tym momencie interweniowała moja żona. Siedziała bardzo blisko Baby.
Powiedziała: „Swami, jesteś bardzo stronniczy wobec mężczyzn. Kilka lat temu
dałeś mu medalion, a teraz dajesz mu pierścień. To ja go do ciebie
przyprowadziłam, a Ty mi nic nie dałeś”. Powiedziawszy to, zdjęła swoją prostą obrączkę
i podała ją Babie. Uśmiechnął się i powiedział: „Czekaj, czekaj”.
Później, kiedy poszliśmy do osobnego pokoju, Baba promieniał miłością.
Kładąc Swoją rękę na głowie mojej żony jak kochający ojciec, powiedział: „Już uczyniłem
cię sumangali[2],
czego chcesz więcej?”. Ona zrozumiała, ale ja nie miałem zielonego pojęcia, co
oznacza sanskryckie słowo sumangali.
Tego wieczoru, czekając w kolejce na darszan, zapytałem kilku starszych
wielbicieli o znaczenie tego słowa i opowiedziałem im historię naszego
interview. Rozbawiła ich moja niewiedza i wyjaśnili: „Swami musiał przełożyć twoje
odejście, aby zapobiec owdowieniu twojej żony”. Wtedy przypomniały mi się
liczne zdarzenia podczas operacji, w których mogłem zostać rozerwany na kawałki.
Przypomniałem sobie, jak dał mi srebrny medalion z tak swobodną uwagą: „Ochroni cię”.
Dwa dni później, ku wielkiej radości mojej żony, Swami zmaterializował
dla niej diamentowe kolczyki. Kiedy Swami zakładał je na uszy, zażartowała:
„Swami, ten żołnierz nigdy nie dał mi żadnych diamentów”. Na to Swami odpowiedział:
„Musisz zrozumieć znaczenie diamentu. Oznacza on (gra słów w j. ang. Dimond = Die mind) śmierć umysłu”. Następnie z figlarnym błyskiem w oczach
spojrzał na mnie i zapytał: „Czy czujesz się zazdrosny, ponieważ dałem twojej
żonie diamenty, a tobie tylko srebro?”. Powiedziałem, że jestem zadowolony z
tego, co mi dał. „Nie, nie, oddaj pierścień”. Pierścień ponownie krążył wśród wielbicieli
obecnych na interview i w końcu znalazł się w ręku Swamiego. Sai dmuchnął w
niego i stał się złoty z Jego pięknym wizerunkiem. Później, w osobnym pokoju, z
pewną troską zapytał mnie, czy zamiast Jego wizerunku wolałabym mieć w
pierścionku kamienie szlachetne. Oczywiście byłem bardziej niż zadowolony z
tego, co już miałem.
Swami demonstruje nam przekształcania energii w materię (jak wibhuti i
biżuteria), a czasami w pewnym celu ponownie przekształca materię z powrotem w
energię. Ma to pomóc nam zrozumieć, że On i my wszyscy jesteśmy boscy. Kiedy
już oświeci nas i zrozumiemy, zaczniemy doświadczać naszej rzeczywistości i nie
będziemy musieli podejmować wysiłków, aby prowadzić dharmiczne życie, będzie to dla nas naturalne.
Jego terapia jest inna dla każdego z nas. Opiera się na bilansie karmy
i na poziomie, do jakiego każdy z nas ewoluował. Ale cel terapii jest dla nas
wszystkich ten sam: aby zrozumieć naszą rzeczywistość, a następnie pomóc nam
jej doświadczyć, pomóc nam wzrastać i być tym, czym naprawdę jesteśmy ‒
boskością. Swami wyjaśnił to bardzo jasno:
Przemiana człowieka w Boga i
doświadczanie anandy (błogości) jest jedynym celem, któremu należy poświęcić
życie.
Prawie dziesięć lat po tym, jak do Niego przyszyliśmy, zdecydował się
podać mi największą dawkę duchowej terapii. Zaprosił nas na interview. Była to
grupa około 25 osób. Po rozdaniu kobietom wibhuti Swami usiadł na krześle. Spojrzał
mi prosto w oczy i powiedział: „Duchowość
jest bardzo prosta. Wszystko, co musisz zrobić, to zrozumieć, a następnie
doświadczyć, że «Ja jestem Ja»”. Prawie podskoczyłem. Sprawił, że brzmiało
to tak prosto, podczas gdy święci i mędrcy spędzili całe życie na pokucie.
Miałem także niejasność co do prawdziwego znaczenia słów „Ja jestem Ja”. Potem wyjaśnił: „Jeśli
myślisz, że jesteś Ramaya, Ratan Lal lub Chibber, to się mylisz”. Każdy
czyn Swamiego ma głębokie znaczenie. Kiedy prowadzi terapię, organizuje także
pomoc. W ciągu następnych kilku lat powoli, krok po kroku, pomagano nam
zrozumieć głębsze znaczenie słów „Ja jestem
Ja”. Swami w swoich różnych wcieleniach próbował uczyć ludzkość tej
podstawowej prawdy: wszystko, co postrzegamy, to tymczasowa projekcja jednej
bezkształtnej rzeczywistości, która jest wszechobecna, wszechmocna i wszechwiedząca.
Tę prawdę sformułowano w następujący sposób:
Jestem, który Jest – to sformułowanie biblijne. Ja i mój Ojciec
jesteśmy jedno, powiedział Jezus.
Ik Onkar (Wszystko jest Jednym),
powiedział Guru Nanak.
Annal Haq (Jestem Prawdą) głosił muzułmański święty, Mansur Al Hajj z Bagdadu.
Odwieczna filozofia „So Ham” (jestem Tym) w sanskrycie nazywana
jest Sanathana Dharmą. Nawet dzisiaj,
gdy technologia informacyjna jest u szczytu rozwoju, wciąż mamy trudności ze zrozumieniem
tej podstawowej Prawdy. Bez tego podstawowego zrozumienia nasze próby prowadzenia
dharmicznego życia stają się w
najlepszym razie walką, a w najgorszym wypadku pustym sloganem. Przypominam
sobie interview ze Swamim, na którym mieliśmy szczęście być z doktorem Johnem
Hislopem i jego żoną. Swami jak zwykle był w pełnym miłości nastroju. Zapytał
Johna, czy boryka się z jakimiś problemami w Ameryce. „Tak, Swami, jak zadowolić
wielbicieli, którzy chcą dowodu, że jesteś Bogiem”. Swami patrzył na Johna
przez chwilę i powiedział: „Jestem Miłością”. To im powiedz. Podsumował to
przesłaniem:
Obowiązek
bez miłości jest godny ubolewania. Obowiązek połączony z miłością jest
pożądany. Miłość bez obowiązku jest Boska. Obowiązek oznacza siłę lub przymus,
podczas gdy miłość jest spontaniczna i wyraża się bez zewnętrznych podszeptów.
Wiąże się z tym inny problem. Wystarczająco trudno jest uwierzyć, że
Swami jest Bogiem, ale prawda, że my także jesteśmy Bogiem, jest niezrozumiała
dla wielu z nas. Jednak Swami wielokrotnie nam powtarza, że nie tylko On, ale
każdy z nas jest boski. Jest wielu wielbicieli, którzy są wysoce rozwinięci i rozumieją
tę prawdę i żyją tak, jak powinno się żyć boskim życiem. Ale jest też wielu,
podobnie jak ja, którzy mają pewne wątpliwości co do wyższych stwierdzeń filozoficznych.
Z tego powodu niemal w każdym dyskursie podkreśla Swami, że wszystko jest formą
Boga, że każdy jest boski, że wszystko jest Jednym. Mimo to główne pytania
duchowe, jakie zadają aspiranci, są bezpośrednio lub pośrednio związane z tą
podstawową prawdą. Pytania te wielokrotnie powracają w dyskusji podczas codziennych,
porannych wykładów organizowanych dla wielbicieli w Prasanthi Nilayam i
Brindawan. Kiedy uważnie czytamy dyskursy Swamiego, zauważamy, że raz po raz
składa On trzy deklaracje, abyśmy uświadomili sobie tę podstawową prawdę. Ba,
bardzo często powtarza te deklaracje nawet podczas licznych interview.
Pierwsza deklaracja brzmi: „Jestem
zawsze z tobą. Jestem wszędzie wokół ciebie. Jestem po twojej prawej, po lewej
stronie, przed tobą, za tobą, nad tobą i pod tobą”. Wiele osób rozumie
znaczenie tej deklaracji, ale są też inni, którzy zaczynają się zastanawiać:
Swami z pewnością ma bardzo rozległą aurę i to, co mówi, będzie prawdą, gdy będziemy
w Prasanthi lub Brindavan, ale jak to będzie możliwe, kiedy wrócimy do Delhi, Nowego
Jorku, Tokio czy do Rio? Wątpliwości pozostają.
Druga deklaracja brzmi: „Ty
jesteś we Mnie, a Ja jestem w tobie”. Ponownie dla wielu z nas to stwierdzenie
powoduje zamęt w umyśle. Zastanawiamy się, jak to możliwe? Pamiętam wydarzenie
z kwietnia 1993 roku w Kodaikanal. Ten rok był czasem dla zagranicznych
wielbicieli. Niemal każdego dnia Swami wygłaszał dyskursy i podkreślał, że
wielbiciele z zagranicy powinni mieć pierwszeństwo przy wejściu do małej sali. Zaprzyjaźnił
się ze mną wysoki Amerykanin. Rozmawialiśmy o duchowości, dharmie i etyce,
czekając godzinami w długich liniach przed darszanem. Któregoś dnia Swami
powtórzył to oświadczenie. Kiedy wychodziliśmy po dyskursie, Amerykanin
poklepał mnie po ramieniu i powiedział: „Generale, nie rozumiem tego. Jak, u
licha, mogę być w Swamim, a On we mnie? Mam ponad 2 metry wzrostu, a Swami trochę
ponad 1,50”. Jedyne, co mogłem powiedzieć, to: „Och, Ted, on mówił w sensie
duchowym”. Ale jakie było duchowe przesłanie tej deklaracji? Nie miałem
krystalicznie jasnego zrozumienia.
Trzecia deklaracja, którą składał, powoduje maksymalne zamieszanie w
umysłach wielu z nas. Patrzy prosto na ciebie, powoli i bardzo wyraźnie mówi: „Ty jesteś Bogiem. Ja jestem Bogiem i ty
też. Jesteśmy Jednością”. Większą część mojego dorosłego życia spędziłem na
szczytach gór i w świątyniach Himalajów poszukując Boga w postaci Śiwy. Wielu z
nas wyobraża sobie Boga siedzącego gdzieś w niebie ze swoim superkomputerem i
rejestrującego każdy nasz dobry lub zły uczynek. On ostatecznie zdecyduje, czy
pójdziemy do nieba, czy spłoniemy w piekle. A oto Swami mówi nam: „Jesteś
Bogiem”. To burzy wszystkie nasze paradygmaty. W swoim współczuciu Swami poprosił
moją żonę i mnie, abyśmy pozostali blisko Niego przez prawie cały 1993 rok.
Dało nam to czas na przemyślenie tych deklaracji. Uświadomiłem sobie, jak gorliwie
i desperacko wielu z nas próbowało zrozumieć i doświadczyć podstawowych prawd
przekazywanych przez Swamiego. Wyjaśnia nam również, że te deklaracje mają na
celu „umieszczenie cię w bezpośrednim locie do miejsca docelowego”.
Najwyższą dharmą istoty
ludzkiej jest dążenie do celu, aby na stałe powrócić do źródła. Ale musimy
sobie jasno powiedzieć: jaki jest nasz cel? Jakie jest nasze źródło? Swami daje
nam krystalicznie jasne wskazówki:
Zniszcz
identyfikację z ciałem. Umocnij się w wierze, że to wszystko jest Paramatmą i niczym
więcej. Nie pozostaje nic innego do zrobienia, jak tylko poddać się Jego Woli i
poddać się Jego Planowi. To jest istota twoich obowiązków. Waszym głównym
obowiązkiem powinno być stanie się panami samych siebie, utrzymywanie bliskiej
i stałej komunii z Bogiem, który jest w was, a także we wszechświecie, którego
jesteście częścią.
Kiedy modlimy się
do Swamiego o przewodnictwo, On zawsze odpowiada. Chciałbym podzielić się
doświadczeniem, jak rozwiązał mój dylemat dotyczący tych trzech fundamentalnych
deklaracji.
Wydarzyło się to w
sierpniu 1993 roku. Miałem kontakt z wielbicielami podczas wykładów, które były
częścią codziennego harmonogramu. Czułem wewnętrzny przymus skupienia się na
tych trzech deklaracjach. Ale jak? Nie wiedziałem.
Dwa dni przed moim wystąpieniem obudziłem się jak zwykle bardzo
wcześnie rano w pensjonacie w Brindawan. Siedząc na łóżku modliłem się do Baby:
„Swami, proszę, poprowadź mnie, abym wyjaśnił Twoje trzy deklaracje w jakiś
prosty sposób, tak prosty, aby zrozumiał to nawet tępy dzieciak, taki jak ja”.
Po tej modlitwie odwróciłem się w łóżku, aby spojrzeć na dom Baby, Trayee, jak
gdyby obecność Swamiego ograniczała się do tego małego budynku! Oto, co robi z
nami siła przyzwyczajenia. Siedziałem spokojnie, nie wiem jak długo. Nagle,
niczym błysk, Swami wrzucił mi do głowy myśl – kostki lodu. To była kolejna
zagadka. Co kostki lodu miały wspólnego z boskością? Byłem całkowicie
zdezorientowany. Ale z biegiem lat nauczyłem się, że kiedy się zgubiłem i
modliłem się do Swamiego: „Proszę, pomóż mi z tym, Baba, po prostu nie mogę”,
On wskazywał drogę.
Tym razem wskazówki doprowadziły do prostej
demonstracji. Zaczyna się od pokazania publiczności szklanego pojemnika pełnego
kostek lodu i wody. Między wodą a kostkami lodu odbywa się wyimaginowana rozmowa.

Woda: „Kostki lodu, zawsze jestem z wami. Jestem wszędzie wokół was, jestem
po waszej lewej stronie, po prawej stronie, przed wami, za wami, nad wami i pod
wami”.
Po krótkiej pauzie pytam słuchaczy, czy stwierdzenie wody jest prawdziwe,
czy też nie. Niezmiennie odpowiedź jest pozytywna, ponieważ ludzie mogą
zobaczyć prawdziwość tego stwierdzenia na własne oczy. Wtedy woda znów mówi:
Woda: „Kostki lodu, wy jesteś we mnie, a ja jestem w was”.
Woda: „Kostki lodu, wy jesteś we mnie, a ja jestem w was”.
Jeszcze raz po krótkiej pauzie pytam słuchaczy, czy stwierdzenie wody
jest prawdziwe. Wtedy pada jeszcze bardziej entuzjastyczne „tak”. Wszyscy
wiedzą, że kostki lodu to zamarznięta woda. W końcu woda wypowiada swoje ostatnie zdanie: „Moje kostki lodu, jestem
wodą. Wy też jesteś wodą, jesteśmy jednością”.
Widzowie chętnie
przyznają, że to także prawda. Następnie kostki lodu odpowiadają na deklaracje
składane przez wodę. Kilka z nich mówi:
Pierwsza
kostka lodu: Nie jestem wodą. Jestem kostką lodu.
Jestem najdoskonalszą i najpiękniejszą formą w całym wszechświecie. Wszystkie
moje boki są równe i każda strona jest pod idealnym kątem prostym do drugiej.
Jak ktokolwiek mógłby w ogóle wyobrazić sobie, że jestem zwykłą wodą?”.
Następnie z wielką dumą i rozwagą powtarza: „Jestem kostką lodu”.
Druga kostka
lodu: „Bracie, to co mówisz jest absolutną prawdą. Ale
nie zapominaj, że ja też jestem wyjątkowa. Jestem indyjską kostką lodu, bardzo
starożytną, dobrze znającą wedyjską mądrość”.
Trzecia kostka
lodu: „No cóż, nie zapominaj, że jestem amerykańską
kostką lodu, pochodzącą z kraju numer jeden na świecie. Jestem bardziej wyjątkowa
niż ktokolwiek tutaj”.
Czwarta kostka lodu,
przepychając się do przodu, mówi powoli: „Jestem pewna, że wszyscy słyszeliście
o małym czeku na kwotę zaledwie 9 milionów dolarów, który przekazałam dla
szpitala”.
Zatem wśród kostek lodu trwa intensywna kakofonia. Nieświadomi
rzeczywistości, w której wszyscy są wodą, mają taką obsesję na punkcie swojej
tymczasowej tożsamości, że nie mają nawet czasu, aby się zatrzymać i zadać
pytanie: „Kim jestem?”.
Na tym etapie prezentacji, publiczność jest gotowa i spragniona kolejnej
części. To tak w formie wyjaśnienia. Tak jak szklany pojemnik jest pełen wody i
unoszą się w nim kostki lodu, tak cały wszechświat jest pełen bezkształtnej energii
czy mocy, w której unosi się wszystko, co możemy dostrzec – galaktyki, układy
słoneczne, słońca, planety i księżyce, w tym mała plamka zwana Ziemią i
wszystko, co na niej istnieje. Energii czy mocy nie można zobaczyć oczami, ale
wielu duchowych aspirantów, którzy doświadczyli jej obecności, jej wszechmocy i
wszechwiedzy, nazywało tę moc różnie: Bóg, Ja, Jaźń, Brahman, Allah, Tao,
Najwyższy Stwórca, Chu, Om, Naddusza, Atma, Boskość, Pole, Paramatma itd.
Być może najbardziej odpowiednią nazwą tej mocy, która jest także
ulubioną nazwą Sai Baby, jest Sat-Ćit-Ananda.
Oznacza to, że ta energia czy moc, która wypełnia wszechświat i wszystko poza
nim, ma trzy (liczba oznaczająca wszechświat) oddzielne części, a ich suma
tworzy niezniszczalny byt: Sat – byt,
Ćit ‒ świadomość, aktywność (jak
widzenie i słyszenie), uczucia, chęci, działanie i Ananda ‒ harmonia, błogość, wieczne szczęście. Tak jak woda jest
jednocześnie mokra, płynna i przezroczysta, tak ta moc zwana Bogiem jest
jednocześnie Sat-Ćit-Anandą. Tych
atrybutów nie można rozdzielić.
Tak jak surowcem do produkcji kostek lodu jest woda, tak surowcem do
wszystkiego, co postrzegamy we wszechświecie, jest moc zwana Bogiem.
Tak jak kostki lodu są tymczasową formą wody, wszystko, co postrzegamy,
jest tymczasową formą bezkształtnej mocy zwanej Bogiem lub Sat-Ćit-Anandą. Duchowi poszukiwacze doświadczyli tej prawdy
tysiące lat temu, a teraz nawet współczesna fizyka zmierza do tego samego
wniosku.
Na przykład fizykę Newtona wyprzedziła fizyka cząstek subatomowych.
Obecnie powszechnie przyjmuje się, że cała materia jest tymczasowo skondensowaną
energią i że wszystkie galaktyki i układy słoneczne rodzą się, mają swój okres
życia i umierają, powracając z powrotem do stałego źródła (tj. energii)[3].
David Bohm, wybitny profesor mechaniki kwantowej, twierdzi, że cała materia we
wszechświecie odpowiada zaledwie jednemu centymetrowi sześciennemu energii o
długości fali 10-32 cm, czyli długości fali 0,00000.00000.00000.00000.00000.00000.0000001 centymetra.
Powtarza jedynie to, co Sai Baba powiedział jako Kriszna w Bhagawadgicie: „Cały wszechświat jest jedynie cząstką
rzeczywistości” lub to co teraz mówi Sai: „Cały wszechświat jest w tej dłoni”.
Kiedy Jim Crutchfield, profesor Systemów Chaosu na Uniwersytecie
Kalifornijskim w Berkeley, mówił, że „przyciąganie grawitacyjne elektronu
zmieniającego losowo położenie na krawędzi Drogi Mlecznej może zmienić na Ziemi
wynik gry w bilard”, powtarza jedynie słowa Sai Baby, który mówi, że cały
wszechświat jest „Moim niepodzielnym i
wzajemnie połączonym ciałem”.
Kiedy zrozumiemy,
że jesteśmy boscy i że w rzeczywistości nie różnimy się od Boga, wówczas działanie
i życie zgodnie z naszą dharmą stanie
się dla nas naturalne. Wtedy zrozumiemy prawdziwe znaczenie słów Swamiego:
„Musisz zadać
sobie pytanie, czy wybrane przez ciebie działanie będzie korzystne dla kraju i
społeczeństwa. Możesz wtedy kierować się odpowiedzią i czerpać maksymalne korzyści
ze swojej wiedzy, siły i umiejętności”.
Jeśli prawda o tym, kim jesteśmy, jest tak prosta, to dlaczego nie
pojmujemy tak łatwej rzeczywistości? Dlaczego wciąż zachowujemy się tak,
jakbyśmy byli innymi i bardzo wyjątkowymi kostkami lodu?
Żelazną kurtyną ukrywającą przed nami tę prostą prawdę jest egoizm.
Często nazywa się to indywidualizmem, aby okazać mu szacunek!
Wiele lat temu,
kiedy miałem zaszczyt rozmawiać ze Swamim o bezinteresowności jako podstawie
skutecznego przywództwa, przestrzegł mnie: „Nie
zapominaj, że egoizm jest rzeczą ludzką, a bezinteresowność jest boska”.
Następnie dodał: „Są ludzie, którzy przyjeżdżają tu
od pięćdziesięciu lat, ale absolutnie nic się w nich nie zmieniło”. To wzbudziło we mnie pewne wątpliwości. Czy bezinteresowność jest
naprawdę kluczem, czy też gonię za iluzją? Swami stworzył sytuację, aby rozwiać
tę wątpliwość.
Był początek listopada 1991 roku, zaledwie dziesięć dni przed
inauguracją Szpitala Superspecjalistycznego. Trwały całodobowe, gorączkowe
przygotowania. Ze wszystkich stron świata przylatywały urządzenia. Dokonano
końcowego szlifowania podłóg. Lekarze testowali swój najnowocześniejszy sprzęt.
Ten gigantyczny szpital powstał w zaledwie pięć miesięcy. Tego ranka Swami wyszedł
z pokoju interview i poszedł prosto do studentów uniwersytetu. W ręku trzymał
list. Wyjaśnił im, że prezydent Indii, pan Venkatraman, napisał, że budowa szpitala
w ciągu zaledwie pięciu miesięcy była cudem. Gdyby robił to rząd Indii,
zajęłoby to pięć lat! Po rozmowie ze studentami Swami wracał do pokoju
interview. Kiedy mnie mijał, modliłem się, aby budowa szpitala w ciągu pięciu
miesięcy była doskonałym studium przypadku na temat przywództwa dla studentów
zarządzania. Zatrzymał się, odwrócił, patrzył na mnie przez chwilę, a potem wzniósł
wzrok ku dalekiemu horyzontowi. Powiedział: „Nie,
żadne zarządzanie” i wyrecytował sanskrycką ślokę[4]:
Na
karmana, no parajaya, dhanenna
Thyagenaike
amrutatwa Marshu
Nie przez
działanie, nie przez potomstwo, nie przez bogactwo, ale tylko przez poświęcenie
można osiągnąć nieśmiertelność.
Moje utrzymujące się wątpliwości co do najwyższej wagi
bezinteresowności zostały usunięte. Kluczowym słowem w powyższej śloce jest thyaga. Jej znaczenie jest połączeniem
poświęcenia, bezinteresowności i porzucenia przywiązań.
Jeśli musimy przełamać żelazną kurtynę egoizmu,
która uniemożliwia nam zrozumienie naszej rzeczywistości, pierwszym krokiem,
który musimy wykonać, jest przeanalizowanie pełnego składu egoizmu.

Pożądanie, lub nazwij to pragnieniem, jeśli wolisz, jest matką. Jej dzieci tworzą zewnętrzny pierścień sieci. Kiedy nie dostajemy tego, czego chcemy, wpadamy w złość i zazdrość, a jeśli dostaniemy to, czego chcemy, przywiązujemy się do tego, co otrzymujemy. Wtedy stajemy się zachłanni na więcej i powoli nasz egotyzm nabrzmiewa do nieprawdopodobnych rozmiarów.
W rezultacie nasza decyzja o zrobieniu czegokolwiek zależy wyłącznie od
jednego rozważenia: „Co z tego będę miał?”. Ten syndrom „ja-najpierw” staje się
nawykiem i bardzo trudno się go pozbyć. Żelazna kurtyna naszego umysłu, którą
Swami często opisuje jako „zaćmę umysłu”, staje się coraz bardziej twarda i
grubsza. Czy jest sposób, żeby się przez to przebić? Czy istnieje sposób na
cofnięcie tej zaćmy? Oczywiście, że jest. Na tym właśnie polega sadhana (dyscyplina duchowa). Związany z
nią jest bardzo ciekawy epizod.
Podczas naszej wizyty w Stanach Zjednoczonych w 1991 roku sięgnąłem po
bestseller na temat przywództwa zatytułowany „Siedem nawyków wysoce skutecznych
ludzi”. Ucieszyłem się, bo na 46. stronie książki znajduje się cytat, który
autor nazywa starożytną maksymą. Cytat ten stanowi temat przewodni całej
książki. Nie wspomina, gdzie znalazł tę maksymę, ale byłem szczęśliwy, ponieważ
jest to starożytna indyjska mądrość, na którą natknąłem się w książce zatytułowanej
„Samowiedza” autorstwa Swamiego Sivanandy. Cieszyłem się, że to starożytne
indyjskie odkrycie wywarło wpływ na umysły Amerykanów i w ten sposób przyniosło
dobro ludzkości. Zawiozłem tę książkę do Puttaparthi w listopadzie 1991 roku,
gdy zbliżały się urodziny Swamiego. Chciałem Mu ją pokazać. Zawsze miałem tę
książkę przy sobie, gdy szedłem na darszan.
Kilka dni przed urodzinami mieliśmy szczęście otrzymać interview.
Podczas prywatnej rozmowy niecierpliwie czekałem, aby pokazać tę stronę, a
kiedy to zrobiłem, Swami to zignorował. Myślałem, że już nie podzielę się tym
odkryciem z Babą. Ale czy tak było?
W tym samym roku Swami zaprosił nowego premiera Indii, P.V. Narasima
Rao, na uroczyste pożegnanie absolwentów Uniwersytetu. W swoim przemówieniu
Swami skrytykował rząd za komercjalizację opieki zdrowotnej i edukacji, czyli
dwóch głównych obowiązków każdego demokratycznego rządu. Zakończył swoje
przemówienie starożytną mądrością, którą tak bardzo chciałem mu pokazać:
Zadbaj o swoje
myśli. Wtedy działania zatroszczą się same o siebie. Siejesz działanie i
zbierasz skłonność. Siejesz skłonność i zbierasz nawyk. Siejesz swój charakter
i zbierasz swoje przeznaczenie. Dlatego los jest w twoich rękach.
Swami zakończył Swoje wystąpienie wyjaśniając, że kluczem do kontroli
przeznaczenia jest nasz umysł. Podobnie jak w przypadku zamka, jeśli
przekręcimy klucz w kierunku świata zewnętrznego, stracimy zdolność widzenia naszej
rzeczywistości. Z drugiej strony, jeśli przekręcimy klucz do wewnątrz, w stronę
naszej rzeczywistości, wówczas zamek się otworzy i to, kim jesteśmy, zacznie
być coraz wyraźniejsze.
Po zakończeniu przemówienia Swami wrócił na swoje miejsce. Siedziałem
tuż za Nim jako członek Uniwersyteckiej Rady Akademickiej. Swami dał mi wizję Rzeczywistości,
bo kto wyraził tę starożytną mądrość? Kim był Swami Sivananda, który w połowie
lat trzydziestych przełożył tę starożytną mądrość na język angielski?
Kim był amerykański autor, który napisał ten bestseller? Kim był
generał Chibber, który myślał, że dokonał wielkiego odkrycia i chciał pokazać
je samemu Źródłu? Jaka była księga, na której wydrukowano te słowa? Wszystkie
były, podobnie jak kostki lodu, tymczasowymi formami jednej bezkształtnej
rzeczywistości, Sat-Ćit-Anandy. Siedziałem
tam w wielkiej błogości. Jak daleko posunie się Swami, aby zapewnić terapię
potrzebną duchowemu pacjentowi! Wszystko, co mogłem zrobić, to powiedzieć milcząc:
„Dziękuję, Swami” i cieszyć się obfitością Jego miłości. Kiedy Swami cytuje
dosłownie strony i wersety z książek, których nigdy fizycznie nie widział, po
prostu daje nam demonstrację elementu Ćit
(uniwersalna świadomość, wszechwiedza) naszej własnej rzeczywistości.
Czy istnieje prosta recepta, która pomoże nam zmienić nasze nawyki,
skierować klucz, umysł, we właściwym kierunku? Ludzka „kostka lodu”, która
doświadczyła własnej rzeczywistości około 100 lat temu, sformułowała przesłanie.
Był to Swami Wiwekananda. Powiedział:
Nie
mogę wymagać od wszystkich, aby byli całkowicie bezinteresowni. To po prostu
niemożliwe.
Ale jeśli nie możesz myśleć o ludzkości,
pomyśl przynajmniej o swoim kraju. Jeśli nie możesz myśleć o swoim kraju,
pomyśl przynajmniej o swojej społeczności. Jeśli nie możesz myśleć o swojej
społeczności, pomyśl o swojej rodzinie. Jeśli nie możesz myśleć o swojej
rodzinie, pomyśl przynajmniej o swojej żonie. Ale na litość boską, nie myśl
tylko o sobie.
Wiwekananda świadomie pominął Boga! Wiedział, że każdy, kto wzniesie
się do ideału myślenia o człowieczeństwie, zostanie automatycznie złapany za
kołnierz przez Boga i przyciągnięty, aby doświadczyć Jego rzeczywistości!
Dlatego Swami mówił:
„Napełnij
umysł wzniosłymi myślami, najwyższymi ideałami. Rozważaj je dniem i nocą, a wyjdzie
z tego wielkie dzieło”.

Kiedy wznosimy swoje życiowe ideały, nasze pragnienia przekształcają się z pogoni za drobnymi, nietrwałymi przyjemnościami w pogoń za szlachetniejszymi. Ilość naszych pragnień zaczyna maleć. Gdy nasze pragnienia zmieniają się z osobistych, światowych pragnień w wyższe ideały, zaczynamy przebijać się przez żelazną kurtynę, która uniemożliwia nam zobaczenie naszej rzeczywistości. Nasza zaćma umysłowa staje się coraz bardziej cienka. Ten duchowy wzrost, wznoszenie się człowieka, przedstawiono na rysunku obok.
Ważną częścią duchowego dziedzictwa Indii jest to, że każda ceremonia,
czynność lub rytuał, który podejmujemy, kończy się jedną z najwspanialszych
modlitw stworzonych przez ludzkość. W sanskrycie modlitwa ta brzmi Samastha Loka suhki nau bhavantu, co
oznacza „Niech wszystkie istoty na świecie zaznają pokoju i pocieszenia”.
Powtarzamy tę modlitwę jak papuga, ale w naszych wewnętrznych motywach i w
naszym postępowaniu modlitwa ta, w źle zinterpretowanym sanskrycie, brzmiałaby Samastha Loka sukhimumkarantu, co
oznacza: „Niech cały świat uczyni mnie szczęśliwym!”.
Młodzi ludzie muszą dziś żyć w trudnym świecie zaciekłej rywalizacji, w
którym obowiązuje zasada: „Jeśli jest mądry, dlaczego nie bogaty?”. Wszelkie
rozmowy o wartościach określane są mianem dziecinnych lub w najlepszym razie
przestarzałego wschodniego bełkotu. Szybki zarobek jest miarą sukcesu. Młodzi w
naturalny sposób zadają pytania: „Jaka jest dla mnie korzyść w tej zagadce zwanej
dharmą? Nie interesują mnie zaświaty.
Czy dostanę coś tu i teraz?”.
Odpowiedź brzmi
tak. Natychmiastową nagrodą jest przeprogramowanie naszych umysłów i zmiana
nawyków, a w konsekwencji i charakteru. Nagroda ta jest zapisana w Deklaracji
Niepodległości najpotężniejszej demokracji na świecie, Stanów Zjednoczonych
Ameryki. Dokument ten zawiera wzniosły ideał, że każdy człowiek ma prawo do
„życia, wolności i dążenia do szczęścia”. Jednak dążenie do szczęścia stało się
celem współczesnego świata. Do tego celu dąży się przez zaspokojenie naszych potrzeb
i spełnienie pragnień. Skutek jest zupełnie odwrotny: nagradzani jesteśmy stresem,
zazdrością, wewnętrznym niepokojem i uzależnieniem od tabletek nasennych.
Dzieje się tak dlatego, że potrzeby i pragnienia są przyczyną wszelkiego cierpienia
i zła.
Trwałe szczęście, w przeciwieństwie do cykli natychmiastowej
przyjemności i intensywnego bólu, jest gwarantowane na ścieżce duchowego
wzrostu. Osiąga się to poprzez bezpośredni atak na matkę egoizmu – pragnienie.
Mądrość, której doświadczają wszystkie cywilizacje świata, które przetrwały,
została podsumowana w prostym równaniu matematycznym. Równanie to zostało opracowane
przez młodego profesora, który pod koniec XIX wieku został wysłany na Uniwersytet
Cambridge w Anglii w celu prowadzenia badań w zakresie wyższej matematyki.
Jednak zamiast udać się do Cambridge, jako osoba wyrzeczona, wylądował w
Rishikesh nad brzegiem świętej rzeki Ganges i został Swamim Ramtirathem. Stworzył
to równanie:
Szczęście = Liczba spełnionych pragnień / Liczba jeszcze niespełnionych
pragnień
Wiele osób, które
czytały Upaniszady, dochodzi do wniosku, że jeśli zmniejszymy liczbę pragnień
do zera, wówczas osiągniemy wyzwolenie i wieczną błogość. To stwierdzenie rzeczywiście
jest zawarte w ósmej zwrotce Taittriyopaniszad
II.[5]
Być może to właśnie ta zwrotka zmotywowała utalentowanego matematyka do
wymyślenia równania dla ludzi takich jak my, którzy pragną pokoju i szczęścia
tu i teraz.
Równanie to przekazuje jedynie tyle, że jeśli potrafimy kontrolować i
ograniczać liczbę ziemskich pragnień, które zaspokajamy, wówczas nasz iloraz
szczęścia wzrasta. Na przykład, jeśli mam spełnione cztery pragnienia: zdrowie,
zdolności, wykształcenie i zasoby finansowe, wówczas mój iloraz szczęścia
będzie się różnił, jak pokazano poniżej, zależnie od nowych niespełnionych pragnień:
Iloraz
szczęścia
Jeśli mam 16 pragnień, to Sz = 4/16 = 0,25
Jeśli mam 8 pragnień, to Sz = 4/8 = 0,5
Jeśli mam 4 pragnienia, to Sz = 4/4 = 1
Jeśli mam 2 pragnienia, to Sz = 4/2 = 2
Wiedząc, że wielu z nas ma trudności z najprostszym
zadaniem arytmetycznym, Swami prowadzi nas do tego samego celu, chcąc, abyśmy
„ograniczyli pragnienia”. Co to wszystko znaczy? Przesłanie dla naszego
codziennego życia jest jasne i wyraźne. Musimy rozróżniać potrzeby od pragnień,
a następnie kontrolować nasze pragnienia. Na przykład sztućce ze stali
nierdzewnej są na Zachodzie potrzebne do jedzenia, ale posiadanie srebrnych lub
złotych nie jest koniecznością i w żaden sposób nie zmienia smaku jedzenia. Aby
skutecznie ograniczyć nasze potrzeby, musimy oprzeć się bardzo zręcznemu
psychologicznemu atakowi reklamy wizualnej, szczególnie w telewizji. Gdy
odniesiemy sukces w tym przedsięwzięciu i zaczniemy odkrywać wartość
bezinteresowności, nasze postępowanie zmieni się. Są to wartości, dla których
Awatar zstąpił na Ziemię, aby przemienić ludzkość.
