Jaśniejszy od tysiąca Słońc
C. C. Chang

C. C. Chang jest profesorem matematyki na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles od 1958 roku. Opublikował liczne prace badawcze z zakresu logiki i jest współautorem książki o teorii modeli. Obecnie interesuje się nauczaniem matematyki na wszystkich poziomach.
Gdyby Światło tysiąca słońc rozbłysło naraz na niebie, byłby to splendor Najwyższej Istoty.
Bhagawadgita XI, (12)
W grudniu w 1975 roku, zaledwie kilka miesięcy po moich czterdziestych ósmych urodzinach po raz pierwszy usłyszałem o Bhagawanie Sri Sathya Sai Babie i w Niego uwierzyłem. Przechodziłem wówczas przez szczególnie niepokojący okres w moim życiu. Wiele wcześniejszych wydarzeń przyniosło kilka istotnych zmian w moim życiu, które opiszę na początku tego artykułu.
W 1971 roku, w wieku czterdziestu trzech lat, byłem uznanym matematykiem, wykładałem na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles i prowadziłem badania w dziedzinie matematyki zwanej logiką. Od 1955 roku wykładałem na uniwersytecie, miałem ustabilizowane życie, posiadałem dom, byłem mężem i ojcem czworga dzieci i na pozór byłem szanowanym filarem społeczności akademickiej. Pewnego czerwcowego dnia w 1971 roku, kiedy spotkałem w San Francisco chińskiego Mistrza Zen Hsuan Hua, zaszła we mnie tajemnicza zmiana i od tego czasu moje życie zaczęło się zmieniać.
Rzeczy, które wcześniej były dla mnie ważne, nagle zaczęły tracić na znaczeniu.
W moim umyśle zaczęły pojawiać się pytania, nad którymi nigdy wcześniej poważnie się nie zastanawiałem, takie jak: „Jaki jest sens i cel życia?”, „Po co to wszystko?”. Dylematy te zaczęły mnie dręczyć do tego stopnia, że kiedyś to, co było dla mnie bardzo ważne, powoli traciło na ważności. W konsekwencji w lipcu 1971 r. opuściłem żonę, dzieci, dom i rozpocząłem „nowe” życie. W tym „nowym” życiu wszystko oprócz pracy uległo zmianie i wywróciło się do góry nogami.
Po lipcu 1971 roku moje życie jako matematyka-badacza przestało istnieć, życie społeczne i emocjonalne szalało jak kolejka górska, a życie duchowe z trudem się stabilizowało.
Ten nowy aspekt mojego życia obejmował próby i eksperymenty, a to w Tai Chi Chuan ‒ starożytnej formie chińskiej medytacji w ruchu, a to w buddyzmie Zen, potem w Czwartej Drodze w XX-wiecznym systemie stworzonym przez Gurdżijewa, a także w studiowaniu Biblii. Zdarzało mi się wówczas osiągać różnego rodzaju doznania, wywołane w naturalny sposób, czy też przez narkotyki.
Od 1974 roku czytałem dużo literatury buddyjskiej, zwłaszcza angielskie tłumaczenia klasycznych chińskich tekstów buddyjskich. Całe to czytanie zaczęło przynosić coś dobrego, ponieważ w jakiś sposób coraz bardziej utożsamiałem się z treścią tego, co czytałem, do tego stopnia, że czułem w sobie głębokie emocjonalne zmiany, gdyż sutry[1] stopniowo ukazywały mi inny punkt widzenia. Poczułem wtedy, że teksty te są żywe i przemawiają bezpośrednio do mnie. Tego rodzaju uczucie pojawiało się również, kiedy czytałem święte pisma z innych tradycji religijnych. To była pierwsza poważna zmiana w moim duchowym życiu.
Kolejna istotna zmiana nastąpiła o północy pewnego letniego dnia w 1975 roku. Odcinając się niejako od uwikłanego życia zewnętrznego, pewnego wieczoru usiadłem, aby przeczytać jeden z moich ulubionych tekstów. Nagle, bez ostrzeżenia, słowa tekstu, który trzymałem w dłoniach, zaczęły rozlegać się w nocnej ciszy. Przemówiły w moim umyśle Głosem, jakiego nigdy wcześniej ani później nie słyszałem. Głos brzmiał bardzo, bardzo staro, tak jakby istniał od zawsze, i dotarł do mojej świadomości, brzmiąc, tak jakby od zarania dziejów odbijał się echem w kanionie czasu. Nie trzeba dodawać, że włosy stanęły mi dęba, a na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka. Tak zaczęło się moje ciągłe i nieustające zauroczenie tym Głosem. Delikatnie mówiąc, trudno było mi powstrzymać podekscytowanie.
Kilka miesięcy później, dwa miesiące po moich czterdziestych ósmych urodzinach ‒ jeszcze wtedy nie wiedziałem o Swamim ‒ wstałem o świcie pewnego pogodnego poranka i odkryłem, że dzięki łasce Boga mogę patrzeć prosto w słońce, bez jakichkolwiek okularów. Jednak doznanie to nie było aż tak zaskakujące jak usłyszenie Głosu. Czytałem gdzieś, że taka moc fizycznego wzroku, zwana w niektórych tekstach Surya Siddhi, została dana niektórym wielbicielom w innych okolicznościach i może być powszechnym doświadczeniem wśród osób będących na ścieżce duchowej. Zacząłem pilnie pielęgnować tą nową umiejętność, aż stopniowo stało się możliwe bezpośrednie skupienie na południowym letnim słońcu w południowej Kalifornii.
Oto kilka zmian, które we mnie zaczęły zachodzić, zanim Swami pojawił się w moim życiu.
Gdzieś między Bożym Narodzeniem 1975 roku a Nowym Rokiem 1976, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem zdjęcie Swamiego i przeczytałem o Nim książkę, usłyszałem Jego głos. Mój przyjaciel, wielbiciel Baby, który mnie w to wszystko wprowadził, mówił o Nim w sposób, w jaki tylko Jego wielbiciele potrafią mówić.
Zanim poznałem Swamiego, moje własne doświadczenia z nauczycielami duchowymi, wykładowcami i innymi osobami, samozwańczymi guru nie skłoniły mnie do ich naśladowania. Wystarczy porównać, co dana osoba głosi i jak ta sama osoba zachowuje się w codziennym życiu, aby zobaczyć, jak bardzo jej postępowanie odbiega od tego czego naucza. Część mojego serca powtórzyła słowa: „Muszę to zrobić sam. Nikt inny nie może tego zrobić za mnie”, podczas gdy inna część mojego serca powtórzyła: „Musi być na świecie ktoś, kto mógłby zrozumieć i pomóc mi”. Już wtedy zdawałam sobie sprawę, że zachodzących we mnie zmian nie da się wytłumaczyć nauczycielowi, który sam nie miał podobnych doświadczeń. Jedyne pytanie, na które chciałem uzyskać odpowiedź, dotyczyło tego, czy widzenie Światła w jego najbardziej widocznej manifestacji ma coś wspólnego z tym, co ludzie nazywają oświeceniem. Oczywiście nikt, kto nie miał takiego doświadczenia, nie mógłby udzielić wyczerpującej odpowiedzi na to pytanie. Możecie więc sobie wyobrazić moją radość i ulgę, gdy dowiedziałem się, że istnieje na Ziemi taka osoba, która może odpowiedzieć na moje pytanie.
Przez następne cztery lata, 1976-1980, moje zafascynowanie Babą powoli przekształciło się w związek, który można nazwać WSZYSTKIM. Oczywiście w życiu, jak we wszystkim, są wzloty i upadki, są dobre okresy i gorsze oraz takie, które należy określić jako wręcz złe.
Niemniej jednak w jakiś subtelny i tajemniczy sposób dokonała się we mnie przemiana, której jak sądzę, Jego wielbiciele również doświadczyli. Jestem pewien, że ta przemiana została dokonana przez Jego wszechmocne i kochające ręce.
W trzyetapowej drodze ku przemianie, o której Swami często mówi: „Jesteś w Świetle; Światło jest w tobie; Światło i ty jesteście Jednym”, Światło wywiera polaryzujący wpływ na nasze zmysły i myślenie (polaryzacja – zajmowanie skrajnych stanowisk, wyraźne zarysowywanie się różnic; zjawisko uwydatniania się różnic). Z własnego doświadczenia wiem, że stopień polaryzacji zmienia się wraz z intensywnością i czasem oddziaływania Światła.
Załóżmy, że przed działaniem Światła możemy postrzegać sytuację jako: i ‘tak’ i ‘nie’, a po bardzo dużej intensywności Światła możemy postrzegać tę samą sytuację jako ‘tak, Tak, TAK’ lub ‘nie, Nie, NIE’. Wydaje się dziwne, że jednym ze sposobów przezwyciężenia dwoistości jest narzucenie szerszego rozdziału pomiędzy ‘tak’ i pomiędzy ‘nie’ do takiego stopnia, że albo nasz umysł ustąpi i w głębi duszy rozpoznamy, że to wszystko jest Jego lilą (grą) i że ‘tak’ lub ‘nie’, a nawet nieskończone ‘tak’ lub nieskończone ‘nie’ wszystkie są częścią Jego Gry.
Doskonałym przykładem tej polaryzacji jest to, że z jednej strony Światło uwypukla nasze poczucie odrębności, a jednocześnie z drugiej strony neguje nasze ego. Nie da się opisać słowami tego podwójnego procesu. Jednak zauważyłem, że ten proces, który zachodzi we wszystkich parach przeciwieństw mógłby mieć poważny wpływ na nasze zdrowie psychiczne. Właśnie w takich chwilach, kiedy nasz umysł się wycofuje, wtedy Boskość pozwala odczuć swoją obecność i przychodzi nam na ratunek.
Tak więc Swami był dla mnie całym światem i dał mi wszystko to, o co mogłem Go prosić.
Moglibyście mnie zapytać skąd wiedziałem, że to był Swami i że to On cały czas mnie prowadził, skoro nie miałem z Nim osobistego kontaktu i być może to moje założenie było jakąś sztuczką umysłu.
Moja odpowiedź jest taka, że wystarczy tylko wiedzieć o Jego istnieniu na Ziemi. W przypadku braku osobistych kontaktów i wymiany słów, wiara w Jego Istnienie i Jego Wszechobecność jest jedyną przystanią, której wielbiciel może być pewien. Jeśli uznamy Jego Istnienie, wszystko inne się zdarzy.
Na koniec przechodzę do części dotyczącej tytułu tego artykułu.
Sharon i ja spędziliśmy trzy tygodnie u Swamiego w Indiach w grudniu 1979 roku. W rzeczywistości było to w okresie od 14 grudnia do 2 stycznia, w czasie przesilenia zimowego, kiedy księżyc przechodził od ostatniej kwadry poprzez nów do pierwszej kwadry, a potem do pełni. Swami przebywał w Whitefield (Brindawan) aż do Bożego Narodzenia, a dzień po Bożym Narodzeniu pojechaliśmy za Swamim do Prasanthi Nilayam i spędziliśmy tam Nowy Rok. W tym czasie Swami na zewnątrz odgrywał rolę doskonałego gospodarza. Udzielił nam dwóch interview, jednego z grupą i jednego na osobności.
Zaprosił nas do śpiewania bhadżanów w Swoim domu w Whitefield, a podczas darszanów często zatrzymywał się i rozmawiał z nami w tak zabawny sposób, iż sprawił, że czuliśmy się mile widziani, zupełnie jak w domu.
Postrzegałem wówczas postać Baby w aspekcie Śiwy, który stopniowo umacniał się z każdym dniem. Szczególnie przez kilka pierwszych dni jaśniał blaskiem większym niż dotychczas widziałem. Nie znaczy to, że w rzeczywistości świecił jaśniej niż słońce i mógł rzucać wyraźny cień. Ale efekt był taki, że jaśniał blaskiem znacznie mocniejszym niż cokolwiek na niebie. Tak więc, kiedy pojawiał się, jaśniał blaskiem tak mocnym jak kilka słońc. Ten efekt w połączeniu z silnym miejscowym indyjskim słońcem sprawił, że prawie nie mogłem na Niego patrzeć. On był jak światło w świetle. Po naszym przyjeździe do Prashanti Nilajam w miarę upływu dni, szczególnie kiedy księżyc po Nowym Roku był w pełni, Jego blask wzrósł do tego stopnia, że na darszanie nie mogłem na Niego patrzeć. Gdybym próbował to zrobić, do moich oczu wpłynęłoby tak dużo Światła, że polaryzacja, o której wspomniałem wcześniej, nastąpiłaby bardzo szybko i byłbym bliski utraty zmysłów. Takie było moje doświadczenie w Prasanthi Nilayam, natomiast w domu w Kalifornii mogłem spokojnie wpatrywać się w zewnętrzne źródło Światła przez kilka godzin bez szczególnej trudności.
W tamtym momencie wydawał się jaśniejszy niż tysiąc słońc.
To zjawisko, nie pochodziło z Układu Słonecznego, ani z Drogi Mlecznej, ale spoza tego świata, miejsca, które trudno sobie wyobrazić.
Wynik spotkania z Babą był dla mnie bardzo podobny do doświadczenia Ardżuny z Kriszną, opisany w jedenastym rozdziale Bhagawadgity. Trzydziestego grudnia czułem, że Światłość we mnie całkowicie mnie rozdarła i w jakiś cudowny sposób, powoli zaczęła mnie ponownie składać po Nowym Roku. Nawet teraz nieustannie mnie przemienia, ponieważ proces ten trwa bez przerwy.
Moje osobiste doświadczenia ze Swamim, opisane w tym artykule, wywarły na mnie ogromne wrażenie i sprawiły, że zrozumiałem iż jest On Awatarem Wieku i czyni dokładnie to, o czym mówi, a mianowicie zmienia świat dla dobra ludzkości.
Znaczenie i wyjątkowość pojawienia się Awatara na Ziemi są absolutnie oszałamiające.
 
Bezgraniczne poddanie się woli Boga natychmiast przynosi pokój i błogość. To samo-poddanie można osiągnąć jedynie poprzez nieustanne pamiętanie o Nim, o Jego atrybutach. Poświęć więc Mu swoje życie i żyj myślą, słowem i czynem dla Niego. On jest twoim wszystkim we wszystkim. Miłość jest Światłem Ducha. Uświadom sobie Światło Ducha, a zostaniesz napełniony Miłością. Zdobądź kwiat, a będziesz miał jego piękno i zapach. W kolorze zobacz harmonię w świetle, zobacz radość. W zewnętrznych formach i w głębi rzeczy spójrz na siebie. Jesteś Prawdą.
- Śri Sathya Sai
z książki „Golden Age”(Złoty wiek) - tłum. E.GG.
 
[1] W buddyźmie sutry zawierają nauki Buddy: jego wykłady, dyskusje z uczniami I słuchaczami.

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.