To wszystko Bóg
Allen S. Levy

Jest
śnieżny dzień w połowie listopada w Nowym Jorku. Przedwczesna zima pokryła
betonową metropolię bielą, niemal magicznie tworząc iluzoryczną aurę czystości
w całym Nowym Jorku, mieście, podobnie jak większość miast, stale pogrążających
się w bagnie chciwości, pożądania i wywyższania się. Dwudziesta
pacjentka tego tygodnia właśnie opuściła mój gabinet. Jak wielu ludzi, czuje
się samotna i zagubiona w świecie, w którym wartości duchowe są często
lekceważone, a słowo Boga ignorowane. W rozpaczy odczuwa brak miłości w swoim
życiu, tak jak większość z nas, złapana na planecie cierpiącej pod ciężarem
tortur materialnych wartości i perspektyw. Współczesna Ziemia to świat, w
którym zaprzecza się prawdzie, potępia się prawość, nieużywanie przemocy jest
tylko ideałem, spokój ducha jest snem, a bezwarunkowa miłość jest jedynie
wizją. Czuję
jej smutek. Czuję jej ból. Jej samotność staje się moją samotnością, a jej
rozpacz moją rozpaczą, ale tylko na chwilę. Bo znalazłem wyjście z tej ciemności,
z tej beznadziejności. Moja izolacja i uwięzienie ustąpiły miejsca otwartości i
wolności. A bezsilność, którą kiedyś odczuwałem, teraz dzięki łasce Bożej
ustąpiła miejsca niesieniu pomocy.Kontemplując
moje życie i pojawienie się w nim Awatara, moja uwaga cofa się w czasie przez
lata, aż do moich pierwszych narodzin. Duchowo
pierworodnego, to znaczy będącego w świadomości Boga. To
było Święto Dziękczynienia, 1971 rok. Mój
brat Lou, dwa i pół roku młodszy ode mnie, zaprosił mnie do swojego mieszkania
we wschodniej części Manhattanu przed wspólną podróżą na Long Island do naszych
rodziców na Święto Dziękczynienia. Oni jedli tradycyjnego indyka, a my uparcie
jedliśmy tylko warzywa. Nasi rodzice myśleli, że jesteśmy buntowniczy, ale
tolerowali tę naszą nową modę. Poprzedniej wiosny, kiedy byłem na pierwszym
roku studiów, oboje nauczyliśmy się popularnej formy medytacji. Lou i ja
lubiliśmy siedzieć w ciszy. Staliśmy się też zagorzałymi wegetarianami.
Oczywiście bardzo nie podobało się to naszemu ojcu, który był właścicielem
hurtowni rybnej na targu rybnym Fulton na południowym krańcu Manhattanu. Wszedłem po
schodach na trzecie piętro do zrujnowanego mieszkania, co stanowiło wyraźny kontrast
z domem wyższej klasy średniej, w którym dorastaliśmy z bratem. Zapukałem do
drzwi u szczytu schodów i otworzył mi wysoki młody mężczyzna. Mimo moich
poważnych wątpliwości potwierdził, że rzeczywiście jest tu mieszkanie mojego
brata. Czułem
zapach kwiatowej esencji unoszący się w moim kierunku z wnętrza i słyszałem najdziwniejszą
muzykę, muzykę tak radosną, że napełniała mnie uczuciem czystej rozkoszy. Wpadłam
do mieszkania, zataczając po żydowsku małe kółka, trzymając ręce wysoko nad
głową. Docierając do sypialni mojego brata, przywitałem się z nim:„Cześć Lou!” Siedział
na podłodze na macie i ze zdziwieniem dowiedziałem się, że nazwał ją swoim łóżkiem.
Wybuchnął śmiechem, widząc mnie tak szczęśliwego (dziwne zjawisko), wykonującego
jeszcze dziwniejszy taniec na środku jego pokoju.„Jak leci?” -
zapytał. Entuzjastycznie
odpowiedziałem: „Jestem tak szczęśliwy, że nie mogę powstrzymać się od tańca.
Ta muzyka jest cudowna! Kto to śpiewa?”Lou
odpowiedział: „Och, to Sai Baba śpiewa bhadżany”.„Kim on
jest?" - zapytałam. Jego
odpowiedź wprawiła mnie w zakłopotanie: „On jest Bogiem. Mieszka w Indiach”. Natychmiast
mój taniec ustał. Widzisz, ponad dziesięć lat wcześniej zakończyłem swoją
relację z Bogiem. Hebrajska szkoła była wyczerpującym doświadczeniem, podczas
którego nauczyciele na przemian wydzierali się na mnie za nieznajomość
żydowskich modlitw, a po lekcjach byliśmy bici łańcuchami rowerowymi przez
starszych uczniów, którzy mieli trochę za dużo frustracji dwa razy w tygodniu przez
półtorej godziny. W
swoim życiu nie udało mi się znaleźć ani jednej osoby, która mówiąc o Bogu i
kierując mną w zrozumieniu mojej religii, potrafiła ją reprezentować bez
gniewu, egoizmu i ogólnej małostkowości. Jak więc Bóg mógł istnieć, skoro w
moim życiu było tak mało miłości? Poza tym, co z Żydami w czasie II wojny
światowej? Więc jeśli Bóg istniał, to nie lubiłem go, a poza tym, jak można
kogoś nazywać Bogiem? Tak
właśnie pomyślałem i poczułem, jak skończyłem tańczyć w mieszkaniu mojego brata
w Święto Dziękczynienia 1971 roku. W moim życiu było zbyt wiele smutku, by
uznać istnienie Boga, a tym bardziej Jego miłość, która zdawała się nie być na
mojej drodze. Poza tym holokaust był dobrym usprawiedliwieniem dla mojego
ateizmu. A jakby tego było mało, ponieważ byłem Żydem, Bóg był bez formy i z
pewnością według mnie nie mógł być człowiekiem. Zaśmiałem się
arogancko i złośliwie odparłem: „Boże! Jaki
Bóg? Ten z twoich fantazji? Daj spokój!”Moja
arogancja była bez wątpienia owocem kariery edukacyjnej, która opierała się na
„intelekcie”, ale niestety brakowało jej moralnego przygotowania. I czułem, jak
narasta we mnie złość, złość, którą odczuwałem w dzieciństwie – zrodzoną ze
smutku, samotności, braku przyjaciół, z braku miłości, z braku bycia kochanym i
nierozumianym. Odpowiedź Lou
uderzyła mnie dokładnie tam, gdzie mój uparty intelekt był najbardziej bezbronny: „Przekonaj
się sam. Poczytaj o Nim”.W
święto Chanuka (lub Boże Narodzenie, jeśli wolisz; mój brat też wierzył w
Jezusa) Lou dał mi książkę pod tytułem: „Baba” autorstwa Arnolda Schulmana. W
ciągu kilku dni niechętnie otworzyłem i przeczytałem. Po dziesięciu stronach
odłożyłem książkę, mój umysł był odrętwiały. W rzeczywistości wydawało mi się,
że mój umysł się zatrzymał – rzecz niemożliwa, zwłaszcza dla mnie. Po kilku
zbyt krótkich chwilach zaczęło się znowu, ale jedyne, o czym mogłem myśleć, to:
„O mój Boże! To jest Bóg!” W stanie czystego podniecenia podniosłem słuchawkę i
wybrałem numer do brata. „Lou, masz
rację! To jest Bóg! Sathya Sai Baba jest Bogiem! Co mam teraz zrobić?” Spokojnie
odpowiedział: „Zrelaksuj się. Usiądź i medytuj. Kiedy się zobaczymy,
porozmawiamy o tym więcej. Czytaj dalej”. To
był początek i, dodam, dopiero początek wspaniałej, hojnej łaski, jaką Baba
wylewał na mnie. W następnym
roku, czytając Jego książki, zatytułowane Sathya
Sai Speaks, tomy: I, II, III itd., pośród skarbnicy nauk, natknąłem się na
to, co uważałem za najbardziej praktyczne dla przepracowanego studenta
college'u:„Owoc działania nie należy do
aktora; dlatego wyrzeknij się owoców. Działaj, ale wyrzeknij się owoców
działania; poświęć Bogu każdy czyn i wyrzeknij się wszelkiego pragnienia jego
owoców; wzywaj Boga, aby był wykonawcą działania, i całkowicie, bez uciekania
się, wyrzeknij się wszelkich śladów przywiązania do owoców działania”. Przez
cały ten tydzień próbowałem napisać pracę zaliczeniową z mojego pierwszego i
jedynego kursu politologii. Studiowaliśmy filozofię i przywództwo w
amerykańskim ruchu na rzecz praw obywatelskich. Czytałem Fredericka Douglasa,
Martina Luthera Kinga, J., Eldridge'a Cleavera, Malcolma X i niezliczonych
innych czarnoskórych polityków. Profesor poprosił nas, abyśmy napisali jeden
artykuł, aby zebrać to wszystko w całość. To było na jedyną ocenę z tego
przedmiotu. Podjąłem się prawie niemożliwego zadania i po tygodniu udało mi się
zmiąć ponad 20 kartek pierwszej strony. Byłem w panice. Jak miałem cieszyć się
przerwą na Święto Dziękczynienia, która właśnie nadeszła, gdy musiałem napisać
ten artykuł? Postanowiłam
wycofać się do mieszkania brata, gdzie zaledwie rok wcześniej radość miłości
Boga dotknęła moją spragnioną duszę. W wigilię Święta Dziękczynienia usiadłem z
papierem na biurku, długopisem w dłoni i zapaliłem świecę przed zdjęciem Sai
Baby. Modliłem się: „O Boże, cześć! Wzywa Cię Al Levy. Czy możesz napisać dla
mnie ten artykuł o myśli politycznej czarnoskórych polityków? Jesteś sprawcą
wszystkich czynów, mówcą wszystkich słów, myślicielem wszystkich myśli. Proszę
więc, napisz to i zbierz owoce. Oddaję ci to wszystko. Dzięki.” Pisał
przez następne szesnaście godzin. Za każdym razem, gdy wydawało mi się, że znalazłem
się w impasie, ponownie wzywałem Babę o pomoc, modląc się tak, jak robiłem to
wcześniej. Artykuł
został napisany na maszynie do pisania w następnym tygodniu w college'u i
oddany. Tuż przed Bożym Narodzeniem otrzymałem go z powrotem. Profesor napisał:
„To jest dobra praca. Masz łatwość pisania. Kiedy pisałeś o Martinie Lutherze
Kingu, słyszałem, jak Martin Luther King mówi; kiedy wspominałeś Fredericka
Douglasa, brzmiało to tak, jakby przemawiał Douglas; a kiedy odniosłeś się do
Malcolma X, to było tak, jakby to on mówił. Dobra robota. Ocena A.” (najwyższa) Oczywiście
była to dobrze wykonana robota przez Sai Babę. Przyniósł esencję tych odważnych
przywódców, którzy rzeczywiście opuścili ziemski plan, i umieścił ich myśli i
słowa bezpośrednio w tym artykule. Dziękuję Babo!Przez
następne trzynaście lat mojego doświadczenia edukacyjnego wzywałem mojego Sai
Babę, aby wykonywał pracę i zbierał owoce. Dzięki Jego łasce uzyskałem tytuł
licencjata z psychologii i magistra z pracy socjalnej na Uniwersytecie Columbia.
Odebranie profesjonalnego szkolenia z psychoanalizy było trudne, ale On
poprowadził mnie przez Filadelfijską Szkołę Psychoanalizy i na studia
podyplomowe, gdzie po raz kolejny modliłem się, abym przeszedł przez program. Kiedy
przystępowałem do tego programu doktoranckiego z psychoanalizy, uniwersytet nie
był jeszcze akredytowany, ale dziekan zapewnił nas, że tak będzie i że
wszystkie stopnie naukowe będą wstecznie honorowane z pełnym statusem akredytacji.
Zdecydowałem się zapisać. Podczas studiów doktoranckich zaproponowano mi
zaliczenie programu w ciągu jednego roku, pod warunkiem napisania oryginalnej
pracy doktorskiej na temat psychoanalityczny. Powiedzieli, że moje poprzednie
szkolenie podyplomowe kwalifikuje mnie do takiej możliwości. Programy
doktoranckie są znane z tego, że są strasznie żmudne
i brutalnie torturujące, a ich ukończenie zajmuje od pięciu do dziesięciu lub
więcej lat. Zachwycony możliwością uwolnienia się od całego tego edukacyjnego
rygoru, którego byłem więźniem przez ponad 25 lat, skorzystałem z ich rocznej
oferty. Jak
zawsze modliłem się do mojego Baby: „Proszę, drogi Babo, napisz ten doktorat.
Baba, jesteś sprawcą wszystkich czynów, mówcą wszystkich słów, myślicielem
wszystkich myśli. Proszę, mój Ojcze-Matko Boże, napisz tę pracę i również zbierz
jej owoce. Dziękuję”. (Do tej pory trochę dojrzałem w mojej relacji z Bogiem,
więc pominąłem część „O Boże, cześć! Wzywa Cię Al Levy”. Pomyślałem, że już
mnie zna, bo tak często miałem kłopoty i tak bardzo prosiłem Go o pomoc). Ale
kiedy rok dobiegł końca, skończyłem tylko pierwszą połowę lektur niezbędnych do
napisania tej pracy. Minęły dwa lata. Czytanie i robienie notatek zostało
zakończone, ale ku mojej rozpaczy nie rozpocząłem pisania. Wciąż modliłam się
do Baby i miałam nadzieję, że wbrew wszelkim przeciwnościom stawianym przez mój
umysł, On mnie nie opuścił. Minął trzeci rok i napisałem trochę tekstu, który
został odrzucony przez doktorancką komisję. Nie spodobał im się mój temat:
„Psychoanaliza i medytacja”. Co miałem zrobić? Modliłem się, aby nic nie robić
i pozwolić Babie robić wszystko. W ciągu następnych sześciu miesięcy komisja
doktorancka zaakceptowała temat bez pytania: „Badania psychoanalitycznego leczenia
medytującego pacjenta”. Podczas mojego studenckiego stażu psychoanalitycznego
odkryłem, że niektórzy z moich pacjentów medytowali i kontynuowali praktykę
podczas leczenia. Postanowiłem zbadać medytujących pacjentów, aby zobaczyć, czy
wypadli lepiej w psychoanalizie niż moi niemedytujący pacjenci. Nadal
modliłem się do Baby, ale przez cały czas w mojej głowie rodziło się pytanie:
„Baba, , skoro dali specjalne pozwolenie na ukończenie studiów w ciągu jednego
roku, to dlaczego trwa to tak długo?” I narzekałem: „Każdy trzymiesięczny semestr
kosztuje tysiąc pięćset dolarów, Baba. Czy nie możemy trochę przyspieszyć?” W
czerwcu 1985 roku, po czterech i pół roku, praca doktorska została ukończona.
Komisja doktorancka zatwierdziła rozprawę z niewielkimi poprawkami. W następnym
miesiącu otrzymałem dzięki łasce mojego Baby list od dziekana uniwersytetu z
gratulacjami z powodu uzyskania długo oczekiwanego stopnia doktora. Czas był
właściwy! W ciągu ostatnich dwóch tygodni wszyscy studenci i absolwenci
uniwersytetu otrzymali list od nowego dziekana stwierdzający, że szkoła
podyplomowa otrzymała po dwunastu latach pełną akredytację Midwest Regional Committee of Colleges and Universities, a także akredytację przez Komisję akredytacyjną
uniwersytetów i szkół wyższych w Ameryce, obowiązującą od marca 1985 r. Był
to pierwszy program „uniwersytet bez murów” w Stanach Zjednoczonych, który otrzymał
pełne uznanie. Jednak wbrew zapewnieniom byłego dziekana – obecny dziekan i
wydział z przykrością zawiadamiają, że wszyscy absolwenci, którzy uzyskali
stopnie naukowe przed 1 marca 1985 r. będą pozbawieni tytułu przez Komitet Regionalny
Środkowego Zachodu.„Dzięki
ci, Boże!” - wykrzyknąłem. Mój Baba ocalił mnie od nieprzewidzianej tragedii.
Gdybym ukończył studia doktoranckie wcześniej niż cztery i pół roku, które mi
to zajęło, mój stopień naukowy nie zostałby w pełni uznany. Baba znowu to
zrobił. Jego wyczucie czasu było idealne! Myślami
kieruję się do was wszystkich, którzy mogą zmagać się z uciążliwym, a czasem
nieznośnym zadaniem doświadczenia edukacyjnego, nie mówiąc już o trwającym
procesie samego życia. Módlcie się do Pana, aby wykonał całą pracę i zebrał jej
owoce. Nie traćcie wiary! Bo to prawda:„Panie Boże
Wszechmogący, Sai Babo mój umiłowany, jesteś wykonawcą wszystkich czynów, mówcą
wszystkich słów, myślicielem wszystkich myśli. Powierzam to wszystko Tobie.
Proszę więc, zbierz owoce wszystkich moich myśli, słów i czyny. Dziękuję Ci,
Baba”. I na końcu dodałem: „Kocham cię”.A
teraz, jakbym obudził się ze snu, znów siedzę przy biurku i czekam na kolejnego
pacjenta. Ta pamięć o przeszłości odnowiła moją wiarę, dała nadzieję, że w tym
zagubionym świecie widać światło miłości. Nie, światło miłości jest nie tylko
widzialne, ale także przemieniające. Ponieważ
przekształciło moje życie z desperackiego poszukiwania miłości w głębokie pragnienie
dawania miłości innym. Szukałem po omacku w ciemności i znalazłem szczęście i
piękno kwitnące pośród walczącej ludzkości. Co jeszcze bardziej cudowne, moje
życie zmieniło się z troski o siebie na dzielenie ciężarów życia, które wydają
się dźwigać inni. Prawdziwą wartością tego życia, które nazywam „swoim”, stało
się intensywne pragnienie odpowiedzi na krzyk bólu innego – mojej własnej Jaźni
w przebraniu.Dzięki łasce
Boga kocham i w tej miłości daję. Modlę się, aby dawanie było tak stałe i tak
głębokie, aby pewnego dnia móc uświadomić sobie jedność dawcy i odbiorcy –
prawdziwej natury bytu – wiecznej w tej świadomości. Mówią,
że Bóg jest wszechobecny. Gdziekolwiek spojrzę, widzę teraz Jego dzieło. Widzę
Go. Tak, Bóg żyje i ma się dobrze. Mieszka w Puttaparthi. Znaleźliśmy go. Możemy
zobaczyć Jego twarz i żyć!Niech Jego
błogosławieństwa wypełnią nasze życie i dotkną wszystkich, których spotykamy. „Twoje
serce jest Moim domem! Swami będzie strzegł czystości twojego serca, które jest
Jego domem. Swami pobłogosławi cię Swoją obecnością wokół, obok, za i przed tobą.
Pamiętaj zawsze o trzech rzeczach: zawsze służ, gdziekolwiek jesteś. Szukaj
okazji, by pomagać innym. Nigdy nie trać okazji do wykorzystania swoich
umiejętności i entuzjazmu dla złagodzenia smutku, bólu i cierpienia. Ponownie,
nie pomijaj, nie zaniedbuj ani nie odkładaj na później swojej własnej praktyki
duchowej. Przede wszystkim miej wiarę, że Swami jest z zawsze z tobą i wszędzie”.- Sathya Sai BabaZ książki „Transformation of the
Heart”tłum. E.GG.
Dwudziesta
pacjentka tego tygodnia właśnie opuściła mój gabinet. Jak wielu ludzi, czuje
się samotna i zagubiona w świecie, w którym wartości duchowe są często
lekceważone, a słowo Boga ignorowane. W rozpaczy odczuwa brak miłości w swoim
życiu, tak jak większość z nas, złapana na planecie cierpiącej pod ciężarem
tortur materialnych wartości i perspektyw. Współczesna Ziemia to świat, w
którym zaprzecza się prawdzie, potępia się prawość, nieużywanie przemocy jest
tylko ideałem, spokój ducha jest snem, a bezwarunkowa miłość jest jedynie
wizją.
Czuję
jej smutek. Czuję jej ból. Jej samotność staje się moją samotnością, a jej
rozpacz moją rozpaczą, ale tylko na chwilę. Bo znalazłem wyjście z tej ciemności,
z tej beznadziejności. Moja izolacja i uwięzienie ustąpiły miejsca otwartości i
wolności. A bezsilność, którą kiedyś odczuwałem, teraz dzięki łasce Bożej
ustąpiła miejsca niesieniu pomocy.
Kontemplując
moje życie i pojawienie się w nim Awatara, moja uwaga cofa się w czasie przez
lata, aż do moich pierwszych narodzin. Duchowo
pierworodnego, to znaczy będącego w świadomości Boga.
To
było Święto Dziękczynienia, 1971 rok.
Mój
brat Lou, dwa i pół roku młodszy ode mnie, zaprosił mnie do swojego mieszkania
we wschodniej części Manhattanu przed wspólną podróżą na Long Island do naszych
rodziców na Święto Dziękczynienia. Oni jedli tradycyjnego indyka, a my uparcie
jedliśmy tylko warzywa. Nasi rodzice myśleli, że jesteśmy buntowniczy, ale
tolerowali tę naszą nową modę. Poprzedniej wiosny, kiedy byłem na pierwszym
roku studiów, oboje nauczyliśmy się popularnej formy medytacji. Lou i ja
lubiliśmy siedzieć w ciszy. Staliśmy się też zagorzałymi wegetarianami.
Oczywiście bardzo nie podobało się to naszemu ojcu, który był właścicielem
hurtowni rybnej na targu rybnym Fulton na południowym krańcu Manhattanu.
Wszedłem po
schodach na trzecie piętro do zrujnowanego mieszkania, co stanowiło wyraźny kontrast
z domem wyższej klasy średniej, w którym dorastaliśmy z bratem. Zapukałem do
drzwi u szczytu schodów i otworzył mi wysoki młody mężczyzna. Mimo moich
poważnych wątpliwości potwierdził, że rzeczywiście jest tu mieszkanie mojego
brata.
Czułem
zapach kwiatowej esencji unoszący się w moim kierunku z wnętrza i słyszałem najdziwniejszą
muzykę, muzykę tak radosną, że napełniała mnie uczuciem czystej rozkoszy. Wpadłam
do mieszkania, zataczając po żydowsku małe kółka, trzymając ręce wysoko nad
głową. Docierając do sypialni mojego brata, przywitałem się z nim:
„Cześć Lou!”
Siedział
na podłodze na macie i ze zdziwieniem dowiedziałem się, że nazwał ją swoim łóżkiem.
Wybuchnął śmiechem, widząc mnie tak szczęśliwego (dziwne zjawisko), wykonującego
jeszcze dziwniejszy taniec na środku jego pokoju.
„Jak leci?” -
zapytał.
Entuzjastycznie
odpowiedziałem: „Jestem tak szczęśliwy, że nie mogę powstrzymać się od tańca.
Ta muzyka jest cudowna! Kto to śpiewa?”
Lou
odpowiedział: „Och, to Sai Baba śpiewa bhadżany”.
„Kim on
jest?" - zapytałam.
Jego
odpowiedź wprawiła mnie w zakłopotanie: „On jest Bogiem. Mieszka w Indiach”.
Natychmiast
mój taniec ustał. Widzisz, ponad dziesięć lat wcześniej zakończyłem swoją
relację z Bogiem. Hebrajska szkoła była wyczerpującym doświadczeniem, podczas
którego nauczyciele na przemian wydzierali się na mnie za nieznajomość
żydowskich modlitw, a po lekcjach byliśmy bici łańcuchami rowerowymi przez
starszych uczniów, którzy mieli trochę za dużo frustracji dwa razy w tygodniu przez
półtorej godziny.
W
swoim życiu nie udało mi się znaleźć ani jednej osoby, która mówiąc o Bogu i
kierując mną w zrozumieniu mojej religii, potrafiła ją reprezentować bez
gniewu, egoizmu i ogólnej małostkowości. Jak więc Bóg mógł istnieć, skoro w
moim życiu było tak mało miłości? Poza tym, co z Żydami w czasie II wojny
światowej? Więc jeśli Bóg istniał, to nie lubiłem go, a poza tym, jak można
kogoś nazywać Bogiem?
Tak
właśnie pomyślałem i poczułem, jak skończyłem tańczyć w mieszkaniu mojego brata
w Święto Dziękczynienia 1971 roku. W moim życiu było zbyt wiele smutku, by
uznać istnienie Boga, a tym bardziej Jego miłość, która zdawała się nie być na
mojej drodze. Poza tym holokaust był dobrym usprawiedliwieniem dla mojego
ateizmu. A jakby tego było mało, ponieważ byłem Żydem, Bóg był bez formy i z
pewnością według mnie nie mógł być człowiekiem.
Zaśmiałem się
arogancko i złośliwie odparłem:
„Boże! Jaki
Bóg? Ten z twoich fantazji? Daj spokój!”
Moja
arogancja była bez wątpienia owocem kariery edukacyjnej, która opierała się na
„intelekcie”, ale niestety brakowało jej moralnego przygotowania. I czułem, jak
narasta we mnie złość, złość, którą odczuwałem w dzieciństwie – zrodzoną ze
smutku, samotności, braku przyjaciół, z braku miłości, z braku bycia kochanym i
nierozumianym.
Odpowiedź Lou
uderzyła mnie dokładnie tam, gdzie mój uparty intelekt był najbardziej bezbronny:
„Przekonaj
się sam. Poczytaj o Nim”.
W
święto Chanuka (lub Boże Narodzenie, jeśli wolisz; mój brat też wierzył w
Jezusa) Lou dał mi książkę pod tytułem: „Baba” autorstwa Arnolda Schulmana. W
ciągu kilku dni niechętnie otworzyłem i przeczytałem. Po dziesięciu stronach
odłożyłem książkę, mój umysł był odrętwiały. W rzeczywistości wydawało mi się,
że mój umysł się zatrzymał – rzecz niemożliwa, zwłaszcza dla mnie. Po kilku
zbyt krótkich chwilach zaczęło się znowu, ale jedyne, o czym mogłem myśleć, to:
„O mój Boże! To jest Bóg!” W stanie czystego podniecenia podniosłem słuchawkę i
wybrałem numer do brata.
„Lou, masz
rację! To jest Bóg! Sathya Sai Baba jest Bogiem! Co mam teraz zrobić?”
Spokojnie
odpowiedział: „Zrelaksuj się. Usiądź i medytuj. Kiedy się zobaczymy,
porozmawiamy o tym więcej. Czytaj dalej”.
To
był początek i, dodam, dopiero początek wspaniałej, hojnej łaski, jaką Baba
wylewał na mnie.
W następnym
roku, czytając Jego książki, zatytułowane Sathya
Sai Speaks, tomy: I, II, III itd., pośród skarbnicy nauk, natknąłem się na
to, co uważałem za najbardziej praktyczne dla przepracowanego studenta
college'u:
„Owoc działania nie należy do
aktora; dlatego wyrzeknij się owoców. Działaj, ale wyrzeknij się owoców
działania; poświęć Bogu każdy czyn i wyrzeknij się wszelkiego pragnienia jego
owoców; wzywaj Boga, aby był wykonawcą działania, i całkowicie, bez uciekania
się, wyrzeknij się wszelkich śladów przywiązania do owoców działania”.
Przez
cały ten tydzień próbowałem napisać pracę zaliczeniową z mojego pierwszego i
jedynego kursu politologii. Studiowaliśmy filozofię i przywództwo w
amerykańskim ruchu na rzecz praw obywatelskich. Czytałem Fredericka Douglasa,
Martina Luthera Kinga, J., Eldridge'a Cleavera, Malcolma X i niezliczonych
innych czarnoskórych polityków. Profesor poprosił nas, abyśmy napisali jeden
artykuł, aby zebrać to wszystko w całość. To było na jedyną ocenę z tego
przedmiotu. Podjąłem się prawie niemożliwego zadania i po tygodniu udało mi się
zmiąć ponad 20 kartek pierwszej strony. Byłem w panice. Jak miałem cieszyć się
przerwą na Święto Dziękczynienia, która właśnie nadeszła, gdy musiałem napisać
ten artykuł?
Postanowiłam
wycofać się do mieszkania brata, gdzie zaledwie rok wcześniej radość miłości
Boga dotknęła moją spragnioną duszę. W wigilię Święta Dziękczynienia usiadłem z
papierem na biurku, długopisem w dłoni i zapaliłem świecę przed zdjęciem Sai
Baby. Modliłem się: „O Boże, cześć! Wzywa Cię Al Levy. Czy możesz napisać dla
mnie ten artykuł o myśli politycznej czarnoskórych polityków? Jesteś sprawcą
wszystkich czynów, mówcą wszystkich słów, myślicielem wszystkich myśli. Proszę
więc, napisz to i zbierz owoce. Oddaję ci to wszystko. Dzięki.”
Pisał
przez następne szesnaście godzin. Za każdym razem, gdy wydawało mi się, że znalazłem
się w impasie, ponownie wzywałem Babę o pomoc, modląc się tak, jak robiłem to
wcześniej.
Artykuł
został napisany na maszynie do pisania w następnym tygodniu w college'u i
oddany. Tuż przed Bożym Narodzeniem otrzymałem go z powrotem. Profesor napisał:
„To jest dobra praca. Masz łatwość pisania. Kiedy pisałeś o Martinie Lutherze
Kingu, słyszałem, jak Martin Luther King mówi; kiedy wspominałeś Fredericka
Douglasa, brzmiało to tak, jakby przemawiał Douglas; a kiedy odniosłeś się do
Malcolma X, to było tak, jakby to on mówił. Dobra robota. Ocena A.” (najwyższa)
Oczywiście
była to dobrze wykonana robota przez Sai Babę. Przyniósł esencję tych odważnych
przywódców, którzy rzeczywiście opuścili ziemski plan, i umieścił ich myśli i
słowa bezpośrednio w tym artykule. Dziękuję Babo!
Przez
następne trzynaście lat mojego doświadczenia edukacyjnego wzywałem mojego Sai
Babę, aby wykonywał pracę i zbierał owoce. Dzięki Jego łasce uzyskałem tytuł
licencjata z psychologii i magistra z pracy socjalnej na Uniwersytecie Columbia.
Odebranie profesjonalnego szkolenia z psychoanalizy było trudne, ale On
poprowadził mnie przez Filadelfijską Szkołę Psychoanalizy i na studia
podyplomowe, gdzie po raz kolejny modliłem się, abym przeszedł przez program.
Kiedy
przystępowałem do tego programu doktoranckiego z psychoanalizy, uniwersytet nie
był jeszcze akredytowany, ale dziekan zapewnił nas, że tak będzie i że
wszystkie stopnie naukowe będą wstecznie honorowane z pełnym statusem akredytacji.
Zdecydowałem się zapisać. Podczas studiów doktoranckich zaproponowano mi
zaliczenie programu w ciągu jednego roku, pod warunkiem napisania oryginalnej
pracy doktorskiej na temat psychoanalityczny. Powiedzieli, że moje poprzednie
szkolenie podyplomowe kwalifikuje mnie do takiej możliwości. Programy
doktoranckie są znane z tego, że są strasznie żmudne
i brutalnie torturujące, a ich ukończenie zajmuje od pięciu do dziesięciu lub
więcej lat. Zachwycony możliwością uwolnienia się od całego tego edukacyjnego
rygoru, którego byłem więźniem przez ponad 25 lat, skorzystałem z ich rocznej
oferty.
Jak
zawsze modliłem się do mojego Baby: „Proszę, drogi Babo, napisz ten doktorat.
Baba, jesteś sprawcą wszystkich czynów, mówcą wszystkich słów, myślicielem
wszystkich myśli. Proszę, mój Ojcze-Matko Boże, napisz tę pracę i również zbierz
jej owoce. Dziękuję”. (Do tej pory trochę dojrzałem w mojej relacji z Bogiem,
więc pominąłem część „O Boże, cześć! Wzywa Cię Al Levy”. Pomyślałem, że już
mnie zna, bo tak często miałem kłopoty i tak bardzo prosiłem Go o pomoc).
Ale
kiedy rok dobiegł końca, skończyłem tylko pierwszą połowę lektur niezbędnych do
napisania tej pracy. Minęły dwa lata. Czytanie i robienie notatek zostało
zakończone, ale ku mojej rozpaczy nie rozpocząłem pisania. Wciąż modliłam się
do Baby i miałam nadzieję, że wbrew wszelkim przeciwnościom stawianym przez mój
umysł, On mnie nie opuścił. Minął trzeci rok i napisałem trochę tekstu, który
został odrzucony przez doktorancką komisję. Nie spodobał im się mój temat:
„Psychoanaliza i medytacja”. Co miałem zrobić? Modliłem się, aby nic nie robić
i pozwolić Babie robić wszystko. W ciągu następnych sześciu miesięcy komisja
doktorancka zaakceptowała temat bez pytania: „Badania psychoanalitycznego leczenia
medytującego pacjenta”. Podczas mojego studenckiego stażu psychoanalitycznego
odkryłem, że niektórzy z moich pacjentów medytowali i kontynuowali praktykę
podczas leczenia. Postanowiłem zbadać medytujących pacjentów, aby zobaczyć, czy
wypadli lepiej w psychoanalizie niż moi niemedytujący pacjenci.
Nadal
modliłem się do Baby, ale przez cały czas w mojej głowie rodziło się pytanie:
„Baba, , skoro dali specjalne pozwolenie na ukończenie studiów w ciągu jednego
roku, to dlaczego trwa to tak długo?” I narzekałem: „Każdy trzymiesięczny semestr
kosztuje tysiąc pięćset dolarów, Baba. Czy nie możemy trochę przyspieszyć?” W
czerwcu 1985 roku, po czterech i pół roku, praca doktorska została ukończona.
Komisja doktorancka zatwierdziła rozprawę z niewielkimi poprawkami. W następnym
miesiącu otrzymałem dzięki łasce mojego Baby list od dziekana uniwersytetu z
gratulacjami z powodu uzyskania długo oczekiwanego stopnia doktora. Czas był
właściwy! W ciągu ostatnich dwóch tygodni wszyscy studenci i absolwenci
uniwersytetu otrzymali list od nowego dziekana stwierdzający, że szkoła
podyplomowa otrzymała po dwunastu latach pełną akredytację Midwest Regional Committee of Colleges and Universities, a także akredytację przez Komisję akredytacyjną
uniwersytetów i szkół wyższych w Ameryce, obowiązującą od marca 1985 r.
Był
to pierwszy program „uniwersytet bez murów” w Stanach Zjednoczonych, który otrzymał
pełne uznanie. Jednak wbrew zapewnieniom byłego dziekana – obecny dziekan i
wydział z przykrością zawiadamiają, że wszyscy absolwenci, którzy uzyskali
stopnie naukowe przed 1 marca 1985 r. będą pozbawieni tytułu przez Komitet Regionalny
Środkowego Zachodu.
„Dzięki
ci, Boże!” - wykrzyknąłem. Mój Baba ocalił mnie od nieprzewidzianej tragedii.
Gdybym ukończył studia doktoranckie wcześniej niż cztery i pół roku, które mi
to zajęło, mój stopień naukowy nie zostałby w pełni uznany. Baba znowu to
zrobił. Jego wyczucie czasu było idealne!
Myślami
kieruję się do was wszystkich, którzy mogą zmagać się z uciążliwym, a czasem
nieznośnym zadaniem doświadczenia edukacyjnego, nie mówiąc już o trwającym
procesie samego życia. Módlcie się do Pana, aby wykonał całą pracę i zebrał jej
owoce. Nie traćcie wiary! Bo to prawda:
„Panie Boże
Wszechmogący, Sai Babo mój umiłowany, jesteś wykonawcą wszystkich czynów, mówcą
wszystkich słów, myślicielem wszystkich myśli. Powierzam to wszystko Tobie.
Proszę więc, zbierz owoce wszystkich moich myśli, słów i czyny. Dziękuję Ci,
Baba”. I na końcu dodałem: „Kocham cię”.
A
teraz, jakbym obudził się ze snu, znów siedzę przy biurku i czekam na kolejnego
pacjenta. Ta pamięć o przeszłości odnowiła moją wiarę, dała nadzieję, że w tym
zagubionym świecie widać światło miłości. Nie, światło miłości jest nie tylko
widzialne, ale także przemieniające.
Ponieważ
przekształciło moje życie z desperackiego poszukiwania miłości w głębokie pragnienie
dawania miłości innym. Szukałem po omacku w ciemności i znalazłem szczęście i
piękno kwitnące pośród walczącej ludzkości. Co jeszcze bardziej cudowne, moje
życie zmieniło się z troski o siebie na dzielenie ciężarów życia, które wydają
się dźwigać inni. Prawdziwą wartością tego życia, które nazywam „swoim”, stało
się intensywne pragnienie odpowiedzi na krzyk bólu innego – mojej własnej Jaźni
w przebraniu.
Dzięki łasce
Boga kocham i w tej miłości daję. Modlę się, aby dawanie było tak stałe i tak
głębokie, aby pewnego dnia móc uświadomić sobie jedność dawcy i odbiorcy –
prawdziwej natury bytu – wiecznej w tej świadomości.
Mówią,
że Bóg jest wszechobecny. Gdziekolwiek spojrzę, widzę teraz Jego dzieło. Widzę
Go. Tak, Bóg żyje i ma się dobrze. Mieszka w Puttaparthi. Znaleźliśmy go. Możemy
zobaczyć Jego twarz i żyć!
Niech Jego
błogosławieństwa wypełnią nasze życie i dotkną wszystkich, których spotykamy.
„Twoje
serce jest Moim domem! Swami będzie strzegł czystości twojego serca, które jest
Jego domem. Swami pobłogosławi cię Swoją obecnością wokół, obok, za i przed tobą.
Pamiętaj zawsze o trzech rzeczach: zawsze służ, gdziekolwiek jesteś. Szukaj
okazji, by pomagać innym. Nigdy nie trać okazji do wykorzystania swoich
umiejętności i entuzjazmu dla złagodzenia smutku, bólu i cierpienia. Ponownie,
nie pomijaj, nie zaniedbuj ani nie odkładaj na później swojej własnej praktyki
duchowej. Przede wszystkim miej wiarę, że Swami jest z zawsze z tobą i wszędzie”.
- Sathya Sai Baba
Z książki „Transformation of the
Heart”
tłum. E.GG.