Od dzieciństwa wierzyłem, że dzięki zdolnościom
umysłowym, ciężkiej pracy i szczęściu mogę osiągnąć większość tego, czego
pragnę. Moja definicja pragnień to dobra materialne i status społeczny. Kiedy
dwadzieścia pięć lat temu przyjechałem do Stanów Zjednoczonych, moim celem była
ciężka praca i odniesienie sukcesu w świecie biznesu. Dzięki łasce Bożej mam
teraz dobrą pracę, zdrową rodzinę, odniosłem spore sukcesy w biznesie bankowym,
gdzie zyskałem trochę stabilności finansowej. Piętnaście lat temu zostałem członkiem naszego
lokalnego ośrodka Sai Baby. Zacząłem czytać i słuchać o naukach Swamiego, ale
początkowo interesowały mnie tylko melodyjne bhadżany. Żyłem wtedy w dwóch
różnych światach. Jednym z nich był ten „zwykły”, a drugim satsang Sai Baby. Wartości i rodzaj kontaktów towarzyskich w tych
dwóch światach były zupełnie różne i celowo trzymałem je oddzielnie. Moje życie
było dobre i stawało się coraz lepsze; dlatego nie widziałem powodu, aby się
zreformować. Jednak w miarę jak przesiadywałem w kolejnych kołach naukowych i
coraz bardziej zaczynałem rozumieć nauki Swamiego, zaczęło do mnie docierać, że
coś jest nie tak. Nie wystarczyło być wielbicielem na pół etatu. Musiałem
raczej zmienić swoje życie, aby szukać i urzeczywistniać Boga w sobie. Ta
świadomość początkowo doprowadziła do jednego z najbardziej depresyjnych
okresów w moim życiu. Urodziłem się i wychowałem w Indiach w rodzinie z klasy średniej.
Dzięki woli Baby i ogromnym wyrzeczeniom ze strony moich rodziców ukończyłem
studia podyplomowe w Stanach, znalazłem pracę i wreszcie widziałem „owoce mojej
pracy”, a przynajmniej tak mi się wydawało. Życie układało mi się bardzo dobrze.
Miałem pracę, dobre dochody, dom, samochody, wspaniałą rodzinę i świat dóbr
materialnych w zasięgu ręki. Czy nie o to w tym wszystkim chodziło? Martwiłem
się tylko o następny awans, szkolne stopnie dzieci, zdrowie i nowe fantazyjne
ulepszenia naszych dóbr materialnych. Dopóki miałem wyobraźnię, cierpliwość i
czas, nie było żadnych ograniczeń. Byłem na dobrej drodze. Jednak w ośrodku Sai
Baby dyskusje zaczęły poważnie wpływać na mój sposób myślenia. Zaczęło mi
świtać, że żaden z moich ziemskich celów nie powinien być ważny. Po głębszej
introspekcji uderzyło mnie, że końcowe rezultaty tych celów, światowe dobra,
nie są trwałe; jutro wszystko może zniknąć. Badając wydarzenia wokół mnie,
zaczęło mi świtać, że tak wiele z tego, co dzieje się z ludźmi, było poza ich
kontrolą. Najzdolniejsi i najciężej pracujący nie zawsze docierali na szczyt
(pomyślałem, że mają słabe umiejętności interpersonalne). Ci, którzy odnieśli
największy sukces, zostali nagle bez grosza przy duszy (myślałem, że źle
planowali). Przeciętna osoba, która wydawała się wkładać minimalny wysiłek,
wystrzeliła na szczyt (spuścizna rodzinna, pomyślałem). Biedni i bezdomni narkomani
marnieją (lenistwo, pomyślałem). Najbardziej ostrożny kierowca może ulec
śmiertelnemu wypadkowi, podczas gdy osoba otyła z najgorszymi nawykami
żywieniowymi może żyć bardzo długo. W końcu zacząłem rozumieć, że tylko dzięki
karmie i łasce Bożej miałem całe to szczęście. Co więcej, nawet posiadane
możliwości, pragnienia, energia i zdolności do bycia produktywnym były boskim
darem. Stało się jasne, że posiadanie nie jest warte wysiłku, że muszę szukać
stałego źródła szczęścia. Jak możecie sobie wyobrazić, wszystkie te „rewelacje” spowodowały
ogromne zamieszanie i stres. Nie byłem pewien, jak sobie poradzić z konfliktem,
który toczył się wewnątrz mnie. Chodziłem na rekolekcje i spotykałem ludzi,
których uważałem za znacznie bardziej urzeczywistnionych, ale oni przeżywali te
same zmagania, co ja. Zastanawiałem się, czy marnuję czas, kiedy spędzam długie
godziny w pracy i wybieram osobiste i rodzinne poświęcenia, a przecież cały wysiłek
można skierować na urzeczywistnienie Boga. Byłem na złej drodze, ale nie
wiedziałem, jak się zatrzymać i zmienić. Potrzebowałem zabezpieczenia finansowego,
aby spłacić kredyt hipoteczny i wysłać dwóch synów na studia. Potrzebowałem
awansu zawodowego, aby zaspokoić moje dominujące ego. Czułem się, jakbym był na
ruchomej bieżni: gdybym się zatrzymał, spadłbym. Nie mogłem zignorować tego, co
mówił Sai Baba, ponieważ tydzień po tygodniu kółka studyjne wbijały mi do głowy
to samo przesłanie: jedynym celem życia jest urzeczywistnienie Boga. Jednak nie
mogłem zrozumieć, co to konkretnie dla mnie znaczyło ani jaka jest formuła, aby
stać się rozwiniętą duszą. Chciałem się tam dostać, ale musiałem wymyślić własną
drogę. Początkowo moje reakcje na czytanie książek o Babie sprawiały, że
czułem się bardziej zdumiony niż przemieniony. Pierwsza książka, „Człowiek
cudów” Howarda Murpheta, był zdecydowanie bestsellerem, od którego nie mogłem
się oderwać. Intrygowały mnie cuda, a nie fakt, że Bóg jest wszechmocny i może
zrobić wszystko, co zechce. Następnie kupiłem serię książek opisujących osobiste
doświadczenia, które wzmocniły moją wiarę w to, że Bóg może czynić cuda, ale
nie uświadomiły mi potrzeby wiary w Boga. Następnie ukończyłem serię wydań Wahini autorstwa Sai Baby, które były
łatwe do odczytania, ale niezwykle skomplikowane do przyswojenia. Znalazłem bardzo
wygodne wytłumaczenie, że wiele z tego, co czytałem, a czego nie rozumiałem,
bardziej odnosi się do osób prowadzących mniej „agresywne” zajęcia życiowe,
takie jak nauczyciele, kaznodzieje i pracownicy socjalni. Przekonałem się, że
przesłania Baby są skierowane do tych, którzy wkraczają w czwarty etap życia,
etap wyrzeczenia. Przyjąłem, że skoro jestem na etapie gospodarza i nie
wyrządzam nikomu krzywdy, mogę kontynuować życie w ten sposób. Potem usłyszałem, jak dr John Hislop, jeden z
pierwszych wielbicieli Swamiego w Ameryce, przemawiał na jednym z naszych
regionalnych zjazdów i byłem wystarczająco poruszony, aby przeczytać jego
książkę „Mój Baba i ja”. Samą istotą życia, celem każdego działania, kogokolwiek,
jest ewolucja ku boskości. To mnie prawie zwaliło z nóg. To nie tylko bhadżany,
nie tylko czas spędzony na modlitwie, nie tylko czas w ośrodku, ale wszystko,
co robiłem, każdy mój oddech, prowadziły do tej ewolucji. Uznałem, że wszystko
jest w porządku, mogę kontynuować wszystko to, co robiłem do tej pory, dopóki
nie będę gotowy do przejścia na emeryturę i być może wtedy powrócę do nauk
Baby. Ale nauczyłem się też innej lekcji: kiedy Baba cię „złapie cię na wędkę”,
nie wypuści cię tak łatwo. Powoli, pewnie, a czasem boleśnie sprawia, że chcesz
się zmienić. I wiedziałem, że rozpoczęła się moja powolna i pewna przemiana. Następny etap mojego rozwoju był najtrudniejszy i najbardziej bolesny.
Odczuwałem intensywny konflikt wewnętrzny, gdy rozważałem rezygnację z „zawodu
biznesowego” i podjęcie mniej agresywnego i mniej czasochłonnego stylu życia –
mniej zależnego od tytułu, bogactwa i sukcesu, a bardziej skoncentrowanego na
działaniach służebnych, medytacji i poszukiwaniach duszy. Kiedy dręczyły mnie te myśli, gazety codzienne donosiły o recesji,
zwolnieniach, spadających cenach nieruchomości, bezrobociu, gwałtownie
rosnących kosztach opieki zdrowotnej i inflacji. Moi rodzice właśnie
przeprowadzili się do nas z Indii i trzeba było uwzględnić ich koszty opieki i
ubezpieczenia zdrowotnego. Rzeczywistość była taka, że rezygnacja z jednej
pracy oznaczała znalezienie nowej. Sprzedanie domu i znalezienie tańszej alternatywy,
być może przeprowadzki do Indii, nie było realne, ponieważ nasi nastoletni
chłopcy z pewnością byliby zdruzgotani, a równie dobrze mogliby się zbuntować i
pozostać w Stanach. Albo zwyciężyła mądrość, albo zrozumiałem, że tak
drastyczna korekta nie ma sensu. Ciągle zadawałem sobie pytanie: „Co powinienem
zrobić?”. Moja ciągła walka emocjonalna i ciągła introspekcja doprowadziły mnie
do obecnego etapu ewolucji i rozumowania. Po pierwsze, gdyby Baba chciał, żebym
był kimś innym, po prostu by to zrobił. Baba umieścił mnie w mojej obecnej roli
w tym czasie i miejscu w celu, który tylko On rozumie. Moim wyzwaniem jest
pełnienie tej roli bez złudzeń wielkości i poświęcenie wszystkiego Jemu. Wyzwanie
to wciąż trudno mi realizować, ponieważ często zapominam, że jestem tylko narzędziem
Jego woli. Po drugie, mam wobec rodziny dane przez Niego obowiązki, które mam
obowiązek wypełnić najlepiej jak potrafię: zapewnić im utrzymanie, być filarem,
jeśli potrzebują wsparcia, zaszczepić w nich sposób postępowania i Wartości
zdefiniowane przez Swamiego. Nauczanie ich Wartości, których sam ledwo się
nauczyłem, jest trudne. Podobnie jak wielu nowo nawróconych rodziców, wyznaję
credo: „Rób tak, jak uczę, a nie tak, jak ja robię”. Nauczyłem się, że
pokazywanie poprzez przykład jest o wiele trudniejsze – i, o wiele bardziej skuteczne.
Nasi chłopcy nie są całkowicie przekonani do naszej wiary w Babę. Pielęgnowaliśmy
i zachęcaliśmy ich do niezależnego myślenia, więc ich brak wiary nie powinien
mnie niepokoić, ale jednak przeszkadza mi. Powoli uświadamiam sobie, że należą
do Swamiego i On zrobi dla nich to, co najlepsze. Ważną rzeczą jest to, czy zaszczepiliśmy
w nich pewność siebie, której Baba chciałby, abyśmy ich nauczyli. Pozwólcie, że opowiem wam, o moim niekończącym się dążeniu do
oświecenia, jak radzę sobie z tym, co nazywam trzema składnikami mojego życia:
światem zawodowym, życiem domowym lub rodzinnym oraz duchowym parasolem, który
obejmuje i łączy te dwa elementy. Wydaje się, że podstawowym celem człowieka biznesu
jest zaspokojenie pragnienia udziałowców w zakresie budowania bogactwa, jednak
najsilniejszym przesłaniem Swamiego dla mnie jest pomoc ludzkości. W biznesie
główną motywacją i obowiązkiem menedżera jest osiągnięcie celu korporacji w
postaci zysków poprzez optymalizację jej zasobów, którymi jest głównie kapitał
ludzki. Zanim wpływ nauk Sai Baby mnie złagodził, byłem w stanie zajmować się
sprawami ludzi w oparciu o dobrze określone cele. Obecnie jednak proces oceny
stał się bardzo skomplikowany. Gdy tylko zobaczę Boga w innej osobie, pojawia
się konflikt. Co powinienem zrobić z „dobrą” osobą, która nie chce lub nie jest
w stanie wykonywać swojej pracy i osiągać wyników? Jak długo będę namawiać,
zachęcać, a nawet błagać (i modlić się), zanim podejmę jakieś radykalne działanie?
Trudniejsze staje się pytanie: kim jestem, by osądzać? Moja korporacja mówi, że
to moja praca, ale czy Baba nie mówi, że nie powinniśmy osądzać innych? Uzasadniłem moją odpowiedź na
ten dylemat, zauważając pewne podobieństwa porady Kryszny dla Ardżuny w
przeddzień wielkiej bitwy na Polu Kurukszetra. Moja praca w korporacji to moje
pole bitwy. Muszę odegrać swoją rolę i wypełnić swój obowiązek. Jeśli nie mogę
tego zrobić, powinienem zrezygnować i zająć się czymś, co nie wymaga takich
ocen i decyzji. Odkąd zdecydowałem się zaakceptować to jako swoją rolę, musiałem
wydawać osądy, ale staram się je podejmować bez ego, bez uprzedzeń lub
fałszywego poczucia władzy. Bardzo staram się skoncentrować na jakości i ilości
wysiłków poszczególnych pracowników, a nie na samych osobach, chociaż od czasu
do czasu cienka granica się zaciera. Robię to, co uważam za słuszne dla Baby,
który, moim zdaniem, przyjmuje rolę mojego pracodawcy. W większości przypadków
modlitwa do Baby pomaga mi przynajmniej zweryfikować, czy moje decyzje nie
wynikają z mojego ego, ale raczej ze zrozumienia mojego obowiązku. Jednak nawet
przy całej tej analizie, kontemplacji i racjonalizacji nie zawsze czuję się
komfortowo z tym, kim jestem i co robię. Niektóre z tych konfliktów pojawiają
się, gdy pracuję nad konkurencyjną ofertą dla nowego biznesu. Czasami, gdy
próbujemy opracować strategię, jak uwypuklić nasze mocne strony i ukryć nasze
słabości, graniczy to z niecałkowitą szczerością. Będąc członkiem zespołu Sai Baby,
nigdy nie wybaczyłbym kłamstwa, więc polecam moim kolegom skupić się na naszych
mocnych stronach. Zwykle Swami sprawia, że moi klienci są całkowicie zdominowani
naszymi mocnymi stronami. Są jednak chwile, kiedy czuję, że idziemy na
kompromis z prawdą; poczym wycofuję się z zespołu i zapominam o swoich
obowiązkach jako lidera. Wiem, że nie mogę ukryć się przed moim wyznaczonym
obowiązkiem, ale wiem też, że muszę wypracować skuteczne, możliwe do akceptowania
i uczciwe podejście. Ciężko pracuję, aby wykonać swój obowiązek, nie martwiąc
się o wynik i nie myśląc: „Co z tego będę miał?” Po latach treningu i
udoskonalania umysłu, które nauczyły mnie koncentrować się na takich wynikach,
jak stopnie w kolledżu, awanse i podwyżki w pracy, trudno jest wyzbyć się
nawyku martwienia się o nagrody za moje wysiłki. Największym powodem tego niepokoju
wydaje się być moje przywiązanie i zobowiązania narastające w miarę upływu
czasu: czesne dla dzieci na studia, hipoteka na dom, planowanie emerytury.
Zdaję sobie sprawę, że gdybym miał całkowitą wiarę w Swamiego i ufał, że zawsze
będzie się mną opiekował, nie musiałbym martwić się o przyszłość. Chociaż się
staram, nie jestem jeszcze tak rozwinięty. Moja rodzina i ja ustaliliśmy budżety, aby ograniczyć nasze pragnienia,
a także dawać potrzebującym coraz więcej tego, co Baba nam daje. Prawdziwym
wyzwaniem dla mnie jest dawanie bez poczucia winy lub poczucia, że dawanie jest
wymogiem. Niestety, nadal chcę mieć błahe przedmioty, więc opracowałem zachętę
finansową, aby ograniczyć te pragnienia: przekazuję taką samą wartość na cele
charytatywne za każdym razem, gdy marnuję pieniądze na bezużyteczny przedmiot.
Podwojenie stawki jest dość skutecznym ograniczeniem pragnień! Czasami, kiedy patrzę na siebie, jestem zawstydzony
tym, jak wiele sukcesów odniosłem w życiu zawodowym i rodzinnym. Jestem przekonany,
że dzieje się tak wyłącznie z powodu woli Baby. Początkowo poczucie, że mój los
jest w rękach Baby, a nie moich, było przerażające, ale teraz jestem w stanie
zaakceptować sukces i porażkę, szefa i podwładnego, nagrodę i karę, z większym
spokojem. Teraz wierzę, że to, co Baba daje, daje w jakimś celu. Ważne jest,
aby traktować to, co daje Baba, mądrze i bez przywiązania. Nie ma wątpliwości,
że każdy z nas zdefiniowałby to „mądrze” w inny sposób. Dla mnie oznacza to
pokorę i wdzięczność, a przede wszystkim nie obnoszenie się z sukcesami bez poczucia
winy z tego powodu. Gdy walczę na swojej ścieżce, powoli, ale systematycznie rozwijam
poczucie pewności siebie przy boku Sai Baby. To jest moja definicja widzenia
mojego Baby w sobie i stopniowego rozwijania poczucia pewności siebie. Zapewnia
mi to poczucie, że tak długo, jak wykonuję swój obowiązek, zgodnie z moim
sumieniem i robię to z dyscypliną i oddaniem, Baba we mnie będzie w stanie prowadzić
mnie w przyszłość, cokolwiek ona przyniesie. Nieustannie pracuję nad tym, aby wszystkie moje działania poświęcić
Babie. Wszystkie moje sukcesy przypisywałem osobiście sobie, a tylko niepowodzenia
przypisywałam woli Bożej. Teraz mogę zadedykować wszystko Swamiemu. Ale co
ważniejsze, jestem w stanie pamiętać, aby poświęcić swoje działania Jemu, zanim
podejmę jakiekolwiek działanie. Im bardziej znacząca i złożona staje się
transakcja lub biznes, tym mocniej myślę o Babie. Najbardziej zdumiewający
wynik jest taki, że nigdy nie przegrałem, chociaż niekoniecznie wygrywałem za
każdym razem: ważne jest to, że czułem się dobrze z większością wyników. Ale
czasami, gdy sprawy nie układają się dobrze, zapominam, myślę i wierzę, że mogłem
kontrolować wydarzenia. W takich przypadkach tracę zaufanie do Baby i zaczynam
kwestionować swoje czyny i zdolności. Po raz kolejny martwię się o wszystko. Dobrą wiadomością jest to, że wkrótce będę mógł skupić się na Babie i
przypomnieć sobie, że wynik był taki, jaki Baba miał na myśli, a co najważniejsze,
że nie mogę nic zrobić z tym, co już się wydarzyło. Zgadywanie tylko wpędza
mnie w depresję. Wkrótce zdaję sobie sprawę, że chociaż dałem z siebie
wszystko, rezultat jest taki, jakiego chciał Swami, i niepokój mnie opuszcza. Ostatnim, ale prawdopodobnie najważniejszym zastosowaniem nauk Baby w
moim życiu zawodowym jest to, jak zawsze zachowuję się pod względem celów,
towarzystwa, wartości, postępowania, jedzenia, myśli i wszystkiego innego.
Najwyraźniej chcę być zawsze dobry w moich rozmowach, wyglądzie, myśleniu i
konsumpcji. Baba, dostrzegając konflikty współczesnego życia, trochę mi to
ułatwił. Powiedział, że od tych z nas, zaangażowanych w świat biznesu oczekuje,
że będziemy w 70 procentach sattwic
(czyści, spokojni), w 20 procentach radżasowi
(emocjonalni, aktywni) i w 10 procentach tamasowi
(leniwi, niewyróżniający się). Wyzwaniem jest oczywiście zmierzenie, czy
osiągam cel 70 procent i dążenie do bycia w 100 procentach sattwicznym. To zdumiewające, jak świadome poświęcenie każdego
zadania Babie może uprościć zadanie mierzenia. W jakiś sposób nawet 100 procent może wydawać się osiągalne. Dzięki łasce Swamiego mam cudowną rodzinę, wszyscy w dobrym zdrowiu,
ładny dom i interesującą pracę, która zajmuje mi czas i pomaga w opłaceniu
rachunków. Ogólnie rzecz biorąc, okoliczności i wydarzenia życiowe były dla nas
dobre. Myślę, że Baba otoczył nas Swoim niewidzialnym ogrodzeniem, które chroni
nas przed wpadnięciem w kłopoty. Czuję się naprawdę błogosławiony, że urodziłem
się w złotym wieku Sai. Powinienem powiedzieć podwójnie błogosławiony, ponieważ
Baba trzymał mocno wodze, nawet gdy próbowałem się odwrócić i robić „swoje”
rzeczy. Powinienem być szczęśliwy i skakać z radości. Czy Baba nie mówi nam, że
chce, abyśmy „cieszyli się” i „byli szczęśliwi”? Ale prawda jest taka, że nie
zawsze jestem szczęśliwy i często zastanawiam się, dlaczego. Myślę, że
odpowiedź leży w tym, że nie poświęcam wszystkich moich myśli i działań Babie i
że nie zawsze mam stuprocentową wiarę w Boga, co często powoduje, że martwię
się o wynik. Wyraźnie pokazuje to, że nie przyswoiłem sobie jeszcze w pełni
poglądu, że wszystko jest wolą Baby, a ja jestem tylko aktorem w tej grze
życia. Swami mówi nam, że jednym z najlepszych sposobów poczucia, że jesteśmy
z Nim jednością, jest służba. Z biegiem lat, dzięki przykładowi Sai Baby,
zacząłem zwracać większą uwagę na potrzeby mniej szczęśliwych. Kiedy po raz
pierwszy pracowałem jako wolontariusz Sai, miałem poczucie, że jestem
usługodawcą. Wierzyłam, że robię to dla „nich”. Ale dzięki ciągłym naciskom
Baby, aby widzieć Boga we wszystkim, patrzeć ludziom w oczy z uśmiechem, nie
osądzać innych, nie pytać, dlaczego ludzie nie robią czegoś dla siebie, zacząłem
się zmieniać. Zaczynam się uczyć robić coś dla innych, zwłaszcza tych, którzy
nie są ze mną związani w żaden ziemski sposób, bez oczekiwania rezultatów i
nagród. Nie ma już znaczenia, czy to rodzina, przyjaciel, wróg, szef czy
podwładny. Zdaję sobie sprawę, że tak niewiele dzieli „posiadających” od
„nieposiadających”, tak szybko nasze role mogą się zmienić. Muszę znaleźć
sposób, aby szczęśliwie i bezinteresownie dzielić się większą ilością czasu dla
Baby, doświadczeń z Babą i pieniędzy Baby, którymi On tak hojnie mnie obdarzył.
Pomoże mi to przezwyciężyć moje ego, które zawsze chce więcej. Nauki i zasady Swamiego mogą być łatwe do zrozumienia, ale uważam je za
trudne do przestrzegania, jeszcze trudniejsze do praktykowania we współczesnym
biznesie. Kiedy dorastam i mam nadzieję, że jestem mądrzejszy, doświadczam w
życiu tak wielu rzeczy, które trudno racjonalnie wytłumaczyć. Zanim Baba tak
gwałtownie wkroczył w moje życie, uważałem sukces za tak słodki i zasłużony, i
zawsze chciałem więcej doznawałem pułapek, które się z tym wiązały. Jeśli
sprawy nie szły po mojej myśli, co zdarzało się co najmniej w połowie
przypadków, obwiniałem wszystkich innych i na swój egoistyczny sposób czułem
złość na władze, które nie uznawały i nie nagradzały moich specjalnych
umiejętności i wkładu. Byłbym nie tylko zły, ale także smutny, niepewny, a czasem
irracjonalny. Teraz, kiedy sprawy nie układają się tak, jak tego oczekiwałem,
rozumiem zasadę karmy i wiem, że Baba jest ze mną cały czas. I zdając sobie
sprawę, że wyniki są w rękach Swamiego, widzę, że nie ma dobrych ani złych
rezultatów. Zrozumienie tego znacznie ułatwia pracę i życie. Kontynuuję pracę
tak ciężko i tak inteligentnie, jak tylko potrafię, ponieważ taki jest mój
obowiązek wyznaczony przez Babę. Wiem, że mając kontrolę Swamiego, nie ma mowy,
żebym w czymkolwiek przegrał. Teraz zdaję sobie sprawę, że nie o to mi chodzi,
by czuć się szczęśliwym lub smutnym, ale raczej o dążenie do tego, by dzień po
dniu lepiej sobie radzić w życiu i ostatecznie uświadomić sobie, jak mówi
Swami: Życie jest grą, graj w nią. Życie jest wyzwaniem, podejmij
je. Życie jest Miłością, ciesz się
nią. Życie jest marzeniem, uświadom
sobie to.
z książki „Dharmiczne wyzwania – nauki Sathya Sai w praktyce” -tłum.
E.GG.