Esencja Boskości – cz. 4    

Elaine W. Gries     

Projekty służebne Sathya Sai
     Trzymając się Swojego motta: „Kochaj wszystkich, służ wszystkim” Sai Baba powołał bezpłatne placówki edukacyjne dla chłopców i dla dziewcząt, od szkół podstawowych po uniwersytety; zbudował kilka bezpłatnych szpitali, które nie tylko zapewniają pacjentom ogólną opiekę medyczną, ale także wykonują zabiegi kardiochirurgiczne i neurochirurgiczne (do listopada 2001 r. przeprowadzono w nich 14 000 operacji serca); wprowadził program rozwoju wsi, z dostarczaniem czystej wody do picia. Wszystkie te przedsięwzięcia obejmują coraz więcej regionów, pozostających teraz pod opieką Trustu Śri Sathya Sai, który w 1972 r. stał się publicznym trustem charytatywnym i od początku swojego istnienia służy społeczeństwu. Przewodnią ideą trustu jest zapewnienie ludziom pitnej wody, opieki medycznej i wykształcenia. Wynika to z podstawowych potrzeb każdego człowieka i dlatego powinny być dostępnie bezpłatnie dla każdego. Działalność trustu można podzielić na cztery podstawowe kategorie: edukacja, opieka medyczna, pomoc niesiona ludziom zamieszkującym wioski oraz wznoszenie obiektów użyteczności publicznej.
Czysta pitna woda dla mieszkańców wiosek
    Pierwszy projekt dostarczania wody pitnej został zrealizowany dzięki wspólnemu wysiłkowi Centralnego Trustu Śri Sathya Sai, rządu stanu Andhra Pradesh oraz Larsen & Tourbo Ltd. Ponad 700 wiosek w spieczonej słońcem części stanu Andhra Pradesh otrzymało bezpieczną do picia wodę, pozbawioną fluoru. Nigdy tak wielki projekt nie został wykonany w czasie krótszym niż rok. Rozpoczęto go w listopadzie 1994 r. W jego skład wchodziło zamontowanie na wzgórzach 20 zbiorników wyrównawczych o pojemności od 300 000 do 1 000 000; 275 zbiorników napowietrznych o pojemności od 40 000 do 300 000 litrów; 125 zbiorników naziemnych o pojemności od 20 do 80 litrów oraz ponad 1000 prefabrykowanych cystern, każda o pojemności 2 500 litrów, zaopatrzonych w cztery krany, przeznaczone na użytek mieszkańców wiosek.[1] 
   Sai Baba tłumaczy, dlaczego podjął się tak wielkiego zadania doprowadzenia czystej, pitnej wody. „Obecnie zjadane przez was jedzenie, powietrze, którym oddychacie i woda, którą pijecie, zostały zanieczyszczone. Dlatego ludzie cierpią na choroby serca i wątroby. W dawnych czasach takie dolegliwości nie istniały. Ponieważ zanieczyszczenie jedzenia, powietrza i wody jest główną przyczyną tych schorzeń, postanowiłem zapewnić potrzebującym czystą wodę pitną.”
  „Przede wszystkim, wybudowałem ośrodki edukacyjne i szpitale, gdyż wykształcenie i opieka zdrowotna są ważne dla każdego. Potem wprowadziłem projekt wody pitnej. Kazałem kopać nie tylko studnie wiertnicze, wiedząc, że woda w niektórych zawiera nadmiar szkodliwego dla zdrowia fluoru, ale przygotowałem się także do pobierania wodny z jej naturalnych źródeł, takich jak rzeka Kriszna. Wydałem na to 10 milionów rupii. Obecnie pierwszy minister stanu Karnataka poprosił Mnie o dostarczenie czystej wody do okręgów Bellar, Bidar i Bidżapur. Zgodziłem się, gdyż wszędzie tam, gdzie brakuje wody trzeba zrobić wszystko, żeby ją dostarczyć. Nie musimy dawać pieniędzy, wystarczy zapewnić ludziom bezpieczną, czystą wodę”.  [10.6.2001]
   „Postanowiłem, że podejmę się jeszcze jednego projektu służebnego. W Chennai (w Madrasie) również brakuje wody pitnej. Bogaci mogą pozwolić sobie na zakup wody z cystern i ciężarówek, lecz co z ubogimi? Niszczą zdrowie pijąc zanieczyszczoną wodę ze stawów i kałuż. Dlatego bez względu na trudności, postanowiłem dostarczyć wodę pitną ludziom mieszkającym w Chennai. Wody z rzek Godawari i Kriszny nie są odpowiednio wykorzystywane i wpływają do morza. Nawet w Rayakaseena ludzie cierpią z powodu niedoborów wody. Okręgi: Bellary, Anantapur, Cuddapah i Kurnool są uznawane za regiony zacofane. Im również chcę zapewnić czystą wodę pitną. Ten projekt zakończy się sukcesem. Nie ma co do tego wątpliwości”. [Sathya Sai, 19.1.2002]
    „Bank Światowy, entuzjastycznie wspierający projekty usługowe Sai Baby, zgodził się sfinansować to przedsięwzięcie i 13 kwietnia 2002 r. przekazał nam fundusze. Pracujący w nim ludzie twierdzą, że przyglądając się wyzwaniom podejmowanym przez organizacje humanitarne na świecie nigdy nie widzieli ani nie słyszeli o tak szeroko zakrojonych projektach na rzecz społeczeństwa.”
   Ponadto, Sai Baba dostarcza wodę pitną biedakom mieszkającym w slumsach otaczających Bangalore i w samym mieście. Woda jest przywożona wielkimi ruchomymi zbiornikowcami.
Przystosowanie wiosek w taki sposób, by zapewnić ich mieszkańcom podstawowe potrzeby
   Swami poprosił wielbicieli, żeby na Jego 60 urodziny zaadoptowali co najmniej 6000 wiosek i odnieśli się z szacunkiem do ich marzeń dotyczących edukacji, zdrowia, zaopatrzenia w wodę, budowania dróg itp. Z biegiem czasu zostaną również zaspokojone ich potrzeby duchowe i moralne. Mówi, że rząd nie może zapewnić wszystkim pełnej edukacji, opieki medycznej i urządzeń komunikacyjnych. Dlatego polecił Swoim wielbicielom, aby dowiedzieli się o najistotniejszych potrzebach mieszkańców wiosek. Na przykład, jeśli brakuje im studni, to wolontariusze, zamiast wydawać pieniądze, powinni ją wykopać. Sai Baba podpowiada, że energię elektryczną można wytwarzać z krowich odchodów, będących praktycznym źródłem energii. Wystarczy jej dla całej wioski.
    Częścią procesu adaptacyjnego jest uczenie wieśniaków jak zdrowo się odżywiać i dbać o higienę. Sai Baba namawia ich, aby stali się samowystarczalni. Podsuwa im takie strategie jak sadzenie palm kokosowych wokół domów i uprawę własnych warzyw.
    Podkreśla potrzebę jedności, tak ważnej dla ekonomicznego i społecznego dobrobytu społeczeństwa. Sai Baba mówi, że w okresie, gdy Indiami rządzili Brytyjczycy, biały człowiek był oskarżany o gnębienie Hindusów. Teraz rdzenną ludność uciskają tubylcy. Wzywa mieszkańców wioski, żeby dla własnego dobra odłożyli na bok drobne, dzielące ich różnice. 
   Program adaptacji wciąż trwa i studenci Sai proszeni się o angażowanie się w te prace.
Zapewnienie domu i wykształcenia bezdomnym dzieciom
  Niedawno Sai Baba zainicjował program pomocy bezdomnym dzieciom, zapewniając im opiekę i stypendia. Oto jak mówi o tym problemie:
„Niestety obecnie w kraju jest dużo dzieci znajdujących się w wielkim niebezpieczeństwie, pozbawionych matek i ojców. Postanowiłem odnaleźć te dzieci i zapewnić im dach nad głową, wykształcenie i inne ułatwienia, żeby mogły stać się idealnymi obywatelami. Rozmawiałem o tym z miejscowym poborcą okręgowym. Zgodził się pomóc i przydzielił nam ziemię na ten cel. Rozpoczęliśmy budowę. Przyprowadźcie do mnie sieroty lub dzieci bez ojców, a ja przydzielę każdemu 100 000 rupii i umieszczę je na stałym depozycie, przeznaczonym na ich utrzymanie aż do chwili, gdy same będą mogły o siebie zadbać. Wszystko co robię, jest motywowane wielkimi ideami. Poinstruowałem przewodniczącego Nagarjuna Construcions, żeby szybko ukończył budowę. Zgodził się z zapałem. Projekt polega na wybudowaniu domu dla każdej rodziny bez ojca i zapewnienie tej rodzinie środków na utrzymanie oraz na naukę dzieci, aż do chwili, gdy otrzymają wykształcenie i będą umiały rozróżniać [między dobrem a złem]”.
   „Obecnie jest dużo wykształconych dzieci, ale wiele z nich nie potrafi rozróżniać. Do rozróżniania powinna prowadzić edukacja. Postanowiłem stanowczo, że szeroko rozpowszechnię to rozeznanie. Nie obchodzi Mnie co mówią inni, gdyż to co proponuję, jest dobre. Kocham wszystkich jednakowo. Jeśli kochasz wszystkich jednakowo, to każdy będzie cię kochał w taki sam sposób. Miłość dla samej miłości, z serca do serca. Ignoruj wszelkie negatywne komentarze, trzymaj się mocno swojego postanowienia i powołuj się na nie”.
 [Sathya Sai, 11.8.2001]
    „Nasi studenci wezmą na siebie zadanie nauczania dzieci. Te dzieci są naprawdę biedne, ale  przecież należą do ludzkiej rasy. Rozwińcie w sobie uczucie braterstwa i miłości do nich.” 
Gdy pisałam tę książkę, wybudowano 108 domów. Wyznaczono chłopców z koledżu i skierowano ich do dzieci, żeby pomagali im w nauce. Sai Baba powiedział również, że na tym samym terenie zostaną wybudowane placówki medyczne i sklepy dla wygody mieszkających tu matek i dzieci.
Podobieństwa występujące pomiędzy misją miłości Jezusa i Baby
   Sathya Sai Baba głosi: „Przepływ czasu zaciemnił splendor przesłania. Fascynacja przedmiotami materialnymi i światem zepchnęła ludzi ze ścieżki prawości, a rozwój nauki i technologii wzbudziły w nich zarozumiałość i wrogość. Ludzie rozkoszują się teraz i promują rzeczy potępiane przez religie”.
   „Wszystkie religie uczą szacunku i wdzięczności dla rodziców. Ale teraz stało się modne wyśmiewanie i zaprzeczanie im. Wszystkie religie podkreślają, że należy szanować ludzi starszych, ponieważ są skarbnicami doświadczeń, a ich rady są młodym niezbędne. Obecnie mędrcy i ludzie starsi są traktowani jak osoby uciążliwe i upośledzone. Wszystkie religie nalegają na prawdę. Ale współcześni ludzie, którzy się jej trzymają, są wyśmiewani, jak gdyby byli głupcami. Okrucieństwo i przemoc, potępiane przez wszystkie religie, zdobyły status oręża postępu i środka do celu. Jednak podstawowe prawdy religijne nie uległy wpływom praktykowanego przez ludzkość zła, wspieranego propagandą, ani nie zostały przez nie splamione.”
 [Sathya Sai, 24.12.1972]
    Przywiązani do tradycji faryzeusze i saduceusze odrzucili Jezusa, ponieważ nie potrafili zrozumieć Jego przesłania. Jezus uważał, że ludzi należy sądzić po owocach ich czynów – dobry człowiek stwarza dobre owoce. Owocem Baby jest spektakularna służba na rzecz ubogich i potrzebujących. Bóg nawołuje nas do szukania Go ponad rzeczami materialnymi oraz do praktykowania miłości. „Zawsze pomagaj, nigdy nie krzywdź. Kochaj wszystkich, służ wszystkim” – to Jego znaki szczególne. Głosi, że celem życia jest służenie ubogim i potrzebującym, a także, że jeśli byłoby to konieczne, to oddałby na rzecz ubogich Swoje ciało. Jego misją jest czysta i prosta miłość.
            Moje życie jest Moim przesłaniem.
[Sathya Sai, 16.7.1997]
ROZDZIAŁ 4 - napisany przez Dawida Gries
INFORMATYK SPOTYKA AWATARA
  Waszym mottem powinno być: Powoli i równomiernie. [Sathya Sai, 17.03.1961]
      Elaine poprosiła, żebym napisał ten rozdział, ponieważ czuje, że opowieść o moich doświadczeniach może pomóc innym. Oto moja historia.
     Elaine pojechała do Indii w 1972 r., żeby znaleźć duchowego mistrza. Ja udałem się tam, żeby uczyć informatyki i przeżyć przygodę. Elaine znalazła to czego szukała, nie było to jednak łatwe i zajęło jej sporo czasu.
     Śpiewanie pieśni oddania, patrzenie jak Sai Baba chodzi pomiędzy ludźmi na darszanach, słuchanie Jego wieczornych wystąpień podczas majowej szkoły i tego jak prowadzi bhadżany było interesującym doświadczeniem, ale to wszystko. Nie byłem świadkiem cudów. Nie byłem obecny, gdy Baba materializował święty popiół dla Elaine i dla bliźniąt. Nie zobaczyłem i nie poczułem niczego nadzwyczajnego poza wielkim nauczycielem duchowym rezydującym w swoim aśramie.
     Sathya Sai Baba przyciąga do Siebie ludzi na wiele sposobów. Niektóre z nich są bardzo dramatyczne. Słyszeliśmy Jamesa Sinclaira, gdy opowiadał o tym jak Sai Baba pojawił się w Jego domu w Stanach Zjednoczonych, zanim on jeszcze o Nim usłyszał. To był dla niego szok. Tacy ludzie jak Jack Hislop, Sam Sandweiss, Ratan Lal, Anil Kumar i Subba Rao mają do opowiedzenia piękne historie. Inni otrzymują sny z Sai Babą i odczuwają Jego bliskość lub ciągle z Nim rozmawiają.
   A jednak istnieją inni, których opowieści są o wiele spokojniejsze. Przyciągani są do duchowości powoli i systematycznie. W jakimś momencie uświadamiają sobie, że zaszła w nich wielka zmiana. Dzieje się to powoli, w ciągu dziesięciu, piętnastu lat. Jestem jednym z tych ludzi. Jako informatyk, częściej posługuję się rozumem niż zdaję się na uczucia. Zaskakująco rzeczywiste sny o Sai Babie i odczuwanie Jego obecności, gdy jest daleko stąd, nie są dla mnie. A jednak Swami odnalazł sposób przyciągania mnie stopniowo do Siebie.
    Wróciliśmy z tej podróży do Indii, by wkroczyć w trudne lata. Elaine odnalazła swojego guru, lecz czuła się samotna, ponieważ pragnęła, żebym stał się równie oddany Mu jak ona. Nie miałem nic przeciwko jej oddaniu i byłem pasywnie zainteresowany, lecz tak naprawdę nie wierzyłem w to wszystko. Czułem zakłopotanie na myśl, że moja żona uważa, iż jakiś Hindus jest inkarnacją Boga. Co pomyślą o tym koledzy z pracy? Nie było wśród nich nikogo, kto by chciał rozmawiać o Sai Babie lub czytać teksty napełnione niepojętymi sanskryckimi słowami.
     Na marginesie, dużo później, po koniec lat osiemdziesiątych XX w., nasza córka Susan przeniosła się do Oregonu, gdzie dotychczas przebywa. My mieszkamy po przeciwnej stronie kraju. Kiedyś, gdy graliśmy w frisbee, jakiś człowiek zapytał ją, skąd pochodzi. Znając to miejsce powiedział: „Co, z północnej części stanu Nowy Jork i nosi pani nazwisko Gries? Czy pani ojciec jest tym człowiekiem, który wierzy, że Bóg mieszka w Indiach?”
    Elaine zaczęła rankiem śpiewać bhadżany, medytować i przytaczać rodzinie krótkie cytaty z wypowiedzi Sai Baby. Nalegała na mnie, żebym się tym bardziej zainteresował. Żyliśmy w ten sposób przez jakieś osiem lat, podczas których moja żona odgrywała rolę kropli wody drążącej skałę. Myślę, że Bóg po to dał mężczyźnie kobietę, żeby budziła jego umysł na duchowość.
   Choroba Elaine nie pomagała (lub może pomagała w sensie duchowym). Obserwowanie przez kilka tygodni, jak żona postępuje coraz dziwniej, rozmawianie z lekarzami, którzy nie mogli tak naprawdę jej pomóc, ostatecznie umieszczanie jej na dwa tygodnie na oddziale psychiatrycznym w szpitalu, próby powrotu do normalnego życia, gdy w końcu ją wypisywano, nieustanne starania zapewnienia dzieciom normalnej egzystencji plus praca – wszystko to zbierało swoje żniwo. Pierwszy epizod był przerażający. Późniejsze epizody, pojawiające się co trzy, cztery lata, podczas których Elaine znajdowała się w stresie, też były frustrujące, chociaż wiedziałem, czego się mogę spodziewać i że wszystko skończy się dobrze. Pobyty w szpitalu stawały się bowiem coraz krótsze. Mimo to było to bardzo bolesne - nie tylko dla Elaine, lecz także dla mnie. Takie cierpienie sprawia, że zaczynamy się zastanawiać, dlaczego tak się dzieje i co jest celem życia. Wewnętrznie, człowiek woła o pomoc. Kiedy dziesięć lat temu te wydarzenia przestały powracać, moja wiara się umocniła. Obecnie, gdy nauka identyfikuje ten problem jako nierównowagę gruczołową, która daje się leczyć, nasze życie stało się stabilniejsze i wolne od niepewności.
     Zacząłem czytać książki o Babie, w miarę jak je wydawano. Budziły moje zainteresowanie, choć trzymałem ten fakt dla siebie. W 1977 r. wzięliśmy udział w zjeździe Sai w Nowym Jorku, gdzie spotkałem Billa i Nadine Clegernów. Bill Clegern, regionalny koordynator Organizacji Sathya Sai w USA był inżynierem i solidnym obywatelem Ameryki. A jednak wierzył w Sai Babę. Był praktycznie pierwszą osobą jaką spotkałem (poza Elaine) wierzącą w Swamiego, nie będącą Hindusem ani hippisem. Bill był skromny, pełen spokoju i pewny siebie. Opowiadał frapujące historie o Swamim mówiącym przez jego żonę podczas medytacji. Charakter Billa, to jak sobie radził i ta cała saibabowa scena przekonały mnie, że człowiek zachodu może wierzyć w Sai Babę i prowadzić normalną egzystencję. Nie było w tym nic złego, raczej coś bardzo pozytywnego.
   Oczywiście, podczas tego pierwszego zjazdu większość czasu spędzałem w kuchni, pomagając kobietom w gotowaniu, podawaniu posiłków i sprzątaniu. Dzięki temu nie musiałem brać udziału w kółkach studyjnych i warsztatach ani rozmawiać o Sai Babie. Nie byłem na to jeszcze gotowy.
   Przez kilka następnych lat coraz bardziej się tym interesowałem. Odwiedziłem kilka ośrodków Sai i rozmawiałem z Clegernami. W 1979 r. odwiedziliśmy Elsie Cowan w Los Angeles i spotkaliśmy innych ludzi z Zachodu wierzących w Sai Babę.
     Otworzyliśmy ośrodek Sai w naszym mieście, składający się z sześciu jeszcze osób i uczestniczyliśmy w corocznych zjazdach w naszym regionie. Trzykrotnie w latach 80-tych czułem, że Sai Baba skłania mnie do udziału w konferencjach poświęconych informatyce, zwoływanych w Bangalore lub w Pune, żeby ułatwić mi odwiedziny w Brindawanie lub Prasanthi Nilayam. Wciąż nie były to jednak zaskakujące przygody ani doświadczenia z Sai Babą. Po prostu nieustanne zanurzanie się w Bogu.
     W 1981 r. wykładałem przez miesiąc informatykę w Chinach, co dało mi okazję do odwiedzenia Puttaparthi w okresie świąt Bożego Narodzenia. Była to moja pierwsza samodzielna wyprawa do Indii, której celem było ujrzenie Sai Baby. Co więcej Harszad Desai z Connecticut zaaranżował dla nas dwutygodniowe wykłady z programowania komputerowego, przeznaczone dla kilku studentów pobierających nauki w nowym koledżu Sai Baby. Tamto doświadczenie, jak mówi Elaine, wywarło na mnie prawdziwy wpływ. Patrzenie na koledż, przyglądanie się Sai Babie przez pełne dwa tygodnie, dotknięcie Jego stóp podczas darszanu, obserwowanie tłumów – wszystko to zbliżyło mnie do Niego. W tym czasie Sai Baba powiedział do mnie tylko te słowa: „Skąd jesteś?”, a ja Mu odpowiedziałem trzema słowami: „Itaca, Nowy Jork”. Nie wiedziałem wówczas, że to pytanie ma bardzo głębokie znaczenie. W dniu mojego wyjazd wykrzyknąłem: „Baba, muszę wyjechać!” Odwrócił się, podszedł do mnie i poklepał mnie po plecach.
    Nagle, gdzieś w 1985 r., Bill Clegern poprosił mnie, żebym został doradcą ośrodka Sai, jego łącznikiem z innymi ośrodkami na tym obszarze. Ale jak mógłbym to zrobić? Wciąż miałem wątpliwości i czułem się niekomfortowo w towarzystwie osób wiedzących o moim niewielkim zaangażowaniu. Jednocześnie odnosiłem wrażenie, że za wezwaniem do służenia kryje się jakiś cel. Może w ten sposób Sai Baba przyciągał mnie do Siebie. Zgodziłem się więc. W 1988 r. Clegern zapytał, czy chciałbym zostać jego asystentem w Regionie Północnym. A w 1988 r. otrzymaliśmy od Sai Baby pierwsze interview – po 15 latach czekania.
    Później, w 1990 r., północno-wschodni region USA Organizacji Śri Sathya Sai Baby namówił mnie, żebym został ich prezydentem, a Centralna Rada USA ofiarowała mi zajęcie koordynatora Służby Narodowej. W każdym wypadku, nie czując się pewny. zastanawiałem się, dlaczego zostałem wybrany. Za każdym razem zgadzałem się jednak wiedząc, że to wezwanie płynie od Sai Baby. Pełniąc te funkcje czułem, że moja wiara staje się coraz mocniejsza.
Nauki duchowe
     Głowa w lesie, ręce w społeczeństwie.
[Sathya Sai, 16.7.1997]
     Kochaj wszystkich, służ wszystkim.
[Sathya Sai, 27.9.1979]
    Powyższy opis mojego coraz większego, stopniowego angażowania się w sprawy Sai Baby może sprawiać wrażenie, że byłem zaledwie biernym obserwatorem. Na początku mogła to być prawda, ale w miarę upływu czasu moje zainteresowanie wzrastało, ucząc mnie dużo o życiu. Próbowałem, z marnym skutkiem, medytować i czytałem książki o ludziach mających doświadczenia z Sai Babą. Wywarły na mnie wielki wpływ, ponieważ przytaczały spójne historie, których nie mogłem zbyć wzruszeniem ramion.
    Prawdziwą pomocą okazała się książka Hislopa Mój Baba i ja, ponieważ zaledwie kilka lat wcześniej spotkałem go w Indiach i rozmawiałem z nim w cichym odosobnieniu. Szanowałem go. Moją uwagę przyciągnął jego esej o powtarzaniu wybranego boskiego imienia. Przeczytałem więcej o wskazywanych przez Swamiego praktykach i o tym, co mówił na ten temat. Rozważcie następujące cytaty Swamiego:
Niewzruszony spokój daje tylko powtarzanie boskiego imienia.
Powtarzanie imienia jest najlepszym sposobem na oczyszczenie umysłu.
Najlepszym antidotum na gniew i smutek, jest powtarzanie imienia.
Najefektywniejszym sposobem kultywowania miłości jest powtarzanie imienia.
Nieprzywiązanie i miłość wzrastają, jeśli będziesz się trzymał powtarzania imienia.
W kalijudze do uzyskania wyzwolenia konieczne jest jedynie powtarzanie imienia.
Do uzyskania wyzwolenia w kalijudze potrzebne jest tylko powtarzanie imienia.
   To ma sens, ponieważ dyscyplina redukuje przywiązania i zmartwienia biorące się ze zbyt intensywnego myślenia. Zamienia bezmyślne myślenie w coś znacznie lepszego. Na początku miałem trudności z samym siedzeniem i medytowaniem. Teraz jednak, kiedy nie mam nic innego do zrobienia, potrafię kontrolować umysł.
   Na początku próbowałem powtarzać imię Boga, gdy prowadziłem auto. Pamiętałem o tym. W tym momencie było to zresztą moje jedyne zajecie. Potem zacząłem powtarzać imię Pana, gdy oglądałem filmy - kiedy nie ma znaczenia, czy słuchamy dialogów czy nie - i kiedy szedłem spać. Wkrótce nauczyłem się budzić, żeby je powtarzać. Jedną z trudności wiążącą się z powtarzaniem imienia jest pamiętanie o tym, żeby zacząć to robić. Można ominąć tę trudność łącząc ją z określonym działaniem - z prowadzeniem samochodu lub przygotowywaniem się do snu. Później nauczyłem się powtarzać boskie imię w kolejno wybranych sytuacjach.
   Pociągało mnie również służenie traktowane jako ważne ćwiczenie duchowe, będące bezinteresowną aktywnością wykonywaną w przekonaniu, że służymy jedynemu Bogu obecnemu w każdej istocie oraz przynoszące dobro nam samym. Powoli zacząłem myśleć o służeniu nie tylko wtedy, kiedy karmiłem biednych. Zacząłem wyobrażać je sobie jako nieustannie zamieniający się stan umysłu zależny od naszych reakcji na otoczenie.
    Z pierwszego interview w 1988 r. wyszedłem z nowym pomysłem na służenie. Postanowiłem sporządzić indeksy do 11 tomów Sathya Sai Speaks, zawierających dyskursy Baby. Rozpocząłem realizację tego po przyjeździe do domu. Ukończenie podjętego zadania zajęło Elaine i mnie dwa lata.
    Równoczesne powtarzanie imienia i służenie zdawały się wzrastać razem. Powtarzanie imienia ułatwia pamiętanie, że służymy Bogu w sobie i że jest to ważna praktyka duchowa. Próba służenia wewnętrznemu Bogu w innych przynosi radość umożliwiającą nam powtarzanie imienia, co jest aktywnością wewnętrzną. Gdy służenie ma charakter bardziej zewnętrzny, niesie pomoc światu. 
     Mamy obecnie 32 t. dyskursów i 15 t. Wahini napisanych przez Sai Babę. Przeczytałem je wszystkie. Jest w nich ogrom przesłań, które można wprowadzać w życie. Ale Sai Baba mówi, że o wiele lepiej jest przeczytać jedno przesłanie i praktykować je, niż przeczytać wszystkie i nie zajmować się żadnym. Dla mnie sercem nauk Sai Baby są tylko te dwie, na których się koncentruję, aby móc się rozwinąć duchowo. Reszta, jak czuję, pojawi się stopniowo. Oto one:
                        Głowa w lesie, ręce w społeczeństwie.
                        Kochaj wszystkich, służ wszystkim.
     Mają to samo znaczenie. „Głowa w lesie” oznacza nieustanne myślenie o Bogu, jak czynią to pustelnicy. Trzymanie głowy w lesie pomaga nam pamiętać, że ten sam jedyny Bóg rezyduje we wszystkich i dlatego powinniśmy „kochać wszystkich”. Natomiast „ręce w lesie” nakazują nam „służyć wszystkim”. Pozostawajmy w społeczeństwie, w świecie, mając umysł skierowany w stronę Boga.
    Każdy z nas jest inny i każdy z nas posiada swój indywidualny zestaw praktyk duchowych (sadhan), prowadzących nas coraz dalej po ścieżce duchowości. Kiedyś, gdy czułem się winny temu, że nie medytuję, że nie odmawiam porannych modlitw ani nie praktykuję jogi, zapytałem Swamiego, co powinienem zrobić, żeby doświadczyć Boga i zbliżyć się do Niego. Odpowiedział: „Po prostu rób to co robisz. Doświadczenia przyjdą same.” To uspokoiło mój umysł.        
Doświadczenia na uniwersytecie Swamiego
  Jak wspomniałem już wcześniej, w 1981 r. uczyłem programowania komputerowego kilku studentów koledżu Sai Baby. To wydarzenie otworzyło mi drzwi do uniwersytetu Swamiego i od tamtej pory czułem się najszczęśliwszy mogąc w miarę regularnie prowadzić zajęcia w Instytucie Wyższego Nauczania Śri Sathya Sai. W 1980 r., podczas podróży, odwiedziłem uniwersytet, rozmawiałem z archiwistą i z prorektorem (Rektorem jest Sai Baba) oraz udzieliłem kilku lekcji z informatyki. Wkrótce prowadziłem część kursów i udzielałem rad odnoszących się do programu studiów wyższych i podyplomowych. Teraz, za każdym razem, gdy jadę do Prasanthi Nilayam, mniej więcej raz w roku na dwa tygodnie, wykładam matematykę i informatykę.
    Czas spędzany na nauczaniu ma dla mnie wielką wartość. Umożliwia mi bezpośrednie obserwowanie tego, jacy naprawdę są tamtejsi studenci i wykładowcy. Dzięki temu mogę poznać efekty łączenia edukacji duchowej ze świecką. To niewątpliwie wzmocniło moją wiarę w Sai Babę. A tak na marginesie, to zazdroszczę tym, którzy od razu w Niego uwierzyli. Z drugiej strony jestem przekonany, że moje powolne i równomierne angażowanie się w działania Sai oraz kontakt z wieloma wielbicielami - a niektórzy z nich są ze Swamim od 1960 r. - przyniosły mi głęboką wiarę, którą teraz trudno byłoby zachwiać. 
  Instytut Wyższego Nauczania Śri Sathya Sai różni się od innych uniwersytetów tym, że kładzie nacisk na ‘wartości ludzkie’ i charakter oraz jest całkowicie bezpłatny. Głównym celem wykształcenia, jak mówi Sai Baba jest charakter. To widać. Studenci są uprzejmi i ciężko pracują. Odnoszą się z szacunkiem do nauczycieli i siebie. Ich oddanie dla Sathya Sai Baby jest oczywiste.
    Pod koniec dwutygodniowego nauczania studenci zwykle zapraszają mnie na ‘party’. Dwóch lub trzech studentów wygłasza przemówienie, w którym przedstawiają to, czego się nauczyli, chwalą mnie i moje zajęcia. Potem dają mi drobny prezent – zdjęcie Sai Baby, statuetkę Kriszny, tabliczkę. Ja w podziękowaniu również wygłaszam krótką mowę. Potem siadamy do herbaty i ciastek. Prowadzę na całym świecie tygodniowe kursy i mogę stwierdzić, że studenci Instytutu Wyższego Nauczania Śri Sathya Sai wykazują się nadzwyczajnym szacunkiem wobec innych osób oraz charakterem.
    Podczas jednego z siedmiotygodniowych kursów Sai Baba przebywał w Brindawanie, położonym na obrzeżach Bangalore. W poniedziałki wsiadałem o 4:00 rano do taksówki, która zawoziła mnie do Puttaparthi, uczyłem tam przez pięć dni i wracałem do Brindawanu w piątek po południu na weekendowe darszany Swamiego. Dodatkową atrakcją było to, że po wieczornych bhadżanach studenci i nauczyciele udawali się do Trayee Brindawanu, rezydencji Swamiego i tam się z Nim spotykali. Czasami Sai Baba wygłaszał wykład, a oni śpiewali pieśni oddania lub po prostu dyskutowali. Miałem wielkie szczęście uczestniczenia w tych spotkaniach.
  W połowie tych siedmiu tygodni poproszono mnie o wystąpienie w audytorium uniwersytetu. Odbyło się to w czwartek o godzinie przeznaczonej na duchowość. Swami przygotował mnie na to wydarzenie tydzień wcześniej, prosząc mnie w Trayee Brindawanie, żebym opowiedział studentom o swoich doświadczeniach w nauczaniu! Nie było czasu na przygotowania. Po prostu wstałem i mówiłem.
  Powiedziałem, że tutejsi studenci są o wiele bardziej uprzejmi i odpowiedzialni niż studenci za granicą. Można tu oglądać na własne oczy zalety wychowania w wartościach ludzkich. Jednak pracując na tym uniwersytecie po raz pierwszy pomyślałem sobie, że tutejsi studenci nie mają tyle samo czasu na studiowanie informatyki, co studenci w USA. Zawsze jest coś, co ich od tego odciąga. Siedząc na darszanach i czekając na Sai Babę uczą się z przyniesionych podręczników i śpiewają bhadżany. Przygotowują też święta, służą potrzebującym i wykonują swoje obowiązki w akademiku. Ale potem zacząłem zastanawiać się nad tym, co robi większość studentów w USA, gdy nie są na wykładach. Uprawiają sport, obijają się, piją piwo, biorą udział w spotkaniach towarzyskich – w tym momencie wtrącił się Sai Baba dodając: „i tańczą!” Wydaje się więc, że studenci w Stanach i tutaj mają tyle samo czasu na naukę. Mimo to niektórzy studenci w USA spędzają wolne chwile raczej bezczynnie, a nawet poświęcają je na negatywne działania, podczas gdy tutejsi studenci spędzają go na pożytecznych zajęciach, co ich rozwija duchowo.
    Ostateczny wynik jest taki, że tutejsi studenci i studenci z USA mając sposobność posiąść tę samą ilość wiedzy, ale jeśli chodzi o duchowość, to tutejsi studenci mają się o wiele lepiej.
 Jedno wydarzenie z Sai Babą, mające miejsce podczas tej siedmiotygodniowej wizyty, ukazało mi Jego bezpośredni kontakt z wielbicielami. W piątek po południu wróciłem do Brindawanu i znalazłem Elaine w depresji. Miało to miejsce tuż pod koniec naszej podróży. Człowiek, któremu starała się pomóc, odniósł się do niej szorstko, nie doceniając jej poświęcenia. Udało mi się tego wieczoru dotrzeć do Trayee Brindawanu przed większością studentów i usiąść w odległości 3 m od Sai Baby. Gdy reszta nauczycieli i studentów wchodziła do środka, Swami rzucił kwiat, który wylądował na moim kolanie. Gdy spojrzałem na Niego powiedział: „Nie dla ciebie, dla twojej żony.” Możecie się założyć, że, gdy wróciłem do domu z kwiatem podarowanym jej przez Sai Babę nastrój Elaine zmienił się diametralnie!
Dawid Gries (mąż autorki książki)
ROZDZIAŁ 5
INSPIRUJĄCE OPOWIEŚCI
      Największym Moim cudem jest Miłość.
[Sathya Sai, 1.8.1976]
    Sathya Sai Baba w różny sposób dotyka ludzkich istnień. Niektórzy nigdy nie byli w aśramie i nie wydzieli Go, a mimo to zebrana przez nich wiedza o Swamim i Jego naukach wystarczyły im do wejścia na drogę duchowości. Niektórzy zadawalają się przebywaniem w fizycznej obecności Bhagawana i nabierają nieco zrozumienia na temat tego, kim jest Sai. Bywają też osoby pozornie dotknięte Jego widokiem, które jednak zaprzeczają Jego umiejętnościom czynienia cudów. Nasze życie się zmienia, pojawiają się w nim dramatyczne chwile, a później Sai Baba udowadnia, że to On za nie odpowiada, chociaż nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy. Niekiedy można dostrzec wówczas rękę Boga. Niektórych uzdrawia, innych nie. Nie rozumiemy, dlaczego tak jest. Najlepsze co możemy w takich wypadkach powiedzieć jest to, że ma to związek z karmą tych ludzi i z ich poprzednimi wcieleniami. Muszą doświadczyć pewnych rzeczy, czy im się to podoba, czy nie.
   Wielu zauważyło, że od kiedy spotkali Sai Babę i próbowali praktykować Jego nauki, to ‘znosili swój ciężar’’ z mniejszą trudnością, cierpliwiej i odważniej.
Wyzwolenie od kolejnych wcieleń jest lepsze
   Jerry Bass usłyszał od Hildy Charlton o Sai Babie w 1970 r. Jej miłość i inspiracja przywiodły do Swamiego wiele osób. Wkrótce potem pojechał on do Indii i spędził w Prasanthi Nilayam dwa lata. My też wyruszyliśmy do Indii i przebywaliśmy tam rok. Spotkaliśmy go później, w 1986 r., gdy przeprowadził się do naszego miasta z żoną Carol i dwojgiem małych dzieci.
    Jerry był sympatycznym i łagodnym człowiekiem. Odkurzał ośrodek Sai po spotkaniach. Wszyscy podziwiali jego delikatność i dobry humor. Był nie tylko rozentuzjazmowany, lecz posiadał także wiedzę o Sai Babie, którą częściowo zawdzięczał swojemu pobytowi w aśramie, a która doskonale służyła ludziom z Zachodu. Pewnego razu, gdy przechodziłam przez okres zwątpienia w swoją wiarę, bardzo skorzystałam z dyskusji z Jerrym, którego doświadczenia zebrane podczas długiego pobytu u Baby okazały się bezcenne.
    W 1977 r. Jerry dostał ataku. Badania wykryły guza mózgu. Lekarze zalecili mu ogromne dawki antybiotyków, które niczego nie zmieniły. Dzielnie, z dystansem, niemal w nadludzki sposób, dla większości z nas wprost niepojęty, zniósł wkuwania i inne bolesne procedury. Gdy odkrył, że chemioterapia zapewni mu tylko kilka dodatkowych miesięcy życia, on i Carol zrezygnowali z niej ze względu na skutki uboczne. Po wypróbowaniu różnych tradycyjnych i alternatywnych technik uzdrawiania postanowili pojechać do Prasanthi Nilayam w towarzystwie dwóch córek - dziewięcioletniej Sary i dwunastoletniej Juliany, żeby zobaczyć Babę.
    Jerry chodził codziennie na darszan, czując się coraz słabszy i coraz bardziej chory. Swami nie rozmawiał z nim otwarcie, lecz Jerry nie narzekał. Pewnego dnia Carol musiała wyjść i zostawić dziewczynki z Jerrym leżącym na łóżku. Gdy wróciła, okazało się, że już odszedł. Na jego twarzy malował się piękny uśmiech. 
    Carol udała się do dr Goldsteina po pomoc i dowiedziała się od niego, że Baba polecił mu zorganizować pogrzeb dla Jerrego. Podczas następnego darszanu Swami wezwał Carol i dzieci na interview. Kiedy Carol wyraziła swoje rozczarowanie i smutek, Swami powiedział jej, żeby się nie martwiła, bo dla Jerrego tak jest lepiej. Już nigdy się nie odrodzi. Zapewnił ją, że On sam zatroszczy się o nie. Jerry został skremowany, a jego prochy wsypano do rzeki Ćitrawati. Następnego dnia, po wielu tygodniach suszy, spadł deszcz i spłukał je do oceanu. 
    Carol opowiadała, że kiedy Jerry umierał, dziewczynki śpiewały radośnie przeboje z musicali. Zareagowała na to przekonaniem, że życie jest złudzeniem i sztuką, więc dlaczego nie miałyby śpiewać piosenek i być szczęśliwe? Życie jest ubraniem. Zmieniamy je wielokrotnie. Ich ojciec był wielkim człowiekiem. Umarł w ramionach Boga i wygrał grę egzystencji. Swami powiedział: „Nigdy więcej wcieleń”.
    Carol, Sarah i Juliana wróciły do domu. Członkowie ośrodka Sai mieli możność przyglądania się teraz z bliska żywemu przykładowi wiary w Sai Babę. Zarówno Carol jak dziewczynki były chodzącymi przykładami nieprzywiązania i braku użalania się nad sobą. Kiedyś Carol zapytała dziewięcioletnią Julię, czy brakuje jej taty, Julia odpowiedziała, że tak, ale jest szczęśliwa ze względu na niego. Przebywa w lepszym miejscu.
    Bez narzekań podjęły życie bez Jerrego i uznały konieczność oszczędzania. Carol wyznaczyła Sarze rolę komisarza do spraw energii, odpowiedzialną za obniżenie rachunków za media. Juliana została szefową od zbędnych zakupów i wykonywała tę pracę z wielkim zapałem. Było to rzeczywiste praktykowanie programu ograniczania potrzeb, stworzonego przez Swamiego.
  Poradnia audiologiczna[2], którą Carol wtedy otworzyła, zapewnia utrzymanie jej i dzieciom. Swami, zgodnie z przyrzeczeniem, zajął się tym. Pracujący z nią ludzie zaakceptowali jej wiarę i pomagali jej nadzwyczajnie. Jej odwaga była godna naśladowania i podziwu dla wszystkich którzy ją znali. Obserwowali jej przejście od cenionej i ochranianej żony do samodzielnej głowy gospodarstwa domowego.
O mój Boże!
     W czerwcu 1999 r. Carol jechała w towarzystwie nauczycielki i trojga dzieci na klasową wycieczkę w góry Adirondack, leżące tuż przy granicy z Kanadą. W pewniej chwili poprosiła jedno z siedzących na tylnym siedzeniu dzieci o podanie jej mapy. Na sekundę oderwała oczy od szosy, by w następnej przekonać się, że jej samochód, jadący z prędkością 60 mil na godzinę (96,5 km/godz.), zmierza prosto w stronę barierki. Opony zdmuchnęło w jednej chwili, a boczne lusterko po stronie kierownicy wleciało przez okno i uderzyło ją w twarz. Samochód został zniszczony.
Niezwykle, ale wszyscy byli cali. Carol miała jedynie siniaka od zderzenia z lusterkiem, który po kilku dniach znikł bez bólu. Nikt inny nie został zraniony. Po przyjeździe do domu napisała do Baby, żeby podziękować Mu za pomoc. Czuła, że tylko Jego boska ręka mogła ich uratować z tak poważnego wypadku. 
   Trzy miesiące później, Carol, podczas interview, ponownie podziękowała Bhagawanowi za pomoc. Bhagawan odpowiedział: „To był poważny wypadek. Sprawiłem, że stał się mały. Wezwałaś Mnie więc przyszedłem.” Carol pomyślała, że to nie tak, bo zapomniała powiedzieć ‘Sai Ram’, ‘Baba’ lub ‘Swami’. Wszystko działo się wtedy bardzo szybko! Wówczas Baba przypomniał jej, że powiedziała: „O mój Boże!”, więc przyszedł i był tam z nimi.
Podwójne uleczenie
    Rusty Bralley opowiedziała nam historię o dwóch interwencjach Sai Baby w jej zdrowie. Od dzieciństwa gorąco pragnęła ujrzeć Boga. Wędrowała przez lasy i pola myśląc o Nim i modląc się do Niego. Jako osoba dorosła miała poważne problemy z plecami i przez większość czasu była skazana na wózek inwalidzki. Okazało się, że ma trzy zwyrodniałe dyski. Chirurg – ortopeda chciał je operować, ale się nie zgodziła. Przyjmowała silne leki przeciwbólowe, a mimo to cierpiała coraz bardziej.
    Przyjaciółka przyniosła jej książkę Howarda   Murpheta Człowiek cudów i Rusty ją przeczytała. W konsekwencji wzięła udział w jednym lub dwóch spotkaniach z wielbicielami Baby i rozmawiała z nimi. W dwa miesiące po przeczytaniu książki wyruszyła samotnie do Indii w stalowej ortezie i w wózku inwalidzkim, poruszając się o lasce powoli i z bólem. 
Rusty dotarła do tej części świątyni, którą Sai Baba mijał dwa razy dziennie. Usiadła na krześle w sekcji dla pacjentów, niedaleko przejścia. Kiedy Swami przemieszczał się pomiędzy siedzącymi wielbicielkami, Jego spojrzenie padło na nią i na inne cierpiące pacjentki. Modliła się do Niego w duchu: „Proszę, ulecz mnie drogi Boże, ulecz mnie.” Jej ciało stało się lekkie i każda jego komórka napełniła się miłością. Zapomniała o bólu. Zanurzyła się w błogości, chociaż nie padło ani jedno słowo. Ktoś odwiózł ją potem na wózku do pokoju. Tam zerwała z siebie stalową ortezę, którą z konieczności nosiła od miesięcy i postawiła laskę w kącie pokoju. Od tamtej chwili poruszała się bez straszliwego bólu, który dręczył ją wiele lat. Przestała przyjmować leki przeciwbólowe i nigdy już do nich nie wróciła.
    Po powrocie do domu chodziła normalnie, zaskakując tym swojego męża Jima. Jim został gorąco oddanym wielbicielem Baby i pozostał nim do swojej nagłej śmierci w wieku 80 lat.
   Kiedy jej plecy zostały wyleczone, zachorowała na serce. Kardiolodzy odkryli, że ma zablokowanych 30% arterii krwionośnych i cierpi na arytmię. Kilkakrotnie była hospitalizowana. Postanowiła jeszcze raz pojechać do Indii i ponownie poprosić Babę o uzdrowienie. Podczas interview ich spojrzenia się spotkały i w myślach poprosiła Pana o uzdrowienie. Obiecał, że to zrobi i zmaterializował dla niej pierścionek. Po powrocie do domu nigdy więcej nie miała ataków serca.
tłum. J.C.
[1] Water is life, broszura wydana przez Śri Sathya Sai Central Trust, Prasanthi Nilayam, Andhra Pradesh
[2] Audiologia   zajmuje się rozpoznawaniem i leczeniem chorób narządów słuchu i równowagi

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.