Życie z Bogiem – część 11
Aravind Balasubramanya
Rozdział 18
„Bez Swamiego nie ma życia”
    Ravi Kumar siedział w sali bhadżanowej w Prasanthi Nilayam. To miejsce było mu bardzo drogie, ponieważ przechowywało w sobie milion najcenniejszych wspomnień o jego Bogu i Przewodniku, o jego drogim Swamim. Z niewielkich ołtarzyków umieszczonych na północnej i południowej ścianie dziesięciu Awatarów Pana Wisznu zdawało się spoglądać na niego z tą samą łagodną uwagą, z jaką czynili to od 25 lat. Główny ołtarz w zachodniej części sali był udekorowany i olśniewający jak zawsze. Śirdi Baba i Parthi Baba, umieszczeni na portretach naturalnej wielkości i otoczeni srebrnymi ramami, zachowywali spokojną równowagę. Panował tu spokój, ponieważ harmonium odtwarzało właśnie dźwięki wprowadzające słuchaczy do ‘specjalnej’ pieśni, którą miał za chwilę zaśpiewać. 
   Ta pieśń mogła być dla niego z kilku powodów specjalna. Być może zawarły się w niej niezapomniane słowa lub jej melodia głęboko poruszała jego duszę. Być może utrwaliły się w niej magiczne wspomnienia lub całkowicie oczyszczała mu umysł, uwalniając go od wszelkich myśli. Pieśń, którą Ravi miał teraz zaśpiewać, zawierała wszystkie te elementy, zatem można by było ją uznać za ‘specjalną’. A jednak żaden z tych powodów nie spRaviał, by mógł ją uznać za taką. Prawdziwa przyczyna, dla której ta pieśń była i jest dla niego nadzwyczajna, wynikała z tego, że za każdym razem, kiedy ją śpiewał, czynił to na osobiste życzenie swojego Swamiego! Subtelny ruch Jego palców, łagodne kiwnięcie głową, porozumiewawczy uśmiech na ustach, a nawet bezpośrednie spojrzenie oczu, pojedynczo lub w połączeniu z innymi znakami, wskazywały Raviemu, że jego Swami życzy sobie usłyszeć tę pieśń.  
   Dzisiaj miał kolejną okazję do jej zaśpiewania. Lecz Ravi nie był szczęśliwy! Czuł w sobie ciężką pustkę. Chociaż smutek opanował całe jego jestestwo, to po policzkach nie płynęły mu łzy, ponieważ, jak się wydawało, szok sparaliżował mu oczy. W ciągu 35 lat śpiewania bhadżanów i pieśni dla Swamiego, nigdy nie przyszło mu do głowy, że będzie je wykonywał w takich okolicznościach. A zwłaszcza tę specjalną pieśń! To było nierzeczywiste. Miał zaśpiewać tę pieśń dla Swamiego, lecz bez Jego zwykłych wskazówek. Bo jak Swami miałby mu je podać? Leżał spokojnie w zimnej jak lód szkatule w tej samej sali bhadżanowej, którą przemierzał energicznym krokiem całe dziesiątki lat!
    Mahasamadhi Bhagawana Śri Sathya Sai Baby wprowadziło Ravikumara w stan bliski bezmyślności, podobnie jak miliony wielbicieli na całym świecie. Ten, którego traktował jak swoje Wszystko, najwyraźniej „odszedł”. Ale Ravi otrzymał Jego wskazówkę. Pojawiła się w tajemniczy sposób, gdy w jednej i tej samej chwili doświadczał bolesnej tęsknoty i wewnętrznej pogody zrodzonych z poczucia samotności. Odebrał ją pod postacią płynącego z nieskończoności szeptu. Brzmiała tak:
    Nie rozpaczaj czując w sercu brak miłości.
    Zajrzyj w głąb siebie, a znajdziesz tam Sai.
                          Mohabbat ki kami dil mein
                          agar ehsas hota hain
                          zara dżanko to paoge
                          ki Sai pas hota hain
    Te wersy służyły jako niespieszny wstęp do sufickiej pieśni (qawwali). Śpiewał ją wcześniej co najmniej pięćset razy. Ale znaczenie dwóch pierwszych linijek tego preludium nie uderzyło go nigdy tak mocno jak dzisiaj. Dwie następne wypłynęły z niego z odnowioną energią:
To prawdziwy cud (miłości) Sai, że cały świat wydaje nam się tak niezwykle piękny!
                        O kariszma je usi ka hain
                         ki dunija kubsurat lagti hain.
    Im dłużej śpiewał, tym bardziej miłość do Swamiego wypełniała pustkę w jego sercu.  
‘Nieoczekiwany’ wpis Swamiego 
   Latem 1978 r., gdy Ravi miał siedem lat, ojciec postanowił posłać go do nowo otwartej szkoły Swamiego w Ooty. W ich rodzinnym domu w Madikeri (Coorg) pojawił się list zapraszający Raviego na egzamin wstępny. Ojciec pomylił to zaproszenie z potwierdzeniem przyjęcia. Odebrał z jego obecnej szkoły świadectwo przeniesienia i przygotował rzeczy chłopca pod kątem życia w hostelu Sai.
    Natomiast mamę Raviego głęboko niepokoiła sama myśl, że może będzie zmuszona rozstać się ze swoim ukochanym dzieckiem. Pozwoliła, aby serce wzięło górę nad głową i pocieszała się w duchu, że jej syn nie zostanie przyjęty! Nie oznaczało to, że ojciec chciał wysłać go tak daleko. Uważał jednak, że pobyt w szkole Śri Sathya Sai jest najlepszą rzeczą jaka może przytrafić się jego synowi. W końcu rodzina wsiadła do Ambassadora i wyruszyła w podróż 250 km. Towarzyszył im oddany wielbiciel Baby. Gdy przejeżdżali przez rezerwat w Bandipurze, ujrzeli przed sobą czerwonego Mercedesa Benza. Przez szparę pomiędzy zasłonkami ojciec Raviego dostrzegł na jego tylnym siedzeniu ubraną na pomarańczowo postać z kręconymi włosami. Uświadomiwszy sobie, że to Swami, polecił kierowcy jechać tuż za Jego autem i nie dopuścić, aby rozdzieliły ich inne pojazdy.
    Auto Swamiego wyruszyło na krótki objazd rezerwatu. Ambassador podążył za nim do leśnej chatki. Potem wszyscy wysiedli z samochodu i stanęli przed nią. Wkrótce wyszedł do nich Swami i zaczął rozmawiać z przyjacielem rodziny. Dowiedziawszy się, że jadą do szkoły w Ooty, wyjaśnił: „Jadę tam, żeby otworzyć szkołę!” Powiedział także, że otrzymają posiłek i wrócił do chatki. Mama Raviego szepnęła do męża: „Swami zdaje się wiedzieć wszystko. A mimo to nie zapytał cię o twoje plany. Wie, że mówimy w języku tamilskim, a jednak zwracał się do nas w kannada.” Ojciec Raviego milczał. Po chwili podano im suty posiłek. Mieli naprawdę szczęście!
   Po posiłku rodzina czekała na odjazd Swamiego. Nie znając dokładnie lokalizacji Nandanawanam, gdzie mieściła się szkoła, ojciec Raviego pomyślał, że najlepiej będzie, gdy pojadą za autem Swamiego. To był wspaniały pomysł. (To także wspaniały pomysł na życie, ponieważ, nie znamy zwykle swojego przeznaczenia. Jeśli podążamy za Panem, to z pewnością bezpiecznie tam dotrzemy!) 
    Swami wyszedł po kilku minutach. Podszedł prosto do mamy Raviego i zapytał w języku tamilskim” „Saaptacha? – Czy smakowało ci jedzenie?” Kiwnęła głową, że ‘tak’ i wymieniła znaczące spojrzenie z mężem. Ravi cieszył się tą podróżą, ponieważ przeżył miły piknik. Poczuł się jeszcze lepiej, gdy stanęli przed szkołą, zjechawszy z pięknej, wijącej się górskiej drogi. Gdy Ravikumar udał się na egzamin wstępny do trzeciej klasy, jego ojciec zrozumiał swój błąd. Niepotrzebnie zabrał z poprzedniej szkoły certyfikat przenosin, ponieważ Ravi nie został tu jeszcze przyjęty. To bardzo ucieszyło mamę Raviego, bo dostrzegła szansę zabrania syna do domu – syna, który był źrenicą jej oka.
    To było przeznaczenie, że Ravi wziął udział w egzaminie wstępnym i został przyjęty do trzeciej klasy. Nowi uczniowie stanęli przed Swamim. Ravi nie wiedział wówczas, że ten dzień określi całe jego życie. Stało się to w momencie, gdy Swami wybrał go na Swojego śpiewaka!
  Odbyło się to w bardzo prosty sposób. Swami, siedząc na krześle w sali bhadżanowej w Ooty spojrzał na Raviego, mającego na głowie płaską wełnianą czapeczkę, chroniącą go przez zimnem.
„Hej, małpia czapeczko!”, zawołał Swami.
Ravi spojrzał za siebie i po bokach.
„Ciebie wołam”, rzekł Swami i wskazał na niego.
Chłopiec wstał.  
„Zaśpiewaj nam bhadżan.”
Zaskoczony tą prośbą, Ravikumar wykonał swój pierwszy w życiu bhadżan w obecności Boga. Zamknął oczy i zaśpiewał piskliwym chłopięcym głosem: „Bolo Narajana dżej dżej Wittala.”
   Jego rodzice poczuli wielką radość. Ravi był również szczęśliwy. Zajęcia szkolne miały się rozpocząć już następnego dnia. Podobało mu się to miejsce. Tamtej nocy spał jak dziecko. Jednak w tym samym pokoju dwie inne osoby płakały boleśnie bez słów- jego mama i tata. Chociaż ukryli przed sobą łzy, to trudno im było wracać do Madikeri bez ukochanego dziecka. Następnego ranka, podczas darszanu, tuż przed ich wyjazdem, wydarzyło się coś nadzwyczajnego. Swami podszedł do mamy chłopca i zwrócił się do niej po tamilsku: „Nie martw się. Dobrze zaopiekuję się twoim synem.”
   Zdała sobie wówczas sprawę, że Swami wie o jej łzach i poczuła w sercu głęboką ulgę. Wyobraźcie sobie jej radość, kiedy po darszanie podszedł do niej mąż i zwierzył jej się, że Swami podczas darszanu powiedział do niego dokładnie to samo! Dopiero wtedy dowiedzieli się o swoich łzach z poprzedniej nocy i zrozumieli, że Swami będzie kochał ich małego Raviego jak najtroskliwsza Matka i Ojciec!
Fascynacja Bogiem
  Ravikumar śpiewał qawwali[1] z uśmiechem potwierdzającym te piękne wspomnienia.
Od chwili, gdy moje oczy spojrzały na Ciebie Sai, to nieustannie, dniem i nocą, tęsknią za Twoim darszanem.
Dżab se dekha tudżko Sai mere
darasz ke pjase naina sandż sawere.”
    Od tamtego dnia w 1978 r. Ravi już to rozumiał, chociaż był jeszcze dzieckiem. Szkoła była wspaniała i zabawna, gdy mieszkał z nimi Sai. Drzwi od dormitorium dzieci znajdowały się tuż obok drzwi od pokoju Swamiego. Gdy mieli ku temu okazję, wybiegali w piżamach, żeby spotkać się z Nim na śniadaniu! Bhagawan był pobłażliwą Matką, pozwalającą Swoim malcom towarzyszyć Sobie przy posiłkach. Czasami podawał im jedzenie i zawsze z nimi rozmawiał. Jego obecność niewątpliwie była ich nałogiem, co Ravi uzmysłowiał sobie, gdy Swami wyjeżdżał z Ooty. W takich chwilach tęsknił za rodzicami i za domem. I chociaż jego oczy nie pragnęły darszanu Swamiego, to jego serce niewątpliwie się radowało, gdy Swami z nimi przebywał. Powód ku temu był bardzo prosty – Ravi kochał Swamiego i przeznaczył dla Niego szczególne miejsce w swoim sercu.
„Jeśli patrzysz na mnie, ja patrzę na ciebie.”
„Postaw w moim kierunku jeden krok, a ja postawię w twoim kierunku dziesięć kroków.”
   Ravi, umieszczając Swamiego w swoim sercu, nie znał jeszcze tych ‘słynnych’ cytatów. Ale żeby osiągnąć Boga nie musimy wiedzieć wszystkiego – wystarczy czysta intencja. Szczerość Raviego zapewniła mu kącik w sercu Bhagawana. A także w sali bhadżanowej!
   Oto słodkie i piękne wydarzenie, które miało w niej miejsce, wieczorem w 1990 r. To były dni, gdy Swami niespodziewanie wchodził do sali modlitewnej na długo przed rozpoczęciem bhadżanów. W tamtych czasach frontowe miejsca zarezerwowane dla śpiewaków pośpiesznie zajmowali studenci, chcący znaleźć się jak najbliżej Pana. Oczywiście, po rozmowach i tuż przed bhadżanami, Swami wracał do pokoju interview, a grupa chłopców śpiewających pieśni oddania zajmowała miejsca na przodzie. Ravi kończył pracę w Instytucie Wyższych Nauk Medycznych Śri Sathya Sai, gdzie pracował jako manager na wydziale radiologii i pojawiał się tuż przed sesją bhadżanową. W związku z tym omijały go zwykle przed-bhadżanowe sesje ze Swamim. 
    Tamtego dnia, gdy Swami wchodził do sali modlitewnej, studenci jak zwykle rzucili się do przodu. Swami, zanim zaczął mówić, spojrzał na miejsce w rogu, które podczas bhadżanów zajmował Ravi. W tamtej chwili siedział tam inny student, pragnący fizycznej bliskości i rozmowy z Bhagawanem. Otrzymał to czego pragnął, chociaż w sposób jakiego nie oczekiwał. Swami przywołał go do Siebie i powiedział: „Chłopcze! To jest miejsce Raviego. Nie siadaj tam.” Młodzieniec natychmiast się wycofał i usiadł gdzie indziej! Gdy rezerwujemy dla Swamiego miejsce w swoim życiu, to Swami również rezerwuje dla nas miejsce w Swoim życiu! Jeśli doświadczamy boskiej i bezgranicznej miłości Swamiego, to bez trudu zrozumiemy kilka pierwszych linijek qawwali.
   Po prostu nie mogę żyć bez Sai. Bez Niego jestem nieustannie spięty. Brakuje mi spokoju. 
                       Sai bin raha dżaje
                       chain na aje mohe czain na aje.
   Śpiewając te słowa Ravi przypomniał sobie chwile głębokiego rozdrażnienia, kiedy to Swami uspakajał go, przynosząc mu w darze nieustraszoność i spokój.
Przemiana światów
  Gdy Ravi ukończył w Ooty piątą klasę, jego ojciec otrzymał szokującą informację. Ravi nie mógł kontynuować nauki w Ooty. Początkowo szkoła składała się z pierwszej, drugiej i trzeciej klasy. Każdego roku dodawano do niej kolejną. Jednak w 1981 r. okazało się, że dodanie szóstej klasy nie jest możliwe. Ravi, który przez trzy lata cieszył się bliskością Swamiego, stanął teraz przed perspektywą, że przestanie być Jego uczniem.
   Bardziej niż on martwił się tą sytuacją jego tata. Co należało teraz zrobić? Instynktownie i intuicyjne wyruszyli do Puttaparthi. Jak u wszystkich, którzy spoglądają w stronę Puttaparthi, będącą ich pierwszą i jedyną ucieczką, w jego sercu pojawiła się nadzieja. Okazało się, że Swami otworzył wyższą szkołę podstawową im. Iśwarammy i ojciec Raviego postanowił go do niej przenieść. Pojawił się jednak problem – językiem wykładowym był tam telugu, a Ravi znał ten język w takim samym stopniu jak on mandaryński lub hebrajski!
   Jednak dla dzieci z Ooty uczyniono wyjątek. Nauczyciele prowadzili lekcje po angielsku. W telugu mówiono jedynie na zajęciach przeznaczonych na naukę tego języka. Ravi dobrze sobie radził. Ogólnie był tam szczęśliwy, ponieważ spotkał wielu kolegów z Ooty. (Niektórzy rodzice zwrócili się do Puttaparthi, taktując je, podobnie jak jego ojciec, jak koło ratunkowe!) Mama Raviego miała mieszane uczucia – jej mały chłopiec wciąż miał przebywać z dala od niej, ale za to o wiele ‘bliżej’ Swamiego, gdyż Swami spędzał większość czasu w Puttaparthi. Natomiast Ravi nie miał pojęcia jakie napotka trudności.
   Ponieważ w Puttaparthi nie było niższej ani wyższej szkoły podstawowej, dzieci ze szkoły im. Iśwarammy zamieszkały w hostelu dla studentów koledżu. To były dla Raviego dwa najtrudniejsze lata, ponieważ został przniesiony z miejsca, w którym wszystko za niego robiono, w miejsce, gdzie musiał radzić sobie sam! Zapominał o obowiązku prania ubrań, nie był nawet przyzwyczajony do zmywania po posiłkach własnych talerzy i kubków. To wszystko wywierało na nim wielką presję. Zaczął się martwić i odczuwać niepokój. Stracił na wadze i zastanawiał się jak jego drobne plecy zaniosą tak wiele obowiązków.
   Dzisiaj rozumie, że tylko palący żar i niewiarygodne ciśnienie zmienia kawałek węgla w diament. Wtedy jednak odczuwał jedynie spiekotę i presję. Wiądł pod ich naciskiem i w końcu się rozchorował. Z jakiegoś dziwnego powodu dostał w Puttaparthi ciężkiej astmy, chociaż w zimnym Ooty rozkwitał bez najmniejszych problemów zdrowotnych. Astma rzuciła go na kolana i uwięziła w łóżku. Zastanawiał się, dlaczego go to spotkało. Dlaczego nie może po prostu wrócić do rodziców? Było to niemożliwe, ponieważ „nie mógł żyć bez Sai.(Sai bin raha na dżaje). Myślał o pięknych dniach w Ooty, o dniach, gdy Swami znajdował się od niego zaledwie o kilka metrów dalej. Tak bardzo za Nim tęsknił!  „Bez Swamiego był bardzo niespokojny.” (Czain na aje mohe czain na aje. Przeżywając tę chwilę usłyszał płynące zza okna odgłosy nagłej radości. Wstał z łóżka i podszedł do drzwi. Nie mógł uwierzyć, że jego marzenia z przed kilku minut zmieniły się w konkretną rzeczywistość. Kilka metrów od niego stał Swami!
    Swami podszedł do niego i zapytał, jak się czuje. Skąd wiedział? Ach! To, że Swami nie pokazuje po sobie przy każdej okazji, że wie wszystko, wcale nie oznacza, że nie wie. A mimo to zapytał i Ravi opowiedział, że nie za dobrze. Swami zatoczył prawą ręką koło i proszę! natychmiast pojawiło się w niej pachnące wibhuti. Miało gorzki smak, lecz Ravi uśmiechał się szeroko. Skoro Bóg daje nam prezenty, to jakie to ma znaczenie, że są gorzkie? 
   To była kolejna życiowa lekcja, która spRaviła, że Ravi stał się typowym przykładem spokoju i opanowania, jakim jest po dziś dzień. Skoro potrafi przyjmować wszystko jako dar od Swamiego, to zawsze się uśmiecha, bez względu na to czy jest to gorzkie, czy słodkie. I nie ma znaczenia, gdzie przebywa – w Ooty czy w Puttaparthi, ponieważ Swami jest zawsze przy nim w każdym miejscu na świecie! 
Życie dla Boga jest prawdziwym oddaniem
   Ravi wciąż śpiewał w sali bhadżanowej nie otwierając ani na chwilę oczu. Nie chciał widzieć leżącej przed nim postaci Swamiego. Postanowił, że zobaczy Go zamkniętymi oczami. I w tym momencie uświadomił sobie, że za każdym razem, gdy śpiewał qawwali, zawsze miał oczy zamknięte – nawet gdy Swami siedział naprzeciwko niego. Aż do tej chwili czynił to w sposób naturalny, ale teraz zrozumiał boską mądrość kryjącą się za tym zachowaniem. Swami zawsze pragnął, żeby szukał Go w sobie. Czyż nie to właśnie oznacza imię SAI – See Always Inside – Patrz zawsze w głąb siebie?
   Ale on pragnął zobaczyć Swamiego również na zewnątrz! I chociaż dzisiaj miał zamknięte oczy, to wiedział, że Swami nie siedzi naprzeciw niego na krześle. Może już nigdy nie usłyszy Jego słów. Może już nigdy Swami nie zwróci się do niego. Dlaczego, Swami? Czy gniewasz się na mnie… ignorujesz mnie? Jestem gotów umrzeć za Ciebie, ale proszę, zostań ze mną na zawsze…
Proszę, Sai, nie martw się mną, ponieważ jestem gotów umrzeć dla Ciebie. Ja i my wszyscy składamy swoje życie u Twoich boskich stóp.
Mit mar dżeje tudżpre hamsa na rote tu
zindagi saum de ham czaranom mein tere jun.
    Mnóstwo wspomnień wypełniło mu serce. Wspomnień, w których Swami prosił go przy niezliczonych okazjach o pieśń. Jedno z tych wspomnień wyróżniało się żywo wśród innych. Był wtedy w ósmej klasie. Po dwóch latach nauki w wyższej szkole podstawowej im. Iśwarammy został przeniesiony do nowo otwartej wyższej szkoły średniej im. Śri Sathya Sai. Swami sadzał go regularnie w pierwszych rzędach i od czasu do czasu prosił o zaśpiewanie bhadżanu. Podczas święta Daśary w 1984 r. Ravi otrzymał swoją życiową szansę.
    Zaśpiewał nowy bhadżan Brahmanda Najaka Baba, Parthi Puriśwara Baba. Kiedy śpiewał go w hotelu, słuchacze zachwycili się duchem pieśni i melodyjnością jego głosu. Ravi również się cieszył, że to śpiewa. Nie miał jednak pojęcia, co stanie się dalej.
Święto Daśary jest obchodzone każdego roku w intencji spokoju i dobra we wszechświecie (brahmandy). Bóstwem, do którego płyną modlitwy, jest Brahmanda Najaka, Pan Wszechświata. Tamtego 1984 roku Ravi siedział z kolegami w audytorium Poornachandry. Nagle otrzymał emocjonalne wezwanie. Patrząc w górę zrozumiał, że Swami wzywa go na scenę. Wskoczył na nią, drżąc z podniecenia i pod wpływem adrenaliny. Swami kazał mu wziąć mikrofon. Nastąpiło poruszenie i jeden ze studentów koledżu poprosił pandita recytującego Wedy o pożyczenie trzynastolatkowi leżącego przed nim mikrofonu. Swami polecił mu zaśpiewać bhadżan Brahmanda Najaka Baba.
Ravi zamknął oczy, poprosił Swamiego o błogosławieństwo i zaczął śpiewać. Cała sala pogrążyła się w uniesieniu oddania. To co wydarzyło się później było wspaniałe. Ale nawet wtedy nie uległ emocjom. Pragnął tylko uszczęśliwić swojego Swamiego. Skończywszy pieśń, spojrzał na Bhagawana. Niewątpliwie osiągnął to czego pragnął: Swami był szczęśliwy – i dumny!
    Gdy mentalnie kartkował to wspomnienie, jedno stało się oczywiste. Swami zawsze życzył sobie, żeby śpiewał dla Niego, nawet wtedy, gdy, jak się wydawało, był ‘przygnębiony’. Nie chciał, żeby milczał. To było kolejne mocne przesłanie dla Raviego – nigdy nie rezygnuj z tego, co robisz dla Pana, nawet jeśli Pan spRavia wrażenie smutnego lub milczy. Czuł, że kiedy zwierzał się Swamiemu, że gotów jest umrzeć dla Niego, to Swami łagodnie mu przypominał, iż pragnie, aby dla Niego żył! Umieranie dla Boga jest relatywnie łatwe, ponieważ trwa tylko chwilę. Natomiast życie dla Boga jest trwałym zobowiązaniem, którego Swami oczekuje od każdego z nas. Musimy ‘śpiewać’ dla Niego do końca życia, bez względu na to, co może się wydarzyć. Dlatego Swami nam powtarza:
            „Prawdziwym oddaniem jest życie dla Boga.”
Qawwali ożywa
    Qawwali życia Raviego – „Nie mogę żyć bez Sai” - Sai bin raha na dżeje - powstało w 1988 r. Ravi ukończył uniwersytet i rozpoczął naukę na studiach podyplomowych w Brindawanie. Grupa tamtejszych studentów napisała słowa i skomponowała do nich muzykę. Warto zapamiętać, że oryginalny tekst zespołu, brzmiący: „Za każdy razem, gdy czujesz w sercu miłość” – Mohabbat ka kabhi dil mein agar ehsas hot hain, został zmieniony na: „Gdy czujesz w sercu brak miłości” - Mohabbat ki kami dil mein agar ehsas hota hain. Pragnęli ofiarować tę pieśń Swamiemu podczas programu muzycznego. Wybrano dwóch studentów, którzy mieli ją zaśpiewać. Jednym był student trzeciego roku, Pradeep Radż Banszi, a drugim Ravi. Zaśpiewali razem. Swamiemu się to spodobało. Wszyscy upewnili się o tym, gdy w kilka miesięcy później Swami poprosił o jej powtórzenie. Tym razem stało się to podczas letnich wakacji, gdy Pradeep przebywał w domu, więc Ravi zaśpiewał ją sam. Reszta, jak mówią, jest historią.
Ravi nie pamięta dokładnie, ile razy ją śpiewał. Ale był pewny, że Swami kilkakrotnie ją skracał, zanim ostatecznie zaakceptował jej bardziej zwięzłą wersję.
  Ravi coraz częściej brał udział w przedstawieniach teatralnych wystawianych w obecności Swamiego. Nie muszę wam mówić, że jego rola w tych dramatach, podobnie jak w dramatach życiowych, nierozerwalnie splatała się z muzyką. Były to dni, gdy dialogi i pieśni wystawiano na żywo, nie nagrywając ich wcześniej. Dlatego najważniejsi aktorzy musieli być dobrymi śpiewakami. Dzięki temu Ravi zagrał wyznaczoną mu przez Swamiego rolę XVI w. mistyka z Bengalu, Ćaitanja Mahaprabhu. Przestawił go z wielką miłością i rozmachem. Ćaitanja Mahaprabhu uważany jest za jeden z filarów ruchu bhakti, rewolucyjnej miłości dla Boga oraz za pioniera tradycji śpiewania bhadżan sampradaji, bhadżanów prowadzących do wyzwolenia. Ravi, otrzymując tę rolę, dostał tym samym wskazówkę dotyczącą jego życiowej roli – dzięki tradycji bhadżan sampradaji miał stać się opoką ducha bhakti. Ravi, jak zwykle, wzruszył ramionami i powiedział: „Swami daje nam okazje do odgrywania ról inspirujących nas do prowadzenia czystej egzystencji.”
    Ravi wciąż śpiewa swoje qawwali, zbliżając się do momentu zmiany tempa i do punktu kulminacyjnego.
Qawwali zbliża się do końca
   To qawwali jest bliskie nie tylko jego sercu – jest także bliskie sercu Swamiego. Pojawia się nowe wspomnienie…
     21 maj 2006 r. Trwają letnie wakacje i studenci, którzy postanowili zostać z Bhagawanem, cieszą się cudownymi sesjami w Trayee Brindawan. Gdy Swami przebywał w Withefield, pracownicy instytucji działających w Puttaparthi przyjeżdżali tutaj na niedzielę, aby cieszyć się Jego fizyczną bliskością. Dzień 21 maja przypadał właśnie w niedzielę. Brindawan odwiedzili wielbiciele zatrudnieni w Instytucie Wyższych Nauk Medycznych Śri Sathya Sai. Wśród nich był Ravikumar. Po wieczornej sesji bhadżanowej weszliśmy do Trayee Brindawanu. Pojawił się Swami i usiadł na ozdobnej huśtawce (dżuli). Przez kilka minut rozmawiał z siedzącymi obok Niego osobami. Gdy tylko zobaczył Raviego, zapytał: „Jak się masz, Ravi?” Jak zwykle odpowiedzią był uśmiech. Swami zwrócił się do jakiegoś studenta i poprosił go o zaśpiewanie pieśni. Gdy pieśń dobiegła końca, zaprosił do mikrofonu Raviego i po chwili melodyjne dźwięki qawwali wypełniły całą przestrzeń. Następne pięć minut minęło jak ożywcza bryza i wszyscy obecni naładowali się oddaniem.
Uśmiechnięty Swami spojrzał na Raviego i rzekł: „Zaśpiewaj jakiś bhadżan wysokim głosem.” „Kriszna, Kriszna, Kriszna...”, zaczął Ravi, przechodząc do bhadżanu Madhawa Mohana Szjama Gopala. „Ładne. A teraz zaśpiewaj wysokim głosem następny”, zabrzmiało boskie polecenie. Ravi odpowiedział pieśnią w telugu Namo Sathya Sai Baba. Swami poprosił go o jeszcze jedną pieśń, taką, którą mogliby zaśpiewać wszyscy. Ravi czekał na kolejne instrukcje dotyczące pieśni. Swami mu je podał: „Ta pieśń jest śpiewana wysoko i szybko.” Ravi wciąż milczał. Zaczęliśmy szeptać, starając się odgadnąć, którą pieśń ma na myśli Sai. Wtedy Swami powiedział, że ma na myśli qawwali. Kierownik akademika w Brindawanie zasugerował: Sai ke darbar mein – „Nie mogę żyć bez Sai.” „Nie, to nie ta”, odrzekł Swami. Patrząc na Raviego, powiedział: „Zaśpiewaj…” Ravi się uśmiechnął. Miał bezpośrednie połączenie ze Swamim. Zrozumiał. Nie musiał ‘medytować’. Określił na harmonium wysokość tonacji utworu, usiadł prosto, zamknął oczy i zaczął pieśń, na którą czekał Swami.
            „Mohabbat ki kami dil mein…”
    To było TO SAMO qawwali, które zaśpiewał na początku. W ten sposób Swami poprosił go o bis. Gdy Ravi grał wysokie nuty qawwali, Swami zamknął oczy i zapadł w trans! Nie muszę wam mówić, że cały Brindawan rozbrzmiewał tą pieśnią. Gdy dobiegła końca, Swami wstał usatysfakcjonowany i poprosił o arathi! Sesja zakończyła się, ponieważ Swami poczuł, że jest ‘kompletna’! W sali bhadżanowej Ravi zbliżał się do końcowej linijki mając nadzieję, że Swami wstanie i wyjdzie.  Swami jednak tego nie uczynił.
„Och, Sai! Proszę, nie opuszczaj świątyni mojego serca. Bez Ciebie będę niespokojny. W moim umyśle nie zapanuje cisza”.
            Man mandir se, jao na Sai…
             czain na aje mohe, czain na aje…
   Ravi nagle zrozumiał, że w tej pieśni prosił Swamiego, żeby Swami pozostał w mandirze jego serca! Jego myśli pobiegły szybko do dnia, w którym Swami poddał go nagle testowi.
Bliskość czy serdeczność?
   Tamtego dnia Ravi zatrzymał się dłużej w szpitalu. Gdy dotarł do mandiru, trwała już sesja bhadżanowa, więc milcząc usiadł w ostatnim rzędzie. Po arathi Swami posłał po niego.
„Dlaczego nie przyszedłeś na bhadżany?”
„Swami, przyszedłem. Spóźniłem się i dlatego usiadłem z tyłu.
„No to co, że się spóźniłeś? Powinieneś podejść do pierwszego rzędu i usiąść na swoim miejscu…”
   Ravi nie odpowiedział. Uśmiechnął się tylko i potrząsnął głową, żeby przyznać, że tego nie zrobił. Swami zachęcał go działania, twierdząc, że nie byłby to problem, gdy usiadł na przodzie. Miał teraz swoją życiową szansę. Swami powtarzał, że bez względu na to, kiedy przyjdzie, ma podejść królewskim krokiem do pierwszego rzędu i usiąść obok Niego. Na jego miejscu każdy podskoczyłby z radości. Bo czemu nie? Czyż to nie Pan osobiście złożył mu tę ofertę? Lecz Ravi trzymał się swojego stanowiska. Ponownie uśmiechnął się do Swamiego i rzekł w myślach: „Nie, Swami, to nie jest właściwe. Ważniejsza ode mnie jest sesja bhadżanowa. Ważniejsza od pieśniarza jest pieśń. A najważniejszy jest Bóg.” Swami odczytał tę myśli. Chociaż nie padło ani jedno słowo, to sporo sobie powiedzieli. Swami poklepał go, uśmiechnął się i rzekł: „Dobry chłopiec.” Ravi wprawdzie odrzucił szansę siedzenia blisko Boga, ale za to obiema rękami schwycił okazję do bycia bliskim Bogu! To kolejna ważna lekcja – stań się bliski Bogu. Bycie bliskim oznacza podążanie za słowami Swamiego, robienie rzeczy w sposób, w jaki On chciałby to widzieć, nawet gdy nikt nie patrzy lub gdy Pan pozwala nam łamać zasady! Wymaga to wielkiej mądrości, pokory i dojrzałości. Ale gdy ktoś tego dokona, Swami obdarzy tę osobę największym błogosławieństwem ze wszystkich – Sobą.
Matka Matek
    Najbardziej przejmujące wspomnienie Raviego związane z qawwali miało miejsce 27.09. 2004r. U jego mamy zdiagnozowano nowotwór, a ona odważnie walczyła z tą przerażającą chorobą. W tych trudnych chwilach, Swami był dla niej mocnym, wspierającym filarem. Polecił dr H. S. Bhat’owi wziąć na siebie odpowiedzialność za nią. I chociaż dr Bhat był urologiem, to wykorzystał swoje liczne kontakty, dzięki czemu mama Raviego otrzymywała najlepszą możliwą pomoc medyczną. 27.09.2009 r. została na prośbę Swamiego poddana poważnej operacji w Instytucie Wyższych Nauk Medycznych Śri Sathya Sai.
  Tamtego wieczoru, gdy Ravi siedział przed salą operacyjną czekając na mamę, Swami siedział na podwyższeniu w Kulwant Hall i czekał na niego! Między bhadżanami zapytał o Raviego i usłyszał w odpowiedzi, że jeszcze nie przyszedł do mandiru. Gdy operacja zakończyła się sukcesem, Ravi pobiegł uradowany do niego. Nie był pewny, czy zdąży na arathi. Na szczęście zdążył!
   Swami przyjął ofiarę z ognia i zamierzał wyjść. Ravi, jak zwykle, wszedł bocznym wejściem i usiadł w rogu. Śri Nitin Aćarja, który wtedy asystował Swamiemu, dostrzegł Raviego kątem oka i powiedział o tym Swamiemu. „Swami, przyszedł Ravi.” Swami natychmiast na niego skinął i Ravi podszedł do Niego. Swami zapytał jak przebiegła operacja. Ravi przedstawił Swamiemu bieżącą sytuację, uśmiechając się i mówiąc, że dzięki Jego łasce wszystko poszło dobrze. Swami ponownie zasiadł na tronie i polecił Raviemu usiąść przed Sobą w pierwszym rzędzie linii bhadżanowych. Patrząc mu prosto w oczy, uczynił subtelny ruch. Ravi zamknął oczy i zaczął śpiewać qawwali.
    Serce Raviego wypełniło się wdzięcznością dla Boskiej Matki, za to co robi dla jego ziemskiej matki. Był bardzo nerwowy i martwił się o nią, lecz Swami ukoił jego zmartwienia. W chwili, gdy wydawało się, że wszystko idzie źle, Swami pokazał mu, że jest zawsze u jego boku. Słowa płynęły bez wysiłku:
                        „Nie mogę żyć bez Sai.”
                        Sai bin raha na dżaje.
    Gdy tamtego dnia dośpiewał qawwali do końca, na sali panowała cisza jak makiem zasiał, a Swami zdawał się spijać głębię piękna tej ciszy. Gdy kapłan wstał, aby odpRavić drugie arathi (gdyż każda sesja, zgodnie ze zwyczajem, musiała zakończyć się ofiarą z ognia), Swami kazał mu usiąść. Jakby unosząc w Sobie piękne wibracje qawwali, Sai Baba wycofał się, nie zamieniając z nikim ani słowa.
   „Swami posiada tę szczególną umiejętność wzbudzania w innych uczucia, że jesteśmy dla Niego wszystkim. Czułem to tamtego dnia i wiedziałem, że jest dla mnie całym światem!”, zakończył Ravi.
Bezcenne pożegnalne myśli
  Pożegnalne słowa Raviego przypomniały mi moje własne doświadczenie, gdy czułem, że jestem dla Swamiego całym światem. Sądzę, że każdy z nas przeżył taką chwilę, gdy Swami w taki lub inny sposób pokazał nam, że jesteśmy dla Niego wszystkim. Czy nie dlatego przyłączamy się do qawwali, śpiewając głośno:
    „Po prostu nie mogę żyć bez Sai. Bez Niego jestem nieustannie spięty i brakuje mi spokoju”.
                        Sai bin raha na dżaje
                        Chain na aje mohe chain na aje.
   Nawet gdy qawwali przyspiesza, solista osiąga punkt kulminacyjny w improwizacji, alaapie: Aaaaaaaa
     Czy to nie naturalne? Gdy serce jest pełne, brakuje nam słów, ale gdy serce się przelewa, nie wypowiemy ani jednego słowa. Nic dziwnego, że Ravi zrozumiał tajemnicę życia dzięki pieśni swojego życia. Rozpoczyna się ona od pozornej żałoby:
            „Całkowity brak miłości w sercu…”
Mohabbat ki kami dil mein
lecz kończy się ekstazą, w której giną wszelkie słowa, ponieważ serce jest przepełnione miłością i łaską Pana: aaaa…aaa…
   Siedząc w sali bhadżanowej i śpiewając qawwali swojego życia Ravi zrozumiał nagle, że nigdy nie poczuje w sercu pustki, ponieważ zawsze będzie mu towarzyszył jego Sai. Musi się tylko zwrócić do środka i zobaczyć, że Swami czeka tam na niego. Nie czuł już potrzeby indywidualnego i specjalnego darszanu. Czy to dziwne, że tak rzadko śpiewa publicznie tę pieśń? Nie, bo codziennie śpiewa ją w sercu.
- tłum. J.C.
 
[1] Muzyka qawwali była pierwotnie wykonywana w świątyniach sufickich

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.