Życie jest Miłością, ciesz się nim

 – cz. 4

Joy Thomas
Rozdział 9

Odpowiem im, zamin Mnie zawołają

    Na rozkosz przebywania w aśramie Swamiego składa się szereg drobnych zdarzeń, z których każde jest okazją do ofiarowania miłości, otrzymania miłości lub przeżycia obu tych stanów na raz. Na przykład, kiedy siedziałam na ziemi, Swami rzucił cukierkami w stronę jednej z wielbicielek. Dwa z nich wylądowały na mojej spódnicy, więc szybko je schowałam, myśląc: „Jeden dla mnie, jeden dla Raya.” Kiedy skończył się darszan, podeszło do mnie kilka kobiet. Zanim zdążyłam wstać jedna z nich wyciągnęła rękę w kierunku fałdy mojej spódnicy i zabrała stamtąd przeoczony przeze mnie cukierek. Gdy odwracała się, żeby odejść, pomyślałam sobie, że czuje się winna. Dlatego powiedziałam do niej: „Swami musiał go przeznaczyć dla ciebie, skoro go nie zauważyłam.” Uśmiechnęła się i poczułam w sobie cudowną jedność z Bogiem.
Wkrótce po tym jak przybyłyśmy do aśramu, jeden z zatrudnionych tutaj mężczyzn, Narasimalu, starał się we wszystkim nam pomóc. Codziennie przywoził mnie i odwoził[1] z Rotundy na darszan, do zachodniej stołówki i kilkakrotnie do wioski, kiedy musiałam tam coś załatwić. Mimo wszystko to Sharon pomagała mi dotrzeć na poranne spotkania z Bhagawanem, ponieważ zwykle wychodziłyśmy z domu przed jego przybyciem.  
    Po kilku dniach Sharon zaczęła kasłać i odczuwać zmęczenie. Pewnego ranka obudziła się i powiedziała: „Kochanie, nie mam dzisiaj ochoty wstać z łóżka. Nawet nie będę próbowała. Jak się dostaniesz na darszan?” Starałam się jej powiedzieć, żeby się nie martwiła, bo jakoś sobie poradzę. Ostatecznie jednak postanowiła, że mnie nie opuści. Gdy zmuszała się do wstania, ktoś zapukał do drzwi. Był to Narasimalu. Tego ranka coś obudziło go wcześniej. Chciał mi tylko powiedzieć, że zawiezie mnie do mandiru, kiedy będę gotowa. Przychodził po mnie o tej samej porze aż do ostatniego dnia naszego pobytu w aśramie.
    Innego dnia zabrakło nam chleba. Śniadanie i obiad jadłyśmy zwykle w stołówce zachodniej. Nasza kolacja składała się na ogół z warzyw i z bułki kokosowej, kupowanej w aśramowej piekarni. Często musiałyśmy stać po nią w kolejce przez kwadrans. Sharon wciąż nie czuła się na tyle dobrze, żeby to robić. Gdy zastanawiałyśmy się jak zdobyć chleb, zgodziłyśmy się, że najbardziej potrzebny jest nam ktoś z mocnymi, młodymi nogami, kto chciałby zajmować miejsce w ogonku.
    Tamtego popołudnia, gdy odpowiedziałyśmy na pukanie do drzwi, do naszego mieszkania weszła młoda kobieta, „pragnąca się spotkać z autorką książek.” Zaprosiłyśmy ją. Powiedziała, że ma na imię Irena, że wyjechała z Polski do Australii, że uwielbia książki o Swamim oraz rozmowy o Sai Babie. Wszystkie trzy spędziłyśmy cudownie czas dzieląc się opowieściami o Bogu. Wychodząc odwróciła się i zapytała: „Może czegoś potrzebujecie? Będę szczęśliwa, mogąc robić dla was zakupy i załatwiać wasze sprawy.” Sharon i ja spojrzałyśmy na siebie znacząco i uszczęśliwione uśmiechnęłyśmy się do niej. Gdy zapytałyśmy, czy mogłaby nam przynieść coś z piekarni, odpowiedziała: „Oczywiście! Będę chodziła tam codziennie. Nie sprawi mi to najmniejszego kłopotu. Powiedźcie mi tylko co chcecie kupić, a dostarczę to wam po bhadżanach.” Dopóki nie wróciła do Australii zaopatrywała nas codziennie w świeży chleb.
    Pewnego poranka, gdy siedziałam na ziemi na darszanie, podszedł do mnie Swami i zapytałam Go: „Swami, zobaczysz się z nami?” Odpowiedział natychmiast i stanowczo: „Tak, zobaczę się z wami”, a potem uśmiechnął się tym Swoim urzekającym boskim uśmiechem i poklepał mnie po głowie. Potem ruszył dalej wzdłuż rzędów, aby obdarzyć radością tych, którzy na nią czekali. Patrząc wstecz rozumiem, że moje pytanie wskazywało na brak zrozumienia. Zapytałam Go czy się z nami zobaczy, mimo że widywał nas kilka razy dziennie. Otrzymywaliśmy wszystko, o co prosiliśmy. Każda spotkana przez nas forma i imię były Nim.
   Przemiła pani z Wielkiej Brytanii zaprosiła mnie do grupy jadącej obejrzeć nowy, spektakularny szpital Swamiego. Nawet teraz myślę, że wymagało to od nich dużo dodatkowej pracy, a mimo to wiedziałam, że witają mnie szczerze. Szpital Sai Baby jest źródłem nieustannej radości i podziwu. Ta wizyta była prawdziwym błogosławieństwem. 
   Potem do moich drzwi zastukał listonosz i wręczył mi kopertę. Sprawił mi tym wielką radość! Gdyby została zatrzymana do odbioru, jak to się dzieje z większością poczty w aśramie, nawet bym jej nie szukała. Była w niej kartka urodzinowa od Raya, wysłana z Idyllwild w Kalifornii, zaadresowana do Puttaparthi w stanie Andhra Pradeś w Indiach. Dotarła tutaj zaledwie po ośmiu dniach! Raye pisał w niej, że jest szczęśliwy, że czuje się o wiele lepiej i że mnie kocha. O co więcej mogłabym prosić? Przypomniał mi się Psalm 91 (14-16) i poczułam, że Swami mówi nim do mnie o Rayu: 
„Ja go wybawię, bo przylgnął do Mnie,
osłonię go, bo uznał Moje imię.
Będzie Mnie wzywał, a Ja go wysłucham
i będę z nim w utrapieniu,
wyzwolę go i sławą obdarzę.
Nasycę go długim życiem
i ukażę mu Moje zbawienie.”
                      (Biblia Tysiąclecia)
Podczas popołudniowego darszanu Swami uśmiechnął się do mnie, jakby mówił: „Widzisz? Mówiłem ci, żebyś się nie martwiła.”
    Następnego dnia byłam szczęśliwa i wolna od niepokoju o Raya. Wciąż jednak czułam silną potrzebę porozmawiania ze Swamim o wszystkim co się wydarzyło. Gdy podszedł do mnie i zapytał: „Kiedy wyjeżdżasz?”, odpowiedziałam: „Za tydzień”, a On odrzekł: „Ach, jeden tydzień”, po czym zmaterializował wibhuti, żeby obdarzyć nim mnie i siedzące obok kobiety. Natychmiast je zjadłam, ponieważ tym razem było oczywiste, nie zawiera w sobie specjalnej formuły przeznaczonej wyłącznie dla Raya. Jakże hojny i wielkoduszny jest nasz Pan! Trzeciego lutego pozwolono mi usiąść w pierwszym rzędzie z talerzem urodzinowych słodyczy. Panie z Sewa Dal upewniły mnie, że nic nie szkodzi, że przyniosłam je dzień wcześniej. Dzięki temu mogłam je mieć przy sobie przez całą rocznicę urodzin. I stało się tak, że przyszedł Swami i rzucił w panie moimi urodzinowymi cukierkami, pobłogosławił mój medalion, wziął kilka listów i w końcu zapytał: „Kiedy zamierzasz wrócić do domu?” Odpowiedziałam, że zostanę tutaj jeszcze tylko dwa dni. W ten sposób przypomniał mi, że nadszedł czas powrotu do domu i do Raya. Mimo to gorąco modliłam się do Niego, żeby porozmawiał ze mną dłużej.  
    W dniu moich urodzin, gdy o 9:00 zgasły światła, nasz sąsiad z mieszkania położonego po drugiej stronie atrium podszedł do naszych drzwi i wołając moje imię powiedział: „Chodź szybko. Masz telefon ze Stanów.” Pobiegłam! To był Raye. Dzwonił, żeby mi powiedzieć jak bardzo pragnie mi złożyć życzenia bardzo szczęśliwych urodzin i upewnić mnie, że szybko wraca do zdrowia. Zwierzył mi się, że spędził cudowne chwile w domu państwa Kintzów, ale tęskni za moim powrotem. Rozmawiałam także z Mahri, która potwierdziła, że Raye jest szczęśliwy i zdrowy. To był najlepszy prezent urodzinowy jaki kiedykolwiek dostałam.
    Następnego dnia po moich urodzinach, gdy zastanawiałyśmy się nad kolacją, Sharon powiedziała: „Wiesz, chociaż te bułki warzywne są takie pyszne, to nie myślę, żebym chciała je jeść dziś wieczorem. Tęsknię za prawdziwym posiłkiem.” Jak na zawołanie rozległo się pukanie do drzwi. To byli nasi drodzy sąsiedzi, ci sami, którzy poprzedniego wieczoru zaprosili mnie do swojego mieszkania, żebym mogła odebrać telefon. Powiedzieli, że ponieważ wiedzą, że miałam wczoraj urodziny, to pragną zaprosić nas na uroczystą kolację, spóźnioną o jeden dzień. Przygotowali ją i podali z miłością. Była przepyszna i pożywna. A to jeszcze nie wszystko. Przypomniałam sobie słowa usłyszane wiele lat temu, gdy studiowałam Biblię: „Rozweselę się z tej Jerozolimy i rozraduję się z jej ludu. Już się nie usłyszy w niej odgłosów płaczu ni krzyku narzekania… I będzie tak, iż zanim zawołają, Ja im odpowiem; oni jeszcze mówić będą, a Ja już ich wysłucham.” (Biblia Tysiąclecia, Izajasz, 19, 24)
     Przez wiele dni siedziałam na darszanie obok Dżjoti Radżagopal. Zdawała sobie sprawę, że przyjechałam porozmawiać ze Swamim o moim drogim, chorym mężu. Nie mając przy sobie własnego kochającego męża i będąc kobietą napełnioną miłością i współczuciem, każdego dnia oczekiwała na znak od Swamiego, wzywający mnie na audiencję. Rankiem w dniu, w którym miałam wyjechać, Swami zaprosił do Siebie kilka osób. Kiedy czekali na werandzie, podszedł w stronę audytorium, spojrzał na kobiety siedzące obok furtki i jednej z nich dał znak, że by przyszła. Spojrzałyśmy tam wszystkie, żeby zobaczyć, kogo wzywa, ale żadna z kobiet nie wstała. Dżjoti dotknęła mojego ramienia: „Idź, On woła ciebie!” Odpowiedziałam: „Chciałabym, żebyś miała rację, ale nie sądzę.” Swami wciąż dawał znaki. Tym razem do werandy podeszła szefowa Sewa Dal, żeby zlokalizować tę panią. Wróciła, rozejrzała się, ale jej nie znalazła. Dżjoti wstała ze swojego miejsca, podeszła do najbliższej przedstawicielki Sewa Dal i powiedziała, wskazując na mnie: „Jest tam. To ta, której szuka Swami.” Sewa Dal odpowiedziała: „Chyba nie. Powiedział, że to Hinduska z Ameryki.” Dżjoti podeszła do mnie pytając: „Masz w sobie hinduską krew?” Myślałam, że żartuje, więc odrzekłam: „Cóż, być może odziedziczyłam po przodkach odrobinę hinduskiej krwi.” „To wystarczy. Idź!”, powtórzyła z empatią.
     Jaka to urocza kobieta! Najwyraźniej był to znak miłości jaką odczuwała wobec Swamiego oraz współczucia wobec tych Jego wielbicieli, którzy pragną spędzać z Nim więcej czasu i przyciągać Jego uwagę. Ale to nie mnie szukał Swami. Jednak poprzez pod postacią Dżjoti Radżagopal ofiarował mi tyle miłości, jak gdyby osobiście mnie wezwał. Nigdy przedtem nie byłam taka szczęśliwa, nie będąc zaproszona na interview. I nigdy przedtem nie doświadczyłam tak mocno, że wszystkie imiona i formy są Jego.
    Gdy rozmyślałam nad niesamowitą miłością, jaką obsypywał Raya i mnie, zrozumiałam, że w to hojne obdarzanie angażuje się wiele osób. Poczułam, jakie to ważne. Modlili się za nas wielbiciele z Indii, z Chorwacji, z Argentyny, z Niemiec, z Włoch, z Wielkiej Brytanii, z Australii, z Holandii, z Kanady, z Nowej Zelandii, z Hong Kongu i Japonii.
    Wyróżniają się w mojej pamięci te osoby, które ofiarowały nam praktyczną pomoc. Dostrzegałam każdą z nich w jej ludzkiej postaci i nazywałam każdą z nich po imieniu. W miarę jak rosła moja wdzięczność, znikała świadomość oddzielenia. Stopniowo wszystkie formy zanurzyły się w Bogu i wiedziałam, że Jeden jest Miłością. To poczucie jedności przyniosło mi wielką błogość. Starałam się ująć to wszystko w słowa, chociaż w porównaniu do chwały doświadczenia okazały się one blade i niewystarczające. Mimo to zapisałam je na tej stronie w nadziei, że dadzą wam wgląd w to, co w mojej podróży duchowej okazało się prawdziwym kamieniem milowym.
Przyjęta przez Boga postać
Kiedykolwiek jesteśmy przebudzeni lub we śnie
W głębokiej błogości lub w wielkim bólu
On jest tutaj, zawsze jest obok
Miłość jest Jego formą
Niezależnie czy jesteśmy blisko czy daleko
Z myślami pełnymi smutku czy błogością w sercu
On jest tutaj, On troszczy się
Miłość jest Jego formą
Niezależnie od imienia, kasty czy rasy
Gdy twarze rozświetla współczucie
On przebywa głęboko w środku
Miłość jest Jego formą
 
Rozdział 10
Nieustanna opieka Baby
– spisane przez Mahri Kintz
    Nasza rodzina poznała Raya 10 lat przed tymi niezwykłymi zdarzeniami. Bardzo go kochamy. Raye był zawsze bardzo hojny. Jak moglibyśmy go teraz opuścić, skoro jest w potrzebie? Obserwowaliśmy go, gdy przechodził tę wielką transformację i czuliśmy się bezsilni. Nie umieliśmy uwolnić Joy od cierpienia. Mogliśmy jedynie poddać naszą wolę Babie i ufać Jego tajemniczym lilom[2].
    Modliliśmy się i pomagaliśmy im w drobnych sprawach, takich jak sprzątanie domu lub przynoszenie jedzenia. Ponieważ wszyscy jesteśmy jednością, to każdy wzrost lub trudność wywierają na nas swój wpływ. Angażowali się w to wszyscy członkowie ośrodka Sai w Wiśniowej Dolinie, kierowanego przez Bruce’a. Przede wszystkim, dom Thomasów był miejscem naszych spotkań. Wszyscy wzrastaliśmy i zmienialiśmy się pod wpływem tego doświadczenia.
W wigilię Nowego Roku udałam się spać, ofiarowując Bogu żarliwą modlitwę za Raya i świat. Poprosiłam także Babę o noworoczne postanowienie. Baba przyszedł do mnie we śnie. Znajdowaliśmy się w sali balowej. Wszyscy tańczyli. Raye i je siedzieliśmy z boku. Nagle ujrzałam Babę. Siedział na krześle w samym środku. Powiedziałam: „Raye, tam jest Baba!” i podbiegliśmy do Niego. Błagałam Swamiego: „Baba, czy pomożesz Rayowi?” Spojrzał na Raya z miłością. Potem, patrząc mi głęboko w oczy, powiedział: „Zawsze się wami opiekuję.”
    Z boku pojawiła się moja siostra i zrozumiałam, że jedynie raz rozpoznałam w tym śnie, gdzie jest moja rodzina. Suzanne zapytała: „Baba, co ona powinna zrobić?”  Patrząc na nas obie, zaśpiewał powoli: „Sooooo ham m m m m m m.” W tym momencie zegar wybił północ. Słyszałam odgłosy przyjęcia w pobliskiej siłowni, hałasujące urządzenia, klaksony i ludzi śpiewających Auld Lang Syne [Czy mógłbym zapomnieć dawnego przyjaciela i nigdy o nim nie wspominać?...] Przebudziłam się bardzo szczęśliwa. Byłam nie tylko przekonana, że Baba opiekuje się Rayem, ale również otrzymałam postanowienie noworoczne: śpiewaj codziennie mantrę „So Ham”.
  Wahałam się, czy opowiedzieć Joy ten sen, ponieważ nie mogłam zrozumieć, dlaczego otrzymałam pociechę od Baby i dlaczego ona nie pokazała się w moim śnie. Powody, którymi kierował się Baba, wyjaśniły się później. Jak niedawno stwierdził pewien prelegent w naszym ośrodku: „Swami jest nie tylko wszechobecny i wszechmocny. Jest również wszechkompetentny.”
   Przyjechawszy do ośrodka 11 stycznia (kiedy Bruce wyjechał z miasta) byłam zszokowana widząc, że Raye jest w domu. Czy czuł się naprawdę tak dobrze, żeby wyjść ze szpitala?  Czy ma to coś wspólnego z wyjazdem Sharon i Joy do Indii? Zadając te pytania byłam świadkiem reakcji Joy na nagłe wydarzenia - poziom jej opanowania był czystym przykładem tego, czego oczekuje Baba od Swoich wyznawców. Joy zajęła się Rayem, gdy przyszli członkowie grupy. Kiedy wyszła z kręgu, spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami, z uniesionymi ramionami, jak gdyby mówiła: „Poddaję się. Co innego mogłabym zrobić?” Niezależnie czy wyjedzie za niecały tydzień do Indii, jak to planowała, czy zostanie w domu, żeby opiekować się mężem, to będzie zadowolona, bo wypełni się wola Swamiego.
    Gdy zamknęłam oczy, żeby medytować, czułam, że Baba prosi mnie, żebym zajęła się Rayem. Wydawało mi się, że jeśli chcę, aby Baba powiedział do mnie: ‘Tak”, to ja również muszę powiedzieć Mu: „Tak”. Byłam całkowicie pewna, że jeśli Baba przydzieli nam zadanie, to nie będzie tego więcej niż moglibyśmy udźwignąć. Obdarzy nas dodatkową siłą i zdolnością stawienia czoła wyzwaniu. Należało jednak zająć się kilkoma szczegółami. Nie jestem sama. Jestem częścią zespołu jaki stanowi nasza rodzina. Każdy jej członek musi harmonijnie współpracować z innymi, aby to zadanie zostało wykonane. Tak więc następnego dnia, po przedyskutowaniu sprawy i głosowaniu, zgodziliśmy się na ostateczną wersję: „Wola Swamiego”.
   Nasz plan napotkał jednak na przeszkodę. Moi rodzice mieli przyjechać do nas w góry ze środkowego wschodu, żeby jak co roku spotkać się z wnukami. Nie byłam pewna jak to się ułoży. Raya należało wygodnie urządzić w domu, ale moi rodzice niewątpliwie chcieliby chodzić w różne miejsca i robić różne rzeczy. Kiedy zadzwoniłam do mamy, żeby przedyskutować z nią tę sprawę, to zanim cokolwiek zdołałam powiedzieć, oznajmiła mi, że zmienili zdanie w sprawie przyjazdu. Oto rozwiązanie mojego dylematu! To był kolejny znak, który mi udowodnił, że Swami zatroszczył się o wszystko i pragnie, żebym stała się Jego instrumentem.
   Joy przywiozła do nas Raya. Nazywam to miejsce Prasanthi Idyllwild - Sielankową ciszą. Mamy tu świeże powietrze, górską wodę źródlaną i ze wszystkich stron otacza nas przyroda. Wspaniałe miejsce na rekonwalescencję. Baba to wszystko pięknie zaplanował. Joy znów była pełna entuzjazmu. Miała teraz o wiele więcej energii, ponieważ spodziewała się ujrzeć Boga i była Mu wdzięczna za poprawę zdrowia męża. Wykonywała wiele rzeczy, które wcześniej robił dla niej Raye. Czułam, że Baba dał jej nową wolność. Ray zapytał mnie cicho: „Jak się czujesz, mając mnie tutaj?” Znajdował się w stanie wolnym od ego. Czułam, że Baba dał nam ten cenny klejnot, żebyśmy się nim zaopiekowali. Byliśmy wszyscy bardzo szczęśliwi.
    W dniu wyjazdu Joy do Indii Los Angeles uległo czemuś, co nazywamy teraz trzęsieniem ziemi w Northridge. Bruce pracował poza miastem. Byłam tej nocy niespokojna. Wyczuwałam napięcie ofiar tej katastrofy i ogarnął mnie lęk. Zaczęłam się za nich modlić. Wiedziałam, że Swami opiekuje się nimi, a mimo to wciąż troszczyłam się o wielbicieli zamieszkujących ten obszar. Martwiłam się także o Raya. „A co, jeśli wyszedł z domu i błąka się zagubiony lub znowu zachorował?” Gdy tak się modliłam, spłynęły na mnie słowa Swamiego usłyszane we śnie, otulając mnie jak uspakajający, ciepły koc: „Zawsze się o was troszczę.” Jak serdecznie pociesza nas Matka Sai! Opiekuje się nami wszystkimi. Wiara w Babę przynosi nam wielki spokój. Jeden z braci w Sai, którego dom został zniszczony przez trzęsienie ziemi, powiedział nam później, że kawałki potłuczonego lustra, które na niego spadły, wydały mu się miękkie jak płatki róży. 
   Pobyt Raya w naszym domu splótł się w opowieść pełną miłości i radości. Chociaż Raye był wciąż słaby i niestabilny, chociaż zapominał o zamknięciu drzwi od lodówki i zakręceniu kranu, to opiekowanie się nim nie było trudniejsze od opiekowania się dzieckiem. Obserwując go widziałam, że w sercu jest całkowicie wolny od ego. Wtopił się w naszą rodzinę. Momentami był prawie niewidoczny. Pewnego ranka, gdy łazienka była zajęta od dłuższej chwili, znikł całkowicie. Podskoczyło mi serce. Wysłałam dzieci, żeby go poszukały. Ponieważ otaczają nas lasy, mógł łatwo w nich zabłądzić. Zawołałam go głośno i oto pojawił się na podwórku, słodko uśmiechnięty i pokorny. W odpowiedzi na moje zmartwione spojrzenie odrzekł: „Musiałem znaleźć krzak”. Był bardzo elastyczny. Jakże harmonijny i spokojny byłby świat, gdyby wszyscy zamieszkujący go ludzie byli równie bezkonfliktowi i stawiali potrzeby innych przed swoimi, jak nieustannie czyni to Raye. 
    Pewnego wieczoru podczas kolacji, chłopcy opowiadali Raye’owi, ile radości sprawia im jego towarzystwo. Zapytali: „Raye, zostaniesz naszym ojcem, gdyby odszedł nasz ojciec?” Twarz Raya się rozświetliła. Po prostu zajaśniała i zalała się różem. Odpowiedział: „Oczywiście. Na pewno.” Jakże wielkim lekarzem jest miłość! Dzieci pokazały Rayowi, że go kochają i potrzebują go i Ray pokazał, że je kocha.
   Chociaż chodziliśmy na poranne spacery, w czasie których Sean T. jechał na rowerze i chociaż Ray pomagał mi w gotowaniu, to wiedziałam, że musi być bardziej aktywny. Baba powiedział, że w tym świecie musimy mieć jakieś obowiązki. Powiedział także, że jeśli chcemy uspokoić umysł, to weźmy się za jakąś pracę. Raye dysponował mnóstwem wolnego czasu, gdy ja byłam bardzo zajęta. Zaczęłam więc przydzielać mu drobne zadania, takie jak zamiatanie i składanie wypranych rzeczy - lecz czy to lubił? Wtedy spłynęła na mnie inspiracja: kamera wideo! Udaliśmy się po nią do jego domu. Mógł się nią teraz cieszyć! Wychodził z domu filmować bawiące się dzieci, drzewa i śnieg. Wykonał cudowną pracę rejestrując przyjęcie urządzone z okazji ósmych urodzin Narajany. We wszystkim brał udział i wszystko doceniał poprzez obiektyw swojego aparatu, dobrze się przy tym bawiąc. O tak, pojawił się śnieg! Przyszła burza i zostawiła po sobie ponad 20 cm zimnego puchu. Raye obserwował opadające białe płatki, pokrywające wszystko wokół. Powiedział, że ‘to widok za milion dolarów’. Kiedy zadzwonił telefon, zapytał: „Czy to czwarty anioł?” To była moja siostra, Suzanne. Gdy milczała, zastanawiając się nad odpowiedzią, Raye szybko się wycofał: „Jesteś przynajmniej w pierwszej dziesiątce.” Suzanne mieszka kilka minut drogi dalej, w małej chatce po drugiej stronie torów. Jest artystką. Splata piękne kosze z igieł sosnowych, jak rdzenni Amerykanie. Zbiera igły z pobliskich sosen. Zadzwoniła, żeby namówić Raya na wykonanie kosza. Jak Baba myśli o wszystkim! Czułam, że będzie to nie tylko piękny czas medytacyjny, ale również ułatwi mi wykonanie pewnych rzeczy w domu. Wiem, że inne matki i gospodynie domowe czują tak samo jak ja, że trudno przenieść na poziom uwielbienia nasze nieco podrzędne zadania sprzątania i prania. Ja jednak w ten sposób pracuję, traktując to wszystko jako wysokie powołanie od Boga. Baba powtarza: „Żona rozświetla dom.” Kiedy myślę, że Swami przyjdzie na obiad, to wtedy gotuję, sprzątam i służę z głębokim szacunkiem i radością wszystkim małym Babom. Lubię odkurzać przy dźwiękach bhadżanów, ponieważ mam wtedy szansę wykonać swój taniec gospodyni domowej bez niepokojenia Raya.
    Przez cały tydzień Raye wkładał śniegowce i płaszcz Josha i szedł do Suzie, aby w spokoju pracować rękami, zgodnie z instrukcjami mojej siostry. Chciałabym, żebyście mogli zobaczyć jego twarz i szczęśliwe poczucie dokonania, a także twarz Joy, gdy wręczył jej ten kosz na urodziny, po jej powrocie od Baby. Powiedziała, że chociaż Raye dał jej wiele rzeczy podczas razem spędzonych lat, to jest to pierwszy podarunek wykonany przez niego własnoręcznie. Zalicza go do swoich najcenniejszych rzeczy. Radość Joy! [gra słów: The joy of Joy.]
   Obserwowanie nieustannego polepszania się kondycji Raya przyniosło mi wielkie zadowolenie. Chociaż wszyscy musieliśmy coś poświęcić, aby móc mieć go tutaj, to zostało to z nadwyżką zrównoważone radością, jaką czuliśmy w sercach. Nic dziwnego, że Baba mówi, iż poświęcenie daje nam poczucie szczęśliwości. Ponieważ Joy przebywała u lotosowych stóp Baby, to bardzo silnie odczuwaliśmy Jego obecność. Codziennie rozmawialiśmy o tym, co ona i Sharon teraz robią. Wiedząc, że Swami jest blisko nas mówiliśmy: „Siedzą na darszanie”. Oglądaliśmy filmy z Bhagawanem i rozmawialiśmy o Nim. Bruce skończył pracę wykonywaną poza miastem i nawiązał z Rayem szczególnego rodzaju przyjaźń. Wszędzie chodzili razem. Raye odczuwał przyjemność nawet wtedy, gdy wybierali się do sklepu z narzędziami.
   Raye był bardzo osadzony w chwili obecnej. Zauważyłam, że wchodzi w relacje z ludźmi w podobny sposób jak Baba. Wiecie, jak czujecie się czasami będąc sam na sam ze Swamim - jest wami głęboko zainteresowany i naprawdę przy was obecny. W tym świecie, często zapominamy ‘być tutaj i teraz’. Raye nigdy o tym nie zapomina. Z Tarą, uczęszczającą do wyższej klasy w szkole średniej, omawiał plany jej studiów i kariery. Był tego naprawdę ciekaw. Z Joshem i Brucem dyskutował o ich pracy. Brał udział w dziecięcych zabawach i był tam dla nich całym sobą. Wtopił się w naszą rodzinę bez poczucia przywiązania.  
   Bywały też chwile, gdy wydawało nam się, że Raye jest głęboko zatopiony w myślach i odbiega nimi daleko. Nie mówi dużo, więc nie wiedzieliśmy do końca do dzieje się w jego głowie. Pewnego dnia, w czasie ostatniego, spędzanego z nami weekendu, wydał mi się załamany. Współodczuwałam z nim, ale starałam się w to nie angażować. Lekcja nieangażowania się w przeżycia innych ludzi jest dla mnie trudna. Śirdi Baba zwykł mówić: „Niech świat obróci się do góry nogami. Pozostań tam, gdzie jesteś.” Próbuję sobie z tym poradzić nabierając pewnego dystansu (prawdopodobnie od umysłu), śląc światło i modląc się. Czułam intuicyjnie, że Raye tęskni za Joy. Modliłam się gorąco do Baby o pomoc, o jakieś wiadomości, o cokolwiek! Przez cały dzień koncentrowałam się na tym. Wieczorem zatelefonowała do nas Vidya Alekal, która właśnie wróciła z Indii. „Mam wiadomość od Joy”, powiedziała. Raye natychmiast się ożywił. Vidya mu przekazała, że Joy kazała mu powiedzieć, że go kocha. Powiedziała też, że Baba rozmawiał z Joy podczas darszanu i rzekł: „Zobaczę się z tobą.” Och, dziękuję Ci, Baba. Raye tak bardzo poweselał, że nie mógł w nocy spać. Vidya nie wiedziała, że była instrumentem Boskiej Miłości.
    Czwartego lutego Raye zadzwonił do Joy w Indiach i ta rozmowa przyniosła im wiele radości. Następnego dnia przyszedł list, który Joy napisała w samolocie i nadała 19 stycznia w Kuala Lumpur. Pojawił się u nas dopiero po 18 dniach, ale przyjęliśmy go z radością, gdy ostatecznie się tu znalazł.              
W pierwszą niedzielę lutego, na dzień przed powrotem Joy, odbyło się spotkanie grupy Sai w klubie Ebell. Przemawiali Rita i Rober Bruce. Gospodarzem spotkania był ośrodek w Wiśniowej Dolinie. Raye cały jaśniał - nowy człowiek, żywy cud! Ubrany w białą koszulę i pomarańczową chustę Seva Dal, wprowadzał i witał wielbicieli z szerokim uśmiechem na twarzy. Powiedział do Shankuntali Patel: „Tak, dali mi pracę. Mam sewę.” Sądzę, że Swami pracuje z każdym, usuwając zebrane przez nas gruzowiska iluzji, abyśmy mogli Mu służyć.  Następnego dnia, gdy Ray wrócił do swojego domu i do swojej Joy, mogłam szczerze powiedzieć: „Życie rodzinne jest pracą, jest jednak tego warte!” Wiem, że robienie wszystkiego dla Boga jest sposobem na życie. Może zmienić nasze dni w czyste niebo, jeśli tylko pozwolimy sobie na to. Życie jest miłością i niewątpliwie cieszymy się nią. Dziękuję Ci, Baba.
************
„Kiedy wewnętrzne reakcje i niepokoje zostaną przemienione w boskie, wówczas wszystko co doświadczacie poprzez zmysły, umysł i intelekt nabiera blasku, odsłaniając swój boski rdzeń. Człowiek staje się wtedy Miłością. Możemy przebywać w świecie i nie ulegać jego wpływom, pod warunkiem, że ta wizja w was pozostanie. Wtedy wszystkie wasze działania będą przeznaczone dla Najwyższego Boga, dzięki Jego łasce i dzięki Jego woli. Nie pozwólcie, żeby tę pracę wykonywali wasi kucharze, służący, nianie i inne osoby. Kobiety nie muszą być od nich uzależnione, zwłaszcza gdy chodzi o opiekę nad dziećmi i mężem. Szukanie wolnego czasu na medytację za pośrednictwem tych sług, nie przynosi wam duchowych korzyści. Wykonujcie wszystkie prace domowe jak akty wielbienia Boga. To przyniesie wam większy zysk niż godziny medytacji, zyskane dzięki przekazaniu tych znaczących prac płatnym pomocnikom. Mężczyźni również powinni czuć, że marnowanie cennego czasu, bieganie od jednej błahostki do drugiej oraz szukanie coraz bardziej bezcelowych sposobów na spędzanie dni i nocy szkodzi głównemu celowi ich egzystencji. Szerzcie radość, dodawajcie innym sił, dzielcie się odwagą, pocieszajcie zmartwionych, pomagajcie kulawym iść, a ślepym widzieć - oto prawdziwy harmonogram ludzkiej działalności.”
~Sathya Sai Baba Speaks, t.7, rozdz. 28, s.146
tłum. J.C.

[1] Autorka poruszała się na wózku inwalidzkim
[2] Lille – boskie „zabawy” Sathya Sai

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.