
Esencja Boskości – cz. 1
Elaine W. Gries
Wstęp
W sierpniu 2001r,
będąc w Prasanthi Nilayam, przeczytałam cytat, w którym Sai Baba tłumaczył
wielbicielom, że dzielenie się doświadczeniami wpływa korzystnie na osoby
podążające ścieżką duchowości. Natychmiast pomyślałam sobie, że książka
opisująca moje 30-letnie doświadczenia ze Swamim i nabyta w tym czasie wiedza,
mogą komuś pomóc. Przypominam sobie z ogromną wdzięcznością, jak książka Sama
Sandweissa podtrzymywała mnie na duchu, gdy na Zachodzie trudno było o
publikacje poświęcone Sai Babie. Bardzo interesujące i nietypowe dla człowieka
z Zachodu mogły okazać się także doświadczenia mojego męża Davida,
wykładającego informatykę w Instytucie Wyższego Nauczania Śri Sathya Sai.
Potem, podczas
otrzymanego przez nas interview, Sai Baba potwierdził, że napiszę książkę. Oznajmił,
że poda mi jej tytuł, gdy znów przyjadę do Indii. Zanim wyszliśmy, polecił mi:
„Napisz książkę.” Wziął mnie za rękę, co, jak czułam, uwierzytelniało ten
pomysł i wskazywało, że nie powinnam mieć co do niego żadnych wątpliwości.
David zrobił wówczas zdjęcie, które umieściłam w książce. Mistrz wie, jak nas
napełnić odwagą.
W lipcu 2002 r.
przywiozłam do Baby jej pierwszy szkic. Swami wezwał nas do Siebie i nadał
książce nazwę: Essence of Divinity – Istota Boskości. Przeczytał
z niej głośno kilka wyjątków, podkreślając, że zawartość jest dobra i nie muszę
dodawać więcej rozdziałów. Mam nadzieję, że jeśli ta książka zawiera w sobie
choćby odrobinę boskiej esencji, to zostanie ona wchłonięta przez czytelników i
przyniesie im korzyść.
Na ogół cytaty
podaje się w przypisach. Jednak w tej książce znajduje się tak dużo odniesień
do dyskursów Sai Baby, że konieczne okazało się zastosowanie innej metody.
Umieściłam je zatem w jednej linii z cytatami, podając dzień, miesiąc i rok, w
których zostały wygłoszone. Zwróćcie uwagę, że zgodnie z międzynarodowymi
standardami dzień poprzedza miesiąc.
Sai Babę
określamy w różny sposób, ale zwykle mówimy o Nim ‘Swami’. Ten starożytny, wyrażający
szacunek tytuł jest nadawany w Indiach szanowanym nauczycielom duchowości,
podobnie jak określenie ‘Bhagawan’ - Bóg. Ludzie z Zachodu, w tym na początku
ja, mogą mieć w związku z tym negatywne skojarzenia. Zaakceptowałam je dopiero
wtedy, gdy zrozumiałam ich związek z tradycją.
Słowa dharma,
darszan, bhadżan i wibhuti są powszechnie używanymi
słowami sanskryckimi. Nie zawsze je tłumaczę, ponieważ rozbrzmiewają
nieustannie w aśramie i są przenoszone przez wielbicieli do ich krajów.
Dharmy nie
da się przetłumaczyć na inny język, chociaż ‘właściwe postępowanie’ może okazać
się rozsądnym określeniem, odnoszącym się do naszych obowiązków i do moralnego,
prawego postępowania.
Darszan,
oznaczający widok lub obecność świętego, również posiada rdzeń wywodzący się z
sanskrytu. Jest nim drisz i oznacza ‘widzenie’. Obecnie kojarzy się z
audiencjami Sai Baby, udzielanymi dwa razy dziennie, podczas których spaceruje
po sali modlitewnej, rozmawia z bhaktami i materializuje święty popiół, wibhuti.
Śirdi Sai Baba również dawał go swoim wyznawcom.
Określenie bhadżany
odnosi się do pieśni oddania poprzedzających darszan, śpiewanych dwa
razy dziennie.
Jestem głęboko
wdzięczna Sai Babie za zachęcenie mnie do napisania tej książki. Bez Niego
nigdy bym jej nie skończyła.
Rozdział 1
Od Jezusa do Sai
Baby
Podążaj za Jezusem Chrystusem. Kochaj ze względu na
własną ewolucję, a nie za to co powiedzą inni. Nie naśladuj nikogo. Kultywuj
własne życie. Masz własne serce, własne opinie, własne ideały, własną wolę. Po
co miałbyś kogokolwiek imitować? Podążaj wybraną przez siebie drogą. Nie kieruj
się w stronę grobu bezsilnie kopiując innych. W świecie zewnętrznym nie
odnajdziesz Boga.
- Śri Sathya Sai Baba [25.12.1979
r.] Jezus był Miłością. Sathya Sai też jest Miłością. To
wyjaśnia obecność w tym zgromadzeniu wyznawców ze wszystkich chrześcijańskich odłamów.
- Śri Sathya Sai Baba [25.12.1981 r.] Sathya Sai Baba szedł po piasku ubrany
w pomarańczową szatę, a za Nim, w białych strojach, podążali uczniowie. Jego
głowę otaczały gęste, skręcone włosy przypominające elektryczne halo. W głębi
serca wiedziałam, że jest wielkim Mistrzem duchowym, takim jak Jezus. Kiedy poruszał
się wśród tłumów, miałam wrażenie, że patrzę na Jezusa otoczonego uczniami,
podczas gdy On nauczał, uzdrawiał i troszczył się o tłumy. Przyjechałam do
Indii szukając prawdziwej drogi do Boga. I oto otworzyła się ona przede mną.
Dlaczego Indie?
Bharat
(Indie) to kraj przywiązany do Boga.[SSS VI,3,9] Na jesieni 1972
r. mój mąż David, odpowiadając na zaproszenie Indyjskiego Instytutu Nauki w
Bangalore, zgodził się poprowadzić tam trzytygodniowe zajęcia z informatyki. To
zaproszenie bardzo go zaskoczyło, ponieważ nikogo tam nie znał. Pomyślał
jednak, że jest to okazja do poznania tej części świata oraz do odwiedzenia szanowanego
ośrodka akademickiego. David nie zdawał sobie sprawy z motywów, które skłoniły
mnie do wyruszenia w tę podróż. Tylko częściowo uświadamiał sobie, że
interesuję się duchowością. Skupiał się na własnej karierze oraz na byciu dobrym
ojcem i mężem. Na wszystko inne miał niewiele czasu.
Pragnęłam, żeby
przyjął zaproszenie, ponieważ usłyszałam o wielkim duchowym nauczycielu, Sathya
Sai Babie, przebywającym niedaleko Bangalore. Dzięki tej podróży mogłam odnaleźć
żyjącego Mistrza, który wprowadzi mnie na ścieżkę biegnącą do Boga. Nie
chciałam mieć nic wspólnego z fałszywymi nauczycielami duchowymi, którzy
najechali Amerykę, ponieważ, postępując niemoralnie i ulegając chciwości,
nadali określeniu ‘guru’ negatywne znaczenie. Słowo ‘guru’ pochodzi z sanskrytu
i oznacza nauczyciela duchowego, chociaż stosuje się je także wobec innych
nauczycieli. Ja szukałam kogoś, kto swoim etycznym postępowaniem daje innym
duchowy przykład, wznosząc się ponad ego, zamartwienia i zachłanność. Moja
znajomość Nowego Testamentu i głęboka wiara w Jezusa oraz intensywne czytanie
opowieści o życiu i filozofii świętych i mędrców, ukształtowały we mnie obraz
idealnego Nauczyciela.
W 1970 i 1971
roku wysłuchałam kilku wykładów poświęconych Sai Babie, wygłoszonych przez
emerytowanego profesora antropologii. Kierował je do osób biorących udział w
zajęciach jogi w Syracuse w Nowym Jorku. Moja instruktorka jogi, które je
zorganizowała, powiedziała, że w aśramie (duchowym centrum) Sai Baby obowiązuje
formalna dyscyplina oraz że Sai Baba wydaje się być wielkim mistrzem
dysponującym potężnymi mocami.
Podczas zajęć
często cytowała Biblię, łącząc biblijne pisma święte ze świętymi tekstami hinduskimi.
Po tym jak powiedziała nam, że nie zdoła się zapanować nad swoim temperamentem,
jeśli nie przejdzie na wegetarianizm, przestałam jeść mięso i ryby w nadziei,
że osiągnę taki sam rezultat. Przeczytałam kilka książek o jej nauczycielu, Atmanandzie,
który kilka lat wcześniej odszedł z tego świata. Dzięki niemu poznałam koncepcję
wyzwalania się z cyklu narodzin i śmierci. Atmananda podkreślał, że
najłatwiejszą drogą do wolności jest powtarzanie sanskryckiej mantry (modlitwy)
brzmiącej Sat-Ćit-Ananda, wskazującej na trzy boskie atrybuty - na
Bezkresne Istnienie, na Świadomość i na Błogość. Zaczęłam ją powtarzać. Wierzę,
że moje modlitwy do Jezusa o wskazanie mi prawdziwego nauczyciela i powtarzanie
tej mantry przywiodły mnie do Sathya Sai Baby.
Spotkanie z Sai
Babą
Postanowiliśmy,
że pierwsze trzy tygodnie czerwca 1973 r. spędzimy w Bangalore, a przez
pozostały tydzień będziemy podróżować po Indiach. Pediatra radził nam zabrać ze
sobą nasze pięcioletnie bliźnięta, ponieważ czuł, powinniśmy doświadczyć tego
wszyscy w możliwie najwyższym stopniu. Bez tej sugestii nigdy bym nie zabrała
ich do tak odległego zakątka świata.
Bangalore,
uważane za nowoczesne miasto i jedno z najmilszych miejsc w tym kraju, znajduje
się w samym centrum południowej części półwyspu, trzy godziny jazdy od głównego
aśramu Baby w Puttaparthi. W drodze z lotniska do kwater gościnnych Instytutu
przecinaliśmy szerokie ulice, ocienione ogromnymi drzewami, obsypanymi dużymi
czerwonymi kwiatami. (Nieświadoma niczego, miałam na sobie spódnicę nie
zakrywającą nóg, w tym czasie zakazaną w Indiach. Pamiętam, że mężczyźni robili
w związku z tym uwagi. Dzisiaj nikogo to nie dziwi.)
Powiedziałam
goszczącemu nas profesorowi, że chciałabym zobaczyć Sathya Sai Babę, a on
natychmiast odpowiedział, że zawiezie nas do Niego i zabierze swoją rodzinę.
Jego ojciec, emerytowany prawnik z Bangalore, który spotkał Babę w pociągu w
1940 r., pragnął zobaczyć Go ponownie. Tak więc pewnego późnego popołudnia
znaleźliśmy się w aucie naszego gospodarza i ruszyliśmy do Whitefield, leżącego
na przedmieściu Bangalore, gdzie mieści się letni aśram Sai Baby.
Jedynie w takim
kraju jak Indie może znaleźć się w aucie tak dużo osób: nasza rodzina, rodzina
profesora, plus jego ojciec. Po dojechaniu na miejsce zobaczyliśmy, że tata
naszego gospodarza podchodzi się do furtki prowadzącej do wewnętrznej części
aśramu i dociera do niej dokładnie w chwili, gdy Sai Baba przez nią przechodzi!
Stary prawnik upadł Mu do stóp. Potem rozmawiali. Powiedział nam później, że
kiedy ujrzał Sai Babę w pociągu, zapytał, kiedy Go znowu zobaczy. Baba
odpowiedział: „Kiedy cię wezwę.” Najwyraźniej wezwał go trzydzieści lat
później. Był bardzo szczęśliwy, że skłoniliśmy go do odwiedzenia
Bhagawana.
Trwający przez
miesiąc Letni Kurs Duchowości, zorganizowany przez Sai Babę, był już w pełnym
toku. Brali w nim udział studenci z indyjskich koledży. Słuchali wykładów
poświęconych rozwojowi duchowemu, wygłaszanych przez szanowanych liderów z
różnorodnych środowisk i miejscowości. Mieszkali i stołowali się w aśramie.
Przydzielano im tam obowiązki. Jeden z naszych indyjskich przyjaciół i
współpracowników, uczęszczających do ośrodka Sai, powiedział nam później, że
kiedy przyjechał na kurs, zobowiązano go do opiekowania się krowami.
Goszczący nas
profesor uzyskał dla nas pozwolenie na udział w wieczornym dyskursie Baby.
Powiedziano mi, że powinnam okryć się szalem. Miałam na sobie skromny garnitur
ze spodniami. Szal nie pasował do niego, więc zapięłam się pod samą szyję.
Panie z Ameryki obiecały zająć się naszymi pięcioletnimi bliźniętami i zostały
z nimi na zewnątrz. Mogliśmy wejść do środka. Dyskurs Baby, tłumaczony na
bieżąco na angielski, poświęcony był wartościom ludzkim. Na koniec Swami
zaśpiewał czarująco pieśń, prowadząc jednocześnie grupę bhadżanową i grając
zręcznie na cymbałkach.
Byłam oczarowana
oczywistą pewnością siebie Sai Baby i Jego charyzmatyczną umiejętnością kontrolowania
tłumów. Sprawiał wrażenie osoby całkowicie wolnej od ziemskich trosk. David uważał,
że Sai Baba jest mniej radykalny od wszystkiego, czym zwykle się interesuję.
Czuł, że jest szanownym nauczycielem duchowym. Podobały mu się wartości
omawiane przez Sai Babę i wyróżniających się mówców.
W towarzystwie
naszego prowadzącego auto gospodarza, odbyliśmy jeszcze jedną podróż do
Whitefield. Otrzymaliśmy darszan na terenie położonym poza mieszkaniem
Swamiego. Rosło tam cudowne drzewo banianowe z potężnymi korzeniami, pod
którymi przechadzali się ludzie. Później musiano je usunąć, by zrobić miejsce
dla wciąż powiększających się tłumów. Kilkaset zebranych tam osób, które pragnęły
ujrzeć Sai Babę, podzielono na dwie grupy – dla kobiet i dla mężczyzn. (Sai
Baba powiada, że taki podział pomaga ludziom skupić się na Bogu i chroni ich
przed traceniem czasu.) Napisałam list do Baby, prosząc go, aby wprowadził mnie
na autentyczną ścieżkę do Boga i dałam jego kopię mężowi, mając nadzieję, że
Swami przyjmie list od któregoś z nas. Sai Baba wziął go z uśmiechem od Davida.
Mnie nie obdarzył uwagą.
Kupiłam w aśramie
trzy tomy dyskursów Sathya Sai i w każdej wolnej chwili czytałam je uważnie.
Poświęcone były przeważnie Bogu, prawdzie i miłości. Sai Baba jest wspaniałym nauczycielem
i elokwentnym rzecznikiem wiecznych prawd. Studiowanie tych książek wcale mnie
nie nużyło, ponieważ znajdywałam w nich zachętę i praktyczne życiowe rady. To
przesłanie było mi znane od lat. Dotyczyło miłości i służenia innym. Moje
chrześcijańskie wychowanie, wzmocnione przez rodzinę i społeczność, przekazało
mi te same wartości oraz nauczyło mnie rozpoznawać prawdę. Słyszałam, że Sai
Baba czyni cuda, ale nie myślałam o nich dużo. Moje sumienie potwierdzało, że
Sai Baba, jak Jezus, jest Boską Istotą. Wiedziałam, że Jezus także czynił cuda.
Te szczególne możliwości były dla mnie niepojęte. Szacunek gromadzących się tu
ludzi i dobre zachowanie studentów z koledżu Sai były kolejnym potwierdzeniem
boskości Bhagawana. Ojciec naszego gospodarza, poważany adwokat, był tego samego
zdania.
W tym czasie nie
znałam jeszcze koncepcji pełnego Awatara - szczególnej inkarnacji Boskości
dysponującej niezwykłymi mocami wszechwiedzy i wszechobecności, których częściowe
wcielenie nie posiada.
Poszukiwany: znak
od Mistrza
W ostatnim tygodniu naszego pobytu w
Bangalore, gdy David miał zajęcia na uczelni, wynajęłam taksówkę i zaprosiłam
żonę i pokojówkę gospodarza oraz wszystkie nasze dzieci (9 osób + kierowca!) na
spotkanie z Sai Babą. Na darszanie zebrały się tłumy, ale udało nam się usiąść
w pierwszym rzędzie. Pokojówka mojej gospodyni usiadła blisko nas z dziećmi.
Modliłam się o dwie rzeczy: aby Swami dał mi znak, że akceptuje mnie jako Swoją
studentkę i żeby pobłogosławił bliźnięta.
Gdy mijał dzieci pokojówki, klęknęły, starając się dotknąć Jego stóp.
Polecił im gestem, żeby wstały, bo ‘to stary zwyczaj’. Niedawno ogłosił publicznie,
żebyśmy przestali to robić, ponieważ w ten sposób podkreślamy, że różnimy się
od Boga i jesteśmy od Niego oddzieleni. Kiedy zmierzał w naszą stronę, moje
serce zaczęło mocno bić. Miałam na kolanach bliźnięta. Zatrzymał się przed
nami, zmaterializował wibhuti i polecił mi go zjeść. Przyjęłam ciepły
popiół, a On położył rękę na głowach moich dzieci, błogosławiąc je. Zjadłam
nieco popiołu i dałam go trochę bliźniakom, zostawiając resztę dla Davida.
Doświadczenie łaski żyjącego Mistrza jest czymś zupełnie innym niż czytanie o
tym w książce.
Spotkanie z Sai
Babą i otrzymanie znaku Jego akceptacji to była największa transformacja w moim
życiu. Prowadzenie duchowego Mistrza jest niezwykłym błogosławieństwem. Bez
Jego pomocy i przewodnictwa nigdy bym nie skorygowała pewnych cech swojej
osobowości. Gdy umysł trzyma nas w kleszczach zachowań, które staramy się
skorygować, to nie zdajemy sobie nawet sprawy, że nasze zachowanie jest
niewłaściwe! Wiedza, że odpowiadamy przed naszym nauczycielem, znającym nasze
codzienne postępowanie i myśli, jest największą zachętą do ich naprawienia.
Duchowe początki
Wyrosłam w
kościele metodystów. Moja rodzina czynnie się w nim udzielała. Zanim przenieśliśmy
się do niewielkiego miasteczka, w którym się wychowałam, byliśmy prezbiterianami.
Tu jednak nie było kościoła tego wyznania. Ta mała społeczność wzniosła po
drugiej stronie bagnistego rozgałęzienia rzeki dwa kościoły głównego nurtu:
metodystów i baptystów, ustawiając je naprzeciwko siebie. Dorośli musieli
zdecydować, w którym z nich leży zbawienie, ale my dzieci, wbrew temu, że w
przybytkach bożych i w szkołach panoszyła się segregacja, często chodziliśmy do
kościołów przyjaciół wychowanych w odmiennej wierze.
Czasami, gdy
udawałam się do świątyni, przejmowała mnie z ulicy żydowska przyjaciółka,
jadąca z rodzicami do synagogi w innymi mieście, prosząc, żebym im
towarzyszyła. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że jej wiara różni się od mojej.
Wielu z nas obchodziło rocznicę bar micwy, uroczystości, podczas której
chłopiec staje się pełnoletni wobec prawa. Posiadałam również katolicką przyjaciółkę,
która uczestniczyła w mszach. Nikt nie przywiązywał wagi do różnic
wyznaniowych. To nie był czas na fanatyzm ani fundamentalizm religijny. Ludzie
byli bardziej tolerancyjni wobec innych wyznań. Zalecenie Jezusa ‘nie sądź,
abyś nie był sądzony’ traktowano poważniej.
Mój ojciec przez
wiele lat zasiadał w radzie nadzorczej kościoła metodystów, a mama wiernie
wspierała nasz udział w pracach kościelnych. Moja siostra i ja grałyśmy podczas
mszy na pianinie, towarzysząc organiście. Śpiewałam również w chórze. W
ostatnim roku szkoły średniej zostałam przewodniczącą wspólnoty młodzieżowej.
Mój brat, siostra i ja uczęszczałyśmy do szkoły niedzielnej przez cały czas
nauki w szkole średniej. Wysłuchałam (ze zmienną uwagą) wiele mszy. Lubiłam
chodzić do kościoła. Czasami mamę drażnił małomiasteczkowy nadzór roztaczany
nad obowiązkiem uczestniczenia w mszach. Kiedyś wróciła do domu prychając na
to, że na uwagę: „Beatrice, tego ranka nie widziałam cię w kościele”, zmuszona
była odpowiedzieć: „Bo w nim nie byłam.” Gdy pewien pastor wspierał z ambony
integrację i niektórzy, słysząc to, wyszli z kościoła, moi rodzice zostali,
mimo że nie zgadzali się z nim w pełni.
Mieszkająca z
nami babcia, osoba bardzo pobożna, codziennie czytała Nowy Testament. W swojej
wiosce była kierowniczką szkoły niedzielnej. Nigdy nie plotkowała. Inspiruje
mnie nawet teraz.
Mama, zanim
wyszła za mąż, przez krótki czas uczyła w szkole. Po ślubie została uwielbiającą
gotować panią domu. Jak inne kobiety w naszej niewielkiej społeczności, regularnie
przygotowywała posiłki dla osób będących w szczególnej potrzebie, zwykle
starszych i chorych A ja je roznosiłam. Wtedy nauczyłam się prowadzić auto.
Dzieliła się swoimi kulinarnymi talentami także z kościołem i brała udział w
tych aktywnościach kościelnych, w które angażował się ojciec. Rodzice brali też
udział w zajęciach w mojej szkole – tato zasiadał w zarządzie, a mama przez
wiele lat pełniła rolę szkolnej mamy, asystując nauczycielce i pomagając
dzieciom w nauce. Gdy byłam w podstawówce piekła na święta ciasta dla wszystkich
moich koleżanek i kolegów z klasy. Później, gdy byłam w szkole średniej,
pracowała pilnie, pomagając nam zebrać pieniądze na tradycyjną podroż do Waszyngtonu.
Tata, który wraz ze swoim bratem przez
wiele lat zajmował się biznesem, posiadał niezwykłe poczucie humoru i cieszył
się wielką popularnością. Często nam przypominał, że aby zrozumieć postępowanie
innego człowieka musimy przejść milę w jego mokasynach. Dostrzegł absurdy życia
i udawało mu się śmiać nawet w najtrudniejszych sytuacjach. Moi rodzice
uważali, że kościół jest ważną częścią życia, ale nie mieli wąskich horyzontów.
Szanowali odmienne religie i kultury.
W szkole średniej
przeczytałam książkę, która wywarła na mnie niezapomniane wrażenie. Była to
książka Summerseta Maughama Ostrze brzytwy. Bohater tej książki prowadził
zwykłe życie mieszkańca Zachodu, lecz duchowości szukał w Indiach. Myślałam
sobie wtedy, że tak właśnie powinno wyglądać moje życie. Mimo to pozostało ono
życiem licealistki, rozświetlonym tańcami, grą w piłkę i przyjęciami. Wiedziałam,
że segregacja jest złem, a przemoc czymś przerażającym. Jednak, będąc
dzieckiem, obawiałam się, podobnie jak inni, wyrażania swoich poglądów poza domem.
Zanim Martin Luther King zaczął organizować marsze na rzecz równych praw dla
wszystkich, po ukończeniu szkoły opuściłam Południe. W domu czytałam Waldena
Toreau (eseisty, poety i filozofa, czołowego transcendentalisty i zwolennika
prostego życia) oraz Ralpha Waldo Emmersona (jednego z najbardziej wpływowych
myślicieli i pisarzy XIX w. łączącego wizje Platona, św. Augustyna i George’a
Berkeleya, ukazujące stosunek zachodzący pomiędzy człowiekiem a Absolutem).
Dopóki nie stałam się dorosła, nie rozumiałam ich wiary w karmę i
reinkarnację. Później w koledżu, czytając Platona, przypomniałam sobie raz
jeszcze o tym, co w życiu ma największe znaczenie. Ukończyłam matematykę, ale
uczęszczałam też na kursy filozoficzne. Mimo to moje codzienne życie nie bardzo
się zmieniło. Nie wiedziałam, jak praktykować to o czym czytałam.
Spotkałam mojego
męża, gdy pracowaliśmy jako programiści komputerowi dla marynarki wojennej
(oboje pozostając cywilami). Ojciec mojego męża był profesorem filozofii w Nowym
Jorku. Jego mama była artystką. Byli wyrafinowani i eleganccy, zupełni inni niż
moi rodzice, wychowani na farmie.
Postanowiliśmy
podjąć studia podyplomowe i uzyskać doktoraty – David z matematyki, ja z filozofii.
Materiał przekazywany na moim kursie był mało interesujący i dlatego, gdy David
dostał szansę ukończenia studiów w Niemczech, chętnie mu towarzyszyłam do
Europy. W niemieckiej firmie znalazłam sobie etat programistki i nauczyłam się
mówić płynnie po niemiecku. Gdy David opracowywał swoje tezy, wróciłam na kilka
miesięcy do Stanów i spędziłam ten czas z rodzicami.
Znowu zaczęłam
chodzić do kościoła i podczas głównej mszy grałam na pianinie z tym samym co
dawniej organistą. Chociaż wychowałam się w wierze, to nigdy dotąd nie
próbowałam studiować Biblii. Teraz zaczęłam czytać Nowy Testament i interesować
się Jezusem oraz Jego naukami. Byłam Mu bardzo oddana. Każdego wieczoru
czytałam Kazanie na górze.
Wszystkie wiary
stanowią jedność
Przenieśliśmy się
do Stanford w Kalifornii, gdzie David wykładał, a ja pracowałam jako programistka.
Po zajściu w ciążę zrezygnowałam z pracy. Teraz miałam czas na czytanie i
rozwijanie swoich zainteresowań duchowych. Pochłaniały mnie żywoty świętych
reprezentujących chrześcijaństwo i inne wiary. Gdy uświadomiłam sobie, że są
bardzo do siebie podobne, zaczęłam poznawać inne religie. Czytałam książki o
inkarnacji. Dokumentowały wydarzenia, w których ludzie, wracając do miejsc których
nigdy nie odwiedzali w tym życiu, przypominali sobie swoje poprzednie wcielenia
i lokalizowali zgubione przedmioty.
Przeczytałam
kilka książek poświęconych Edgarowi Cayce i jego niezwykłym uzdrowieniom
opartym o wiedzę otrzymaną w stanie medytacyjnym. Cayce, zanim zaczął wchodzić
stany transcendentalne, w których poznawał minione egzystencje proszących go po
pomoc ludzi, był nauczycielem w szkole niedzielnej przy kościele baptystów i
nie wierzył w reinkarnację.
Koncepcja karmy
i reinkarnacji stała się częścią mojego systemu wiary. Prawo karmy można
porównać z nakazem biblijnym, wyrażonym w liście św. Pawła do Galatów (6,7):
„Co człowiek sieje, to i żąć będzie.” Szanując koncepcję karmy wiemy, że
nasze postępowanie przynosi konsekwencje, wskutek których możemy cierpieć przez
wiele wcieleń - tak długo, aż nauczymy się bezinteresowności i uwolnimy się od
oczekiwań na owoce naszych działań. Przychodzimy na świat w rodzinach
odpowiednio zharmonizowanych z naszymi przeszłymi uczynkami. Dzięki powtarzającym
się doświadczeniom i płynącym z nich naukom uczymy się korygować swoje
największe błędy i motywy, a tym samym zmniejszać ilość lekcji, które musimy
przerobić. Ostatecznie jednak chodzi o to, żeby uwolnić się od wszystkiego i
nie musieć ponownie się rodzić.
Wróciłam do
tekstów Ralpha Waldo Emersona, które przynosiły mi radość w szkole średniej i
przy okazji odkryłam cały krąg transcendentalistów – Thoreau, Emersona i Amosa
Bronsona Alcotta (XIX w. amerykańskiego powieściopisarza, poetę, idealistę i
wegetarianina), spotykających się regularnie w Bostonie i czytających Bhagawad
Gitę, będącą esencją Wed. Zaczęłam zdawać sobie sprawę, że moje
poglądy były takie same jak wielu innych ludzi w tym kraju, choćby Louisy May
Alcott, autorki najbardziej popularnej w moich czasach książki dla dziewcząt,
zatytułowanej Mała kobietka. Pozostałych Alcottów, Emily Dickinson i
Walta Whitmana również nazywano transcendentalistami.
Emerson nieustannie
czytał indyjską literaturę filozoficzną. Jego pisarstwo odzwierciedla ten
wpływ. Definicja: „Przeznaczenie to nic innego jak uczynki popełnione w
poprzedniej egzystencji” sumuje teorię karmy. Słynne poematy Emersona – Brahma
i Najwyższa dusza jasno ukazują oddziaływanie Wed na sposób jego
myślenia. Oto wyjątki z Brahmy.
Jeśli czerwony zabójca myśli, że zabija,
lub jeśli zabijany myśli, że jest zabijany,
to nie znają dobrze subtelnych sposobów,
których się trzymam.
Przemijają i rodzą się ponownie.
To co dalekie lub zapomniane przeze mnie,
znajduje się blisko.
Cień i blask słońca są tym samym.
Stają przede mną dawni bogowie.
Wstyd i sława są dla mnie jednakie.