Życie jest Miłością, ciesz się nim

- część 3
Joy Thomas

Rozdział 6
Symptomy psycho-kundalini
     W grudniu 1993r., dzięki kolejnemu wielbicielowi Baby, lepiej poznałam ów fizyczny fenomen. Tym razem przyczynił się do tego dr Dennis Geste z San Diego. Denis zadzwonił do mnie, żeby wyrazić swoją troskę i ofiarować nam słowa pocieszenia. Poinformował mnie między innymi o doskonałej książce poświęconej kundalini, napisanej przez dr Lee Sanella i zatytułowanej Doświadczenie kundalini – The kundalini experience. Zamówiłam ją w księgarni Bodhi Tree w Los Angeles i dwa dni później mogłam już w niej zatonąć. 
   Od przedmowy do jej ostatniego, dziesiątego rozdziału byłam zafascynowana tym co czytałam. W pierwszym rozdziale dr Sannella przyrównuje doświadczenie kundalini do narodzin dziecka. Mówi, że „ludzkim narodzinom towarzyszy krwawienie, jęki i krzyki, a nawet wrzaski. Czy wiec powinny nas dziwić skurcze mięśni i doznania, których nie sposób opisać, a także bóle współistniejące z psychofizyczną transformacją? Proces odradzania się jest równie naturalny jak narodziny fizyczne. W początkowym etapie pojawia się przemożna moc, bezradność i niezrównoważenie, zaznaczające początek pozamacicznego życia człowieka.”
   Nie zdążyłam jeszcze przeczytać pierwszej strony przedmowy, a już zaczęłam odnosić się do wszystkiego co zostało dotąd powiedziane. Kiedy zapytałam Swamiego: „Czy iluzja musi być taka bolesna?”, odpowiedział: „Dziecko rodzi się dzięki utracie spokoju, a nawet poprzez cierpienie. Te bóle są wartościowe”. Gdybym postrzegała te zdarzenia jak ‘narodziny nowego życia’, zamiast uważać to za chorobę, to czy wtedy cieszyłabym się nimi? Przez ostatnie kilka miesięcy rozmawiałam ze Swamim mając łzy w oczach. Mówiłam: „Swami, wiem, że życie jest miłością, ale teraz nie bardzo się nim cieszę.”
    Przestałam się koncentrować na bólu i skierowałam całą swoją uwagę na skutkach tej przemiany. Skurcze mięśni na piersi Raya sprawiały mi wielki ból, gdy tak siedziałam i przyglądałam się temu, teraz jednak lekarz wyjaśnił mi, że są to symptomy transformacji: „Wydają się patologiczne jedynie dlatego, że nie są rozumiane w relacji do zbliżającego się wyniku – fizycznej transformacji człowieka.”
     W książce dr Sannella znalazłam odpowiedź na niepokojące objawy gorąca i zimna atakujące naprzemiennie stopy i nogi Raya. Lekarz tłumaczy to tak: „Wznosząca się kundalini przechodzi przez kolejne czakry i czasowo je energetyzuje, aby później, posuwając się dalej, ponownie ją wchłonąć. Do czasu, gdy jej moc dotrze do najwyższej czakry, reszta ciała pozbawiona jest bioenergii. Najniższe jego części stają się zimne i zdają się martwe.” Prawie we wszystkich opowiedzianych przez dr Sannella historiach ich bohaterowie odczuwali w różnych miejscach intensywny żar. Ray narzekał dodatkowo na skurcze. Na stronie 46 dr Sannella wyjaśnia: „Moc życiowa jest gorąca. Nie tylko doprowadza ciepło do wszystkich części ciała, ale może nawet zajaśnieć i stać się dla medytującego widoczna … Siła życiowa wnikając do zablokowanych obszarów, wzbudza bolesne i raczej nieprzyjemne sensacje szarpania i skurczów.”
     Nawiązując do udokumentowanych doświadczeń pasterek Pana Kriszny, dr Sanella wyjaśnia, że stan błogości jest poprzedzany niekiedy przez przerażenie, słabość i brak zainteresowania ludźmi. Usta wypełniają się goryczą, a gardło palącym bólem. Często wydaje się nam wtedy, że całe ciało przekuwają rozgrzane do czerwoności igły. Towarzyszy temu bezsenność. W ciemności widzimy wokół siebie czerwoną poświatę, łączącą się z ostrymi bólami pleców.
   W wypadku kobiety dobiegającej sześćdziesiątki, dr Sanella raportuje: ‘Zaczęła odczuwać mrowienie w ramionach i gorąco w dłoniach. Nie mogła spać całymi dniami, czując energię przepływającą przez jej ciało. Miała także kilka snów, w których jej świadomość odrywała się od ciała. W jej głowie nieustannie rozbrzmiewał głośny dźwięk. Wkrótce zaczęła odczuwać skurcze w dużych palcach u nóg, połączone z ciemnieniem skóry, jak gdyby uderzały w nie młotki oddzielające mięso od kości. Czuła także wibracje w nogach.”
Dowiadywałam się, że wszystkie pojedyncze symptomy manifestujące się w ciele mojego drogiego małżonka odpowiadały symptomom opisanym w książce dr Sannella. Były aspektami psycho-duchowego rozwoju człowieka, odsłaniającymi to, co jest z natury pożądane.” Miał na myśli potężny proces oczyszczania. Akceptując to zastanawiałam się, co wydarzy się dalej. Niektórzy ludzie myślą, że moce psychiczne biorą się z kundalini. Mimo to dr Sannella powiada, że proces kundalini nie musi się wiązać z pojawianiem się psychicznych fenomenów. Raye czasami opowiadał o błogości i o kąpielach w złotym blasku, lecz nigdy o wydarzeniach przypominających sen.
Najlepszą odpowiedź na to, jak będą wyglądały następne etapy duchowej ewolucji Raya, znalazłam w słowach innej osoby, która również przeszła przez proces wznoszenia się energii kundalini. W. Thomas Wolfe oświadcza: „Niższa jaźń musi się rozpuścić i odejść. Nie jest to coś, co możemy na sobie wymusić lub po prostu zrobić. To resztka tego co pozostaje, gdy się całkowicie poddamy i czynimy tylko to co słuszne. Potem powoli zaczęło na mnie spływać światło. Kiedy przez okno zaczął przesączać się blask dnia, wichry poszukiwań ustały.
    A jaka będzie w tym moja rola? Oczywiście, każdy kto studiował nauki Swamiego ten wie, że najidealniejszą pozycją jest pozycja obserwatora. Abraham Maslow, amerykański psycholog, autor teorii hierarchii potrzeb, poznał wartość bycia obserwatorem. Był także świadkiem niezwykłych trudności, z którymi musimy się zmierzyć jako ludzie pragnący osiągnąć wysoki poziom oddzielenia. Dr Sannella napisał: „Maslow uważał, że najlepszym sposobem ‘obiektywnego’ poznania i rozumienia innych ludzi jest rozwijanie w sobie umiejętności kochania.” Pisał: „Na tyle na ile możemy być nieinwazyjni, niewymagający, niepokładający nadziei… w takiej mierze osiągamy ów szczególny rodzaj obiektywizmu.”
    W tym wypadku ‘niepokładanie nadziei’ wydaje mi się równie nieosiągalne jak oświecenie. Postanowiłam jednak, że tym razem uczynię wszystko co możliwe.
*** 
„Radość i przyjemność czerpane z aktywności są tylko czasowe. Mimo to człowiek nie może zrezygnować z działania, nie może odstąpić od karmy. Jak więc powinien działać? Powinien praktykować nieprzywiązanie do rezultatów swoich uczynków. To znaczy, traktować je jak ofiarę, jadźnię, wykonywaną na chwałę Pana i zyskać trwałą zasługę, a nie wykonywać je ze względów egoistycznych dla chwilowej tylko korzyści. Tego rodzaju bezinteresowne działanie, niszkama karma, wspomniane w Gicie, jest najprawdziwszą ofiarą. Czyny wykonywane w tym duchu nie wywołują chciwości ani smutku i dają nam poczucie spełnienia obowiązku.”
                                                                        Sathya Sai Baba
Sathya Sai Speaks, t.11, rozdz. 27, s. 158
***
    „Nigdy nie zmniejszaj wysiłku, bez względu na przeszkody i długość podróży. Cel będzie się zbliżał coraz bardziej, szybciej od stawianych przez ciebie w jego kierunku kroków. Bóg jest miłością, pragnie cię zbawić, tak samo jak ty pragniesz być zbawiony”.
Sathya Sai Baba
Sathya Sai Speaks, t.5, rozdz. 43, s. 223

Złote Światło
Złote światło, złote światło,
napełnij mnie złotym światłem.
Łagodne oczy, łagodne oczy,
Sathya Sai, jakie łagodne oczy.
Święte stopy, święte stopy,
jakże pragnę dotknąć Twoich stóp.
Bądź ze mną, bądź ze mną,
Boże Bogów, proszę   bądź ze mną.
Całe moje życie, całe moje życie,
Sathya Sai będzie moim Światłem.
                                  Denis Gersten

Rozdział 7
Akceptacja celu wyzwolenia
    W miarę jak zmniejszały się moje lęki, zaczęłam zauważać zachodzące w Rayu zamiany. Ponieważ widziałam się z nim przez jedną godzinę dziennie, nigdy nie byłam pewna, czy jestem świadkiem chwilowego czy długotrwałego polepszenia. Jednak, gdy podczas z jednej z moich wizyt powiedział do mnie: „Chciałbym, żebyś pojechała do Indii i porozmawiała o mnie z Babą”, poczułam, że to prawdziwy objaw poprawy. Przedtem ogromnie się obawiał, że wyjadę i zostawię go tutaj samego. Mimo to bardzo ostrożnie podeszłam do tej propozycji. Następnego dnia powtórzył to samo. Zapytałam: „Co chciałbyś żebym Mu powiedziała?” „Po prostu powiedz Mu, że Go kocham i poproś, żeby mnie wyzwolił”, odpowiedział. Ponieważ na to nalegał, poczułam, że powinnam o tym porozmawiać z lekarzem. Nie byłam pewna czy będę potrzebna podczas jego dalszej hospitalizacji. 
    Kiedy wyjaśniałam tę sytuację ze szpitalnym psychiatrą, odpowiedział: „Pani Thomas, pani mąż całkowicie stracił kontakt z rzeczywistością. Nie widzę najmniejszej możliwości wypisania go do domu przez co najmniej dwa miesiące. Sądzimy, że będzie pani musiała zapewnić mu długotrwałą opiekę. Jeśli pani czuje, że powinna odbyć tę podróż, to teraz jest to najlepszy czas. Wciągu kilku następnych tygodni postaramy się przenieść pani męża do innego szpitala.”
    Dzięki temu zaczęłam się przygotowywać do wyjazdu do Indii.  Naszym przyjaciołom było przykro, że chcę pojechać tam sama. Sharon Robinson została z nami i przed zawiezieniem Raya do szpitala pomagała mi opiekować się nim. Teraz chciała towarzyszyć mi do Indii. Problem polegał na tym, że nasze bilety, Raya i mój, które kupiliśmy myśląc, że spędzimy Boże Narodzenie ze Swamim, były bezzwrotne i niewymienialne, a czas ich ważności właśnie dobiegał końca. Porozmawiałem z przedstawicielem biura podróży. Trzymał je dla nas i chciał zrobić wszystko, żeby nam pomóc. Wyjaśnił jednak, że zmiana imienia i nazwiska na bilecie byłaby nielegalna, a wymienienie mojego biletu i zwrócenie biletu Raya spowodowałyby dodatkowe opłaty.
   Sharon i ja czułyśmy, że możemy być pewne tylko jednego: jeśli Swami zechce, żebyśmy przyjechały do Indii, to znajdzie na to sposób. Potem Sharon powiedział, że myśli o porozmawianiu o naszej sytuacji z przedstawicielem linii lotniczej. Wybrała numer telefonu i została połączona z bardzo uprzejmym i troskliwym gentelmanem, któremu wyjaśniłam, dlaczego Raye nie może skorzystać z tego biletu i dlaczego w tej długiej podróży ktoś musi mi towarzyszyć. Końcowy rezultat tej rozmowy był taki, że Sharon zyskała pewność, że linie lotnicze wesprą wysiłki naszego agenta i będziemy mogły polecieć.
     Po kilku godzinach zadzwonił agent i powiedział: „Sai Baba naprawdę chce, żebyście do Niego przyjechały. W historii mojego związku z tymi liniami lotniczymi, nigdy dotąd nie zmieniono nazwiska na bilecie. Oba bilety zostaną wystawione ponownie. Będzie można je zwrócić i wymienić oraz korzystać z nich przez okres zarezerwowany dla zwykłych biletów. Po prostu poinformujcie mnie o dacie wyjazdu i przyjazdu, a dostaniecie je tego samego dnia.” Ponieważ zarezerwowałyśmy miejsca na następny poniedziałek, nie miałyśmy najmniejszych trudności z wysłaniem mu potrzebnych informacji.
Następnego dnia, 11 stycznia, nasi drodzy przyjaciele, Betty i Dave Davidson zawieźli mnie do szpitala, abym mogła zobaczyć się z Rayem. Robili to codziennie od prawie dwóch miesięcy. Oczekiwaliśmy, że Raye uciszy się z tych wiadomości. Jednak ku naszemu zaskoczeniu, poinformowano nas, że nastąpiła zmiana planu: „Pani mąż zostanie dzisiaj wypisany. Proszę poczekać chwilę, aż lekarz skompletuje instrukcje odnoszące się do opieki domowej. Wtedy będzie mogła go pani zabrać.” Nie wiedziałam jak na to zareagować. Oczywiście, jeśli to oznaczało, że Raye wyzdrowiał, będę się bardzo cieszyła. Jednak informacje jakie otrzymałam nie dodały mi odwagi. Okazało się, że został wypisany „wbrew zaleceniom lekarzy”. To Raye zdecydował, że chce wyjść, a oni nie chcą go zatrzymywać wbrew jego woli.”
    Raye był szczęśliwy, że wraca do domu, ale wciąż pragnął, żebym pojechała do Indii. Było jednak jasne, że sam nie da sobie rady. Był ogromnie osłabiony, z trudnością się poruszał i nie zwracał uwagi na szczegóły związane z higieną osobistą. Przedyskutowaliśmy kilka sposobów, dzięki którym miałby zapewnioną opiekę w czasie, gdy udam się do Indii, aby porozmawiać ze Swamim. Miał jednak do nich zastrzeżenia. Pragnął przez większość czasu spać. Był to, jak wiedziałam, pozytywny znak, ponieważ przez tak długi czas nie mógł zasnąć. Ani Sharon ani ja nie miałyśmy odwagi dzwonić do linii lotniczych, więc na kilka dni przed odlotem starałyśmy się poddać woli Swamiego, wiedząc, że Jego wola okaże się doskonała dla nas wszystkich. W tym miejscu pojawiła się grupa aniołów i poskładała kawałki tych puzzli. Mahri i Bruce Kintz powiedzieli: „Skoro lile Baby otworzyły tobie i Sharon drogę do podróży do Indii, to powinnaś pojechać. Czujemy mocno, że wolą Baby jest, aby Raye został w nami, gdy wyjedziesz. Goszczenie go będzie dla nas przyjemnością.” Raye był uradowany! Nigdy nie jest szczęśliwszy niż wtedy, gdy otaczają go dzieci. W rodzinie Kintzów było ich pięcioro, w wieku od pięciu do 19 lat. Każdy członek rodziny wziął udział w podjęciu tej decyzji i wszyscy byli za tym, żeby Raye został z nimi.
    Pewnego dnia, gdy Mahri miała odwiedzić Raya w szpitalu, jej pięcioletni synek Sean Timothy (Śanti) zapytał ją co robi. Mahri przygotowała rzeczy, które chciała zanieść Rayowi do szpitala – domowe ciasteczka, pluszowego misia ze zdjęciem Swamiego na piersi, słodycze i inne drobiazgi. Powiedziała wiec Seanowi, że podaruje je Rayowi. Sean zapytał: „Dlaczego?” Kilka minut później wrócił do mamy niosąc swojego ulubionego pluszaka – wielkiego brązowego niedźwiedzia. Wręczył go Mahri mówiąc: „Jeśli to sprawi, że Raye poczuje się lepiej, to weź też mojego misia.” To właśnie taka rodzina.
Dżjoti, dziesięciolatka, wyniosła ze swojego pokoju ubrania i „drogocenne” rzeczy, przygotowując się na to, że będzie spała w salonie na sofie, aby Raye mógł zająć jej pokój. Uczyniła to z szerokim, szczęśliwym uśmiechem. Rajen (Narajena) był gotów uczynić wszystko co tylko możliwe, żeby mu pomóc, w tym zaprosić go na przyjęcie z okazji swoich ósmych urodzin, wypadających podczas pobytu Raya w ich domu.
   Josh i Tara byli bardzo związani ze swoimi przyjaciółmi i oddani swoim zajęciom, jako to zwykle młodzi dorośli, ale powiedzieli, że zrobią wszystko dla goszczącego w ich domu rekonwalescenta. Raye wyznał mi, że jest to jedyne miejsce, w którym może zostać.
    W niedzielę, 16 stycznia, zawiozłam Raya do górskiego kurortu Idyllwild. Zaczynał znów być sobą, chociaż wciąż jeszcze odczuwał bóle i przyjmował przepisane mu przez lekarza antydepresanty, był zamęczony i czasami zdezorientowany. Gdybym wybierała się w jakiekolwiek inne miejsce na świecie, a nie do aśramu Swamiego, to nie zostawiłabym go samego. Raye pragnął jednak, żebym pojechała. Mimo to kazał mi obiecać, że wrócę za trzy tygodnie. To był maksymalny czas rozłąki, jaki mógł sobie wyobrazić.
Nasz samolot miał wylecieć 17 lutego o 15:35. Sharon i ja poszłyśmy spać tamtej nocy czując, że pokonałyśmy wszystkie przeszkody, więc możemy już zamknąć walizki, pojechać na lotnisko i wsiąść do samolotu. Nie mogłyśmy bardziej się mylić! O 4:30 wyskoczyłyśmy z łóżek czując mocne trzęsienie ziemi. Gdy zdecydowałyśmy, że nie zaśniemy, włączyłyśmy telewizję, żeby dowiedzieć się, gdzie wystąpiło epicentrum i czy są jakieś zniszczenia. Pomyślałyśmy, że mógł pojawić się silny wstrząs wtórny, płynący z Big Bear lub z Yucca Valley. Dowiedziałyśmy się szybko, że epicentrum umiejscowiło się w Northridge, niszcząc autostrady i doprowadzając do zamknięcia lotniska! Ponownie oddałyśmy wszystko Swamiemu, mając nadzieję, że czekamy z odwagą i cierpliwością.
    Wkrótce zadzwonił nasz przyjaciel Dave Davidson. Ponieważ on i jego żona Betty mieli nas odwieźć na lotnisko, więc sprawdził kilka rzeczy. Przekonał się, że lotnisko zostało ponownie otwarte i wytyczył trasę dojazdu omijającą blokady. Natomiast ja upewniłam się, że wystartujemy o czasie. Zatem Sharon i ja zamknęłyśmy walizki i wrzuciłyśmy je do samochodu Davidsonów, dojechałyśmy bezpiecznie na miejsce i wsiadłyśmy do samolotu lecącego do Indii.
Miłość w działaniu
    Miałyśmy miłą i spokojną podróż. Pojawiłyśmy się w Puttaparthi 20 stycznia po południu. Taksówkarz zatrzymał się przy trawniku i skinął na stojących w pobliżu mężczyzn, żeby wyciągnęli mój wózek inwalidzki i zawieźli mnie wraz z naszymi bagażami do biura kwaterunkowego. Poczułam chwilową tęsknotę za dniami, gdy taksówki przejeżdżały przez frontową bramę i zatrzymywały się przed biurem meldunkowym, gdzie braliśmy klucze i podjeżdżaliśmy do Rotundy. Te dni minęły bezpowrotnie, więc mój chwilowy żal zastąpiła wdzięczność dla Sharon i dla mężczyzn, którzy nam pomagali. Ulica była zatłoczona i było oczywiste, że, jak zwykle w tym czasie, w aśramie jest mnóstwo ludzi szukających błogosławieństwa Awatara.
  Sharon zniknęła z naszymi paszportami w Biurze Informacyjnym, a ja zostałam na zewnątrz i przyglądałam się przechodniom. Wydawało mi się, że minęło bardzo dużo czasu, zanim wyszła z niego i udała się ponownie do biura meldunkowego. Tam również spędziła dłuższą chwilę, ale wyszła z niego z uśmiechem na twarzy, trzymając w dłoni klucz do naszego mieszkania. Idąc obok mnie w drodze do Rotundy, opowiedziała mi o przygodach jakie przeżyła w czasie, kiedy na nią czekałam.
     Najpierw udała się do Biura Informacyjnego, gdzie obsługiwano dużą grupę osób. Gdy pokonano wszystkie drobne problemy i ci ludzie zostali obsłużeni, zabrano nasze paszporty, aby poddać je procedurom celnym. Z odpowiednimi papierami w ręku przeszła do biura meldunkowego. Kiedy poprosiła o klucze do naszego pokoju, uprzejmy dżentelmen spojrzał na tablicę, na której powinny wisieć i przekonał się, że jest pusta. Zapytał: „Czy pani Thomas napisała do nas i dała nam znać, że przyjeżdża?” Sharon wyjaśniła mu, że do końca nie byłyśmy pewne, czy przyjedziemy i nie zdążyłyśmy tego zrobić. Usłyszała w odpowiedzi, że bardzo nam współczuje, bo znalazłyśmy się w trudnej sytuacji, ponieważ, skoro nie widzi klucza, to wygląda na to, że mieszkanie jest prawdopodobnie zajęte. Podczas tej rozmowy otworzył kilka szuflad, zajrzał do nich i zamknął je z powrotem. Potem, na koniec, nawet nie patrząc co robi, zanurzył rękę w koszu wypełnionym kluczami, stojącym tuż przy jego nogach. Wyciągnął jeden i spojrzał na niego tak, jak gdyby doskonale wiedział, że to niemożliwe, aby był to poszukiwany przez niego klucz. Okazało się jednak, że to ten! Ku zaskoczeniu jego i Sharon wszystko ułożyło się dobrze i oto szłyśmy do naszego mieszkania.
   Otworzyłyśmy drzwi, weszłyśmy i usiadłyśmy na walizkach, a potem odwróciłyśmy się jednocześnie i udałyśmy na darszan. Po prostu to zrobiłyśmy. Sharon była zmęczona po długiej podróży, ale popychała mój wózek do samego audytorium Poornachandry, a potem pod górę obok sklepów i miejsca, gdzie sprzedawano lody. Kobiety na wózkach czekały tam na wejście na salę darszanową. Po przeszukaniu - będącym dla mnie zupełnie nowym doświadczeniem, gdyż ta procedura została wprowadzona zaledwie ubiegłego lata, po tym jak kilku młodych mężczyzn, kierując się zazdrością, jak wyjaśnił Swami, wtargnęło do mandiru z nożami w rękach - zostałam wwieziona na salę darszanową i umieszczona w ostatnim rzędzie w sektorze przeznaczonym dla pań. Swami wyszedł z Poornachandry i przeszedł przez tzw. furtkę dla kobiet, położoną jakieś sto stóp od miejsca, gdzie siedziałam. Rozmawiając z paniami siedzącymi naprzeciwko frontowej części świątyni, był odwrócony do mnie plecami.
    W ubiegłych latach była tam sekcja zarezerwowana dla kobiet na wózkach, mogących siedzieć na ziemi. Po darszanie zapytałam, czy mogę tam usiąść. W odpowiedzi usłyszałam, że tak, chociaż nie wyznaczono na to jakiejś określonej przestrzeni. Zastanawiałam się, jak to się ułoży i czy będę w stanie dostarczyć Swamiemu list od Raya. Na krótko przed moim wyjazdem Raye zdecydował, że najlepiej będzie, jeśli osobiście napisze do Swamiego i powierzy mi ten „bezcenny skarb”.
   Następnego ranka moje ciało nie było skłonne siedzieć na ziemi, więc poprosiłam o krzesło. Dostałam doskonałe miejsce przy pierwszym łuku furtki, to znaczy po prawej stronie Swamiego, w chwili, gdy przechodzi przez nią. Z tego miejsca nie mogłam podać Mu listu, ale ujrzałam Jego twarz. Ku mojej wielkiej radości dostrzegł mnie, rozświetlił się cudownym uśmiechem i wzniósł rękę w geście błogosławieństwa. Przez cały darszan i po darszanie, gdy niektóre osoby, mające wielkie szczęście, zostały zaproszone do pokoju audiencyjnego, jak również przez całą sesję bhadżanową, byłam wypełniona błogością. Wracając do Poornachandry potwierdził moją obecność kiwnięciem głowy i słodkim uśmiechem. Miałam uczucie, że skoro Bóg jest w Poornachandrze, to świat i Raye mają się dobrze.
   Tamtego popołudnia poprosiłam, żeby pozwolono mi usiąść na ziemi. Ponieważ wózki inwalidzkie wprowadzono ostanie, więc się spóźniłam. Nie sądziłam, że znajdę się w miejscu, z którego mogłabym podać Swamiemu list. Myliłam się jednak. Skoro Swami wie, jak poprowadzić rękę pana obsługującego biuro meldunkowe, aby w jednej chwili znalazł potrzebny nam klucz w koszu wypełnionym kluczami, to czy nie znajdzie dla mnie miejsca w przepełnionej sali darszanowej? Uczynił to za pomocą Swoich instrumentów, drogich członkiń Sewa Dal. Potem podszedł do mnie, wyciągnął rękę i z miłością wziął ode mnie list Raya. Wiedziałam bez najmniejszych wątpliwości, że zna każde napisane w nim słowo i że już się tym zajął.
     Mimo to, gdy pojawiłam się w świątyni następnego ranka, ktoś stwierdził, że skoro Raye jest chory, to muszę porozmawiać o tym z Bhagawanem. Kobiety z Sewa Dal z miłością zaprowadziły mnie do miejsca w pierwszym rzędzie, naprzeciwko werandy. Swami podszedł do mnie i stanął bardzo blisko. Jego aksamitne boskie stopy były tak zachęcające, że przepadła moja planowana rozmowa. Zamiast tego powiedziałam: „Padanamaskar, Swami.” Stał spokojnie, gdy dotykałam palcami Jego bezcenne lotosowe stopy. Gdy znów znalazłam się w świecie, powiedziałam: „Swami, mój mąż jest bardzo chory.” Zapytał: „Gdzie jest?” Odpowiedziałam: „W Kalifornii.” Wtedy rzekł swoim najsłodszym, najbardziej kochającym głosem, jakiego nigdy przedtem nie słyszałam: „Nie martw się.” Położył rękę na mojej głowie, a potem ruszył dalej. Po kilku krokach zawrócił. Szybkim ruchem ręki zmaterializował ogromną ilość wibhuti, które posypało na moją dłoń jak śnieg i odszedł. Wiedziałam od razu, że jest przeznaczone dla Raya. Wyjęłam z torebki chusteczkę i bardzo ostrożnie przesypałam je na nią. Na koniec zlizałam kilka ziarenek wciąż przylegających mi do skóry.
   Gdy wróciłyśmy do mieszkania, Sharon znalazła niewielką torebkę po wibhuti, w której pozostało jeszcze odrobinę popiołu. Opróżniłyśmy ją, a potem wsypałyśmy do niej wibhuti z chusteczki. Umieściłam ją w moim portfelu. Miało czekać na dzień, kiedy będą mogła przesypać je na dłoń Raya.
  tłum. J.C.
 

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.