Poza Tobą nie szukam innego schronienia – część 3
Anjatha Śaranam Nasthi
Vijaya Kumari

OBCHODY ŚWIĘTA DAŚARY W 1945 r.
Rozpoczęły się w październiku.
Sposób w jaki udekorowaliśmy mandir był ucztą dla oczu. Brykając jak sarenka,
nasz Sai Mahalakszmi biegał wkoło szczęśliwy i rozentuzjazmowany, nie zatrzymując
się ani na chwilę w jednym miejscu. Przekazując nam instrukcje, zdawał się być
wszędzie: „Tam przywiąż papierowe girlandy! Tutaj umieść liście mango! Z tych
kolorowych papierów zrób ozdobne opakowanie.” Smakowaliśmy błogosławieństwa Sai
Dżaganmathy, Matki Wszechświata, śpiewając Jej imię, modląc się do Niej i
składając hołd wszystkim Jej formom – Mahalakszmi, Dżagadambie, Durdze,
Lakszmi, Saraswati, Bhawani, Ćandi Ćamundi[1],
itd. Przez 10 dni odprawialiśmy kumkum pudżę. Kobiety, przystrojone we
wszelkiego rodzaju ozdoby, wielbiły Boginię z wielkim oddaniem i starannością.
Swami, stojąc, obserwował przebieg ofiary. Aśram był wypełniony po brzegi.
Również z Kuppam przyjechało wielu wielbicieli. Kumkum pudża zaczynała
się o 8:00 rano.
Przed każdą siedzącą kobietą leżał zielony liść, a obok niego stało
niewielkie naczynko z proszkiem kumkum i fotografią Baby. Pudża
rozpoczęła się po trzecim dzwonku. Trzykrotnie zaśpiewaliśmy Om, a po nim
recytowaliśmy 108 imion Bogini Lality. Jednocześnie obsypywałyśmy kumkumą
fotografie Swamiego. Po zakończeniu tego obrządku Pan Sai, siedzący przed nami
jak Matka Wszechświata, wstał i podchodząc bliżej ofiarował każdej z nas padanamaskar.
W międzyczasie śpiewano bhadżany. Zbieranie wypełnionych kumkumem
zielonych liść i dotykanie stóp Swamiego odbywało się jednocześnie. Potem, po
złożeniu Swamiemu ofiary z ognia, arathi, uroczystość dobiegła końca i
Baba wyznaczył nam obowiązki. Wnuczka rani[2]
Ćinćoli – Jamuna – otrzymała zadanie poruszania dzwonkiem, Sarala i Guiny
Lilamma rozłożenia zielonych liści na ziemi, Saraswati i Ćellamma rozdzielenia kumkumu,
itd. Towarzyszyła nam pani Dżajamma, córka pana Witthala Rao, bardzo cicha i
opanowana. W tamtych czasach, pracując jako dyrektorka koledżu dla dziewcząt w
Anantapur, zdobyła miejsce w sercach tamtejszych uczennic. Dziewczęta obdarzały
ją wielką sympatią i lubiły z nią rozmawiać. Baba także ogromnie ją cenił.
Zaraz po zakończeniu pudży otoczyliśmy Swamiego jak muchy cukier
palmowy. Dawał nam ogromną radość śpiewając pieśni z Ramajany,
przytaczając starożytne opowieści z Bhagawad Gity i wydarzenia z życia
Śirdi Baby. Czasami przypominał nam też starożytne legendy i żartując sobie z
nich sprawiał, że wybuchaliśmy serdecznym śmiechem. Jedna z pań zwykle
zasypiała podczas opowieści Swamiego. Swami podchodził do niej i pytał: „Co?
Dostałaś list od Kumbhakarany?”[3]
Budziła się nagle i mruczała: „Nie, Swami!” „Dlaczego więc zasnęłaś?” W tym
miejscu zaczynaliśmy się śmiać. Pytał też inną panią: ‘Gdzie jest twój
Sukraćarja?[4]”
Czerwieniła się i zakrywała twarz dłońmi. Zwracając się do innej pytał: „Czy
twój Manmadha[5]
ma się dobrze?” I dodawał: „Jesteś Waidżajantimalą?” Czy kłócisz się ze swoim
‘czarnym’ Panem?” Patrząc na mnie, mówił: „Hej, przynieś mi swoją książkę z
piosenkami!” A potem wpisał do niej piękny wiersz.
Nie szukam zamożności.
Nie będę Cię błagać o górę bogactw.
Proszę, niech Twoje lotosowe stopy
spoczywają nieustannie w moim sercu.
Płynąca nieprzerwanie z serca modlitwa wzmacnia siłę.
Czy naprawdę mogę Cię sławić?
Panie Śri Sathya Sai, czy nie masz dla nas litości?
Sarawata pani padam – Tat sarwatokszi siromukham
Sarawata Śrutimalloke sarwamaputja tikszati
Kawim puranam anu sasita ramano ramanijamsa
manusma radjaha
Sarwasjadararamaćntjarupamaditjawarnam
tamasah parastat
Napisał to i
łaskawie mi podarował.
Dwa miesiące minęły w mgnieniu oka. Wkrótce mieliśmy wrócić do domu. Na
dwa dni przed wyjazdem nasze oczy zmieniły się w wodospady. Jak zdołamy opuścić
Swamiego i odjechać? Jak będziemy żyli bez Niego? Martwiliśmy się dniami i
nocami. Siadając do bhadżanów nie potrafiłam ukryć smutku. Nie mogłam
śpiewać, choć próbowałam to robić. Swami rzucał mi współczujące spojrzenia, a
to sprawiało, że płakałam jeszcze rozpaczliwiej. Cóż! Czy można uciec przed
nieuniknionym? Wozy stały już przed aśramem. Załadowaliśmy bagaże i stanęliśmy
w holu. Wszedł nasz Bóg. Łzy płynęły nam z oczu jak Ganges. Umyliśmy nimi Jego
stopy. Uściskał nas i pocieszył łaskawymi słowami: „Niewątpliwie wkrótce wyślę
do was wszystkich list z zaproszeniem.” Zapewnił nas o tym i materializując ruchem
dłoni wibhuti, nałożył je na nasze czoła, kładąc drugą rękę w geście
błogosławieństwa kolejno na naszych głowach. „No już, jedźcie. Jeśli się tu
zasiedzicie, to nie złapiecie autobusu.” Mówiąc to, ruszył przed siebie, a my,
jak cielęta za krową, podążyliśmy za Nim ciężkim krokiem. Towarzyszyli nam
niektórzy wielbiciele. Idąc za wozem przekroczyliśmy rzekę Ćitrawati i
dotarliśmy do Karnatakapalli. Tam, głośno płacząc opuściliśmy Swamiego.
Okazując nam wielką cierpliwość, zasypał nas miłością gorętszą od matczynej i
starał się natchnąć nas odwagą mówiąc: „Będę regularnie pisał do was listy.
Wkrótce po was poślę. Teraz odejdźcie i wróćcie ponownie.” Zaczął powoli
odchodzić, a mnie pękało serce. Nie mogłam tego uniknąć. Jak daleko mogłam
dojrzeć, widziałam, jak oddala się machając chusteczką i błogosławi nas cnotą
nieustraszalności. Wkrótce znikł nam z oczu. Czuliśmy, że życie się zatrzymało.
Chcieliśmy odwołać podróż i podążyć za Nim do aśramu. Jednak poczucie obowiązku
zdążyło już poklepać nas po plecach. „Swami!”, płakaliśmy, kierując kroki do
Penugondy. Stamtąd dotarliśmy do Kuppam. Nasz dom wyglądał okropnie. Krążyliśmy
po nim jak żywe trupy, pozbawione energii życiowej. Nic nas nie interesowało.
„Kiedy wrócimy do naszej Matki? Jak szybko nas wezwie?” To były jedyne myśli w
naszych głowach. Ponieważ czwartek był ulubionym dniem Swamiego, zatem w
czwartki śpiewaliśmy bhadżany. Mnóstwo kwiatów zdobiących fotografie
Swamiego opadało na blat i układało się w niewielkie stosy. To oznaczało, że
Swami jest z nami. Nasze serce wypełniły się radością. Wkrótce otrzymaliśmy
list od naszej kochającej Matki Sai. Och! Czy mogliśmy to nazwać listem? To
było przesłanie Miłości. To był strumień nektaru. To był ocean łaski. Gdy tata
czytał nam ten list, kręciliśmy się wokół niego jak muchy. Listy Swamiego były
doskonałe jak perły. Każdy z nich był kropelką słodyczy. Każda wypowiedź była
nasycona miodem. Każde słowo było radosnym promykiem światła, pocieszającym
nasze serca. Zwracał się do każdego z nas po imieniu, śląc nam słodką radość i
błogosławieństwa. Podpisywał listy: „Wasz Baba” lub „Hridaja Sai – Sai przebywający w waszych
sercach”. Obdarzał nas tym szczęściem w każdy czwartek. Napełniał nas błogością.
Dzięki temu dni mijały nam szybciej.
A mimo to każdy z nich był tak długi jak juga[6].
Za każdym razem, gdy przebywałam w szkole, nauczyciele i uczniowie śmiali się
ze mnie z powodu mojej rzadkiej obecności na zajęciach. Mówiąc krótko, nadszedł
nowy rok (1946), a my nie widzieliśmy Swamiego. Ta myśl zaczęła mnie boleć i
poruszać. I właśnie w tym momencie nadszedł list. Baba przesyłał najlepsze
życzenia i błogosławieństwa każdemu z nas z osobna. W sercach musowała nam
radość. Nie mogliśmy wyruszyć natychmiast, ponieważ tata nie mógł wyjechać. W
końcu, czwartego marca, wybraliśmy się w drogę w towarzystwie wszystkich
członków rodziny i służących. Nasze myśli pędziły na przód i klękając przed
Swamim całowały Jego stopy. O Boże! Dlaczego pociąg jedzie tak powoli? Dlaczego
na tak długo się zatrzymuje? Zaczęliśmy rozmawiać ze sobą o drobnych rzeczach,
zastanawiając się jak Swami teraz wygląda i czy trochę urósł. Nie kontrolowaliśmy
umysłów. W miarę upływu czasu zaczął mi wypełniać serce słodki, musujący ból.
Śmieliśmy się z naszych szaleństw i komplementowaliśmy się nawzajem za nasz sentyment
do Baby. Każde z nas zanurzyło się we własnym wewnętrznym świecie. Dojechaliśmy
do Penugondy. Okazało się, że na stacji wybudowano perony, zainstalowano lampy
elektryczne i urządzono pokój wypoczynkowy. Myśląc: „Fantastycznie! Bardzo
dobrze”, wysiedliśmy z wagonu i po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w dalszą drogą.
O piątej, na następnym przystanku, pojawiły się wozy. Wprowadzono także nową
linię autobusową. Wszystko wyglądało doskonale. Bilety nabyliśmy bez wysiłku.
Podróż nie była tak okropna jak poprzednia. Dzięki temu, że wzrosła liczba
wielbicieli odwiedzających Puttaparthi, wprowadzono sporo udogodnień. Było
więcej wozów ciągniętych przez konie. Wyruszyliśmy jednym z nich. Woźnica
zwrócił się do mojej mamy: „Wielka liczba wielbicieli odwiedza teraz
Puttaparthi, matko.”
Mój umysł natychmiast ukąsiła
pszczoła natrętnej myśli: „Przyjeżdża więcej osób? Czy Swami będzie mógł poruszać
się swobodnie jak dawniej, rozmawiać z nami i chodzić na długie spacery? Czy
będzie zajęty? Czy przywita nas z miłością?” Na szczęście zdrowy rozsądek
przeciął te wątpliwości. Wóz dojeżdżał do aśramu. Nawet gdy był jeszcze dosyć
daleko, w naszą stronę zaczął biec mały Sai Gopala. Moje serce wykrzyknęło:
„Matko!” Serca wypełniły się radością, jak lilie wodne na widok księżyca.
Swami, stojąc w pętli otaczających Go ramion, uścisnął wszystkie Swoje dzieci.
Rzucając na nas pełne miłości spojrzenia i obejmując nas swoją dobrocią,
bezkresną jak ocean, pytał: „Dostaliście Mój list?” Czy wszyscy są zdrowi? Czy
podróż przebiegła bez kłopotów? Przyjechaliście? Tak? To wystarczy.” Upadliśmy
Mu do stóp i przylgnęliśmy do nich jak ludzie, którzy znaleźli skarb. Wyrażając
tę samą radość co matka na widok dawno nie widzianych dzieci, powitał nas
słowami: „Wejdźcie, wejdźcie. Najpierw zjedzcie. Schudliście wszyscy.” Ta
zapora pełnych miłości pytań sprawiła, że zanurzyliśmy się w oceanie błogości.
Wrzucał nas do niego co chwila, budząc ekstazę w naszych sercach. Gdy
zaczęliśmy się wpatrywać w Jego lotosową twarz, ku pełnemu zadowoleniu naszych
dusz, zapytał: „Dlaczego tak na Mnie patrzycie? Chodźcie, idziemy.” Mówiąc to
był tak szczęśliwy jak krowa na widok cielątka. Cudownie! Jakże radośnie się czuliśmy!
Wróciło do nas życie. Swami się nie zmienił! „Jest dokładnie taki jak
przedtem”, odetchnęliśmy z ulgą, kładąc ręce na sercu. Jedno okazało się
prawdziwe - w aśramie było wiele nowych twarzy.
SAI KRISZNA
Z wyglądu jest drobny jak mały palec. Ale zadania, które wykonuje, są
wielkie jak wszechświat. Wielkość Jego serca? Przypomina niebo. Zasięg Jego
wpływów? Głęboki jak Ganges. Orbita Jego miłości? Wysoka jak Himalaje. Długość
Jego włosów? Równa dżatadżutam, masie zmatowionych włosów Pana Śiwy. Jak
wygląda? Kusząco przystojny. I jest skarbnicą delikatności.
O, Boże! Nie jestem Rawim, Bogiem
Słońca. Chciałabym być przynajmniej poetą - kawim lub Brahmą o czterech
twarzach! Co za nieśmiertelne dziecko wykreowałeś, ku pełnej satysfakcji
wszystkich moich twarzy! Jak mam pomieścić w sobie to szczęście? Jak mam ukryć
tę najwyższą błogość? Jeśli w dawnych czasach wszystkie lile (gry, cuda)
Wradża Gopali, Boga posiadającego pełną wiedzę o Wedach, zostały
zebrane w Bhagawatham, to dzisiaj każda lila i każda minuta z
życia Swamiego powinna zostać uwieczniona w nowym Bhagawatham. Gdy te
myśli kłębiły się w mojej głowie, Swami zaszedł mnie z tyłu i mówiąc ‘buu’
bardzo mnie przestraszył! Zbierając wynikający z tego bogaty plon śmiechu,
wybiegliśmy w Jego towarzystwie z pokoju. Tym razem z Kuppam przyjechało
mnóstwo osób. Wraz ze wzrastającą liczbą wielbicieli zaczął rozszerzać się czas
przeznaczony na bhadżany. Gdy zaśpiewała jedna z kobiet, wielbiciele z
Kuppam przysunęli się jak najbliżej siebie. Swami rzekł z dziwnym uśmiechem:
„Wielbiciele z Kuppam ułożyli stos.” Wtedy nie zrozumieliśmy tej uwagi. Jednak
wkrótce ta kobieta umarła i jej ciało spłonęło, jak wyprorokował to Swami.
Nigdy nie wróciła do Puttaparthi. Wiedział wcześniej, że do tego dojdzie. Inna
kobieta śpiewała: „Nie pozwolę Ci siedzieć w jednym miejscu, nie pozwolę Ci
stąd odejść.” Powiedział jej: „Musisz najpierw nauczyć się siedzieć spokojnie.”
Czy mogliśmy odgadnąć znaczenie Jego tajemniczego uśmiechu? Po przyjeździe do
domu została sparaliżowana i nie mogła siedzieć. Każda Jego wypowiedź jest
wskazówką odnoszącą się do nadchodzących wydarzeń i leży poza granicami
ludzkiego rozumienia.
WYPĘDZANIE DEMONÓW