Potęga namasmarany W styczniu 2000 r. nasza
trójka ze Stanów Zjednoczonych – dr Thumati, anestezjolog kardiologiczny dr
Bareddy i ja przyjechaliśmy do Puttaparthi, żeby popracować w szpitalu
Swamiego. Pierwszego dnia, pełni zapału, czekaliśmy na darszan i byliśmy
podekscytowani, gdy Baba pojawił się na werandzie i obdarzył nas cudownym uśmiechem
rozpoznania. Powiedział: „Oto Trimurthis.” Trimurthis odnoszą się do trzech
najpotężniejszych aspektów boskości - do Brahmy, stwórcy; do Wisznu,
podtrzymującego; i do Śiwy, niszczyciela. Było to wielkie wyróżnienie! Następnie Swami polecił
nam zbadać pacjenta z trzema zablokowanymi arteriami serca. Czekała go poważna
operacja. Skończywszy pracę w szpitalu wróciliśmy do aszramu i ponownie
usiedliśmy na werandzie. Gdy tylko się zjawiliśmy, z pokoju interview wyszedł
wicekanclerz i oznajmił nam, że Swami chce nas widzieć. Thumati poinformował
Swamiego, że pacjent, którego kazał nam zdiagnozować, wymaga wielonaczyniowej
operacji bypassów. Zgodnie z radą Swamiego, mężczyzna bez wahania zgodził się
na operację. Baba odrzekł: „Tak, ten pacjent jest dobrym człowiekiem. Jego żona
bardzo się o niego niepokoi”. Obiecał, że wkrótce porozmawia z nią i ich synem.
Zwracając się do nas dodał, że powinniśmy przygotować go do operacji na środę,
bo to pomyślny dzień. Pacjent opowiedział nam
niesamowitą historię. Kilka lat temu, mając 55 lat, przeszedł na emeryturę. W Indiach
to norma. Przyjechał zobaczyć Swamiego i prosić Go o zgodę na stałe zatrudnienie
w aszramie. Ku jego zdziwieniu, Swami polecił mu najpierw zająć się własnym zdrowiem
i dopiero potem wrócić i pracować dla Niego. Odpowiedział Swamiemu, że jest
zdrowy. Codziennie pokonuje trzy mile i jest w dobrej formie. Swami nalegał
jednak, aby przede wszystkim uporządkował swoje sprawy zdrowotne. Z ucha tego
pana wydostawały się niewielkie ilości wydzieliny. Pomyślał więc, że pewnie do
tego odniósł się Swami. Wrócił zatem do Chennai i udał się do specjalisty od
uszu, nosa i gardła. Specjalista zbadał go i zdiagnozował chroniczną infekcję.
Uznał, że kwalifikuje się ona do operacji w znieczuleniu ogólnym. Ponieważ
pacjent przekroczył pięćdziesiąty rok życia, należało przeprowadzić podstawowe
badania, w tym zdiagnozować serce. Na szczęście nie wykryto kardiologicznych
czynników ryzyka. Mężczyzna był wegetarianinem, nigdy nie palił papierosów i pokonywał
trzy mile dzienne. Jednakże test na bieżni, określający wpływ wysiłku
fizycznego na serce, musiano przerwać po trzech minutach. Lekarze natychmiast
wykonali angiogram wieńcowy, będący mapą dopływu krwi do serca, który wykazał
niemal pełną blokadę trzech głównych arterii serca. Lekarze oznajmili
pacjentowi, że nie wolno mu nawet zejść z łóżka. Zaplanowali operację na
następny ranek. Pacjent stanowczo odmówił, nalegając, że musi porozmawiać z
synem, który jest ze Swamim w Puttaparthi. Syn poprosił, żeby ojciec odebrał kopię
angiogramu i przyjechał z nią prosto do aszramu. W ten sposób mężczyzna trafił
do naszego szpitala. Jak już wspomniałem, po obejrzeniu angiogramu stało się
jasne, że wymaga poważnej operacji kardiologicznej. Ponieważ wszystkie trzy
arterie były zablokowane, przewidywaliśmy, że będzie potrzebował czterech lub
pięciu bypassów. Na dzień przed operacją
Swami odwiedził pacjenta w szpitalu. Wiadomość o Jego przybyciu rozeszła się z
szybkością pożaru. Natychmiast się o tym dowiedziałem i pospieszyłem do sali, w
której leżał pacjent. Swami pojawił się tam, jak zwykle, w towarzystwie
personelu administracyjnego. Przez 15 minut rozmawiał z nami o szczegółach
operacji, jednocześnie uspakajając i błogosławiąc chorego, bardzo zaskoczonego
tą niespodziewaną wizytą i troską Swamiego. Ze łzami wdzięczności wyznał Babie,
że jest Mu głęboko wdzięczny, ale chciałby się dowiedzieć, jak zyskał tyle Jego
uwagi. Swami spojrzał na niego i rzekł: „To twoje prapathi i mój
obowiązek.” Trudno jest wyjaśnić znaczenie słowa prapathi. Może jedynie
jako coś, na co człowiek prawdziwie zapracował. Swami wytłumaczył choremu, że
zasłużył na Jego uwagę i błogosławieństwo, co więcej, zobowiązał Go do nich. To
było dla mnie coś zupełnie nowego. Oznaczało, że swoimi dobrymi uczynkami możemy
dosłownie ujarzmić Boskość. To takie proste. Potem Swami zmaterializował dla
pacjenta wibhuti i wyszedł z sali. Gdy w dniu operacji
czekałem na darszan, Swami podszedł do mnie i zapytał, dlaczego wciąż tu
jestem. Odpowiedziałem, że przed zabiegiem pragnąłem otrzymać Jego darszan.
Kazał mi wyjść i jak najszybciej rozpocząć operację. Wstawienie czterech bypassów zajęło nam 4 godz. Jeśli chodzi
o protokół, to wysłałem Swamiemu informację, że operacja przebiegła gładko i że
pacjent jest w dobrym stanie. Podczas popołudniowego darszanu, gdy tylko
usiadłem na werandzie, podszedł do mnie sekretarz i powiedział, że szuka mnie
Swami. Zaledwie skończył mówić, Swami wyszedł z pokoju audiencyjnego, skierował
się prosto do mnie i powiedział: „Doskonała operacja, cztery bypassy.” Mogłem
jedynie kiwnąć głową, ponieważ zabrakło mi słów. Potem, żeby skomplikować mi
życie, a jednocześnie sprawić mi radość, Sai Baba obszedł całą werandę,
opowiadając wszystkim o przeprowadzonym zabiegu. Byłem zakłopotany i
jednocześnie odczuwałem czystą ekstazę, kiedy ogłosił wszystkim: „Swami jest
bardzo, bardzo, bardzo szczęśliwy.” Moje życie nabrało wartości. Następnego
ranka podczas darszanu powiedziałem Swamiemu, że usunęliśmy już
respirator i że stan pacjenta staje się coraz lepszy, z wyjątkiem wysokiego
ciśnienia krwi. Swami mnie uspokoił: „Nie martw się wysokim ciśnieniem,
związane jest z jego wiekiem.” Później, gdy udaliśmy się do szpitala, żeby
odwiedzić pacjenta, pacjent wyglądał stabilnie i na nic nie narzekał. Widać
było, że wraca do zdrowia. A chociaż wyglądał doskonale, to prześwietlenie
klatki piersiowej wykazało, że wokół jego serca zbiera się krew. Nie bardzo się
tym przejąłem, ponieważ w tej okolicy znajdowały się dreny. Podczas popołudniowych
badżanów Swami ponownie zapytał o pacjenta. Odpowiedzieliśmy, że pacjent dobrze
sobie radzi i że przez chwilę siedział nawet na krześle. To bardzo ucieszyło Swamiego.
Spojrzał na mnie, chcąc się upewnić, czy może odwiedzić pacjenta tego czy
następnego ranka. Wymamrotałem: „Może dzisiaj, Swami, bo teraz będzie tam
trochę spokojniej. Jutro o dziewiątej będziemy bardzo zajęci.” Zanim skończyłem,
oświadczył, że zaraz się do niego wybierze i zniknął w pokoju interview. Po kilku
minutach wyszedł ponownie, a jeden z chłopców przemknął przez mandir jak
strzała w kierunku Jego apartamentu. Baba podszedł do Thuamti’ego i do mnie i
rzekł: „Jeden z was usiądzie z tyłu, a drugi z przodu.” Kierując się do środka
sali modlitewnej zobaczyliśmy jak pomiędzy rzędami wielbicielek majestatycznie
toczy się w naszą stronę bordowe BMW. Swami usiadł z tyłu za kierowcą. Ramakriszna
Thumati, który jest bardzo dobrym człowiekiem, zdecydował, że usiądzie z
przodu. Mnie przypadło miejsce obok Swamiego. Siedzenie obok Swamiego, gdy dzieli
nas tylko podłokietnik, wywołuje duże napięcie. W samochodzie unosił się bardzo
kojący aromat. Jeżdżę najdroższymi autami, ale nie da się tego w żaden sposób
porównać z doświadczeniem jazdy ze Swamim. Miłem wrażenie, że jestem w innym
świecie. Samochód przetoczył się wolno przez gopurę i wjechał na główną
ulicę. Gdy tylko wjechał na szosę okazało się, że po obu jej stronach stoją
setki wielbicieli, okupując krawężniki do aż do szpitala. W tej masie byli
ludzie różnych narodowości i kolorów skóry. Widok Swamiego bardzo ich
uszczęśliwił i podekscytował. Uśmiechali się spontanicznie, ofiarowywali Panu
kwiaty i girlandy, palili kadzidełka i rozbijali kokosy. Zapytałem Sai Babę:
„Swami, na odwiedziny w szpitalu zdecydowałeś się zaledwie trzy minuty temu.
Jak ci ludzie dowiedzieli się o tym?” Odpowiedział mi z błyskiem w oczach:
„Sir, to jest szybsze od telewizji!” Podczas tej jazdy Swami rozmawiał
z nami na wiele tematów, począwszy od Wed, a kończąc na Einsteinie. Gdy
zbliżaliśmy się do wejścia do szpitala, rozłożono czerwony dywan i przygotowano
wózek golfowy. Swami i dr Safaja usiedli w nim z przodu, a Thumati i ja z tyłu.
Pojechaliśmy prosto na chirurgię. Pacjent nie mógł uwierzyć we własne
szczęście. Bhagawan rozmawiał z nim bardzo słodko i powiedział, że powinien przestrzegać
polecań lekarzy. W drodze powrotnej do aszramu Thumati ponownie siedział z
przodu. Ja usiadłem za kierowcą, tam, gdzie w drodze do szpitala siedział
Swami. Rozumiejąc to, nie mogłem się zrelaksować ani nabrać do tego z dystansu.
Setki ludzi wciąż stały na obrzeżach szosy, żeby choć zerknąć na swojego ukochanego
Swamiego. Gdy zbliżaliśmy się do Planetarium, usłyszałem ryk słonicy. To częściowo
przywróciło mi zmysły. Auto się zatrzymało i Swami opuścił szybę, żeby
przywitać się z Gitą. Rozpoznając Pana, jeszcze raz ogłuszająco zaryczała i
wsadziła trąbę do auta. Swami pobłogosławił ją jabłkiem i ruszyliśmy do
aszramu. Samochód wjechał łagodnie do sali darszanowej, pomiędzy tysiące
wyznawczyń i wyznawców, siedzących i czekających na Swamiego. Pamiętałem, że
tego dnia mija dokładnie siedem lat od chwili, gdy po raz pierwszy odwiedziłem
aszram i otrzymałem darszan Bhagawana. Zawsze bardzo chciałem przejechać
się ze Swamim Jego autem, ale nawet w najdzikszych marzeniach nie sądziłem, aby
to było możliwe. Wyprawa zajęła nam pół godziny. Przeniosła mnie w inny świat,
istniejący przedtem jedynie w przebłyskach moich fantazji. Od emocji zaczęło mi
się kręcić w głowie i straciłem poczucie rzeczywistości. Gdy samochód zatrzymał
się, wysiadłem i upadłem Swamiemu do stóp. Bhagawan był tak uprzejmy i wyrozumiały
i dał mi kilka minut na pozbieranie się. Na poziomie praktycznym
troszczyłem się o wyzdrowienie pacjenta. Roentgen wciąż pokazywał, że wokół
jego serca gromadzi się krew. Przez czysty przypadek młodszy członek załogi
szpitala niewłaściwie zrozumiał moje instrukcje i usunął dren otaczający serce,
zamiast drenu otaczającego płuco. Miałem nadzieję, że dren wokół serca wyciągnie
zebraną tam krew. Pamiętając, że Swami ogłosił, że była to doskonała operacja,
moją jedyną ucieczką stała się modlitewna prośba do Swamiego, żeby rozwiązał
ten problem. Kolejne prześwietlenie wykazało, że wszystko wróciło do normy! W 72 godziny po operacji
nadszedł ranek Śiwaratri. Siedziałem na darszanie w towarzystwie
10 000 – 20 000 wielbicieli. Swami podszedł do mnie i powiedział:
„Przyprowadź pacjenta o szóstej po południu. Nie, przyprowadź go o piątej.”
Przypomniałem Swamiemu, że operacja miała miejsce zaledwie trzy dni temu. Swami
powtórzył Swoje polecenie. Zapytałem Swamiego jak mam go przywieźć na darszan.
Odpowiedział, że przyśle samochód. Zapytałem, gdzie pacjent będzie siedział.
Było już po Śiwaratri i sala była wypełniona po brzegi. Swami wyjaśnił, że
przygotuje krzesło dla pacjenta i wskazał róg werandy. Byłem zakłopotany. W
Stanach staramy się doprowadzać pacjentów do szybkiej rekonwalescencji i
rehabilitacji, ale w tym wypadku działo się to nadzwyczaj szybko. Po rozmowie
ze Swamim udałem się do pacjenta i powiedziałem: „Pan jest tutaj, Swami tam, a
ja, stojąc pomiędzy wami, odchodzę od zmysłów, zastanawiając się o co chodzi.”
Zaskoczony, starałem się odgadnąć, dlaczego Swami pragnie przewieźć pacjenta do
sali darszanowej, wypełnionej tysiącami wyznawców przybyłych na święto
Wielkiej Nocy Śiwy. Mężczyzna tak na to odpowiedział: „Zapewne pan nie uwierzy,
ale wczoraj wieczorem szybko zasnąłem i bardzo dobrze spałem. Obudziłem się o
szóstej rano pamiętając, że dzisiaj jest Śiwaratri. Zacząłem więc się modlić do
Swamiego: ‘Swami, chcę Cię zobaczyć, chcę Cię zobaczyć. Tylko tyle.” Odpowiedziałem
na to: „Modlił się pan wystarczająco głośno, by Swami usłyszał pana w aszramie.
Tego popołudnia otrzyma pan w świątyni Jego darszan.” Potem rzuciłem
ostrzeżenie: „Niech pan posłucha. Dwa dni temu dosłownie rozkroiliśmy panu
pierś. Wciąż tkwią w niej szwy, trzymające to wszystko do kupy, więc niech pan
nie próbuje wykonywać żadnych niebezpiecznych ruchów, na przykład nie pochyla
się do padanamaskaru. Boskość Boskością, ale pan także musi się starać.”
Pacjent upewnił mnie, że modli się jedynie o darszan, o nic więcej.
Przed wyprawą do aszramu chciałem się jeszcze upewnić, że jest medycznie
stabilny, więc poprosiłem Thumatiego, żeby go zbadał. Dzięki Bogu, stan
pacjenta go usatysfakcjonował. Gdy wróciłem do domu
gościnnego, zadzwonił sekretarz. Miał dla mnie dziwne przesłanie od Swamiego. Powiedział,
że Swami żąda ode mnie stuprocentowej gwarancji, że pacjent dobrze zniesie
popołudniową wyprawę do mandiru. Ponieważ przerabiałem to już wcześniej, więc
odpowiedziałem sekretarzowi, że daję na to 110% gwarancji. Doskonale wiedziałem,
że to test przeznaczony wyłącznie dla mnie i nie ma nic wspólnego z pacjentem.
Dwa lata wcześniej byłbym się wahał, ponieważ zawsze istnieje ryzyko
komplikacji. Z czasem nauczyłem się jednak, że jestem jedynie instrumentem w
boskich dłoniach Bhagawana. Plany Swamiego przebiegają
ściśle wg. wskazówek zegara, więc o 15:30 auto Sai zatrzymało się przed bramą
Ganeszy. Wszedłem z Thumatim do szpitala. Wsadziliśmy pacjenta do wózka inwalidzkiego,
a potem do samochodu i ruszyliśmy do aszramu. Jak się spodziewaliśmy, sala była
wypełniona po brzegi i było bardzo gorąco. Z tyłu, tam, gdzie zaczyna się
weranda, stało przygotowane krzesło. Przeniosłem i posadziłem na nim pacjenta.
Swami nie mógł tego zobaczyć, ponieważ spoglądał w inną stronę. W dni
świąteczne, przed prelekcją Swamiego, występują zwykle dwie lub trzy osoby.
Każdy z nich mówi przez jakieś 10 minut. Tamtego dnia było ich trzech. Pierwszy
właśnie zakończył swoje wystąpienie, a drugi przygotowywał się, gdy niespodziewanie
Swami polecił mu zaczekać. Odwrócił się i udał się prosto do pacjenta. Powiedziałem
Swamiemu, że w sali jest bardzo gorąco i chciałbym zabrać chorego z powrotem do
szpitala. Swami natychmiast się ze mną zgodził i dodał: „Chciał tylko dostać
mój darszan. Skoro już go dostał, to możesz go odwieźć”. Cała interakcja
pomiędzy Swamim i pacjentem trwała zaledwie dwie minuty. Pacjent otrzymał
piękny darszan i był szczęśliwy. Zawieźliśmy go do szpitala. Na
szczęście wszystko przebiegło gładko i nie wydarzyło się nic złego. Zanim wróciliśmy
do mandiru, Swami rozpoczął Swoje przemówienie. W tej części, którą
wysłuchaliśmy, Swami opowiadał o naszym pacjencie, zoperowanym zaledwie dwa dni
temu. Potem wyjaśnił, że ów człowiek miał ogromne szczęście, ponieważ, gdy
musiał się poddać zabiegowi, do Puttaparthi przyjechał ze Stanów zespól specjalistów
i podjął się tego. Nieustannie się zastanawiam,
dlaczego Swami okazał mu tyle łaski. Co było w tym człowieku tak szczególnego?
Odkryłem ku swojemu zdumieniu, że nie był nawet wielbicielem Sai Baby. Łączył
go z Sai Babą tylko syn. Ów syn jest niezwykłym człowiekiem, bardzo rozwiniętym
duchowo. Od dwóch lat był w instytucji Bhagawana. Prześladowało mnie wciąż
pytanie, dlaczego ten mężczyzna został tak wyróżniony. Postanowiłem porozmawiać
z nim o tym. Zapytałem, czym się zajmuje, dlaczego Swami okazuje mu taką
życzliwość i skąd u niego to prapathi. Pacjent odpowiedział, że on też
tego nie wie, ale przez całe życie powtarza imię Pana. Nie modli się do
określonego Bóstwa ani nie odprawia rytuałów. Pracował dla rządu, wykonując
swoją pracę najlepiej jak potrafił. Wolny czas przeznaczał na namasmaranę.
Dla mnie jest to konkretny przykład na moc namasmarany. Swami powiedział, że w
kalijudze najprostszą drogą dotarcia do Boga jest powtarzanie boskiego imienia.
Ile osób potraktowało to poważnie? Pewnego dnia Swami tłumaczył nam, że namasmarana
powinna stać się integralną częścią naszego myślenia – do tego stopnia, że
moglibyśmy ją wykonywać nawet wśród huku fabrycznych maszyn. Czyniąc to
szczerze i regularnie, nie czujemy wysiłku. To opowiadanie o pacjencie, wyrwanemu
dosłownie z paszczy śmierci, jest praktycznym przykładem potęgi namasmarany.
W środę wykonaliśmy poważną operację serca. W czwartek posadziliśmy pacjenta na
krześle. W piątek przeszedł około 274 m., a w piątek, co już zupełnie niewiarygodnie,
wybrał się do aszramu we własnym ubraniu, nie różniąc się od innych
wielbicieli. W tej epoce nie musimy oddalać się do lasu ani pokutować latami.
Bóg wszystko nam ułatwia, ponieważ mamy do zrobienia wiele innych rzeczy.