Życie z Bogiem – część 5
Aravind Balasubramanya
Rozdział 10
Bóg jest w nas, zważajmy na każdą pojedynczą myśl i uczucie
      „Twoje wyniki są imponujące. Jakie masz plany na przyszłość?”
      „Tato, wyniki maturalne bardzo mnie ucieszyły. Wciąż jednak nie mogę się zdecydować do którego koledżu powinienem złożyć papiery. Wybrałem kilka fantastycznych… Mógłbyś mi pomóc wybrać najlepszy?
      „Czy zgłosiłeś się do Instytutu Wyższego Nauczania Śri Sathya Sai?”
      „Do koledżu Sathya Sai? Nie… Dlaczego miałbym się tam zgłaszać?”
      „Posłuchaj Sairam, ten koledż może nie zdobył sobie jeszcze wielkiej renomy, pozwól się jednak przekonać, że dostanie się do niego może okazać się najlepszą rzeczą jaka spotkała cię w życiu.”
      „Ale tato… czy chciałbyś, żebym poprzestał na nędznym tytule licencjata nauk ścisłych? To znaczy… myślę, że mogę osiągnąć o wiele więcej…”
      „I osiągniesz! Osiągniesz tak dużo, że będziemy z ciebie dumni. Wstępując do tego koledżu uszczęśliwisz nas.”
      Sairam posmutniał. Pragnął, żeby ojciec pomógł mu wybrać dobry koledż z przygotowanej przez niego listy. Zamiast tego odrzucił wszystkie, proponując mu w zamian jakąś ‘podrzędną’ uczelnię.
      „Tato, czy nie możemy wybrać koledżu z mojej listy? Sprawdziłem wszystkie.
      „Posłuchaj synu. Mam obowiązek wskazać ci właściwą drogę. Tylko tyle mogę dla ciebie zrobić i robię to. Wybór jednak należy do ciebie. Jak mówią, można doprowadzić konia do wodopoju…. ale napić musi się sam.”
      Ojciec odwrócił się i wyszedł.
      Sairam stanął przed dylematem. Czy powinien zaufać własnej inteligencji i przeprowadzonemu wywiadowi, czy też zawierzyć mądrości i doświadczeniu ojca? Jego serce skłaniało się w stronę kilku doskonałych uczelni. (Nie chodziło o to, że Instytut Wyższego Nauczania Śri Sathya Sai nie był doskonały, a jedynie o to, że nie przodował w reklamach!) Sairam wyobrażał sobie, że czeka go wielka kariera.
      Ostatecznie jednak pozbył się wątpliwości. Wytyczył sobie cel – postanowił wstąpić do Instytutu Wyższego Nauczania Śri Sathya Sai. Nigdy w życiu nie sprzeciwił się ojcu ani nie zlekceważył jego uczuć. Mimo że mógł teraz popełnić błąd wynikający z szacunku do niego, to chciał być tacie posłuszny.
Prawdziwe szczęście
      Po kilku tygodniach Sairam zmierzał do szafki w swoim pokoju w akademiku w Brindawanie. Chociaż panowało upalne lato 1989 r., to w Bangalore było chłodno. Brindawan znajdował się na obrzeżach miasta i panował tu spokój! Według Sairama życie studenta Sathya Sai przypominało egzystencję psów Pawłowa – było bezbarwne i wypełnione dzwonkami! Nieustanne dzwonienie rozlegające się w uszach i sztywny rozkład dnia obowiązujący od piątej rano do dziesiątej wieczór sprawiały, że miał zupełnie dosyć Instytutu Wyższego Nauczania Śri Sathya Sai.
      Przypuszczał, że krótki wypad do Puttaparthi pod koniec pierwszego semestru okaże się znaczący i przyniesie mu trochę radości. Tak się jednak nie stało. Harmonogram okazał się jeszcze sztywniejszy, ponieważ teraz musiał wstawać o 4:00 rano, żeby stanąć w kolejce do łazienki i toalety. Przestrzeń życiowa była tu bardzo ograniczona – na jednego studenta wypadało 152,4 x 60,96 cm, zaledwie tyle, żeby postawić walizkę i skulić się na podłodze. Spotkania ze Swamim nie były częste i nie przynosiły mu wytchnienia. A co gorsze, Swami polecił im zdawać egzaminy w Puttaparthi. Musieli się teraz do nich przygotować. Z tego powodu niewygody stawały się jeszcze dokuczliwsze. Wizyta w Puttaparthi trwała tydzień dłużej. W końcu odjechali do w Brindawanu.
      „Mamo, nie wracam tu na drugi semestr.”
      To była pierwsza rzecz jaką Sairam oznajmi mamie, gdy zadzwonił do Mettur, swojego rodzinnego miasta, tuż przez wyjazdem na wakacje. Nie miał odwagi powiedzieć tego ojcu, ale miał nadzieje, że mama mu to ułatwi. Zamiast tego oddała słuchawkę mężowi, a on natychmiast zapytał o Swamiego.
      „Czy Swami wybiera się do Brindawanu?”
      „Właśnie dzisiaj przyjechał, tato.”
      „A ty wyjeżdżasz?”
      „Egzaminy już się skończyły i ogłoszono wakacje. Chcę wrócić do domu.”
      „To obecność Sathya Sai Baby sprawia, że ten koledż jest taki unikalny. Bez Niego byłby tylko kolejną indyjską uczelnią. Czy mógłbyś wyjechać bez choćby jednego darszanu?”
      „Co chciałbyś żebym zrobił, tato?”
      „Zostań tam jeszcze jeden dzień. Weź udział w darszanie. A potem, jeśli tego zapragniesz, przyjedź do domu na wakacje.”
      Sairam czuł w środku miażdżące rozczarowanie. Wakacje trwały tylko 10 dni, a oto ojciec skrócił je o jeden. Nie chciał jednak być mu nieposłuszny.
      „Dobrze, tato… Postąpię, jak powiedziałeś…”
Tak skończyła się rozmowa.
      Stanęło więc na tym, że Sairam został w akademiku razem z kilkoma innymi studentami i machał na pożegnanie kolegom i przyjaciołom z klasy. Takich ‘nieszczęśliwych dusz’ jak on było w sumie 30. Sairam po prostu czekał, kiedy skończy się doba. Wtedy właśnie wydarzyło się coś magicznego. Swami zaprosił ich do Trayee Brindawanu. Chłopcy usiedli wygodnie w pokoju z huśtawką. Wszedł Sai Baba. Reszta, jak to mówią, jest historią.
      Często czujemy się rozczarowani i smutni, gdy zostajemy oddzieleni od świata uważanego za ‘swój’ – od rodziny, od ojczystych miejsc, od przyjaciół, od przeżytych doświadczeń, etc. Ogarnia nas wówczas melancholia, ponieważ sądzimy, że szczęście polega na jedności ze światem, podczas gdy tak naprawdę polega na jedności z Bogiem. Ojciec Sairama to rozumiał i zrobił wszystko, żeby przekazać tę mądrość synowi. I chociaż Sairam po cichu buntował się przeciw temu, to pragnął uszczęśliwić ojca. Zbliżała się chwila, w której miał zostać za to nagrodzony.

Doświadczenie podbijające serce

      Podczas spotkania w Trayee już samo patrzenie na Swamiego przytłaczało Sairama. Nie chodziło to to, że siedział z przodu i widział Pana z bliska. Przeciwnie, siedział daleko, w szóstym czy siódmym rzędzie. Chociaż w Puttaparthi widział Swamiego z krótszej odległości, to jednak to doświadczenie było inne. Wśród wielu rzeczy, które Swami uczynił tamtego wieczoru, jedno zaintrygowało Sairama.
      Bhagawan wziął w palce ofiarowany Mu czekoladowy wafelek i dmuchnął na niego. W jednej chwili wafelek zmienił się w szmaragd! Gdy Swami uniósł go w górę, chłopcy wpatrywali się w niego ze zdumieniem. W pewnej chwili szmaragd wysunął się Panu z palców i upadł na podłogę. Rozległo się głośne westchnienie i chłopcy na przedzie zaczęli się przesuwać, żeby go znaleźć. Szlachetny kamień zniknął jednak bez śladu.
      „Ty złodzieju” - powiedział Swami wskazując na chłopca w pierwszym rzędzie - zdążyłeś już go podać koledze siedzącemu z tyłu…” i w tym momencie spojrzał na Sairama. Wszyscy się odwrócili. Byli świadkami, jak zatoczył się pod wpływem oskarżenia. Dotknął ręką czegoś twardego i ku swojemu zdumieniu odnalazł szmaragd w swojej dłoni! Uniósł go w górę i przekazał Swamiemu, podczas gdy chłopcy śmieli się do rozpuku. Teraz szmaragd ponownie zmienił się w wafelek i Swami podał go studentowi do zjedzenia. Chłopiec przyjął go z wdzięcznością i zaczął radośnie go chrupać. Gdy przełknął, Swami zapytał: „Czy mam go teraz zmienić w szmaragd?”
Wszyscy się znowu głośno się roześmieli, podczas gdy twarz chłopca wyrażała zdumienie z powodu psot Swamiego.
      Dla Sairama była to niezapomniana sesja. Był rozczarowany, że skończyła się tak szybko. Owo rozczarowanie coraz bardziej się pogłębiało i w końcu zrozumiał, że musi to wszystko porzucić i wyruszyć wieczorem do domu. Desperacko chciał zostać ze Swamim.
      Oto potęga boskiej łaski – w jednej chwili może zmienić i ustawić w prawidłowej kolejności nasze priorytety. Kiedy Bóg wkracza w czyjeś życie, wszystko staje się lepsze – a właściwie najlepsze! Aby tak się zdarzyło potrzebna jest nam odpowiednia intencja i cierpliwość. Intencje Sairama były właściwe, a miłość Swamiego tak wielka, że machał magiczną różdżką w momencie, gdy zdawało się, że traci cierpliwość. Sairam nie wiedział, co podczas tej sesji tak bardzo go zaskoczyło, ale wpływ tego działania był tak wielki, że kiedy dotarł do domu w Mettur, oznajmił: „Mamo, nigdy nie opuszczę Swamiego i nie przyjadę do domu!
      „Łatwo jest oddać się Bogu będąc w XII klasie. Trudno jest jednak pamiętać o tym, gdy studiujemy w koledżu i dbamy o swoją karierę!”
- S. N. Sairam 
      Powyższe stwierdzenie nie pojawiło się wówczas w głowie Sairama, chociaż skrócił swój pobyt w Metturze i wrócił po kilku dniach do Brindawanu, żeby zostać przy Swamim. Jego wcześniejsze przybycie wywołało powszechne zdziwienie. Tego samego dnia pewien student wyjechał na wakacje do domu. Swami skomentował tę sytuację podczas wieczornej sesji w Trayee: „Błogosławieństwo Boga jest zawsze konieczne. Dzisiaj wyjechał jeden chłopiec. To boska łaska. I jeden chłopiec przyjechał. To także boska łaska.” 
      Chociaż Swami nie wskazał bezpośrednio na Sairama, to i tak wszyscy wiedzieli, że mówi o nim. Sairam poczuł się wyjątkowy. W jednej chwili zdecydował, że poświęci życie na uszczęśliwianie Swamiego. To była najmniejsza rzecz jaką mógł ofiarować komuś, kto napełniał go taką błogością.   
      Łatwo jest wybrać Boga, gdy podsuwa nam soczyste kąski. Nie wszystko jest jednak takie proste. ‘Pozytywne’ doświadczenia wzmacniają nasze przywiązanie, za to ‘negatywne’ wymazują nam pamięć, sprawiając, że zapominamy o wszystkim co dotychczas się wydarzyło! Czasami ‘ataki doświadczanych negatywności’ są tak dokuczliwe, że rujnują następujące po nich ‘pozytywne przeżycia’! Czy to nie dlatego nie śmiejemy się dwa razy z tego samego dowcipu, chociaż wciąż płaczemy nad tą samą sprawą? 
      Ciesząc się uwagą i miłością Swamiego, Sairam otrzymał coś, co uważał za kolejne ‘negatywne” doświadczenie. Kierownik wezwał go do swojego biura, żeby mu oznajmić, że Swami wyznaczył mu zadanie. W pierwszej chwili Sairam się ucieszył. Radość jednak była krótkotrwała i zniknęła po kolejnej informacji przekazanej mu przez kierownika: „Swami chciałby, żebyś zajął się Chayee (wymawiaj: Czaji).
      Chayee Koh Sen był szczególnym pensjonariuszem aszramu w Brindawanie. Straszliwy szok umysłowy połączony z przeszywającym porażeniem elektrycznym, jakie przeżył w młodości, zmienił studenta medycyny w agresywnego ‘szaleńca’. Swami przejął nad nim opiekę w 1979 r. Zajmujący się Chayee studenci musieli doskonale znać sztuki walki. Teraz, zgodnie z boską wolą, miał do nich dołączyć Sairam, chłopiec szczupły i prosty. Chayee wymagał nie tylko nieustannej opieki i uwagi, lecz również stałej czujności i umiejętności samoobrony. Nikt nie mógł przewidzieć, kiedy ciśnie butelką z ketchupem ani kiedy zsika się w łóżko. Więc gdy kierownik zapytał Sairama czy jest gotowy podjąć się obowiązku doglądania Chayee, Sairam chciał krzyknąć: Nie!’ Ale ponownie przejęła nad nim władzę intencja uszczęśliwienia Swamiego. Podjął się więc tego przerażającego i wymagającego obowiązku. I odkrył ponownie, że jego pozytywne podejście wystarczało, żeby uradować Pana wszechświata.  
Bóg zawsze daje nam więcej niż potrzebujemy
      Swami, zadowolony z ‘trzech chłopców Chayee’, jak ich nazywano, zaprosił ich na mini-audiencję i wręczył każdemu z nich biały materiał na strój safari.
      „Proszę”, powiedział do dwóch chłopców, „jesteście dobrze zbudowani, więc każdy z was potrzebuje trzech metrów materiału.”
      Chłopcy z wdzięcznością przyjęli boski dar i pochylili się do padanamaskaru. Gdy przyszła kolej na Sairama, Swami uśmiechnął się przekornie i dał mu krótszy kawałek: „Tobie wystarczy 2,5 m.”
      Sairam pochylił się do stóp Swamiego, ale czuł się nieco rozczarowany. Dlaczego Swami przeznaczył mu krótszy materiał? Był nieco drobniejszy od kolegów, ale nie aż tak mały. Nie mógł jednak nic zrobić, zatem przyjął ten dar z wdzięcznością. Po powrocie do hotelu nakreślił nowy plan. Podczas wakacji kupi odpowiedni materiał na cały strój safari i każe go sobie uszyć. Zadowolony z rozwiązania problemu wykreowanego przez Swamiego, a związanego z niedostatkiem odzieży, spokojnie przespał całą noc.
      Następnego dnia Swami wezwał chłopców ponownie. Wręczając im pieniądze, powiedział: „Chcę, żebyście oddali materiały do uszycia i włożyli jutro stroje safari.”
      Podczas gdy dwaj inni chłopcy cieszyli się z boskiej hojności i błogosławieństwa, Sairam trochę się martwił. Idąc z kolegami do krawca zastanawiał się czy uda mu się uszyć strój safari z mniejszego kawałka materiału.
      „Potrzebujemy na jutro trzech strojów safari. Czy może je pan dla nas uszyć?”, zapytali.
      „Skoro to życzenie Swamiego, to tak”, odparł krawiec i wziął z chłopców miarę.
      Sairam przyjrzał się tym miarom i stwierdził, że nie różni się bardzo od kolegów. Nie wspomniał krawcowi o mniejszym kawałku materiału.
      Ubrania były gotowe na czas i następnego dnia chłopcy przyszli po nie. Krawiec spojrzał na Sairama i powiedział:
„Miałem mały problem z ilością materiału, proszę pana.”
„Tak myślałem… zatem strój safari nie jest jeszcze gotowy?”
„Nic podobnego, proszę pana… Materiał dla dwóch innych chłopców był trochę za krótki i nie wiedziałem, jak uszyć dla nich spodnie. Na szczęście, pana materiał był nieco dłuższy, więc wykorzystałem pozostały kawałek. Mam nadzieję, że nie ma pan nic przeciwko temu…”
Sairam był co najmniej zaskoczony.
„A co z moim strojem? Czy spodnie uszyje mi pan później?”
      „Nie, nie, proszę pana! Pana strój też jest gotowy. Materiał, który pan przyniósł, był nieco dłuższy, więc wykorzystałem pozostałą część dla tamtych chłopców. Proszę, niech się pan nie gniewa…”
      Jak Sairam mógłby się gniewać, skoro eksplodował mu umysł?
      Tamtego popołudnia trzej chłopcy zaprezentowali się Swamiemu w nowych strojach safari. Sairam musiał założyć pasek, ponieważ jego spodnie były trochę za luźne! Swami poczuł się na ich widok usatysfakcjonowany i szczęśliwy. Zwracając się do Sairama zapytał: „Czy wystarczyło materiału? – Sari pojinda?”
      Sairam tylko się uśmiechnął i kiwnął głową. Co mógłby powiedzieć? Zrozumiał, że zawsze powinniśmy doceniać boskie dary. Bóg daje nam więcej niż potrzebujemy, choć nam może się wydawać, że otrzymaliśmy za mało.
Odmowy są opóźnieniami poczynionymi dla większej nagrody
      Wiele takich drobnych, a jednak głębokich doświadczeń wypełniało życie Sairama w Brindawanie. Zadanie, którego na początku tak bardzo się obawiał – opieka na Chayee – stało mu się wkrótce drogie. Swami obsypywał Chayee szczególną uwagą i łaską, podobnie jak towarzyszących mu chłopców. Jeden z takich deszczy łaski miał miejsce w czasie, gdy Sairam był na ostatnim roku studiów licencjackich.
      Studenci ostatniego roku szukali ‘dodatkowych’ błogosławieństw i szans rozmowy ze Swamim, ponieważ dla wielu z nich był to ostatni rok nauki. Sairam dołączył do kolegów i siadał z nimi na sesjach badżanowych. Pewnego dnia, w którym chłopcom nie towarzyszył Chayee, Swami wezwał jego kolegów i powiedział do nich: „Przygotujcie się. Zabieram was ze sobą do Kodai.” 
      Wyjazd do Kodai był szczególnym i wartym zapamiętania wydarzeniem - Swami zapraszał grupę studentów i nauczycieli do aśramu w górach. Można by napisać kilka książek na temat cudów i lekcji udzielanych uczestnikom tych wycieczek.
       Na koniec dodał: „Ten pakoda (przezwisko nadane Sairamowi przez Swamiego) może zostać tutaj podczas letnich wakacji i zająć się Chayee.”
      Sairam, dowiedziawszy się o tym, poczuł się podwójnie zdegradowany. Po pierwsze, Swami nie dał mu specjalnego błogosławieństwa, chociaż był ‘wyjeżdżającym’ studentem. Po drugie sprawił, że nie będzie mógł nawet pojechać do domu i cieszyć się wakacjami. Tamtego wieczoru kierownik wezwał go do siebie i rzekł:
      „Postaraj się porozmawiać ze Swamim i pomódl się, żeby cię zabrał do Kodai…”
      „Zobaczę, proszę pana. Nie mogę rozmawiać z Bhagawanem wobec wszystkich. Zrobię to, jeśli dostanę szansę porozmawiana z Nim na osobności.”
      Okazja ku temu wkrótce się trafiła. Kilka dni później, będąc w Trayee Brindawan, rezydencji Swamiego, ujrzał czarujący widok. Pan wszechświata, Ten, który słyszy wszystkie nasze modlitwy, zbliżał się do niego z naprzeciwka. Sairam i jego przyjaciel, Saroj Pradhan, nieśli herbatę dla Chayee (‘Czaj dla Czaja’, jak wyjaśniali z humorem osobom rozumiejącym hindi).  Podbiegli do Pana i uklękli. Sairam natychmiast wyrzucił z siebie: „Swami, proszę, zabierz mnie ze Sobą do Kodaikanal.”
      Baba zaczął mu odpowiadać w języku kannada, ale Sairam Mu przerwał i rzekł po angielsku: „Swami, nie rozumiem języka kannada.”
      Swami przeszedł wiec na hindi: „Zostaniesz tutaj i zaopiekujesz się Chayee. To trudne, ale dasz sobie radę.”
      Saroj pocieszał Sairama mówiąc: „Zobacz jak bardzo ufa ci Swami…”
      Jego słowa nie podniosły Sairama na duchu, ponieważ czuł, że został pozbawiony pięknych, może już ostatnich wakacji z Bhagawanem. Mimo to tylko się uśmiechnął z akceptacją. Czyż nie pragnął uszczęśliwiać Swamiego?
      Sairam doskonale wywiązał się ze swojego zadania. Wprawdzie nie dostał okazji towarzyszenia Swamiemu do Kodai, ale jego lojalność, poświęcenie, miłość i oddanie zapewniły mu miejsce na studniach magisterskich na uniwersytecie Swamiego w Puttaparthi i co ważniejsze, miejsce w sercu Bhagawana. Swami udowodnił, że trzyma Sairama blisko Swojego serca, wyznaczając go na nauczyciela fizyki w Wyższej Szkole Średniej Śri Sathya Sai. (Sairam pracuje tam do tej pory.) Swami zawsze nagradza dobre intencje.
      A teraz czas na krótką notatkę dotyczącą ‘poświęcenia’ Sairama. Był bardzo dobrym studentem i jego profesor w koledżu, błyskotliwy prof. Śriniwasan, pragnął, żeby uzyskał jeszcze magisterium z inżynierii. Sairam jednak odpowiedział mu, że woli wykorzystać swoją wiedzę i inteligencję na nauczanie młodych umysłów. Chociaż profesor był rozczarowany pod względem naukowym, to jego serce podskakiwało z radości na widok pasji i oddania Sairama. Czuł również, że szkoła ogromnie zyska mając nauczycieli tak serdecznie oddanych swojej pracy. Wyższa Szkoła Średnia Śri Sathya Sai posiada ich teraz dwunastu. Nic więc dziwnego, że zdobyła tyle nagród, a wśród nich, w 2014 r., miejsce wśród 10 najlepszych szkół indyjskich roku oraz listy dziękczynne skierowane przez Ministerstwo Rozwoju Zasobów Ludzkich rządu indyjskiego do kilku jej uczniów i nauczycieli.

Kolejne piękne doświadczenie związane z potęgą intencji

      Uczniowie w szkole Swamiego darzą pana Sairama ogromną sympatią, ponieważ nie tylko doskonale zna wykładany przez siebie przedmiot, ale jeszcze przedstawia go interesująco i zabawnie. Jest także skarbnicą pokory i mądrości, zebranych w pyle u lotosowych stóp Bhagawana. Ucząc nawet w klasie inspiruje, zadziwia i dotyka serc. Dopóki się nie ożenił, zostawał z uczniami w akademiku, pełniąc rolę anioła stróża. Wpłynął na setki studentów. Jestem jednym z nich. Gdy w tamtym roku akademickim wszedł do klasy, uderzyło mnie pierwsze zadane nam przez niego pytanie. Było refleksyjne i skłaniało nas do zastanowienia się nad celem jaki pragniemy uzyskać w instytucjach Swamiego.
      Kolejny wyczerpujący dowód na potęgę dobrych intencji uzyskał Sairam pracując jako nauczyciel w akademiku.
      Pewnego dnia idąc korytarzem, zobaczył w koszu na śmieci przejrzałą papaję. Uświadomił sobie, że jest to jeden z tysięcy owoców ofiarowanych jako prasadam uprzywilejowanym uczniom i studentom Swamiego. Najwyraźniej któryś z nich nie dbał o to, że wrzucenie owocu do kosza jest najgorszym sposobem potraktowania otrzymanego od Boga podarunku. Sairam natychmiast zaczął badać tę sprawę i w ciągu godziny dopadł᾿ winowajcę. Był nim Kalićaran z VIII klasy.
      „Proszę pana, myślałem, że zjem tę papaję za kilka dni. Włożyłem ją do kredensu i zapomniałem o niej. Gdy dzisiaj sięgnąłem po nią wyglądała na zepsutą, więc ją wyrzuciłem.”
      „Czy nie wiesz, że każdy wielbiciel oddałby wszystko, żeby dostać kawałek tego owocu?”
      „No nie, proszę pana… Jest zepsuty…”
      Sairam uświadomił sobie, że poza popełnieniem poważnego błędu, chłopiec nie zdaje sobie także sprawy z powagi sytuacji. Był kimś, kto ‘nie wie’, że ‘nie wie’!
      „Wyjmij tę papaję z kosza….”
      „Proszę pana, jest zepsuta… i na litość boską, leży w koszu…
      „Ze względu na litość boską chcę, żebyś ją tu przyniósł… W przeciwnym wypadku…”
      Sairam spojrzał na chłopca twardym wzrokiem. Wszyscy w szkole wiedzieli, że pan Sairam rzadko się gniewa. Ale jeśli do tego dochodzi, to jego gniew jest słuszny i tak ostry, że może zmrozić krew w tygrysie. 
      Kalićaran zwiesił głowę, podszedł do kosza i wyjął z niego owoc. Położył go przed Sairamem i wziął kawałek papieru, żeby wytrzeć sobie ręce.
      To, co następnie zrobił pan Sairam, przeraziło Kalićarana.
      Sairam zamknął drzwi od swojego pokoju. Podszedł do kredensu i wyjął z niego ostry nóż. Wyciął nim zepsute części papai, żeby nakarmić nimi woły. Polecił Kalićaranowi usiąść.
      „Zjedzmy to razem.”
      „Nie mogę…. To ohydne.”
      „Lepiej zjedz to ze mną. Nie masz wyboru…”
      Kalićaran musiał zjeść owoc. Sairam jadł go z pogodną twarzą, a Kalićaran był bliski łez. Sairam wiedział, że chłopiec będzie mógł teraz opowiadać o nim straszne rzeczy do innych chłopców, a także do swoich rodziców. Postanowił mu jednak uświadomić, że nie wolno tak traktować darów Boga. Gdy zjedli całą papaję, Sairam otworzył drzwi i pozwolił chłopcu odjeść.
      „Może byłem wobec niego za szorstki”, zastanowił się później. „Może posunąłem się za daleko wpajając mu to, co uważałem za słuszne?”
      Na to pytanie mógł odpowiedzieć jedynie Bóg.
      Tamtego wieczoru w mandirze rozdano niezapowiedziane prasadam. Tym razem było to laddu. Sairam siedział na werandzie i Swami podszedł do niego. Nie odzywał się. Po prostu stał spokojnie przyglądając się rozdawaniu prasadam. Nagle podniósł rękę i skinął na kogoś. Sairam zauważył, że wstał jeden ze studentów.
      „Nie ty, tamten…” Swami wskazał kogoś palcem.
      Wstał inny chłopiec i Swami ponownie dał znak, że nie o niego Mu chodzi. Sairam podniósł się, żeby zobaczyć, kogo wzywa Swami. Za minutę, po ośmiu ‘niewłaściwych’ chłopcach, wstał ten ‘właściwy’.
      Był to Kalićaran!
      Serce Sairama zaczęło mocno walić. Dlaczego Swami wzywa właśnie Kalićarana? A zwłaszcza teraz, gdy rozdawane jest prasadam? I dlaczego ta scena rozgrywa się przed jego oczami?
      Kalićaran podszedł do Swamiego napięty i zdenerwowany.
      „Dostałeś prasadam? – Prasadam dorikinda?”
      „Tak, Swami.”
      „Gdzie go masz? Nie widzę go nigdzie.”
      Kalićaran włożył rękę do kieszeni i wyjął zapakowane laddu. Swami uśmiechnął się szeroko: „Bardzo szczęśliwy – Czala santoszam! Nigdy więcej nie marnuj prasadam.
      Swami odwrócił się i odszedł. Zarówno Sairam jak Kalićaran mieli mokre oczy. Można było się tego spodziewać. Ale powody ich łez były różne.
      „Przepraszam pana. Zrozumiałem, że tutejsi nauczyciele są przedłużeniem Swamiego. Cokolwiek do nas mówią jest równoznaczne z tym, co mówi Swami. Nigdy już nie zmarnuję prasadam. Nie, nigdy już nie zmarnuję żywności, ponieważ jest ona tym samym co prasadam.”
      To właśnie powiedział Kalićaran do pana Sairama tego samego dnia.
A tak podsumował to pan Sairam.
      „Sposób, w jaki Swami udzielił mi wsparcia w chwili, gdy najbardziej go potrzebowałem, jest stałym elementem naszej boskiej relacji. Jestem przekonany, że Bóg zawsze wspiera dobre intencje, nawet jeśli wyobrażamy sobie niepotrzebnie, że popełniamy błąd próbując kogoś przekonać do czegoś.”
     Czy trzeba dodać coś więcej?




Rozdział 11

Bóg jest wszechobecny w całej przestrzeni i w każdym czasie

Boski deszcz prezentów

      Taraśankar Ćakrawarthi zaliczył pierwszy rok kursu licencjackiego w Instytucie Wyższego Nauczania Śri Sathya Sai w Brindawanie. Nadeszły wakacje i wszyscy wiedzieli, że za kilka dni Swami zainauguruje w Whitefield Letni Kurs Indyjskiej Kultury i Duchowości. Oznaczało to, że przez piętnaście dni będą mogli słuchać dyskursów Bhagawana i wykładów wybitnych mówców, którzy przez kilka ostatnich lat skupiali się przeważnie na Bhagawad GicieRamajanie i Mahabharacie. Niemal każdego wieczoru będą też rozkoszowali się muzyką i uczestniczyli w innych w programach kulturalnych.

       Swami zaangażował się osobiście w lekcje śpiewu Tary i Sudżitha. Zapraszał ich na audiencje, aby uczyć ich muzyki i inspirować, obsypywać miłością i łaską. Tara wspomina tamte chwile z nostalgią:
      „To były niezapomniane dni. Te rzeczy, które robił Swami! O mój Boże! Wciąż nie mogę uwierzyć, że spotkało mnie tak wielkie dobro. Pewnego razu weszliśmy do pokoju interview, ale nie zobaczyliśmy w niej Swamiego. Zastanawialiśmy się, gdzie jest. Może udał się do wewnętrznych komnat? Gdy chciałem tam zerknąć, usłyszałem za plecami głośne ‘Buuu’ i aż podskoczyłem. Swami, schowany za kurtyną, roześmiał się dźwięcznie, ciesząc się, że zaskoczył nas tym słodkim żartem.”
      Podczas jednego z interview w Trayee Brindawanie postanowił obdarować chłopców prezentami. Zatoczył dłonią koło, zmaterializował wspaniały zegarek i wręczył go Sudżitowi, by zaraz potem zmaterializować drugi i podarować go Tarze. Zauważył, że paski zegarków nie obejmują ściśle ich nadgarstków, więc polecił im udać się do punktu naprawy, żeby je tam skrócono.
      Na tym polega zaskakujący aspekt Boga. W jednej chwili pokazuje nam co potrafi, a w następnej staje się tak ‘ludzki’, że zapominamy o odsłaniającym się przed nami boskim majestacie. Nauce trudno jest stworzyć choćby jeden atom, za to Swami kreuje w jednej chwili miliony atomów, nadając im, na przykład, kształt zegarka. Mimo to, kiedy polecił chłopcom zmniejszyć obwód pasków, zaczęli myśleć o zegarmistrzach pracujących w pobliżu aszramu. Czy Stwórca nie mógł sam rozwiązać tego problemu? No cóż, to było Jego przedstawienie.
      Teraz Swami wyjął dwa nowe 500 rupiowe banknoty! Wręczył je Sudżithowi z poleceniem, żeby wydał je na naprawę paska. Potem wyjął dwie następne i podał je Tarze w tym samym celu. Wkrótce audiencja dobiegła końca. Dwaj chłopcy, zgodnie z sugestią Swamiego, udali się na poszukiwanie zegarmistrza.
Zdarzenia przyjmują niespodziewany kierunek
      Prosta reperacja, taka jak ta, mogła kosztować najwyżej 15-20 rupii. Ale Swami dał każdemu z nich po 1000 rupii! Ponieważ te dwa banknoty były darem do Boga, Tara potraktował je jak skarb i pragnął je zachować. Złożył więc je starannie i umieścił bezpiecznie w kieszeni. Zapłacił za skrócenie paska nawet ich nie dotykając.
      Potem wrócił do swojego pokoju. Zmieniając ubranie zauważy ku swojemu przerażeniu, że banknoty znikły!  Wypróżnił kieszenie i szukał ich wszędzie. Przeszedł ponownie trasę do zegarmistrza. Niestety na próżno. Nie wiedząc co zrobić, napisał list do Swamiego, opisując w nim całą swoją ‘nieszczęsną’ przygodę i modląc się o podarowanie mu ponownej szansy na darszanie.
      Podczas darszanu Swami podszedł do Tary. Tara wstał na kolana i podał Swamiemu list. Gdy boskie dłonie go przyjmowały, Tara szybko wyjaśnił, co się stało. Swami tylko uśmiechnął się i powiedział:
      „Te pieniądze zostały podarowane twojej żonie.”
      Tara nie wiedział co na to odpowiedzieć. Czuł, że Swami potrafi żartować nawet z najpoważniejszych spraw. Wiedział także, że każde słowo Swamiego było wedawakją, czystą prawdą.
      „Gdy Swami mówi poważnie, słuchaj Go ze skupieniem. Gdy rzuca jakąś uwagę, uwiecznij ją w sercu, ponieważ zawiera słowa wielkiej mądrości i prawdy.”
~Prof. M. Nanjundiah
były kontroler egzaminów
w Instytucie Wyższego Nauczania Śri Sathya Sai
      Po przyjęciu listu i wygłoszeniu tego zdania, Swami odszedł. Na tym skończyła się cała sprawa i Tara nie odzyskał zgubionych pieniędzy. Potem zrobił dyplom i wstąpił do Mirpuri College of Music, założonego przez Swamiego. W pierwszej dekadzie XXI w. w życiu Tary nastąpiło wiele zmian. Najważniejszym i najbardziej przejmującym wydarzeniem było odrzucenie przez Swamiego ziemskich więzów w dniu 24 kwietnia 2011 r. Dla Tary był to wstrząsający moment. Nawet dzisiaj nie potrafi zaakceptować odejścia Swamiego. I ma ku temu powody.
      Swami, unosząc się ponad przestrzenią i czasem, kilkakrotnie udowodnił mu swoją bliskość po mahasamadhi.
Wiara wzmocniona doświadczeniem
      W lutym 2011 r Tara ożenił się z Arćaną. Pomimo przekonania, że połączył go z nią Sai Baba, to pragnął, żeby Swami był obecny fizycznie w sali zaślubin i pobłogosławił ich. Zaledwie skończył się modlić, wydarzyło się coś cudownego i niesamowitego.
      Tara opowiedział Arćanie o swoich doświadczeniach z Sai Babą. Wspomniał też o epizodzie ze zmaterializowanymi zegarkami i dwoma 500 rupiowymi banknotami. Zakończył je słowami Swamiego odnoszącymi się do jego żony.
      „Rozumiesz, czasami Swami czynił takie okolicznościowe żarty”, powiedział, starając się zakończyć to śmiechem.
      Na twarzy Arćany malowało się zaskoczenie! Otworzyła szeroko oczy i poczuła na rękach gęsią skórkę.  Tara zastanawiał się co się stało. Arćana przez kilka minut odzyskiwała spokój, a potem powiedziała:
      „Tara! Mój ukochany darze od Swamiego! Pozwól, że czymś się z tobą podzielę. We wspomnianym przez ciebie dniu w kwietniu 2000 r., w Bangalore zamknięto wszystkie banki i punkty pocztowe. Ja jednak, korzystając z kilku dni przerwy w kursie chirurgii stomatologicznej postanowiłam wyskoczyć na krótko do Hajderabadu. Gdy chciałam kupić bilet zauważyłam, że w portmonetce nie mam prawie wcale pieniędzy. Uświadomiłam też sobie, że zamknięto banki. Zrozpaczona, pomodliłam się do Swamiego i pomyślałam, że może jeszcze raz zajrzę do banku. Co jednak mogłam zrobić? Trwał strajk! Zanim się jednak poddałam, ponownie przeszukałam portmonetkę. I odnalazłam w niej dwa starannie złożone 500 rupiowe banknoty! Bez trudu kupiłam bilet i pojechałam do Hajderabadu.”
      Po tym wyznaniu nastąpiła cisza wypełniona zaskoczeniem, ponieważ Tara uświadomił sobie, jak bardzo był niemądry myśląc, że rodzice znaleźli mu żonę. Uczynił to Swami, co najmniej 10 lat wcześniej! Obecnie Tara jest przekonany, że Swami zaplanował i nakreślił wszystkie wydarzenia w jego życiu. Nieustannie pamięta o chwale, potędze i majestacie Swamiego. Za każdym razem, gdy ogarniają go wątpliwości lub gdy pojawiają się trudne chwile wraca myślami do tamtego epizodu i mówi sobie, że Swami wznosi się ponad przestrzenią i czasem – że zawsze był, jest i będzie.
Przypadkowa uwaga
      Profesor H. J. Bhagia, wykładający na kursie magisterskim Instytutu Wyższego Nauczania Śri Sathya Sai (opowiem wam o nim w następnym rozdziale), przekazuje nam swoje piękne przemyślenia, odnoszące się do ‘przypadkowych uwag’ Swamiego.
      „Grzech wynikający z nieposłuszeństwa wobec bezpośrednich słów Boga jest wielki. Dlatego Bóg zwraca się bezpośrednio jedynie do tych, którzy, wolni od najmniejszych wątpliwości, przyjmują w całości Jego słowa i czynią to co konieczne. Innym przekazuje te same prawdy w formie przypadkowych uwag, żartu lub przelotnego stwierdzenia.  Jeśli ktoś podchwyci wskazówkę Bhagawana i uwierzy w nią, odniesie korzyść. Jeśli nie, Swami nie pozwoli, aby obciążył go jakikolwiek grzech, biorąc na Siebie całą winę za to, że nie przekazał jej we właściwy sposób! Czyż Jego miłość nie jest zdumiewająca? W momencie, gdy uwierzy w naszą wiarę w Niego, zacznie komunikować się z nami bezpośrednio. Skoro mówimy, że każde słowo Swamiego jest czystą prawdą, wedawakją, to dlaczego dzielimy Jego wypowiedzi na ważne i przypadkowe?”
ROZDZIAŁ 12
BÓG JEST WSZECHWIEDZĄCY. ZNA SZCZEGÓŁOWO ŻYCIE NAWET TYCH, KTÓRZY NIE ZDAJĄ SOBIE SPRAWY Z JEGO ISTNIENIA
Przywoływanie Boga w ludziach jest także służbą
      Nieśmiertelny poemat Abu Ben Adhem, napisany przez Jamesa Henry’ego Leigh Hunta, zawiera w sobie głębokie przesłanie. Oto on:
„Abou Ben Adhem - niech jego plemię się rozrasta! -
obudził się nocą z głębokiego, spokojnego snu
i ujrzał w swoim pokoju anioła, zalanego księżycowym blaskiem, który go ożywiał i upodobniał do kwitnącej lilii.
Anioł pisał coś w złotej księdze.
Panująca w pokoju nadzwyczajna harmonia dodała Ben Adhemowi odwagi, więc zapytał: „Co piszesz?”
Postać uniosła głowę i odpowiedziała ze słodkim wdziękiem: „Imiona ludzi kochających Boga.”
„Czy jest tam także moje imię?” spytał Abu.
„Nie, niestety”, odparł anioł.
Abu powiedział ciszej, ale wciąż z radością:
 „Proszę cię, wpisz mnie tam jako osobę kochającą Jego towarzyszy.”
Anioł uczynił to i zniknął.
Następnej nocy przyszedł ponownie w wielkim blasku
i pokazał Ben Adhemowi imiona ludzi najgoręcej kochanych przez Najwyższego. I spójrzcie!
Imię Ben Adhema przewodziło wszystkim.”
      Służenie jest bardzo bliskie sercu Pana. Swami podkreślał nieustannie, że pomocne ręce są świętsze niż modlące się usta. Powiedział, że możemy się zastanawiać nad mędrcami i świętymi spędzającymi czas w Himalajach. Czy wolno nam jednak zakładać, że są blisko Pana, skoro w sensie fizycznym nie wykonują żadnej znaczącej pracy? A jednak wzbudzają w nas miłość do Boga, a to jest wielka służba i dharma. Dlatego takie osoby jak Abou Ben Adhem z pewnością figurują na czele nazwisk ludzi kochanych przez Boga! Doświadczenie Sunama Gyamtso Tenzina udowadnia tę zasadę, umacniając w nas wiarę w boską wszechwiedzę.
Obchody 60 urodzin Bhagawana Śri Sathya Sai Baby
      Opisany tutaj epizod rozgrywał się w 1985 r., w miesiącach poprzedzających uroczystość 60 urodzin Swamiego. Sunam był wtedy jednym ze starszych studentów Instytutu i zarazem wybitnym członkiem studenckiej grupy muzycznej, bezpośrednio zaangażowanym w przygotowanie programu muzycznego. (Nawet obecnie jest ważnym członkiem muzycznej grupy absolwentów. Wziął udział w produkcji płyty kompaktowej, zatytułowanej A bridge across time – Most biegnący przez czas, na której nagrano badżany w standardzie Hi-Fi.)
      Swami bardzo interesował się programem i codziennie współpracował ze studentami. Studenci byli tym zachwyceni, ich występ miał charakter honorowy i stanowił przywilej. Wydawało się, że Swami jest bardziej pobudzony niż oni - codziennie pytał o nowe piosenki.
      Ludzie często myślą, że zainteresowanie Swamiego programem stanowi wielką szansę. Jednak realizacja programu wiąże się z wielką odpowiedzialnością, ponieważ Swami żąda od nas codziennego rozwoju i trudno jest Go zadowolić – zwłaszcza kiedy brakuje czasu! Dlatego Sunam działał pod wielką presją, będąc zmuszony każdego dnia skomponować nową piosenkę.
Eleganckie rozwiązanie
      W tej sytuacji Sunam zwrócił się do starszej wielbicielki o radę. Powiedziała: „Mam starą książkę z wierszami. Niosą piękne przesłanie. Jeśli do niej zajrzysz, może spłynie na ciebie inspiracja. Wstąp po nią do mnie.”
      Szczęśliwy z takiego ‘zbiegu okoliczności’, Sunam udał się z nią do domu i zabrał książkę. Była stara i zniszczona, brakowało w niej wielu stron, a jednak jej zawartość była bezcenna. Wpadł mu w oko zwłaszcza jeden wiersz:
      „Ci, którzy rozświetlają umysły imieniem Boga, osiągną sukces. Ci, którzy wybiorą ziemskie pragnienia, po prostu zmarnują życie. Dotrzyj do wiecznego domu, rozjaśniając umysł imieniem Pana.
      Umysł nie myśli o Bogu, ponieważ okrył się ziemskimi atrakcjami. Od ścieżki prawdy woli lęki, odczuwane przy każdym kroku. Niemądry, nie zdaje sobie sprawy, że został wyposażony w piękne życie. Zaplątał się w gęstą sieć ułudy świata i dlatego jego pragnienie ziemskich przyjemności nie zostanie zaspokojone.
O umyśle! Nadszedł czas, żebyś zdał się na imię Pana i opromienił swoje życie. Ciesz się błogością miłości, będącej esencją istnienia. Nasycaj każdy dzień ambrozją boskiego imienia. Zrezygnuj z przywiązania do ciała i połącz się z Istnieniem-Świadomością-Błogością.” 
Sunam postanowił dodać do poematu otwierającą zwrotkę, skomponować melodię i następnego dnia zaprezentować utwór Swamiemu jako nową pieśń. Oto jak brzmiała nowa zwrotka:
Bhajore Parama Naam Sri Sai
Sai Naam Hain Prem Sarovar, Behti Amrit Dhara
Bolo Ram, Sai Ram, Bolo Ram, Sai Ram.
„Śpiewajcie boskie imię Sai, bo Sai jest Oceanem Miłości i rzeką nektaru nieśmiertelności, płynącą wciąż przed siebie. Śpiewajcie Sairam.”
      Najwyraźniej Sunam docenił korzyści płynące z ponownie użytych materiałów!
Zaskakujące odkrycie
      Następnego dnia, jak zwykle, Swami wezwał kilku członków grupy muzycznej do pokoju audiencyjnego. Zanim jeszcze usiedli, zapytał Sunama:
„Czy przygotowałeś na dzisiaj nową piosenkę?”
„Swami, to piękna piosenka i mam nadzieję, że ją polubisz.”
      Sunam zaśpiewał tekst do skomponowanej przez siebie melodii. Swami, jak się zdawało, słuchał uważnie, ale nie skomentował utworu. Sunam odczuwał radość. Miał wrażenie, że pieśń odebrała Swamiemu mowę! Wydawało mu się, że bardzo Mu się podoba. Nie trzeba było niczego poprawiać ani powtarzać piosenki. Swami ją niewątpliwie zaakceptuje. Zanim to się stało, Bhagawan wygłosił zdanie, po którym wszyscy umilkli.
      „Ha! Dodając dwie nowe linijki na początku tekstu uznałeś, że możesz nazwać to nową piosenką? Napisałem ją w 1950 r. dla Om Sharana. A ty twierdzisz, że ułożyłeś nową piosenkę!”
      Był październik 1985 r. Po interview Sunam powoli przejrzał strony książki. Nazwisko autora musiało gdzieś się tu znajdować. I było – Brahmaćari Om Sharan! 
      Śri Hari Om Sharan (26.IX.1932 -17.XII.2007) był legendarnym śpiewakiem i poetą tworzącym dla Najwyższego. Przez większość życia śpiewał na chwałę Śri Ramy i Hanumana. Podczas gdy inni pieśniarze tej epoki występowali w bollywoodzkich filmach, Hari Om Sharan trzymał się bhadżanów i Boga. Jego śpiew i sposób życia odzwierciedlał jego wewnętrzną prostotę. On i jego żona byli skromnymi ludźmi. Pewnie dlatego po każdym występie w mandirze i na publicznych koncertach otaczały ich tłumy wielbicieli. Wcześniej śpiewał nieznane kompozycje Kabira, Kamala, Raidasa, itd. Ci, którzy słuchali go na początku kariery, nigdy nie zapomną jego melodyjnego głosu ani wpływu jaki na nich wywierał. Często uważano go za fakira lub jogina, wzbudzającego w ludzkich sercach szczerą miłość do Boga. Większość jego pieśni i bhadżanów poświęcona była Panu Ramie, Boskiej Matce i Śirdi Sai Babie. 
     Ale w tamtych czasach ów król bhadżanów i pieśni oddania jeszcze tak siebie nie nazywał! Był po prostu Om Sharanem z tytułem brahmaćariego, oznaczającym, że jeszcze się nie ożenił! Dzięki szlachetnej decyzji, że poświeci życie śpiewaniu na chwałę Pana i budzenie w ludzkich sercach miłości do Najwyższego, znalazł ostoję (sharan) w Swamim! Chociaż nic nie wiedział o Bogu inkarnowanym w maleńkiej wiosce na południu Indii, to Swami i tak umieścił go wysoko na liście kochanych przez Siebie ludzi! Podobnie jak Abou Ben Adhem był drogi boskiemu sercu. Hari Om Sharan, chociaż nie uważał się nawet za ‘znanego’, to, jak się wydaje, wyrzeźbił sobie w sercu Swamiego osobną niszę.
tłum. J.C.

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.