MATKA SAI Najbliższym mojemu sercu aspektem Swamiego
jest aspekt Matki Sai. Matka Sai dba o wszystkie nasze potrzeby bez wyjątku, od
najbłahszych po najważniejsze. W tym rozdziale zrelacjonuję wam niektóre z
moich doświadczeń ze Swamim. Ilustrują one czułość i serdeczną dbałość Bhagawana. Kiedyś zyskałem przywilej podróżowania ze
Swamim do Kodaikanal. Zaraz pierwszego wieczoru Swami podarował każdemu z nas
szczoteczkę do zębów, pastę do zębów, kostkę mydła i budzik. Były to niezbędne
rzeczy, w które matka zaopatruje swoje dzieci, gdy jadą na wakacje. Na blacie
budzika widniała twarz Swamiego. Gdy Swami wręczał go jednemu ze studentów,
doszło do zabawnego zdarzenia. Swami spojrzał na chłopca i rzekł z błyskiem w
oczach: „Jutro będziesz mógł usunąć moje zdjęcie, a na jego miejscu umieścić
fotografię swojej dziewczyny!” Biedny chłopak zaprotestował mówiąc, że nie ma
dziewczyny. Swami odrzekł: „Tak, tak. Wiem, wiem.” Swami zaopatrzył nas także w
pieniądze na drobne wydatki – każdemu studentowi dał 500 rupii, a starszym
wielbicielom po 1000. Wskazał nam także, gdzie możemy robić zakupy, ostrzegając,
że pozostali sklepikarze spróbują nas oszukać. Kto inny, poza Boską Matką,
mógłby tak starannie zaplanować nasz pobyt? W drodze do Kodai towarzyszył nam
profesor Sampath, bardzo rozwinięta dusza. W pewnej chwili zostałem w
towarzystwie Swamiego, prof. Sampatha, Anila Kumara i Balaramy. Studenci jeszcze
nie przyszli. Prof. Sampath czuł się przy Swamim swobodnie. Spojrzał na Niego i
stwierdził: „Swami w poprzednim życiu musieliśmy zrobić coś bardzo dobrego,
skoro teraz przebywamy tak blisko Ciebie.” Swami spojrzał na profesora i
powiedział: „Sampath, nie w twoim poprzednim życiu, lecz w stu ostatnich.” Swami wyjaśnił nam, że rozwój duchowy jest
nieustannym procesem, przechodzącym z jednego życia w następne. Ten punkt
przepięknie ilustruje najbardziej oświecająca interakcja, jaką obserwowałem
niegdyś pomiędzy Swamim i trojgiem dzieci ze szkoły podstawowej. Podeszły do
Niego, aby otrzymać błogosławieństwo urodzinowe. Swami zapytał pierwszego
chłopca ile ma lat. Chłopiec odpowiedział, że siedem. Swami spojrzał na niego i
spytał skąd to wie! Biedny chłopczyna nie wiedział co odpowiedzieć i był naprawdę
zakłopotany. Swami poradził mu, żeby się nie martwił i zapytał go skąd
pochodzi. Chłopiec odpowiedział, że przyjechał z Bombaju. Zaraz potem Swami
zwrócił się do drugiego chłopca: „Ile masz lat?” Chłopiec odparł, że siedem
lat. Na szczęście tym razem Swami nie pytał skąd o tym wie. Chciał tylko się
dowiedzieć skąd przyjechał. Chłopiec odpowiedział, że z Kalkuty. Następnie
Swami zagadnął trzeciego ucznia, pytając ile ma lat. On również odpowiedział,
że siedem. Gdy Swami zapytał go skąd pochodzi, siedmiolatek popatrzył na
Swamiego i odpowiedział bez zmrużenia oka: „Swami, przybyłem z Twoich lotosowych
stóp.” Otóż ja, więcej niż pięćdziesięciolatek nigdy nie zdobyłem się na tak
spontaniczną odpowiedź jaka padła z ust tego malca. Dotarcie do stóp Swamiego
zajmuje niektórym z nas całe życie, a inni docierają do nich w wieku siedmiu
lat. Nie przestaje mnie zadziwiać uważność Swamiego
wobec szczegółów związanych z roztaczaną nad nami opieką i zaspakajaniem
naszych potrzeb. Za każdym razem gdy wyjeżdżam z Indii do Stanów Swami widzi
się ze mną i zwykle płaci za mój przelot. Kiedy po raz pierwszy wręczył mi paczuszkę,
pomyślałem że to wibhuti. Po wyjściu
z pokoju interview natychmiast ją z ciekawości otworzyłem i zobaczyłem, że
włożył do niej bilety lotnicze. Następnym razem, gdy wracałem do Los Angeles,
zapytał mnie o cenę biletu lotniczego. Odpowiedziałem, że na ten lot dostanę
bilet za darmo. Swami się zdziwił: „Nie żartuj, nikt ci nie da darmowego
biletu.” Wytłumaczyłem Swamiemu, że pokonałem wystarczająco dużo mil powietrznych,
aby otrzymać bezpłatny bilet. „Ach!” powiedział Swami, „odbiorą to od ciebie w
ten lub w inny sposób.” I chociaż wytłumaczyłem Babie, że tym razem nie będę
musiał zapłacić za bilet, to i tak czekała na mnie koperta z biletem. Każde spotkanie ze Swamim jest niepowtarzalne.
Bez względu na to ile razy mieliśmy kontakt z Bhagawanem, to i tak nigdy nie
zdołamy przewidzieć co zrobi. Na ostatni darszan
przed powrotem do USA zakładam zwykle koszulę z dwiema kieszonkami, żeby Swami
mógł włożyć do nich paczuszki wibhuti.
Podczas jednej z takich okazji, gdy wychodziłem z pokoju interview, Swami dał
mi bilety bez wibhuti! Uświadomiłem
to sobie wychodząc z pokoju audiencyjnego. Wykrzyknąłem: „Swami, prasadam!” Swami roześmiał się i
wskazał, że trzymam prasadam w swoich
rękach! Włożył do paczuszki wibhuti i
pieniądze. Nic nie umknie uwadze Swamiego, a Jego planowanie jest zawsze na
najwyższym poziomie. Kiedyś, po powrocie z Puttaparthi do Los Angeles,
zanim jeszcze zdążyłem się rozpakować, dotarł do mojego domu posłaniec od
Swamiego, który wręczył mi bilet do Indii i z powrotem. W miarę odsłaniania się
scenariusza dowiedziałem się, że pan, którego rodzina ze strony żony wielbiła
od trzech pokoleń Swamiego, musi mieć operację bypassów. Tak się złożyło, że
ten pacjent był moim starym przyjacielem. Swami dał mu do wyboru trzech
chirurgów. Jednym z nich byłem ja. Przyjaciel wybrał mnie. Gdy wylądowałem w
Bangalore, jego bliscy czekali tam na mnie. Prosto z lotniska pojechaliśmy do
szpitala. Przywitał nas najstarszy administrator, mówiąc, że przygotował
wszystko na przyjęcie pacjenta i zabieg. Na szczęście w tym czasie anestezjolog
kardiologiczny składał wizytę Swamiemu. Był to bardzo obiecujący ‘przypadek
Sai’. Swami zaprosił nas obu do pokoju interview. Podkreślił z naciskiem, że podczas
operacji mam uważać. Ostrzegł też anestezjologa, aby w czasie zabiegu
obserwował ciśnienie krwi i poziom cukru pacjenta, zwłaszcza wtedy, gdy
włączymy krążenie obwodowo-płucne. W dzień operacji Swami przyszedł i pobłogosławił
chorego. Zanim wyszorowaliśmy się przed operacją mieliśmy szczęście pokłonić
się Swamiemu do stóp. Przez następne dwie godziny nasza Boska Matka siedziała i
czekała cierpliwie po drugiej stronie przesuwanych, szklanych drzwi sali operacyjnej,
podobnie jak każda matka, której dziecko jest poddawane poważnej operacji,.
Zgodnie z instrukcjami Swamiego anestezjolog skrupulatnie kontrolował ciśnienie
i poziom cukru we krwi pacjenta, dzięki czemu wstawiłem mu bez problemu cztery
bypassy. Następnego dnia odłączono pacjenta od respiratora. Swami odwiedził go
w chwili, gdy usiadł na łóżku, żeby spożyć ryżowe ciastka i gulasz warzywny z
soczewicy. Łaska Swamiego towarzyszyła nam do końca operacji. Piętnaście lat
później trzy z tych czterech bypassów wciąż funkcjonują normalnie. To bardzo nietypowe
w przypadku pacjenta cukrzycowego, pozostającego na terapii insulinowej.
Pacjent zwierzył mi się, że jak dotąd żaden członek jego rodziny nie żył dłużej
jak 60 lat, podczas gdy on ma już 72 lata. Przy innej okazji
Swami zaprosił nas do Swojego apartamentu, żeby pokazać nam model nowego
super-specjalistycznego szpitala w Whitefield oraz omówić z nami szczegóły tego
projektu. Poprosił, żebyśmy usiedli na sofie, przypominając nam, że
zapomnieliśmy jak wygodnie siedzi się na podłodze! Gdy spotkanie dobiegło końca
i podnosiliśmy się z sofy, wyciągnęliśmy impulsywnie ręce, żeby pomóc Swamiemu
wstać. Bhagawan natychmiast powiedział, że nie potrzebuje naszej pomocy. Ku
naszemu najwyższemu zdumieniu i zanim zdążyliśmy zorientować się, co się
dzieje, był już na nogach, łagodnie unosząc w górę ręce. Kilka lat temu, tuż przed moją podróżą z
Los Angeles do Puttaparthi, zadzwonił znajomy gastroenterolog i powiedział, że
jego 72-letnia matka bardzo źle się czuje i potrzebuje bypassów. Matka tego
pana mieszkała w Bangalore, więc chciał, żebym ją tam zoperował przed wyjazdem
do Puttaparthi. Wyjaśniłem mu, że niestety nie mogę się do tego zobowiązać,
ponieważ lecę prosto do aśramu, bez żadnych objazdów po drodze. Nie chciałem,
żeby to zabrzmiało bezdusznie, ale ten facet był wystarczająco bogaty, żeby
postarać się o dobrego kardiochirurga w Bangalore. Nie obawiałem się więc
podkreślić, że udaję się bezpośrednio do Puttaparthi, prosto do Swamiego. Gastroenterolog
odrzekł na to, że chciałby mi przekazać jeszcze jedną informację, która może mi
pomóc podjąć ostateczną decyzję. Powiedział, że jego matka przez ostatnie 40
lat była wdową i prowadziła dom dla niepełnosprawnych kobiet. Po usłyszeniu tej
wiadomości nie miałem innego wyjścia, jak tylko zgodzić się na wykonanie operacji.
W tamtym czasie nie było bezpośrednich lotów do Bangalore. Musiałem najpierw
polecieć do Madrasu. Wykonałem tę operację w niedzielę rano i dzięki łasce
Swamiego przebiegła doskonale. Poczekałem do następnego dnia aby się upewnić,
że pacjentka jest stabilna i dopiero potem wyruszyłem w drogę. Wyjechałem z Bangalore o trzeciej rano i o
6:30 byłem już na darszanie. Przez te
wszystkie lata Baba nieco mnie rozpuścił, ponieważ za każdym razem kiedy się tu
zjawiałem, podchodził do mnie pytając kiedy przyjechałem, jak długo zostanę,
jak się czuję... Tym razem siedziałem w pierwszym rzędzie, a Swami mnie
totalnie ignorował. To było w poniedziałek rano i ku mojej rozpaczy to samo
powtórzyło się na darszanie w poniedziałkowe
popołudnie, we wtorek rano i po południu. Byłem naprawdę załamany. W środę
rano, gdy zmierzał w moim kierunku, pomyślałem, że muszę coś zrobić. Szykowałem
się żeby wstać i podejść do Baby, jednak to On podszedł do mnie i powiedział:
„Jeśli chcesz wyjść, to wyjdź.” Odrzekłem: „Nie, nie, nie Swami. Przyjechałem
tu trzy dni temu…”, ale zanim zdążyłem skończyć zdanie stwierdził: „Nie,
przyjechałeś zaledwie dwa dni temu. To twój zespół przyjechał trzy dni temu.”
Miał rację, przyjechałem w poniedziałek, a reszta zespołu przyleciała w
niedzielę. Swami odszedł na 10 kroków, odwrócił się, spojrzał na mnie i rzekł:
„Choudary, za dwa tygodnie odjedziesz, ale ja nigdy cię nie opuszczę.” To była
jedna z najdelikatniejszych i jednocześnie najbardziej wzruszających rzeczy, które
Swami do mnie powiedział. Za każdym razem gdy to sobie przypominam, czuję w
sercu odwagę i pewność. Im dłużej myślę o tym zdarzeniu, tym dokładniej uświadamiam
sobie, że nie powiedział tego potężnego zdania stojąc bezpośrednio przede mną,
ale dopiero wtedy gdy odszedł na 10 kroków i wszyscy na werandzie mogli usłyszeć
Jego słowa. To zdanie odnosiło się do wszystkich, nie było przeznaczone
wyłącznie dla mnie. Swami jest zawsze z każdym z nas, nie ma co do tego
wątpliwości. Fizyczny dystans jest całkowitym złudzeniem. Jesteś tak blisko
Swamiego, jak blisko Niego chcesz być. Jesteś tak daleko od Swamiego, jak
bardzo się Go obawiasz. Ludzie często zastanawiają się czy pobyt w
Puttaparthi jest konieczny do otrzymania błogosławieństwa. Następująca historia
ilustruje bardzo wyraźnie, że aby je otrzymać nie musimy tam być. Opowiada o
młodej parze, którą doskonale znam i bardzo lubię. Pochodzą z Indii, ale
osiedlili się w Stanach. Byli małżeństwem od 12 lat i bardzo chcieli mieć
dzieci. Nie mieli ich jednak, chociaż ogromnie się o to starali. Zrozpaczona
żona dała mi posążek Kriszny prosząc, żebym spróbował i sprawdził, czy Swami go
pobłogosławi. Była przekonana, że jeśli Swami pobłogosławi posążek, to ona
zajdzie w ciążę i urodzi. Opowiedziałem Swamiemu o tej kobiecie. Swami
pobłogosławił posążek i obiecał, że będzie miała dziecko. Kiedy wróciłem do
Stanów zwierzyła mi się, że ona i jej mąż przeszli ponowne badania. Lekarze
odkryli w końcu ich problem i poradzili z nim sobie. Teraz, po 15 latach małżeństwa,
zaszła w ciążę i urodziła pięknego syna. Nie była w Puttaparthi, nie mogła
osobiście poprosić Swamiego o dziecko, nie mogła podać Mu listu – nic takiego.
Zatem nieprawdziwy jest pogląd, że aby otrzymać Jego błogosławieństwo trzeba
przebywać w ze Swamim w Puttaparthi i że Swami musi nam coś bezpośrednio podarować.
W relacjach wielbicieli z Sai Babą odległość nie odgrywa żadnej roli. Podzielę się z wami jeszcze jednym przykładem,
który pozwoli wam to jeszcze lepiej zrozumieć. Podczas jednej z moich wizyt w
Brazylii udałem się do najbiedniejszych slumsów w Rio. Tam spotkałem uroczą
młodą kobietę, nauczycielkę z założonej tam szkoły Swamiego, bardzo zaangażowaną
w służbę dla Sai Baby. Spytałem ją bez zainteresowania, kiedy ostatnio widziała
Swamiego. Roześmiała się i wyjaśniła mi, że nigdy nie była w Indiach! Nie
mogłem w to uwierzyć. „Nigdy nie byłaś w Indiach i pracujesz dla Swamiego? Jak
to robisz? Gdzie jest Swami? Co znaczy dla ciebie Swami?” Spojrzawszy mi prosto
oczy powiedziała: „Swami jest tutaj” i wskazała na swoje serce. To było dla
mnie bardzo upokarzające doświadczenie. Przyzwyczaiłem się do myśli,
przynajmniej tak było na początku, że dużo pracuję dla Sai Baby, że leczę wielu
Jego pacjentów. Byłem z siebie bardzo zadowolony. Gdy usłyszałem tę panią, tak
prostolinijną, tak sympatyczną i bezpośrednią, mówiącą, że Swami jest w jej
sercu, to się dosłownie otworzyłem. Nie musimy pracować w Puttaparthi, nie
musimy nawet przyjeżdżać do Puttaparthi, bo Swami jest wszędzie. Swami
powtarzał wielokrotnie, że Jego domem są nasze serca. To wielka prawda. Swami
osobiście podkreślił dla mnie ten punkt. Pewnego razu postanowiłem rzucić
wszystko co robiłem w Los Angeles i pracować w szpitalu Swamiego. Stwierdził:
„Nie ma takiej potrzeby. Wszyscy są moimi pacjentami. Pracujesz w Puttaparthi,
pracujesz w Los Angeles, dla mnie to to samo. Wszyscy są moimi pacjentami.” Na
tym polega uniwersalność Swamiego. W Poza granicami
ludzkiego zrozumienia Każdy czyn Swamiego, bez względu na to jak
bardzo wydaje się nam prozaiczny, niesie w sobie głębokie przesłanie. Często
nie zdajemy sobie sprawy z prawdziwych powodów kryjących się za Jego
poczynaniami i dlatego nie doceniamy w pełni ich znaczenia. Zrelacjonuję wam
naprawdę wzruszające zdarzenie. Może zauważyliście, zwłaszcza w czasie świąt,
że wielu wielbicieli mających wygłosić przemówienie prosi Babę o padnamaskar. W takich chwilach Swami
zwykle siedzi na krześle, a przed nim znajduje się stół. Gdy osoba mająca
wystąpić wstaje, Swami kładzie na jej głowie Swoją rękę. Myślimy wtedy, że błogosławi
mówcę. Sądziłem tak samo. Jednak, jeśli przyjrzeć się tej sprawie uważniej to
widać, że mówca podnosząc głowę przy wstawaniu uderza nią mocno w spód blatu.
Prawdziwym powodem dla którego Sai Baba kładzie rękę na głowie mówcy jest
uchronienie go przed tym uderzeniem. Oto jak bardzo kocha nas Swami. Nie ma nic
przeciwko temu, żeby Jego ręka został zmiażdżona pomiędzy czaszką mówcy i
twardym blatem stołu. Nawet prosty ruch Swamiego jest w rzeczywistości złożony. Kolejny przykład na to jak bardzo Baba dba
o Swoich wielbicieli miał miejsce podczas obchodów Jego 83 urodzin. Chwilę
wcześniej pomyślałem, że byłoby miło, gdybym podarował egzemplarze moich dwóch
albumów - to znaczy 108 Magicznych
Momentów oraz Doniosłych Chwil,a także DVD z 108 Muzycznymi Magicznymi Chwilami - wszystkim VIP–om, którzy wezmą
udział w obchodach urodzinowych Swamiego. Najpierw przedyskutowałem tę sprawę z
Radżanem, przewodniczącym Book Trustu, który doradził mi, żebym porozmawiał o
tym z sekretarzem Ćakrawarthim. Ćakrawarthi zgodził się, że to dobry pomysł,
ale nalegał, żebym uzyskał na to zgodę Swamiego. Radził mi ze Swamim porozmawiać.
Podczas darszanu podszedłem zatem do
Sai Baby, w momencie, gdy wstawał, żeby wsiąść do auta. Zapytał: „O co
chodzi?”. Odpowiedziałem: „Swami, mam albumy i DVD. Pomyślałem, że moglibyśmy
przygotować ładne paczki i wręczyć je prezydentowi oraz wszystkim ważnym osobom,
które tu zawitają.” Swami potwierdził: „Tak, to bardzo dobry pomysł.” Potem
zaczął przeglądać Doniosłe chwile, album
poświęcony Athi Rudrze Maha Jagni.
Widział go niedawno. Student Swamiego, który towarzyszył Mu przez cały czas, bardzo
się zdenerwował. Odsunął się nieco od Swamiego i rzekł: „Proszę pana, Swami
widział tę książkę już trzy razy. Dlaczego pokazuje Mu ją pan ponownie? Ma w domu
umówione spotkania.” Odpowiedziałem: „Nie pokazuję jej. To Swami ją wziął ode
mnie.” Pomyślałem sobie: „Nie mam zamiaru zabierać książki z rąk Swamiego. Nie
opóźniam Go. Byłbym szczęśliwy, gdyby obejrzał ją jeszcze dziesięć razy.” Nie obchodziło
mnie to. Siedziałem tu i przeżywałem naprawdę piękne chwile! Oglądanie albumu
zajęło Swamiemu 10 minut. Dopiero następnego dnia jeden z najstarszych
wielbicieli wyjaśnił mi prawdziwy powód zainteresowania się Swamiego albumem.
Ten starszy wielbiciel podszedł do mnie i powiedział, żebym nie martwił się
tym, co rzekł student. Potem przybliżył mi, jak to naprawdę wyglądało. Tamtego
wieczoru opóźniało się rozdanie prasadam.
Przyjęta sekwencja zdarzeń wygląda tak, że najpierw rozdaje się święty pokarm,
potem Swami przyjmuje arathi i na
koniec wraca do Swojej rezydencji. Tamtego dnia z jakiś powodów rozdanie prasadam się opóźniało. Do urodzin
Swamiego zostało zaledwie dwa dni i jak możecie to sobie wyobrazić, na darszan przybyło tysiące ludzi. Swami
wiedział doskonale, że w chwili gdy wyjdzie z sali modlitewnej, ludzie zaczną
wstawać i uporządkowana dystrybucja prasadam
stanie się niemożliwa. W konsekwencji wielu wielbicieli nie dostanie
poświęconego posiłku. To był prawdziwy powód dla którego Swami pozostał w sali darszanowej. Byłem szczęśliwy myśląc, że
Swami spędził ze mną tak dużo czasu. Było mi z tego powodu bardzo miło, ale On
siedział tam chcąc się upewnić, że każdy otrzyma prasadam. Dopiero potem wyszedł. Z czasem uświadomiłem sobie, że nigdy
nie zrozumiemy czynów Swamiego według ich wartości nominalnej. Postępowania
Swamiego nie można analizować ani zrozumieć. Nawet jeśli jesteście tam obecni,
to i tak nie wiecie co tak naprawdę się dzieje. Byłem tam, lecz wszystkim co
zrozumiałem było to, że bardzo zdenerwowałem chłopców. To wszystko co mogę
powiedzieć. Dary z
najwyższego nieba Istnieje aspekt Swamiego, którego wielu z
nas nie potrafi zaakceptować od razu. Chodzi o to, że daje nam cenne prezenty.
Pytamy, dlaczego Swami postępuje jak zwykły magik? Dlaczego daje ludziom całą
tę biżuterię? Dlaczego to robi? Ja też się nad tym zastanawiałem. Nie mogłem skojarzyć
Swamiego z przyczyną skłaniającą Go do rozdawania drogich podarunków. Teraz
zrozumiałam, że problem kryje się w fakcie, że Swami jest dla nas tak dostępny,
że czasem zapominamy, iż jest Boskością, a tworzenie pozostaje dla Niego na wyciągnięcie
ręki. Kreuje i niszczy materię na Swój rozkaz i dla własnej przyjemności. To
takie proste. Przytoczę wam teraz dwa moje osobiste doświadczenia, które pomogą
wam zrozumieć część z tajemnicy wiążącej się z dawaniem przez Swamiego
podarunków. Pewnego dnia w
pokoju interview było około 10 osób. Rozmowa przebiegała tak: Swami: Choudary,
co nosisz na palcu? Ja: Pierścień z
Baladżi, Swami. Swami: Och,
Baladżi jest twoim ulubionym Bogiem. Nie mylę się? Ja: Swami, Ty
wiesz, że dla mnie nie istnieje już teraz różnica pomiędzy Tobą a Baladżim. Swami: Jesteś
chirurgiem. Ja: Tak Swami,
jestem chirurgiem. Swami: To znaczy,
że w ciągu dnia musisz wielokrotnie myć ręce. Ja: Tak, Swami. Swami: I nakładać
rękawiczki? Ja: Tak, Swami. Swami: A co
robisz z pierścieniem? Ja: Swami,
wyrobiłem sobie nawyk. Upewniam się, że zdjąłem pierścień i że włożyłem go do
kieszeni stroju, który mam na sobie w sali operacyjnej. Zaraz po zakończeniu
operacji myję ręce i ponownie zakładam pierścień, bo inaczej mógłbym o nim zapomnieć.
Jak dotąd, dzięki Twojej łasce, nie zgubiłem go. Swami: Robienie
tych wszystkich rzeczy musi być bardzo trudne. Ja: Tak, Swami,
muszę czynić świadomy wysiłek, żeby niczego nie zapomnieć. Swami: To musi
być trudne. Ja: Tak, Swami,
to jest trudne. W czasie trwania tej rozmowy wyczuwałem w
pokoju pewne zaburzenie. Wszyscy zastanawiali się, o czym Swami tak szczegółowo
rozmawia ze mną, podczas gdy oni siedzą i czekają. Potem Swami zwrócił się do innych
osób i uszczęśliwił je. W tamtej chwili nie miałem najmniejszego pojęcia czego
właściwie dotyczyła rozmowa o pierścieniu z Baladżi. Nagle spojrzał na mnie i
kazał mi zdjąć szkła. Zrozumienie, że ma na myśli moje okulary zajęło mi ułamek
sekundy. Zdjąłem je. Swami, stojąc przed nami, łagodnie zakręcił dłonią koło i
wynurzył się z niej przepiękny złoty łańcuch z wisiorkiem. Swami kazał mi
podejść i włożył mi go na szyję. Wisiorek był dokładną repliką mojego pierścienia
z Baladżi! „Teraz twój Baladżi pozostanie z tobą przez cały czas. Nie będziesz
już musiał się o niego troszczyć.” Łagodna troska Swamiego o mój lęk, że zgubię
pierścień i jednoczesna praktyczna strona Jego prezentu wprawiły mnie w oszołomienie. Druga opowieść dotyczy niezwykłej bransolety
podarowanej mi przez Bhagawana. Podczas jednej z audiencji, w której brałem
udział, uczestniczyło dwanaście osób, sześciu mężczyzn i sześć kobiet
siedzących po obu stronach Swamiego. Rozmawiając z nami Swami machnął w powietrzu
ręką i kiedy rozwarł palce, zobaczyliśmy olśniewającą złotą bransoletkę o wyjątkowym
splocie. Swami pokazał ją wszystkim do dokładnego obejrzenia. Od strony kobiet
przypłynął pisk radości. Swami spojrzał na nie z zagadkową miną i zapytał:
‘Co?” Odpowiedziały: „Wzór Swami, wzór.” Swami natychmiast odparł: „Wzór czy
pragnienie?” Ku zdziwieniu wszystkich, a zwłaszcza mojemu, umieścił bransoletę
na moim prawym nadgarstku i stwierdził: „Doskonale pasuje.” To bransoleta ze
skomplikowaną plecionką, wykonaną z solidnego złota. Ma podwójny system
zamykania, co stanowi kolejną jej szczególną cechę. Noszę ją zawsze, z
wyjątkiem tych momentów gdy operuję lub gram w tenisa. Jak wszystkie
błogosławieństwa Swamiego, bransoleta ma określony cel. Dziesięć lat temu
bawiłem wraz z Sandżajem i Sheelą na wyspie Kauai, leżącej wzdłuż szlaku
Kalalau. Szlak Kalalau jest jednym z 10 najlepszych szlaków turystycznych na
świcie, bardzo malowniczym, ale również bardzo niebezpiecznym. Podczas
schodzenia poślizgnąłem się i upadłem jak kłoda. Opadając na prawy nadgarstek
usłyszałem ostry trzask pękania. Zmartwiłem się, że złamałem kość nadgarstka.
Sandżaj, który wędrował ze mną powiedział: „Tato, spójrz na bransoletę.” I
wtedy zobaczyłem - bransoleta przełamała się na pół. Nadgarstek był w
doskonałym porządku. Odetchnąłem z wielką ulgą widząc, że moja prawa ręka, ta
którą operuję, w której trzymam rakietę tenisową i którą naciskam migawkę
aparatu fotograficznego, jest nienaruszona. Jestem pewny, że gdyby nie
bransoleta Swamiego, z pewnością miałbym teraz złamany nadgarstek. To podtrzymuje
moje przekonanie, że za wszystkim co robi lub co daje nam Swami, kryje się specyficzny
cel, nie związany z czasem i przestrzenią. To co czyni Swami nie jest mają, magią, jak wierzy wielu sceptyków,
lecz mahimą, cudem mającym określony
cel, jak udowadniają to dwa powyższe przykłady. Łaska Swamiego Wszyscy modlimy się o boską łaskę, ale
czym jest łaska Swamiego dla człowieka? Cóż, z pewnością nie czyni z niego
milionera, z pewnością nie. Jeśli udajemy się do Niego, żeby stać się milionerami,
to kieruje nami niewłaściwy motyw. Myślę, że Swami próbuje nam pomóc stać się
lepszymi osobami. Egoizm, chciwość, zazdrość, gniew , pożądanie – są tu
wszystkie. Rodzimy się z nimi. Jednak, wypełniając nauki Swamiego, pozbywamy
się ich. To nie jest takie łatwe, ale powinniśmy się starać. Gniew niszczy nas
bardzo powoli. Nie mówię tego z poziomu psychologicznego czy super-psychologicznego,
ale od strony praktycznej. Gdy jesteś rozgniewany, to największą krzywdę robisz
sobie, a nie komuś innemu. To samo się odnosi do zazdrości i chciwości. Ponieważ przez całe życie ciężko
pracowałem, wiec stałem się bardzo zazdrosny. Irytował mnie widok ktoś z większym
i lepszym samochodem niż mój. „Jak to jest? Tak ciężko pracuję, a ten facet ma
większy samochód.” Teraz, kiedy patrzę na kogoś zamożniejszego, jadącego
wspanialszym samochodem, to myślę automatycznie: „Prowadź go, ciesz się nim,
zasługujesz na to.” To przynosi bardzo miłe uczucie. Podobnie gdy spotykam kogoś
ciężko pracującego dla dobra innych, czuję się bardzo szczęśliwy. Przedtem
byłem zazdrosny myśląc: „Och, Bóg dał mu tyle okazji do pomagania innym. Jedni
ją dostają, a inni nie.” Nie, Bóg wszystkim podsuwa okazje do służenia. Niektórzy
z niej korzystają, inni nie. Ta określona osoba uchwyciła ją i jest gotowa
służyć. To właśnie robi dla nas Swami - budzi w nas instynkt pomagania ludziom
w potrzebie. Tracąc tę szansę tracisz łódź. Swami mówi, że przyszedł nas zmienić,
zrobić z nas lepszych ludzi - naprawdę lepszych ludzi. Jego łaska jest z nami
zawsze. Pewna pani z ośrodka Sai w Stanach Zjednoczonych wygłosiła bardzo
interesujące zadanie: „Panie doktorze, niedawno miałam wypadek i musiałam
najpierw zadzwonić pod 911, a potem pomyśleć o Swamim.” Odpowiedziałem: „To nie
jest właściwa droga, te sprawy są komplementarne, nie wykluczają się. Mogła
pani powtarzać Sai Ram, Sai Ram, Sai Ram i jednocześnie wzywać 911.” Oto jedna
z tych rzeczy, które mówi nam Swami: „Nie myślicie o mnie wystarczająco dużo,
nie prosicie mnie o właściwe rzeczy.” Powinniśmy zawsze pamiętać, że Swami jest
naszym najlepszym przyjacielem, może jedynym przyjacielem, ponieważ Jego miłość
jest całkowicie bezinteresowna. Wszystkie pozostałe relacje rozgrywają się na
poziomie ziemskim. Wiara Wiara to abstrakcyjne pojęcie. Nie można
się jej nauczyć. Nie można jej zaczerpnąć z książek. Wiara wypływa z wnętrza i
można jej tylko doświadczać. Zrelacjonuję tutaj moje pierwsze spotkanie z
prawdziwą, niekwestionowaną wiarą. Ta historia cofnie nas do 1997 r. i będzie
miała związek z dr Ramakriszną Thumati oraz z jego matką. Thumati jest jednym z
najbardziej zapracowanych i najlepszych znanych mi kardiologów. Jego mama miała
72 lata i mieszkała w rodzinnej wiosce na południu Indii. W zimowy wieczór dopadł ją poważny atak
serca i udar mózgu. Thumati był w tym czasie w Los Angeles. Dzięki łasce
Swamiego kobieta przeżyła - pomimo tego, że na miejscu dysponowano zaledwie
podstawowym zapleczem medycznym. Chociaż wystąpiła u niej szczątkowa słabość
lewej strony ciała, to była w stanie się zmobilizować. Lekarze zrobili jej
angiogram, ale potrzebne im były wskazówki co do jej dalszego leczenia. Jednak
Thumati był przekonany, że jego matki nie trzeba dalej leczyć i że sam się nią zajmie.
Był pod tym względem nieugięty. W tamtych czasach Thumati i ja zwykliśmy
jeździć razem do Puttaparthi. Dotarliśmy tam w niedzielę i w poniedziałek
obejrzeliśmy badania. Zapytałem Thumatiego jak będzie leczył matkę.
Odpowiedział natychmiast, że o tym co należy zrobić zdecyduje Swami. To był mój
pierwszy rok ze Swamim, dopiero zaczynałem Go poznawać, więc ta odpowiedź ogromnie
mnie zmartwiła. Niewątpliwie Thumati był najlepszym znanym mi kardiologiem,
wiec kiedy powiedział, że pozostawia to Swamiemu, byłem oszołomiony.
Powiedziałem do niego: „Ramakriszno, jesteś najlepszym kardiologiem jakiego
znam. Chcesz pozwolić, żeby Swami interpretował angiogram i ustalał linię
leczenia twojej matki?” Nie rozumiem logiki kryjącej się za twoimi planami.”
Thumati nic na to nie odpowiedział. Minęło siedem dni. Ani Thumati ani Swami
nie napomknęli o tej sprawie ani słowem. Ponieważ przyjechaliśmy tutaj tylko na
dwa tygodnie, to po niedzieli powiedziałem do niego: „Ramakriszno, został nam
zaledwie tydzień. Powinieneś napisać list do Swamiego w sprawie swojej matki.”
Zatem w poniedziałek rano Thumati napisał list, lecz Swami go nie przyjął. Normalnie nasza praca kończy się około
piątej po południu, ale tamtego poniedziałku skończyliśmy ją obaj o 15:30.
Dzięki temu mogliśmy przyjść do świątyni i usiąść na werandzie. Pokój interview
i okna były zamknięte, więc pomyślałem, że Swami przebywa ze szczęśliwymi wielbicielami.
Gdy tylko usiedliśmy profesor Giri, wicekanclerz Uniwersytetu Bhagawana,
wyszedł z pokoju audiencyjnego, podszedł do nas i powiedział: „Swami chce was
widzieć u Siebie.” Nie mogłem zrozumieć, jak Swami się dowiedział, że siedzimy
na zewnątrz, skoro kazał zamknąć okna i drzwi. Mimo to weszliśmy do środka i
usiedliśmy po obu stronach Jego stóp. To bardzo rzadka okazja. Swami rzekł do
nas bez dyskusji czy wstępu: „Ramkriszno, poślij po swoją mamę, bo wymaga
operacji. Przeprowadzi ją Choudary, a ja się nią zajmę.” W tym momencie
zupełnie straciłem głowę. Po pierwsze nie miałem najmniejszego pojęcia, skąd
wiedział, że czekamy na zewnątrz. Po drugie, skąd wiedział w jakim stanie jest
mama Thumatiego? Kolejna rzecz, która naprawdę mi przeszkadzała, była taka:
nikt normalny nie operuje członków własnej rodziny ani bliskich przyjaciół.
Potem zastanowiłem się głębiej nad tym, co powiedział Swami. A Swami powiedział:
„Choudary wykona operację, a ja się nią
zajmę”. Docenienie prawdziwego znaczenia słów Swamiego bardzo uspokoiło
moje obawy dotyczące operacji matki jednego z moich najbliższych przyjaciół.
Potem Swami rozmawiał z nami o pracy oraz o pewnych sprawach związanych ze
szpitalem. I na tym skończyła się ta audiencja. Dla Thumatiego rozpoczął się logistyczny koszmar sprowadzenia
matki do Puttaparthi. Przebywała w swojej rodzinnej wiosce, ponad 200 mil stąd.
Przyjechała ostatecznie taksówką – minimum osiem godzin jazdy. Ponadto nie
chciała poddać się operacji serca i nie była prawdziwą wielbicielką Swamiego.
Mimo to we wtorek wieczorem została przyjęta do szpitala. Gdy badałem tę kruchą
72-letnią panią, w moim umyśle ponownie pojawiły się wątpliwości. Minęły
zaledwie w trzy miesiące od udaru obejmującego całą lewą stronę jej ciała,
bardzo niechętnie poddającemu się zabiegom. Była miłą pacjentką i nawet w
Stanach pomyślelibyśmy dwa razy, zanim zdecydowalibyśmy się ją zoperować. Ku
zaskoczeniu wszystkich tego wieczoru do szpitala przyszedł Swami. Zmaterializował
wibuthi i posmarował nim sparaliżowaną,
lewą stronę jej ciała. Postanowiliśmy wstawić jej trzy by-passy, najlepiej bez
maszyny płuco-serce. Ale największa niespodzianka miała dopiero nadejść. Kiedy otworzyliśmy
osierdzie, będące wyściółką serca. Okazało się, że zgrubiało, a jamę serca
wypełniała gruba warstwa brązowej ropy. Spojrzałem na zdjęcie Swamiego, umieszczone
w sali operacyjnej i z odnowioną odwagą pracowałem dalej. Przepłukaliśmy jamę
serca ciepłą saliną, usunęliśmy zgrubienia i bez pomocy maszyny płuco-serca
wstawiliśmy w obwodnicę trzy bypassy. Kolejny test potwierdził moje podejrzenie,
że cierpi na gruźlicę osierdzia i zgłosiliśmy wniosek o leczenie jej przeciwko
TB. Z łaską Swamiego obudziła się następnego ranka zupełnie stabilna, z lewą
stroną ciała nie gorszą niż przedtem. Oddychała samodzielnie i wystarczająco głęboko,
żeby można ją było odłączyć od respiratora. Dwa dni później przeniesiono ją z
oddziału intensywnej terapii na zwykły oddział. Narzekała głównie na ilość
przyjmowanych leków. Mogła poruszać się z pomocą innych osób i w 10 dni po
operacji była z powrotem w swojej wiosce. Miała jeszcze tylko jedno życzenie:
żeby jej wnuk został lekarzem. Nie interesowało jej już nic innego. Jej
życzenie został spełnione i cieszyła się życiem patrząc jak jej wnuczek staje
się w pełni wykwalifikowanym doktorem. Odeszła spokojnie w 12 lat po operacji. Gdyby ktokolwiek próbował mi wytłumaczyć znaczenie wiary
lub gdybym coś czytał na ten temat, to i tak nie miałbym najmniejszego pojęcia
co to naprawdę znaczy. Dzięki temu bezcennemu doświadczeniu Swami pomógł mi
docenić czym jest prawdziwa wiara. Naprawdę nie mogłem zrozumieć ani
zaakceptować tego, że Thumani, będąc jednym z najlepszych kardiologów, czeka z
ufnością i spokojem na decyzje Swamiego odnoszące się do choroby serca jego
matki. To Swami zdecydował o leczeniu. To Swami zdecydował o miejscu operacji.
To Swami zdecydował kto ją wykona. To była demonstracja absolutnej wiary.