Życie z Bogiem – część 2

Aravind Balasubramanya

Rozdział 2

Gangadhar Shastry

Aby przyciągnąć miłosierdzie Boga, wystarczy prawdziwa dobroć

     Boska perspektywa leży często poza granicami ludzkiego pojmowania. Boża logika wydaje się nielogiczna i całkowicie niezrozumiała. I dlatego odnosimy wrażenie, że Bóg stosuje wobec poszczególnych ludzi rozmaite zasady. Wystarczy jednak odrobina doświadczenia abyśmy zrozumieli, że sposób w jaki Bóg nas traktuje przypomina odmienny stosunek lekarza do różnych pacjentów. Dolegliwości są rozmaite, chociaż symptomy wydają się takie same. Jak ujmuje to Baba, lekarz jednemu pacjentowi radzi stosować dietę, drugiemu zapisuje kilka tabletek, a trzeciego kieruje na zabieg usunięcia wyrostka robaczkowego – chociaż wszyscy trzej przyszli z bólem żołądka. Byłoby więc najlepiej, by wielbiciele po prostu akceptowali z wiarą to, co robi Pan i cieszyli się Jego piękną boską grą, lilą.
Jednak pewna zasada odnosi się nawet do Boga – zawsze przyciąga Go dobroć. Gdy chodzi o małżeństwo, to student trzyma się stóp Swamiego i mówi, że nie jest zainteresowany małżeństwem. Swami powtarza, że małżeństwo przyniesie mu dobro.
„Więc, Swami, pozwól, aby dziewczyna z którą miałbym wziąć ślub, była wielbicielką Swamiego. Inaczej nie chcę się żenić”.
„Rodzice znajdą ci dobrą dziewczynę. Jeśli dziewczyna jest dobra, to wystarczy. Ożeń się z nią”, radził Swami.
„Ale Swami, jeśli ona nie zaakceptuje Ciebie, to czy ja zdołam ją zaakceptować? Chcę mieć wyłącznie wielbicielkę”, upiera się student.
„Nie martw się o to. Po prostu przekonaj się, że to dobra dziewczyna. Jej dobroć przyciągnie w naturalny sposób moje miłosierdzie. Nie wątp w to”.
Ów student naprawdę się ożenił z dobrą dziewczyną, która nie miała jednak pojęcia o Swamim.
„Dzisiaj czuję, że ona jest lepszą wielbicielką Boga niż ja”, przyznaje student.
Miłosierdzie i dobroć przyciągają się, wzmacniają i podtrzymują wzajemnie. To słowa Swamiego. Pociąg Swamiego do dobroci jest prawdziwy także wtedy, gdy dobroć jest opakowana i ukryta pod warstwami ignorancji, nieuważności, niecierpliwości i zuchwałości. Swami wnika w głąb serca i instaluje się tam nawet wówczas, gdy znajduje w nich tylko jedno ziarenko dobroci.
Taka była podróż życiowa dr Gangadhara Shastry, wicedyrektora kampusu w Prasanthi Nilayam Wyższego Nauczania Śri Sathya Sai w czasie, gdy powstawała ta książka. Przez niemal 35 lat wykładał tam historię i nauki polityczne. Jego historia zetknięcia się ze  Swamim jest fascynująca, interesująca i inspirująca.

Nieoczekiwane błogosławieństwo

     Gangadhar Shastry we wczesnych latach siedemdziesiątych XX w. był młodym, energicznym i zdolnym Hindusem – dobrym sportowcem, błyskotliwym badaczem, doskonałym szachistą i w głębi serca wielkim zwolennikiem Marksa. Głęboko współczuł klasie pracującej i zawsze chciał poprawić ich los. Jednakże miał swoje negatywne strony. Był nałogowym palaczem i łatwo wpadał w gniew. Każdy brak zgody prowokował go do walki na pięści, które często wygrywał, dosłownie okładając pięściami przeciwnika i zmuszając go do posłuszeństwa. Był także otwarty i szczery, co kazało mu mówić prawdę w oczy, nawet gdy chodziło o ludzi starszych od niego. Taki charakter sprawił, że po uzyskaniu magisterium z nauk politycznych nie mógł znaleźć pracy.
Gdy w końcu podpisał dwuletni kontrakt z Andhra Loyola College w Widżajwadzie, dla jego zamartwiających się rodziców był to prawdziwie radosny dzień. Gangadhar zapakował walizki i ruszył do kampusu. Dwa lata szybko minęły i nadszedł dzień 31 marca 1979 r., wyznaczający początek wakacji. Zwolniono go wtedy z obowiązków, a na pożegnanie dostał letnią pensję. W tym czasie rodzice postanowili połączyć go z królową jego życia, panną Rani („rani” znaczy królowa). Gangadhar czuł, że rodzice potraktowali go okrutnie, narzucając mu małżeństwo w chwili, gdy stracił pracę! Nie miał pojęcia, że Bhagawan Baba powoli wkraczał w jego życie. Rodzina Rani była oddana Swamiemu.
        Zaraz po ślubie Gangadhar zaczął z nowym zapałem szukać sobie zajęcia. Dwa miesiące później okazało się, że nie posunął się ani krok do przodu. Wtedy właśnie zauważył ogłoszenie w czasopiśmie The Hindu. Podawano w nim, że nowo utworzony przez Śri Sathya Sai Babę Koledż Sztuk i Nauk szukał wykładowców z kilku dziedzin wiedzy, w tym znawców nauk politycznych. Żona Gangadhara i jej rodzina kazali mu natychmiast się tam zgłosić. Gangadhar czuł, że składanie tam podania o pracę nie jest dobrym pomysłem, ponieważ ten koledż ma coś wspólnego z guru rodziny jego żony. W istocie, po ślubie zmuszony był towarzyszyć małżonce na sesje bhadżanowe. Oczywiście, nie wchodził do sali gdzie śpiewano. Siedział na zewnątrz i z zadowoleniem palił papierosy. Nie lubił być zmuszany do czegoś, czego nie chciał zrobić.
Nikt nie przychodzi do Swamiego nie wezwany. W chwili, kiedy Swami decyduje się wkroczyć w czyjeś życie, nic Go nie może zatrzymać. Sześciu szwagrów Gangadhara, spiskując przeciwko niemu, zarezerwowało mu bilet do Bangalore na ekspres Sarkar, który zaczynał swój bieg w Kikinadzie, a kończył w Madrasie, zatrzymując się po drodze w Bangalore. Zabrali go do swojego rodzinnego miasta Tanuku w Zachodniej Godawari, w stanie Andhra Pradesh i przygotowali na najważniejszą podróż jego życia.
         Miało to miejsce na początku maja, w czasie gdy w Andhra Pradesh uderzył cyklon. Zabił 700 osób, 300 000 zwierząt i zniszczył setki tysięcy domów. Ucierpiały z tego powodu również linie kolejowe. Gangadhar przekonywał wszystkich w domu teściów, że nie będzie się starał o pracę w Bangalore, ponieważ nie można tam dojechać. Na trzy dni przed wyznaczoną datą jego podróży Koleje Indyjskie ogłosiły, że przywrócono normalny rozkład jazdy. Plan szwagrów ponownie stał się realny i wkrótce Gangadhar znalazł się w przepełnionym przedziale pociągu jadącego do Whitefield, dzielnicy Bangalore.

Zaskoczony

Samo spojrzenie na budynki koledżu i jego otoczenia zaparło mu dech w piersiach. Podziwiał rozmiar i czystość tego miejsca. Dr Suri Bhagawantham, były doradca naukowy rządu indyjskiego, przeprowadził z Gangadharem rozmowę rekrutacyjną. Był pod wrażeniem jego wiedzy i zdolności językowych.
W połowie formalności, pragnienie zaciągnięcia się dymem skłoniło go do opuszczenia kampusu. Wrócił po wypiciu kawy i wypaleniu dwóch papierosów. Natychmiast zaczepili go inni kandydaci mówiąc:
„Masz naprawdę pecha. Straciłeś wielką szansę…”.
„Powiecie mi, co to było?”, zapytał zaciekawiony Gangadhar.
„Właśnie wszedł tu Swami. Rozmawiał ze wszystkimi kandydatami. To było wspaniałe”.
      Gangadhar czuł, że ci ludzie rozprawiają dużo o niczym. Wcale nie czuł, że coś stracił. W tej właśnie chwili zauważył, że jest jedynym kandydatem z wąsami. Wszyscy inni byli dokładnie ogoleni. Wydało mu się to zabawne. Po zakończeniu rozmów kwalifikacyjnych kandydaci zostali zaproszeni na obfity posiłek. Gangadhar ponownie poczuł zaskoczenie. Brał udział w kilku tego rodzaju rozmowach, po których jednak nie proponowano kandydatom nawet wody. A tu wydano dla nich bankiet! Spytał nawet co jest powodem tej gościnności. Powiedziano mu, że takie było polecenie „Swamiego”.
Usiedli do obiadu i odmówili modlitwę. Studenci koledżu, ubrani w nieskazitelnie białe stroje, służyli kandydatom z wielką miłością i szacunkiem. Wszystko to wzbudzało jego podziw.
Pomyślał, że to miejsce jest niewątpliwie magiczne.
Gdy wychodził po obiedzie, podszedł do niego jakiś człowiek ubrany na biało i powiedział, że na terenie koledżu odbędzie się piętnastodniowy kurs Indyjskiej Kultury i Duchowości. Swami przemówi do studentów, a miejsca z przodu zajmą kandydaci. Ale Gangadhar nie był zainteresowany udziałem w letnim kursie duchowości.
       „Po co mi to? Wolę wrócić do domu”, pomyślał, nie zdając sobie sprawy, że w przyszłości sam będzie przemawiał na kilku letnich kursach w Brindawanie!
        „Nie, dziękuję. Mam zarezerwowane miejsce w pociągu do Tanuku, gdzie oczekuje mnie żona i teściowie”, odpowiedział Gangadhar, uprzejmie odrzucając zaproszenie. Udał się do swojego pokoju, spakował walizkę, oddał klucze i wyruszył na dworzec kolejowy.

Pierwszy darszan

        Nagle cały teren wypełnił się ludźmi. Część z nich stanęła także przed budynkiem. Zapadła cisza, pośród której rozległy się szepty, że nadjeżdża Swami. Mężczyzna, który eskortował Gangadhara zwrócił się do niego:
        „Proszę pana, czy nie chciałby pan otrzymać przed wyjazdem darszanu? Zdaje mi się, że Swami jedzie tą drogą, aby zapewnić panu to błogosławieństwo”.
        Gangadhar kiwnął głową i zatrzymał się. Postawił walizkę na ziemi i czekał na przybycie Swamiego. Czerwony Mercedes Benz wjechał pod portyk audytorium koledżu. Otworzyły się drzwi i wysiadła z niego drobna postać Bhagawana. Tłum oszalał z radości. Swami podniósł ręce i pobłogosławił wszystkich.
            Nie zdając sobie z tego sprawy, Gangadhar również złożył ręce w geście szacunku i pozdrowienia. Kiedy to zauważył, nie poczuł się w najmniejszym stopniu skonfundowany. Składanie rąk w obecności Swamiego wydawało się naturalne. Potem Swami wszedł do budynku koledżu i zniknął im z oczu. Przez głowę Gangadhara przepłynęła myśl:
     „W porządku, Swami. Już Cię zobaczyłem. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to może spotkamy się ponownie. Jeśli nie, to przyjmij moje płynące z serca »do widzenia«. Zobaczenie Ciebie i twojej siedziby było miłym doświadczeniem”.
      Z tą myślą udał się na dworzec, usiadł w wagonie i wrócił do domu. Podróż dobiegła końca.
     Chociaż tak naprawdę dopiero się zaczynała.

Przełożone spotkanie?

  Po kilku dniach Gangadhar dostał list z Puttaparthi z poleceniem, aby stawił się 7 lipca w Prasanthi Nilayam i rozpoczął pracę jako wykładowca nauk politycznych.
     Gangadhar, zamiast do Bangalore, wyruszył tym razem do wioski w tym samym stanie. Ponownie wylądował u swoich teściów w Tanuku, ponieważ jego szwagrowie obiecali, że pomogą mu zorganizować wygodną podróż. To była bardzo żmudna wyprawa. Kilkakrotnie przesiadał się z pociągu do pociągu, a potem z autobusu do autobusu. Gangadhar wysiadł w Puttaparthi przed szkołą średnią im. Iśwarammy. Zgodnie z radą teścia, odszukał kierownika szkoły, pana Ammanaszastry.
Pan Ammanaszastra przyjął go serdecznie, kiedy dowiedział się, że jest zięciem jego przyjaciela. Mimo to ostrzegł go:
     „Będzie lepiej jeśli od razu przytnie pan włosy. Długie włosy nie są dobre”.
     „Dlaczego i dla kogo nie są dobre?”, zapytał Gangadhar. „Zaproszono mnie tutaj jako nauczyciela, więc moje włosy nie powinny nikogo obchodzić”.
      „Och, nie zrozumiał pan. Po prostu proszę zrobić tak jak powiedziałem”, poprosił kierownik, zdziwiony ostrą odpowiedzią Gangadhara.
Jedynie ze względu na szacunek wobec starszych, lecz pomrukując pod nosem, Gangadhar udał się do fryzjera przed spotkaniem z dyrektorrem Koledżu Sztuk i Nauk, panem Amarendrą. Dyrektor był człowiekiem zasadniczym. Bhagawan Baba kilkakrotnie pobłogosławił go okazją służenia Mu jako tłumacz. Pan Amarendra zaprowadził Gangadhara pod portyk mandiru, gdzie posadzono go obok innych VIP-ów. Absolutna cisza panująca w sali niemal przestraszyła Gangadhara. Wszyscy pogrążyli się w sobie i jak się mu wydawało, nie mieli najmniejszej ochoty na żadną, nawet przypadkową rozmowę.
       Nagle nastąpiło poruszenie i drzwi po prawej stronie powoli się otworzyły. Wielbiciele pod portykiem zastygli w oczekiwaniu. W drzwiach pojawiła się ubrana w pomarańczową szatę drobna postać Swamiego. Swami kiwnął palcem na dyrektora, który natychmiast wstał i ruszył w stronę Bhagawana. Gangadhara zdziwiła błyskawiczna reakcja dyrektora koledżu. Swami mówił prosto do jego ucha, a Amarendra ze swojej strony uważnie słuchał każdego słowa wypowiadanego przez Sai Babę. Ponownie Gangadhar uznał to za niezwykle dziwne, różniące się od wszystkiego z czym spotkał się w życiu. Potem Swami ruszył dalej i wyszedł na piaszczysty teren, otaczający mandir. Dyrektor poinformował Gangadhara, że Swami udał się na obchód, jak zwykle na darszanie.
      Widząc uwielbienie i miłość w oczach zebranych ludzi, Gangadhar zdał sobie sprawę, że Swami był nie tylko rektorem uniwersytetu – był kimś znacznie, znacznie ważniejszym. Zastanawiał się, co mogło tak mocno przyciągać do jednej istoty taką rzeszę ludzi. Te rozmyślania przerwał po sesji darszanowej pan Amarendra. Wezwał go do siebie i rzekł:
      „Swami pytał o pana. Powiedziałem Mu, że przyjechał pan dzisiaj i może pan podjąć swoje obowiązki od jutra. On jednak polecił, aby zajął się pan tym dopiero od czternastego lipca”.
      „Zatem zamierza pan unieważnić naszą starą umowę i wprowadzić nową?”.
      „Nie! Nie ma takiej potrzeby…”.
      „To co pan ma na myśli? Co z poprzednią umową?”.
      „Swami powiedział »czternastego« i wystarczy. Jego decyzja jest ostateczna”.
      Gangadhar dowiedział się czegoś nowego o Swamim – w tej części świata Jego słowo posiadało niezbędną i wystarczającą moc. Miał się wkrótce przekonać, że słowo Swamiego posiada niezbędną i wystarczającą moc w każdej części wszechświata.
     Chociaż dyrektor Amarendra i kierownik Ammanaśastry radzili Gangadharowi zostać do czternastego, to postanowił on wrócić do Tanuku i pojawić się w kampusie 13 lipca.  

Pierwsza rozmowa

  13 lipca, po powrocie do Puttaparthi, Gangadhar ponownie usiadł w portyku mandiru. Tym razem Swami podszedł prosto do niego i zapytał:
     „Kiedy pan przyjechał?”.
     „Przyjechałem wczoraj”, odpowiedział.
      Swami uśmiechnął się i zapytał: „Jak pan się miewa?”.
     „Dobrze, dziękuję panu. Jak pan się miewa?”.
     „W porządku”, odpowiedział Swami. „Gdzie pana umieścili?”.
     „Czy pan zna szkołę średnią im. Iśwarammy?”.
     „Tak”.
     „Czy zna pan kierownika z Tanuku, Ammanaśastrę?”.
     „Tak, znam go”.
     „Zakwaterował mnie blisko swojego pokoju”.
     „Czy zamieszka pan w środku, jeśli dam panu pokój?”, zapytał go Swami.
     „Co pan ma na myśli, mówiąc »w środku«?”, zapytał zdziwiony Gangadhar.
     „Na terenie aszramu, w Prasanthi Nilayam”, odpowiedział Swami.
     „Będę bardzo szczęśliwy”, uśmiechnął się szeroko Gangadhar.
Swami spojrzał teraz w inną stronę i skinął palcem na pana Kutumbę Rao, sekretarza aszramu Prasanthi Nilayam. On również w mgnieniu oka podbiegł do Swamiego.
„Dlaczego wszyscy ci ludzie biegną na jego każde skinienie jak przy pożarze?”, zastanawiał się Gangadhar.
To była kolejna rzecz, jakiej wkrótce nauczył się Gangadhar – powód, dla którego wszyscy stawali przed Swamim na baczność.
„Weź tego dżentelmena i daj mu pokój C11 we wschodniej części Prasanthi”, polecił Swami.
„Swami, właściciel tego pokoju może wkrótce przybyć”, powiedział sekretarz. (Wszystkie pokoje w Prasanthi Nilayam są wynajmowane kiedy ich właściciele są nieobecni. Pokoje stają się własnością Prasanthi Nilayam jedynie wtedy, kiedy umrze obecny właściciel. Nie można ich dziedziczyć.)
 „Każ im przez chwilę pomieszkać w szedzie. Przeznacz pokój dla tego nauczyciela”.
Jak zwykle słowo Swamiego kończyło sprawę.

Przejście od pana do Swamiego

     Codzienne wydarzenia, których był świadkiem, zaskoczyły Gangadhara. Każdego dnia w mandirze Swami poświęcał co najmniej kilka minut, aby z nim porozmawiać. Wszyscy wokoło twierdzili, że otrzymał błogosławieństwo i jest szczęśliwcem, aż w końcu sam poczuł, że to cudowny okres w jego życiu. Mimo to wciąż nosił długie włosy i wąsy i w dalszym ciągu był nałogowym palaczem. Jego żona, Rani, przyjechała do Prasanthi Nilayam i zamieszkali w pokoju przydzielonym im przez Swamiego.
      Pewnego dnia, gdy omawiał rozdział poświęcony wiedzy o społeczeństwie, Swami wszedł do klasy, mówiąc, że chce zobaczyć jak naucza.
     „Proszę, wejdź i usiądź… Swami”, powiedział Gangadhar.
     Nazywanie rektora „panem”, nie wydało mu się już właściwe, więc wybrał bardziej znajomy zwrot – Swami.
     Swami powiedział, aby kontynuował wykład i stał obserwując go. Gangadhar opowiadał swoim studentom o „sweććy”. Tego określenia nie można przetłumaczyć na angielski, ale w kontekście wiedzy o społeczeństwie oznacza ono „samostanowienie” lub „zgodnie ze swoją wolą”. Gdy Gangadhar skończył wyjaśniać, Swami powiedział:
      „To dobrze, że mówisz im o sweććy w ziemskim znaczeniu tego słowa. Musisz jednak opowiedzieć im o duchowej wolnej woli – adhjatmika sweććy.
     Potem Swami wyszedł.
     To skłoniło Gangadhara do duchowych poszukiwań – edukacji potrzebnej raczej do życia niż do zarabiania. Obecnie rozumie prawdziwy sens sweććy. Sva to Jaźń, a icća to pragnienie. Swećća odnosi się do „pragnienia Jaźni”, będącego niczym innym jak tylko wstępem do dostrzegania jedności w pozornej różnorodności wszechświata – do dostrzegania Boga we wszystkich i wszystkim. Te spotkania z Boskością wywarły wpływ na Gangadhara. Powoli, ale skutecznie, zakochał się w postaci w pomarańczowej szacie. Zaczął też nazywać Bhagawana Swamim.
      Zobaczył cuda Swamiego i dokonywane przez Niego transformacje. Podczas inauguracji koledżu, gdy dr Bhagawantam tłumaczył Jego dyskurs, Swami powiedział: „Za kilka lat powstanie tu uniwersytet”.
     Dr Bhagawatham był zaszokowany. To co powiedział Swami było według niego technicznie niemożliwe, ponieważ w Anantapurze działał Uniwersytet Śri Krisznadewaraji, a rząd nie wyda zgody na powołanie nowego uniwersytetu w odległości 160 km. Swami polecił mu po prostu przetłumaczyć Swoje słowa. 
     Gangadhar był świadkiem otwarcia uniwersytetu w Puttaparthi. Podczas Swojego dyskursu, ponownie tłumaczonego przez dr. Bhagawantama, Swami powiedział:
     „Kiedy ogłosiłem, że powstanie uniwersytet w Puttaparthi, ten sam Bhagawantam oznajmił, że to niemożliwe. Dzisiaj może zobaczyć realizację mojej woli”.
     W rzeczywistości specjalny akt wydany przez premier Indii, panią Indirę Gandhi, pozwalał uniwersytetowi Swamiego na posiadanie kampusów w każdym stanie w Indiach.
     Gangadhar był bez najmniejszych wątpliwości przekonany, że otrzymał szczególne błogosławieństwo. Przebywał w obecności największej potęgi we wszechświecie. A mimo to nie mógł rzucić palenia. Wciąż szukał chwil samotności, z daleka od studentów, aby się głęboko zaciągać. Jednak ze względu na szacunek do Swamiego, obciął włosy i wąsy.

Cisza przed burzą

   Życie stało się nagle dla Gangadhara jazdą po równej drodze. Zadomowił się z żoną w Prasanthi Nilayam. Miał stałą pracę i co najważniejsze, stał się oczkiem w głowie kogoś, kogo uważał za Najwyższego Boga – swojego ukochanego Swamiego. Jak miliony ludzi przed nim, Gangadhar czuł, że jego miłość do Bhagawana Baby rośnie, że bycie nauczycielem na uniwersytecie Swamiego jest największym błogosławieństwem do jakiego można aspirować.
     Nie chodziło o to, że dysponował teraz większymi życiowymi wygodami. Życie zachowało swoje wzloty i upadki, ale wiedza, że Swami jest z nim, prowadzi go i ochrania, zapewniała mu spokojne życie. Z gładką wygoloną twarzą i uczesanymi włosami wyglądał o 10 lat młodziej. Jednak nie potrafił odzwyczaić się od palenia. Uzależnił się od nikotyny i chociaż ze wszystkich sił starał się z niej zrezygnować, to nie zdołał pozbyć się nałogu. Wiele osób próbowało mu wytłumaczyć jakimi to grozi chorobami, budząc w nim tylko irytację. Nie chodziło o to, że był nieświadomy zagrożeń. Po prostu nie był w stanie rzucić złego przyzwyczajenia. Inni ludzie zdawali się tego nie rozumieć, więc ilekroć dawali mu rady, ganił ich, a rady natychmiast odtrącał. 
    Pewnego dnia został wezwany do biura dyrektora. Przyszedł się z nim spotkać swami Karunjananda. Należy tutaj wspomnieć, że swami Karunjananda od ponad dwóch dekad był towarzyszem Baby. Po raz pierwszy ujrzał Bhagawana w 1936 r. w Bhadrachalam, a przybył do Niego w 1976 r. Często jako pierwszy witał Go rankiem, czyniąc to aż do swojej śmierci w 1997 r. (W dyskursie wygłoszonym 8 listopada 1997 r. Swami mówił o nim z miłością. Podkreślił, że swami Karunjananda, zanim się z Nim połączył, prowadził chwalebne życie. Samadhi swamiego Karunjanandy znajduje się na brzegu rzeki Ćitrawati.)
    Swami Karunjananda podszedł do Gangadhara i zapytał:
    „Wykłada pan tutaj nauki polityczne?”.
    „Tak. Jestem Gangadhar Shastry”.      
    „Ach, Gangadhar Shastry. Może pan pospacerować ze mną? Chcę panu coś powiedzieć”, rzekł swami Karunjananda.
     Gdy tak szli obok siebie, swami Karunjananda powiedział:
     „Powinien pan rzucić palenie. To taki okropny zwyczaj i wydaje mi się, że zdaje pan sobie z tego doskonale sprawę. Czy będąc ze Swamim nie czuje się pan z tego powodu zawstydzony?”.
     „Czy mogę się dowiedzieć kim pan jest?” zapytał z całą szczerością Gangadhar.
      „Pan mnie nie zna?”, uśmiechnął się swami Karunjananda. „Jestem swami Karunjananda”.
     „Więc co chciałby pan abym zrobił, skoro jest pan jakimś swamim? W tym miejscu przebywa tylko jedna osoba w pomarańczowej szacie, którą darzę szacunkiem. O inne nie dbam. Mówiąc nawiasem, nie palę w koledżu ani w mandirze, a to co robię w domu to nie pańska sprawa. Zarobione pieniądze wydaję zgodnie ze swoimi potrzebami. Proszę się nie wtrącać w moje osobiste życie”.
     Mówiąc to odszedł, zostawiając zszokowanego swamiego Karunjanandę. Gangadhar wiedział, że musi rzucić palenie, zanim Swami straci cierpliwość. Ale jak miał to zrobić?

Nadchodzi burza

     Marzec 1980 roku nadszedł jak tsunami, pochłaniając wiele osób z personelu. Zanim zapoznamy się z dokładnym opisem tego wydarzenia, dobrze będzie powiedzieć coś na wstępie. Na początku uniwersytet był śmiałym eksperymentem Swamiego na polu edukacji. Powstał nie po to, aby potwierdzić Jego hipotezy, ponieważ Swami był absolutnie przekonany o sukcesie Swojego przedsięwzięcia, dzięki któremu chciał udowodnić światu, że w edukacji – lub „educare”, wg Jego określenia – chodzi raczej o „wydobycie z wnętrza człowieka tego, co w nim ukryte”, niż faszerowanie go zagadnieniami zewnętrznymi, utrwalanymi za pomocą wkuwania i zapamiętywania. Potrzebował do tego nauczycieli, którzy dzieliliby z Nim Jego wizję i pasję. Ta potrzeba skłoniła Go do zaakceptowania Gangadhara, pomimo jego negatywnych cech. Gangadhar płonął pragnieniem wprowadzenia zmian w kraju przy pomocy młodych ludzi i żądał ścisłej dyscypliny. Miał szlachetne serce i rozumiał już, że metody edukacyjne Swamiego prowadzą do globalnej transformacji.
      Niestety, nie można było tego powiedzieć o kilku innych wykładowcach wskazanych przez komitet  upoważniony przez Swamiego. Wielu z nich, chociaż byli „wielbicielami”, nie przychodziło do mandiru na darszany, podczas gdy Gangadhar, który zaczął z pozycji nie-wielbiciela, pojawiał się na nich równie regularnie jak wschód i zachód słońca. Pewnego dnia Swami podszedł do Gangadhara i zapytał:
     „Gdzie są pozostali nauczyciele?”.
     „Swami, zapewne poszli na herbatę…”.
     „A ty nie chcesz się napić herbaty?”.
     „Nie, Swami. Jak mógłbym opuścić darszan?”.
Oczy Swamiego zapłonęły gniewem:
     „Nie piją herbaty! Nie masz pojęcia o dyskusjach jakie prowadzą. Treść tych dyskusji zawstydziłaby każdego, nie tylko wielbiciela”.
Gangadhar milczał. Nigdy dotąd nie widział takiego sprawiedliwego gniewu płonącego w boskich oczach Bhagawana.
     Minęło kilka dni i pojawiło się pismo obiegowe w którym napisano, że nauczyciele mają się stawić w budynku szkoły im Iśwarammy, ponieważ Swami chce z nimi porozmawiać. Zastanawiano się, o co chodzi. Nawet pan Kutumba Rao zdawał się tego nie wiedzieć. Zauważył tylko, że Swami z jakiegoś powodu jest przygnębiony. Cóż, w tym sensie wszechwiedza, umożliwiająca wgląd w ludzkie intencje i uczucia, jest niełatwą rzeczą. Kiedy dowiadujemy się o wrogich i złych uczuciach kogoś, kto jest z nami związany, jesteśmy zaskoczeni i odsuwamy się. Jakie więc musiało być położenie Boga, który ponad rok spokojnie tolerował nonsensowne zachowania wykładowców, sądzących, że On nic o tym nie wie? Wykazał się wielką wiarą i wytrwałością wobec tych ludzi, lecz ostatecznie doszedł do wniosku, że sprawy posunęły za daleko.
     Gdy zebrali się wszyscy nauczyciele, Swami zaczął mówić. Gangadhar wciąż pamięta swoje uczucie szacunku i lęku wspominając słowa, które wypowiedział.
     „Czy Swami nie opiekuję się wami i waszymi rodzinami w najlepszy możliwy sposób? Czy nie obdarzyłem was dobrym wykształceniem, czy nie zapewniłem wam i waszym rodzinom doskonałej opieki medycznej? Czy nie błogosławiłem was hojnie z okazji waszych urodzin i innych ważnych dni w waszym życiu? A mimo to, jak się zachowujecie?”.
     To ostatnie zdanie zostało powiedziane z taką mocą i gniewem, że wszyscy natychmiast zrobili szybki rachunek sumienia. Gangadhar poczuł się ogromnie winny z powodu nałogu palenia. Wiedział, że to zło, wiedział także, że nie posiada moralnego autorytetu, by zalecać uczniom, aby pielęgnowali dobre nawyki, skoro sam im daje zły przykład. Teraz Swami zaczął grzmieć:
     „Co za dużo to niezdrowo. Istnieje granica boskiej tolerancji. Nie zdajecie sobie sprawy, iż to że oddychacie powietrzem jest moim darem. Nie zauważacie boskiej hojności i nie potraficie skorzystać z wielkiego błogosławieństwa jakie otrzymaliście. Gdy intelekt zasnuwa się chmurami i wykazuje destrukcyjne tendencje, to koniec jest bliski – Winaśa kale wiparitha buddhi. Nie potrzebuję na moim uniwersytecie takich nauczycieli. Macie wszyscy złożyć rezygnacje. Nie zapraszałem was tutaj. Skoro przyszliście z własnej woli, to powinniście się trzymać ideałów. W przeciwnym wypadku musicie odejść. Dałem wam szansę odegrania waszych ról i uświęcenia waszego życia. Ale zdaje mi się, że to was nie interesuje. Możecie więc wszyscy wyjechać. Oczekuję jutro waszych rezygnacji”.
Było oczywiste, że Swami nie może pokazać światu Swojego „eksperymentu popartego dowodem” przez złe, niedoskonałe „instrumenty”. Wszyscy, w tym Gangadhar, złożyli rezygnacje. Gangadhar czuł się z tym okropnie. Był smutny. To były najszczęśliwsze i najbardziej satysfakcjonujące lata jego życia, które jednak szybko przeminęły.

Boska cisza po sztormie

     Ponieważ pozostało mu tylko kilka dni ze Swamim, Gangadhar postanowił maksymalnie wykorzystać dostępne mu szanse. Żałował straconych okazji, umożliwiającym mu odrzucenie jedynego złego przyzwyczajenia jakiemu ulegał – palenia papierosów. Przypominał też sobie niedelikatne i gniewne słowa, z jakimi się zwracał do wielu osób właśnie z tego powodu. Miał łzy w oczach. Ale co mógł zrobić? To nie on trzymał papierosa – to papieros trzymał jego. Był bezradny.
     Kiedy siedział w mandirze pod portykiem, z sercem wypełnionym skruchą i wielkim smutkiem, Swami podszedł do niego i klepiąc go łagodnie po ramieniu powiedział:
     „Gangadharze, palenie nie jest dobre dla nikogo w twojej rodzinie. Twój ojciec umrze przez palenie, podobnie jak twój brat. Tak samo ty, jeśli nie przestaniesz palić. Już wystarczy, rzuć palenie”.
     Teraz z oczu Gangadhara popłynęły łzy. Czy jego Swami nie rozumie, że on nie ma żadnego wyboru? Wplątał się w nałóg i nie wie jak się z niego wyplątać.
     Swami zapytał: „Przestaniesz palić, dobrze?”.
     „Tak, Swami”, odpowiedział szczerze Gangadhar, choć nie miał co do tego pewności.
     (Prorocze słowa Swamiego spełniły się kilka lat później. Ojciec Gangadhara, który zrezygnował z palenia, został ocalony i umarł śmiercią naturalną. Ale brat Gangadhara, S. R. Sitaramiah, zmarł na raka. Gangadhar poczuł smutek, ponieważ jego brat mógł królować w świecie matematyki, gdyby jego kariera nie została przerwana wskutek tej strasznej choroby. Sprowadził ją na siebie uzależniając się od fajki. Swami zmaterializował wibhuti dla cierpiącego Sitaramiaha i wysłał je przez Gangadhara do szpitala w Hajderabadzie. Brat Gangadhara zmarł zasmucony, że nie usłuchał rady Swamiego.)
     Często nie zdajemy sobie z tego sprawy, że Bóg dając nam polecenie wspiera nas także siłą konieczną do jego wykonania. Wypełniony wyrzutami sumienia i zdesperowany Gangadhar wrócił do domu i uświadomił sobie, że jego pociąg do tytoniu w magiczny sposób zniknął. CAŁKOWICIE! Kiedyś czuł, że nie przeżyje nawet jednego dnia bez co najmniej dwóch paczek papierosów. Teraz jego łzy skruchy i błogosławieństwo Swamiego całkowicie zmyły ten nałóg. Od momentu, kiedy Swami poklepał go po ramieniu, Gangadhar już nigdy nie sięgnął po papierosa!
    Następnego dnia po rzuceniu palenia Gangadhar wpadł na pomysł. Chociaż złożył rezygnację, to postanowił złożyć podanie o przyjęcie do pracy! W ciągu tygodnia ogłoszono listę istniejących wakatów. Swami powiedział panu Kutumbie Rao i dr. Bhagawantamowi, że tym razem osobiście będzie nadzorował selekcję!

Dobroć przyciąga miłosierdzie Pana

     Podążając za sercem, Gangadhar ponownie ubiegał się o stanowisko wykładowcy nauk politycznych w Instytucie Wyższego Nauczania Śri Sathya Sai. Ku jego ogromnej radości pewnego dnia podszedł do niego pan Kutumba Rao i powiedział:
     „Mam nadzieję, że złożyłeś podanie o stanowisko wykładowcy na naszym uniwersytecie. Swami powiedział, abym ci to doradził”.
     Jego radość nie miała granic. Zdał sobie sprawę, że inspiracje płynące z głębi serca są głosem Swamiego!
     Ogłoszono datę rozmów wstępnych i tym razem Gangadhar przygotował się do nich o wiele lepiej. Swami dał mu drugą szansę i nie chciał jej stracić. Już nie palił i nie nosił wąsów. Palenie i wąsy będące symbolami egoizmu, całkowicie go opuściły. Tydzień później, tuż przed interview, ktoś o piątej rano zastukał do jego drzwi. Był to służący Swamiego.
     Gangadhar mile zdziwiony, ucieszył się na jego widok. Nitjananda Menon nawet nie odzywał się do nikogo bez polecenia Swamiego.
     „Sir, przyszedłem powiedzieć panu, że Swami jest z pana zadowolony. Prosił, abym pana upewnił, że zostanie pan z Nim”.
      Po dostarczeniu tej wiadomości, Nitjananda Menon wyszedł.
W dniu przesłuchań Gangadhar udał się na darszan, szukając błogosławieństwa Swamiego. Swami podszedł prosto do niego i zapytał:
„Czy Nitjananda przyszedł do twojego pokoju?”.
„Tak, Swami”.
„Dobrze. Dzisiaj jest przesłuchanie. Nie martw się”, powiedział i odszedł.
Wkrótce Gangadhar stanął przed elitarnym zespołem kwalifikującym. Zanim zdążył odpowiedzieć na pytanie zadane mu przez dr. Dżajarama Reddy, wtrącił się dr Bhagawatam:
      „Panie Gangadharze Shastry, proszę nie odpowiadać. Otrzymałem dokładne instrukcje od Swamiego. Mamy zadać panu tylko jedno pytanie. Czy mogę zadać je teraz?”.
      „Tak, proszę”, odrzekł Gangadhar. Przygotował sobie odpowiedzi, że będzie przestrzegał ścisłej dyscypliny i regulaminu, jeśli oznacza to pozostanie wykładowcą na uniwersytecie Swamiego. Jednak pytanie kompletnie go zaskoczyło i wypełniło jego oczy łzami.
     „Swami pyta, czy jest pan z nami szczęśliwy i czy chce pan z nami zostać”.
Gangadhar nie był w stanie powiedzieć ani słowa. Z oczami pełnymi łez w odpowiedzi jedynie kiwnął głową.
„Swami jest z pana bardzo zadowolony. Może pan odejść. Został pan przyjęty”.
     Ten epizod sprawił, że Gangadhar zrozumiał, że ma do czynienia z najpotężniejszą i jednocześnie z najbardziej kochająca mocą we wszechświecie. Pojął, że Bóg nigdy nie pozwala odejść dobru. Postanowił więc, że do końca życia nie zrezygnuje z dobra.

- tłum. J.C.

Gangadhar Shastry ze Swamim
 

Stwórz darmową stronę używając Yola.