Życie jest szansą… Skorzystaj z niej! – cz. 2
Mój Swami i ja
Dr Choudary Voleti
Boski Nauczyciel
      Sai Baba jest niewiarygodnie doskonały. Gdy po raz pierwszy wybierałem się do Swamiego, wielbiciele amerykańscy poprosili, abym zapytał Go, kiedy przyjedzie do Stanów. Gdy następnym razem znalazłem się w Puttaparthi, zapytałem: „Swami, kiedy przyjedziesz do Stanów?”. Swami śmiał się ze mnie, mówiąc: „Bangaru, złotko, mrówki ciągną do cukru, ale cukier nigdy nie ciągnie do mrówek. Przyjedź i zobacz się ze mną kiedy tylko chcesz”.
      Minęły dwa lata i ponownie amerykańscy wielbiciele namawiali mnie, abym spytał Swamiego kiedy do nas przyjedzie. Więc spytałem ponownie: „Swami, kiedy przyjedziesz do Ameryki?”. Swami spojrzał na mnie i odpowiedział: „Macie guru za 50 i za 100 dolarów, nie potrzebujecie mnie”. Nie mogłem uwierzyć własnym uszom. Dwa tygodnie przed wyjazdem do Indii wziąłem udział w jagni w świątyni Baladzi w Malibu. Interesuję się rytuałami. Homa i jagna są dla mnie najpotężniejsze. Odprawiane w takich miejscu jak świątynia w Malibu dają potężne wibracje. Dlatego się tam udałem. Pierwszą rzeczą jaką powiedziała do mnie osoba wpuszczająca do świątyni było: „Czy ma pan czek na 52 dolary?”. Wręczyłem mu go i poszedłem do miejsca, gdzie odprawiano rytuał homy. Wiedziałem, że przyjezdny guru przybył z Indii i był tak zwaną oświeconą osobą. Jednak jedyną rzeczą, która zdawała się budzić czujność tego guru, była troska, aby wokół miejsca wyznaczonego na złożenie ofiary siedzieli jedynie ludzie, którzy zapłacili. Nazywał ich patronami, jadżamansami. Kapłan składał ofiarę w ich imieniu. Inni musieli siedzieć na obrzeżach. Guru mocno się tego trzymał. Pomyślałem sobie: „Mój Boże, co to za nauczyciel duchowy!”. Mimo to jagna była bardzo przyjemna i kiedy dobiegła końca, doszedłem do wniosku, że zdobędę padanamaskar. Kiedy się do niego zbliżyłem, jego asystent oznajmił, że nikt nie dotyka guru. Byłem zaskoczony i powiedziałem: „On nie jest twoim guru. On nie jest niczyim guru”. Po tym epizodzie wyruszyłem do Puttaparthi, a Swami powiedział do mnie: „Macie guru za 50 i za 100 dolarów”. Pomyślałem sobie: „Ty idioto, masz Guru wszystkich guru, wszechwiedzącego Guru, więc po co szukasz innych?”.
      Minęły kolejne dwa czy trzy lata i amerykańscy wielbicie znowu nalegali, abym zapytał Swamiego, kiedy do nich przyjedzie. Zatem spełniłem ich prośbę: „Swami, kiedy przyjedziesz do Ameryki?”. Swami spojrzał na mnie, roześmiał się i powiedział: „Co masz na myśli? Już tam jestem”. Zrozumiałem dwie poprzednie odpowiedzi, ale przy trzeciej się pogubiłem. Co miał na myśli Swami mówiąc, że już tam jest? Wyjaśnienie nie przyszło od razu. Dwa dni później siedziałem na werandzie podczas darszanu. Tego dnia wielbiciele na werandzie otrzymali zdjęcie Swamiego z kalendarzem na odwrocie. Kiedy Swami wyszedł z pokoju interview zaczęli wstawać i przepychać się, pragnąc by pobłogosławił zdjęcia. Oczywiście zrobiłem to samo – wyciągnąłem rękę z Jego fotografią. Bhagawan spojrzał na mnie i powiedział: „Choudary, w każdym pokoju masz co najmniej dwa moje zdjęcia. Chcesz, abym pobłogosławił także to?”. Zaskakującą rzeczą był fakt, że kiedy mieliśmy dom z siedmioma sypialniami, moja żona zapragnęła, aby przyszedł dekorator i sporządził kosztorys jego odnowienia. Dekorator przyszedł, rozejrzał się, a wychodząc zobaczył w holu fotografię Swamiego. Odwrócił się i zapytał moją żonę: „Kim jest ten człowiek? Ma pani jego zdjęcia w całym domu. To pani mąż?”. Wtedy uświadomiłem sobie, to znaczy zrozumiałem: tak, Swami już jest w Ameryce.
      Przyjrzyjcie się wyczuciu czasu Swamiego. Kocham to najbardziej. Kiedy po raz pierwszy zapytałem: „Swami, kiedy przyjedziesz do Ameryki?”, to gdyby Swami odpowiedział mi wtedy, że już tam jest, wpadłoby mi to w jedno ucho i wyszło drugim, nie wywierając na mnie najmniejszego wrażenia. W ciągu tych lat Swami metodycznie stopniował Swoje odpowiedzi, aby umożliwić mi zrozumienie tej prawdziwej. Swami powtarza: „Kiedy jesteś nad oceanem, ilość wody jaką z niego nabierzesz zależy od wielkości naczynia, które ze sobą przyniosłeś”. Zatem odpowiedź zależy od poziomu twojego rozwoju. Bhagawan jest Boskością, Nauczycielem wszystkich nauczycieli.
Wszystko dzieje się dla naszego dobra
      Od 1994 r. moim najgorętszym marzeniem było osiedlenie się w Puttaparthi i spędzanie całego czasu ze Swamim. Gdy jednak prosiłem, aby mi na to pozwolił, Swami stanowczo odmawiał. W końcu, podczas obchodów Swoich urodzin w 2000 r., spojrzał na mnie i rzekł: „Co ty robisz? Jedną nogą stoisz tu, a drugą tam. Nadszedł czas, abyś wrócił”. W ciągu trzech miesięcy zrezygnowałem z posady ordynatora kardiochirurgii w Los Angeles. Nikt nie wierzył, że złożę rezygnację, ale zrobiłem to i zacząłem pracować ze Swamim.
      Moje życie zostało uporządkowane. Przez 9 miesięcy pracowałem w szpitalu, a 3 kolejne spędzałem z rodziną i jeździłem po świecie, odwiedzając przeważnie Ośrodki Sai. Swami podarował mi w szpitalu mieszkanie z trzema sypialniami. Ponieważ szpital leży 6 km od aszramu, zwykle podróżowałem na darszany autobusem lub ktoś mnie podwoził. Jednak coraz częściej dojazd stawał się dla mnie problemem, ponieważ zależałem od innych ludzi mających własne zobowiązania. Było to dla mnie zupełnie nowe doświadczenie, ponieważ w Stanach co trzy lata kupowałem nowe auto i mieliśmy 7 samochodów.
      Samochody zawsze były moją pasją. Moim faworytem był dwuosobowy, mały samochód sportowy, zrobiony ręcznie w ramach krótkiej serii w firmie Acura Car Company. Poza tym, że był niezwykłym samochodem sportowym, można go było również używać na co dzień, chociaż zawsze przyciągał uwagę. Jeden z trafnych opisów tego samochodu podkreślał, że nawet gdy parkuje, to wygląda tak, jak gdyby pędził z szybkością 96 km/godz. Mogło to mieć coś wspólnego z faktem, że jego nienaganny profil przypomina myśliwiec F-16. Przy jakiejś okazji rozpędziłem go do prędkości 257 km/godz. na prostym odcinku autostrady. Rozczarowałem się, ponieważ wynik był inny niż zakładałem – to nie adrenalina pompowała we mnie czystą ekstazę. Po prostu tak strasznie rozbolała mnie głowa, że zwolniłem do 96 km/godz. Pewnego słonecznego poranka wjeżdżając na szosę zobaczyłem kątem oka inne czerwone auto, Porsche, które również wjeżdżało na autostradę. Obydwa auta zaczęły instynktownie przyspieszać. Normalnie drugi samochód pokonałby mój, ale miałem nad nim podwójną przewagę – nie włączyłem klimatyzacji i miałem nie automatyczną skrzynię biegów. Dlatego byłem w stanie nadążyć za Porsche. Chociaż limit szybkości w tym miejscu wynosił 96 km/godz., to wkrótce przekroczyliśmy obaj 192 km/godz., a to dlatego, że oba auta mogły w ciągu 5,3 sek. osiągnąć prędkość 96,5 km/godz. Jeśli w Kalifornii złapią cię na szybkości 161 km/godz. natychmiast cię aresztują, zakuwają w kajdanki i odstawiają na komisariat. Wytaczają ci sprawę i zostajesz oskarżony o przestępstwo. Na dwa miesiące zabierają prawo jazdy. Gdy dostrzegłem patrol na autostradzie, z włączonymi syrenami i światłami, jechaliśmy z prędkością około 209 km/godz. To nas otrzeźwiło. Logistycznie, patrol mógł aresztować tylko jedną osobę. Tym razem Najwyższy Bóg stanął po mojej stronie. Ilekroć o tym myślę, to nawet teraz, po 20 latach, wciąż odczuwam wyrzuty sumienia i jest mi przykro z powodu tamtego drugiego faceta.
      Kilka lat temu Swami spojrzał na mnie i powiedział: „Mniej bagażu, większy komfort”. To wszystko, co powiedział, ale odebrałem Jego przekaz. W sierpniu 2000 r. po raz ostatni kupiłem samochód w Ameryce. Wciąż dobrze jeździ i nie spieszę się z zakupem nowego. Zwykle prenumerowałem kilka czasopism o samochodach. Teraz tego nie robię.
      Moje trudności z transportem w Puttaparthi trwały już od jakiegoś czasu, gdy pewnego dnia Swami zapytał, jak docieram ze szpitala na darszan. Wytłumaczyłem, że albo przyjeżdżam autobusem, albo ktoś mnie podwozi. Powiedziałem wtedy Swamiemu, że muszę kupić samochód, a Swami się ze mną nie zgodził. Wyjaśnił, że posiadanie samochodu będzie bardzo kłopotliwe, ponieważ samochód wymaga nieustannej konserwacji i napraw. Tłumaczyłem, jak trudno jest mi przemieszczać się pomiędzy szpitalem i aszramem. Po wysłuchaniu tego Swami oznajmił, że mi podaruje samochód. Podekscytowany, nie zadałem najważniejszego pytania – kiedy mi go da. Minął tydzień, minął miesiąc i nic się nie stało. Nagle pewnego dnia Swami zapytał, tak ogólnie, co u mnie słychać. Odpowiedziałem, że wszystko w porządku, ale wciąż mam kłopoty z przemieszczaniem się. Swami powiedział: „O, samochód dla ciebie. Tak, dam ci samochód”. Przez dzień czy dwa wciąż nic się nie działo. Ostatecznie Swami stwierdził: „Tak, czwartek będzie dobrym dniem na podarowanie ci samochodu”. Wezwał Swojego kierowcę Padmanabhana i polecił mu upewnić się, czy samochód jest umyty i ma w baku benzynę. Potem miał mi go dać. Następnie coś jeszcze do niego powiedział, ale nie usłyszałem co. To kolejna niepowtarzalna cecha Swamiego. Posiada umiejętność rozmawiania z osobą siedzącą tuż obok ciebie, ale nikt inny poza tą osobą nie słyszy z tej rozmowy ani słowa.
      Zaszumiało w aszramie i rozniosła się plotka, że Swami daje mi Zen, piękne małe sportowe auto, które naprawdę polubię oraz że już je dla mnie szykują. W środę wieczorem Swami polecił mi odebrać auto od Padmanabhana o 700 rano następnego dnia. O reszcie poinformował mnie Padmanbhan, umawiając się ze mną o 630 przy wejściu do Poornachandry. W czwartek rano byłem pierwszym pasażerem autobusu jadącego do aszramu, który odjeżdżał sprzed szpitala o 600. Byłem podekscytowany. Wysiadłem z niego i udałem się na tyły Poornachandry, gdzie garażują wszystkie samochody. Padmanabhan już tam był. Myślałem, że zabierze mnie do garażu, gdzie stoją auta Swamiego, ale zamiast tego zaprowadził mnie do zaparkowanego na zewnętrz starego vana (mikrobusa) i powiedział: „Proszę, to pana samochód”. Odpowiedziałem: „Padmanabhanie, to nie jest Zen”. Odrzekł: „Nie Zen, ale pana samochód”. Wyjaśniłem, że to van, a nie auto. Wtedy postawił sprawę bardzo jasno: „Właśnie ten pan dostał”. Potem jeden z chłopców, którzy towarzyszyli Swamiemu podczas darszanu, zapytał mnie o co chodzi. Wyjaśniłem, że Swami powiedział, że da mi samochód, a Padmanabhan tłumaczy mi, że ten van jest moim samochodem. Chłopiec bardzo taktownie wyjaśnił, że czerwony van jest właśnie tym samochodem, który otrzymałem, a potem dodał, że wie o tym nawet sekretarz. Zasugerował, abym go wypróbował. Niechętnie do niego wsiadłem. Może zainteresuje was taki opis: tam, gdzie powinny być głośniki była pusta przestrzeń. W pewnym sensie miał siedzenia, ale niezupełnie na swoich miejscach! Powiedziałem Padmanabhanowi, że od 30 lat nie jeździłem po Indiach i zapytałem, czy nie miałby nic przeciwko temu, aby usiąść obok mnie i objechać blok. Chętnie się zgodził. Potem zapytał, czym się poruszałem w Ameryce. Samochód, którym jeździłem w Ameryce był ostatnią rzeczą o jakiej chciałem w tym momencie myśleć. Wciąż byłem zaskoczony starym czerwonym mikrobusem, w którym się właśnie znalazłem. Zacisnąłem zęby i powiedziałem, że jeździłem Mercedesem Benz ML 55 AMG z limitowanej edycji, który miał 8 cylindrów, moc 365 koni mechanicznych i rozpędzał się w 6,5 sekundy do prędkości 100 km/godz. Dając w ten sposób upust swojej frustracji, poczułem się odrobinę lepiej i zacząłem prowadzić czerwonego vana. Byłem bardzo zaskoczony widząc, jak dobrze mi się nim jedzie. Po kilku minutach Padmanabhan powiedział: „Proszę pana, jest prawie za kwadrans siódma. Chcę wysiąść, bo może potrzebować mnie Swami”.
      Zaparkowałem czerwonego vana obok świątyni Ganeszy i udałem się na darszan. Byłem bardzo rozczarowany. Naprawdę zirytowany. W tamtych czasach Swami przyjeżdżał do świątyni wózkiem golfowym. Zwykle wózek zatrzymywał się dokładnie na wprost mnie, a ponieważ po drugiej stronie nikogo nie było, to Swami nie miał innego wyjścia, jak tylko na mnie spojrzeć. Byłem naprawdę zły. Swami pojawił się na darszanie, ale tamtego dnia postanowił mnie omijać. Nawet na mnie nie spojrzał. Patrzył w przeciwnym kierunku, chociaż nikt tam nie siedział. Skierował się w drugą stronę i wysiadł z wózka golfowego. Około ósmej musiałem wyjść, aby zdążyć do szpitala. Czułem się straszliwie zawiedziony, a nie miałem okazji porozmawiać o tym ze Swamim.
      Znowu van mnie zaskoczył, jechał bardzo dobrze. Zatrzymywał się kiedy tego chciałem, skręcał kiedy zmieniałem kierunek. Podjechałem pod szpital i wszedłem do środka. Pierwszą osobą, którą spotkałem, był kierowca dr. Safaji, naszego ordynatora. Powiedział: „Proszę pana, dostał pan 1008? Swami nie dałby jej nikomu. Nie dostał jej nawet pan dyrektor. To był pierwszy samochód jaki wyprodukowała firma Maruti i dostał go Swami”. Oczywiście nic o tym nie wiedziałem. Dla mnie był gratem. Wprawdzie jeździł dobrze, ale nie miał głośników, właściwie nic nie miał. Kiedy przeszedłem kawałek dalej, pogratulował mi kierowca dr. Bhatta: „Jeździ pan czerwonym vanem Maruti? Próbowaliśmy go dostać dla dr. Bhatta, ale Swami się na to nie zgodził”. Nic z tego nie miało na mnie wpływu i wciąż byłem wściekły. Wszedłem na górę i Rawi – specjalista monitorujący płucoserce – pogratulował mi otrzymania vana Maruti, naśladując w tym innych. Nie mogąc się powstrzymać, powiedziałem: „O czym ty mówisz, Rawi, jak mogę jeździć tym vanem?”. Rawi odpowiedział: „Proszę pana, tym vanem przez 8 lat jeździł Radakriszna”. Radakriszna był jednym z chłopców, którzy kiedyś mieszkali ze Swamim. Rawi zasugerował mi, abym napisał krótki liścik i podziękował Swamiemu za vana.
      Powoli zaczynałem rozumieć, że podarowanie mi czerwonego vana było prawdziwym przywilejem i że van ma fantastyczną historię. Zeszła z niego farba z jednej strony i musiałem przykryć fotel, żeby móc na nim siedzieć, ale silnik był w doskonałym stanie. To była wspaniała maszyna. Tego popołudnia, kiedy Swami przyjechał na darszan, zatrzymał się z uśmiechem na wprost mnie. Do tego czasu zdążyłem już napisać do Niego list z podziękowaniami. Swami wyciągnął ręką i wziął go ode mnie. Powiedziałem Swamiemu, że jestem bardzo szczęśliwy. Mówiłem poważnie, naprawdę. Później tego samego roku, kiedy wracałem do Los Angeles, Swami był bardzo łaskawy i zobaczył się ze mną przed wyjazdem. Nasza rozmowa wyglądała tak:
Swami: Wszystko w porządku?
Ja: Tak, jestem bardzo szczęśliwy, ale…
Swami: Ale co?
Ja: Swami, robi się bardzo gorąco, a w vanie nie ma klimatyzacji.
Swami: Czy nie wiesz, że w tym vanie nie można jej założyć?
Ja: Wiem, Swami.
Swami: Dam ci samochód z klimatyzacją.
      Oddałem vana i poleciałem do Los Angeles. Po powrocie do Puttaparthi znowu nie miałem czym jeździć. Któregoś dnia Swami zapytał, czy coś mnie gnębi. Odpowiedziałem, że wciąż nie mam samochodu. Powiedział, abym się nie martwił. Wezwał mnie na interview razem z Padmanabhanem i wyjawił, że mój samochód przyjedzie z Bangalore. Przekaże mi go w przyszłym tygodniu. W następnym tygodniu ponownie wezwał nas obu i polecił Padmanabhanowi, aby po sprawdzeniu czy jest gotowy i ma benzynę w baku, oddać mi Zena. Padmanabhan wyjawił mi wtedy, że tydzień temu, moje auto było na przeglądzie w Bangalore. Jest wspaniałe i ma klimatyzację!
      Każda z przygód przeżytych ze Swamim przekazywała mi bezcenną lekcję i pomagała w wewnętrznej podróży. Dla mnie najważniejszą rzeczą było uświadomienie sobie, że nikt z nas nie jest aż tak doskonały, żeby nie można było go ulepszyć i że powinniśmy zachowywać nieustanną czujność w odkrywaniu własnych pomyłek, by krok po kroku, każdego dnia, stawać się coraz lepsi. Kiedy Swami podarował mi vana, powinienem być bardzo szczęśliwy, nie tylko dlatego, że uwolnił mnie od codziennej troski o transport, ale również z tego powodu, że podarował mi go osobiście. Powinienem odczuwać wdzięczność, lecz zamiast tego byłem wściekły. Miałem ochotę zapytać Go wprost, dlaczego obiecując mi samochód, dał mi starego, zardzewiałego mikrobusa. Byłem do tego stopnia głupi, że gdyby tamtego ranka Swami spojrzał na mnie, zrobiłbym to. Patrząc wstecz po raz kolejny uświadamiam sobie, że wszystkie działania Swamiego służą określonym celom, bez względu na to jak bardzo wydają się nam przypadkowe. Tamtego ranka Swami zmienił Swoje codzienne zwyczaje i nie zaparkował wózka golfowego na werandzie. W ten sposób mnie zignorował, chcąc mieć pewność, że nie zrobię z siebie kompletnego głupca. Zawsze zostawia nam miejsce na naukę. Mówię sobie, że jest jeszcze tak wiele do poprawienia. Kiedy Swami dawał mi vana, powinienem przyjąć go bez wahania, wiedząc, że to dla mnie najodpowiedniejszy pojazd. Powinienem być szczęśliwy, z wdzięcznością go zaakceptować i jeździć nim. Ale nie, myślałem że wiem lepiej i podważałem osąd Swamiego. Chociaż Swami ostatecznie podarował mi małego sportowego Zena, przeprowadził mnie najpierw przez historię z vanem, co uświadomiło mi moją niedoskonałość i zapewniło mi okazję do uczenia się poprzez błędy. Gdyby dał mi Zena od razu, to niczego bym się nie nauczył. To była bardzo cenna, ważna lekcja, a ja byłem głupcem. To smutne, że po upływie tych wszystkich lat wciąż nie zdawałem sobie sprawy, że decyzje Swamiego są zawsze poprawne. Ale się uczę i takie incydenty zdarzają się coraz rzadziej. Jednak, aby wynieść z tych lekcji prawdziwą naukę, musimy mieć zapał i chęci, aby przeanalizować sytuację, zrozumieć ją i ostatecznie spojrzeć na nią z pewniej perspektywy, zamiast wściekać się i nie zrozumieć sedna sprawy.
      Jeździłem Zenem do końca roku, a potem, przed powrotem do Stanów, zwróciłem go Babie. Kiedy w czerwcu przyjechałem do Indii, Swami był w Brindawanie. Zamierzałem zostać w Whitefield tak długo, jak długo zatrzyma się tam Sai Baba. Jak zwykle zapytał mnie kiedy przyjechałem. Gdy wzajemne uprzejmości dobiegły końca, oznajmił, że powinienem zacząć pracę już następnego dnia. Powiedział także, że mój samochód jest w Brindawanie i że powie Padmanabhanowi aby oddał mi go wieczorem, skoro następnego dnia rano mam udać się do Puttaparthi. Tamtego popołudnia poszedłem do Padmanabhana po auto. W tym momencie Swami znajdował się w Ramesh Hall’u na popołudniowym darszanie. Padmanabhan oświadczył, że nie wyda mi samochodu, ponieważ nie otrzymał od Swamiego żadnych wskazówek w tej sprawie. Wyjaśniłem, że Swami osobiście polecił mi go zabrać i pojechać nim do Puttaparthi. Pozostał niewzruszony. Odrzekł, że nie może uwierzyć mi na słowo. Zasugerowałem rozmowę z Satjadżitem, który wie zawsze o wszystkim. Gdy to mówiłem, zobaczyliśmy Satjadżita zbiegającego po schodach. Oznajmiłem mu, że Swami polecił mi wziąć Zena, aby następnego dnia móc wrócić do pracy. Satjadżit bardzo przepraszał i przyznał, że Swami polecił mu rano, aby dać mi samochód, ale niestety, zapomniał o tym powiadomić Padmanabhanowi. Nic nie umyka uwadze Swamiego. Powiedział Satjadżitowi, że mogę wziąć samochód i pojechać nim do Puttaparthi, lecz Satjadżit, będąc człowiekiem, zapomniał o tym. Bóg nie zapomina niczego.
      Spędzałem teraz coraz więcej czasu w Super Specjalistycznym Szpitalu w Whitefield, bo byłem tam najbardziej potrzebny. Skończyło się na tym, że często się przemieszczałem pomiędzy Puttaparthi a Whitefield. Chociaż Zen był pięknym samochodem, nie czułem się w nim komfortowo, ponieważ był mały, a na autostradach są szaleni kierowcy. Każda z ciężarówek mogła na mnie najechać. Tak mogło się to skończyć. Oczywiście Swami wiedział o tym lepiej niż ktokolwiek inny. Pewnego dnia zapytał jak sprawuje się moje auto i jak sobie z nim radzę. Wyjaśniłem, że dojeżdżam regularnie do Bangalore lecz na autostradzie czuję się w nim niepewnie. Swami natychmiast powiedział, że dostanę większe. Odpowiedziałem: „Wspaniale, Swami”. Potem zadałem pytanie: „Swami, czy to będzie Twój wybór czy mój?”. Doświadczenie nauczyło mnie od razu wyjaśniać Jego zalecenia, bo inaczej następnego dnia mógłby powiedzieć: „Zwariowałeś? Jaki masz samochód?”. Spojrzał na mnie i zgodził się mój wybór. Dał mi słowo, że dostanę tak duży samochód jak zechcę.  
      Piękno planów Swamiego polega na tym, że to, co uważamy za odosobnione zdarzenie, zawsze tworzy z innymi zdarzeniami kompletny obraz. W tym wypadku miałem dom w Chennai, którym zajmował się mój brat. Byłem już tym zmęczony, więc kilka miesięcy temu powiedziałem Swamiemu, że chcę go sprzedać. Swami zgodził się ze mną. Sprzedał go mój brat i poinformował o tym Sai Babę. Nie uwierzycie o co następnie zapytał mnie Swami: „Za ile go sprzedałeś?”. To była bardzo dobra cena i podałem Mu ją. Swami jest najlepszym biznesmenem na tej planecie. Udzielając mi pozwolenia na kupno nowego auta wiedział już, że dysponuję pieniędzmi ze sprzedaży mieszkania. Oto jak, dzięki Niemu, cała układanka zawsze dobrze pasuje.
      Postanowiłem kupić Hondę CRV. Testowałem takie auto w Bangalore i dobrze mi się jeździło. Moi przyjaciele, którzy prowadzili w tej sprawie negocjacje, zapytali, w jakim ma być kolorze. Powiedziałem im, że w domu w Los Angeles mam dwa auta i oba są zielone. Zielony to mój ulubiony kolor, więc Honda też powinna być zielona. Zaczęli się śmiać ze mnie jak z kogoś, kto o niczym nie wie. Zapytali: „Proszę pana, czy kiedykolwiek widział pan w Indiach zielony samochód?”. Odpowiedziałem: „Chyba nie”. „Czy pan wie jaką barwę ma pakistańska flaga? Jest zielona. Oliwkowo-zielony mógłby wyglądać ładnie, ale to niemożliwe”. Wobec tego zdecydowałem się na bordo i zadzwoniłem do sprzedawcy. Chciał wiedzieć, kiedy ma mi dostarczyć auto. Była niedziela, więc powiedziałem, że chciałbym je dostać w czwartek. Sprzedawca wyjaśnił, że auto jest w Bombaju i przywiozą je do Bangalore ciężarówką. Nie sądzi jednak, aby mogło dotrzeć do mnie w takim krótkim czasie. Mimo to spróbuje. Zadzwonił do mnie jeszcze raz w poniedziałek wieczorem informując, że wszystko jest gotowe i auto jest już na ciężarówce. Z pewnością jednak nie znajdzie się na miejscu do czwartku. Powiedziałem, że dam kierowcy tysiąc rupii, jeśli poświęci na to kilka dodatkowych godzin. To przyciągnęło jego uwagę! Powiedział, że będę miał samochód w czwartek. W środę wieczorem przyszedł spotkać się ze mną kierownik handlowy firmy, aby uzupełnić papiery i odebrać czek. Był zadowolony, że wszystko jest w porządku. Powiedział, że samochód będzie do odbioru w czwartek po południu. Następnego ranka, gdy przygotowywałem się do wejścia na salę operacyjną, zadzwonił menadżer i oznajmił, że mój czek jest niedobry. Powiedziałem: „Zwariował pan? Wysłał pan do mnie kierownika handlowego, a on oglądał czek”. Manadżer wyjaśnił, że moje konto znajduje się w Indian Overseas Bank w Chennai i miną dwa tygodnie, zanim operacja transferu pieniędzy z Chennai do Bangalore zostanie sfinalizowana. To było niewiarygodne. Bangalore od Chennai dzieli jedynie 320 km. Jakim cudem przekaz gotówki z banku do banku miałby trwać dwa tygodnie? Menadżer nawet nie drgnął i powiedział, że nie dostanę samochodu dopóki nie zostanie wyjaśniona sprawa z czekiem. Miałem teraz prawdziwy powód do zmartwienia i zapytałem dlaczego jego kierownik handlowy nie powiedział mi tego od razu. Odpowiedział bezczelnie, że kierownik handlowy nie zna się na tych sprawach. Nagle przypomniałem sobie, że zięć mojego brata pracuje w Indian Overseas Bank. Zadzwoniłem do brata i wyjaśniłem mu swoją sytuację. Przesłanie trzech czeków z banku do sprzedawcy Hondy zabrało zięciowi mojego brata dokładnie dwie minuty. Natychmiast zadzwonili do mnie, że dostali pieniądze i że jeszcze tego samego wieczoru mogę odebrać swoje auto. W końcu je miałem. Nie był to Mercedes ML 55, ale i tak było piękne.
      Najbardziej teraz pragnąłem, aby Swami je pobłogosławił. W piątek pracowałem, więc do Puttaparthi udałem się w sobotę. Kiedy Swami przyszedł na darszan, powiedziałem Mu o samochodzie. Ku mojej wielkiej radości Swami zgodził się pobłogosławić go następnego dnia. Nie byłem pewien, co powinienem zrobić i poprosiłem Padmanabhana o radę. On rzekł uspokajająco, abym się nie martwił. Zasugerował przyprowadzić auto do sali Poornachandra, a on zatroszczy się o resztę. Następnego ranka była niedziela. Podjechałem do świątyni o 630. Padmanabhan dokładnie je umył, od dachu po opony, a potem przystroił piękną girlandą. Przygotował też talerz z limonkami i orzechami kokosowymi. Zapytałem skąd wie, co trzeba robić. Odrzekł, że trzy lata temu Swami błogosławił inny samochód i stąd wie jak należy postąpić. Siedziałem, czekając na Swamiego. Robiło się późno, minęła 1030, jedenasta i pojąłem w końcu, że Swami nie przyjdzie na darszan. Rozczarowany pomyślałem: „Tak wygląda jutro Swamiego”. Z Yajur Mandiru wyszedł Czakrawarthi i jestem pewny, że było mu mnie żal. Powiedział, że zorganizuje mi dojazd do szpitala i abym zostawił tutaj swój samochód. Powiedział, że ma nadzieję, że Swami pobłogosławi go po południu. Byłem mu wdzięczny za tę iskierkę nadziei i chętne się na wszystko zgodziłem.
      Padmanabhan był jak zawsze bardzo pomocny i zaofiarował, że położy girlandę w chłodnym miejscu, aby nie zwiędła. O 1430 ponownie czekałem przed Yajur Mandirem. Minęło wpół do trzeciej, trzecia i ani śladu Swamiego. Zacząłem się niepokoić, ponieważ od 1630 zaczyna się niedzielny rahukalam, czas niepomyślny dla nowych przedsięwzięć. Swami niczego nie robi pomiędzy 1630 a 1800. Słońce ostro prażyło, a ja siedziałem tam modląc się i zachowując nadzieję. Nagle o 1545 przekazano mi informację, że Swami pobłogosławi mój samochód. Padmanabhan zdążył mi wytłumaczyć, że muszę podjechać samochodem do bocznego wejścia Yajur Mandiru, w pobliżu stupy Sarva Dharmy i tam zaparkować. Powiedział, że Swami wyjdzie bocznymi drzwiami i pobłogosławi je. Wciąż było strasznie gorąco i promienie słoneczne padały prosto na nas. Martwiłem się, że Swami wyjdzie na taki upał, tylko po to, aby popatrzeć na samochód. W końcu przestałem się martwić. To było Jego przedstawienie, to On przyrzekł, że go pobłogosławi. To wszystko, czego chciałem. Powoli podjechałem do bocznego wejścia, zaparkowałem i czekałem. W ciągu następnych 5 min niebo zaciągnęło się chmurami i zapanował miły chłód. Otworzyły się boczne drzwi, w których pokazał się na wózku Swami. Obok niego stał Satjadżit. Z radością podbiegłem do Bhagawana, pokłoniłem Mu się do stóp i wręczyłem Mu kluczyki do auta. Satjadżit powiedział Swamiemu, że może otworzyć i zamknąć drzwi samochodu z miejsca, w którym siedzi. Swami odrzekł: „Czy to tak”. Wziął do ręki kluczyki i zaczął się nimi bawić. Potem polecił mi podjechać trochę bliżej. Rozbili orzech kokosowy przed autem i byłem gotowy ruszyć, kiedy Swami powiedział: „Stop”. Zastanawiałem się, co się stało. Swami wezwał Padmanabhana i kazał mu rozbić jeszcze jeden kokos za autem. Padmanabhan to uczynił, a potem położyli cztery limonki przed każdą oponą. Pojechałem w kółko i zatrzymałem się, aby Swami mógł go zobaczyć. Powiedział: „Oh, to miłe”. W międzyczasie Padmanabhan, który wie wszystko o samochodach, otworzył wszystkie drzwi mojego auta, włączając te od bagażnika. Swami zaczął oglądać i powiedział: „Padmanabhan, dlaczego samochód Choudary’iego jest taki wysoki, a nasz taki niski?”. Padmanabhan odpowiedział, że ja mam samochód sportowy. Dlatego jest wyższy. Zapytałem: „Swami, czy mogę Cię zabrać na przejażdżkę?”. Swami roześmiał się i odpowiedział: „Normalnie bym pojechał, ale wiesz, że fotelik samochodowy jest inny niż Mój. Ciesz się samochodem”.
      Ta cała historia z samochodami i decyzjami Swamiego co do tego, jaki samochód powinienem prowadzić na każdym z etapów, rozgrywała się w ciągu trzech lat. Na początku, gdy po raz pierwszy zacząłem myśleć o kupnie auta w Indiach, nie miałem pojęcia jak się tutaj jeździ ani jaki samochód najlepiej zaspokoi moje potrzeby. Najpierw musiałem nauczyć się jeździć po tutejszych drogach i autostradach. Do tego celu niewątpliwie najlepiej służył mi van. Kiedy się z nim oswoiłem, przerobiłem lekcję, dostałem Zena, a potem CRV. To po prostu oszałamiające, że mamy Awatara, który przeprowadza nas przez ten kołowrót zdarzeń w jedną i w drugą stronę, w górę i w dół, aby przekazać na każdym etapie bezcenną, głęboką duchową lekcję w najpraktyczniejszy i najbardziej zrozumiały dla nas sposób.

Lekcje pokory

      Byłem przekonany, że mówię doskonałym angielskim i często zastanawiałem się, czy Swami, wybierając tłumaczy Swoich wystąpień, zdaje sobie sprawę z tego faktu. Bardzo się dziwiłem, dlaczego nigdy nie poprosił mnie o przetłumaczenie dyskursów.
      Swami odwiedził Super Specjalistyczny Szpital w Puttaparthi w dziesiątą rocznicę jego otwarcia. Wokół Swamiego zebrał się cały personel szpitala, powtarzając bezlitośnie: „Swami, przemówienie”. W końcu Swami powiedział: „Nie ma tłumacza”. Byłem gotowy podskoczyć w górę i krzyknąć: „Swami, jestem tutaj”. Całkowicie unikał nawet patrzenia na mnie i wybrał administratora. Administrator wykonał dobrze swoje zadanie, ale ja wciąż trwałem w niezachwianym przekonaniu, że zrobiłbym to fenomenalnie.
      W końcu, pewnego dnia, dostałem ku temu okazję. W styczniu 2002 r. Swami był w Whitefield i bardzo pragnęliśmy, aby odwiedził nasz szpital. Dr Safaya i ja weszliśmy do Trayee i stanęliśmy po obu stronach drzwi do pokoju audiencyjnego, mając nadzieję że będziemy mieli okazję zaprosić Bhagawana. Staliśmy tam pół godziny, ale Swami całkowicie nas ignorował. W końcu podszedł do nas i zapytał co tu robimy. Dr Safaya wyjaśnił, że przygotowaliśmy wszystko, aby odwiedził szpital popołuniu. Swami wyjaśnił, że nie może przyjechać, ponieważ jest bardzo zajęty. Oczywiście, ani dr Safaya ani ja nie mieliśmy zamiaru się poddać i dotąd Go błagaliśmy, aż ustąpił i zgodził się przyjechać o 1500. Byliśmy bardzo szczęśliwi.
      W szpitalu załoga zastanawiała się, czy Swami wygłosi przemówienie i kogo wyznaczy na tłumacza. Sądziliśmy, że nie mamy powodu do zmartwienia, ponieważ Swami zawsze zabiera ze Sobą Narasimhę Murthy, który będzie mógł tłumaczyć. Mając do czynienia ze Swamim nie możemy oczywiście przewidzieć nadchodzących zdarzeń. Kiedy Swami dotarł o 1500 do szpitala, to okazało się, że nie zabrał ze Sobą Narasimhę Murthy. Wszedł do sali konferencyjnej, wypełnionej po brzegi. Był bardzo szczęśliwy i rozmawiał ze wszystkimi. Spontanicznie zaczęto domagać się przemówienia. Swami rozejrzał się po sali i stwierdził, że nie ma tłumacza. Z jakiegoś nieznanego mi powodu dr Safaya rzekł: „Swami, jest tutaj Choudary, on będzie dla Ciebie tłumaczył”. Swami spojrzał na mnie i spytał, czy temu podołam. Z całej siły starałem się powstrzymać od skakania w górę i w dół i mówienia, że uważam się za najlepszego tłumacza i wykonam znakomitą pracę. Zamiast tego odpowiedziałem skromnie, że z Jego błogosławieństwem będę w stanie tłumaczyć. Swami się zgodził. Na podium przygotowaliśmy dla Niego stół z dwoma mikrofonami oraz podium z mikrofonem dla mnie. Wszedłem beztrosko na podium i stanąłem tam z opuszczonymi rękami, zupełnie na luzie. Wiecie, że w westernach, na chwilę przed oddaniem strzału, bohater jest zupełnie zrelaksowany. Jego ręce zwisają swobodnie po bokach i otacza go aura nonszalancji. Tak właśnie tam stałem, gotowy oszołomić słuchaczy umiejętnością tłumaczenia. Swami zawsze rozpoczyna dyskursy wierszem w telugu. Nigdy nie słyszałem, aby zaczął inaczej. Jednak tym razem rozpoczął wierszem w sanskrycie. Skończył mówić i spojrzał na mnie, abym zaczął tłumaczyć. Byłem upokorzony, bo nie znałem sanskrytu! Patrzyłem w ziemię mając nadzieję, że się rozstąpi i wchłonie mnie. Nic innego nie mogłem zrobić. Byłem zakłopotany. Swami zaczął się śmiać i wszyscy zaczęli się śmiać. W końcu ja też się roześmiałem, wydawało się to najlepszą opcją. Potem, zauważcie wielkoduszność Swamiego, powtórzył ten sam wiersz w telugu, abym mógł go przetłumaczyć. Przez następne 55 minut wygłaszał dyskurs w szybkim tempie. Tłumaczyłem, a Swami poprawił mnie kilka razy, jak zawsze to robi, nawet gdy tłumaczem jest Anil Kumar. Wracając, Swami powiedział do Srinivasa, że zrobiłem to naprawdę dobrze. Byłem bardzo szczęśliwy. Następnego ranka podczas darszanu Swami podszedł do mnie, zmaterializował wibhuti i powiedział, że doskonale tłumaczyłem.
      Interesujące jest to, że opowieść nie kończy się na tym. Wystąpienie Swamiego zarejestrowano na taśmie i wręczono mi je. Trzy miesiące później, jadąc ulicami Los Angeles, zobaczyłem tę taśmę w samochodzie i pomyślałem: „Posłucham”. Wierzcie mi, na pewno nie tłumaczyłem tego samodzielnie. To nie jest możliwe, po prostu niemożliwe. Aby móc tłumaczyć dla Swamiego, trzeba czegoś więcej, niż tylko umiejętności mówienia w telugu. Poza wszystkim innym, Swami posługuje się bardzo złożonymi słowami. Moim ojczystym językiem jest telugu, ale w 1968 r. przenieśliśmy się do Stanów i od tej pory mój kontakt z tym językiem był bardzo ograniczony. Dopóki żyła moja mama, pisałem do niej co pół roku list w telugu składający się z trzech lub czterech linijek. W ciągu ostatnich 10 lat praktycznie posługiwałem się tym językiem jedynie wtedy, gdy rozmawiałem ze Swamim lub wysyłałem Mu krótką notatkę. Jeśli porównamy moje możliwości z możliwościami kogoś tak utalentowanego jak Anil Kumar, to zgodzicie się, że nie byłem na to gotowy. Kiedy Anil Kumar tłumaczy dla Swamiego, jest dobrze przygotowany. Ma pod ręką notes i pióro i jest całkowicie skoncentrowany. Nie dojrzałem do tej roli. Byłem wyposażony jedynie w mocne przekonanie, że jestem najlepszym tłumaczem w mieście! Nawet teraz, gdy moja głowa zaczyna trochę puchnąć, słucham tej taśmy. To mnie natychmiast osadza na właściwym miejscu. Wierzę, że cały ten dramat został wystawiony po to, aby mi uświadomić, że tak, potrafię mówić po angielsku i w telugu, ale tłumaczenie Swamiego wymaga mnóstwa innych umiejętności, których mi brakuje. W tym czasie zacząłem właśnie pracę w Super Specjalistycznym Szpitalu w Whitefield i znało mnie bardzo niewiele osób. Byłoby bardzo upokarzające, gdybym zrobił z siebie kompletnego głupca przed obcymi ludźmi. Oto jak Swami niszczy nasze ego, nie czyniąc tego w zbyt bolesny sposób.
      Oto kilka kolejnych incydentów o tym, jak Swami w bardzo prosty, a jednocześnie niezmiernie efektywny sposób zmusił mnie do uświadomienia sobie, że w Jego towarzystwie nie ma absolutnie miejsca na fałszywą dumę i ego. Po otwarciu szpitala Super Specjalistycznego w Whitefield, chłopcy Swamiego przygotowali wystawę poświęconą zdrowiu. Wykonali kilka pięknych plakatów pokazujących różne aspekty zdrowia, takie jak zdrowe serce i chore serce. Przejrzałem je wszystkie co najmniej trzy lub cztery razy. Swami przyszedł obejrzeć wystawę, spojrzał na pierwszy plakat i powiedział: „To nie jest normalna klatka piersiowa”. Pomyślałem: „O czym On mówi?”. Wtedy Swami rzekł: „Wiesz, że serce nie zajmuje całej klatki piersiowej. Zajmuje kilka cm w środku, bo inaczej musiałbyś je nazwać wielkim sercem”. Ponownie spojrzałem na plakat i oczywiście – Swami miał rację. Serce na plakacie nie było normalnym sercem. Czułem się jak kompletny idiota. Sprawdzałem plakaty kilka razy, a nie wychwyciłem tego błędu! Swami niewątpliwie wiedział, że tylko ja je sprawdzałem. Czując się bardzo zawstydzony, starałem się dyskretnie wycofać! Oto jak Swami sprowadza nas na ziemię.
     W tym samym duchu Swami poprosił mnie o zbadanie osiemdziesięcioletniego staruszka. Poinformował, że ten człowiek jest bardzo zdrowy, a mimo to chciałby, abym go zbadał. Zabrałem tego pana do szpitala i przeprowadziłem badania. Tego samego wieczoru Swami zapytał o pacjenta. Powiedziałem: „Swami, wszystko jest w porządku, ale…”. Swami odrzekł: „Żadnych »jeśli« i »ale«”. I odszedł. Trzy dni później, kiedy siedziałem na darszanie, Swami podszedł do mnie i rzekł: „Ale?”. Zajęło mi trochę czasu uświadomienie sobie, że Swami kontynuuje naszą ostatnią rozmowę w miejscu gdzie ją przerwał. Odrzekłem: „Swami, ma podwyższone ciśnienie krwi”. „Ma trochę podwyższone ciśnienie krwi? Jakie ono jest?”, zapytał Swami. „140/80”. Swami zapytał bez wahania: „Co z ciebie za lekarz? Ile on ma lat?”. „Swami, ma 80 lat”. „Czy ludzie osiemdziesięcioletni nie mają trochę podwyższonego ciśnienia?” – zabrzmiała prosta odpowiedź Swamiego. Mając codziennie do czynienia z tak skrupulatną kontrolą, szybko zdałem sobie sprawę kim On jest, i jak bardzo byłem mały.
- tłum. J.C. 

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.