Życie jest szansą… Skorzystaj z niej! - cz.1

Mój Swami i ja
Dr Choudary Voleti

   Życie jest szansą ofiarowaną każdemu z nas w momencie narodzin. Nawet w ciągu jednego życia każdy z nas dysponuje wystarczającym potencjałem, aby połączyć się z Bogiem. To od nas zależy, czy pozwolimy, aby ta szansa wymknęła nam się z rąk i pozostaniemy w niespokojnym cyklu narodzin i śmierci, czy też skorzystamy z tej najcenniejszej okazji i osiągniemy Boskość.

Moim świętym mężem jest Awatar Bhagawan Śri Sathya Sai Baba

   Pierwsza książka jaką napisałem została zatytułowana Moim świętym mężem jest Awatar Bhagawan Śri Sathya Sai Baba. Kiedy ją wydrukowano zapragnąłem, aby pobłogosławił ją Swami i aby trawiła do rąk czytelników w dzień Guru Purnima. Pewien długoletni wielbiciel Sai powiedział mi, że dziewiątka jest ulubionym numerem Swamiego, więc postanowiłem zaprezentować Mu dziewięć egzemplarzy swojej książki. Znalezienie w Puttaparthi ładnego papieru pakowego i wstążki okazało się prawdziwym wyzwaniem, ale ostatecznie znalazłem i owinąłem swoje dziewięć książek. Kolejną przeszkodą było zwrócenie na siebie uwagi podczas święta Guru Purnima, kiedy Sai Baba miał bardzo dużo zajęć. Jak zawsze Swami był bardzo łaskawy. Podszedł do mnie, osobiście rozpakował książki i pobłogosławił je. Dodał do tego komentarz, że chirurdzy zawiązują bardzo mocny węzeł. Odpowiedziałem, że zrobiłem bardzo luźny węzeł. Oczywiście rozplątał go w jednej chwili. Myślę, że ta pogawędka była po prostu po to, abym się odrobinę uspokoił, ponieważ byłem bardzo zdenerwowany i jednocześnie ogromnie dumy. Nie mogłem uwierzyć, że Swami błogosławi moją książkę podczas Guru Purnima i było widać, że drżę. Wisienką na cieście był podpis Swamiego na pierwszym egzemplarzu. To doświadczenie było nadzwyczajne i będę je cenił do końca życia.
  Trzy dni później miałem opuścić Puttaparthi i wrócić do Ameryki w towarzystwie anestezjologa kardiologicznego i jego żony, którzy ze mną przyjechali. Bez względu na to kiedy wyjeżdżałem z Puttaparthi, zawsze brałem udział w „grze w czekanie”. Tak nazywam oczekiwanie w głębokiej niepewności czy Swami zobaczy się ze mną zanim wyjadę, czy też nie. Tym razem było tak samo. Gra rozpoczęła się w momencie, gdy Swami zapytał mnie, kiedy zamierzam wyjechać. Odpowiedziałem: „Swami, wyjeżdżamy pojutrze”. Swami odparł: „Aha, pojutrze. Dobrze”. W dniu w którym wyjeżdżaliśmy zapytał ponownie: „Kiedy wyjeżdżasz?”. Odpowiedziałem: „Wyjeżdżam dzisiaj po południu, Swami”. Swami rzekł: „O, po południu. W porządku. Zobaczę się z tobą”. W tym czasie samoloty [do Stanów] odlatywały z Bangalore około północy, więc musieliśmy wyjechać najpóźniej o siódmej wieczorem. Tamtego popołudnia braliśmy udział w darszanie naprawdę podekscytowani. Nagle nadeszło trzydziestu Włochów i usiadło przed nami na werandzie. Mój dobry nastrój natychmiast się popsuł. Pomyślałem: „Oto odchodzi nasze interview”. Swami podszedł do nas z pięknym uśmiechem i zapytał raz jeszcze kiedy wyjeżdżamy. Odrzekłem: „Tego popołudnia, Swami”. Swami skwitował: „Tego popołudnia, bardzo dobrze”. Osobiście nie widziałem w tej sytuacji nic „bardzo dobrego”. Przed nami było trzydziestu Włochów. Nie mieliśmy szansy na intymną rozmowę. Wtedy Swami podszedł do mnie i powiedział konspiracyjnym szeptem w telugu: „Pozwól, że najpierw zobaczę się z tymi Włochami, a potem z wami”. Doprawdy, Swami jest wielkim psotnikiem!  Pomyślałem z sarkazmem: „O tak, na pewno zobaczy się z trzydziestoma Włochami, a potem z nami”. 
    Czekałem więc na zewnątrz z anestezjologiem i jego żoną, gdy trzydziestu Włochów było w środku. Nagle podszedł do mnie jakiś pan i poinformował, że z aśramowej księgarni wycofano moje książki i nie będą już tutaj sprzedawane. Byłem naprawdę zaskoczony i zastanawiałem się, na czym polega problem. Przypomniałem mu, że Swami pobłogosławił tę książkę. Poinformował mnie, że jego zdaniem, dwie strony są „niestosowne”. Zapytałem, czego ode mnie oczekuje. Powiedział, że mam dwa wyjścia. Mogę przedrukować książkę, albo usunąć te dwie strony z każdego egzemplarza. Stwierdziłem, że żadna z tych opcji nie jest wykonalna. Byłem szczerze zdziwiony, ponieważ, jak to się dzieje z każdą książką przyjmowaną do aśramowej księgarni, moja została sprawdzona przez komisję złożoną z pięciu recenzentów, którzy ją zaaprobowali. Ponownie zapytałem, czego ode mnie oczekuje. Po prostu powtórzył, że mogę ją albo przedrukować, albo wyrwać z każdego egzemplarza dwie wskazane strony. Miał nawet przy sobie list w tej sprawie i zmusił mnie do jego podpisania. Byłem przyzwyczajony do systemu stosowanego w Ameryce, gdzie nie podpisujemy niczego dopóki nie skontaktujemy się ze swoim adwokatem, ale tym razem ten mężczyzna był tak zdecydowany, że dosłownie zmusił mnie do złożenia podpisu. Po tym zdarzeniu byłem całkowicie rozbity.
   Włosi wyszli i Swami wezwał nas troje do pokoju interview. Siedziałem okropnie przygnębiony i zdruzgotany u lotosowych stóp Pana Wszechświata, Bhagawana, w najszczęśliwszym miejscu jakie wtedy istniało. Nie wiedziałem ani co robić ani co powiedzieć. Chociaż Swami wie wszystko, to gawędził ze mną, jak gdyby się nic nie stało. Zapytał o godzinę naszego odlotu i rozmawiał z anestezjologiem i  jego żoną o ich dwóch córkach. Byłem oszołomiony i myślałem zupełnie o czymś innym. Nagle ocknąłem się i niemal nie wykrzyknąłem: „SWAMI”. Swami powiedział: „Tak, tak, jestem tutaj, o co chodzi?”. Odparłem: „Swami tamten dżentelmen powiedział, że nie mogę sprzedawać mojej książki”. Swami kazał mi przestać się martwić, mówiąc: „Ta książka pochodzi z twojego serca”. Słowa Swamiego wcale mnie nie uspokoiły. Błagałem Go, aby powiedział to Radżanowi, członkowi rady Book Trustu. Uważałem, że jedynym sposobem przywrócenia książki do sprzedaży w aśramowej księgarni będzie rozmowa Swamiego z Radżanem. Błagałem w rozpaczy: „Swami, powiedz to Radżanowi”. Swami odpowiedział spokojnie: „Tak, powiem Radżanowi”. Zabawne w tym wszystkim było to, że w czasie gdy rozgrywał się ten dramat, Radżan siedział na werandzie obok pokoju audiencyjnego. Gdy interview dobiegło końca, błagałem: „Swami, proszę, powiedz to Radżanowi”. Swami wezwał Radżana i powiedział: „Upewnij się, że będziecie sprzedawali książki Choudary’ego”. Słysząc to w końcu się uspokoiłem.
  Powodem do podziwiania tej historii jest w istocie to, że każdy czyn Swamiego był doskonale skoordynowany z wymogami czasu, miejsca i osoby. Gdyby Swami zaprosił mnie do pokoju interview razem z Włochami, wówczas ów dżentelmen przekazałby mi informację o książce i skłonił do podpisania papierów dopiero po moim wyjściu z audiencji. Do tego czasu Swami byłby już w sali bhadżanowej, a po bhadżanach wróciłby do Swojej siedziby, chyba że doszłoby do sytuacji, w której Jego długoletni wielbiciel lub student znalazł się w poważnych tarapatach. Ale i w takiej sytuacji nie mógłbym się z Nim porozumieć. Odlatywałem tego dnia o północy i nie miałbym okazji porozmawiać z Nim o swojej książce. Widzicie jak Swami zaaranżował ten dramat? Nauczyłem się wtedy bardzo ważnej lekcji: wiele osób może całkowicie zrujnować nasze plany, ale Pan jest zawsze obecny. Musimy w Niego wierzyć, bo ostatecznie tylko On podejmuje decyzje. Druga prosta lekcja wypływająca z tej historii jest taka, że jeśli myślimy o Swamim i rozmawiamy o Swamim, to On niewątpliwie nam pomoże. Jednocześnie nie możemy nie doceniać siły innych ludzi. Tamten dżentelmen odesłał wszystkie moje książki do magazynu, nie zostawiając w księgarni ani jednego egzemplarza. Teraz musiał je przynieść z powrotem.
   Kilka lat później znalazłem się w pokoju interview i poprosiłem Swamiego o zgodę na przetłumaczenie tej książki na języki kannada i marathi. Swami powiedział, że książka zostanie przetłumaczona na kannada, ale wersja w marathi będzie powstawała powoli. I tak właśnie jest. Zaraz w następnym roku pojawiła się  wersja w kannada. Nawet nikogo o to nie prosiłem. Przetłumaczyła ją z angielskiego siedemdziesięciodwuletnia kobieta z Bangalore. Wnuczka tej pani przysłała mi email informujący, że jej babcia była oddaną wielbicielką Swamiego i przeczytała moją książkę. W tym czasie nie mogła już wykonywać żadnych fizycznych prac dla Sai Baby, ale książkę przetłumaczyła z miłością. Dokonała pięknej rzeczy. Jeśli chodzi o wersję w marathi, to jak przepowiedział Swami, wciąż nie jest ukończona. Czasami, gdy Swami mówi nam o pewnych rzeczach, możemy od razu nie docenić ich prawdziwego znaczenia, ale każde bez wyjątku słowo wychodzące z ust Swamiego jest ostateczną prawdą. Ta książka jest w tej chwili tłumaczona na kilka innych obcych języków, zaliczając do nich telugu, tamilski, rosyjski i włoski.
   Wśród osób rozmawiających ze mną o tej książce jest wielu lekarzy i ich rodziny. Mówią, że książka naprawdę im się podobała, ale jestem pewny, że to co rzeczywiście myślą brzmi tak: „Jak u licha ty, kardiochirurg, mogłeś napisać książkę!”. Widzicie, w medycznej profesji uważa się chirurgów za budowniczych, zatem zrobienie czegoś tak wymownego jak napisanie książki o własnych doświadczeniach, nie mieści się im w głowie i uważają, że przekracza to możliwości chirurga.
   Po publikacji mojej pierwszej książki wielu wielbicieli pytało mnie kiedy napiszę drugą. Zawsze wtedy odpowiadałem: „Nawet nie wiem jak wziąć się za jej pisanie, ale jeśli Swami zechce, to ją napiszę”. Tak więc, chociaż od jakiegoś czasu myśl o drugiej książce pojawiała się w mojej głowie, to ogrom tego zadania tłumił wszelki wysiłek zmierzający do jej rozpoczęcia.
    Z drugiej stronny zawsze odnosiłem się entuzjastycznie do dzielenia się z ludźmi na całym świecie moimi osobistymi doświadczeniami ze Swamim – za każdym razem, kiedy mnie zapraszali. Tak więc pewnego roku zaproszono mnie do wystąpienia w Prescott, Arizona, USA. Zwykle podczas trzydniowego weekendu występują dwaj lub trzej prelegenci. Kiedy dostałem program zauważyłem, że tym razem jestem jedynym mówcą. Skończyło się na tym, że mówiłem przez ponad pięć godzin i naprawdę cieszyłem się każdą ich minutą. Organizatorzy wykonali wspaniałą pracę – nagrali moje wystąpienie i przysłali mi DVD.
   Chciałbym podziękować rodzinie Singh z Londynu za wszystko co robiła dla mnie przez lata, gdy zatrzymywałem się w ich mieście, pełniąc rolę moich gospodarzy i przewodników. Ułatwiali mi także udział w umówionych spotkaniach w całym Zjednoczonym Królestwie. Największy wkład włożyła w to ich córka, dr Niwedita Singh, która przesłuchała DVD z Arizony, jak również inne przemówienia i wywiady jakich udzieliłem podróżując po świecie, spisała je ręcznie, ułożyła i połączyła teksty, by ostatecznie napisać manuskrypt. Po dwóch latach wypełnionych intensywną pracą powstała moja druga książka. Niwi i jej mąż Sandżaj mieli silne przeświadczenie, że na każdym kroku prowadził ich Swami. Patrząc na ostateczny rezultat, tę książkę, całkowicie się z nimi zgadzam. Czuję rękę Swamiego w każdym zdaniu. 

Swami i moja rodzina

   Zawsze będę wdzięczny Swamiemu nie tylko za to co zrobił dla mnie, ale również za to jak opiekował się moimi dziećmi w przełomowych momentach ich życia. Chociaż każdy rodzic dba o dobro swoich dzieci, to jednak ma ograniczone możliwości. Jedyną Osobą, która może nam wtedy pomóc jest Bóg. Moja córka Aparna i syn Sandżaj urodzili się i wychowali w Stanach Zjednoczonych, mierząc się z dziwactwami obu kultur. Ja również odczuwałem presję tego międzykulturowego  bombardowania, z którym oni stykali się każdego dnia w naszym domu i w świecie zewnętrznym. W tym kulturowym podziale mogli się szybko zagubić i stać się nic nie znaczącymi obywatelami, ale na każdym kroku dostrzegałem interwencje Swamiego. Moja córka i syn mieli niezwykłe szczęście, ponieważ Swami błogosławił ich w dniu 21 urodzin.
  Gdy Aparna zaręczyła się z młodym Amerykaninem Josephem, Swami obdarzył ich podczas interview tak wielką miłością, że poczuliśmy w sercach radość i ogromną ulgę. Joseph jest chłopcem liczącym sobie 196 cm wzrostu. Swami zmaterializował piękny pierścień z zielonym oczkiem dokładnie pasujący na długi serdeczny palec Josepha, a Aparnie podarował urocze jedwabne ślubne sari. Ślub mieli tradycyjny i nie muszę dodawać, że w czasie ceremonii wisiała fotografia z uśmiechniętym Bhagawanem. Po powrocie do Puttaparthi pokazałem Swamiemu cztery ślubne zdjęcia z Jego wspaniale uśmiechniętą twarzą w tle, a On je łaskawie podpisał.
   Moja wnuczka Mira zaraz po urodzeniu miała ostre rysy twarzy Aparny, delikatną jasną karnację Josepha i jego kręcone blond włosy. Jedynie Bóg mógł tak wyrzeźbić jej twarz. Swami pobłogosławił pierwszą fotografię tej uroczej buzi, na której czole znalazła się duża ilość wibhuti. Mira odwiedziła Puttaparthi w wieku pięciu lat. Moja córka nie mogła uwierzyć, że jej mała córeczka potrafi siedzieć przez pięć godzin czekając na darszan Swamiego. To może dlatego Bhagawan pobłogosławił je interview. Wcale nie byłem zaskoczony, kiedy nagle pewnego dnia Mira oznajmiła: „Bogów jest wielu, ale Swami jest jedynym żyjącym Bogiem!”.
   Data rozwiązania drugiej ciąży Aparny została wyznaczona na pierwszy tydzień września. Zgodnie ze swoim przyzwyczajeniem wyruszyłem w lipcu do Puttaparthi na święto Guru Purnima. Pewnego dnia cały zespół kardiologów i ja udaliśmy się z wizytą do szpitala w Bangalore, aby obejrzeć powstałe tam niedawno nowoczesne laboratorium cewnikowania serca. My również planowaliśmy zmodernizować sprzęt w Puttaparthi. W trakcie tej wizyty otrzymałem wiadomość od sekretarza mojego przyjaciela, który w jakiś sposób zdołał mnie tutaj odnaleźć. Okazało się, że przez ostatnie pięć godzin moja rodzina stara się ze mną skontaktować. Kiedy w końcu dodzwoniłem się do syna, dowiedziałem się, że Aparnę przyjęto do szpitala, ponieważ zaczęła odczuwać przedwczesne skurcze porodowe. Z tego powodu martwią się o życie dziecka. Sugerował, że moja obecność byłaby bardzo wskazana. Po rozmowie z synem nie miałem ani jasnego obrazu sytuacji klinicznej, ani biletu powrotnego. Jak zawsze w podobnych sytuacjach moim ratunkiem i pocieszeniem był Swami. 
   Następnego dnia podczas porannego darszanu podałem Bhagawanowi list tłumacząc w nim co się stało. Baba przeczytał go w całości stojąc przede mną. Czekałem z zapartym tchem. Swami podniósł oczy z nad listu i powiedział bardzo wyraźnie: „Nie martw się. Urodzi naturalnie. Załatw swoje sprawy, a w następnym tygodniu możesz wrócić do Los Angeles”. To nie do końca uspokoiło moją rodzinę, lecz trzy dni później otrzymałem telefon, z którego wynikało, że stan Aparny jest stabilny. Wypisano ją ze szpitala, ale musi pozostać pod ścisłą obserwacją. We wrześniu, dziesięć dni po ślubie Sandżaja, Aparna urodziła dziecko bez żadnych komplikacji. Na świat przyszedł mój wnuczek, Jack, piękny chłopiec.
  Kilka lat wcześniej, w krytycznym momencie swojego życia, Sandżaj przeżywał poważne kłopoty. Swami przebywał wówczas w Whitefield. Czekaliśmy na zewnątrz Trayee, rezydencji Swamiego, kiedy otworzyły się drzwi i na progu pojawił się Sai Baba. Postawiliśmy z Sandżajem jeden krok w stronę Bhagawana i ku mojemu zaskoczeniu, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, Swami zauważył: „O, przyprowadziłeś go, mojego starego klienta”. Okazało się, że problem uważany przez nas za bardzo poważny nie jest ani problemem ani trudną sprawą do rozwiązania. Przez siedem dni mieliśmy tam, w Ramesh Hall, dwa razy dziennie darszan Sai Baby. Poza Swamim coś jeszcze przyciągało tutaj uwagę Sandżaja – mnóstwo posągów Winajaki. Każdego dnia prosił mnie, abym kupił mu posążek Ganeszy, a jednak tego nie zrobiłem. Jak zwykle Swami trzymał niespodziankę w tajemnicy aż do ostatniego dnia przed naszym wyjazdem. Wtedy zaprosił nas do pokoju interview wraz z rodziną z Wenezueli. Sandżaj nie zdążył nawet usiąść, gdy Swami zakręci dłonią i zmaterializował kamienny, brunatny posążek Winajaki i wręczył go Sandżajowi z wyraźnym poleceniem, aby trzymał go zawsze przy sobie. Ja byłem zachwycony, a Sandżaj oszołomiony. 
    W kilka lat później, dzięki łasce Swamiego, znaleźliśmy Sandżajowi uroczą hinduską żonę, Sheelę, urodzoną i wychowaną w USA.  Pewnego sobotniego poranka w Whitefield, gdy wydrukowano zaproszenia i byłem gotów zabrać je do Los Angeles, zapragnąłem, aby Swami je pobłogosławił. Znalazłem ładną srebrną tacę, położyłem na niej zaproszenia razem z tradycyjnym kumkum oraz kilkoma słodkimi ciastkami i czekoladą. Gdy stałem przed budynkiem Trayee, czekając aż Swami wyjdzie na darszan, z nieba dosłownie lało. Ochotnicy jak zwykle zamiatali ścieżkę, aby położyć na niej dywan. Dokładnie w chwili gdy Swami miał wyruszyć do świątyni deszcz przestał padać i jasne popołudniowe słońce oświetliło cały teren. Gdy Swami zjeżdżał rampą do Ramesh Hallu, udało mi się uklęknąć przed Nim i ofiarować zaproszenie, które przeczytał i pobłogosławił wraz z tym co leżało na tacy. Zapytałem go, czy mógłbym wnieść tacę ze słodyczami do środka i ku mojemu zdziwieniu usłyszałem: „Tak”. Niedaleko od mnie stał nieznany mi dżentelmen i przez cały czas wpatrywał się w czekoladę. Kiedy wszedł do pokoju interview, Swami natychmiast mu ją podarował! 
    W kilka miesięcy później Sandżaj i Sheela pobrali się. To był piękny hinduski ślub. Tego samego roku oboje postanowili udać się do Puttaparthi po darszan Swamiego. Gorąco pragnąłem, aby Swami jeszcze raz pobłogosławił Sandżaja w rocznicę jego urodzin przypadających w Wigilię Bożego Narodzenia. Znając napięty harmonogram obchodów świąt w Puttaparthi i wiedząc jak bardzo wtedy jest zajęty Swami przez zagranicznych wielbicieli przybyłych z ponad 70 krajów, moją jedyną ucieczką była szczera modlitwa do Bhagawana. Z pomocą sekretarza udało mi się posadzić Sandżaja bardzo blisko miejsca, w którym Swami wysiadał z auta i udawał się na werandę. Swami, tamtego dnia pobłogosławił Sandżaja padanamaskarem, gdy Sandżaj podał Mu różę. 
   Sandżaj i Sheela zostali pobłogosławieni pięknym synem, Kailaś Ardżuną. Sheela musiała poddać się cesarskiemu cięciu, ale dzięki naszym modlitwom operacja przebiegła bez komplikacji. Ujrzałem Kailaśa gdy przebywał na świecie niecałą godzinę i spał szczęśliwy. Nałożyłem mu na czoło wibhuti, które Swami materializował na takie specjalne okazje jak ta. Ponieważ był pierwszym dzieckiem Sandżaja, więc wszyscy członkowie rodziny byli mocno podekscytowani. Przyniosłem aparat fotograficzny i zrobiłem noworodkowi mnóstwo zdjęć. Kiedy się uspokoiliśmy i pediatra przeprowadził rutynowe badanie dziecka, byliśmy zszokowani dowiedziawszy się, że prawe oko naszego pięknego maleństwa wykazuje objawy syndromu Hornera[1]. Mając długoletnie doświadczenie kliniczne i  interesując się fizjonomią powinienem był zauważyć, że oko jest zwężone. To była druzgocąca wiadomość dla nas wszystkich. Na szczęście zaraz następnego dnia wylądowałem w Indiach i mogłem pokazać Swamiemu fotografię Kailaśa zrobioną kilka godzin wcześniej. Swami ją pobłogosławił i upewnił mnie, że chłopiec będzie zdrowy. Wtedy wydarzyło się coś naprawdę zaskakującego. Gdy Swami pobłogosławił fotografię, przyjrzałem jej się uważnie i dostrzegłem wibhuti nie tylko na czole Kailaśa lecz również na jego prawym oku! Wibhuti materializowane przez Swamiego jest niezmiernie cenne i dlatego używamy go bardzo oszczędnie. Na czoło Kailaśa nałożyłem tylko odrobinkę świętego popiołu. Jednak na fotografii pobłogosławionej przez Swamiego na prawym oku znajdowało się mnóstwo wibhuti.
    W opiekę nad Kailaśem zaangażował się pediatra i neurolog dziecięcy. Kaliaś musiał przejść przez całe mnóstwo testów, w tym przez rezonans magnetyczny mózgu. Im więcej dowiadywałem się o wrodzonym syndromie Hornera, tym lepiej uświadamiałem sobie potrzebę wykonania tych wszystkich wyrafinowanych testów oraz znaczenie zapewnienia danego mi przez Swamiego. Tak się szczęśliwie złożyło, że wróciłem do Los Angeles kiedy miał być zrobiony rezonans magnetyczny, więc mogłem podtrzymać na duchu Sandżaja i Sheelę. Naszą frustrację pogłębiła pierwsza nieudana próba wykonania badania wzroku, ponieważ dziecko się poruszyło. Ostatecznie konsultanci zdecydowali, że badanie zostanie przeprowadzone w znieczuleniu. Odczuliśmy ogromną ulgę, gdy poinformowano nas, że wynik badania jest prawidłowy, podobnie jak inne wyniki badań, które przeprowadzono w celu wykluczenia powikłań związanych z zespołem Hornera. Dzięki błogosławieństwu Swamiego Kailaś jest zdrowym, szczęśliwym i normalnie rozwijającym się dzieckiem.
    W niecałe dwa lata później Sandżaj i Sheela zostali pobłogosławieni piękną córeczką, Wenją Śanti. Zawsze czułam ogromną satysfakcję pokazując Swamiemu pierwsze fotografie moich wnucząt, zrobione zaraz po ich urodzeniu. Swami zawsze je błogosławił.
   Zaniedbałbym swoje obowiązki, gdybym nie wspomniał o roli mojej żony, Ramy, jaką odegrała przez te wszystkie lata mojej służby dla Swamiego, zwłaszcza podczas ostatnich dziesięciu, po odejściu na emeryturę i wycofaniu się z aktywnej pracy. Dzięki Ramie nie miałem pojęcia o transakcjach finansowych, o inwestycjach w nieruchomości, o zarządzaniu portfelem rodzinnym ani nawet o tak prostym fakcie jak to, skąd biorą się nasze dochody. Od lat nie podpisuję czeków. Posługuję się kartami kredytowymi za każdym razem kiedy to konieczne, a Rama pod koniec miesiąca kontroluje rachunki. Swami doskonale zdaje sobie sprawę z jej zaangażowania w sprawy rodzinne i uwalnia mnie od ziemskich obowiązków, które mogłyby mnie odciągnąć od służby dla Swamiego. Podczas ostatniej wizyty Ramy w Puttaparthi, gdy towarzyszyła  jej Aparna i Mira, Swami był bardzo łaskawy i poświecił 15 minut Swojego bezcennego czasu na rozmowę i pocieszanie jej w pokoju interview. Teraz stery przejął Sandżaj, a z jego przygotowaniem administracyjnym i przewodnictwem Swamiego może z powodzeniem zarządzać wszystkimi sprawami związanymi z majątkiem Voletich, dzięki czemu jego matka cieszy się zasłużonym odpoczynkiem. W 2013 r. Sandżaj i Sheela zostali pobłogosławieni uroczą, zdrową drugą córeczką – Darśin Priją.

- tłum. J.C.
[1] Zespół Hornera to choroba, której przyczyną jest przerwanie współczulnego unerwienia oka łączącego  ośrodek w pniu mózgu z okiem.

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.