
Życie jest szansą… Skorzystaj z niej! - cz.1
Mój Swami i ja
Dr Choudary Voleti
Życie jest szansą ofiarowaną każdemu
z nas w momencie narodzin. Nawet w ciągu jednego życia każdy z nas dysponuje
wystarczającym potencjałem, aby połączyć się z Bogiem. To od nas zależy, czy pozwolimy,
aby ta szansa wymknęła nam się z rąk i pozostaniemy w niespokojnym cyklu narodzin
i śmierci, czy też skorzystamy z tej najcenniejszej okazji i osiągniemy Boskość.
Moim świętym mężem jest Awatar Bhagawan Śri Sathya Sai Baba
Pierwsza książka jaką napisałem
została zatytułowana Moim świętym mężem jest Awatar Bhagawan Śri
Sathya Sai Baba. Kiedy ją
wydrukowano zapragnąłem, aby pobłogosławił ją Swami i aby trawiła do rąk
czytelników w dzień Guru Purnima. Pewien długoletni wielbiciel Sai powiedział
mi, że dziewiątka jest ulubionym numerem Swamiego, więc postanowiłem zaprezentować
Mu dziewięć egzemplarzy swojej książki. Znalezienie w Puttaparthi ładnego
papieru pakowego i wstążki okazało się prawdziwym wyzwaniem, ale ostatecznie
znalazłem i owinąłem swoje dziewięć książek. Kolejną przeszkodą było zwrócenie
na siebie uwagi podczas święta Guru Purnima, kiedy Sai Baba miał bardzo dużo zajęć.
Jak zawsze Swami był bardzo łaskawy. Podszedł do mnie, osobiście rozpakował
książki i pobłogosławił je. Dodał do tego komentarz, że chirurdzy zawiązują
bardzo mocny węzeł. Odpowiedziałem, że zrobiłem bardzo luźny węzeł. Oczywiście
rozplątał go w jednej chwili. Myślę, że ta pogawędka była po prostu po to, abym
się odrobinę uspokoił, ponieważ byłem bardzo zdenerwowany i jednocześnie
ogromnie dumy. Nie mogłem uwierzyć, że Swami błogosławi moją książkę podczas
Guru Purnima i było widać, że drżę. Wisienką na cieście był podpis Swamiego na
pierwszym egzemplarzu. To doświadczenie było nadzwyczajne i będę je cenił do
końca życia.
Trzy dni później miałem opuścić
Puttaparthi i wrócić do Ameryki w towarzystwie anestezjologa kardiologicznego i
jego żony, którzy ze mną przyjechali. Bez względu na to kiedy wyjeżdżałem z
Puttaparthi, zawsze brałem udział w „grze w czekanie”. Tak nazywam oczekiwanie
w głębokiej niepewności czy Swami zobaczy się ze mną zanim wyjadę, czy też nie.
Tym razem było tak samo. Gra rozpoczęła się w momencie, gdy Swami zapytał mnie,
kiedy zamierzam wyjechać. Odpowiedziałem: „Swami, wyjeżdżamy pojutrze”. Swami
odparł: „Aha, pojutrze. Dobrze”. W dniu w którym wyjeżdżaliśmy zapytał
ponownie: „Kiedy wyjeżdżasz?”. Odpowiedziałem: „Wyjeżdżam dzisiaj po południu,
Swami”. Swami rzekł: „O, po południu. W porządku. Zobaczę się z tobą”. W tym
czasie samoloty [do Stanów] odlatywały z Bangalore około północy, więc
musieliśmy wyjechać najpóźniej o siódmej wieczorem. Tamtego popołudnia braliśmy
udział w darszanie naprawdę
podekscytowani. Nagle nadeszło trzydziestu Włochów i usiadło przed nami na
werandzie. Mój dobry nastrój natychmiast się popsuł. Pomyślałem: „Oto odchodzi
nasze interview”. Swami podszedł do nas z pięknym uśmiechem i zapytał raz
jeszcze kiedy wyjeżdżamy. Odrzekłem: „Tego popołudnia, Swami”. Swami skwitował:
„Tego popołudnia, bardzo dobrze”. Osobiście nie widziałem w tej sytuacji nic
„bardzo dobrego”. Przed nami było trzydziestu Włochów. Nie mieliśmy szansy na
intymną rozmowę. Wtedy Swami podszedł do mnie i powiedział konspiracyjnym
szeptem w telugu: „Pozwól, że najpierw zobaczę się z tymi Włochami, a potem z
wami”. Doprawdy, Swami jest wielkim psotnikiem!
Pomyślałem z sarkazmem: „O tak, na pewno zobaczy się z trzydziestoma
Włochami, a potem z nami”.
Czekałem więc na zewnątrz z anestezjologiem
i jego żoną, gdy trzydziestu Włochów było w środku. Nagle podszedł do mnie
jakiś pan i poinformował, że z aśramowej księgarni wycofano moje książki i nie
będą już tutaj sprzedawane. Byłem naprawdę zaskoczony i zastanawiałem się, na
czym polega problem. Przypomniałem mu, że Swami pobłogosławił tę książkę.
Poinformował mnie, że jego zdaniem, dwie strony są „niestosowne”. Zapytałem,
czego ode mnie oczekuje. Powiedział, że mam dwa wyjścia. Mogę przedrukować
książkę, albo usunąć te dwie strony z każdego egzemplarza. Stwierdziłem, że
żadna z tych opcji nie jest wykonalna. Byłem szczerze zdziwiony, ponieważ, jak
to się dzieje z każdą książką przyjmowaną do aśramowej księgarni, moja została sprawdzona
przez komisję złożoną z pięciu recenzentów, którzy ją zaaprobowali. Ponownie
zapytałem, czego ode mnie oczekuje. Po prostu powtórzył, że mogę ją albo
przedrukować, albo wyrwać z każdego egzemplarza dwie wskazane strony. Miał
nawet przy sobie list w tej sprawie i zmusił mnie do jego podpisania. Byłem
przyzwyczajony do systemu stosowanego w Ameryce, gdzie nie podpisujemy niczego
dopóki nie skontaktujemy się ze swoim adwokatem, ale tym razem ten mężczyzna
był tak zdecydowany, że dosłownie zmusił mnie do złożenia podpisu. Po tym
zdarzeniu byłem całkowicie rozbity.
Włosi wyszli i Swami wezwał nas
troje do pokoju interview. Siedziałem okropnie przygnębiony i zdruzgotany u
lotosowych stóp Pana Wszechświata, Bhagawana, w najszczęśliwszym miejscu jakie
wtedy istniało. Nie wiedziałem ani co robić ani co powiedzieć. Chociaż Swami
wie wszystko, to gawędził ze mną, jak gdyby się nic nie stało. Zapytał o
godzinę naszego odlotu i rozmawiał z anestezjologiem i jego żoną o ich dwóch córkach. Byłem oszołomiony
i myślałem zupełnie o czymś innym. Nagle ocknąłem się i niemal nie
wykrzyknąłem: „SWAMI”. Swami powiedział: „Tak, tak, jestem tutaj, o co chodzi?”.
Odparłem: „Swami tamten dżentelmen powiedział, że nie mogę sprzedawać mojej
książki”. Swami kazał mi przestać się martwić, mówiąc: „Ta książka pochodzi z
twojego serca”. Słowa Swamiego wcale mnie nie uspokoiły. Błagałem Go, aby
powiedział to Radżanowi, członkowi rady Book Trustu. Uważałem, że jedynym
sposobem przywrócenia książki do sprzedaży w aśramowej księgarni będzie rozmowa
Swamiego z Radżanem. Błagałem w rozpaczy: „Swami, powiedz to Radżanowi”. Swami
odpowiedział spokojnie: „Tak, powiem Radżanowi”. Zabawne w tym wszystkim było
to, że w czasie gdy rozgrywał się ten dramat, Radżan siedział na werandzie obok
pokoju audiencyjnego. Gdy interview dobiegło końca, błagałem: „Swami, proszę,
powiedz to Radżanowi”. Swami wezwał Radżana i powiedział: „Upewnij się, że
będziecie sprzedawali książki Choudary’ego”. Słysząc to w końcu się uspokoiłem.
Powodem do podziwiania tej historii
jest w istocie to, że każdy czyn Swamiego był doskonale skoordynowany z
wymogami czasu, miejsca i osoby. Gdyby Swami zaprosił mnie do pokoju interview
razem z Włochami, wówczas ów dżentelmen przekazałby mi informację o książce i
skłonił do podpisania papierów dopiero po moim wyjściu z audiencji. Do tego
czasu Swami byłby już w sali bhadżanowej,
a po bhadżanach wróciłby do Swojej siedziby,
chyba że doszłoby do sytuacji, w której Jego długoletni wielbiciel lub student
znalazł się w poważnych tarapatach. Ale i w takiej sytuacji nie mógłbym się z
Nim porozumieć. Odlatywałem tego dnia o północy i nie miałbym okazji
porozmawiać z Nim o swojej książce. Widzicie jak Swami zaaranżował ten dramat?
Nauczyłem się wtedy bardzo ważnej lekcji: wiele osób może całkowicie zrujnować
nasze plany, ale Pan jest zawsze obecny. Musimy w Niego wierzyć, bo ostatecznie
tylko On podejmuje decyzje. Druga prosta lekcja wypływająca z tej historii jest
taka, że jeśli myślimy o Swamim i rozmawiamy o Swamim, to On niewątpliwie nam
pomoże. Jednocześnie nie możemy nie doceniać siły innych ludzi. Tamten dżentelmen
odesłał wszystkie moje książki do magazynu, nie zostawiając w księgarni ani
jednego egzemplarza. Teraz musiał je przynieść z powrotem.
Kilka lat później znalazłem się w
pokoju interview i poprosiłem Swamiego o zgodę na przetłumaczenie tej książki
na języki kannada i marathi. Swami powiedział, że książka zostanie przetłumaczona
na kannada, ale wersja w marathi będzie powstawała powoli. I tak właśnie jest.
Zaraz w następnym roku pojawiła się wersja
w kannada. Nawet nikogo o to nie prosiłem. Przetłumaczyła ją z angielskiego
siedemdziesięciodwuletnia kobieta z Bangalore. Wnuczka tej pani przysłała mi
email informujący, że jej babcia była oddaną wielbicielką Swamiego i
przeczytała moją książkę. W tym czasie nie mogła już wykonywać żadnych fizycznych
prac dla Sai Baby, ale książkę przetłumaczyła z miłością. Dokonała pięknej
rzeczy. Jeśli chodzi o wersję w marathi, to jak przepowiedział Swami, wciąż nie
jest ukończona. Czasami, gdy Swami mówi
nam o pewnych rzeczach, możemy od razu nie docenić ich prawdziwego znaczenia, ale
każde bez wyjątku słowo wychodzące z ust Swamiego jest ostateczną prawdą.
Ta książka jest w tej chwili tłumaczona na kilka innych obcych języków, zaliczając
do nich telugu, tamilski, rosyjski i włoski.
Wśród osób rozmawiających ze mną o
tej książce jest wielu lekarzy i ich rodziny. Mówią, że książka naprawdę im się
podobała, ale jestem pewny, że to co rzeczywiście myślą brzmi tak: „Jak u licha
ty, kardiochirurg, mogłeś napisać książkę!”. Widzicie, w medycznej profesji
uważa się chirurgów za budowniczych, zatem zrobienie czegoś tak wymownego jak
napisanie książki o własnych doświadczeniach, nie mieści się im w głowie i uważają,
że przekracza to możliwości chirurga.
Po publikacji mojej pierwszej
książki wielu wielbicieli pytało mnie kiedy napiszę drugą. Zawsze wtedy odpowiadałem:
„Nawet nie wiem jak wziąć się za jej pisanie, ale jeśli Swami zechce, to ją
napiszę”. Tak więc, chociaż od jakiegoś czasu myśl o drugiej książce pojawiała
się w mojej głowie, to ogrom tego zadania tłumił wszelki wysiłek zmierzający do
jej rozpoczęcia.
Z drugiej stronny zawsze odnosiłem
się entuzjastycznie do dzielenia się z ludźmi na całym świecie moimi osobistymi
doświadczeniami ze Swamim – za każdym razem, kiedy mnie zapraszali. Tak więc
pewnego roku zaproszono mnie do wystąpienia w Prescott, Arizona, USA. Zwykle podczas
trzydniowego weekendu występują dwaj lub trzej prelegenci. Kiedy dostałem program
zauważyłem, że tym razem jestem jedynym mówcą. Skończyło się na tym, że mówiłem
przez ponad pięć godzin i naprawdę cieszyłem się każdą ich minutą.
Organizatorzy wykonali wspaniałą pracę – nagrali moje wystąpienie i przysłali
mi DVD.
Chciałbym podziękować rodzinie Singh
z Londynu za wszystko co robiła dla mnie przez lata, gdy zatrzymywałem się w ich
mieście, pełniąc rolę moich gospodarzy i przewodników. Ułatwiali mi także
udział w umówionych spotkaniach w całym Zjednoczonym Królestwie. Największy
wkład włożyła w to ich córka, dr Niwedita Singh, która przesłuchała DVD z
Arizony, jak również inne przemówienia i wywiady jakich udzieliłem podróżując
po świecie, spisała je ręcznie, ułożyła i połączyła teksty, by ostatecznie napisać
manuskrypt. Po dwóch latach wypełnionych intensywną pracą powstała moja druga
książka. Niwi i jej mąż Sandżaj mieli silne przeświadczenie, że na każdym kroku
prowadził ich Swami. Patrząc na ostateczny rezultat, tę książkę, całkowicie się
z nimi zgadzam. Czuję rękę Swamiego w każdym zdaniu.
Swami i moja rodzina