Dnia 23 listopada 2019, po
przeżyciu 90 lat opuściła fizyczne ciało nasza ukochana Mamusia, Babcia i
najlepsza Przyjaciółka LUCYNA GARWACKA.
Jej przewodnim hasłem w życiu było przesłanie: „Zgoda buduje, niezgoda rujnujeˮ. Ściśle przestrzegała nauk naszego
Ukochanego Mistrza Sathya Sai Baby, który zabrał Ją do siebie akurat w rocznicę
Swoich urodzin. Zawsze powtarzała: „Gdzie
jest Pokój, tam jest Miłość. Gdzie jest Miłość tam jest Bógˮ. Całe życie wszystkim pomagała i
służyła każdemu, jak tylko mogła najlepiej. Drogi Jej był świat zwierząt i
roślin. Kochała nas wszystkich, a także nasze pieski, kotki i roślinki. Miała
ten przywilej, że przeprowadzała członków naszej rodziny i nasze zwierzątka na
drugą, lepszą stronę do zjednoczenia się z Bogiem. Tym razem zadanie, by być z Nią
do Jej ostatniej chwili na ziemi, przypadło mnie i mojemu mężowi Tadeuszowi.
Odeszła pogodna i pogodzona z losem, kiedy intonowaliśmy mantrę Sai Gajathri i
dzieliliśmy się świętym popiołem wibhuti, który nałożyliśmy na Jej czoło. Jej szczątki zostały skremowane. Na mosiężnej
urnie poleciliśmy wygrawerować oprócz Jej imienia, nazwiska i dat, cytat z nauk
Sathya Sai Baby po angielsku „Love All, Serve Allˮ (Kochaj wszystkich, wszystkim
służ). Uroczystość pożegnalna w tradycji wszystkich religii po polsku i po
angielsku odbyła się w sobotę 30 listopada w domu pogrzebowym na przedmieściach
Chicago. Na tę celebrację przybyły najbliższe dla Niej i dla nas osoby. Był
także obecny Jej ukochany piesek. Wszyscy
doświadczyliśmy podniosłości, lekkości i wszechogarniającej, boskiej miłości.
Urna otoczona była kwiatami, a nieopodal ustawiono dwa stojaki z powiększonymi
kopiami najpiękniejszych zdjęć z całego Jej życia. Były również te z Jej ostatnich
90-tych urodzin. Obok wystawy na stoliku leżały Jej osobiste rzeczy: różaniec,
dżapamala, broszka, spinka do włosów, torebka na zakupy, czerwony portfelik
itp. Na początku uroczystości
opowiadaliśmy najważniejsze wydarzenia z Jej życia. Zaczęliśmy od okresu
drugiej wojny światowej, kiedy jako dziesięcioletnia dziewczynka była zmuszona
do pracy na rzecz okupanta niemieckiego. Pracowała w fabryce obróbki kapusty.
Podczas transportu barkami po Wiśle, jedna z dziewczynek wpadła do wody i
tonęła. Wszystkie pozostałe wpadły w panikę i cofnęły się. Jedynie moja Mama
schyliła się, podała jej ręce i wyciągnęła z wody. Oprócz pracy w fabryce opiekowała się małym niemieckim
chłopcem o imieniu Hary. Jako dorastająca dziewczynka nosiła go na rękach i
dbała o jego potrzeby. W trakcie, kiedy front rosyjski zbliżał się do Płocka,
Hary razem z rodziną i innymi Niemcami uciekali do swojego kraju. Tuż pod
Płockiem dosięgły ich rosyjskie bomby. Wszyscy zginęli. Mama zawsze żałowała
Harego, którego traktowała jak swojego młodszego braciszka. Wojna przyniosła
jej kolejne wyzwanie. Jej najukochańszy starszy brat Zbigniew Truskolaski
został zabrany do obozu koncentracyjnego Mauthausen w Austrii, z którego już nie powrócił. Po tej stracie oprócz swojego cierpienia
moja Mama przeżywała wieloletnią rozpacz
i nieukojony ból swojej matki. Zawsze mówiła, że po stracie należy żyć dalej i
dbać o tych, którzy pozostali. Życie przyniosło Jej wiele różnorodnych
doświadczeń i wyzwań, które podejmowała i z którymi się zmagała. Zawsze szukała
czegoś więcej niż to, co mógł Jej zaoferować Kościół. Dlatego skończyła różne
kursy duchowego rozwoju, m.in. kolejne stopnie kursów Silvy, Reiki, praniczne
uzdrawianie wg Choa Kok Sui, uzdrawianie Mauri, posługiwanie się wahadłami wg
metod Jerzego Tulika. Szczególnie upodobała sobie praniczne uzdrawianie i
zabiegi wahadłami. Ja sama, jak i Jej przyjaciele doświadczyliśmy
energetyzującej i uzdrawiającej mocy Jej pomocnych zabiegów. Na jednym z kursów
zetknęła się z naukami Sathya Sai Baby. Zafascynowana tymi naukami zaczęła
czytać książki o Nim. Komu tylko mogła opowiadała o swoim Mistrzu, Opiekunie
Duchowym i Nauczycielu. Wspierała ideę wydawania czasopisma „Światło Miłościˮ.
Służyła swoją radą i korektami. Odbierała telefony od czytelników, otwierała
skrytkę pocztową i brała wyciągi z Banku Pocztowego. Kiedy wyjechałam do
Chicago, moja ukochana Mama z pomocą mojego syna i Wojtka Łożyńskiego przez
kilka miesięcy wysyłała czytelnikom nasze czasopismo, a ja na odległość
prowadziłam prace redaktorskie, księgowe i zlecanie druku, do czasu, kiedy
Swami wybrał Ewę do tej wspaniałej służby. Mama była bardzo szczęśliwa, kiedy duchowny
z Zakonu Sufich Jarek Buller, udzielał ślubu mnie i Tadeuszowi w Gdyni w 2007
roku. Parę lat wcześniej doświadczyliśmy tej samej błogosławionej mocy posługi
Jarka na pogrzebie mojej cioci w Gdańsku. Życzeniem mamy było, by tak samo
urządzić Jej pożegnanie. Tadeusz i ja dołożyliśmy wszystkich starań, by się do
tego przygotować. Podczas uroczystości pogrzebowych czytaliśmy święte teksty i
intonowaliśmy mantry w tradycji sześciu wielkich religii i do Boga Uniwersalnego.
Członkowie naszego Centrum Sai zaintonowali chrześcijański hymn z 1779 roku „Amaizing
Graceˮ oraz kilka bhadżanów. Na zakończenie opowiedzieliśmy jeszcze
o Jej ostatnich dwóch dniach w szpitalu. Obsługa szpitalna bardzo o nas dbała.
Mama miała osobny pokój z wszelkimi wygodami. Zdjęcie Sai Baby z lingamem
spoczywało cały czas na Jej piersiach. Ja zostałam z Nią na całą noc. Modliłam
się, intonowałam po cichutku mantry, by oszczędzać głos na tak długo, jak
będzie potrzeba. Prosiłam Boga o znak, że nie jesteśmy same, że On jest z nami
i pomaga nam. O trzeciej w nocy dnia 23 listopada wszedł do naszego pokoju
śniady mężczyzna z obsługi medycznej, którego widziałam po raz pierwszy.
Sprawdzał, czy nam czegoś nie trzeba. Spytałam, czy jest z Indii. Potwierdził.
Zapytałam, czy zna Sathya Sai Babę. Powiedział, że jest wielbicielem Sai Baby i
Sai Baby z Shirdi, a na imię ma Sathish. Na dowód tego otworzył swój telefon.
Jako tło ekranu jaśniał portret Shirdi Sai. Wtedy ja otworzyłam mój z portretem
Sai Baby. Oboje trzymaliśmy nasze telefony obok siebie, a mnie przechodziły
dreszcze z powodu boskiego „zbiegu okolicznościˮ. Ponownie przyszedł o 6 rano z
włączonym telefonem. Przystawił go do twarzy
mamy i odtwarzał trzy bhadżany do
Sai-Kriszny. Powiedział, że są to najlepsze pieśni na rano dla Mamy. Nastał 23
listopad, dzień Urodzin Sai Baby. Wkrótce przyszedł Tadeusz, a później mój syn
z żoną. O piątej po południu byliśmy już sami z Tadeuszem. Zaczęliśmy intonować
mantrę Sai-Gajathri. Tadeusz odtwarzał nagranie z telefonu, gdzie obrazem było
Samadhi Sai Baby. W pewnej chwili zauważyłam, że mama przestała oddychać. Twarz
jej jaśniała spokojem i blaskiem. Śpiewaliśmy dalej. Kiedy zakończyliśmy śpiewanie
mantry powiedziałam, by poszła dalej i nie zostawała z nami. Wierzymy
niezachwianie, że jest już u stóp naszego Ukochanego Sai Baby, który był Jej
tak bliski. Nigdy nie była w Jego fizycznej bliskości. Dwa razy nasz przyjaciel
Edmund Hulsz chciał sfinansować Jej podróż do Prasanthi Nilayam. Zawsze
odmawiała. Mówiła, że jest tu potrzebna, że nie zna angielskiego i lepiej, jak
pojedzie ktoś inny zamiast niej. Nigdy nie miała snów z Sai Babą. Dwa razy
doświadczyła materializacji wibhuti na zdjęciu Baby. Około trzy miesiące przed
fizycznym odejściem widziała Swamiego w swoim pobliżu w otoczeniu mężczyzn w
garniturach. Wtedy wyciągała książki z Jego podobizną na okładkach, by widział,
że je mamy w domu. Była w euforii. My tego nie doświadczyliśmy. Każdy dzień przeżyty z moją Mamą to
piękny prezent od Boga. Nie wiem, czy wykorzystałam do końca wszystkie szanse
okazywania jej miłości i służenia. Była cicha i pokorna, nie wymagała od nas
wiele. Prawie do końca gotowała nam obiady, podawała kawę parzona na swój
sposób i dbała o naszego pieska, który był jej nieodłącznym towarzyszem. Gorąco dziękujemy wszystkim, którzy
modlili się za Jej zdrowie i pokój, wszystkim tym, którzy otaczali Ją swoją
przyjaźnią i miłością. Pamiętała Was do końca. Jeszcze niedawno cytowała nauki
Sai Baby i recytowała wiersze, których nauczyła się w młodości. Wierzymy, że po
przeżyciu długiego życia pełnego wykorzystanych szans pomagania i służenia
ludziom jest teraz szczęśliwa.