Boskie gry Bala Sai

V.R. Kriszna Kumar
(wyjątki – ciąg dalszy)

Boskie wskazówki
   Stary mandir odwiedził znany sadhu wraz grupą swoich wyznawców. Rozmawiali w kannada, nie znając innego języka. Ponieważ Swami mówi zwykle w telugu, myśleli, że nie zna kannada. Tego wieczoru, gdy siedzieliśmy wszyscy nad Ćitrawati, Swami spojrzał na mnie i zażartował: „Dlaczego nie przyszedł twój dziadek?”. Oniemiałem, a wszyscy zaczęli się śmiać. Bala Sai dodał: „Ty bawole, zamiast siedzieć, mógłbyś mu pomóc!”. Zrozumiałem teraz, że ma na myśli sędziwego świętego, który został z tyłu. Pobiegłem po niego i powiedziałem w łamanym kannada, że przysłał mnie Swami, abym zaprowadził go do miejsca, gdy wszyscy siedzimy. Byliśmy zdziwieni, że jego uczniowie boją się go nawet dotknąć. Swami posadził go blisko siebie. Każde działanie Swamiego miało swój powód! Zaangażował nas w tę sprawę żartami, a gdy już wszyscy się śmialiśmy, zapytał sadhu, czy oddał wszystkie swoje ubrania uczniom. Ktoś z obecnych przetłumaczył te słowa na kannada. Słysząc je sadhu schwycił Bala Sai za rękę, a po policzkach popłynęły mu łzy. Powiedział: „A ja myślałem, że jesteś tylko małym chłopcem! Gdy byłeś jeszcze w łonie, wiedziałeś, że będziesz władcą tej Ziemi i dałeś to do zrozumienia innym. Ale w moim wypadku było zupełnie inaczej. Nawet moi uczniowie nic o mnie nie wiedzą. Ale dzięki Tobie, usłyszą o tym dzisiaj. Nie mam żadnej wiedzy na temat swoich urodzin. Nikt nie przychodzi na świat bez matki i ojca, lecz ja nie znam swojego pochodzenia. Dopóki nie wiedziałem kim jestem, byłem nagi aż pewna wspaniała kobieta podarowała mi przepaskę na biodra. Przez kilka lat mnie karmiła, a potem powierzyła opiece pustelnika. Gdy pustelnik osiągnął samadhi, zająłem jego miejsce i teraz jest tam niewielki aszram. Zaczęło przyłączać się do mnie coraz więcej uczniów i zostałem ich guru. Ale od dzisiaj Ty mnie prowadź”. Gdy błagał o to Swamiego, Swami powiedział: „Cóż mogę wiedzieć w tak młodym wieku? W rzeczywistości jesteś ode mnie większy”. Słowa te spowodowały u uczniów mędrca bezgraniczną radość.
   Swami polecił mi podać wszystkim świętą wodę z przyniesionego dzbana. Spełniłem to polecenie. Sadhu i jego wielbiciele nigdy przedtem nie smakowali takiej wody. Kiedy święty mędrzec poprosił o więcej, za zgodą Bala Sai podałem mu ją z tego samego naczynia. Tym razem miała inny smak. Sadhu spojrzał na Swamiego ze zdziwieniem malującym się na twarzy. Swami wyjaśnił, że pierwsza porcja była z Gangesu, a druga z Ćitrawati. To ich zaskoczyło! Byli w iluzji i ostatecznie utonęli w iluzji. Wróciliśmy do mandiru.
Następnego dnia, gdy chcieli wyjechać, Swami ich zatrzymał. Ponieważ byli wielbicielami Pana Śiwy, nie interesowali ich inni Bogowie. Kochali tylko jego. Czyż Swami, nasz Sai Brahma, ucieleśniający wszelką wiedzę mógł o tym nie wiedzieć? Swami zaczął mówić: „Kim jest Bhagawan? Gdzie się znajduje? Jaki jest? Skąd zstąpił? Odpowiedzi na te wszystkie pytania są bardzo ważne. Śirdi Sai Baba był awatarem Pana Śiwy, a teraz ja nim jestem. Pozostaję jednym z was i wspólnie stanowimy cząstkę Pana Śiwy. Więc jakie tu mogą występować różnice? Zawsze czynię dobro i każdy mój uczynek ma na celu pomyślność całej ludzkości. Jestem samojaśniejącym boskim światłem i przebywam w nieskończenie małym. Bhagawan to pomyślność, dobroć, szczęśliwość, wiedza i wszelkie inne zalety. Zatem jaka jest różnica pomiędzy wami i mną? Podobnie jak wy, ja również odczuwam szczęście, przyjemność, smutek i miłość. Po co to wszystko się dzieje i dla czyjego dobra? Tylko dla dobra wielbicieli!”. Uczniowie sadhu byli bardzo szczęśliwi gdy Swami go chwalił, a teraz, gdy zakończył w ten sposób, byli jeszcze szczęśliwsi wiedząc, że są cząstką swojego Pana Śiwy.

Gorący i zimny lingam

  Jak zwykle wieczorem udaliśmy się nad Ćitrawati. Gdy usiedliśmy, Swami poprosił sadhu, aby usunął trochę leżącego przed nim piasku i wyjął to, co tam znajdzie. Sadhu, uznawszy że to żart, nie zareagował. Uległ w końcu naleganiom Swamiego. Próbując wyciągnąć jakiś przedmiot, wykrzyknął wstrząśnięty „Śiwa, Śiwa!” i stwierdził, że jest bardzo gorący. Kiedy zajrzeliśmy do dołka, coś w nim świeciło na czerwono. Swami pokropił to miejsce wodą i polecił świętemu spróbować jeszcze raz. Sadhu zaczął drżeć nie wiedząc co myśleć, a kiedy wykonał to polecenie, jego ciało stało się lodowato zimne. Swami sam wyjął stamtąd lingam. Nikt nie opisze jego piękna. Bala Sai podał go sadhu i polecił mu położyć go na tacy. Każdy mógł odprawić ceremonię obmywania lingamu – abiszekam. Swami wytłumaczył nam później, że najpierw pojawił się atma lingam i dlatego był taki gorący. Potem ukazał się kajlasa lingam, zimny jak góra Kajlas. Wyjaśnił, że w świętych miejscach było dużo takich lingamów, zwłaszcza na południu kraju.  
Przyglądał się temu stojący w oddali obłąkany człowiek. Myśleliśmy, że pewnie jest głodny, lecz Swami spojrzał na nas jakbyśmy to my byli obłąkani. Dał mu znak i ów człowiek zaczął tak szybko biec w jego stronę, że poczuliśmy strach. Stanął z szacunkiem przed Bala Sai i gdy Swami kiwnął głową, on również polał lingam wodą, ale w sposób w jaki nikt wcześniej tego nie uczynił. Trzymając wodę w dłoni trzykrotnie okrążył Swamiego. Potem wylał ją na stopy Baby, upadł na twarz przed lingamem, podniósł go i położył sobie na głowie. Trzymając lingam z ogromnym szacunkiem, zaczął tańczyć z radości. Taka radość nie była przez nas odczuwana. Po jakimś czasie ów człowiek położył lingam na stopach Swamiego i zamiast świętą wodą zmoczył go własnymi gorącymi łzami. Najlepsze było to, że oddalając się stamtąd po prostu zniknął. Gdy wielbiciele zaczęli zadawać pytania na temat tego dziwnego wydarzenia, Baba powiedział: „To gandharwa, niebiańska istota, schwytana w ziemską sferę prawie 30 lat temu z powodu pewnej klątwy. Tego dnia, odprawiając abiszekam, dostąpił odkupienia”. To był dzień pełen niespodzianek dla starych i dla nowych wielbicieli.
   Widząc to wszystko, sadhu i jego uczniowie porzucili pomysł wyjazdu z Puttaparthi i przez cały czas płakali ze szczęścia. Gdy dotarliśmy do starego mandiru, było już dosyć późno, więc Swami osobiście odprawił arathi. Gdy zwrócił się w stronę ludzi, sadhu wykrzyknął „Lingaradża, Nagalingaradża[1]” i zemdlał. Swami spryskał go świętą wodą i kazał mu odpocząć. Nie wiedzieliśmy, że był to szczęśliwy dzień Mahaśiwaratri, w pomyślnym miesiącu Pana Śiwy, dopóki Swami nam tego nie powiedział. Nawet grupa oddanych śiwaitów nie zdawała sobie z tego sprawy. Zaczęliśmy śpiewać:

Atma lingam bhadżore, ati adbutha lingam bhadżore.
Naga lingam nawamani lingam, naabi kamala udbhawa lingam.
Iśwara lingam bhadżore, Saiiśwara lingam bhadżore.
Iśwara lingam bhadżore, Parthiiśwara lingam bhadżore.

  Następnego dnia sadhu i jego uczniowie wyjeżdżali. Rozumiecie co musieli odczuwać, opuszczając to boskie miejsce! Swami rozmawiał w korytarzu z każdym z nich z osobna i życzył im szczęśliwej podróży. Nikt nie opisze ich radości! Bo chociaż niechętnie opuszczali Puttaparthi, to mieli w oczach łzy szczęścia, mogąc się rozkoszować słodkimi wspomnieniami.
W tamtych czasach widywaliśmy wielu sadhu, sannjasinów, panditów, przywódców instytucji religijnych, wielbicieli Pana Śiwy i Pana Wisznu, wielkich śpiewaków i wszyscy oni z czystym oddaniem i pokorą chylili się nisko do stóp naszego uniwersalnego Pana Bala Sai. Ego, które zyskało panowanie nad ludźmi, było deptane przez Swamiego w taki sposób i z tak wielką miłością, że osoby te nie uświadamiały sobie zachodzącej w nich transformacji i nawet w najmniejszym stopniu nie czuły się upokorzone.  

Swami Kotiarćana

   Z Andhry przyszedł sadhu, swami Kotiarćana w towarzystwie swych uczniów. Byli ekspertami w śpiewaniu milion razy imion Wszechmocnego Boga, wychwalania Go w pieśniach, odprawiania ceremonii homy – ofiary wrzucanej w ogień, wychwalania Pana i innych form wielbienia. Chociaż w Andhrze cieszyli się większą sławą niż Bala Sai, to usłyszawszy o jego cudach, przyszli Go zobaczyć. Spodziewali się szumnego powitania, ale w tym czasie Swami przebywał poza mandirem, a my nie mieliśmy zwyczaju rozmawiać z nieznajomymi. Kiedy poprosili o większe udogodnienia, Seśagiritata powiedział im wprost, że ich żądania nie mogą zostać spełnione. Mimo to przeżyli jakoś tę noc.
   Następnego dnia, gdy zebraliśmy się w świątyni, jeden z uczniów swamiego Kotiarćany ogłosił przybycie ich wielkiego guru. Baba odpowiedział na to od niechcenia, żeby usiedli. Nie doczekawszy się czerwonego dywanu, sadhu wyszedł. Chociaż brakowało oczekiwanych przez nich wygód, zostali w świątyni, aby z bliska obserwować poczynania Bala Sai. Zgodnie ze zwyczajem, nowoprzybyli nie podchodzili do mieszkających tu osób ani nie wchodzili do pomieszczeń, w których pracowali. Jeden z uczniów sadhu zwrócił się jednak o coś do Konammy, a ona ostro zmyła mu głowę. Swami, zwolennik dyscypliny, zareagował na to i wskazał jej delikatnie, że była nieuprzejma. Kiedy przyznała, że postąpiła źle, Swami odrzekł, że dobrze się stało, że wlała mu trochę oliwy do głowy, ale powinna była to zrobić w odpowiedni sposób i bez krzyku. Swami nie znosił takiego zachowania i nie oszczędzał pod tym względem nawet starych wielbicieli. Swami także ocenił, że intruz powinien się zadowolić tym co ma, zamiast krążyć po aszramie.
   Podczas wieczornej sesji, kiedy uczniowie sadhu podeszli do Swamiego i zapytali, czy może przyjść ich guru, Swami wytłumaczył im, że wszyscy są tu mile widziani i nie potrzebują szczególnego zaproszenia. W tym momencie jeden z wieśniaków upadł Swamiemu do stóp i błagał go, aby uratował życie jego dziecku. Swami dał mu trochę wibhuti i kazał przynieść dziecko następnego dnia. Nowoprzybyli nie zrozumieli co się dzieje i jakie będą tego skutki. Nie muszę mówić, że dziecko wyzdrowiało i nowoprzybyli byli po raz pierwszy świadkami potęgi wibhuti Bala Sai.
   Następnego dnia egoistyczny sadhu dręczył Swamiego żądając, aby pozwolił mu odprawić w mandirze wielką pudżę. Swami nie zgodził się na to nie podając powodu. Miał własne sposoby postępowania w takich sprawach. Wezwał Sakammagaru i Seśagiritatę i zapytał ich, czy chcieliby, aby odprawiono arćanę[2]. Doświadczeni wielbiciele, wciągani w taką grę, zachowywali milczenie. Chociaż Baba wyjaśnił sadhu, że w tym miejscu nie odprawia się tej ceremonii, to swami Kotiarćana pozostał nieugięty. Rozumiał jednakże, że domownicy mu nie pomogą. Oto w jaki sposób Swami chronił swoich wielbicieli przed angażowaniem się w niepotrzebne sprawy i zbędne spory. Kiedy w końcu wyraził swoją zgodę na odprawienie wielkiej pudży, sadhu poprosił Go o dwa dni zwłoki.
  Jego uczniowie ruszyli do akcji. Jedna grupa udała się do Bangalore po naczynia liturgiczne, druga zawiadomiła o wydarzeniu mieszkańców wioski, a trzecia czyniła przygotowania w mandirze. Ponieważ byli dobrze znani w Andhrze, wielu mieszkających w okolicy wieśniaków zaczęło napływać do Puttaparthi, aby wziąć udział w pudży przynoszącej wielką pomyślność. Z powodu pewnych zakłóceń i braku transportu grupa z Bangalore nie wróciła na czas. Mimo to arćana rozpoczęła się z wielkim rozmachem i świątynia wypełniła się ludźmi. Swami obserwował wszystko. Widzowie byli podekscytowani sposobem w jaki grupa składa ofiarę, a sadhu czuł się uszczęśliwiony, że została przygotowana z tak pedantyczną starannością. Gdy nadszedł czas na purnahuti – niezbędną ofiarę dla boga Ognia – wszystko się pogmatwało. Nie można było znaleźć najważniejszych przedmiotów, koniecznych do odprawienia rytuału. Gniew sadhu sprawił, że uczniowie świętego płakali. Jego reputacja legła w gruzach, pomimo całej troski i ostrożności. Ponieważ była to najważniejsza część ceremonii, więc wszystko co poszło źle traktowano jak wielkie nieszczęście, ponieważ sprowadzało gniew wzywanych Bogów i zgromadzonych wyznawców. Ale nasz współczujący Bala Sai wybaczył im błędy i pospieszył na ratunek, wskazując im niewielki koszyk. Znaleźli w nim wszystkie rzeczy wymagane podczas rytuału purnahuti. Uczniowie sadhu byli pewni, że nie przynieśli go ze sobą. Sadhu pokłonił się Swamiemu, dziękując Mu za uratowanie go od hańby, a jego uczniowie z głęboką pokorą ofiarowali naszemu Panu arathi, w podzięce za okazane im współczucie. Mimo, że sadhu uniknął klęski, zachował swoje wielkie ego, co ukazało nam przemożną moc maji.
  Sadhu i jego uczniowie czuli, że wykonali wielkie zadanie i chcieli następnego dnia wyjechać. Czy Boski Dyrygent ery Kali pozwoliłby im odejść tak łatwo? Robi wszystko, aby doprowadzić wszystkie istoty do całkowitej przemiany! Z uśmiechem pochwalił ich wysiłki i pragnąc ich uhonorować przygotował kwiaty, orzechy i liście betelu. Zadanie wręczenia im tych rzeczy, pięknie ułożonych na tacach, powierzył Seśagiritacie. Gdy sadhu dotknął przeznaczonej dla niego tacy, zaczął się dziwnie zachowywać. Swami polecił mu z uśmiechem, żeby nosił szal na ramieniu. Gdy tylko to uczynił, z oczu popłynęły mu łzy. Ze złożonymi dłońmi upadł Swamiemu do stóp, mówiąc, że Bala Sai jest wszechwiedzącym Bogiem! Nikt nie zrozumiał tej nagłej transformacji. Oznajmił także, że taki szczęśliwy moment nigdy więcej nie powtórzy się w jego życiu i że chce tu zostać jeszcze jeden dzień. Współczujący Bala Sai odpowiedział, że jest to jego dom, więc jak może o to prosić.
   W porównaniu do odwiedzających Go wielkich przywódców, Bala Sai na początku prezentował się bardzo skromnie, ale nasze serca były z Niego dumne, podobnie jak z jego osiągnięć i sposobów ze pomocą których skłaniał ludzi do pokory. Swami mógł był niski jak Wamana[3], ale jeśli Wamana wbił cesarza Bali głęboko w ziemię, to nasz drobny Pana chwytał w garść mnóstwo istot, kruszył ich ego i wyciskał z nich dumę. Był to proces napełniony miłością, pozbawiony wszelkich śladów szorstkości. Uzmysławiał im popełnione błędy i stawiał ich na właściwej drodze. Ci, którzy przychodzili do Niego jak potężne słonie, u jego stóp stawali się kozami, a ci, którzy uważali Babę za muchę, szanowali Go jak mocarnego lwa. Nikt nie zgłębi jego poczynań ani dalekowzroczności. Ponieważ przychodziło tu i odchodziło wiele podobnych osób, byliśmy świadkami przekazywania im wiedzy. To było prawdziwe szczęście, gdyż niełatwo jest zyskać podobną szansę. O tych sprawach dużo mówią Purany i święte teksty, od wieków przekazujące nam właściwe lekcje. Skoro musiały się z tym mierzyć wielkie zrealizowane dusze, to kim byliśmy my? Swami doskonale udowodnił, jak szkodliwe może być ego!
  Gdyby ludzie czuli, że wszystko już wiedzą, Swami nadal dawałby im odpowiednie lekarstwa, mówiąc o wielbieniu i rytuałach.
  „Chociaż wielbienie Pana jest święte, to jeśli wielbicie Go przez wiele godzin dziennie, traktując to jako rytuał, pozbawiacie je wszelkiej wartości. Ważny jest wewnętrzny aspekt wielbienia. Karmę można porównać do pracy. Jeśli nie wykonujemy jej w skupieniu, nie ma z niej pożytku. W tym wypadku skupienie oznacza pracę napełnioną oddaniem i miłością. Bez determinacji i oddania nie ma mowy o sadhanie. Sama satysfakcja z wielogodzinnej pracy nie zapewni nam plonów. Uważa się, że wielbienie to ofiarowanie Bogu kwiatów, owoców, wody i pokarmu, ale to co ofiarujemy już do Niego należy. Tego rodzaju rytuały były zalecane przez mędrców, aby zaszczepić wiarę niewierzącym i aby mieli od czego zacząć. Niczego na tym świecie nie traktujcie jak swojej własności. To ego skłania was do odwrotnego myślenia. Bóg ceni tylko czyste oddanie, lecz ego ukrywa ten fakt i skłania was do ofiarowania Mu rzeczy, które i tak są Jego”. Czy nawet po 60 latach można zapomnieć jak ważne są Jego nauki?
  Swami tłumaczył dalej: „Obecne wielbienie wynika ze współzawodnictwa. Chociaż człowiek doskonale zdaje sobie z tego sprawę, to przeznacza na ten cel mnóstwo pieniędzy. Patrząc na ekstrawagancję bogatych, biedni, którzy nie mogą sobie na to pozwolić, zaciągają pożyczki, aby odprawić niepotrzebny rytuał oddania. To jest naprawdę niewłaściwe! Każdy znak uwielbienia, nawet najmniejszy, powinien być wykonywany z zadowoleniem, lecz nie trzeba i nie należy narażać się na nędzę. Człowiek różnicuje bóstwa, mówiąc, że Wisznu jest od tego, Śiwa od tamtego, a Brahman od czegoś jeszcze innego. Wszystkie moce są jednością, ale ile osób naprawdę to rozumie?”. Swami wsparł tę wypowiedź krótkim opowiadaniem.
   „W dawnych czasach niektórych kapłanów wiązała ścisła dyscyplina i wiedza duchowa. W pewnej wiosce był kapłan wielbiący Boginię i spełniający wszelkie wymogi konieczne w rytuale wielbienia. Pewnego dnia przygotował na prasadam kaszkę ryżową i po zakończeniu uroczystości rozdzielił ją wśród wiernych. Z wyjątkiem jednego człowieka, wszyscy inni wrócili do swoich domów. Kiedy zaczął z nim rozmawiać, on poinformował go, że mieszka sam, ponieważ jest sierotą i zje prasadam dopiero wtedy, gdy ofiaruje go Bogini. Kapłan uśmiechnął się dostrzegając jego ignorancję i ponownie zapytał, kto będzie mu towarzyszył przy jedzeniu. Sierota odrzekł, że niewątpliwie będzie mu towarzyszyła Bogini. Kapłan postanowił się wycofać i obserwować go. Około północy zauważył, że sierota czyści miejsce na wprost siebie, składa w ofierze prasadam i zadaje komuś pytanie: „Matko, dlaczego przyszłaś tak późno? Musisz być bardzo głodna”. Następnie chwyta ręcznik i wachluje nim kogoś, kogo kapłan nie widział. Po jakimś czasie podszedł do sieroty, a ten oznajmił mu, że Dewi zjadła, a to co zostało to jej prasadam. Kapłan niczego nie zrozumiał, ale kiedy spróbował kaszki, była tak pyszna, jak gdyby przysłano ją z nieba. Kapłan upadł sierocie do stóp, dziękując mu za niezachwianą wiarę, która skłoniła Boginię do spróbowania jego ofiary. Czyste serce jest zawsze ważne”. Te krótkie opowiadania wzbudzały w nas determinację, wiarę i miłość, a ludzi dumnych z odprawiania wielkich rytuałów do myślenia.

Haridasu

  Pewien haridasu, pieśniarz opiewający chwałę Pana, przyszedł ze swoim zespołem. Jego krótkie włosy i trzy pionowe paski na czole, jak u Pana Wenkateśwary, informowały nas, że jest wyznawcą Wisznu. Wszystkim się spodobała jego uśmiechnięta twarz, szata spływająca z piersi do stóp i sympatyczne zachowanie. Zaprzyjaźniał się z każdym, ale my jak zwykle zaciskaliśmy usta i zachowywaliśmy rezerwę. Mężczyzna ten, mając pewność, że Swami jest tym za kogo się uważa, mówił z pokorą o swoich umiejętnościach. Rzucając komentarz, że nadmiar pokory nie jest dobry, Swami wszedł do swojego pokoju. Kiedy haridasu próbował mu towarzyszyć, wielbiciele ostrzegli go, aby został w korytarzu. Ponieważ nie przypadło mu to do gustu, powiedział coś podniesionym głosem. Swami odpowiedział z pokoju: „Cisza jest złotem!”.
  Następnego dnia haridasu zapytał Swamiego, czy mógłby wystąpić w mandirze. Swami uwolnił się od niego mówiąc, że mamy tu wystarczająco dużo opowieści, więc dlaczego ktoś chciałby go słuchać? Człowiek ten nie miał pojęcia o tym, że Swami wie wszystko! Spodziewał się, że Bala Sai nagrodzi go hojnie za jego umiejętności, a nie dostał nawet szansy zaprezentowania swoich talentów. Chociaż nie wystąpił, Swami podał mu przeze mnie kopertę zawierającą 108 rupii. Haridasu bardzo się zmartwił widząc tak małą sumę. W tym właśnie momencie pojawił się Swami i życzył mu szczęśliwej podróży. Gdy spojrzał na mnie, kiwnąłem głową potwierdzając, że wręczyłem temu człowiekowi kopertę. Swami powiedział ze współczującym uśmiechem: „Biedaku! Wydaliście mnóstwo pieniędzy, aby przyjechać tutaj z tak daleka. To powinno wystarczyć”. Kiedy Swami poszedł do wioski, zgnębiony haridasu zaczął się zastanawiać, jak ta drobna suma pokryje jego wydatki. Jeszcze raz otworzył kopertę i nie mógł uwierzyć własnym oczom. Znalazł w niej 1018 rupii! Bala Sai doskonale znał sztukę przekazywania ludziom potrzebnych im lekcji. Wiedział jak dawać im satysfakcję i jak doprowadzać ich do szaleństwa. Chociaż zebrałem wiele doświadczeń, ten incydent zupełnie mnie zaskoczył, ponieważ Swami znał cel jego wizyty. Możemy zmierzyć głębokość oceanu, ale czy potrafimy zgłębić czyjeś serce?
   Kiedy haridasu i jego grupa wyjechali, Swami powiedział: „Pomaganie innym może być ważnym zadaniem, ale nikt nie zalecał nigdy schodzenia z drogi, aby dać komuś jałmużnę. Możecie dać ją każdemu w postaci bogactwa, wiedzy lub służby. Bez względu na to jak ciężką pracę wykonujecie dla innych, Bóg was za nią odpowiednio wynagrodzi, czy prosicie o to czy nie, lecz nie zawsze możecie sobie tę nagrodę wyobrazić. Umożliwia to tylko zebrane doświadczenie. Pieniądze ułożone w stos nie mają dla jaźni większej wartości, ale wykorzystane na rzecz innych, usuwają grzechy. Jednocześnie bardzo ważna jest świadomość tego, co na świecie jest dla was najistotniejsze: bogactwo, wiedza czy władza? Należy stosować zasadę atmy i utrzymywać ciało w dobrej formie, aby je zachować. Tak więc, potrzebujecie w pewnym zakresie zamożności, wiedzy i władzy. Ale jeśli uznacie je wszystkie za równie ważne, to nie zdołacie osiągnąć równowagi. Zastanówcie się nad znaczeniem i koniecznością każdej z nich, aby osiągnąć właściwą równowagę”.
  „Dawanie małpie pięknej girlandy jest czymś bezużytecznym, ponieważ porwie ją po prostu na kawałki. Wierzy się też powszechnie, że inteligencja jest cechą rodową. Nie możecie jednak traktować potężnego Hanumana jak prostej małpy. Choć był potomkiem małp, trudno nie doceniać jego inteligencji. Podczas koronacji Ramy, Sita podarowała Hanumanowi naszyjnik z pereł. Hanuman obejrzał go ze wszystkich stron i przyjrzał mu się pod wieloma kątami, aż ludzie zaczęli się zastanawiać, skąd może znać jego wartość. Ku ich zaskoczeniu posunął się dalej. Rozerwał naszyjnik i zaczął rozgryzać perły jedną po drugiej. Widząc jak je niszczy, Sita zaczęła żałować, że dała mu w prezencie tak cenny naszyjnik! Rama doskonale wiedział, o co Hanumanowi chodzi, lecz wolał milczeć, aby świat poznał głębię tego aktu. Kiedy poproszono Hanumana, aby wyjaśnił swoje postępowanie, ten rzekł: „Panie Ramo, nie ma niczego o czym byś nie wiedział! Każda komórka mojego ciała powtarza twoje imię, więc sprawdziłem, czy to samo odnosi się do pereł. Nie słysząc go, zniszczyłem je wszystkie. Nie potrzebuję niczego, nawet najcenniejszej rzeczy, nie powtarzającej twojego imienia”. Kiedy współczujący Pan potwierdził, że przebywa nieustannie w sercu Hanumana, ten je rozerwał i ukazał obecnego w nim Ramę. W ten sposób Rama udowodnił światu, że Hanuman jest jego wielkim wielbicielem. „Umrzecie, jeśli słysząc to, rozerwiecie własne serca” - zażartował Swami. „W wypadku naleśników istotne znaczenie ma jakość użytej mąki. Podejmujcie się spraw leżących w graniach waszych możliwości. Zbyt wiele osób przekracza je i popada w niepotrzebne kłopoty”, zakończył Bala Sai. Chociaż haridasu był dobrym człowiekiem, to towarzyszyła mu tak duża grupa osób, że nie był w stanie ich utrzymać i potrzebował coraz więcej pieniędzy. Nie da się porównać starego mandiru Sai Prabhu z innymi aszramami. Był jak wiązka miłości i mieszkający tu różnego rodzaju ludzie byli nią związani jak jedna rodzina. Kasta, wiara, religia czy wykształcenie nie niszczyły tej jedności i wielu poświęcało całe swoje ziemskie życie, aby służyć Swamiemu. Zaadaptowali się na swój własny sposób, nie zmuszając się do przestrzegania określonych norm i warunków. Chociaż udogodnienia były skromne, wszyscy byli szczęśliwi. Teraz ta mała rodzina rozrosła się jak wielkie drzewo banianowe, ciesząc się udogodnieniami, o jakich dawniej nawet nie marzyliśmy. Bez względu na to, jak bardzo by się rozrosła, jej wartości pozostaną niezmienne.
Hinduski sadhu
   Kiedyś z północnych Indii przybył sadhu nieznający żadnego innego języka oprócz hindi. Odnosił się przyjaźnie do każdego, a ponieważ była to jego pierwsza wizyta, nic nie wiedział o Swamim. Spodziewał się, że podobnie jak inne aszramy, ten również ma administratora. Musiał jednak zdać sobie w końcu sprawę, że w tym królestwie Swami jest królem i ministrami. Kiedy poprosił kilku wielbicieli, aby przedstawili go Swamiemu, zdziwił się, że nikt tego tutaj nie praktykuje. Gdy Swami obdarzył go uśmiechem, ochłonął i poczuł się zakłopotany. Sposób, w jaki Bala Sai patrzył na sadhu, prawdziwie wielka miłość, ogromne jak góra uczucie, uderzyły go tak mocno, że rozpłakał się i upadł Mu do stóp. Cóż, wiecie już jak Swami pociesza i radzi sobie z tymi, którzy się Mu poddali. Sadhu powoli wyplątywał się z sieci złudzenia i z pomocą tłumacza zaczął o sobie opowiadać.
  Chociaż urodził się w zamożnej rodzinie, nie interesował się ziemskimi sprawami i w młodym wieku odszedł z domu wraz z sadhu. Nie myślał o niej przez minione 20 lat, ponieważ poszukiwał Boga. Jego guru namówił go, aby wyruszył na południe i odnalazł awatara znającego język angielski. Posłuchał go. Swami przerwał mu pytając płynnie po angielsku, dlaczego nie opowiada swojej historii po angielsku. Słysząc to sadhu oniemiał, a zebrani zdziwili się, ponieważ niewielu z nich słyszało, jak Swami mówi po angielsku. Nie wiedzieli, że mówiąc w jednym języku może z własnej woli zamieniać go na wiele języków w tym samym czasie. Niektórzy z nas tego doświadczyli, ale nie potrafiliśmy tego wyjaśnić.
  Wtrąciła się pani Sakamma mówiąc, że Swami mówi jak Anglik. Swami uśmiechnął się i zapewnił nas, że mówił jak zawsze w telugu. Kto zrozumie Boga? Sadhu odwiedził wiele aszramów na południu, ale nie był zadowolony. Rozczarowany, że podróż zakończyła się porażką, dotarł w drodze powrotnej do Bangalore. Tam zobaczył jak ktoś trzyma zdjęcie Swamiego i przedstawia swoje problemy. Gdy tylko spojrzał na fotografię Bala Sai, przyciągnęła go jego postać i poczuł, że Bala Sai go wzywa. Zamiast wracać na północ, wyruszył z tym człowiekiem do Puttaparthi. Podczas gdy sadhu mówił, Bala Sai dał mi znak, abym przyniósł kamandalam, święte naczynie na wodę. Natychmiast zorientowałem się o co chodzi i przyniosłem je ze schowka. To było to samo kamandalam, które znalazłem w jaskini. Swami polecił, bym podał je sadhu, ale z jakiegoś niemądrego powodu podałem je Swamiemu.
   To nie był mój pierwszy błąd, bo popełniłem wiele takich błędów, których żałuję do dzisiaj. Opowiem wam o nich, zanim pociągnę tę opowieść dalej. Wielkie Istoty nie muszą nas obdarzać bezpośrednim błogosławieństwem, lecz czynią to okrężną drogą, nie dając nam żadnych wskazówek. Gdy do starego mandiru przyszedł człowiek ukąszony przez żmiję, Swami kazał mi wycisnąć sok z leżących na ołtarzu Bóstw liści bazylii i nałożyć go na miejsce ukąszenia. Wykonałem wiernie pierwszą część zabiegu, a drugą pozostawiłem Bala Sai. Kiedy zawiązywałem ranę, Swami powiedział: „Nawet gdy łaska jest zagwarantowana, niektórzy nie wiedzą jak ją przyjąć”. Dużo później zorientowałem się, ile takich okazji straciłem. Chociaż Swami nie gniewał się na mnie, dał mi wyraźną radę, abym posłusznie i bez wahania wykonywał jego polecenia.
   Chciałbym tu wspomnieć jeszcze jedno takie zdarzenie. Gdy do starego mandiru przyszedł wieśniak ukąszony przez skorpiona, Swami kazał mi postąpić w ten sam sposób. Posłusznie rozgniotłem liście bazylii i nałożyłem sok na ukąszone miejsce. Trucizna zniknęła. Od tamtego czasu, ilekroć stosuję tę terapię, zawsze działa, nawet w rodzinnej wiosce Kuppam. Wyleczyłem w ten sposób sporo osób. Wystarczy, abym pomyślał o Swamim. Dzięki temu, że byłem posłuszny jego rozkazom, otrzymałem wielką umiejętność. Gdybym posłuchał Go podczas leczenia ukąszenia żmii lub przekazywania kamandalam świętemu człowiekowi, wydarzyły by się dobre rzeczy. Nie ma jednak sensu ich teraz żałować.
   Ale wróćmy do epizodu z sadhu. Kamandalam które przyniosłem ze schowka było puste, lecz po tym jak Swami wręczył je świętemu, zmaterializował się w nim nektar. Baba powiedział, aby go spróbował. Sadhu był oczarowany, ponieważ nigdy przedtem nie smakował niczego podobnego. Swami wyjaśnił, że nie jest to woda źródlana, lecz amrita. Zastanawiałem się co by się stało, gdybym posłuchał Jego polecenia i wręczył mu naczynie osobiście. Była to wielka strata w moim życiu. Utraciłem szczęśliwy los, który był mi dany. Kiedy sadhu poprosił o trochę nektaru dla swojego guru, Swami wyjaśnił mu, że nektar pojawi się w kamandalam ilekroć pomodlą się o to całym sercem, ale to co znajduje się w nim teraz, jest przeznaczone dla niego.

 - tłum. J.C.
[1] Lingaradża – Władca Lingamów, Świetlisty Pan Lingamów.
[2] Arćana – rytuał oddawania czci.
[3] Wamana (karzeł) – piąty awatar Boga Wisznu.

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.