Boskie gry Bala Sai
V.R. Kriszna Kumar
(wyjątki – ciąg dalszy)

Boskie wskazówki
Stary
mandir odwiedził znany sadhu wraz grupą swoich wyznawców. Rozmawiali w kannada,
nie znając innego języka. Ponieważ Swami mówi zwykle w telugu, myśleli, że nie
zna kannada. Tego wieczoru, gdy siedzieliśmy wszyscy nad Ćitrawati, Swami
spojrzał na mnie i zażartował: „Dlaczego nie przyszedł twój dziadek?”. Oniemiałem,
a wszyscy zaczęli się śmiać. Bala Sai dodał: „Ty bawole, zamiast siedzieć,
mógłbyś mu pomóc!”. Zrozumiałem teraz, że ma na myśli sędziwego świętego, który
został z tyłu. Pobiegłem po niego i powiedziałem w łamanym kannada, że przysłał
mnie Swami, abym zaprowadził go do miejsca, gdy wszyscy siedzimy. Byliśmy
zdziwieni, że jego uczniowie boją się go nawet dotknąć. Swami posadził go
blisko siebie. Każde działanie Swamiego miało swój powód! Zaangażował nas w tę
sprawę żartami, a gdy już wszyscy się śmialiśmy, zapytał sadhu, czy oddał wszystkie
swoje ubrania uczniom. Ktoś z obecnych przetłumaczył te słowa na kannada.
Słysząc je sadhu schwycił Bala Sai za rękę, a po policzkach popłynęły mu łzy.
Powiedział: „A ja myślałem, że jesteś tylko małym chłopcem! Gdy byłeś jeszcze w
łonie, wiedziałeś, że będziesz władcą tej Ziemi i dałeś to do zrozumienia
innym. Ale w moim wypadku było zupełnie inaczej. Nawet moi uczniowie nic o mnie
nie wiedzą. Ale dzięki Tobie, usłyszą o tym dzisiaj. Nie mam żadnej wiedzy na
temat swoich urodzin. Nikt nie przychodzi na świat bez matki i ojca, lecz ja
nie znam swojego pochodzenia. Dopóki nie wiedziałem kim jestem, byłem nagi aż
pewna wspaniała kobieta podarowała mi przepaskę na biodra. Przez kilka lat mnie
karmiła, a potem powierzyła opiece pustelnika. Gdy pustelnik osiągnął samadhi,
zająłem jego miejsce i teraz jest tam niewielki aszram. Zaczęło przyłączać się
do mnie coraz więcej uczniów i zostałem ich guru. Ale od dzisiaj Ty mnie prowadź”.
Gdy błagał o to Swamiego, Swami powiedział: „Cóż mogę wiedzieć w tak młodym
wieku? W rzeczywistości jesteś ode mnie większy”. Słowa te spowodowały u
uczniów mędrca bezgraniczną radość.
Swami
polecił mi podać wszystkim świętą wodę z przyniesionego dzbana. Spełniłem to
polecenie. Sadhu i jego wielbiciele nigdy przedtem nie smakowali takiej wody.
Kiedy święty mędrzec poprosił o więcej, za zgodą Bala Sai podałem mu ją z tego
samego naczynia. Tym razem miała inny smak. Sadhu spojrzał na Swamiego ze
zdziwieniem malującym się na twarzy. Swami wyjaśnił, że pierwsza porcja była z
Gangesu, a druga z Ćitrawati. To ich zaskoczyło! Byli w iluzji i ostatecznie
utonęli w iluzji. Wróciliśmy do mandiru.
Następnego
dnia, gdy chcieli wyjechać, Swami ich zatrzymał. Ponieważ byli wielbicielami
Pana Śiwy, nie interesowali ich inni Bogowie. Kochali tylko jego. Czyż Swami,
nasz Sai Brahma, ucieleśniający wszelką wiedzę mógł o tym nie wiedzieć? Swami
zaczął mówić: „Kim jest Bhagawan? Gdzie się znajduje? Jaki jest? Skąd zstąpił?
Odpowiedzi na te wszystkie pytania są bardzo ważne. Śirdi Sai Baba był awatarem
Pana Śiwy, a teraz ja nim jestem. Pozostaję jednym z was i wspólnie stanowimy
cząstkę Pana Śiwy. Więc jakie tu mogą występować różnice? Zawsze czynię dobro i
każdy mój uczynek ma na celu pomyślność całej ludzkości. Jestem samojaśniejącym
boskim światłem i przebywam w nieskończenie małym. Bhagawan to pomyślność,
dobroć, szczęśliwość, wiedza i wszelkie inne zalety. Zatem jaka jest różnica
pomiędzy wami i mną? Podobnie jak wy, ja również odczuwam szczęście,
przyjemność, smutek i miłość. Po co to wszystko się dzieje i dla czyjego dobra?
Tylko dla dobra wielbicieli!”. Uczniowie sadhu byli bardzo szczęśliwi gdy Swami
go chwalił, a teraz, gdy zakończył w ten sposób, byli jeszcze szczęśliwsi wiedząc,
że są cząstką swojego Pana Śiwy.
Gorący i zimny lingam
Jak zwykle wieczorem udaliśmy się nad
Ćitrawati. Gdy usiedliśmy, Swami poprosił sadhu, aby usunął trochę leżącego
przed nim piasku i wyjął to, co tam znajdzie. Sadhu, uznawszy że to żart, nie
zareagował. Uległ w końcu naleganiom Swamiego. Próbując wyciągnąć jakiś
przedmiot, wykrzyknął wstrząśnięty „Śiwa, Śiwa!” i stwierdził, że jest bardzo
gorący. Kiedy zajrzeliśmy do dołka, coś w nim świeciło na czerwono. Swami
pokropił to miejsce wodą i polecił świętemu spróbować jeszcze raz. Sadhu zaczął
drżeć nie wiedząc co myśleć, a kiedy wykonał to polecenie, jego ciało stało się
lodowato zimne. Swami sam wyjął stamtąd lingam. Nikt nie opisze jego piękna.
Bala Sai podał go sadhu i polecił mu położyć go na tacy. Każdy mógł odprawić
ceremonię obmywania lingamu – abiszekam.
Swami wytłumaczył nam później, że najpierw pojawił się atma lingam i dlatego
był taki gorący. Potem ukazał się kajlasa lingam, zimny jak góra Kajlas.
Wyjaśnił, że w świętych miejscach było dużo takich lingamów, zwłaszcza na południu
kraju.
Przyglądał
się temu stojący w oddali obłąkany człowiek. Myśleliśmy, że pewnie jest głodny,
lecz Swami spojrzał na nas jakbyśmy to my byli obłąkani. Dał mu znak i ów
człowiek zaczął tak szybko biec w jego stronę, że poczuliśmy strach. Stanął z
szacunkiem przed Bala Sai i gdy Swami kiwnął głową, on również polał lingam
wodą, ale w sposób w jaki nikt wcześniej tego nie uczynił. Trzymając wodę w
dłoni trzykrotnie okrążył Swamiego. Potem wylał ją na stopy Baby, upadł na
twarz przed lingamem, podniósł go i położył sobie na głowie. Trzymając lingam z
ogromnym szacunkiem, zaczął tańczyć z radości. Taka radość nie była przez nas
odczuwana. Po jakimś czasie ów człowiek położył lingam na stopach Swamiego i
zamiast świętą wodą zmoczył go własnymi gorącymi łzami. Najlepsze było to, że
oddalając się stamtąd po prostu zniknął. Gdy wielbiciele zaczęli zadawać
pytania na temat tego dziwnego wydarzenia, Baba powiedział: „To gandharwa, niebiańska istota, schwytana
w ziemską sferę prawie 30 lat temu z powodu pewnej klątwy. Tego dnia, odprawiając
abiszekam, dostąpił odkupienia”. To
był dzień pełen niespodzianek dla starych i dla nowych wielbicieli.
Widząc
to wszystko, sadhu i jego uczniowie porzucili pomysł wyjazdu z Puttaparthi i
przez cały czas płakali ze szczęścia. Gdy dotarliśmy do starego mandiru, było
już dosyć późno, więc Swami osobiście odprawił arathi. Gdy zwrócił się w stronę
ludzi, sadhu wykrzyknął „Lingaradża, Nagalingaradża[1]”
i zemdlał. Swami spryskał go świętą wodą i kazał mu odpocząć. Nie wiedzieliśmy,
że był to szczęśliwy dzień Mahaśiwaratri, w pomyślnym miesiącu Pana Śiwy, dopóki
Swami nam tego nie powiedział. Nawet grupa oddanych śiwaitów nie zdawała sobie
z tego sprawy. Zaczęliśmy śpiewać:
Atma lingam bhadżore, ati adbutha lingam bhadżore.
Naga lingam nawamani lingam, naabi kamala udbhawa lingam.
Iśwara lingam bhadżore, Saiiśwara lingam bhadżore.
Iśwara lingam bhadżore, Parthiiśwara lingam bhadżore.
Następnego dnia sadhu i jego uczniowie
wyjeżdżali. Rozumiecie co musieli odczuwać, opuszczając to boskie miejsce!
Swami rozmawiał w korytarzu z każdym z nich z osobna i życzył im szczęśliwej
podróży. Nikt nie opisze ich radości! Bo chociaż niechętnie opuszczali
Puttaparthi, to mieli w oczach łzy szczęścia, mogąc się rozkoszować słodkimi
wspomnieniami.
W
tamtych czasach widywaliśmy wielu sadhu, sannjasinów, panditów, przywódców
instytucji religijnych, wielbicieli Pana Śiwy i Pana Wisznu, wielkich śpiewaków
i wszyscy oni z czystym oddaniem i pokorą chylili się nisko do stóp naszego
uniwersalnego Pana Bala Sai. Ego, które zyskało panowanie nad ludźmi, było
deptane przez Swamiego w taki sposób i z tak wielką miłością, że osoby te nie
uświadamiały sobie zachodzącej w nich transformacji i nawet w najmniejszym stopniu
nie czuły się upokorzone.
Swami Kotiarćana
Z Andhry przyszedł sadhu, swami
Kotiarćana w towarzystwie swych uczniów. Byli ekspertami w śpiewaniu milion
razy imion Wszechmocnego Boga, wychwalania Go w pieśniach, odprawiania
ceremonii homy – ofiary wrzucanej w ogień, wychwalania Pana i innych form
wielbienia. Chociaż w Andhrze cieszyli się większą sławą niż Bala Sai, to
usłyszawszy o jego cudach, przyszli Go zobaczyć. Spodziewali się szumnego powitania,
ale w tym czasie Swami przebywał poza mandirem, a my nie mieliśmy zwyczaju
rozmawiać z nieznajomymi. Kiedy poprosili o większe udogodnienia, Seśagiritata
powiedział im wprost, że ich żądania nie mogą zostać spełnione. Mimo to
przeżyli jakoś tę noc.
Następnego dnia, gdy zebraliśmy się w
świątyni, jeden z uczniów swamiego Kotiarćany ogłosił przybycie ich wielkiego
guru. Baba odpowiedział na to od niechcenia, żeby usiedli. Nie doczekawszy się
czerwonego dywanu, sadhu wyszedł. Chociaż brakowało oczekiwanych przez nich wygód,
zostali w świątyni, aby z bliska obserwować poczynania Bala Sai. Zgodnie ze
zwyczajem, nowoprzybyli nie podchodzili do mieszkających tu osób ani nie
wchodzili do pomieszczeń, w których pracowali. Jeden z uczniów sadhu zwrócił
się jednak o coś do Konammy, a ona ostro zmyła mu głowę. Swami, zwolennik
dyscypliny, zareagował na to i wskazał jej delikatnie, że była nieuprzejma.
Kiedy przyznała, że postąpiła źle, Swami odrzekł, że dobrze się stało, że wlała
mu trochę oliwy do głowy, ale powinna była to zrobić w odpowiedni sposób i bez
krzyku. Swami nie znosił takiego zachowania i nie oszczędzał pod tym względem
nawet starych wielbicieli. Swami także ocenił, że intruz powinien się zadowolić
tym co ma, zamiast krążyć po aszramie.
Podczas wieczornej sesji, kiedy
uczniowie sadhu podeszli do Swamiego i zapytali, czy może przyjść ich guru,
Swami wytłumaczył im, że wszyscy są tu mile widziani i nie potrzebują
szczególnego zaproszenia. W tym momencie jeden z wieśniaków upadł Swamiemu do
stóp i błagał go, aby uratował życie jego dziecku. Swami dał mu trochę wibhuti
i kazał przynieść dziecko następnego dnia. Nowoprzybyli nie zrozumieli co się dzieje
i jakie będą tego skutki. Nie muszę mówić, że dziecko wyzdrowiało i
nowoprzybyli byli po raz pierwszy świadkami potęgi wibhuti Bala Sai.
Następnego dnia egoistyczny sadhu
dręczył Swamiego żądając, aby pozwolił mu odprawić w mandirze wielką pudżę.
Swami nie zgodził się na to nie podając powodu. Miał własne sposoby postępowania
w takich sprawach. Wezwał Sakammagaru i Seśagiritatę i zapytał ich, czy chcieliby,
aby odprawiono arćanę[2].
Doświadczeni wielbiciele, wciągani w taką grę, zachowywali milczenie. Chociaż
Baba wyjaśnił sadhu, że w tym miejscu nie odprawia się tej ceremonii, to swami
Kotiarćana pozostał nieugięty. Rozumiał jednakże, że domownicy mu nie pomogą.
Oto w jaki sposób Swami chronił swoich wielbicieli przed angażowaniem się w
niepotrzebne sprawy i zbędne spory. Kiedy w końcu wyraził swoją zgodę na
odprawienie wielkiej pudży, sadhu poprosił Go o dwa dni zwłoki.
Jego uczniowie ruszyli do akcji. Jedna
grupa udała się do Bangalore po naczynia liturgiczne, druga zawiadomiła o
wydarzeniu mieszkańców wioski, a trzecia czyniła przygotowania w mandirze.
Ponieważ byli dobrze znani w Andhrze, wielu mieszkających w okolicy wieśniaków
zaczęło napływać do Puttaparthi, aby wziąć udział w pudży przynoszącej wielką
pomyślność. Z powodu pewnych zakłóceń i braku transportu grupa z Bangalore nie
wróciła na czas. Mimo to arćana rozpoczęła
się z wielkim rozmachem i świątynia wypełniła się ludźmi. Swami obserwował
wszystko. Widzowie byli podekscytowani sposobem w jaki grupa składa ofiarę, a
sadhu czuł się uszczęśliwiony, że została przygotowana z tak pedantyczną
starannością. Gdy nadszedł czas na purnahuti
– niezbędną ofiarę dla boga Ognia – wszystko się pogmatwało. Nie można było
znaleźć najważniejszych przedmiotów, koniecznych do odprawienia rytuału. Gniew
sadhu sprawił, że uczniowie świętego płakali. Jego reputacja legła w gruzach, pomimo
całej troski i ostrożności. Ponieważ była to najważniejsza część ceremonii,
więc wszystko co poszło źle traktowano jak wielkie nieszczęście, ponieważ
sprowadzało gniew wzywanych Bogów i zgromadzonych wyznawców. Ale nasz
współczujący Bala Sai wybaczył im błędy i pospieszył na ratunek, wskazując im
niewielki koszyk. Znaleźli w nim wszystkie rzeczy wymagane podczas rytuału purnahuti. Uczniowie sadhu byli pewni,
że nie przynieśli go ze sobą. Sadhu pokłonił się Swamiemu, dziękując Mu za uratowanie
go od hańby, a jego uczniowie z głęboką pokorą ofiarowali naszemu Panu arathi,
w podzięce za okazane im współczucie. Mimo, że sadhu uniknął klęski, zachował
swoje wielkie ego, co ukazało nam przemożną moc maji.
Sadhu i jego uczniowie czuli, że
wykonali wielkie zadanie i chcieli następnego dnia wyjechać. Czy Boski Dyrygent
ery Kali pozwoliłby im odejść tak łatwo? Robi wszystko, aby doprowadzić
wszystkie istoty do całkowitej przemiany! Z uśmiechem pochwalił ich wysiłki i
pragnąc ich uhonorować przygotował kwiaty, orzechy i liście betelu. Zadanie wręczenia
im tych rzeczy, pięknie ułożonych na tacach, powierzył Seśagiritacie. Gdy sadhu
dotknął przeznaczonej dla niego tacy, zaczął się dziwnie zachowywać. Swami
polecił mu z uśmiechem, żeby nosił szal na ramieniu. Gdy tylko to uczynił, z
oczu popłynęły mu łzy. Ze złożonymi dłońmi upadł Swamiemu do stóp, mówiąc, że
Bala Sai jest wszechwiedzącym Bogiem! Nikt nie zrozumiał tej nagłej transformacji. Oznajmił także, że taki
szczęśliwy moment nigdy więcej nie powtórzy się w jego życiu i że chce tu
zostać jeszcze jeden dzień. Współczujący Bala Sai odpowiedział, że jest to jego
dom, więc jak może o to prosić.
W porównaniu do odwiedzających Go wielkich
przywódców, Bala Sai na początku prezentował się bardzo skromnie, ale nasze serca
były z Niego dumne, podobnie jak z jego osiągnięć i sposobów ze pomocą których
skłaniał ludzi do pokory. Swami mógł był niski jak Wamana[3],
ale jeśli Wamana wbił cesarza Bali głęboko w ziemię, to nasz drobny Pana
chwytał w garść mnóstwo istot, kruszył ich ego i wyciskał z nich dumę. Był to
proces napełniony miłością, pozbawiony wszelkich śladów szorstkości.
Uzmysławiał im popełnione błędy i stawiał ich na właściwej drodze. Ci, którzy
przychodzili do Niego jak potężne słonie, u jego stóp stawali się kozami, a ci,
którzy uważali Babę za muchę, szanowali Go jak mocarnego lwa. Nikt nie zgłębi
jego poczynań ani dalekowzroczności. Ponieważ przychodziło tu i odchodziło wiele
podobnych osób, byliśmy świadkami przekazywania im wiedzy. To było prawdziwe
szczęście, gdyż niełatwo jest zyskać podobną szansę. O tych sprawach dużo mówią
Purany i święte teksty, od wieków przekazujące nam właściwe lekcje. Skoro
musiały się z tym mierzyć wielkie zrealizowane dusze, to kim byliśmy my? Swami
doskonale udowodnił, jak szkodliwe może być ego!
Gdyby ludzie czuli, że wszystko już
wiedzą, Swami nadal dawałby im odpowiednie lekarstwa, mówiąc o wielbieniu i rytuałach.
„Chociaż wielbienie Pana jest święte,
to jeśli wielbicie Go przez wiele godzin dziennie, traktując to jako rytuał,
pozbawiacie je wszelkiej wartości. Ważny jest wewnętrzny aspekt wielbienia. Karmę
można porównać do pracy. Jeśli nie wykonujemy jej w skupieniu, nie ma z niej
pożytku. W tym wypadku skupienie oznacza pracę napełnioną oddaniem i miłością.
Bez determinacji i oddania nie ma mowy o sadhanie.
Sama satysfakcja z wielogodzinnej pracy nie zapewni nam plonów. Uważa się, że wielbienie
to ofiarowanie Bogu kwiatów, owoców, wody i pokarmu, ale to co ofiarujemy już do
Niego należy. Tego rodzaju rytuały były zalecane przez mędrców, aby zaszczepić
wiarę niewierzącym i aby mieli od czego zacząć. Niczego na tym świecie nie
traktujcie jak swojej własności. To ego skłania was do odwrotnego myślenia. Bóg
ceni tylko czyste oddanie, lecz ego ukrywa ten fakt i skłania was do ofiarowania
Mu rzeczy, które i tak są Jego”. Czy nawet po 60 latach można zapomnieć jak
ważne są Jego nauki?
Swami tłumaczył dalej: „Obecne
wielbienie wynika ze współzawodnictwa. Chociaż człowiek doskonale zdaje sobie z
tego sprawę, to przeznacza na ten cel mnóstwo pieniędzy. Patrząc na ekstrawagancję
bogatych, biedni, którzy nie mogą sobie na to pozwolić, zaciągają pożyczki, aby
odprawić niepotrzebny rytuał oddania. To jest naprawdę niewłaściwe! Każdy znak
uwielbienia, nawet najmniejszy, powinien być wykonywany z zadowoleniem, lecz
nie trzeba i nie należy narażać się na nędzę. Człowiek różnicuje bóstwa,
mówiąc, że Wisznu jest od tego, Śiwa od tamtego, a Brahman od czegoś jeszcze
innego. Wszystkie moce są jednością, ale ile osób naprawdę to rozumie?”. Swami
wsparł tę wypowiedź krótkim opowiadaniem.
„W dawnych czasach niektórych kapłanów
wiązała ścisła dyscyplina i wiedza duchowa. W pewnej wiosce był kapłan
wielbiący Boginię i spełniający wszelkie wymogi konieczne w rytuale wielbienia.
Pewnego dnia przygotował na prasadam
kaszkę ryżową i po zakończeniu uroczystości rozdzielił ją wśród wiernych. Z
wyjątkiem jednego człowieka, wszyscy inni wrócili do swoich domów. Kiedy zaczął
z nim rozmawiać, on poinformował go, że mieszka sam, ponieważ jest sierotą i
zje prasadam dopiero wtedy, gdy ofiaruje go Bogini. Kapłan uśmiechnął się
dostrzegając jego ignorancję i ponownie zapytał, kto będzie mu towarzyszył przy
jedzeniu. Sierota odrzekł, że niewątpliwie będzie mu towarzyszyła Bogini.
Kapłan postanowił się wycofać i obserwować go. Około północy zauważył, że
sierota czyści miejsce na wprost siebie, składa w ofierze prasadam i zadaje komuś pytanie: „Matko, dlaczego przyszłaś tak
późno? Musisz być bardzo głodna”. Następnie chwyta ręcznik i wachluje nim
kogoś, kogo kapłan nie widział. Po jakimś czasie podszedł do sieroty, a ten
oznajmił mu, że Dewi zjadła, a to co zostało to jej prasadam. Kapłan niczego nie zrozumiał, ale kiedy spróbował kaszki,
była tak pyszna, jak gdyby przysłano ją z nieba. Kapłan upadł sierocie do stóp,
dziękując mu za niezachwianą wiarę, która skłoniła Boginię do spróbowania jego
ofiary. Czyste serce jest zawsze ważne”. Te krótkie opowiadania wzbudzały w nas
determinację, wiarę i miłość, a ludzi dumnych z odprawiania wielkich rytuałów
do myślenia.
Haridasu