Boskie gry Bala Sai
V.R. Kriszna Kumar z rodziny Kuppam  (wyjątki – ciąg dalszy)

Kierowca rajdowy

     Podczas jednego ze świąt Radżamata z Mysore przysłała do Puttaparthi kilka rzeczy dżipem. Chociaż rzeka Ćitrawati wezbrała, to przejechanie dżipem z jednego brzegu na drugi wydawało się drobnostką. Niespodziewanie jednak w połowie przeprawy samochód utknął w wodzie i nie mógł ruszyć. Wysiłki kierowcy zawiodły, koła wbiły się głęboko w miękki piasek dna. Zawiodły także starania wieśniaków próbujących wyciągnąć dżipa przy pomocy wołów. Ponieważ zrobiło się ciemno, przenieśli rzeczy z samochodu do starego mandiru. Poinformowali o tym Swamiego dopiero następnego dnia, gdy nie udało się uwolnić samochodu. Nasz filigranowy Pan z uśmiechem obserwował wszystkie te wysiłki i nie reagował, dopóki Go o to nie poprosiliśmy. Kiedy się poddaliśmy, natychmiast zaczął działać.
   Dotarliśmy ze Swamim na miejsce i zastanawialiśmy się, jak wyciągnąć dżipa, skoro koła ugrzęzły w piachu. Kierowca nie był w stanie zapalić silnika, ponieważ pod maskę dostała się woda. Swami zajął miejsce kierowcy i dżip nie tylko zawarczał, ale również ruszył przez rzekę jak piórko. Zastanawialiśmy się, co podziałało, mantra czy magia? Była to jednak Jego tajemnicza lila! W jednej chwili przejechał przez wioskę, zatrzymał się przed aśramem, wyskoczył z samochodu i wszedł do mandiru. Kierowca, który nie zdołał zapalić silnika i kilku innych, którym też się to nie udało, byli bladzi i roztrzęsieni.

     Kiedy zapytaliśmy, dlaczego są tacy przerażeni, powiedzieli, że Swami tak szybko pędził wąskimi uliczkami wioski, że żaden kierowca rajdowy na świecie nie mógłby Go pokonać. Zastanawiali się, kto i kiedy nauczył Go prowadzić. 

     Poprzez ten wyczyn wskazał im, że Boskości nie trzeba niczego uczyć. Wieśniacy byli oszołomieni, widząc tak młodego kierowcę. Cóż, my jednak wiedzieliśmy, że dla woźnicy rydwanu, biorącego udział w wojnie opisanej w Mahabharacie, nie było to nic trudnego. Bala Sai dokonywał wielu takich wielkich czynów i nadal robi niesamowite rzeczy. Nasze narodziny były naprawdę uświęcone, ponieważ mogliśmy oglądać tego rodzaju boskie czyny. 

Królewska rodzina z Chincholi[1]

    W tamtych czasach odwiedzała Puttaparthi również królewska rodzina z Ćinćoli. W prowincji Ćinćoli znajduje się święte miasto Śirdi. Śirdi Sai Baba wielokrotnie odwiedzał ich pałac.
    Nasz Bala Sai wyjawił wiele zdarzeń ze Swojego poprzedniego wcielenia. Wielu ludzi mieszkających w odległych miejscach nie wierzyło w te rewelacje i nie słyszało o Śirdi Sai. Kiedyś, poproszony o dowód, Swami pokazał zdjęcie Śirdi Sai, które pojawiło się w Jego lewej dłoni, oraz Swoje zdjęcie w prawej. Radżamata z Chincholi była wiekową damą i oddaną wielbicielką Śirdi Sai. W późniejszym okresie, ona i jej rodzina uwierzyli, że Bala Sai jest wcieleniem Śirdi Sai Baby. Zatem, gdy zaprosiła Swamiego do Chincholi, uprzejmie przyjął jej zaproszenie. Ich konne powozy, nazywane tongami, piękne i bardzo wygodne jaśniały królewskim splendorem. Powóz, którym kiedyś podróżował Śirdi Sai, był doskonale utrzymany i bardzo komfortowy. Nie przeznaczyli go do własnego użytku. Był trzymany osobno, wyłącznie dla Bala Sai. Tak bardzo Mu byli oddani. O ile wiem, ten sam powóz był wykorzystany przez Swamiego, gdy podczas wizyty w Chincholi towarzyszyła Mu Radżamata. Z powozem wiązała się pewna tajemnica.
   Śirdi Sai podróżując, przechowywał w nim coś, o czym rodzina królewska zapomniała. Po wielu latach, gdy Swami podróżował w tym samym powozie w towarzystwie Radżamaty, wyjawił jej to. Była bezgranicznie zaskoczona. Jakże mógłby zapomnieć co robił jako Śirdi Sai? Dzięki jej głębokiemu oddaniu, Bala Sai udowodnił, że naprawdę był Śirdi Sai. Pomimo wielu takich zdarzeń, sporo ludzi wciąż wątpi w Jego słowa. To ich nieszczęście.
    Władcy Chincholi podarowali ten powóz Swamiemu i miałem szczęście go zobaczyć.
[1] Chincholi – niewielkie miasto w stanie Karnataka w dzielnicy Gulbarga.

Zgubiony kompas

  Kiedyś, w pobliżu Kottćerawu, wylądował awaryjnie niewielki samolot. Otoczyli go podekscytowani wieśniacy, którzy przybiegli zewsząd, chcąc mu się przyjrzeć z bliska. Ale mieszkańcy starego mandiru nie uczynili tego, ponieważ Swami zapytał: „Co w tym takiego wspaniałego?”. Mówiąc to, rzucił mi dziwne spojrzenie. Od dziecka fascynowałem się nowoczesnymi wynalazkami i nie potrafiłem się im oprzeć. Musiałem na nie patrzeć. Swami dostrzegł moje przygnębienie i pozwolił mi zobaczyć samolot w tajemnicy, przed wywiezieniem go do Bangalore. Ponieważ nie znaleziono jeszcze sposobu jak go przetransportować, wciąż tam tkwił. Nie mówiąc nikomu, wybrałem się go zobaczyć, wyposażony w śrubokręt i cążki. Człowiek, który pilnował samolotu, znał mnie z mandiru i pozwolił mi wejść do kabiny, abym mógł ją obejrzeć. Mój wzrok przyciągnął wspaniały kompas umieszczony na tablicy rozdzielczej. Ku mojemu zadowoleniu strażnik poprosił, abym zaopiekował się samolotem, dopóki nie wróci z obiadu i nakazał, abym nie wpuszczał nikogo do środka. Traktując to jako wielkie szczęście, zgrabnie wyjąłem kompas z obudowy i włożyłem go do kieszeni. Wymknąłem się stamtąd gdy tylko wrócił strażnik i ukryłem kompas w magazynie.
    Właściciel samolotu zauważył brak kompasu i dowiedział się od strażnika, że byłem jedyną osobą, która była w kabinie. Szukając mnie, przyszli obaj do starego mandiru. Swami uśmiechnął się i poinformował ich, że ma w aszramie inżyniera i posłał po mnie. Gdy pojawiłem się na scenie, przedstawił mi ich jako policjantów szukających kompasu. Cóż, o czym mógłby nie wiedzieć Wielki Złodziej? Bezradny, stałem jak posąg. Swami polecił im zabrać mnie do aresztu i dać dobrą nauczkę, a potem zniknął w Swoim pokoju. Wyznałem im co zrobiłem i wyjaśniłem, że byłem zafascynowany kompasem. Przyznałem, że zawsze chciałem go mieć, ale go oddam. Nie wiedziałem co pomyśleli, ale nie byli na mnie źli. Zamiast gniewać się, podarowali mi to cudo. Chociaż Swami wyraźnie polecił im, aby zaprowadzili mnie do aresztu, Jego serce było miękkie jak masło i zaoszczędził mi wstydu. To dlatego nazywamy Go Złodziejem Serc.

Egzaminy w szkole średniej

  Jak już wspominałem, większość czasu spędzałem w Puttaparthi i opuszczałem szkołę. Do Kuppam przyjechałem tuż przed rozpoczęciem egzaminów. Ta sprawa dotyczyła także mojej siostry. Siedząc nad książkami, zastanawialiśmy się od czego i w jaki sposób zacząć. Ponieważ ukończenie szkoły średniej było dla nas bardzo ważne, zaczęliśmy się modlić do Swamiego. Nagle jaszczurka na ścianie zawołała „tik, tik”. Wierzyliśmy, że kiedy woła jaszczurka, to wykonywana praca lub myśli powstałe w głowach w takiej chwili znajdą szczęśliwe zakończenie. Za każdym razem gdy się odzywała, zaznaczaliśmy otwarty właśnie rozdział, traktując go jako ważny i w ten sposób nauczyliśmy się tylko kilku z nich. Cóż, tylko te zagadnienia pojawiły się w arkuszach pytań i umieliśmy sobie z nimi poradzić. Czasami, gdy nie byliśmy pewni, którą wybrać odpowiedź, byliśmy kierowani przez jaszczurkę mieszkającą w sali egzaminacyjnej. W ten sposób Swami pomógł nam i to wystarczyło, abyśmy ukończyli szkołę z dobrymi wynikami. Swami prowadził mnie nie tylko przez szkolne egzaminy, ale także przez życiowe próby. Do dziś jak niewidzialny cień prowadzi naszą rodzinę na wiele sposobów, nie do opisania.
Błogosławione dni
    Kiedyś Swami zaczął mówić o kobietach. Bardzo je szanował i uważał, że odgrywają ważną rolę w rozwoju każdego narodu. Mężczyźni łatwo wpadają w gniew, ale nie kobiety. Nasz współczujący Pan troszczył się o ich dobro i traktował je z tak wielką estymą, że topniały nam serca. Swami cenił kobiety za odgrywanie wielu ról w bezinteresownej służbie. Utrzymywał, że każde dziecko powinno szanować rodziców, a zwłaszcza matkę, ponieważ dają mu życie. Cóż, w moim przypadku, gdyby nie rodzice, nie znalazłbym się u Jego stóp. To ich błogosławieństwa sprawiły, że miałem okazję służenia Swamiemu w tak młodym wieku.
   W ten sposób upływał nam czas i przybywało coraz więcej ludzi. Swami chciał wybudować większy mandir, aby pomieścić napływające tłumy, więc w 1948 r. rozpoczęto budowę obecnego Prasanthi Nilayam. Swami, jako Kriszna, wybudował Dwarakę w jeden dzień, nie uprzedzając o tym nikogo, więc budowa świątyni była dla Niego drobnostką. Otwarcie mandiru nastąpiło w 1950 r. Przedtem wielbiciele zwrócili się do Niego z gorącą prośbą. Ponieważ Awatar Rama przyjął pomoc armii małp, a Kriszna pomoc ludzi z Gokulam, zatem w wieku Kali błagaliśmy Go, aby przyjął pomoc wielbicieli. Swami odpowiedział z uśmiechem, że przydzieli nam wiele pracy i nie da wynagrodzenia. Skoro obdarzył nas tak wielką łaską, nie potrzebowaliśmy nic więcej. Pomagaliśmy wciągać cegły, wodę, belki i kamienne głazy… Mięliśmy także okazję przesiewać piasek, mieszać wapno… Wieczorami Swami zasiadał na stercie piasku jak na tronie i organizował kawę lub owoce dla wszystkich wielbicieli. To były szczęśliwe dni, ponieważ Swami krążył między nami, nieustannie wydając polecenia. Pan Czasu zapominał o Sobie i dni mijały powoli. Patrząc na Bala Sai, będącego ucieleśnieniem czasu, zapominaliśmy o datach, tygodniach i miesiącach.
   Takie błogosławione dni nie mogą trwać wiecznie, więc Swami wręczył mi list od mamy, w którym prosiła, żebym przejął firmę i sprawy rodzinne. Baba kazał mi się spakować i następnego dnia wyruszyć do Kuppam. Gdy myślałem o drodze powrotnej, z oczu płynęły mi niekontrolowane łzy. Widząc moje położenie, domownicy również płakali. Swami zdawał się tego nie zauważać, ale jestem pewien, że był głęboko poruszony. Zacząłem biegać w kółko jak kot z poparzonymi łapami i nikt nie był w stanie mnie pocieszyć. Tego wieczoru po prostu trzymałem się Swamiego i tak szlochałem, że zwilgotniała Mu szata. Nie jestem w stanie opisać, w jaki sposób mnie pocieszał. Moje cierpienie mogło rozpuścić najtwardszą skałę.
    Następnego dnia wyruszyłem w drogę i Swami odprowadził mnie z kilkoma wielbicielami aż do Ćitrawati. Chociaż coś mówił, nie słyszałem nic z wyjątkiem bicia swojego serca. Miałem ciężkie nogi, którymi z trudnością poruszałem. W końcu przyszła chwila rozstania. Zastanawiałem się, jak zdołam ją przetrwać. Swami zmaterializował trochę wibhuti i powiedział: „Ruszaj odważnie! Wkrótce zawołam cię z powrotem. Przekaż moje błogosławieństwa ojcu, matce i dzieciom. Napisz list, jak tylko dotrzesz na miejsce”. Mówiąc to, puścił moją rękę i odwrócił się. Tkwiłem tam jak skała, ale Swami się nie obejrzał. Zmusiłem swoje ciężkie stopy do ruchu i przebyłem pieszo całą drogę do Bukkapatnam. Postanowiłem wrócić do Puttaparthi, ale myśli o mamie i odpowiedzialności za rodzinę przypomniały mi o obowiązkach. Zamieniając serce w kamień, wsiadłem do autobusu i następnego dnia dotarłem do Kuppam.  
  Zamiast cieszyć się z mojego powrotu, rodzinie dech zaparło na widok mojego upiornego wyglądu. Przytuliłem mamę i rozpłakałem się. Cierpienie z powodu oddzielenia nie było dla nich nowością, ponieważ sami przeszli tę fazę. Też płakali, starając się mnie pocieszyć. Cóż, miłość Swamiego była tak potężna, tak wielka i taka słodka! Po trzech dniach otrzymałem list od Seszagiritaty informujący mnie, że w dniu, w którym wyjechałem z Puttaparthi, Swami nie wyszedł ze Swojego pokoju i nic nie jadł. Nasze serca pękały, kiedy o tym czytaliśmy. Jaka miłość! Jaka bliskość! Modliliśmy się, żeby zostały z nami na zawsze i manifestowały się w każdym naszym kolejnym życiu. To przypomniało nam jak pasterze i pasterki tęsknili za Kriszną, co opisuje Bhagawatham. Mieliśmy szczęście czuć to samo i zasmakować boskiej miłości. Podążałem przez życie myśląc o tych wszystkich wydarzeniach, śmiejąc się i płacząc.

Bhakta Rakszakudu
Zbawca wielbicieli
Ślub Kumarammy – 1948 r.

  Poznaliśmy Bala Sai w bardzo młodym wieku. Nasz początkowy plan, aby zatrzymać się w Puttaparthi na kilka dni, nie wypalił. Dni przechodziły w tygodnie, a potem w miesiące i tak dorastaliśmy. Jakie to szczęście, że młodość, ów złoty wiek, spędzaliśmy z Bala Sai jako towarzysze Jego zabaw, krzycząc z podekscytowania, robiąc dużo hałasu, przeskakując mury, wspinając się na wzgórza, psocąc i biegając za Nim. Jak moglibyśmy o tym zapomnieć? Tego rodzaju złote chwile wypadają dobrze jedynie w dzieciństwie. Czy bawimy się tak wspaniale jako dorośli? Czy śpiewamy i tańczymy jak wtedy? O, Panie! Zawsze będziemy Ci za to pokornie wdzięczni.
Kumaramma osiągnęła wiek, w którym mogła wyjść za mąż. Nam nie udało się nigdy zgłębić troski i miłości Swamiego dla naszej rodziny z tej okazji. Zrozumiecie dlaczego tak mówię, kiedy dowiecie się jak wyglądały zaślubiny mojej siostry. Możliwe, że wszystko to było efektem naszych dobrych uczynków. Wielu konkurentów przychodziło do Kumarammy, ale my konsultowaliśmy każdą propozycję ze Swamim, który często powtarzał, że osobiście udzieli jej ślubu. Ze względu na nasze skromne środki zastanawialiśmy się, jak zorganizujemy jej ślub. Swami wybrał na pana młodego Hema Chanda z Madrasu. Mój ojciec znał tę rodzinę.
   Dyrektor naszej fabryki był nam bliski jak krewny i podjął się uzgodnienia w Kuppam wszystkich spraw związanych ze ślubem. Był szczerym wielbicielem Swamiego i w pełni mu ufaliśmy. Bardzo też pomogła nam Suszelamma, moja kuzynka i jej mąż Wenkatamuni. Swami wyznaczył dzień zaślubin Kumarammy na 22.02.1948 r. Na przygotowania został nam miesiąc. Chociaż znaliśmy rodzinę pana młodego, to nie było mowy o kompromisach w sprawie zwyczajów i obrzędów ślubnych. Rodzina panny młodej musiała wszystko starannie przygotować. Chociaż mieliśmy wielki dom, to okazał się za mały na tę okazję. W tym czasie w Kuppam nie było sali zaślubin. Nie mogąc znaleźć żadnego odpowiedniego miejsca, zwróciłem się do Swamiego. „Dlaczego wątpisz? Spróbuj zachować spokój i zostaw wszystko mnie”, powiedział. Baba jest jedynym schronieniem dla tak bezradnych ludzi jak my. Starałem się zachować spokój.
  Jamindar[1], największy obszarnik w Kuppam, oprócz ziemi posiadał ogromny trzypiętrowy budynek, znany jako pałac Thimma Dżamma. Było to małe królestwo samo w sobie. Jamindar zajmował się rolnictwem i był doskonałym biznesmenem. W tym czasie przebywał w domu i znał mojego ojca jako przewodniczącego lokalnego samorządu. Często się spotykali i dyskutowali o różnych sprawach. Podczas jednego z takich spotkań ojciec wspomniał mu o małżeństwie Kumarammy.
    Ku naszemu zdziwieniu jamindar powiedział, że w tym czasie jego rodzina będzie podróżowała, a my możemy urządzić uroczystość zaślubin w pałacu. Uszczęśliwiała go myśl, że Swami poprowadzi ją osobiście. Nigdy nie sądziliśmy, że Swami w tak prosty sposób i szybko rozwiąże ten problem. Nie zapominajmy o tym, że nas zapewnia: „Po co się bać, gdy tu jestem!”. To podnosiło nas na duchu i dodawało nam mnóstwo sił. Wieśniacy byli zdziwieni, że konserwatywny jamindar z Kuppam zgodził się udostępnić swój pałac komuś z zewnątrz. Mieli okazję obejrzeć go po raz pierwszy. Ostatecznie doszli do wniosku, że była w tym boska wola!
    Poza wszystkim, ważną rolę odgrywały pieniądze. Chociaż mój ojciec miał fabryczkę w której wytłaczano najlepszy w całej Azji olejek ze strużyn sandałowców, niektórzy ludzie sprzeniewierzyli cały zysk, wykorzystując jego zły stan zdrowia. Nie mieliśmy oszczędności, ale odważnie zmierzyliśmy się z problemem. Udekorowanie takiego wielkiego pałacu nie było łatwym zadaniem. Dobre uczynki mojego ojca wobec okolicznych mieszkańców przyniosły dywidendy. Wieśniacy ogromnie nam pomogli, stojąc przy nas murem jak członkowie rodziny. Nie działo się tak bez powodu, bo jak mówią mądrzy ludzie, z bożą łaską nawet na pustyni wyrośnie zboże. Sprawy zaczęły szybko się toczyć i układały lepiej niż przewidywaliśmy.  
  Dwudziestego lutego przyjechał z Madrasu pan młody z towarzyszącymi mu osobami. Zaimponowało im to, co przygotowaliśmy. Zajęli trzecie piętro pałacu, bo drugie zarezerwowaliśmy dla Swamiego i siebie. Ślub miał być zawarty na parterze. Swami przyjechał dzień wcześniej i bardzo Mu się podobała aranżacja, o taką Mu właśnie chodziło. Wziął na Siebie wszystkie ślubne rytuały i przeprowadził je lepiej niż jakikolwiek kapłan. Gdy pan młody zawiązywał na szyi panny młodej mangalasutrę, żółtą, przynoszącą szczęście nić ze złotym wisiorkiem, Swami zmaterializował jeszcze jedną i polecił panu młodemu zawiesić ją. Tego wieczoru przyjął rolę jednoosobowej orkiestry i śpiewał przez niemal dwie godziny, napełniając nas anandą. To wszystko sprawiło, że ślub był dla wszystkich niezapomnianym wydarzeniem. Przed powrotem do Puttaparthi Bala Sai wezwał wszystkich, w tym pracowników i służbę i pobłogosławił ich tak, jak gdyby znał ich od lat.
 Zgodnie z wolą Swamiego, wszystko poszło doskonale, bez żadnych przeszkód. Dopiero później dowiedzieliśmy się, co się za tym kryło. Wenkatamuni i moja kuzynka wściekali się na mnie, że tak lekko wydawałem pieniądze. Pytali, jak sobie poradzimy z ostatecznymi rozliczeniami. Usiedliśmy wspólnie, aby podliczyć płatności za dostawy i płace pracowników. Ku naszemu wielkiemu zdziwieniu dowiedzieliśmy się, że wszystkie rachunki zostały uregulowane i nie jesteśmy nikomu nic winni! Skoro zapłaciliśmy im niewielką zaliczkę, jak mogli odejść bez końcowej zapłaty? Od kogo otrzymali resztę? Byliśmy zdezorientowani. Potem poczuliśmy jeszcze większe zdziwienie! Na początku mieliśmy tylko 20 000 rupii na wszystkie wydatki związane ze ślubem. Jak wyliczyliśmy, wydaliśmy ponad 30 000, to znaczy o 10 000 więcej niż wynosił nasz budżet. Zamiast dopłacić tę dodatkową sumę, nasz menadżer powiedział, że zostało mu 5 000 rupii. Mnie również zostało tyle samo pieniędzy. Wyglądało to trochę jak „dotyk Midasa”[2] – wszystko zamieniało się w złoto.
   Gdy zaczynamy rozmawiać o Swamim i o Jego boskich grach, to nie ma temu końca. Powoli zaczęły wychodzić na światło dzienne rzeczy związane z zaślubinami. Obawy Wenkatamuniego i mojej kuzynki, że wydaliśmy za dużo pieniędzy, okazały się bezpodstawne. Myśleli, że będę musiał zaciągnąć kredyt na pokrycie kosztów, a została nam jeszcze spora sumka.
[1] Posiadacz ziemski w brytyjskich Indiach, odpowiedzialny za pobieranie i płacenie podatków od gruntów znajdujących się pod jego jurysdykcją.
[2] Midas, władca Frygii w VIII p.n.e. Bohater  wielu mitów, legend i anegdot. Jedna z nich opisuje, jak uratował zbłąkanego Sylena, boga przyrody, z orszaku Dionizosa zmierzającego do Indii. W zamian Dionizos obdarzył go mocą zmieniania w złoto wszystkiego co dotknie.

   Jeśli chodzi o kuchnię i ilość przyrządzonych dań, to zapas produktów powinien skończyć się pierwszego dnia. Przyjechało bowiem o wiele więcej przyjaciół i krewnych niż się spodziewaliśmy. Kiedy konsultowaliśmy tę sprawę z kucharzami i ich pomocnikami, okazało się, że myślą tak samo. Nie składali więcej zamówień i byli równie zaskoczeni jak my, że niczego nie zabrakło. Ostatecznie zgodzili się, że jedzenie się rozmnożyło, bo w żaden inny sposób nie można było tego wyjaśnić. Jeśli nie była to boska gra, to jak inaczej można to zrozumieć? Nie było możliwe, aby Swami złamał przyrzeczenie. Udowodnił Swoje słowa, że zajmie się zaślubinami Kumarammy – i zrobił to.
  Po ślubie wybraliśmy się wszyscy do Puttaparthi, aby podziękować Swamiemu i upaść Mu do stóp. Czuliśmy się tak, jakbyśmy odnaleźli dawno utracony skarb. Czy kiedykolwiek zdołamy Mu się odwdzięczyć za współczucie? Czy kiedykolwiek pokryjemy koszty poniesione przez Niego w związku z zamążpójściem Kumarammy? Czytając w naszych umysłach Swami powiedział, abyśmy porzucili nasze myśli i zmienił temat. Zachowywał się, jak gdyby niczego nie zrobił. Jego zabawy przekraczały możliwości ludzkiego pojmowania.

Niebiańska uczta

   Czasami, gdy Swami oznajmiał, że wyda ucztę, nikt w starym mandirze nie przygotowywał posiłków, nawet najbliżsi wielbiciele. Jak ją planował? Kto ją przygotowywał? Kto dostarczał? Nikt nigdy tego się nie dowiedział. Podczas takich okazji Bala Sai podawał nam jedzenie własnymi rękami i zapraszał każdego bez wyjątku. Opowiem wam o jednym z takich zdarzeń. Swami, po ogłoszeniu, że urządza ucztę, wyruszył o 10 rano do wioski. Przekazałem to mieszkańcom mandiru. Wszyscy byli szczęśliwi i nie zabrali się za gotowanie. Swami nie wrócił do południa. Potem pojawił się niespodziewanie o 1300 i wszedł do Swojego pokoju. Kiedy zajrzeliśmy tam z ciekawości, pisał coś pilnie i nic nie wskazywało, że dostaniemy coś do jedzenia. Sawitramma starała się mnie zmusić, abym przypomniał Bala Sai o uczcie, ale odmówiłem interwencji. Wtedy zdobyła się na odwagę i sama zwróciła się do Niego. Udał, że nic nie wie, stawiając mnie w niezręcznej sytuacji. Sawitramma skoczyła jak tygrysica, złapała mnie za ucho i zaciągnęła do Jego pokoju. Nie patrząc na nas Swami powiedział: „Ten chłopak Murthy zawsze jest taki, nieustannie stwarza problemy!”. Kiedy zacząłem się zastanawiać kto je stwarza, uśmiechnął się szelmowsko. Natychmiast pojąłem Jego grę i przygotowując się do wydostania się z tej sytuacji, zacząłem płakać. Była już druga po południu. Wszyscy byli głodni i bardzo rozgniewani.
    Swami wyszedł z pokoju i zawołał głośno: „Gdzie jest ten bawół Murthy?”. Wyszedłem powoli i stanąłem za Nim. „Stwarzasz problemy dzień w dzień! Jest już za późno, żeby coś ugotować. Nie możecie dać mu porządnej nauczki?”. W ten sposób zmusił mnie do płaczu i skłonił domowników, aby napadli na mnie z gniewem. Tylko Swami mógł bawić się w ten sposób. Mimo wszystko trzeba było coś przyrządzić. „W porządku, ja się tym zajmę. Murthy to dobry chłopak, ale czasami sprawia kłopoty”, oznajmił Swami. Kazał nam wysprzątać salę i przygotować garnki. Gdy wypełnialiśmy Jego polecenia powiedział, że przyszła Annapurneśwari[1] i w całym pomieszczeniu rozszedł się piękny zapach. Na początku nie wiedzieliśmy skąd płynie, ale kiedy podnieśliśmy pokrywki, okazało się, że naczynia były wypełnione po brzegi różnego rodzaju przepysznymi i gorącym daniami. Zapach pobudził nasze apatyty do granic możliwości. Zastanawialiśmy się czy to jawa czy sen. Nigdy nie zdołam opisać smaku owych zmaterializowanych potraw, ani wyobrazić sobie podobnych. Swami stwierdził: „Skończyłem pracę, teraz wy zajmijcie się swoją”. To było to! Zaatakowaliśmy jedzenie i jedliśmy, aż zaczęło nam brakować tchu. Takich potraw nie przygotowywał nikt na świecie. Opróżniliśmy naczynia, a zapach zniknął w naszych żołądkach. Czytaliśmy w Puranach, że jedno małe naczynie akszajapatra[2] napełniało się różnymi potrawami. Teraz Swami wysyła do wielu miejsc góry jedzenia, ciężarówki jedzenia, i napełnia nim żołądki głodujących. Czy ktoś może się z Nim równać poza Nim samym? Zmusza nas czasami do płaczu, ale potem zawsze nagradza. Chwilę wcześniej zaatakowały mnie wściekłe tygrysice i tygrysy, ale teraz, gdy się nasyciliśmy, nie tylko się uspokoili, ale dziękowali mi za boską ucztę.
    Tego wieczoru ludzie siedzący w mandirze rozmawiali ze sobą nawet wtedy, gdy pojawił się Swami. Widząc to powiedział: „Nie ma powodu do niepotrzebnych rozmów. Nawet jeśli o czymś myślicie i nie ma z tego żadnego pożytku, to nie szkodzi. Ale niepotrzebne rozmowy są absolutnie bezwartościowe. Odpoczywając myślcie o boskości, bo w przeciwnym wypadku skończy się na złych myślach. Stracony czas nigdy nie wróci, a pomyślny czas, wykorzystany właściwie, przyniesie wam satysfakcję. Bóg jest uosobieniem czasu, więc każdą chwilę przeżywajcie w dobry sposób”. Czasami Swami, mając na względzie nasze dobro, bywa bardzo surowy.
[1] Bogini Annapurneśwari, inkarnacja Bogini Parwati, żony Pana Śiwy. Anna – oznacza ziarno lub pokarm, a poorna – doskonały i kompletny. Bogini doskonałego jedzenia.
[2] Akszajapatra – niewyczerpalne naczynie podarowane Pandawom przez Pana Surję, które dostarczało im pokarm, gdy byli na wygnaniu. 

Śri Sathya Sai Baba z autorem - V.R. Kriszna Kumar z rodziny Kuppam

Drugie życie

   Słabe zdrowie mojego ojca Radhakrisznaji zmusiło mnie do wzięcia na siebie odpowiedzialności za dom i rodzinny biznes w Kuppam. Przez to liczba moich wypraw do Puttaparthi gwałtownie się zmniejszyła. W 1953 r. ojciec, przebywając w  Prashanti Nilayam, poważnie się rozchorował i pozostawał bez życia przez dwa dni. Nie pojechałem wtedy do niego ani nawet nie próbowałem pojechać, ponieważ pewien astrolog przepowiedział, że moja obecność wyrządzi ojcu szkodę. Jednak nasz współczujący Swami po raz drugi przywrócił ojca do życia w obecności radży z Wenkatagiri. To zdarzenie zostało opisane w wielu książkach, więc nie chcę go jeszcze raz powtarzać.
Kiedy później odwiedziłem tatę, nie mogłem mówić i tylko łzy płynęły mi po twarzy. Tamtego dnia Swami pocieszał mnie dodając tak bardzo potrzebnej odwagi. Dzięki Jego łasce załamana rodzina z Kuppam odzyskała spokój. Radża z Wenkatagiri i Seszagiritata opowiedzieli mi o darze życia otrzymanym przez tatę. Ogromnie cenili niewzruszoną wiarę mojej mamy Radhammy. Gdyby nie ta wiara, martwe ciało jej męża zostałoby wywiezione z Puttaparthi. Będąc jej synem, czułem się uświęcony. Czytaliśmy w Puranach o tym, jak Sathi Sawitri uratowała z paszczy śmierci swojego małżonka Satjawanta. Teraz nasza mama miała szczęście uczynić to samo dla swojego męża i naszego ojca. Był to niepodważalny dowód, że Bala Sai nie zawodzi wielbicieli. W ten sposób uratował wiele osób na całym świecie i udowodnił, że jest naszym opiekunem.

Trzecie życie

   Przez kilka lat życie ojca płynęło spokojnie. Jednak pewnego dnia dostał ostrego bólu brzucha i wskutek intensywnych wymiotów bardzo osłabł. Ponieważ ogromnie cierpiał, podaliśmy mu tabletkę nasenną, wskutek czego przestał zdawać sobie sprawę z tego co robi. Chociaż mama nieustannie nad nim czuwała, zniknął z łóżka w środku nocy. Zmartwiona tym, obudziła nas i zaczęliśmy go szukać. Poza dużym domem w Kuppam, mieliśmy wielki ogrodzony teren i sąsiadującą z nim fabrykę płyt granitowych. Nie znaleźliśmy ojca w domu, więc udaliśmy się na plac. Kiedy usłyszeliśmy jak woła „Amma” w sposób w jaki się zwracał do mamy, przestały bić nam serca! Nie wiedzieliśmy skąd płynie wołanie, gdyż było bardzo ciemno. Kiedy mama zawołała go głośno, odpowiedział jak gdyby nigdy nic, że jest w studni. Była to stara studnia z wybudowanym wokół niej murem oporowym. Odnaleźliśmy go tam świecąc latarkami i przeraziliśmy się, ponieważ nie umiał pływać, a studnia miała głębokość około 9 metrów, jeśli nie więcej. Niełatwo było do niej dotrzeć w głębi ogrodzonego terenu, na którym leżały granitowe głazy, piach, cegły i inne rzeczy. Nie było również łatwo wskoczyć do studni nie uderzając o dwa występy, mające podtrzymywać pompę. Zastanawialiśmy się jak tam wpadł, ale w tamtej chwili było to nieistotne. Znalazłem długie żelazne pręty i jeden z nich wsunąłem do wody, lecz pręt po prostu w niej zniknął. Nie będąc w stanie myśleć, wszedłem do studni powtarzając „Sai Ram”, chociaż też nie umiałem pływać.
   Ojciec był dobrze zbudowany i ciężki, więc trudno było go unieść. Wydawało mi się, że jest bardzo słaby, lecz mimo to zachowywał przytomność. Jak dar zesłany przez Boga przyszedł nam z pomocą pewien inspektor policji. Odbywał on nocny patrol w innym miejscu i ktoś poinformował go, co przydarzyło się tacie. Możecie się domyślić, kto to zrobił! W międzyczasie zjawiło się mnóstwo ludzi, którzy zarzucili nas pytaniami. „Jak wpadł?”, „Dlaczego wpadł?”, „Kto go znalazł?”, „Jak tam wszedłem?”, „W jaki sposób utrzymał się na powierzchni?”, „Kto uratował go od utonięcia?”. W każdym razie przywiązali sznury do krzesła i spuścili je powoli na dół. Chociaż ojciec był ciężki, odbił się jak gumowa piłka i wylądował na krześle. Kiedy posadziłem go we właściwej pozycji, ludzie na górze powoli zaczęli ciągnąć.
   Była trzecia rano, gdy wnieśliśmy go do domu. Wiadomość o jego przygodzie rozniosła się po wiosce lotem błyskawicy i nasz rodzinny lekarz pospieszył do ojca, gdy tylko dowiedział się co zaszło. Zbadał go i stwierdził, że nic mu nie jest. Ojciec nie odniósł dużych obrażeń, z wyjątkiem zadrapania na palcu. Kiedy zapytaliśmy go jak doszło do wypadku, zdawało się, że niczego nie pamięta od chwili, gdy wstał z łóżka i znalazł się w studni. Pamiętał tylko, że powtarzał »Baba, Baba«, nie mogąc znieść bólu i że otworzył oczy dopiero wtedy, gdy uderzył o powierzchnię wody. Czuł, że ktoś go podtrzymuje chroniąc od utonięcia i był zdziwiony, że tak długo może ustać w wodzie!
  Lekarz rodzinny, który był również wielbicielem Sai, wiedział jakie lekarstwo najlepiej ojcu pomoże. Poradził nam udać się do Puttaparthi i podziękować Bogu za uratowanie taty od wielkiego nieszczęścia. Wyruszyliśmy następnego dnia. Kiedy weszliśmy do świątyni, Swami machał do nas z balkonu. Skierowaliśmy się prosto do jego pokoju, a On powiedział: „Cóż mogłem zrobić, skoro wasz ojciec, zanim wpadł do studni, powtarzał „Baba, Baba”? Musiałem do niej wejść zanim się w niej znalazł i trzymać Radakrisznajja na ramionach!”. Jakże byliśmy wdzięczni współczującemu Panu. Zanim zdołaliśmy dotrzeć do Puttaparthi, Swami dokładnie poinformował o tym wydarzeniu wujka Kasturi, wydawcę Sanathana Sharathi i polecił mu zarezerwować na tę historię jedną pustą stronę w bieżącym numerze. Radża Reddy, bliski pomocnik Swamiego, przez dłuższy czas musiał masować Mu plecy i ramiona, dopóki Swami nie poczuł ulgi. Nikt nie zdoła opisać miłości jaką Sai obdarzał naszą rodzinę ani sposobu w jaki się o nas troszczył. Czy trzeba jeszcze innego dowodu na to, że jest Bhagawanem? Doprawdy, jest Mrutundżają, tym, który może powstrzymać śmierć i przedłużyć życie. W ten sposób podarował ojcu jeszcze jedno życie.

- tłum. J.C.

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.