Życie jest świadomością część 1
Joy Thomas

Wprowadzenie
 Mój mąż, Raye Thomas, i ja usłyszeliśmy po raz pierwszy o Sathya Sai Babie 18 sierpnia 1981 r., a już 16 grudnia siedzieliśmy uszczęśliwieni u Jego stóp. Pokochaliśmy Go, zanim nasze oczy ujrzały Jego postać. Nigdy w ciągu tych trzynastu lat, podczas których mieszkaliśmy w Ameryce i podróżowaliśmy do Indii, nie mieliśmy najmniejszych wątpliwości, że jest Purna Awatarem – Bogiem, który się przybrał ciało, abyśmy mogli nawiązać z Nim kontakt.

 Autorka i Sathya Sai
Autorki mąż - Ray

Przeżycia, jakich nam dostarczył dzięki Swojej wszechwiedzy i wszechobecności, były tak niezwykłe, że zaczęłam je zapisywać, chociaż z trudem znajdowałam wyrażające je słowa. Byłam zaskoczona bardziej niż inni, kiedy te pierwsze notatki uformowały się w książkę.
   Kiedy mój ukochany, prawdziwy Matka-Ojciec zaaprobował książkę „Życie jest grą, graj w nią!” i powiedział, abym wzięła się pilnie za następną, miałam wrażenie, że to przepiękny sen. Obecna, moja piąta książka, to skromna ofiara, w której relacjonuję sposoby, za pomocą których Swami prowadził mojego męża i mnie coraz bliżej do uświadomienia sobie naszej boskiej tożsamości.
   Mam szczerą nadzieję, że czytelnik znajdzie w tych doświadczeniach coś, co przypomni mu  jego własny rozwój duchowy. Chociaż każde z nas ma inne potrzeby i we własnym czasie rozwija odrębne obszary świadomości, to dążymy do tego samego celu i wszyscy go ostatecznie osiągamy. Nasz Pan przyrzekł, że „dokona tego nawet najmniejszy robak”.
Autorka
    Dobrzy ludzie napotykają na wiele przeszkód. „Przyjemność jest przerwą pomiędzy dwoma troskami”. Dobrzy ludzie doświadczają więcej kłopotów. Źli ludzie mogą nie mieć problemów. Piękny diament jest cięty na wiele sposobów, a jedynie czyste złoto płonie w ogniu. W trakcie tego procesu wypalane złoto staje się czystsze, a diament, tak różnorodnie pocięty, staje się wartościowszy. Dzięki przeżywanym kłopotom, doświadczanym przez dobrych ludzi, ich wartość tylko wzrasta i nigdy się nie zmniejsza. Musimy zmierzyć się z problemami.
     Życie jest wyzwaniem, zmierz się z nim!
     Życie jest marzeniem, zrealizuj je!
     Życie jest grą, graj w nią!
     Życie jest miłością, ciesz się nią!
     Życie jest świadomością.
To jest pełne. Tamto jest pełne. Wszystko jest pełne. Niechaj twój umysł będzie pełny, wolny od ograniczeń. Niech twoja miłość się rozszerza, a nie kurczy.[1]
Bhagawan Śri Sathya Sai Baba
  Najważniejszym zadaniem jest rozwinięcie świadomości wewnętrznej boskości. Następnym etapem jest uświadomienie sobie prawdy, że boskość, która jest w was, jest również obecna we wszystkich. Musisz zrozumieć, że zasłona lub bariera zdająca się oddzielać cię od pozostałych, zrodziła się z iluzji i że powinieneś zrobić wszystko, żeby ją usunąć. Dopiero wtedy doświadczysz jedności z każdą żywą istotą…
Zrozumiesz, że wszystko jest w tobie. Potem pojawi się świadomość: „Jestem Bogiem. Bóg jest mną. Jestem Brahmanem. Brahman jest mną. Nie ma różnicy pomiędzy Brahmanem a mną”.[2]  
Bhagawan Śri Sathya Sai Baba
Rozdział 1
Porzucenie
Podłożyłem ogień pod swój dom i opuściłem go, zabierając ze sobą tylko laskę. Jedynie ten, kto gotowy jest spalić własny dom, może podążyć za mną.
Kabir
„Jesteś pewny, że chcecie zamieszkać w Indiach?”. To były słowa Sathya Sai Baby, wypowiedziane pamiętnego dnia w Brindawanie, kiedy mój mąż Raye zapytał, czy moglibyśmy pozostać z Nim na zawsze. Powtórzył je trzykrotnie podczas cudownych chwil, jakie nasza trójka przeżyła w maju 1994 r. Za każdym razem oboje powtarzaliśmy pewnie: „Tak, Swami”.
Dzień przed wyjazdem do Stanów, 17 lipca, ponownie otrzymaliśmy błogosławieństwo prywatnej rozmowy ze Swamim. Odpowiedział na kilka naszych pytań i ponownie zapewnił nas, że możemy pozbyć się całego majątku. Powinnam też dokończyć książkę „Życie jest radością, ciesz się nim!” i opublikować ją. Będzie bardzo szczęśliwy, jeśli wrócimy do Indii przed Bożym Narodzeniem. Wsiedliśmy do samolotu, aby wrócić do naszego wygodnego domu w Czereśniowej Dolinie, przeszczęśliwi, że wkrótce wrócimy do Indii na stałe. Zdawaliśmy sobie sprawę, że mamy mnóstwo do zrobienia, ale ogrom piętrzących się przed nami zadań zdawał się lżejszy w blasku naszej wielkiej radości.
Po przyjeździe Raye natychmiast wystawił dom na sprzedaż, wyznaczając za niego znacznie niższą cenę niż jego szacunkowa wartość rynkowa. Byliśmy absolutnie zaskoczeni, kiedy nie zgłosił się żaden kupiec. Kilku oglądających, którzy przyszli, chciało prawdopodobnie sprzedać najpierw własne domy, zanim pozwolą sobie na kupno nowego. Zaczynaliśmy rozumieć, że rynek nieruchomości w Kalifornii jest w stanie zapaści. Ufając jednak łasce Swamiego, realizowaliśmy nasze plany. 
Zarezerwowaliśmy bilety do Indii na 19 grudnia. Nie mogliśmy ich wymienić na żadne inne ani dostać za nie zwrotu pieniędzy. Beztrosko paliliśmy za sobą wszystkie mosty, mówiąc, że jeśli nie sprzedamy domu przed wyjazdem, to zostawimy pełnomocnictwo agentowi. Będzie mógł go sprzedać wtedy, gdy nadarzy się ku temu okazja. Opróżniliśmy szafy i szafki, część rzeczy darowując innym, część sprzedając, nie zapominając ani na chwilę, że każda rzecz powinna służyć obdarowanemu.
Czasami odczuwałam lekki ból żegnając się z niektórymi przedmiotami. Uczyłam się długo i zebrałam mnóstwo świadectw i dyplomów, a każdy z nich przypominał lata moich wysiłków. Z pewnością nie mogły mi się przydać w Indiach, ale w jakiś sposób sama myśl o wyrzuceniu ich do kosza wydawała mi się odrobinę szalona. Mój drogi przyjaciel John Hislop zasugerował, abym wyjęła je z ramek, zwinęła w rulon i zabrała ze sobą. Na nieszczęście umieściłam je wszystkie na sztywnych płytkach i już nie mogłam ich od nich oddzielić. Dlatego pogodziłam się z myślą, że ostatecznie wylądują na śmietniku.
Tamtej niedzieli mówiłam w ośrodku Sai Baby o uwalnianiu się od przywiązania do przyjaciół, rodziny i własności. Wydawało mi się, że to właściwy temat, ponieważ w tym czasie się z nim zmagałam. Opowiedziałam o kilku moich doświadczeniach, włączając w to przywiązanie do wyników nauki w koledżu, do pracy nauczycielki w szkole publicznej i dyplomów, mówiąc, że postanowiłam pozbyć się ich w najbliższy czwartek, kiedy na nasze osiedle przyjadą śmieciarki. Po spotkaniu podeszła do mnie jakaś pani i zapytała, czy mogłaby dostać te dokumenty. Nie rozumiałam, dlaczego chce je mieć, ani co z nimi zrobi, lecz nie miałam powodu do odmowy. Wydało mi się, że to kolejny przejaw łaski Swamiego, odnoszącej się do rzeczy, które nie są mi dłużej potrzebne i mogą sprawić radość komuś innemu.
Czas teraz pędził. Nadszedł grudzień, dom nie był jeszcze sprzedany, a meble przeniesione. Wydawało się, że niektóre sprawy pozostawimy niedokończone. Jednak kiedy do odjazdu pozostało nam nie więcej niż dwa tygodnie, odwiedziło nas małżeństwo, które chciało obejrzeć dom i było nim naprawdę zainteresowane. Kiedy złożyli ofertę kupna, okazało się, że właśnie sprzedali własny i mogą nam zapłacić gotówką. Chcieli zamknąć transakcję na sześć dni przed naszym wyjazdem. Z trudnością udało nam się uwierzyć w tę uzyskaną w ostatniej chwili szansę wydobycia się ze złej sytuacji, ale wiedzieliśmy, że nasz ukochany Baba często rozwiązuje ludzkie problemy dopiero w ostatniej chwili, wzmacniając tym naszą wiarę w Jego nieustanną opiekę oraz dając nam okazję do praktykowania spokoju.
Teraz naprawdę musieliśmy się pospieszyć i pozbyć się pozostałych rzeczy. Kupujący mieli własne meble i nie interesowały ich nasze. Udało nam się umieścić większość z nich w dobrych domach. Książki Sai i sprzęt należący do ośrodka powędrowały do nowoutworzonego centrum w Hemet. Wszystko zaczęło się układać.
Odwiedzili nas syn i córka Raya oraz moja córka. Daliśmy im kilka rzeczy, które mogli wykorzystać. Ale najcenniejszym darem otrzymanym od naszej Matki Sai było to, że pożegnaliśmy się z nimi w spokoju i z wielką miłością, wiedząc, że jesteśmy jednością w Bogu, bez względu na to, jakie nadajemy Mu imię.
Zostały nam jeszcze cztery dni i wydawało mi się trochę dziwne, że nikt nie poprosił o dwie rzeczy, które uważałam za szczególnie atrakcyjne. Nikt nie zainteresował się meblami z sypialni ani oryginalnym obrazem olejnym. Jak to robiłam wielokrotnie podczas procesu uwalniania domu od naszej osiemnastoletniej w nim obecności, modliłam się do Baby o pomoc i przewodnictwo potwierdzając, że pragnę aby wypełniła się Jego wola.
Kiedy zadzwonił telefon i usłyszałam głos swojej długoletniej przyjaciółki, mieszkającej wtedy w San Francisco, pomyślałam, że bardzo miło jest go usłyszeć. Kiedy powiedziała, że chce przyjechać, aby się pożegnać ze mną przed wyjazdem, poczułam się jeszcze szczęśliwsza. Ale kiedy weszła do naszego bardzo teraz przestronnego domu i powiedziała: „Och, zawsze kochałam ten obraz”, dostrzegłam Babę w działaniu, pomagającego mi uwolnić się od przywiązania. Historia zakończyła się w ten sposób, że zabrała obraz do swojego domu w San Francisco, a meble umieściła w sypialni swojej córki.
Teraz większą część przygotowań do wyjazdu mieliśmy już za sobą. Spakowaliśmy się i sprzątaliśmy dom do niemal ostatniej minuty, zostawiając kilka niedokończonych szczegółów naszym drogim przyjaciołom. Jeden z nich odwiózł nas na lotnisko, a czworo zostało w domu, aby zostawić go w idealnym porządku dla nowych właścicieli. Zostawienie tych drogich braci i sióstr w Sai nie było pozbawione przywiązania. Naszym jedynym pocieszeniem była wiedza o jedności oraz prawdopodobieństwo, że będą regularnie odwiedzać Swamiego, co da nam okazję do spotkania się z nimi.
Porzucenie wszystkiego było bardziej niespodziewane i wszechstronne niż mogłam to sobie kiedykolwiek wyobrazić, ale oboje z Rayem wyruszyliśmy w nastroju radosnego oczekiwania na chwilę, kiedy staniemy się mieszkańcami aszramu.
Nieprzywiązanie odnosi się do uświadomienia sobie tymczasowego charakteru obiektów i nie pozwala umysłowi przywiązywać się do rzeczy przemijających. Nie musi koniecznie oznaczać, że czujesz w stosunku do nich odrazę i nienawiść. Wskazuje, że nie jesteś do nich przywiązany myślami. Całkowita rezygnacja ze wszystkich przedmiotów świata zjawiskowego jest niemożliwa. Mimo to możesz wyrzec się poczucia własności, poczucia posiadania. Kiedy je porzucisz będziesz mógł pójść dalej i cieszyć się różnorodnymi rzeczami. Nie zaszkodzą ci. W świecie przejawionym wszystko, każda osoba i każda rzecz podlega zmianom. W świecie występują trzy główne rodzaje zmian: wzrastanie, istnienie i rozpad. Podlega im wszystko. Oszukiwanie się, że ten przemijający, nietrwały świat jest w istocie trwały i przywiązywanie się do pojawiających się w nim różnorodnych przedmiotów, jest doprawdy bardzo niemądre…
Nieprzywiązanie jest czymś więcej niż tylko dostrzeganiem usterek i słabości przedmiotów, wynikających z ich przemijającej natury. Nieprzywiązanie posiada także pozytywną cechę uzyskiwania z nich jak najwięcej korzyści. Staraj się mieć z nich możliwie jak największy pożytek i doceniaj to, czym są. Uświadomienie sobie ograniczeń i smutku, które rzeczy tego świata powodują, nie zapewni ci dużo radości. Musisz również wiedzieć jak właściwie używać ich, aby wypełniać obowiązki w świecie. Wtedy poczujesz pewną satysfakcję. W szerszym znaczeniu, nieprzywiązanie sprowadza się do porzucenia ziemskich smutków i osiągnięcie błogości Atmy, co jest właściwym nieprzywiązaniem. Nieprzywiązanie jest rozpoznawaniem słabych aspektów w naturze przedmiotów, jak również intensywnym oderwaniem, koniecznym dla rozwoju na duchowej drodze.[3]
Bhagawan Śri Sathya Sai Baba
Żył kiedyś w Indiach król, którego odwiedzał wędrowny święty. Aby okazać mu swój szacunek, król gościł go obfitymi posiłkami i napojami. Jego żebraczą miskę i laskę zabrano, a na jego ciało włożono świeżą jedwabną szatę. Otrzymał do spania wygodne łóżko i kilku służących, mających spełniać wszystkie jego życzenia, nawet te najdrobniejsze. Pewnego dnia podczas uczty, w której uczestniczył dwór, król ogłosił, że zamierza mianować świętego premierem.
„Och, ale ja nie mogę tego przyjąć”, powiedział święty człowiek. „Dlaczego nie?”, zapytał król. „Staniesz się zaraz po mnie najpotężniejszym człowiekiem w królestwie”.
Święty człowiek odpowiedział: „Ale ja już jestem potężniejszy od ciebie”. Na ten afront dwór rozbrzęczał się jak rój os. „Wasza wysokość, nie chciałem cię obrazić”, mówił dalej święty. „Żeby ci pokazać, jak bardzo wzruszyła mnie twoja propozycja, chętnie oddam ci całą moją moc. Chodź za mną”. Święty wstał i poprosił o swoją żebraczą miskę i kij. Bez słowa wyszedł z pałacu.
Król nie mógł się zdecydować, czy bezczelność żebraka bardziej go intryguje czy złości. Zwyciężyła ciekawość. Ubrał się w stój podróżnika i podążył pieszo za świętym. Był piękny poranek i król rozkoszował się wycieczką, dopóki nie nastała noc. Dwaj zmęczeni podróżni zasnęli przy strumieniu mając nad głowami księżyc w pełni. Obudzili się o świcie.
            „Jak daleko musimy jeszcze iść?”, zapytał król z pewnym niepokojem. Był zmęczony i nocą zaczął rozmyślać o swoich wrogach w domu. Święty człowiek nic na to nie odpowiedział i szedł dalej. Wędrowali tak przez dwa kolejne dni. Trzeciego dnia doszli do granic królestwa.
            „Stój”, rozkazał król. „Muszę wracać”.
„Dlaczego?”, zapytał święty. „To co chcę ci pokazać znajduje się o krok dalej”. Król odpowiedział ostro: „Nie mogę iść dalej. Jeśli przekroczę granicę, mój tron przejmą wrogowie”. Święty pokiwał głową. „Powiedziałem ci, że mam moc, o której możesz tylko pomarzyć. Oto ona: Mogę opuścić twoje królestwo, a ty, jego władca, nie możesz tego zrobić. Jeśli chcesz mieć taką moc, to po prostu idź za mną”.
Ale król nie chciał tego zrobić. Święty człowiek, wolny duch, z uśmiechem przekroczył granicę, pozostawiając przygnębionego króla, aby wrócił do swego pałacu”.[4]
Mogliście zyskać wiele, posiąść mnóstwo rzeczy. Mogliście cieszyć się przeróżnymi rzeczami. Gdzie są teraz? Co się z nimi stało? Dlaczego rozstaliście się z nimi? Jakie z nich czerpaliście korzyści? Pytając o to zaczynacie rozumieć, że wszystkie rzeczy które was cieszyły, że osoby z którymi mieliście do czynienia oraz zebrane przez was doświadczenia przypominają kukiełki na scenie. Są jak chmury, które pojawiają się i znikają.[5] 
Człowiek powinien szukać darów duchowej wiedzy, która przyniesie mu życiowe spełnienie.[6]
Rozdział 2
Zostajemy mieszkańcami aszramu
Nigdy nie uważałam, że to przejście od jednej kultury do drugiej, po przeciwnej stronie świata, ma jakiś inny cel poza moim głębokim pragnieniem rozwoju duchowego i przekonaniem, że przebywanie z Bhagawanem Śri Sathya Sai Babą jest najlepszym ku temu sposobem. Ani Raye ani ja nie zdawaliśmy sobie sprawy, że uczyniliśmy ważny i nieodwołalny krok prosząc Swamiego o wyrażenie zgody na zamieszkanie z Nim i zapewniając Go trzy razy, że naprawdę chcemy tam mieszkać.
Znaleźliśmy się na drodze, z której już nie możemy zawrócić. Będziemy więc iść dalej, chcąc tego czy nie. Mój małpi umysł nie jest w stanie pojąć, że poza odpoczywaniem i poddawaniem się przewodnictwu Baby nie muszę nic więcej robić. Czy nie powinnam poprawić swojego zachowania, sposobu wypowiedzi i myślenia? Czy nie powinnam więcej się uczyć i odkryć, co jest naprawdę prawdziwe? Czy nie powinnam zrezygnować z robienia pewnych rzeczy i zająć się innymi? Kiedy zaczęłam szukać w sobie odpowiedzi Bhagawana, otrzymałam jasny przekaz: „Po prostu bądź. Po prostu bądź”.
Mam taśmę magnetofonową nagraną przez moją przyjaciółkę Lindę Gallagher, na której znajduje się pieśń „God’s gig – Boski teatr”. Mam ją bardzo długo i cieszyłam się za każdym razem kiedy słuchałam tej pieśni, ale zrozumiałam ją dobrze dopiero w ostatnich tygodniach. Tutaj widać wyraźniej niż gdziekolwiek indziej na świecie, że to wszystko co nazywamy życiem, jest boskim teatrem. Bóg jest jej reżyserem, producentem, dramaturgiem, aktorami i aktorkami – a nawet scenarzystą.  
Zobrazowanie tej prawdy pojawiło się wkrótce po naszym przyjeździe. Chociaż byłam świadoma, że napięcie związane z przynoszeniem się z jednego końca świata na drugi i założenie tam domu jest wielkie, to nie wydawało się usprawiedliwiać moich skrajnych reakcji. Chociaż przedtem potrafiłam się wystarczająco dobrze kontrolować i przestrzegać stosownych dla kobiet dobrych manier, to nagle zauważyłam, że już tego nie potrafię. Im bardziej starałam się nad tym zapanować, tym pewniej dochodziło do wybuchu.
Owa trudność pojawiła się wtedy, gdy dwa lata temu zachorował Raye, a ja bardzo się przestraszyłam. Teraz, chociaż sytuacja nie była tragiczna, okryłam, że nie potrafię przystosować się do wielu zwyczajów, różniących się znacznie od tych, które znałam od 69 lat.
Jeden, który mi bardzo przeszkadzał, wiązał się z definicją słowa „jutro”. Moja interpretacja tego wyrazu sprowadzała się do tego, że jest „to dzień, który przyjdzie po dniu dzisiejszym”. Teraz doświadczałam tego słowa – często definiowane przez robotników, od których byliśmy zależni – jako „jakiś moment w przyszłości, kiedy nam będzie najwygodniej”. Przekonałam się, że zbyt często reaguję na tę różnicę. Kiedy rozmyślałam, jaką mogę wysnuć z tego lekcję, przypomniałam sobie inną pieśń, pięknie śpiewaną przez Lindę Gallagher, zatytułowaną „W Jego czasie”. Uświadomiłam sobie, że bez względu na to jaki mamy plan lub pragnienie, wszystko będzie działo się w „czasie wyznaczonym przez Boga”. Dlatego udawało mi się zachować spokój, chociaż przedtem kończyło się zawsze na gniewie i krytykowaniu innych osób.
Studiując nauki Swamiego odkryłam, że często powtarza: „Czas jest formą Boga. Narodziny i śmierć zawierają się w czasie. Dlatego powinniście uważać czas za boski i wykorzystywać go do spełnienia świętych czynów. Nie marnujcie ani chwili. Stracony czas, to stracone życie”.
Czas decyduje o owocach waszych czynów. Bez względu na to czy jest to szczęście czy smutek, dostatek czy ubóstwo, wasze doświadczenia są rezultatem waszego postępowania.  Zatem dobro i zło zależy od tego, co robicie. Jakie są wasze czyny, takie też są ich owoce. Wynik jest zdeterminowany przez sposób w jaki spożytkowujecie czas.[7]
Kontemplując zdanie mówiące, że „czas jest formą Boga” oraz inne myśli Swamiego, zaczęłam rozumieć, że Jego nauki odnoszące się do czasu, podobnie jak niemal do wszystkich innych zagadnień, mają więcej niż jeden poziom. Na poziomie działania jeden z Jego najważniejszych nakazów wskazuje, że powinniśmy nauczyć się wyrażać jedność w myślach, słowach i uczynkach. Nie wolno nam nigdy mówić jednego, a robić coś przeciwnego.
Podczas dyskursu inaugurującego Letni Kurs w 1995 r., Swami powiedział do nauczycieli, studentów i gości, że powodem niewłaściwych tendencji, jakie wkraczają do ośrodków nauczania, jest to, że rodzice w domu, nauczyciele w szkołach i liderzy w społeczeństwie nie podtrzymują ideałów obecnych w ich kulturze. Rodzice mówią jedno, a robią coś innego. Nauczyciele nauczają jednego, a robią coś przeciwnego. Liderzy również coś przyrzekają i nie dotrzymują słowa.
Potem mówił dalej: „Życie pozbawione pamiętania o czasie nie jest właściwą cechą ludzkości… Czy po to rodzicie się jako ludzie, aby nie pamiętać o czasie? Nie, nie. Ludzkie narodziny są bardzo cenne, bardzo święte i szlachetne. Zapewnienie sobie takich narodzin tylko po to, aby marzyć wyłącznie o pławieniu się w komforcie jak ptaki i zwierzęta, jest wielką hańbą – nie tylko dla studentów, ale także dla ludzkości.
Tak oto nauczyłam się niezwykle ważnej lekcji. Jeśli chodzi o moje zachowanie, to muszę podjąć każdy możliwy wysiłek, aby dotrzymywać obietnic, być punktualna i godna zaufania. Jednak, jeśli będę świadkiem błędu popełnionego przez kogoś innego, kto dał słowo i go nie dotrzymał, to nie będę osądzać jego zachowania ani go potępiać. Oddam też Bogu moje poczucie „właściwego czasu”. On jest wykonawcą, On jest czasem i wszystko co się dzieje musi się dziać.
Zostawiliśmy nasz wypełniony spokojem, przestronny dom, z jego ponad siedmiometrowymi oknami widokowymi, wychodzącymi na starannie wypielęgnowane pole golfowe, otoczone cudownymi, starymi, szaro-zielonymi drzewami oliwnymi, za którymi ciągnęło się pasmo ośnieżonych gór i przyjechaliśmy tutaj, do tego tętniącego życiem aszramu, z jego przyjeżdżającymi i odjeżdżającymi wielbicielami, gdzie przez 24 godziny na dobę wznoszono budynki, a najbliższy z nich znajdował się kilka metrów od naszych dwóch małych okien.
W dodatku nie mieliśmy już samochodu. Po raz pierwszy od 55 lat nie mogłam przemieszczać się swobodnie z miejsca na miejsce. Mieliśmy problem nie tylko z dojazdem do obiektów leżących na zewnątrz Prasanthi, takich jak szpital czy muzeum, ale od mojej ostatniej wizyty w Puttaparthi zmieniła się także sytuacja transportu wewnętrznego. Osoby na wózkach inwalidzkich nie mogły już liczyć na pomoc. Oczekuje się teraz od nich, że same znajdą sobie pomocników, płacąc im za dowiezienie na darszan, a potem odwiezienie do domu lub że umówią się z nimi od razu na cały miesiąc. Dowiedziałam się, że nie mogę nawet mieć pewności, czy będę w stanie dotrzeć na darszan, a jeśli dotrę, to czy wrócę do swojego pokoju. Po tym jak kilkakrotnie z powrotem pchałam mój wózek, powodując ból w nogach i plecach, ostatecznie się poddałam i oddałam całą tę sprawę Swamiemu, zastanawiając się, czy dzięki temu uzyskam trzecie zero!
Następnego ranka nikt nie przyszedł, aby pomóc mi dotrzeć na darszan, więc wystartowałam sama. Dopóki nie dotarłam do rogu Poornachandry, nikt nie zwracał na mnie uwagi. Tam jednak trzeba skręcić w prawo i podjechać pod górę. W tym momencie dwóch mężczyzn z Seva Dal spojrzało na mnie i zaczęło rozmawiać ze sobą w jakimś niezrozumiałym dla mnie języku. Zdawali się o coś sprzeczać. Ostatecznie ten, który przegrał w dyskusji, podszedł do mnie ze zrezygnowanym wyrazem twarzy i wskazał, że wepchnie mnie na górę. Zrobił dokładnie tyle. Wprowadził mój wózek na szczyt wzniesienia, a potem odwrócił się i wszedł do Poornachandry.
Więc zamiast wysiąść z wózka, zaczęłam posuwać  się wzdłuż ściany, odpychając się od niej rękami. W tym momencie pomogła mi jakaś uprzejma kobieta. Dotarłam na darszan zgrzana, zmęczona i obolała, ale tam byłam. I, jak uświadomiłam to sobie z prawdziwym zdumieniem, nie czułam najmniejszego gniewu ani nie byłam przygnębiona porażką. Pozostałam całkowicie spokojna!
Jednak gdy udało mi się usiąść, siedząca obok mnie kobieta skrzyżowała nogi i zaczęła ocierać swoją straszliwie brudną stopę o mój nowy pendżab. Gdyby wydarzyło się to dzień wcześniej, byłabym wściekła. Jednak tego ranka, kiedy naprawdę oddałam wszystko jedynemu Wykonawcy, czułam się całkowicie spokojna. Nic nie zrobiłam. Kobieta siedząca obok mnie również nic nie zrobiła. Działał tylko jedyny prawdziwy Wykonawca, a cokolwiek się działo, było dobre dla wszystkich. Kim byłam? Kim była ona? Obie byłyśmy Bogiem. Uświadomienie sobie tej prawdy przyniosło spokój i wyciszenie.
Gdy kontemplowałam sytuację „mojego” stroju i „jej” stopy, napłynęło mi do głowy kilka myśli, mających mnie pocieszyć i czegoś nauczyć. Pierwsza była taka: Ups! To znowu moje poczucie posiadania. Każdy zaimek dzierżawczy wskazuje na oddzielenie i rozróżnianie, a Swami nieustannie nam powtarza, że „my i my jesteśmy Jednym”. Jeśli ona i ja równa się my, to my i Swami jesteśmy Jednym. A co, jeśli by to była stopa Swamiego? Cóż, gdyby była Jego, to z pewnością nie protestowałabym przeciwko temu, że dotyka mojego ubrania. Byłabym rozradowana. Prawdopodobnie pogłaskałabym ją i pocałowała. Mieliśmy Boże Narodzenie, a Swami nieustannie przypominał nam słowa Jezusa: „Bądź taki sam dla każdego”. Więc czy mogę traktować swoją towarzyszkę w inny sposób niż potraktowałabym Swamiego?
Dzień upływał i pojawiło się w nim kilka kolejnych sytuacji, które mogły wywołać moją irytację lub krytycyzm, ale uświadomiłam sobie, że irytacja odeszła. Swami ją zabrał. Pamiętałam Jego słowa: „Po prostu myśl o Mnie, a Ja zrobię resztę”.
Oczywiście, podejrzewałam wtedy, a teraz wiem to na pewno, że ponowne potknięcie było jedną z możliwości. Ważniejsze jednak było uznanie faktu, że Baba zabiera nasz zaśmiecony umysł, łagodzi karmę i przyciąga nas coraz bliżej do Siebie. Wznosząc się na kolejne poziomy uświadamiania sobie własnej boskości, posuwamy się do przodu i cofamy wiele razy, jednak za każdym razem nasz pobyt na zaawansowanym poziomie będzie trwał dłużej, a ruch wsteczny będzie się skracał, dopóki ostatecznie nie połączymy się z Bogiem.
Zdarzyło się tak, że wieczorem, na który zaplanowałam spokojne i miłe spotkanie z przyjaciółmi, w tym także na dzielenie się koncepcjami dotyczącymi dróg na których wzrastamy duchowo, doszło do niespodziewanych wydarzeń, które go całkowicie zakłóciły. To co miało być harmonijnym, szczęśliwym, wspólnie spędzonym czasem, zmieniło w totalny chaos. Myślałam, że poradziłam sobie z tą sytuacją całkiem dobrze, ale przyjaciółka napomknęła mi, że było oczywiste, iż byłam w złym nastroju. Zastanawiałam się, czy tak się zachowałam, czy tak to tylko postrzegała. Potem zrozumiałam, że chodziło o to i o to. To, czemu pozwalamy wniknąć do umysłu, należy do nas.
W każdym razie, kiedy wszystko już się ułożyło, zainspirował mnie odnośnik w książce, o której rozmawialiśmy, wskazujący, że w miarę jak posuwamy się na wybranej ścieżce duchowej, coraz mniej się skłaniamy do podejmowania prób kontrolowania chaosu w naszym życiu. Co za cudowny wgląd w cel tego chaotycznego wieczoru. Gdybym brała rzeczy takimi jakimi są, w miarę jak się pojawiały, wieczór byłby spokojny i doskonały.
Kilka dni później, czytając książkę Roberta Priddy ‘”Źródło marzeń”, znalazłam w niej kilka pomocnych wskazówek. W rozdziale zatytułowanym „Życie i uczenie się w aszramie”, autor wyraża następujące poglądy:
„Wiele osób, które poznałem i które odwiedziły Prasanthi Nilayam więcej niż raz, praktycznie przyznaje się do poważnego rozchwiania emocjonalnego w czasie tych wizyt, kiedy to, zwykle w jakiś odstępach czasu, pojawiają się lekcje „wzywające do samooceny i zmiany”. Zmieniająca się atmosfera i warunki w aszramie są subtelnym przewodnikiem, który pokazuje nam ostre krawędzie ego… Zdobywane tu doświadczenia, jak to sobie później uzmysławiamy, są spersonalizowanymi wyzwaniami, czy może doskonale dopasowanymi okazjami do poprawy i stabilizacji emocjonalnych i umysłowych stanów”.
Jestem bardzo wdzięczna wielbicielom, którzy podzielili się ze mną swoimi doświadczeniami, po przybyciu do Baby. Skoro zbierane tutaj doświadczenia są „szyte na indywidualną miarę”, to przeżycia innych osób pomagają nam szybciej uzyskać wgląd w nasze własne doznania. Zostanie aszramitą ma dla wielu z nas jedną wadę: nasze kontakty ze Swamim stają się rzadsze. Rekompensuje to jednak wzrost pracy wewnętrznej.
Pozwólcie głupcowi trzymać się złudzenia, że można zyskać szczęście i spokój oddawszy się w niewolę zmysłów. Ci, którzy wiedzą, że ten świat, będąc mieszaniną prawdy i kłamstwa, jest wielką zagadką czyli mitją, rezygnują z zewnętrznych atrakcji i koncentrują się na wewnętrznej radości przywiązania do Boga. Jeśli „zdałeś”, to masz spokój. Jeśli „oblałeś”, to problem odsunie się na krótko i na ten czas uwolni cię od zmartwienia. Ale jeśli twoje wyniki nie zostaną ogłoszone ale zastrzeżone, ponieważ nie jest pewne czy zdałeś czy nie, doświadczasz utraty spokoju, nieprawdaż?. Podobnie, ten świat nie jest ani prawdziwy, ani nieprawdziwy, lecz pozostaje zagadką, mitją, co powoduje w umyśle głęboki niepokój.
Tylko nieprzywiązanie zapewnia spokój, prasanthi. Taką postawę i nawyki rozwijają satsangi, towarzystwo dobrych ludzi oraz pielgrzymki do świętych miejsc i osób. Zatem, gdyby wasze predyspozycje, samskary, nie były dobre, a skłonności wzniosłe i szlachetne, to nigdy nie wpadlibyście na pomysł przyjazdu do Puttaparthi.
Zaprosiłam Narasaraju i jego żonę na tutejsze Śiwaratri, a oni przyjechali. Znam go od 30 lat, znam jego plany, dążenia, przebyte próby i kłopoty. Pan reaguje nie tylko na obdarzoną słodkim głosem kukułkę, lecz słucha także świergotania innych ptaków. Słyszy zawodzenie wszystkich stworzeń. W rzeczywistości ból upoważnia cię w większym stopniu do otrzymania bożej łaski. Kiedy cierpienie napływa falami, jedno po drugim, ciesz się, że brzeg jest blisko. Znoś je dzielnie. Nie próbuj, jak tchórz, oskarżać o to jakąś zewnętrzną siłę, ani rozwijać w sobie niechęć do Boga.
Smarana, nieustanne pamiętanie o Jaźni czyli Atmie, jest  źródłem radości. Ciągłe pamiętanie o nie-jaźni lub nie-atmie jest źródłem smutku. Ciesz się ze sprawdzianów, bo przyniosą ci dyplom uznania. Testy są miarą twojego rozwoju, więc nie wzdrygaj się w obliczu cierpienia. Pan, pod wrażeniem twoich osiągnięć, okazuje ci łaskę  podejmując decyzję o poddaniu cię próbie i pragnie postawić na niej pieczęć Swojego uznania. Dorośnij do wymagań testu. To sposób na sprawienie Bogu przyjemności.
Był kiedyś wielki wielbiciel, który nie przeszedł testu i nie otrzymał dyplomu. Każdego dnia w południe szukał ubogich, a potem karmił ich obficie. Tak upływały lata, aż pewnego dnia do jego domu wszedł niepewnym krokiem kruchy, ponad stuletni staruszek i zasiadł do obiadu. Chociaż gospodarz był wierny złożonym ślubom, to nie posiadał umiejętności rozróżniania, aby korzystać z owoców tej przysięgi. Jego serce wciąż przypominało suchą piaszczystą pustynię, chociaż w każde południe skrapiał ją wodą miłosierdzia. Pozbawione rozróżniania serce spijało wielkoduszność, a on sam wciąż pozostawał zwolennikiem rytuałów.
Wspomniany gość był strasznie głodny, więc kiedy otrzymał pierwsze danie, pochłonął pierwszy kęs, nie wymieniając imienia Boga. Zirytowany jego ateizmem gospodarz przeklął starca i wypchnął go za drzwi, aby głodował lub żebrał w palącym słońcu. Tej nocy miał sen, w którym Pan skarcił go za okrutne zachowanie i powiedział: „Przez 100 lat z miłością opiekowałem się tym człowiekiem, jak gdyby był źrenicą mojego oka, chociaż ani razu nie wypowiedział nawet jednego z moich licznych imion. Mój drogi człowieku, czy nie mogłeś go znieść przez kilka minut?”.
Thiruththondar z Tamilnadu pokazał jak stawić czoło testowi, podczas którego Pan przychodzi do domu wielbiciela jako zgłodniały gość. Najlepiej w takim wypadku poddać się uczuciu oddania. Niech stanie się boska wola. Bóg jest każdym. Saranagathi, oddanie dla Boga, jest jak pokrywająca ziemię trawa, na którą nie mają wpływu burze. Egoizm przypomina kołyszącą się na wietrze palmę, która się jednak łamie pod wpływem porywów wiatru. Drogi Pana są nieprzeniknione, więc podporządkuj im się z wiarą, wdzięcznością i radością.[8]
Uczeń, przebywający w towarzystwie nauczyciela, zbliżył się do mistrza i poprosił: „Gurudżi, naucz mnie absolutnej świadomości Brahmana”. Mistrz przekazał mu mantrę i polecił, aby powtarzał ją gorliwie i bezinteresownie. Kazał mu wrócić za rok, przyrzekając, że nauczy go mądrości Brahmy. Uczeń przez dwanaście miesięcy przerabiał szczerze i z oddaniem zadaną mu lekcję. Potem wrócił do mistrza. Całkowicie ufał swojemu guru. Wykąpał się w rzece i skierował kroki w jego stronę. 
Kiedy wszedł do aszramu, młoda dziewczyna, skupiona na zamiataniu, niechcący obsypała go kurzem. Uczeń, który właśnie wyszedł z kąpieli, poczuł wściekłość. Był zły, że taka głupia dziewczyna zbrukała jego umysłową i fizyczną czystość. Popatrzył na nią z gniewem. Dziewczyna zastygła z lęku. Potem uczeń wszedł do środka i pozdrowił swojego guru. Powiedział: „Mistrzu, przez cały czas szczerze praktykowałem mantrę. Ten rok zakończył się owocnie. Czekam więc na absolutną świadomość”.
Guru odpowiedział: „Synu, nie zasłużyłeś jeszcze na taką wiedzę. Masz w sobie cechy węża”. Uczeń zastanawiał się, które z jego cech mają gadzi charakter. Mistrz udzielił mu nagany: „Skoro tak szybko straciłeś panowanie nad sobą z powodu niezręcznej sprzątaczki, to nie zasłużyłeś jeszcze na duchowe zrozumienie. Wracaj i ucz się cierpliwości”. Uczeń udał się więc ponownie do domu, aby przez następny rok poddawać się wyrzeczeniu.
Kiedy nadszedł czas jego powrotu, guru wezwał dziewczynę sprzątającą aszram i polecił jej obsypać ucznia kurzem, kiedy się tylko pojawi. Dziewczyna zaprotestowała mówiąc: „Mistrzu, tamtego dnia uniknęłam kary. Tym razem ten człowiek może mnie nawet pobić”. Mistrz nalegał, więc go posłuchała. Zgodnie z jego prośbą, obsypała ucznia kurzem, kiedy ten wchodził do aszramu. Rozgniewany uczeń podskoczył, żeby ją uderzyć, ale udało mu się zapanować nad sobą. Guru ponownie mu odmówił, mówiąc, że nie udało mu się jeszcze pozbyć zwierzęcych odruchów. Kazał mu się uwolnić od psich cech. Uczeń rozpoznał swój błąd i wrócił, aby przez trzeci rok poddawać się wyrzeczeniu.
Kiedy ponownie zawitał do aszramu, dziewczyna, na polecenie guru, ochlapała go brudną wodą. Uczeń pozdrowił ją mówiąc: „Siostro, przyjmij moje wyrazy szacunku. Jesteś tą, która mnie nauczyła spokoju. Dzięki temu zasłużyłem na boską łaskę”. Wcale się na nią nie gniewał. Guru objął go i oświadczył, że zasługuje na duchową wiedzę.
Przede wszystkim zmniejszcie przywiązanie do ciała. To jednak nie wystarczy. Musicie jeszcze pokonać ego. Kiedy przywiązanie zostało usunięte, Mistrz przekazał duchową wiedzę uczniowi i zanurzył go w oceanie błogości.[9]
Sathya Sai Baba
[1] Sai Baba, dyskurs wygłoszony w Brindawanie, 10 maja 1995 r.
[2] Sanathana Sarathi, marzec 1988,  s. 58
[3] Digest, t. 7, s. 91
[4] Deepak Chopra, Powrót Merlina
[5] Sathya Sai Speaks, t. IV, s. 154
[6] Sathya Sai Speak, t. III, s. 173
[7] Sanathana Sarathi, luty 1991 r.
[8] Sathya Sai Baba, dyskurs, Prasanthi Nilayam, 6 marca 1962 r.
[9] Sathya Sai Baba, dyskurs, październik 1995 r.

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.