Boskie gry Bala Sai

V.R. Kriszna Kumar
(wyjątki)
Swami z rodziną autora (autor obok Sai)

Diwja Daraszinam
Boska wizja
   Rankiem wszyscy udaliśmy się na brzeg Ćitrawati, żeby wziąć kąpiel, uprać ubrania, ponieważ w aszramie nie było łazienek. W tamtych dniach ze starego mandiru nad rzekę prowadziły dwie drogi. Po obu ich stronach rosły radując nasze serca ogromne drzewa i krzewy. Wielka jest potęga natury. Pewne miejsce, porośnięte wspaniałymi tamaryndowcami, wyglądało jak las. Było tak piękne, że moje stopy nie chciały stamtąd odchodzić. Osiemdziesiąt metrów dalej stąpaliśmy po pasie delikatnego piasku, miękkiego jak materac wypchany bawełną. To brzegi niegłębokiej, świętej rzeki Ćitrawati, która świetnie nadawała się do odświeżającej kąpieli po wschodzie słońca. Odświeżeni, wracaliśmy do starego mandiru.
   Moje serce było wciąż udręczone, nie mogąc zaakceptować faktu, że mały chłopiec spotkany na brzegu rzeki, jest guru prowadzącym aszram! Czy podobną funkcję można pełnić w tak młodym wieku? Wszystkie te pytania przepełniały mnie. Przyzwyczailiśmy się widzieć jako guru ludzi wykształconych, starszych, mających rozległe doświadczenia. Gdy pojawił się Bala Sai, moja siostra Kumaramma pokłoniła Mu się z szacunkiem, ale moje serce wciąż nie było pewne, czy to naprawdę Sai Baba! Uważałem, że kobiety są łatwowierne i wierzą w takie rzeczy, ale nie mężczyźni! Sądziłem, że moja siostra zwariowała, gdyż nikt tak młody nie mógł być ani ojcem (babą) ani guru (nauczycielem duchowym). Przyglądając się nam z uśmiechem, Bala Sai zniknął.
Pierwszy dotyk
  W mandirze było bardzo cicho. Krążyliśmy spokojnie zajmując się swoimi obowiązkami. W tamtych czasach nosiliśmy szorty do kolan i koszule z krótkimi rękawami. Zatrzymałem się, zagubiony w myślach. Ktoś położył mi rękę na ramieniu i stanął obok mnie. Pogrążony w kontemplacji, nie spojrzałem w tę stronę. Czekałem niecierpliwie na Bala Sai. Wszyscy patrzyli na mnie ze zdumieniem. Mama, która do mnie podeszła, miała w oczach pytanie. Moje uczucia bezwiednie wypłynęły na zewnątrz. Patrząc na nią, zapytałem gdzie jest Bala Sai. Patrząc na mnie z jeszcze większym zdziwieniem dała mi znak, że Swami jest tutaj. Uznałem, że mama jest taka sama jak Kumaramma i bez wahania uwierzyła w Bala Sai. Wewnętrzne zamieszanie wpędziło mnie w beznadziejną sytuację. Nie wiedząc jak postąpić odwróciłem się i zobaczyłem Swamiego tuż obok mnie. Teraz zrozumiałem, dlaczego wszyscy tak dziwnie mi się przyglądają. Okazałem się idiotą, największym ze wszystkich. Rozbawiony wyraz Jego twarzy i pełen miłości dotyk dłoni sprawiły, że się roztopiłem. To było to! Patrząc na Jego młodą postać zapomniałem o sobie! Z moich ust nie padło ani jedno słowo. Przez cały ten czas Jego ręka pozostawała na moim ramieniu, a ja szukałem Go. Na widok mojego osłupienia wszyscy się roześmiali, ale ja stałem zapominając o całym świecie.  Bala Sai powiedział z uśmiechem, że mogę dotknąć Jego stóp. Gdy to uczyniłem, zacząłem w sposób niekontrolowany płakać. Z oczu płynęły mi strumienie łez. Z pokorą i oddaniem umyłem nimi Jego stopy. Mijały minuty, a On stał tam, nigdzie się nie spiesząc i radując się tą sceną wraz z innymi.
     Nie każdy potrafi zrozumieć wspaniałość boskiego dotyku. Nawet ci, którzy zostali przez Boga dotknięci, nie potrafią tego wytłumaczyć! Z mojego szaleństwa mogło się wyśmiewać wiele osób, cały świat mógł myśleć o mnie co zechce. Nie przejmowałem się tym, nawet o niczym nie myślałem. A to dlatego, że stopy, których dotykałem, bez wątpienia były stopami Pana Brahmy. To one wyzwoliły Ahalję i zostały ukoronowane przez Bharatę, to one były wielbione przez Hanumana, pobiegły na ratunek Sicie i zagwarantowały odkupienie króla Bali. Co się dzieje, gdy dotykamy tych stóp? Drży całe ciało, zdaje się znikać cała nasza moc i energia, nie potrafimy wstać. Przewyższający współczuciem wszystkie istoty Sai, najdelikatniejszy Baba, posiadający najwyższą wiedzę Sathyanarajana usiadł przy mnie, niewiernym! Jego gorący uścisk wywołał moje wzruszenie. Pocieszał mnie jak dziecko, gdy płakałem jak głodny osesek. Jego dotyk sprawił, że wciągnąłem powietrze i skupiłem wzrok na Jego ramionach, nie umiejąc skoncentrować się na niczym innym. Swami podniósł mnie i zabrał do Swojego pokoju na dalsze pocieszanie. Od tej chwili zostałem obdarowany umiejętnością odczuwania współczucia Bala Sai i w pełni w Niego uwierzyłem. Czy ktokolwiek mógłby zapomnieć taką chwilę!
    Nie pamiętam, co wydarzyło się w pokoju, ale po jakimś czasie obaj stamtąd wyszliśmy. Ujrzałem na nowo otaczający mnie świat i przyglądałem mu się nieśmiało. Mimo, że wcześniejsze zachowanie ośmieszyło mnie, zachowałem uśmiech na twarzy. Swami powiedział mamie: „Oto twój syn”, jak gdyby zwracał jej własność. Przez cały ten dzień nie byłem sobą, zdawało mi się, że gdzieś płynę. Zebraliśmy się, żeby śpiewać, a potem wszyscy udaliśmy się na spoczynek. Gdy Swami Wiwekananda zobaczył po raz pierwszy Ramakrisznę Paramahamsę uznał go za zwykłego człowieka. Mędrzec powiedział, że odczuł Jego boskość, gdy Ramakriszna Paramahamsa dotknął go i wzbudził w nim fale błogości. Widok wielkich dusz, ich święte słowa i dotyk są spowodowane ich niepojętą łaską, stwierdził mędrzec.
Następnego dnia zgromadziliśmy się w głównej sali starego mandiru. Stałem z rodziną nieco dalej. Bala Sai przywołał Ambę i mnie i posadził nas blisko Siebie. Od tego dnia było to nasze stałe miejsce. Klepiąc mnie po głowie, umieścił na moim udzie Swoje stopy i od tej chwili moim zadaniem i nagrodą było ich masowanie. Czułem, że wzbiera we mnie jakieś uczucie, ale mając zaledwie 14 lat nie rozumiałem go. W pełni jednak zdawałem sobie sprawę, że dziewiętnastoletni Bala Sai jest ucieleśnieniem wiedzy, oraz że nie istnieje nic, czego by nie wiedział. Z powodu tego wewnętrznego poruszenia cały drżałem! Swami przyglądał się temu bez słowa. Nigdy nie zapomnę tych świętych dni. To były błogosławione narodziny. Przysłuchiwaliśmy się Jego uroczym, duchowym przypowieściom, które odegrały w moim życiu ważną rolę. 
Pierwsze słowa
    Nigdy nie zapomnę następujących słów Swamiego: „Nikt nie może nawet wyobrazić sobie głębi Wielkich Dusz. Ich widok, słowa i dotyk są nagrodą za wasze zasługi z poprzednich wcieleń. Gdy nadchodzi właściwa chwila przyciągam was do Siebie, gdziekolwiek się znajdujecie. Jest wielu, którzy ujrzeli boską formę w pełni jej chwały i tylko oni znają prawdę”.
  Bala Sai kontynuował, przytaczając krótką przypowieść: „Wielbiciele wyruszyli szukać Boga. Nie wiedzieli jak Bóg wygląda ani gdzie można Go spotkać. W takich okolicznościach warto pamiętać o słowach Prahlady[1]: ‘Nie wątpcie, że On jest tutaj. Nie tam! Odnajdziecie Go, gdziekolwiek będziecie szukali!’. Bóg jest wszechobecny. Pośród zwierząt najbardziej wierny jest pies i bez trudu przywiązuje się do każdego. Za tą grupą wielbicieli, którzy kontynuowali podróż w poszukiwaniu Boga, podążał pies. Napotykali wiele trudności, ale to ich nie zniechęcało. W głębi lasu spotkali szlachetną osobę, którą poprosili o pomoc. Człowiek ten powiedział, że on również szukał Boga i przez wiele lat praktykował wyrzeczenie, ale Bóg nie okazał mu współczucia. Gdy to mówił, nadbiegł pies i usiadł przed nim. Człowiek ten niespodziewanie wstał, pokłonił się psu i powiedział ze łzami w oczach: ‘Teraz obdarzyłeś mnie wizją’. Pies zniknął, a on czuł się pobłogosławiony”. Nikt się nie domyślił, jakie bóstwo ujrzał ten człowiek w psie. Żadne słowa nie opiszą sposobu i słodyczy w jaki Bala Sai opowiedział nam tę historię. Dlatego, nie zagłębiając się w szczegóły, przedstawiam wam tylko najważniejsze wyjątki. Krótkie przypowieści Bala Sai były dla mnie wspaniałymi dyskursami. Od tamtego czasu nie myślałem o innych guru ani nie wielbiłem innej formy:
Wierzę z oddaniem, że jesteś Boskim Panem.
Tę wiedzę zapewniła mi Twoja łaska.
Pozwól, abym Ci służył jak jaśniejące gwiazdy.
   Chociaż Swami był blisko mnie, nigdy ze mną dużo nie rozmawiał. Kiedyś zapytał o moje imię, jak gdyby go nie znał. Odrzekłem: ‘Kriszna Kumar’. Śmiejąc się stwierdził: „Och! Takie długie imię, podczas gdy Moje składa się tylko z dwóch sylab ‘Ba Ba’! Po prostu będę Cię nazywał Murtim[2]”. Oto dlaczego od tego czasu Swami i wszyscy mieszkańcy aszramu nazywali mnie w ten sposób. Humor i psotne zachowanie Bala Sai nie miały końca, choć nigdy nie zrobił niczego bez ukrytego powodu.
Deiwanugraham
Boska łaska
   Bez boskiej łaski nic się nie może wydarzyć. Za każdym razem gdy dzieje się coś dobrego, cieszymy się dawnymi zasługami, a gdy trafiają się przeszkody, obwiniamy o nie los. Obydwa aspekty wynikają z nas samych. Opowiem wam o kilku zdarzeniach ilustrujących boską łaskę.
  W czasach, gdy przebywała tutaj zaledwie garstka wielbicieli, byłem często jedyną osobą pozostającą blisko Swamiego. Członkowie mojej rodziny zatrzymywali się w Puttaparthi na trzy miesiące, a ja miałem szczęście służyć Swamiemu przez dziewięć. Przyjeżdżałem do wioski regularnie. Bala Sai był całym moim życiem, wszystko inne na świecie miało znaczenie drugorzędne. Nie sprzeciwiałem się Jego poleceniom, ani nie odczuwałem wątpliwości. Kiedyś Swamiego odwiedziło kilkoro członków Jego rodziny: rodzice, dziadek, siostra Wenkamma i inne osoby. Zawsze pragnąłem poznawać nieznane dotąd dawne wydarzenia. W tamtych czasach dalekie podróże nie były łatwe dla zwykłych ludzi. Dlatego ci, którzy wrócili z długiej i niebezpiecznej wyprawy do Kasi[3], miasta leżącego daleko na północy kraju, byli za to wielkie dokonanie traktowani jak święci. Przy powitaniu myto im stopy, żeby trochę uszczknąć tej świętości. Ja jednak miałem szczęście i nie musiałem pokonywać wielu trudności, żeby odwiedzać święte miejsce. Puttaparthi jawiło się w moich oczach równie czcigodne jak Kasi. Słodycz słów Swamiego była moim Gangesem, a wydarzenia, których byłem świadkiem, prawdziwą wizją Wiśwanathy z Kasi – Pana Wszechświata.
   Dziadek Swamiego miał wspaniałe poczucie humoru i nawet w tak zaawansowanym wieku doskonale i głośno śpiewał. Zyskał sławę dzięki rolom odgrywanym na wiejskich przedstawieniach. Miałem okazję słuchania jego pieśni i opowieści. Pewnego razu wielbiąc Boga rozbił orzech kokosowy – jak zwykle na dwie połowy. Swami jednak powiedział, że kokos rozpadł się na trzy części. Ludzie zaczęli się śmiać, lecz patrząc dokładniej, ujrzeli trzy kawałki zamiast dwóch! „Swami nieustannie robił nam takie niespodzianki”, wspominał dziadek.
  „Gdy młody Sathya oznajmił, że jest inkarnacją Śirdi Sai Baby, wiele osób spoglądało na Niego z obawą”, wyjawił starzec. Uważali, że mówi bez sensu i nie traktowali poważnie Jego słów. Chociaż dziadek wierzył Swamiemu, prosił, żeby to udowodnił. Swami odpowiedział z uśmiechem: „To wszystko czego chcesz! Spójrz na tę ścianę!”. Zobaczyli Śirdi jak w kinie, scena po scenie. Niektórzy dostrzegli tam także Swamiego. Przez kilka minut z radością oglądali Śirdi w Puttaparthi. Wielką zagadką pozostawała dla nich kwestia, nierozwiązana do tej pory, jak ktoś tak młody mógł dokonać podobnego cudu. Miałem przyjemność usłyszeć o tym darszanie Śirdi Sai podczas darszanu Parthi Sai.
Zgubione dziecko
  Jeśli chodzi o otrzymanie boskiej łaski, określony czas czy pomyślny dzień nie odgrywają żadnej roli. Kiedy Bóg chce ją dać, to po prostu daje. Puttaparthi jest otoczone wzgórzami, pagórkami, niewielkimi zagajnikami i maleńkimi osadami. Mieszka tu wiele plemion i grup żyjących z bogactw lasu. Jedno z tych plemion nosi nazwę Sugali[4]. Należący do niego ludzie mieli szczególne umiejętności. Ciężko pracowali i byli uczciwi. Zbierali drzewo, a we wsi otrzymywali w zamian zboże i inne produkty. Odwieczny system wymiany doskonale im służył. Hodowali też bydło. Zaopatrywali wieśniaków i wielbicieli odwiedzających Puttaparthi w mleko i nabiał, dostarczali różne rzeczy zgodnie z zamówieniem. Dla takich odległych osad jak Puttaparthi ich usługi były niezmiernie ważne. Obdarzali Bala Sai wielką sympatią. Do Puttaparthi przybywało wielu ludzi udających wielbicieli, ale ludzie z plemienia Sugali byli szczerzy. Dokładali wszelkich starań, aby dostarczać wielbicielom dobre rzeczy. Doskonale pamiętam jedną z kobiet z tego plemienia, przychodzącą w czwartki do Puttaparthi. Kłaniała się Swamiemu, mówiła coś i wracała do domu po odśpiewaniu pieśni wielbiących Boga.
   Zauważyłem, że Swami otacza tę kobietę szczególną opieką, chociaż do starego mandiru przybywało wiele plemion, pragnących Mu służyć. Wzbudziło to moją ciekawość. Zastanawiałem się, co szczególnego się zdarzyło i kiedy? Czasami Swami zachęcał ją do jedzenia. Nawet gdy upierała się, że nie jest głodna, zabierał ją do aszramu i karmił. Pewnego dnia, podając jej posiłek, postanowiłem z nią porozmawiać. Zapytałem o zgodę Swamiego, a On odpowiedział z uśmiechem: „Ty bawole! Czemu pytasz Mnie, zapytaj ją!”. Ruszyłem biegiem, ale mimo wysiłku, nie osiągnąłem celu.
   Pewnego dnia kobieta przyszła ponownie do starego mandiru w czasie nieobecności Swamiego. Gdy czekaliśmy na rozpoczęcie sesji bhadżanowej, zagadnąłem ją. Mając zgodę Bala Sai, zacząłem zadawać pytania. Uśmiechając się poinformowała mnie, że chociaż to długa historia, to mimo wszystko mi ją opowie, ponieważ jestem blisko Swamiego. Dla moich chętnych uszu była to dobra nowina. Zbierała drewno w lesie i zaopatrywała w nie pobliskie wioski. Wracając z jednej z takich wypraw przekroczyła Ćitrawati i znalazła małe dziecko. Wygląd maleństwa roztopił jej serce. Zastanawiała się, kto mógł porzucić takiego szkraba. Ponieważ nie miała własnych dzieci, uznała, że dziecko jest darem od Boga. Wzięła je na ręce i zaniosła do domu. Była naprawdę szczęśliwa i w tajemnicy przygotowała wszystko, co mogło być mu potrzebne. Wykonywała przy tym swoje codzienne zajęcia i jak zawsze udała się do Puttaparthi. Dostrzegła tam wielkie poruszenie, niezwykłe dla tej wioski i dowiedziała się, że szukają zgubionego maleństwa. Jego opis odpowiadał wyglądowi znalezionego przez nią dziecka. Nie tracąc czasu pobiegła do domu, wzięła je, wróciła do Puttaparthi i złożyła na kolanach prawowitej matki. Na widok ich szczęścia stłumiła smutek wywołany stratą domniemanego daru Boga.
   Rozczarowanie nie trwało jednak długo. Chociaż od lat nie mogła zajść w ciążę i uważała, że jest bezpłodna, to poczęła i w odpowiednim czasie urodziła niemowlę. Od tamtego czasu wciąż przychodziła do starego mandiru, dziękując za własne dziecko. Byłem trochę zmieszany zastanawiając się, co wspólnego ma z tym wszystkim Swami. Gdy ją o to zapytałem, powiedziała, że zgubionym dzieckiem był Sai Baba! Byłem wstrząśnięty! Chociaż przebywałem tutaj od tak dawna, nigdy o tym nie słyszałem. Moje pragnienie wiedzy zostało zaspokojone, ponieważ dowiedziałem się o czymś niezwykłym wyjawionym zaledwie kilku osobom. Gdy wypytywałem członków rodziny Swamiego o tamto zniknięcie, bezradnie wzruszali ramionami – gubili się w tym wszystkim. Uświadomiłem sobie, że miłość Swamiego jest tak mocna i głęboka, że leży poza granicami postrzegania zwykłego człowieka. Dowiedziałem się, że Swami znikał wielokrotnie, ale nie wiadomo z jakiego powodu, w którym kierunku się udawał, jak daleko i w jakim celu – wiedział o tym tylko On sam! Jest współczującym Panem, od tamtych dawnych dni do teraz. Gdy kobieta skończyła swoją opowieść, niespodziewanie pojawił się Swami i powiedział: „I po co te wszystkie niepotrzebne słowa?”. Aby spełnić nasze pragnienia, bierze udział w każdym zdarzeniu, które sam wyreżyserował. Niektórym trudno to zrozumieć!
   W tamtych czasach sesja śpiewania w starym Mandirze trwała bez przerwy trzy, cztery godziny. Każdego dnia odbywały się dwie lub trzy sesje. Po tak długim siedzeniu, bardzo trudno wstać, bez względu na powód. Czasami Swami dawał komuś znak, by poszedł skończyć rozpoczętą pracę. Moim zadaniem było stałe dostarczanie Swamiemu liści i orzeszków betelu oraz wapna[5]. Dbałem także o porządek w magazynie, wydawałem artykuły niezbędne do gotowania i na polecenie Swamiego wykonywałem różne drobne zadania. Czekaliśmy na wezwanie Swamiego i słuchaliśmy Jego poleceń.
  Pewnego razu Swami wyjaśnił nam: „Praptham, zasługi zgromadzone w minionych wcieleniach i deiwanugraham, boska łaska, całkowicie się od siebie różnią. Zwykli ludzie tego nie rozumieją. Praptham to niespełnione pragnienia, które przyjmują kształt w obecnym życiu, stosownie do zebranych zasług. Aby otrzymać owo dobrodziejstwo konieczna jest łaska boska – bez niej się nie zrealizują”.
   Następnego dnia podając Swamiemu betel, nakłaniałem Go do pobłogosławienia nas kolejnymi historiami. Z miłością postukał mnie po głowie i powiedział: „Zdaje się, że nie masz żadnej pracy”. Moje nadzieje obudziły się na nowo, gdy przyjechali nowi wielbiciele.
   W końcu, za względu na nich, Bala Sai zaczął opowiadać: „Kiedy ludzie odnoszą sukces w czymś, co było poza ich zasięgiem, uważają to za boską łaskę. Po osiągnięciu wielkiej rzeczy zakładają, że żadne bariery nie przeszkodzą im w osiąganiu jeszcze wspanialszych celów. Ludzi łączą uczucia, ale jedynie Bóg może obdarzać ich łaską. Najwyższą formą uczuć jest miłość pomiędzy matką i dziećmi, zrodzona z więzów krwi. Kiedy matka okazuje dzieciom miłość, dzieci są szczęśliwe. Dzieci nie muszą jej o wszystko prosić, a matka nie musi im mówić, co zamierza dla nich zrobić. Łączące ich więzy miłości są bardzo mocne. Ci, którzy mogą cieszyć się takim związkiem, zostali obdarowani. Natomiast miłość Boga jest bezwarunkowa i więzi krwi nie są konieczne”. Poddajmy się w pełni tej miłości, ponieważ jest czysta, święta i bezinteresowna. Takiej miłości nie znajdziemy nigdzie na świecie. Swami może z nami nie rozmawiać, nic nie mówić. Padanamaskar może być zbyt rzadki, nawet gdy jesteśmy blisko Niego. Swami może na nas nawet nie patrzeć. Lecz także w takich chwilach Jego miłość do nas pozostaje równie świeża jak zawsze, chociaż trudniej nam ją dostrzec. Dlatego zanurzam się w słodkim strumieniu cudów i opowieści Bala Sai.
Książę w niebezpieczeństwie
   Następny dzień Swami rozpoczął od opowieści: „W pewnym państwie mieszkali królewscy małżonkowie. Dysponowali majątkiem, przepychem i władzą, ale nie mieli własnych dzieci i nie mogli z czułością ich przytulać. Po wielu latach, dzięki łasce boskich dusz, zostali pobłogosławieni synem. Ich radość nie znała granic. Kiedy jednak mędrcy zbadali horoskop księcia, ogromnie się zatrwożyli. Okazało się bowiem, że książę ma przed sobą niewiele lat życia. W miarę jak rósł, rosło też ich zmartwienie. Odprawiali rytuały i ceremonie, modląc się o jego długi żywot. Nie umieli mu pomóc w żaden sposób, zdali się na łaskę Pana. Kiedy dowiedzieli się o słynnym siddapuruszy, człowieku o nadnaturalnych mocach, udali się do niego po radę. Siddapurusza dokładnie zbadał horoskop następcy tronu i powiedział jedynie, że nieszczęście nie ominie księcia. Na tym zakończył i nie odezwał się więcej.
    Nie byli w stanie wymyśleć żadnego sposobu ratunku, nadal modlili się. We właściwym czasie książę osiągnął wiek odpowiedni do małżeństwa. Jednak ze względu na horoskop, żadna księżniczka nie chciała zostać jego małżonką. Rodzice księcia bardzo z tego powodu cierpieli. Pewna dziewczyna, pochodząca ze zwykłej rodziny, postanowiła go poślubić. Para królewska podziwiała jej odwagę i chciała poznać jej intencje – wszak książę mógł wkrótce umrzeć. Ministrowie, którzy z dziewczyną rozmawiali, potwierdzili, że chociaż pochodzi z prostej rodziny, to ma wiele zalet i głęboko wierzy w przeznaczenie. Po odprawieniu ceremonii zaślubin bliscy księcia przeżywali chwile niepokoju, zastanawiając się, kiedy wydarzy się nieuniknione. Pewnego dnia książę wyruszył z przyjaciółmi do lasu. Tam niechcący stąpnął na trujący kolec i zemdlał. Lekarzom z królewskiego dworu nie udało się go uleczyć. Wszyscy pogrążyli się w smutku. W tym czasie do królestwa przybył wielki święty, mający za sobą długą podroż do wielu krajów. Kiedy dowiedział się, co się stało, zgodził się uleczyć księcia pod warunkiem, że ten ofiaruje mu swoje królestwo jako jałmużnę. Ponieważ zostawił im do namysłu bardzo mało czasu, podjęli błyskawiczną decyzję i nie mając lepszej alternatywy, przekazali królestwo świętemu. Zgodnie z przyrzeczeniem, książę wyzdrowiał, ku ogólnemu zadowoleniu. Święty udał się na ważną pielgrzymkę. Wrócił po pewnym czasie i zauważył, że królestwo dobrze funkcjonuje. Napomknął, że robi się coraz starszy i że w interesie królestwa usynowi księcia. W ten sprytny sposób uratował mu życie, ponieważ zrozumiał, że niebezpieczeństwo groziło księciu jedynie wtedy, gdy pozostawał księciem. Następnie przekazał mu królestwo i odszedł. Taka jest wiedza mądrych ludzi. Boska wola umożliwiła prostej dziewczynie poślubienie księcia i obdarzyła ich szczęściem. Boska koordynacja czasu sprowadziła w odpowiedniej chwili świętego, a łaska Pana uratowała następcę tronu. Aby to wszystko otrzymać, konieczna jest determinacja i oddanie Bogu”. To było jedno z pierwszych opowiadań jakie usłyszałem od Swamiego. Nie potrafię jednak oddać w pełni barwnego opisu, który płynął z Jego ust.
Babcia od liści betelu
 Bala Sai od młodości bardzo lubił żuć liście betelu, zapominając o pragnieniu i głodzie. Starania o młode liście były radością pani Konammy. Pewnego dnia, z niewiadomego powodu, sprzedała cały swój towar, a kolejna dostawa miała dotrzeć do Puttaparthi dopiero następnego dnia. Dostałem zadanie natychmiastowego udania się do Bukkapatnam i kupienia świeżych liści u staruszki handlującej w pobliżu przystanku autobusowego. Powiedziano mi, że zrobi co trzeba, jeśli ją poinformuję, że liście są przeznaczone dla aszramu. Odrzuciłem ofertę przejrzałych liści, mówiąc, że wywołają w aszramie gniew. Kiedy dowiedziała się, że czeka na nie Bala Sai, wyrwała mi je z ręki i poprosiła, abym poczekał. Najpierw pomyślałem, że nie lubi Swamiego, jak wiele innych osób, ale byłem w błędzie. Wróciła i dała mi bardzo delikatne liście, wyjaśniając, że zawsze trzyma dla Niego taki zapas. Pytając ile mam za nie zapłacić nazwałem ją babcią – awwą. To ją wzruszyło. Powiedziała z zachwytem, że tak właśnie zwracał się do niej młody Radżu! Ba, skoro nasz Bala Sai nazywał ją ‘babcią’, to musiała ich łączyć długa znajomość! Mój dociekliwy umysł zapragnął zbadać ten fakt. Ponieważ się spieszyłem, nie przedłużałem rozmowy. Swami czekał na mój powrót i powiedział: „Dlaczego nie wróciłeś natychmiast po wypełnieniu zadania? Opowieści mogą cię zatrzymać wszędzie!”. Czy jest coś, o czym wszechobecny Pan by nie wiedział? Po dobrej porcji betelu, zapytał: „Co powiedziała babcia?”. Wyjaśniłem, że nieustannie o Nim myśli i chciałaby Go zobaczyć. Swami odpowiedział” „Dobrze, powiedz jej, żeby przyszła”.
   Niespodziewanie Swami wyjechał na krótko do Bangalore, ja pozostałem w Puttaparthi. Korzystając z tego, wykonałem swoje obowiązki, pobiegłem do Bukkapatnam i zwróciłem się do staruszki nazywając ją babcią. Zadowolona zapytała: „Kto tutaj nazywa mnie w ten sposób? Czy Swami dobrze się miewa?”. Sądziła, że przyszedłem po więcej liści. Nie wiedziała, że od dawna pragnąłem wysłuchać jej opowiadania. Widząc, że się nie spieszę, zaczęła mówić: „Rodzinę Radżu znam od lat. Zaopatrywałam ich w młode liście betelu. Radżu był nazywany wtedy ‘Satjam’, a dopiero potem Babą, Ojcem. Przychodził z Puttaparthi do tutejszej szkoły. Wracając do domu brał dla rodziny zamówione drobiazgi i nigdy nie odchodził nie widząc się ze mną. Kiedyś zawołał mnie o bardzo wczesnej porze – właśnie się szykowałam do pracy. Gdy wziął dwa liście betelu, rozgniewałam się, ponieważ nie rozpoczęłam jeszcze sprzedaży. Pomimo to pozostał spokojny. Prawdę mówiąc, nigdy nie widziałam, żeby się gniewał. Pogłaskał mnie z rozbawieniem i powiedział, że Jego przybycie zapewni mi niezwykły zysk. Sprzedaż jednego koszyka liści trwa dwa lub trzy dni, ale tamtego dnia goście weselni wykupili ode mnie cały towar i zamówili jeszcze więcej. Nigdy przedtem nie miałam takiej sprzedaży, więc byłam bardzo zadowolona. Jak zwykle wieczorem czekałam na Radżu, ale się nie pojawił. Nie mogłam Mu za to podziękować, było mi smutno. Następnego dnia Radżu, przechodząc obok, nawet na mnie nie spojrzał. Użyłam całej swojej siły i zaciągnęłam Go do sklepu. Ofiarowałam Mu dwa młode liście. Niektórzy mogą się zastanawiać, dlaczego przyjmował jedynie dwa liście. Dowiedziałam się, że jeden liść przeznaczał dla siebie, a drugi dla przyjaciela. Niewątpliwie, Jego przyjaciel miał szczęście. Potem staruszka zaczęła Mu dawać dwa liście, wapno i kilka orzeszków, dla Niego i dla przyjaciela. „Jak w ciągu tych wszystkich lat mógł Go zadawalać jeden liść dziennie?”, zapytała ze łzami w oczach. Prawda jest taka, że nawet drobna ofiara złożona Panu z miłością sprawia Mu wielką radość. Nie muszę mówić, że zawsze zarabiała tyle, aby bez trudu się utrzymać. W końcu babcia odpowiedziała na wezwanie Swamiego i odwiedziła stary mandir. Miłość z jaką Swami na nią patrzył natychmiast ją rozczuliła. Z równie wielkim uczuciem schwyciła Jego ręce i przyglądała się jak wyrósł. Owa kobieta czystego serca, okazując Panu wdzięczność za dar spokojnego życia, dotknęła Jego policzka, jak gdyby był jeszcze chłopcem. Teraz przyszła kolej na Swamiego, by pocieszyć ją jak dziecko i pożegnać. Nigdy nie uda mi się opisać miłości Baby do starszych wiekiem wielbicieli. Nie musiał nawet otwierać ust i rozmawiać z nimi! Magnetyczne oczy Sai komunikowały się z nimi w sposób pozostający poza naszą wyobraźnią. Chociaż teraz przebywa tutaj bardzo wielu wielbicieli, rzadko kiedy można być świadkiem podobnego zdarzenia.
    Tylko niewielu przeznaczone jest doświadczyć takiej boskiej miłości. Naprawdę bardzo niewielu! Pan wyznacza zaledwie kilka wybranych osób, aby odsłonili światu blask Jego chwały i miłości. Nawet wielcy święci nie zaznali tyle szczęścia. Właśnie to mam na myśli mówiąc, że Pan nie czeka na pomyślną chwilę, żeby obdarzyć nas łaską. Czasami odbiera nam coś wbrew naszej woli, a potem zasypuje nas dobrodziejstwami!
Szkolny nauczyciel Swamiego
   Młody Radżu (Swami), po ukończeniu nauki w Bukkapatnam, przeniósł się do szkoły w wiosce leżącej w pobliżu Urawakondy. Jednym z nauczycieli był tam pan Thammaradżu, który czasami odwiedzał stary mandir i zatrzymywał się w nim na kilka dni. Wykorzystywaliśmy w pełni każdy jego przyjazd. Kiedyś, gdy zgromadziliśmy się w sali, usiadłem u stóp Swamiego i podałem mu betel. Jak już wcześniej wspomniałem, w towarzystwie starszych wielbicieli miłość Swamiego płynęła w szczególny sposób. Kto mógłby nas powstrzymać od dopytywania się o szkolne cuda Swamiego, prawie zupełnie nieznane światu. Gdy zobaczyłem radośnie uśmiechniętego Bala Sai, zebrałem odwagę i poprosiłem pana Thammaradżu, żeby opowiedział nam o uczniowskich czasach młodego Sai, tak jak on je widział. Swami, złodziej naszych serc, był również zainteresowany przywołaniem dawnych wspomnień, ku uciesze Swoich wielbicieli. Gdy była mowa o jakimś czarującym zdarzeniu, śmiał się serdecznie i doskonale się bawił. Trzeba by mieć setki oczu, żeby nacieszyć się tym widokiem!
   Pan Thammaradżu rozpoczął tak: „W tamtych czasach nasz Swami z nikim nie był zbyt blisko. W tak młodym wieku miał w sobie dużo współczucia. Jeśli jakiemuś uczniowi potrzebny był ołówek czy gumka, wyjmował je ze Swej torby, nawet jeśli chłopiec nie był z Nim zaprzyjaźniony. Gdy pytaliśmy Go, skąd je ma, odpowiadał skromnie: ‘Z mojego sklepu’.
   Kiedyś, bez powodu, nauczyciel kazał Bala Sai stanąć na ławce. Kiedy lekcja się skończyła, nauczyciel nie mógł wstać z krzesła, ponieważ krzesło ‘przykleiło się’ do niego. Czuł się bezradny i nie wiedział co robić. Inny nauczyciel był zdziwiony widząc Radżu stojącego na ławce, ale zorientował się, co się stało. Skłonił pierwszego nauczyciela, żeby pozwolił Radżu usiąść. W tej samej chwili nauczyciel wstał z krzesła. Bala Sai robił wiele podobnych, trudnych do zrozumienia rzeczy. Niełatwo zrozumieć boskie cuda”. To prawda! Dopiero później pojęliśmy ich prawdziwe znaczenie. Chociaż znało je wiele osób, przyjemnie był o nich słuchać z ust naocznego świadka, zwłaszcza w obecności Swamiego! To była boska łaska – wyszukanie pana Thammaradżu i wspólne słuchanie opowiadań o młodzieńczych cudach Bala Sai – gdy siedzieliśmy dokładnie na wprost Niego.
   W tamtych czasach nie traktowałem Bala Sai jak Boga – był psotny, bawił się jak dziecko, śpiewał i nieustanne podskakiwał, jak gdyby był jednym z nas. Uważaliśmy go raczej za członka rodziny. Na początku nigdy nie podkreślał, że jest Bogiem, za to obdarzał nas uczuciem, obsypywał miłością, płatał figle. Później, przekonaliśmy się, że trzyma dla nas w zanadrzu jeszcze więcej niespodzianek.
Przygotowywanie Swamiemu posiłku
    Podczas naszych wizyt w starym mandirze za posiłki Bala Sai odpowiadała pani Sakamma i siostra Swamiego, pani Wenkamma. To nic innego jak boska łaska, że mogły to robić przez tyle lat. Inni wielbiciele żądali, aby im również pozwolono gotować dla Sai. To drobne żądanie stawało się coraz bardziej natarczywe i w końcu przyjęło postać burzy. W takich chwilach obserwowanie gry Swamiego i sposobu w jaki odnosił się do obu stron sprawiało nam radość. Pewnego wieczoru pani Sakamma i siostra Swamiego, pani Wenkamma zdecydowały, że tylko one będą przygotowywały posiłki dla Swamiego. Gdyby robili to wszyscy, z pewnością odbiłoby się to na Jego zdrowiu. Ponieważ Swami zawsze lubił dania mojej mamy Radhammy, ta zmiana bardzo ją dotknęła, podobnie jak innych wielbicieli. Robiłem wszystko, żeby ją pocieszyć, mówiąc, że to lila Swamiego, ale nie poprawiłem jej humoru. Pewnej nocy, gdy Mu służyłem, Swami powiedział: „Co to za zabawa? Czy te kobiety kogokolwiek słuchają? Jeśli stanę po czyjejkolwiek stronie, jeśli zgodzę się lub nie zgodzę, zawsze kogoś zranię. W takich chwilach trzeba milczeć i przyglądać się grze”. Ponieważ decyzja została podjęta, burza powoli mijała. Później wiele osób przynosiło Swamiemu w ofierze przygotowane przez siebie posiłki, a On wybierał niektóre z nich.
  Możecie pomyśleć, że Swami otrzymywał od wielbicieli mnóstwo takich ofiar. Jednak kto mógłby cokolwiek ofiarować Uniwersalnemu Mistrzowi, karmiącemu cały świat? Czy zawsze przyjmuje wszystko, co mu ofiarowują? Nawet gdyby był zmuszany do przyjęcia, to czy ugiąłby się pod presją? Dla kochającego Sai, uosobienia miłości, najważniejsza była miłość. Wybierał tylko kilka dań, resztę odsyłał. Zjadał tylko trochę, resztę rozdawał jako święty pokarm, prasad. Przez większość dni były to nasze śniadania i kolacje. Nigdy nie byliśmy głodni, chociaż jedliśmy bardzo mało. Sprawiała to tylko Jego łaska, inaczej zemdlelibyśmy po kilku dniach. Oto jak wciągał nas w Swoją grę, zanurzał w złudzeniu, maji, stawiał we właściwym miejscu i obdarzał prawdziwą mądrością. Wszystkie Jego czyny były doskonałe! Na początku towarzyszył nam mój brat Amba i on również służył Swamiemu. 
Rozkosz jedzenia bananów
   Pewnego dnia, na polecenie Swamiego, zanieśliśmy ofiarę z bananów, złożoną przez wielbicieli, do Jego pokoju zamiast do magazynu. To była dla nas niespodzianka, bo niczego tam nie przechowywaliśmy. Postąpiliśmy jednak jak kazał, nie wiedząc, co chowa dla nas w rękawie. Jak już wspomniałem, od wielu dni nie jedliśmy pełnego posiłku, jedynie odrobinę prasadu pozostawionego na talerzu Swamiego. Dzięki Jego łasce na ogół nie odczuwaliśmy głodu, ale tej nocy nasze małpie umysły zagrały swoją rolę. Gdy Amba i ja weszliśmy do pokoju, miły zapach dojrzałych bananów przeszył nam nozdrza i wywołał uczucie głodu. Zaraz potem w pokoju pojawił się Swami i ze współczującym uśmiechem zachęcił nas do zjedzenia bananów. Nigdy przedtem nie byliśmy tak głodni. Najedliśmy się do syta, zaspakajając głód. Gdy chcieliśmy wynieść skórki, włączył się Swami: „Nie teraz! Ktoś może zobaczyć. Wyrzućcie je rano”. Na wszelki wypadek włożyliśmy je pod łóżko Swamiego i z pełnymi brzuchami smacznie zasnęliśmy. Rankiem Swami przeszedł cicho przez pokój i wyszedł na zewnątrz. Najpierw przyszła pani Konnamma. Skoczyliśmy na równe nogi i wybiegliśmy, zaskoczeni przyjęciem, które nas spotkało. Na zewnątrz czekał Swami, a za Nim stała moja mama Radhamma, pani Sakamma, moja siostra Kumaramma i wielu innych mieszkańców aszramu. Przywitali nas gniewnymi spojrzeniami. Dopiero wtedy pojęliśmy, że spadło na nas nieszczęście. Swami rozpoczął przedstawienie: „Bawoły! Jak możecie tak długo spać? Czy nie macie nic do zrobienia?”. Ostry wzrok pani Konnammy padł na skórki po bananach, leżące pod łóżkiem Swamiego. Wyciągnęła je stamtąd, żeby każdy mógł się dobrze im przyjrzeć. Swami powiedział, jak gdyby nic nie wiedział: „Jeśli w pokoju gromadzi się takie brudy, to nawet węże mogą tu zamieszkać!”. Jego szelmowskie, karcące spojrzenie rzucone w naszą stronę mogli zauważyć wszyscy. Szybko ocenili ilość bananów, które zjedliśmy. Jak mogli pojąć prawdę? Jak mogli zrozumieć teatr i psoty Swamiego? Mama, nie będąc w stanie dłużej tego tolerować, pobłogosławiła nas kilkoma policzkami, a Swami wprowadził na scenę panią Sakammę. „Powinnaś była to wszystko zauważyć i powstrzymać ich. Biedne dzieci, co one wiedzą? Gdyby pokój był codziennie sprzątany, nic takiego nie mogłoby mieć miejsca!”. Czy po takim zagraniu ktokolwiek pozna prawdę? Po chwili swawolny Sai Kriszna przywołał moją rozgniewaną matkę. „To ja im kazałem zjeść to wszystko. Dlaczego się na nich złościsz?”. Teraz ona doznała szoku! W jednej chwili nastąpiła zupełna zmiana atmosfery i wszyscy zaczęli się śmiać.
   Jak już powiedziałem, Swami nie robi niczego bez powodu. Rozpoczął dzień od terapii szokowej, przeznaczonej dla nas i upewnił się, że nigdy więcej nie będziemy tak długo spać. Zakończył ją z takim humorem, że nawet po 60-ciu latach nasze dzieci, ich dzieci i my śmiejemy się serdecznie myśląc o tym zdarzeniu. Oprócz nas, także czytelnicy mogą poznać i cieszyć się drugą stroną Jego boskiego uroku. Muszę wam powiedzieć jedną ważną rzecz. Od tamtego dnia, gdy tylko opuszczaliśmy pokój, wkraczała do niego brygada sprzątająca i podejmowała swoje obowiązki. Nie tylko zmywała podłogę, ale szorowała i polerowała to niewielkie pomieszczenie do połysku. Gdyby nie gra Swamiego, kto wysprzątałby pokój pachnącym płynem? Choć nie dawał bezpośrednich poleceń, wszystko znajdowało się na swoim miejscu. Z powodu naszego nieumyślnego zachowania, otrzymaliśmy karę. Przez cztery dni, obserwowani przez współlokatorów, wzbranialiśmy się wchodzić do Jego pokoju. Tylko On potrafi wprowadzać dyscyplinę w tak dziwny sposób. Gdy minęła fala czterodniowych zniewag, zyskaliśmy 40 lat mądrości. Ta kara miała jedynie służyć pomyślności i dobru wielbicieli. Obdarowani nauką o dyscyplinie, dużo się nauczyliśmy i ofiarowaliśmy wszystkie nasze błędy Swamiemu.
Chmury z kamfory
    Łaska Swamiego nie zna ograniczeń. Jest ona czymś więcej niż wszystkie nasze uczucia razem wzięte. Po obiedzie Swami zwykle przez jakiś czas odpoczywał w Swoim pokoju. Podczas jednej z takich okazji wielbiciel z Madrasu i ja relaksowaliśmy się na zewnątrz. Mimo, że był już wieczór, Swami nie wyszedł, więc zaniosłem Mu kawę do pokoju. Poinformował mnie radośnie: „Dzisiaj zaprezentuję wam wielkie wydarzenie. Powiedz wszystkim, żeby przygotowali się na wspinaczkę do Kalpawrikszy. Powiedz im także, żeby wzięli ze sobą kamforę i inne rzeczy potrzebne do harathi[6]”. Ogromnie poruszeni dotarliśmy pod drzewo o szóstej po południu i zaczęliśmy śpiewać. Po godzinie Swami powiedział: „Dzisiejszy prasadam (poświęcony pokarm) nie posłuży językowi, lecz oczom!”. Nikt tego nie zrozumiał, ponieważ wszystko co robił Bala Sai było rozkoszą dla oczu. Swami wstał i poprosił nas o zapalenie kamfory. Wszystko było oświetlone i wyglądało wspaniale. Niektórzy zaczęli się zastanawiać, czy to na tym ma polegać wielkie wydarzenie, zapowiedziane przez Swamiego. Ich rozczarowanie było krótkotrwałe. Płomienie zaczęły ciemnieć. Pojawiło się tak dużo dymu, że nie widzieliśmy stojącego przed nami Swamiego. W tej gęstej chmurze nie dostrzegliśmy nie tylko Swamiego, ale także ludzi znajdujących się tuż obok nas. Kilka sekund wcześniej rozkoszowaliśmy się oglądaniem ognia, teraz ogarnął nas niezrozumiały lęk.
   Chociaż Swami był niewidoczny, z jakiegoś miejsca w gęstej chmurze usłyszeliśmy dźwięk Omkaru. Gdy się wzmógł, czarne chmury zaczęły się rozjaśniać, bieleć, aż stały się śnieżnobiałe. Rozprzestrzeniły się po całym terenie i sięgnęły nieba. Po kilku chwilach zaczęły gęstnieć i przyjęły postać Swamiego – wielką postać, tak wielką, że nie potrafię tego opisać. W tej wielkiej postaci Jego gęste włosy wydawały się ogromne, poza wszelkim wyobrażeniem. Cały teren przemienił się w białą chmurę a twarz Swamiego była doskonale widoczna. Widziałem na niej uśmiech, promienny jak blask księżyca. Poza nim nie dostrzegałem niczego. Ta ogromna postać skłoniła mnie do wyobrażenia sobie, że Jego stopy znajdują się głęboko w ziemi. Mieliśmy szczęście otrzymać boską wizję, taką jak darszan Wiśwarupy, którego nie oglądała nawet święta trójca: Brahma, Wisznu i Maheśwara. Chociaż wszystko trwało bardzo krótko, mieliśmy wrażenie, że znacznie dłużej. Zdumieni, nie zdawaliśmy sobie sprawy z rzeczywistego upływu czasu. Ogromne srebrne chmury zniknęły w taki sam sposób w jaki się uformowały. Była ammawasja, noc ciemnego księżyca[7]. Chociaż panowały ciemności, Swami stworzył srebrzysto-białe chmury i zanurzył nas w złudzeniu. Taką cudowną wizję otrzymało zaledwie kilka osób. W Bhagawatam jedynie Ardżuna dostał ją od Pana Kriszny! W tej epoce Kali, Pan Sai ukazał ją nam wszystkim – spotkało nas równie wielkie szczęście jak Ardżunę. Słodkie lile Bala Sai były niewiarygodnie cudowne. Oto jak łaska boska może spłynąć na każdego bez wyjątku. 
Kupiec diamentów
   „Nie trzeba być wielbicielem, żeby otrzymać boską łaskę. Chodzenie do świątyni i dawanie jałmużny nie zapewnia łaski. Moi drodzy, nawet jeśli nie możecie zrobić nic dobrego, to bez znaczenia, nikogo jednak nie krzywdźcie. Krzywdzenie kogoś, kto w was wierzy, jest największym grzechem”. Te nauki Bala Sai zakorzeniły się we mnie dzięki pewnym zdarzeniom, które bezpośrednio doświadczyłem w młodym wieku. 
  Kiedyś w Puttaparthi zjawiła się rodzina z Bombaju. Najstarszy przedstawiciel rodziny wydawał się być bardzo zmieszany. Chociaż przebywali tu od trzech dni, Swami nie rozmawiał z nimi, więc stracili nadzieję na audiencję. Powiedziano im, że Swami poświęciłby wiele pieniędzy, aby ratować tych, którzy mają prawdziwe kłopoty, więc przyjechali. Ponieważ nie udało im się porozmawiać ze Swamim, prosili Go o pozwolenie na powrót do Bombaju. Nasz największy Złodziej[8] powstrzymał ich z uśmiechem: „Pójdźmy wieczorem nad Ćitrawati. Uwolnię was od problemów”. Jak zwykle zebraliśmy się na brzegu rzeki. „Tego dnia rozwiążecie gnębiące was sprawy. Po prostu przywołajcie pragnienia i zamknijcie dłonie”, poinstruował nas Swami, a my spełniliśmy Jego polecenie. Patriarcha rodziny z Bombaju nie uwierzył słowom Swamiego. Podniósł leżący obok kamyk i zacisnął na nim palce. Jak upewniał nas Swami, każdy otrzymał to, o czym marzył, także patriarcha. Kamyk w jego dłoni zamienił się w szlachetny kamień. Przypatrywaliśmy mu się wszyscy. Mężczyzna wyjaśnił, że skupuje i sprzedaje diamenty, że jest ekspertem od klejnotów. To co trzyma w ręku jest oszałamiające i nie do oszacowania.
  Następnego dnia, gdy siedzieliśmy w sali, Swami poprosił patriarchę, żeby przyniósł ten klejnot i kupiec posłusznie wypełnił Jego polecenie. Ku swojemu zdziwieniu zobaczył, że klejnot zamienił się ponownie w zwykły kamyk. Najbardziej nas zdziwiło, że wcale się tym nie zmartwił. Jego żona błagała Swamiego o uwolnienie ich od smutków. Baba, jak gdyby nic nie wiedział, zapytał ją o ich powód. 
   Uspokoiła się i powiedziała: „Mój mąż wraz z przyjacielem założyli działalność w branży diamentowej. Mąż doskonale zna się na wycenie kamieni szlachetnych. Sprawy szły dobrze i obie rodziny cieszyły się szczęśliwym życiem, aż do chwili gdy zawarli duży kontrakt. Wpłata niewielkiej sumy przyniosła im fortunę. Mój mąż oszukał partnera i zatrzymał dla siebie cały ogromny dochód. Nie mogąc znieść zdrady najlepszego przyjaciela, ów człowiek umarł, zostawiając swoją rodzinę w bardzo poważnych kłopotach finansowych. Wobec trudnej sytuacji materialnej rodzina opuściła Bombaj i przeniosła się w nieznane miejsce. Potem mój mąż poniósł duże straty i sprzedał nasz majątek. Skończyło się na tym, że nie mieliśmy co włożyć do ust”. Oddany wielbiciel Pana Ramy, Ramadas, wykonał mnóstwo ozdób dla swojego Boga za powierzone mu publiczne pieniądze. Chociaż miał dobre intencje, musiał się zmierzyć z gniewem króla, ponieważ nie wolno mu było brać pieniędzy. Ostatecznie Rama i Lakszmana, biorąc pod uwagę jego czyste serce, uratowali go, spłacając dług. Bóg, sprawując rządy, bierze pod uwagę dharmę. Tak samo postępował nasz Bala Sai. W tym wypadku dał prostą radę: „Ponieważ twój mąż oszukał partnera, jego rodzina zmaga się z wielkimi trudnościami. Żeby rozwiązać tę sprawę odszukaj ich i zaopiekuj się nimi. Jeśli zawiedziesz, twoja rodzina poniesie jeszcze surowsze konsekwencje”.
   Oto boska gra, która sprawiła że rodzina z Bombaju zwróciła się do Baby po radę. Dzięki boskiej łasce rodzina ich partnera biznesowego, która nie przyjechała do Swamiego, odniosła korzyść. Człowiek, który popełnił oszustwo, przybył do Źródła pragnąc rozwiązać nękającą go sprawę, a ci, którzy zostali oszukani i myśleli, że nikt im już nie pomoże, otrzymali pomoc z tego samego Źródła, w dodatku za pośrednictwem rodziny, która ich skrzywdziła! Dla tych, którzy nie mają żadnego wsparcia i stracili wszelką nadzieję, Bóg jest najpewniejszym opiekunem, nawet jeśli Go o to nie proszą. Jeśli nasze usługi nie są zrekompensowane finansowo, to w porządku, ale gdy wykonujemy je z czystym sercem, zostaną niewątpliwie nagrodzone.
tłum. J.C.
[1] Prahlada – syn demona Hiranjakaszipu, wielki wielbiciel Pana Wisznu. Pan obronił go, pojawiając się jako Awatar Narasimha (pod postacią pół-człowieka i pół-lwa).
[2] Murti – postać, forma, aspekt bóstwa zmaterializowany w obrazie lub rzeźbie.
[3] Kasi (Waranasi, Benares), Miasto Światła, wzniesione na cześć Annapurny, bogini pożywienia.
[4] Plemię Sugali słynie ze znajomości roślin leczniczych.
[5] Używa się go podczas żucia betelu.
[6] Harathi, arathi – rytuał adoracji bóstwa, złożony ze śpiewów religijnych oraz ofiary ognia.
[7] Noc ciemnego księżyca ma miejsce wtedy, gdy księżyc jest w nowiu.
[8] Bóg kradnie ludzkie serca.

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.