Życie jest wyzwaniem, podejmij je!
Fragmenty książki Joy Tomas, cz. 4
Rozdział 6
Ganapati – ten, który niszczy przeszkody

Ganapati jest kimś bardzo specjalnym. Wcześniej nie wiedziałam o Nim nic, z wyjątkiem tego, że usuwa przeszkody. Ktoś mi kiedyś powiedział, że grupy podróżnych przedzierających się dawniej przez dżunglę, wysyłały przodem słonie, żeby odsuwały na bok krzewy i zwalone drzewa, tworząc w ten sposób ścieżkę. Wiem, że trąba słonia posiada do tego odpowiednią wielkość i siłę. Dlatego wydaje mi się logiczne, że przeszkody usuwa bóstwo z głową słonia.
Moją pierwszą reakcją na figurkę Ganeszy był zachwyt wywołany jej pięknem. Czerwone kamienie, które tworzą Jego szatę, są zachwycające na złotym tle. Nie byłam pewna, dlaczego Baba wybrał dla mnie właśnie taki podarunek. Kiedy Raye ponownie prosił o wyleczenie moich kolan, Swami stwierdził: „Wiem, wiem, nie lubi siedzieć na wózku inwalidzkim”. Wkładając mi w ręce posążek, powiedział, że „Ganapati leczy wszystkie choroby, pokonuje wszelkie trudności, rozwiązuje każdy problem i usuwa każdą przeszkodę”. Oczywiście, ten mały złoty Bóg tańczy stojąc z gracją na palcach, chociaż jest korpulentny i ma wielki brzuch. Czy ma dla mnie jakieś przesłanie?
Wręczając mi tę małą statuetkę, Baba polecił: „Włóż ją do torebki”, co posłusznie uczyniłam. W Puttaparthi zapytał mnie, co noszę w tej ‘bazarowej torebce’. Pomyślałam wtedy, że uważa ją za dziwaczną. Znajomi szybko poinformowali mnie jednak, że ‘bazarową torebkę’ zabieramy ze sobą na bazar, kiedy chcemy zrobić zakupy. Tak oto przewiozłam Ganapatiego z Madrasu do Kalifornii w ‘bazarowej torebce’ zawieszonej na szyi i znajdującej się blisko serca. W samolocie zaczęłam uświadamiać sobie działanie Ganeszy. Na monitorze oglądałam film bez jakichś szczególnych wartości artystycznych czy filozoficznych. Dlatego, kiedy siedzące przede mną dzieci dwukrotnie wstały z foteli i zasłoniły mi ekran, przestałam się nim interesować. Jednak w miarę rozwoju akcji moja ciekawość wzrosła i zaczęłam oglądać go uważniej, ponieważ ukazywał proces rozwiązywania trudności. W pewnym momencie dzieci znowu się podniosły. Tym razem miałam wrażenie, że będą tak stały bez końca. Traktując to jako żart, wzięłam do ręki torebkę z Ganeszą i powiedziałam: „Ganeszo, z pewnością możesz coś z tym zrobić”. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu dzieci opadły na siedzenia jak podcięte. Nie ruszyły się z nich aż do zakończenia filmu.
Opowiedziałem Rayowi o tym, co się wydarzyło. Mieliśmy pokusę, aby uznać to za zwykły zbieg okoliczności. A jednak dzieci przeszkadzały mi w oglądaniu i problem został usunięty… Co miałam myśleć? Czyż tak trywialne drobiazgi nie powinny nudzić Ganeszy? Kolejne wydarzenie miało miejsce, gdy opuszczaliśmy Maui[1]. Spędziliśmy tam tydzień, wypoczywając i próbując zrozumieć przepiękne doświadczenia, którymi pobłogosławił nas Swami.
Przy wylocie z Maui dowiedzieliśmy się, że możemy odebrać bagaże w Honolulu, lub dalej, w Los Angeles. Zajmowanie się bagażami w Honolulu byłoby wielkim utrudnieniem, ponieważ terminal obsługujący wyspy, na którym mieliśmy wylądować, znajdował się w dużej odległości od terminalu międzynarodowego, z którego mieliśmy odlecieć. Zdecydowaliśmy się więc na Los Angeles. Po odprawie na kontynent usiedliśmy w niewielkiej poczekalni znajdującej się przy bramce odlotów. Zapytałam Raya czy zechciałby sprawdzić, czy nasze bagaże znalazły się w samolocie – po prostu, żeby się upewnić. Raye wrócił mówiąc, że bagaże nie przyleciały. Kilka agencji zaoferowało odesłanie ich następnym lotem za dwa dni.
Po podaniu numerów tabliczek bagażowych, nazwisk, adresu domowego i numeru telefonu, weszliśmy na pokład. Kapitan poinformował nas, że za chwilę odlatujemy. Do Raya podszedł steward, aby mu powiedzieć, że mimo starań personelu nasze bagaże nie dotarły. Ponownie wzięłam do ręki woreczek z figurką Ganeszy i powiedziałam: „Zrobiliśmy wszystko, co można. Reszta należy do Ciebie”.
W chwilę później ponownie usłyszeliśmy głos kapitana. Powiedział, że na panelu sterowania zapaliła się lampka wskazująca na awarię i w związku z tym czeka nas opóźnienie, ponieważ trzeba sprawdzić co się stało. Po pięciu minutach kapitan uspokoił nas, że wszystko jest w porządku i zaraz wystartujemy. W tej samej chwili steward, który wcześniej rozmawiał z Rayem, podbiegł do niego i powiedział: „Panie Tomas, panie Tomas, jesteśmy szczęśliwi mogąc zawiadomić pana, że pańskie bagaże są już na pokładzie. Zostały dostarczone podczas tej krótkiej przerwy i umieszczone w luku bagażowym”. Raye i ja spojrzeliśmy na siebie pytająco. Czy to kolejny zbieg okoliczności? Tym razem wydarzenie nie było tak banalne jak poprzednie, ale nie było też spektakularne. Zaczęłam się zastanawiać, czy moje proszenie Boga o pomoc w zwykłych, codziennych sprawach jest właściwe. Czy tego właśnie chciał nauczyć mnie Baba?
Po przyjeździe do Los Angeles z wdzięcznością odebraliśmy bagaże. Dzięki drogim przyjaciołom, którzy przyjechali na lotnisko autem, po raz pierwszy od dwóch miesięcy zasnęliśmy we własnych łóżkach. Następnego ranka czekała na mnie góra korespondencji, nadchodzącej od chwili naszego wyjazdu. Obok pięknych kart bożenarodzeniowych od kochających przyjaciół oraz innych pomyślnych wiadomości, znalazła się koperta ze złowieszczymi słowami umieszczonych w lewym górnym rogu: ‘Urząd Podatkowy USA’. Znając straszliwe historie opowiadane przez ludzi mających do czynienia z tą instytucją, otworzyłam kopertę z lekkim uczuciem niepokoju. Wiedziałam, że nie może być w niej nic złego, ponieważ Baba nauczył nas wspierać ojczyznę hojnie i z radością. Raye i ja zawsze rozumieliśmy wartość tego gestu. Urząd mógł jednak zabrać nam wiele cennego czasu, co nie byłoby dla nikogo z korzyścią. 
Okazało się, że list był zaadresowany do „Jacka D. i Jo D. Richardsów, wykonawców ostatniej woli Shirley Jean Kennedy”. Shirley, moja przyjaciółka i współpracowniczka, opuściła ciało w 1974 r., powierzając nam zadanie opiekowania się jej czternastoletnią córką i zarządzania pozostawionym majątkiem. Mój mąż, Jack, zmarł w 1976 r. Kiedy wzięłam ślub z Rayem, sąd wyznaczył go na kolejnego powiernika. Kiedy w 1985 r. córka Shirley skończyła dwadzieścia pięć lat, przekazano jej aktywa funduszu, a fundusz został zlikwidowany. List z urzędu podatkowego stawiał pytanie, dlaczego Jack i ja nie złożyliśmy zeznania za 1988 r. Najwyraźniej w dokumenty rządowej agencji wkradło się zamieszanie. Uważałam, że problem da się rozwiązać przez telefon. Jednak wybierając podany w liście numer, nieustannie słyszałam sygnał zajętości. W końcu poprosiłam Ganeszę o Jego łaskawą pomoc. Ostateczna data kontaktu minęła przed naszym przyjazdem do domu, więc starałam się dodzwonić możliwie jak najszybciej.
Poprosiwszy Ganeszę o pomoc, ponownie wybrałam numer telefonu, czując się pewna siebie. Mimo to sytuacja nie uległa zmianie. Telefon wciąż był zajęty. Ponieważ tym razem naprawdę czekałam na pomoc, więc byłam trochę rozczarowana. Po likwidacji funduszu wyrzuciliśmy na śmietnik pudełka pełne dokumentów, myśląc, że orzeczenie sądu i zatwierdzenie ostatecznego rozliczenia zamykają sprawę. Wydawało się niemożliwe, żebym mogła znaleźć cokolwiek, co mogłoby teraz nam pomóc. Postanowiłam jednak, że zamiast siedzieć przez cały dzień przy telefonie, rozpocznę poszukiwania. Podeszłam do biurka, w którym trzymaliśmy dokumenty i wysunęłam dolną szufladę. Włożyłam do niej rękę i niemal natychmiast wyciągnęłam potrzebny mi akt. W ciągu kilku chwil odpowiedziałam na wszystkie pytania urzędu podatkowego i podałam wszelkie informacje, mogące pomóc w wyjaśnieniu sprawy.
Myśląc o tym wydarzeniu zastanawiałam się, czy Ganesza naprawdę mi pomógł – przecież prosiłam Go o coś innego. Kiedy mój przyjaciel Jim Masa przyniósł dwa bardzo dobre artykuły poświęcone Ganeszy, dowiedziałam się, że Ganesza nie tylko oczyszcza szlaki dharmicznej aktywności, ale blokuje również nieprawidłowo wybrane drogi. Wiele osób upewniało mnie, że rozmowa telefoniczna niczego by nie rozwiązała. Konieczna była odpowiedź pisemna. Kilka tygodni później otrzymałam bardzo uprzejme pismo z urzędu podatkowego, stwierdzające, że przesłane przeze mnie informacje były wystarczające do wyjaśnienia tego nieporozumienia.  
Kolejnym wyzwaniem przed jakim stanęliśmy po powrocie do domu był rozładowany akumulator w naszym aucie. To nic nadzwyczajnego, skoro przez cały rok stało nieużywane w garażu. Raye jak najszybciej pojechał do warsztatu i kupił nowy. Jednak następnego ranka znów nie mogliśmy uruchomić samochodu. Raye, z coraz gorszym skutkiem, wielokrotnie próbował uruchomić silnik. Ponieważ siedziałam w środku i słuchałem tych odgłosów, poprosiłam Ganeszę o pomoc. W odpowiedzi na przekręcenie kluczyka silnik jedynie westchnął. Słysząc jak otwierają się drzwi auta wiedziałam, że Raye się poddał i zamierza połączyć kable, żeby wywołać szybki zapłon. Mimo to jeszcze raz przekręcił kluczyk i nagle motor zaczął bez wysiłku pracować. Usłyszałem jak pyta: „Wezwałaś Ganeszę?”.
Okazało się, że samochód jest sprawny, ale kupiony poprzedniego dnia akumulator jest wadliwy. Zgodnie z opinią, z takim akumulatorem nie mógł w żadnym wypadku ruszyć.
Była to jedna z tych rzeczy, do której Baba odnosi się mówiąc: „Cokolwiek się stanie, musiało się zdarzyć”. Zaczęłam sobie uświadamiać, że Baba wzmacnia naszą wiarę w Boga Miłości, pragnącego pomóc każdemu w najdrobniejszych nawet trudnościach. Wydała mi się także bliższa idea „nieustannego modlenia się”. Podczas interview Swami powiedział grupie, że „modlitwa jest wszystkim”. Moje krótkie modlitwy do Ganeszy były modlitwami błagalnymi – niewłaściwymi, jak mnie przekonywano. Zwykle w modlitwach wielbię, adoruję i wychwalam Boga. Baba zdawał się wskazywać mi, tak jak wskazywał to innym, że „każdy rodzaj modlitwy jest dobry”. Oczekiwał ode mnie równowagi, akceptacji i nieosądzania różnego rodzaju rozmów z Bogiem. Wierząc, że mam Ojca kochającego każdą żywą istotę, Saiszę panującego nad wszelkimi okolicznościami ludzkiego życia, dbającego o mnie i strzegącego mnie jak źrenicę oka – to być może będę się do Niego zwracać z prośbami, nie zapominając jednak o modlitwach oddających Mu cześć i wielbiących Go. Jezus upominając faryzeuszy, że pomijają tak ważne sprawy jak wiara, rzekł: „(…) dajecie dziesięcinę z mięty, kopru i kminku, lecz pomijacie to, co ważniejsze jest w prawie: sprawiedliwość, miłosierdzie i wiarę. To zaś należało czynić, a tamtego nie opuszczać”[2].
*****************
„Jakie mógłbym mieć inne zadanie niż obdarzanie was łaską? Wchłaniacie ją w siebie oglądając, słuchając i dotykając Boga. Kiedy to, co oddzielne stapia się ze sobą, tworzy jedno. Nie traktujcie mnie jako kogoś dalekiego, lecz jako bardzo bliskiego. Nalegajcie, żądajcie, wołajcie do Mnie o łaskę. Nie wychwalajcie mnie i nie czcijcie, nie płaszczcie się przede mną. Przynieście mi swoje serca i zyskajcie moje serce. Nikt z was nie jest mi obcy. Złóżcie mi obietnicę, a ja złożę wam swoją. Ale najpierw sprawdźcie, czy wasza obietnica jest prawdziwa, szczera i czysta. To wystarczy”.
Sathya Sai Baba
Sai Awatar, t.2
„Winajaka usuwa wszelkie przeszkody i umożliwia działanie. Winajaka głosi także prawdę, o swoich boskich rodzicach – Parameśwarze i Parwati, którym zawdzięcza swoje życie, i u których szuka pomocy. Nazywany jest także Ganapatim, Panem gun, które kontroluje dzięki swojej inteligencji. To inne znaczenie Jego imienia”. „Oczyśćcie serca, aby Pan Ganesza mógł obdarzyć je łaską. Jeśli serca nie wypełniają takie wartości jak miłość, współczucie czy wyrozumiałość, to na nic nie zda się wykształcenie, znajomość pism świętych i wszelkiego rodzaju wielbienie”.
Sathya Sai Baba
Dyskurs wygłoszony w mandirze Prasanthi Nilayam 10.08.1984 r.
„Przywiązanie, emocje i skłonności prowadzą do uprzedzeń, podziałów i iluzji, ukrywając prawdę i obniżają poziom inteligencji. Przywiązanie jest chorobą. Kierując się emocjami nie staniecie się joginami. Jogin jest wolny od ulubieńców, upodobań i zamiłowań. Kiedy przywiążecie się do kogoś, kiedy nabędziecie przyzwyczajeń i będziecie naśladować innych, trudno wam będzie się od tego uwolnić”.
„Staniecie się tacy jak ten biedny mieszkaniec wioski, który wskoczył do wzburzonej przez powódź rzeki, żeby wyciągnąć z niej, jak myślał, zwój dywanów, który okazał się niedźwiedziem, unoszonym przez rozpędzony nurt. Niedźwiedź tak mocno schwycił wieśniaka, że ten nie mógł mu uciec. Ludzie rzucają się na każdą szansę zyskania tego, co uważają za skarb. W rezultacie zostają schwytani i uwięzieni”.
„Święci uczą, że ludzie są dziećmi nieśmiertelności, depozytariuszami pokoju, radości, prawdy i sprawiedliwości, a także władcami zmysłów. Oczywiście, człowiek musi mieć pewne pragnienia, pewną tęsknotę za komfortem, pewną chęć zyskania zadowolenia. Powinien jednak przypominać chorego poszukującego lekarstwa. Lekarstwem na pragnienie jest napój. Trzeba, żeby jedzenie, picie, dach nad głową i ubranie zajmowały podrzędne miejsce wobec potrzeb ducha oraz konieczności panowania nad emocjami, pasją i impulsami”.
„Pragnienia zaspokojenia tego rodzaju potrzeb człowieka muszą przyjąć pozycję soli i pieprzu na stole, zajmujących wobec dań niższe miejsce. Nie zjecie więcej, a nawet tyle samo, soli co pokarmu. Podobnie wasze wysiłki zapewnienia sobie dobrobytu i komfortu powinny w wystarczającym stopniu podtrzymywać wasze praktyki duchowe – ani mniej, ani więcej…”.
„Rozszerzajcie miłość i obejmujcie nią tak wielki krąg istot, jak to tylko możliwe. Godne pochwały jest przywiązanie pogłębiające miłość do narodu, religii i kraju. Staje się ono toksyczne, kiedy zamiast miłości kreuje nienawiść do innych społeczności, do innych religii i do innych państw. Kochajcie swoją religię, aby praktykować ją z większą wiarą. Kiedy każdy praktykuje swoją religię z miłością i wiarą, na świecie nie ma nienawiści. Wszystkie religie opierają się na uniwersalnej miłości. Kochajcie ojczyznę, aby była silna, szczęśliwa i kwitnąca i stała się areną praktykowania najszlachetniejszych cech człowieka”.                       
Sathya Sai Baba
Sathya Sai Speaks, t.5
Rozdział 7
Test przywiązania do dóbr materialnych
Dwudziestego trzeciego grudnia 1982 r. Baba zwrócił się do grupy wielbicieli zaproszonych na interview: „Co jest najcenniejszą rzeczą na świecie?”. Wymieniliśmy miłość i ludzkie istoty, ale Baba stwierdził, że to nie są te rzeczy. W końcu ktoś rzucił: ‘diamenty’, a ktoś inny: ‘złoto’. Baba zareagował na to kolejnym pytaniem: „Kto przywiązuje wagę do diamentów i złota?”. Zrozumieliśmy wtedy, że diamenty i złoto, podobnie jak wszystko inne, mają tylko taką wartość, jaką im nadamy. Gdyby człowiek ich nie pragnął, nie miałyby większej wartości od ołowiu i kamieni.
Zastanawiając się później nad tą dyskusją zrozumiałam, że moim zdaniem najważniejszymi rzeczami na świecie są rzeczy noszone, pobłogosławione i stworzone przez Swamiego. Na szczęście nigdy nie musiałam określać ich wartości w dolarach, chociaż z trudnością uniknęłam tego na przejściu granicznym w Stanach. Zawsze byłam przekonana, że żadna suma pieniędzy nie zastąpi darów ofiarowanych mi przez Sai Babę. Są dla mnie bezcenne.
Ludzie gubią talizmany stworzone przez Bhagawana lub ktoś im je odbiera. Wiem również, że niektórzy uważają, że wolno im korzystać z usług  jubilerów, kiedy Jego cenne podarunki zostają uszkodzone. Kilka lat temu uszkodziłam pierścień zmaterializowany dla mnie przez Swamiego. O coś go zaczepiłam i wyrwałam złotą podobiznę Sai z podstawy uformowanej z pańczalohy[3]. Pocieszałam się wizją, w której Baba reperował mi pierścień. Żeby uchronić go przez kolejnymi usterkami, nosiłam go na łańcuszku na szyi. Potem jednak miałam okazję zapytać dr. Johna Hislopa, jak by postąpił w podobnej sytuacji, a on beztrosko odpowiedział, że zaniósłby go do złotnika i naprawił. 
Myśl o pozostawieniu pierścienia u nieznajomej osoby wydała mi się tak odpychająca, że zaniosłam go do przyjaciółki wytwarzającej biżuterię i poprosiłam o pomoc. Przytwierdziła złotą podobiznę do pańczalohy, ale ta wkrótce ponownie odpadła. Gdy modliłam się do Baby o prowadzenie, przypłynęła do mnie myśl, żeby uszczelnić krawędź jasnym lakierem do paznokci. Zrobiłam to i pozbyłam się dalszych możliwych niedogodności.

    Kiedy Baba stworzył delikatny i piękny posążek Ganapatiego, Raye i ja staraliśmy się ze wszystkich sił uchronić go przed uszkodzeniem. W domu trzymaliśmy go na stole ofiarnym pod szklaną kopułą. Zabierając go ze sobą, ostrożnie wkładaliśmy go do ‘bazarowej torebki’ i podróżował na moim sercu.

Kiedyś jednak wyjęłam go z torebki i położyłam na dłoni. Nagle wysunął mi się z palców i upadł na ziemię, chociaż nie wydarzyło się nic, co mogłoby to wywołać. Spojrzałam w dół i ku swojemu przerażeniu zobaczyłam, że rozpadł się na dwa kawałki. Nawet w najkoszmarniejszych snach nie mogłabym sobie tego wyobrazić. 
Przez 24 godziny trzymałam tę straszną wiadomość dla siebie. Wiedziałam, że Rayowi będzie równie smutno jak mnie. Starałam się więc wymyślić, jak go przed tym uchronić. Nie znalazłam jednak żadnego sposobu, więc opowiedziałam mu wszystko. Oboje czuliśmy się przygnębieni uszkodzeniem bezcennej figurki i wiedzieliśmy, że musimy szybko działać, ponieważ członkowie ośrodka zapytają o nią i będzie im jej brakowało podczas pudży. Obeszliśmy sklepy jubilerskie. W każdym przekonywano nas, że odłamanej nogi nie należy naprawiać, bo taka próba może skończyć się jeszcze większą szkodą.
Ostatecznie udaliśmy się do miejskiego domu towarowego, w którym była mała pracownia, a jej właściciel reperował biżuterię. Na początku wahał się, ale ostatecznie zgodził się. Powiedział: „Naprawię go tak, że będzie wyglądał jak nowy. Rozumiecie chyba jednak, że taka praca trafia się tylko raz w życiu. Nigdy przedtem tego nie robiłem i prawdopodobnie nigdy więcej tego nie zrobię. Dlatego muszę się najpierw głęboko zastanowić i znaleźć sposób, jak się do tego zabrać. Naprawię posążek dopiero wtedy, gdy pojawi się jakiś pomysł. Może mi to zająć dwa lub trzy tygodnie”.  
Ten pan nigdy nie słyszał o Sai Babie ani o Ganapatim. Moim zdaniem nie był duchowym aspirantem. Czułam jednak mocno, że Baba posłał nas do niego i że poprowadzi jego rękę. My modliliśmy się do Baby, a jubiler szukał wskazówek i czekał na inspirację – to najlepsze połączenie, aby osiągnąć sukces.
Minęły dwa, a potem trzy i cztery tygodnie, a Ganapati wciąż leżał nietknięty w pracowni jubilera. To był dla mnie test cierpliwości. Chciałam natychmiast dostać z powrotem naprawiony, maleńki posążek. Ponownie przeanalizowałam wydarzenia. Upuszczenie posążka było straszliwym błędem. Raye i ja postanowiliśmy nigdy więcej do tego nie dopuścić. Posążek miał już zawsze przebywać pod szklaną kopułą na stole ofiarnym w naszym domu. Ponieważ jednak Baba przekonuje nas, że wszystko co się wydarza służy naszemu wzrostowi duchowemu, więc podwoiłam modlitwy i rozszerzyłam sadhanę, powtarzając ‘Om Sai Ram’, żeby odsunąć umysł od poniesionej straty. 
W końcu zaczęło kiełkować we mnie zrozumienie, że statuetka Ganapatiego nie jest Ganapatim. Relacja ustanowiona z tym aspektem Boga nigdy nie przepadnie ani nie zostanie zniszczona. To miłość skłoniła Babę do obdarowania mnie tym pięknym przedmiotem i stracenie go nie odbierze mi Jego miłości. I chociaż przypisywałam posążkowi Ganapatiego większą wartość niż czemukolwiek innemu na świecie, była to przecież tylko rzecz. Została zmaterializowana przez Stwórcę i Stwórca mógł ją zniszczyć. Była nietrwała. Tylko Atma jest wieczna. Wszystko inne jest zmienne i ulotne. Przywiązywanie się do rzeczy przemijających jest zapraszaniem smutku i bólu. Uświadomiłam sobie własne przywiązanie i zmówiłam modlitwę: „O Swami, Stwórco kreujący, podtrzymujący i niszczący wszechświat, jeśli zechcesz, to zachowaj, proszę, posążek Ganapatiego, który podarowałeś mi z wielkiej miłości. Niech się jednak stanie Twoja wola, nie moja”.
Następnego dnia po modlitwie zadzwonił jubiler. „Pani mały posążek jest gotowy” – powiedział. Opisał jak dzień wcześniej, po czterotygodniowej kontemplacji, poczuł inspirację do pracy. W jego umyśle pojawiła się odpowiednia metoda. Sama praca nie zajęła mu nawet dwóch godzin. Uświadomiłam sobie, że inspiracja spłynęła na niego zaraz po tym jak skończyłam modlić się do Boga, wyznając Mu swoje przywiązanie. Jubiler był bardzo pewny siebie, a Ganapati wyglądał jak nowy. Był taki sam jak dawniej, ale ja się zmieniłam! Czekając na błogosławieństwo w pozornie katastrofalnej sytuacji, nauczyłam się większej cierpliwości. Postawiłam kolejny krok w kierunku Wiecznego i Nieprzemijającego, krok, który odsuwał mnie od chwilowych i ulotnych spraw i rzeczy.
******************
„Rozwiń w sobie odważne przekonanie, że możesz dokonać wielu rzeczy, a tak się stanie”.
          ~ Baba
Dyskurs wygłoszony w święto Guru Purnima 7. 07.1990 r. 
cdn. tłum. J.C.
 
[1] Maui – druga co do wielkości wyspa w archipelagu Hawajów.
[2] Ewangelia św. Mateusza, 23:23.
[3] Pańczaloha – stop złożony z pięciu tradycyjnych metali: złota, srebra, miedzi, żelaza i ołowiu. Dodaje pewności siebie, zapewnia dobre zdrowie, szczęście, pomyślność i spokój.

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.