Wysokie loty ze SwamimSai Sadguru – Niezrównany Nauczyciel część 3Oto chwile, które zmieniły życie Pratima Banerdżi, ucznia Sai Baby, kiedy starał się wzbogacić swoją egzystencję wyborem właściwej drogi i osiągnąć na niej mistrzostwo satysfakcjonujące jego Boskiego Mistrza.
Pratim Banerdżi pierwszy z lewej
Pratim z pucharem przed Swamim (z prawej)
„Nigdy nie
zapomnę tego spojrzenia. Było mocne i przenikliwe. Potem złagodniało. Dzieliła
nas odległość 15, 18 metrów. Czułem, że doskonale mnie zna, chociaż widziałem
Go po raz pierwszy. Miałem wrażenie, że mówi do mnie: ‘Och! Więc w końcu
przyszedłeś!’. Nawet teraz, kiedy myślę o tym, czuję na plecach ciarki”,
wspomina pan Pratim Banerdżi, absolwent Instytutu Wyższego Nauczania Śri Sathya
Sai, który podjął naukę w Prasanthi Nilayam w 2003 r., zaczynając od X klasy Wyższej
Szkoły Średniej. Po dziewięciu latach studiowania u lotosowych stóp Pana,
został w 2012 r. wybrany do prestiżowej służby administracyjnej w firmie Tata.
Przyciąganie Prasanthi Pratim uczęszczał
początkowo do Scindia School w Gwaliorze
w stanie Madhya Pradesh. „Przeżyłem tam wspaniałe chwile, jednak po
siedmioletnim okresie, zapragnąłem zmiany. Moja babcia często wspominała, że
studenci w Puttaparthi ‘jaśnieją blaskiem’ i są ‘imponująco zdyscyplinowani’”.
Babcia Pratima jest wybitną tancerką, to pani Amala Szankar, żona pandita Udaj
Szankara[1],
któremu rząd przyznał order Padma Wibhuszan, plasujący się na drugim miejscu w
hierarchii odznaczeń cywilnych. Jego wkład w rozwój nowoczesnego tańca
indyjskiego stał się już legendarny. „Moja babcia ma
wyrafinowany smak, dostrzega piękno i pochwala dyscyplinę. Ale to nie ona
przyprowadziła mnie do Swamiego. Pamiętam fotografię Baby, którą kolega
przynosił do świetlicy w akademiku. Zastanawiałem się wtedy, czy to ta sama
Osoba, o której mi opowiadała”. „Po raz pierwszy
zobaczyła Swamiego w 2000 r., podczas obchodów Jego siedemdziesiątych
piątych urodzin. Wywarł na niej tak niezatarte wrażenie, że w następnym roku
przywiozła do aśramu Baby w Bangalore mojego tatę. Ukończyłem właśnie dziesiątą
klasę, a on się martwił o moją przyszłość. Dlatego z drżeniem serca napisał
list do Bhagawana, prosząc, żeby przyjął jego modlitwę. Wyznał w nim: ‘Swami,
jestem zmęczony. Jestem naprawdę zmęczony. Zaopiekuj się, proszę, moim synem i
córką’. Moja siostra ukończyła dwunastą klasę i złożyła podanie o przyjęcie do
koledżu Baby w Anantapur”. „Kiedy teraz
myślę o tym wszystkim, czuję, że uległem czyimś wpływom. Bo jeśli nie, to skąd
się wzięło to niewytłumaczalne i nieodparte pragnienie opuszczenia Scindia School, mimo że nawet dyrektor odwodził
mnie od tego pomysłu. Wbrew swoim zwyczajom zaproponował mi udział w programie
międzynarodowej wymiany studentów. Rozmawiał z rodzicami o moim wielkim
potencjale i tłumaczył im, że zmiana szkoły na tym etapie jest niedorzecznością
i może zahamować mój rozwój”. „Moi rodzice do
niczego mnie nie zmuszali. To ja chciałem zmienić szkołę. Zachodził we mnie
jakiś proces. Sam nie rozumiałem, dlaczego rezygnuję z tak dobrej placówki
edukacyjnej. Ta sprawa przygnębiała także moich przyjaciół. Mówili, że jestem
głupcem. Za chwilę mieliśmy wstąpić do koledżu. Był to okres miłego spędzania
czasu i radości. Ja jednak dokonałem wyboru i miałem się przenieść do zwykłej
szkoły w niewielkim miasteczku na południu Indii. Pragnęli, żebym zmienił
zdanie. Nie zrobiłem tego. Czułem, że postępuję właściwie. Kiedy dzisiaj zastanawiam
się nad tą sprawą, znajduję tylko jedno wytłumaczenie: Swami oddziaływał na
mnie na Swój niepowtarzalny sposób, przyciągając mnie ku pięknemu przeznaczeniu”. Tak więc latem
2003 r. Pratim znalazł się w Brindawanie, żeby po raz pierwszy ujrzeć Babę i
wziąć udział w egzaminie wstępnym w Puttaparthi. Mały aśram nie wywarł na nim
korzystnego wrażenia. Pomyślał: „Co to jest? Ten człowiek ma tak wielu
wielbicieli, a wszystkim na co się zdobyli było wzniesienie tymczasowego baldachimu
na potrzeby darszanów. Czy nie mógł zażądać
czegoś lepszego?”. Pratim przyjechał
z „królewskiejˮ szkoły i był przyzwyczajony do bogactwa. Uznał to miejsce za
dziwne. Jednak w chwili, gdy Swami pojawił się w niewielkich drzwiach po prawej
stronie podwyższenia, wszystko uległo zmianie. Przenikliwe spojrzenie
Bhagawana, opisane na początku artykułu, przyciągnęło Pratima do Jego lotosowych
stóp. I chociaż Swami był oddalony o kilkanaście metrów, to skoncentrował wzrok
na Pratimie. „Nie chodziło tylko o wszechwiedzące spojrzenie Swamiego. Wszystko
wokół było niezwykłe”, opowiada Pratim. „Obok mnie znajdowało się
niepełnosprawne dziecko, które na widok Swamiego przestało płakać. Atmosfera
była napełniona szczególnym rodzajem ciszy i spokoju. Nigdy przedtem nie
doświadczyłem czegoś podobnego. Coś spontanicznie poruszyło się we mnie i zanurzyłem
się głęboko w sobie. Przez kilka następnych dni rozmyślałem o tym najdziwniejszym
doświadczeniu mojego życia.Modlitwa czyni cuda Potem Pratim
pojechał do Puttaparthi i wziął udział w teście do XI klasy. Jego mama czekała
niecierpliwie przed salą egzaminacyjną. Wyszedł z niej z zasmuconą twarzą i
powiedział: „Przepraszam mamo, nie powiodło mi się. Nie sądzę, żebym zdał. Test
z chemii był szczególnie trudny. Wracajmy”. Jego mama zdziwiła się. Pratim należał
do grupy najinteligentniejszych uczniów w szkole i doskonale radził sobie z
testami. „Pamiętam ten fatalny dzień. Tym, co najbardziej
mnie zabolało, więcej niż cokolwiek innego, był obraz chwili, w której stanę
przed przyjaciółmi. Nieustannie mi powtarzali, żebym nie przyjeżdżał tutaj,
lecz ja pozostałem nieugięty. A teraz się okazało, że nie poradziłem sobie z
egzaminem wstępnym do ‘łatwej’ szkoły na południu Indii. Nie mogłem znieść
myśli, że będą się ze mnie śmiali. To było upokarzające i sprawiło, że cierpiałem.
Czułem się zagubiony”. „Mama była
najsilniejszą podporą mojego życia. Tego wieczoru przytuliła mnie do siebie i
powiedziała: „Nie martw się. Po prostu módl się do Baby. Jestem pewna, że
pomoże ci z testem”. Nawet nie wiedziałem jak się modlić. Dała mi radę: „Naprzykrzaj
Mu się. Naprzykrzaj Mu się tak bardzo, że nie pozostanie Mu nic innego jak
ostatecznie ustąpić i powiedzieć: ‘Okay! Dostałeś się. A teraz daj mi spokój’”. „Zrobiłem to tego
samego dnia, gdy przyszliśmy do mandiru na bhadżany.
Swami był w Brindawanie. Kilku wielbicielom pozwolono jednak usiąść w sali modlitewnej
w Puttaparthi, chociaż w takiej sytuacji tym przywilejem cieszyli się tylko
studenci. Nie podłączono mikrofonów. Mama dostała miejsce z przodu. Modliła się
z całego serca: ‘Swami, zaopiekuj się, proszę, moim synem. Jeśli uda mu się
wejść dzisiaj do sali modlitewnej, potraktuję to jako znak, że go przyjąłeś’.
Nie uwierzycie! Byłem ostatnią osobą, która weszła do środka”. „Tego dnia
intensywnie się modliłem: ‘Swami, daj mi tę szansę, ponieważ nie wiem, jak w
innym wypadku stanę przed przyjaciółmi’. Byłem szczery. Błagałem Go jak
dziecko, żeby przyjął mnie do Swojej szkoły, ponieważ byłem przerażony myślą o czekających
mnie zniewagach. Po bhadżanach
wróciliśmy do szkoły sprawdzić wyniki. I wiecie co? Zdałem test pisemny! To
było niewiarygodne!”. „Potem odbyła się
rozmowa. Po kilku pytaniach ogólnych jeden z egzaminatorów zwrócił się do mnie:
‘Wspomniałeś, że śpiewasz. Czy możesz zaśpiewać coś dla nas? Odważyłem się
zaśpiewać jedyną znaną mi pieśń do Boga, bhadżan
Miry, którego nauczyłem się na potrzeby konkursu. Byłem szczerze zdziwiony
swoim głosem. Nie słyszałem go od dwóch lat. Aż do ósmej klasy miałem słodki
chłopięcy głos – lecz wtedy zaczął się załamywać. Czułem się z tym okropnie.
Przez całe miesiące nie próbowałem nawet niczego zanucić. Ale głos, który
tamtego dnia wydobyłem z siebie, przyjemnie mnie zaskoczył”. „Kiedy skończyłem
śpiewać, jeden z egzaminujących powiedział: ‘Tak, zdałeś’. Hura! Oto magiczny
sposób działania Swamiego. W Swojej bezkresnej dobroci zapewnił mi miejsce u
Swoich lotosowych stóp. To bezsprzecznie On wzbudził we mnie myśl o porzuceniu Scindia School, postawił mnie przed
wyzwaniami i pilnował każdego mojego kroku, dopóki nie pokonałem przeszkód. Był
to początek dziewięciu boskich lat w moim życiu. Kulminacją był rok 2011.
Otrzymałem błogosławieństwo przebywania przy Awatarze podczas Jego najważniejszej,
ostatniej fazy pobytu na Ziemi”. Od braku pewności siebie do poczucia komfortu Dzięki modlitwom
rodziców i jego gorącym prośbom, rozmowa decydująca o przyjęciu do Wyższej
Szkoły Średniej Śri Sathya Sai przebiegła gładko. Pratim wiedział, że się
dostał. Zdradziła mu to komisja egzaminacyjna. Poczuł ulgę, lecz co dziwne,
zaczął się martwić o swoją przyszłość. Przypatrując się temu miejscu,
napełnionemu pogodą ducha i dyscypliną, zastanawiał się: „Czy będę umiał się
dostosować? Czy nie poczuję się odmieńcem? Wszystko tutaj pogrążone jest w takim
spokoju. Czy będę spędzał czas jedynie na modlitwach i medytacjach? A co z moim
życiem i marzeniami? Czy będę kiedykolwiek grać? Czy zostanę mnichem?”. Jego
niepokój wzrastał z każdą mijającą godziną. Pratim zaczął
rozpytywać otaczających go ludzi, czy w Puttaparthi są jakieś obiekty sportowe.
Ktoś odpowiedział: „Co masz na myśli mówiąc ‘jakieś’ obiekty sportowe’? W 1997r. na tutejszym stadionie rozegrano międzynarodowy mecz krykieta”. „To naprawdę
coś”, podsumował Pratim. „Są tu więc godne uwagi obiekty sportowe”.„Czy bhadżany były dla
ciebie czymś nowym i czy cię nudziły?”.„Nie. Nigdy nie myślałem o nich jak o bhadżanach. Dla mnie była to dobra muzyka”, mówi z serdecznym
uśmiechem. „Wtedy ponownie zacząłem śpiewać, po niemal dwóch latach przerwy. Bhadżany mnie urzekły. Nie znałem
tekstów, ale szybko się uczyłem. A melodie po prostu przez cały dzień grały w
moim umyśle”. Powoli
przyzwyczajał się do bhadżanów i do zdyscyplinowanego
stylu życia w akademiku. „Mój ojciec
martwił się, czy dostosuję się do prostej egzystencji w akademiku”, wyjaśnia
dalej. „W Scindia School byłem przyzwyczajony,
że obsługują nas kelnerzy, podają nam posiłki na elegancko udekorowanych
stołach, używamy wykwintnych sztućców, a służący dbają o czystość naszych pokoi
i ubrań. Tutaj musieliśmy robić to sami. Wiele rzeczy było dla mnie nowych”. „Wydawałoby się, że dostosowanie się do tych
wszystkich zmian będzie trudne, ale Swami niewątpliwie pracował we mnie.
Podsumowując, były tam wspaniałe obiekty sportowe i dużo muzyki – nie miałem
wolnej chwili i nigdy się nie nudziłem”.Pierwsze spojrzenie i natychmiastowy kontakt Tego lata
Bhagawan po raz pierwszy doznał złamania i kiedy nauczyciele z Prasanthi udali
się do Niego po błogosławieństwo tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego,
powiedział im, że wróci dziewiątego. Spodziewaliśmy się Go dziewiątego czerwca,
ponieważ Bhagawan przeważnie wtedy wracał do Puttaparthi. Pan dotrzymał słowa.
Wrócił dziewiątego, ale miesiąc później – dziewiątego lipca 2003 r. „Aż do tamtej
chwili bhadżany śpiewaliśmy w akademiku”,
ciągnął Pratim. „Kiedy kolega z klasy wskazywał mi różne miejsca w mandirze i
tłumaczył: „Tutaj śpiewa się bhadżany…
tutaj Swami udziela interview… tutaj siadają VIP-y… Swami wchodzi tamtymi
drzwiami…”, zaskoczył nas przyjazd samochodu Swamiego!”. „Kiedy spojrzałem
w tamtą stronę, zobaczyłem w aucie pomarańczową szatę. Nie wiedziałem, co się
ze mną dzieje – po prostu rozpłakałem się i nie byłem w stanie tego
kontrolować. Nie umiem tego wyjaśnić! Kolega pomyślał, że jestem zasmucony z
powodu niedawnej operacji Sai Baby. Próbował mnie pocieszyć: ‘W porządku. Swami
wyzdrowieje’. Ale to nie był powód moich łez”. „Prawdę mówiąc, nie wiedziałem
dlaczego płaczę. Coś działo się we mnie. Przypuszczam, że Jego spojrzenie
dotknęło samej istoty mojej duszy, w sposób jakiego nie znałem. To było to.
Pękły tamy i nastąpiła prawdziwa powódź. To było krępujące, wszyscy na mnie
patrzyli, a ja nie wiedziałem jak powstrzymać łzy. Na szczęście po chwili minęło. Teraz czułem się
bardzo lekki, spokojny. Miałem wrażenie, że łzy zmyły minione lata. Czułem się
odnowiony. Miałem tylko jedno pragnienie, żeby więcej doświadczać Bhagawana i
bardziej zbliżyć się do Niego”.Lekcje życia w Prasanthi Nilayam Widząc biegłość
Pratima w sportach, koledzy z klasy stwierdzili: „Pratim, każdego roku Swami
wręcza nagrody zwycięzcom zawodów sportowych. Masz na to wielkie szanse. Jeśli
się postarasz, dostaniesz nagrodę bezpośrednio z Jego rąk”. Dla Pratima była
to wystarczająca motywacja. „Każdego wieczoru pędziłem z mandiru do akademika,
szybko się przebierałem i szedłem na trening”, wspomina. Nie byłem śpiewakiem,
nie znałem bhadżanów Sai i nie
potrafiłem śpiewać Wed. Sport był jedyną drogą zbliżenia się do Pana. Przez jakieś
dwa, trzy miesiące ćwiczyłem naprawdę ciężko. Opłaciło się. „Na zawodach lekkoatletycznych
wygrałem cztery z pięciu konkurencji. Chciałem skakać wzwyż, ale trener zasugerował
pchnięcie kulą”. „Skorzystałem z
tej rady. Nie miałem jednak czasu się przygotować. Nigdy przedtem nie próbowałem
tej konkurencji. Kula była ciężka wykonana z metalu. Mimo to w dniu zawodów wziąłem
ją do ręki, uniosłem wysoko głowę, skoncentrowałem wzrok na gigantycznym posągu
Hanumana i modląc się żarliwie cisnąłem ją z całej siły. Nie uwierzycie –
pobiłem rekord szkoły!”. „Potem nadeszła
ostatnia konkurencja, moja ulubiona, skok w dal, która zawsze przynosiła mi
nagrodę. Aktualnie odniosłem już cztery zwycięstwa i zgodnie z zasadą zostałem
szkolnym mistrzem lekkoatletyki. Jednak w głowie miałem tylko jedną myśl –
chciałem ustanowić nowy rekord, zostać wyjątkowym zawodnikiem, tym, który
pokona wszystkich przeciwników i uniesie wysoko w górę puchar zwycięzcy we
wszystkich pięciu konkurencjach. Przygotowałem się do skoku. Nie próbowałem
nawet wyobrażać sobie pochlebstw, jakimi obsypią mnie koledzy w klasie za to
fantastyczne osiągniecie”. „Wywołano moje
nazwisko. Z całkowitą pewnością wykonałem pierwszy skok. Sfaulowałem.
Niemożliwe! Jak mogło do tego dojść? ῾Nie ważne, zrobię to teraz’, powiedziałem
sobie i skoczyłem ponownie. Kolejny faul! Czułem ogromną konsternację. To nie
byłem ja! Miałem w zapasie jeszcze jedno podejście. ‘Tym razem mi się uda!’,
dodałem sobie odwagi i skoczyłem. Faul! Po raz trzeci! Zostałem zdyskwalifikowany.
Nie wiedziałem, co się ze mną stało”. „To był wielki
szok. Nie zdobyłem nagrody w konkurencji, co do której miałem największą pewność.
Coś nie zagrało. Gdzieś się potknąłem. Zacząłem nad tym rozmyślać. Robiąc
przegląd zawodów, które odbyły się w kilku minionych dniach, odkryłem, że w
pchnięciu kulą pobiłem rekord, chociaż wcześniej nie trenowałem. Wtedy jednak
nie polegałem na sobie, lecz całkowicie poddałem się Bhagawanowi. W skoku w dal
byłem zbyt pewny siebie i nie poświęciłem Swamiemu nawet minuty. Ponadto
perspektywa zostania super zdobywcą i bohaterem szkoły tak bardzo zawładnęła
moim umysłem, że nie myślałem o niczym innym. Żeby wyrazić to najprościej,
uważałem się za wykonawcę. I to była przyczyna mojego upadku. Zrozumiałem wtedy
jedną z najważniejszych życiowych lekcji: ‘Zachowaj skromność, bo nie ty
odnosisz zwycięstwa. Oddaj wszystko Jemu, a On cię wywyższy. Złe chwile są dla
twojego dobra. Jeśli się skupisz i będziesz postępował zgodnie z Jego naukami,
zło wkrótce przekształci się w dobro᾿”. To niezwykłe
obserwować jak zaczął się zmieniać proces myślowy Pratima zaledwie po kilku miesiącach
pobytu w szkole Swamiego. „Każdego dnia
zaskakiwałem sam siebie”, tłumaczy Pratim. „Zastanawiałem się, dlaczego myślę w
ten sposób. Czym jest ten myślowy eksperyment zachodzący w mojej głowie? Bardzo
się zmieniłem. Oczywiście,
najlepszą częścią tego eksperymentu była obfitość okazji podsuwanych nam przez
Swamiego. W tamtych latach Bhagawan chętnie monitorował przygotowywane przez studentów
programy. Pamiętam, że w XII klasie opracowaliśmy dwa programy w przeciągu czterech
dni! Co więcej, dokonaliśmy tego podczas trwania corocznych egzaminów publicznych
i nie wpłynęło to ujemnie na ich wynik. Dodatkowe zajęcia zwiększyły naszą koncentrację
i pomogły z łatwością zrozumieć zagadnienia. Przyswoiliśmy maksimum wiedzy w
minimalnym czasie”. „Nie
uświadamiałem sobie tego aż do chwili, gdy po egzaminach pojechałem do
Gwalioru. Spotkałem się tam ze swoimi starymi przyjaciółmi na meczu Indie –
Pakistan. Podczas rozmowy jeden z nich zapytał: ‘Hej, jak ci się podobał test z
fizyki?’. Odpowiedziałem, że był całkiem łatwy. Odrzekł: ‘Żartujesz sobie? To
był najtrudniejszy orzech do zgryzienia!’”. „Dopiero wtedy
uświadomiłem sobie różnicę pomiędzy nauką w szkole Swamiego i w innych
szkołach. Wykonywaliśmy tu milion rzeczy i jednocześnie pogłębialiśmy wiedzę.
Odbywało się to w sposób płynny i wolny od wysiłku. Pewność siebie i
kompetencje jakie ten system wbudowuje w nas są nadzwyczajne. Oczywiście, mamy
także łaskę Swamiego, który nieustannie otacza nas opieką”. „Tamte dwa lata w
szkole stworzyły naprawdę solidny fundament wszystkiego, co się wydarzyło i
nadal wydarza w moim życiu. Mimo, że poległem we wstępnym teście, pomodliłem
się i zobaczyłem skutek szczerej tęsknoty. Dzięki niej potęga modlitwy umocniła
się w moim sercu. Wkrótce, zupełnie
nieświadomie, zaczęła wzrastać we mnie miłość do Pana. Sprawiła, że skupiłem
się całkowicie na Swamim. Każdy czyn, każda myśl i każda przygoda miały na celu
odkrycie, jak mogę bardziej zbliżyć się do Niego. Sposób w jaki dokonuje się ta
cicha i pewna transformacja w szkole Bhagawana jest naprawdę zdumiewający”. Po dwu latach
zdobywania wiedzy w Wyższej Szkole Średniej Śri Sathya Sai, Pratim dostał się
na studia licencjackie z matematyki, a w 2005 r. rozpoczął studia w Instytucie
Wyższego Nauczania Śri Sathya Sai w Brindawanie.Szczęśliwe dni w Brindawanie „Brindawan jest
dla mnie miejscem szczególnym, ponieważ tam zacząłem śpiewać. Sposób w jaki do
tego doszło jest interesujący. W obecności Boga odbywała się ceremonia upajany[2]
i wszyscy byli pewni, że Swami pozostanie w Brindawanie przynajmniej do jej
zakończenia. Ale ku naszej konsternacji Swami wyjechał rankiem pierwszego
czerwca. Ogarnęła nas cisza i mrok. Siedzieliśmy nadąsani. Zastanawialiśmy się
jak sprowadzić Bhagawana z powrotem, gdy nagle nastąpiło poruszenie – ‘Jedzie
Swami! Jedzie Swami!’. Wyjechał rankiem i wrócił wieczorem! Do dzisiaj nie
przeniknąłem tajemnicy kryjącej się za tą boską grą, ale w moim umyśle pozostał
wyraźny obraz nieskrępowanej radości na twarzach wielbicieli, gdy auto Swamiego
wjeżdżało na teren aśramu”. „Wyznaczono mnie
wraz z innym studentem do śpiewania w mandirze. Moim pierwszym bhadżanem było ‘Dimita dimita dim’… Lubię jego wibracje.
Wznoszą się do crescendo. Po sesji jeden z nauczycieli pogratulował mi i powiedział:
„Swami był pod wielkim wrażeniem twojego śpiewu. Zdawało się, że mówi do mnie:
‘Zobacz, ten chłopak śpiewa bez wysiłku bardzo wysokie tony!’”. „Tak więc dzięki
Jego łasce moje śpiewanie rozpoczęło się od pozytywnej uwagi. Później zostałem
pobłogosławiony nie tylko okazjami do śpiewania, ale również do uczestniczenia
w innych zajęciach pozaszkolnych. Dni spędzone w Brindawanie były intensywne i
cudowne”.Przypowieść o paralotniach Jedenastego
stycznia każdego roku odbywała się inauguracja uniwersyteckich Dni Sportu i Kultury.
Jedną z konkurencji był pokaz lotów na paralotniach z napędem. Pratim był
podekscytowany i bardzo chciał znaleźć się w drużynie.
„Nie pozwolono mi nawet wziąć udziału w selekcji, ponieważ uczestniczyłem w przedstawieniu”, wspomina. Kampus w Brindawanie nie planował tamtego roku wystawienia sztuki. Ale Wielki Mistrz, Swami, powiedział: ‘Każdego roku studenci z Brindawanu wystawiają piękną sztukę. Może wy również coś wystawicie?’. Dwa cele jedną strzałą! Nie mogliśmy teraz pominąć przedstawienia”. „Dostałem w nim ważną rolę i dlatego nie mogłem wziąć udziału w wyborze lotniarzy. Było mi z tego powodu bardzo smutno. Mój smutek pogłębił starszy kolega, który otrzymał miejsce w zespole. Przyszedł do naszego pokoju i opisywał jak cudownie jest znaleźć się w powietrzu i lecieć niczym ptak … Poczułem się jeszcze gorzej”. „Tamtego dnia przed pójściem spać podszedłem do ołtarza i modliłem się żałośnie: ‘Swami, pragnę zadowolić tylko Ciebie. Chcę to zrobić dla Ciebie. Proszę, daj mi ku temu okazję’. Nieustannie to powtarzałem. Nieprawdopodobne, ale po tygodniu odebraliśmy zawiadomienie z Prasanthi: ‘Swami powiedział, że nie życzy sobie żadnych kaskaderskich popisów więc zawody na motocyklach i paralotniach zostają odwołane’”. „Cóż, to była Jego wola. Tego roku zawody się nie odbyły. Następnego roku propozycję ponowiono i tym razem uzyskano zgodę Bhagawana. Odpowiedzialni za to nauczyciele ogłosili, że chcą zachować siedmiu chłopców z zespołu zeszłorocznego i przyjąć kilku chętnych z młodszych klas, którzy zastąpią absolwentów”. „Co ciekawe, zaplanowano także akrobacje motocyklowe i koledzy z klasy namawiali mnie na to: ‘Pratim, stracisz czas na paralotnie. W zespole są seniorzy bardziej doświadczeni od ciebie. To oczywiste, że nikt nie da ci szansy latania przed Swamim. Nie trać okazji, zostań członkiem grupy motocyklowych akrobatów. Inaczej to również cię ominie’”. „Być może mieli rację. Ale mój umysł skupiał się na paralotniach. Odpowiedziałem pewnie: ‘Nie, dajcie mi szansę. Z łaską Swamiego stanę się podporą zespołu’. Wkrótce rozpoczęły się ćwiczenia. Kilka dni wcześniej kierownik wezwał nas wszystkich i powiedział: ‘Chłopcy, cała wasza ósemka zakwalifikowała się do wystąpienia przed Swamim. Jedynym czynnikiem różnicującym, który wskaże zwycięzcę, będzie intensywność waszych modlitw. To Swami ostatecznie zdecyduje, którego z was wybiera. Więc przygotujcie się, wytrwale ćwiczcie i gorąco się módlcie’”. „Pamiętam, że moje życie w tym czasie zmieniło się w pasmo nieustannych wyrzeczeń. Nie było chwili, w której bym się nie modlił. Nawet myjąc się i kąpiąc powtarzałem w myślach: ‘Swami! Doprowadziłeś mnie tak daleko. Proszę, nie porzucaj mnie teraz. Pragnę to zrobić jedynie dla Ciebie. Proszę, daj mi szansę’. W tym czasie przestałem się bać wysokości, która przerażała mnie od dzieciństwa. Trzęsły mi się nogi ilekroć spojrzałem w dół z apartamentu babci na dziesiątym piętrze. Teraz przebywanie w powietrzu zaczęło mi smakować i cieszyła mnie oglądana z góry panorama”. „Treningi posuwały się naprzód i wkrótce nadszedł oczekiwany dzień. Doskonale pamiętam, że w tamtym roku Doroczne Święto Sportu i Kultury wypadło dwunastego stycznia, a nie jak zwykle jedenastego. Dziewiątego Swami przyjechał na lotnisko popatrzeć na nasze ćwiczenia. Obejrzał je i na chwilę przed wyjazdem spojrzał na mnie, pytając niespodziewanie: ‘Czego pragniesz?’. Był tak łaskawy i kochający, że nie wątpiłem, że o cokolwiek poproszę, otrzymam to od Niego. Ale sukces występu na paralotniach tak bardzo zajmował moje myśli, że nie mogłem skupić się na niczym innym. Natychmiast odpowiedziałem: ‘Swami, pobłogosław mnie sprzyjającym wiatrem’. To bardzo ważne, bo byliśmy całkowicie zależni od pogody. Odrobina wiatru za mało lub za dużo może skazać nas na niepowodzenie. Jesteśmy całkowicie zdani na łaskę boga wiatru”. „Swami odpowiedział: ‘Będziesz go miał, będziesz go miał’. Potem patrząc na naszego instruktora, brygadiera Sandhy z armii indyjskiej, podkreślił: ‘Najważniejsze jest bezpieczeństwo. Odpowiadam przed rodzicami za zdrowie i życie tych studentów, a ty z kolei odpowiadasz przede Mną. Zachowaj więc wszelkie środki ostrożności. Najpierw myśl o bezpieczeństwie, a potem o wszystkim innym. I nie zapominaj, że warunki lądowania na lotnisku i na stadionie są zupełnie różne. To bardzo ważne, żeby ćwiczyli na stadionie’”. Tak oto tego ranka skończyły się treningi na lotnisku. Swami przebywał wyłącznie z chłopcami z Brindawanu. Wieczorem na stadionie miały odbyć się próby przygotowanych przez kampusy konkurencji i spodziewaliśmy się na nich obecności Swamiego. Swami przyszedł. Kampusy prezentowały je po kolei. Pominięto jednak loty na paralotniach. Problemem był niesprzyjający wiatr. Biorąc pod uwagę ostrzeżenie Swamiego dotyczące naszego bezpieczeństwa, instruktor nie pozwolił nam lecieć. Swami nieustannie spoglądał w niebo. Nauczyciele, zaczęli sprawdzać sprzęt. Swami nie ruszał się z miejsca, czekając na paralotnie. Mieliśmy dylemat. Wtedy kierownik, zdobywszy się na odwagę, podszedł do Bhagawana i rzekł: „Swami, za chwilę chłopcy wsiądą na paralotnie. Jeśli Bhagawan życzy sobie, może udać się do mandiru, przyjąć arathi, zakończyć bhadżany i wrócić. Do tej pory chłopcy już będą w powietrzu”. Bhagawan łaskawie zgodził się na tę sugestię. Zanim jednak wsiadł do samochodu, ponowił ostrzeżenie: „W porządku, ale najważniejsze jest bezpieczeństwo”. Gdy odjechał, pierwszym zawodnikiem, który wystartował z lotniska był Pratim. Nie miał pojęcia, że Swami opuścił stadion. Oczekiwano od niego, że poleci w górę, poczeka na partnera i wspólnie wylądują na stadionie. „Miałem tam lądować po raz pierwszy”, opowiada. „Do tej pory krążyliśmy jedynie w powietrzu unosząc się nad ziemią i wracaliśmy, żeby wylądować na lotnisku”. Zgodnie z ostrzeżeniem Bhagawana, lądowanie na stadionie było zupełnie czymś innym. Z jednej strony obiektu znajdują się wzgórza, a z drugiej niższe od nich budynki. Zatem wiatr uderza we wzgórza i odbija się od nich. Spodziewaliśmy się w górze turbulencji. Tak delikatny przyrząd jak paralotnia mógł z łatwością zostać strącony w powietrznych zawirowaniach. W każdym razie, Pratim był teraz w górze – płynął po niebie i cieszył się widokami czekając na partnera. Pamięta tamte chwile: „Z tej wysokości wszystko wygląda płasko, zarówno dziesięciopiętrowe budynki jak parterowe domy. Myślałem sobie, że być może tak samo wyglądamy w oczach Boga. Z wyżyn, na jakie się wznosi, wszyscy zdajemy się tacy sami”. Pogrążony w rozmyślaniach Pratim nucił pod nosem. Nagle odezwał się pager[3] i przekazał mu wiadomość, że jego partner wystartował. Brygadier prosił go zaniepokojonym tonem: ‘Pratim, chcę, żebyś zlokalizował stadion’. „W tym momencie spojrzałem w dół między nogami i odkryłem, że nie dostrzegam ziemi”, wspomina Pratim. „Zacząłem gorączkowo szukać stadionu. Dopiero wtedy pojąłem powagę sytuacji. Pogrążony w zadumie i śpiewie, nieświadomie wzbiłem się zbyt wysoko. Był wieczór i ciepłe powietrze z ziemi uniosło mnie na wznoszącej się spirali. Przyjrzawszy się jednak uważnie dostrzegłem to miejsce. Wyglądało jak niewielki talerz, a posąg Hanumana mający prawie dwadzieścia metrów wysokości wydawał się mniejszy od mojego małego palca. Instruktor krzyczał teraz: ‘Czy masz pojęcie jak bardzo jesteś wysoko? Co najmniej na 900 metrach! Natychmiast zejdź niżej!’. Wypełniłem jego instrukcje i zredukowałem wysokość bez żadnych problemów.
Pratim na paralotni przed Swamim
Teraz miałem lądować. Doskonale znałem trasę biegnącą nad akademią muzyczną, kampusem Instytutu, liceum, szkołą podstawową i szpitalem ogólnym. Dalej wystarczyło gładko opuścić się w dół. Ale tego wieczoru, w swoim niecierpliwym entuzjazmie zaprezentowania Swamiemu swojego niezwykłego talentu, postanowiłem polecieć na skróty. Zamiast więc unieść się nad podstawówką i nad szpitalem ogólnym, skręciłem nad podstawówką. Dlaczego? Bo nie mogłem doczekać się chwili, kiedy Swami klepnie mnie po plecach, a potem koledzy powitają mnie w akademiku jako bohatera i ‘gwiazdę rozgrywek sportowych’”.
„Opanowany przez niespokojne emocje, szybko skręciłem i w następnej chwili odkryłem ku swojemu przerażeniu, że zmierzam kursem kolizyjnym prosto na wysoką kolumnę zakończoną globusem, ustawioną przed muzeum Chaitanya Jyothi. W głowie miałem pustkę. Zderzenie wydawało się nieuniknione. Nie wiedziałem, co robić. ‘Zwiększ obroty silnika! Wzbij się w górę!’, ponownie krzyczał instruktor. Zrobiłem to w odpowiednim momencie. Dzięki Bogu! Ominąłem kolumnę o włos. Udało mi się przelecieć obok niej dzięki jakiejś nieznanej mi sile. Kiedy otworzyłem oczy, ujrzałem przed sobą jeszcze większą przeszkodę! Kolumna była już za mną, ale czekało mnie zderzenie z samym muzeum. ‘Skręć o 180º!’. Mój niestrudzony inspektor włączył się ponownie. Natychmiast to zrobiłem. Byłem uratowany”. „Teraz znalazłem się na kursie. Pomyślałem, że dam sobie trochę czasu, zrelaksuję się w powietrzu i po kilku minutach spróbuję wylądować. ‘Pratim, uwolnij nogi! Lądujesz!’. Instruktor był skupiony całkowicie na mnie. Nie miałem wyboru. Musiałem wykonać jego rozkaz, chociaż moja prędkość była zbyt wysoka. Na ogół nogi (na które lądujemy) wytrzymują prędkość do 20 km/godz., ale ja leciałem z prędkością 40-50 km/godz. Musiałem się rozbić. Nie było innej możliwości. Kiedy byłem na wysokości trzystu metrów nad ziemią, przypomniałem sobie nagle, żeby wcisnąć hamulce i spadać powoli. Jednak właśnie wtedy potężny podmuch wiatru uniósł mnie i w następnej sekundzie spadłem. Głuche uderzenie! Leżałem płasko na ziemi! Zanim zdążyłem się zorientować czy żyję czy nie, usłyszałem huk! Zwalił się na mnie cały trzydziestokilogramowy sprzęt. Pamiętałem tylko o jednej rzeczy – żeby krzyknąć ‘Sai Ram!’. Było cicho jak makiem zasiał. Wszyscy byli przerażeni, wielu sądziło, że nie żyję. Inni myśleli, że mój kręgosłup rozpadł się na kawałki. Ja miałem w głowie tylko jedną myśl: „O mój Boże! Co ja teraz powiem Swamiemu? Jak stanę przed Nim?’.Instruktor i nauczyciele podbiegli do mnie. Żyłem, oddychałem i zachowałem świadomość. Natychmiast zabrano mnie do szpitala ogólnego. Lekarze dokładnie mnie zbadali i oświadczyli, że nie znaleźli w moim ciele żadnej anomalii z wyjątkiem kilku siniaków, wymagających opatrzenia. To było niewiarygodne. Nic mnie nie bolało, nie miałem urazu psychicznego – żadnego śladu po wypadku”. „Następnego dnia Bhagawan przyszedł na stadion. Na szczęście pozwolono mi wystąpić i tym razem wylądowałem doskonale! Natychmiast przebiegliśmy stadion i wpadliśmy na podwyższenie, żeby uklęknąć u lotosowych stóp Sai Baby. Był taki z nas dumny. Wręczył każdemu z nas ogromny puchar. To był fantastyczny moment! Finał naszych wysiłków na paralotniach nie mógł być bardziej boski i błogosławiony”.
Pratim (pierwszy z lewej) po wylądowaniu biegnie do Swamiego