Rozdział 6 Edukacja na nową
epokę Jedynym dowodem na istnienie Boga jest zjednoczenie
się z Nim. Jest On pokojem, dobrocią, jednym bez drugiego.
Upaniszada Mandukja
Obudziły nas słodkie dźwięki oddalonego śpiewu.
Zbliżając się do otaczającego posiadłość muru stawały się coraz głośniejsze, a
potem, oddalając się, stopniowo zanikały. Wiedzieliśmy, że to nagar sankirtan, podczas którego
studenci idą grupami przez wioskę otaczającą Brindawan i śpiewają bhadżany, święte pieśni indyjskie. Był
to pierwszy dzień ‘Kursu Indyjskiej Kultury i Duchowości’. Od tej chwili
codziennie przez miesiąc nagar sankirtan
miał witać każdy nowy świt. Godzinę później, gdy jedliśmy śniadanie,
usłyszeliśmy odgłosy płynące z pandalu.
Patrząc przez okno ujrzeliśmy grupę studentów uczących się podstaw jogi. To
kolejny codzienny, poranny rytuał. W drugim pandalu, służącym jako sala jadalna
dla studentów, Indra Dewi uczyła pozycji jogi ubrane w sari studentki. Nauczycielem
pod naszymi oknami był Mukunda Shah, Hindus z Londynu, który przyjechał tutaj z
wizytą. Powiedział do mnie: „Pewnego dnia przyszedłem
na darszan Swamiego w Whitefield i
gdy znalazłem się w tłumie, ktoś przeszukał mi kieszenie. Straciłem tysiąc
rupii. Swami musiał się o tym dowiedzieć, ponieważ zaprosił mnie, żebym
zamieszkał w aśramie na okres trwania kursu i uczył jogi – co robię właściwie
przez całe życie”. „Jakie
miałeś plany, zanim cię obrabowano?”. „Chciałem trochę dłużej zostać w Bangalore
i wziąć udział w kilku kolejnych darszanach.
Kiedy skradziono mi pieniądze przeznaczone na wydatki w Indiach, postanowiłem wrócić
prosto do Anglii. Cóż, zamiast tego jestem tutaj!”. Nigdy nie widziałem nikogo tak zadowolonego z
faktu, że został okradziony. Po zajęciach z jogi odbywała się medytacja, a
później śniadanie. O 9:00 studenci byli gotowi do pierwszego wykładu. Ten kurs, odbywający się w okresie letnich
wakacji, był naprawdę godny uwagi. Odbył się po raz pierwszy w 1972 r. i teraz,
dwa lata później, tak wielu studentów uniwersytetów indyjskich zapragnęło wziąć
w nim udział, że Swami zarządził egzaminy wstępne. Przeprowadzili je wielbiciele
w większych miastach. Sędzia G.K. Damodar Row zorganizował je w Madrasie, gdy przebywaliśmy
tam. Taki system dawał nadzieję na wybór poważnych studentów, wybranych spośród
rzeszy tych, którzy chcieli tylko pojechać na wycieczkę lub byli po prostu
ciekawi. Pomimo strajku kolejarzy, na rozpoczęcie
kursu dotarło do Brindawanu około 500. z nich – niektórzy z odległych części
Indii, leżących tysiące mil dalej. Była tu również grupa amerykańskich
studentów i osoby z innych krajów. Zanim weszliśmy do pandalu, aby wziąć udział
w inauguracji, do mieszkania wbiegła Kanta Dewi. Miała błyszczące oczy i
machała wydrukowanym programem. „Co za uczta duchowa!”. Była szczerze zadowolona,
że przebywa tutaj jako jedna z trzech dorosłych osób pełniących rolę obserwatorów,
dysponujących pozwoleniem na pobyt w Brindawanie i na udział w zajęciach. Zrozumiałem co miała na myśli przeglądając
spis nazwisk wykładowców i tytuły referatów. Bardzo chciałem spotkać i
posłuchać niektórych z nich. Na przykład pana R.R. Diwakara – autora, uczonego,
polityka, ministra informacji i mediów w gabinecie premiera Nehru, a później
gubernatora Biharu. Ten popularny przywódca miał dać serię wykładów
poświęconych ‘stanom świadomości’ – będących tematem jednej z jego opublikowanych
książek. Na liście mówców znalazł się również dr T.M.P.
Mahadevan, dyrektor Ośrodka Zaawansowanych Studiów Filozoficznych na Uniwersytecie
w Madrasie. Tematem jego wykładu miała być Adwaita Wedanta i Gita. Byłem
świadkiem niektórych z jego interesujących wystąpień i raz, wiele lat temu,
materializacji złotego lingamu w kształcie wisiorka, który Swami stworzył dla
niego w pewnym madraskim mieszkaniu. Było to w przeddzień wyjazdu dr Mahadevana
na konferencję filozoficzną w Grecji. Jedną z osób, których krótkie wystąpienia
miałem okazję podziwiać na spotkaniach u Baby i które pragnąłem usłyszeć, był
dr V.K. Gokak, dyrektor Letniego Kursu, mający skupić się na zagadnieniach
‘kultury Wschodu i Zachodu’. Gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy był wicerektorem
Uniwersytetu w Bangalore. Wkrótce po przejściu na emeryturę przyjechał do Sai
Baby, żeby ofiarować Mu swoją pomoc w rozwijaniu programu edukacyjnego.
Pomijając, że był wybitnym pedagogiem, Gokak był także dobrze znanym poetą i
pisarzem indyjskim, który zanim spotkał Swamiego, spędził wiele lat na
poszukiwaniach duchowych. Ponieważ część wykształcenia zdobył w Oxfordzie, mógł
w interesujący sposób porównywać kulturę Wschodu i Zachodu. Wiedziałem, że jego
duchowa filozofia jest silnie zabarwiona ideami Śri Aurobindo[1],
przemawiającymi również do mnie. Na liście znalazło się wielu profesorów oraz
doktorów prawa, literatury i filozofii, jak również niektórych szanowanych
przedstawicieli władz, takich jak generał K.M. Cariappa, pierwszy naczelny
dowódca armii wolnych Indii, potem wysoki komisarz indyjski w Australii i Nowej
Zelandii i przez kilka lat przewodniczący Indyjskiej Rady Sportu. Wszyscy oni byli wielbicielami Sai Baby, poświęcającymi
altruistycznie swój czas i talenty na wsparcie zaawansowanych prac
zainicjowanych przez Swamiego na polu edukacji. „I
pomyśleć, że właściwie nie chcieliśmy brać udziału w kursie!”, powiedziałem. „Im
mniej ludzi dookoła Swamiego, tym bardziej nam się podobało. To nie pierwszy
raz Swami wie lepiej niż my co powinniśmy
zrobić. Zna nas dokładniej niż my siebie”. „Jak to zrobił tym razem?”, spytała Kanta
Dewi. „Polecił Gokakowi napisać do mnie i przekazać
wiadomość, że oczekuje ode mnie trzech referatów związanych tematycznie z
kursem. Nie miałem pojęcia, w jak znakomitym towarzystwie się znajdę”. Z jakichś własnych niezbadanych powodów Baba
cieszył się dając mi tak zatrważające zadania. Pierwszy raz miało to miejsce
wkrótce po tym jak Go spotkałem. Przesłał mi wiadomość, że chce abym następnego
wieczoru wystąpił na Jego podium w Madrasie. Kurier, który przyniósł to przesłanie,
poinformował mnie, że Baba oczekuje, że wygłoszę jedno lub dwa wstępne przemówienia
przed głównym dyskursem Swamiego. Drugim przedmówcą miał być dr T.M.P.
Mahadewan. Spodziewano się 20 000 słuchaczy. Wygłaszałem już referaty przed małymi grupami
w kwaterze główniej Towarzystwa Teozoficznego, gdzie mieszkałem przez pewien
czas, ale myśl o 20 000. wpatrzonych we mnie w oczekiwaniu twarzy
paraliżowała moją zdolność myślenia. Jednak Swami był obok na podwyższeniu i
wszystko poszło dobrze. Nauczył mnie raz na zawsze, że zaspokojenie oczekiwań
wielkiego tłumu nie jest trudniejsze od zaspokajania oczekiwań kilku osób.
Znalazłem się w kilku podobnych sytuacjach – spontanicznych lub bliskich spontaniczności
– podsuwanych mi od niechcenia przez Babę. Bez względu na moje uczucia, nigdy
nie pomyślałem, żeby Mu odmówić. Ktoś we mnie – mądrzejszy niż moje małe,
codzienne ‘ja’ – był dumny i szczęśliwy, że służy w sposób wskazany przez
Swamiego. Gdy w Madrasie dotarła do mnie prośba Baby o
trzy wystąpienia na Letnim Kursie, moje książki źródłowe znajdowały się w
Australii. Na szczęście miałem ze sobą kopię dwóch swoich esejów o ‘boskich
inkarnacjach’ i o ‘bhakti jodze’. Mogłem oprzeć na nich dwa referaty. Jeśli
chodzi o trzeci, to postanowiłem omówić miejsce teozofii w indyjskim renesansie
ubiegłego wieku (XIX w.). Znałem ten temat i czułem, że indyjscy studenci powinni
dowiedzieć się o tym czegoś więcej, jako, że był to punkt w którym Wschód
spotykał się z Zachodem i łączył je w zrozumieniu. Kanta
Dewi wyszła z Iris, a ja skierowałem się do sekcji pandalu przeznaczonej
dla panów. Studenci – po jednej stronie ubrani na biało mężczyźni, po drugiej
kobiety w barwnych sari – siedzieli wyczekująco na krzesłach, zaopatrzonych po
prawej stronie w szerokie podłokietniki mające kształt blatów do pisania. Na zewnątrz rozbrzmiewał sennie dzwonek Gity.
Lekki wiatr szeptał coś w liściach drzew i przynosił z ogrodu delikatne
zapachy. Baba, wyglądający jak niewinne, radosne dziecko, usiadł na podium.
Miejsce obok Niego zajął dr Gokak, opanowany i poważny, a dalej minister rządu
stanowego, który przybył tutaj wygłosić mowę inauguracyjną. Dr Gokak krótko przedstawił ministra, który
przemawiał dosyć długo. Potem wstał Swami. Siedząc z boku podium widziałem
twarze studentów ożywione w tej chwili entuzjazmem. Pomyślałem, że uprzejmie
wysłuchali kolejnych prelegentów, nie zważając na ich klasyfikacje, ale tym,
którego naprawdę pragnęli zobaczyć i posłuchać był Baba. Posiadał w Sobie tę
witalną świeżość, tę autentyczność połączoną z całkowitym brakiem
pretensjonalności, co poruszało młodsze pokolenie. Teraz zapalił lampkę, zaśpiewał krótki bhadżan
i wyjaśnił cel kursu, który miał przenieść studentów poza granice zwykłej
edukacji i otworzyć im drzwi do bogatych zasobów mądrości przechowywanych w
starożytnych tekstach indyjskich. To było ich dziedzictwo, ich prawo, którego
odmawiano im w nowoczesnych szkołach naśladujących szkoły zachodnie, kładące
zbyt duży nacisk na świecką wiedzę skierowaną na sprawy materialne. Człowiek
musi również wiedzieć jak żyć. Uczy go tego duchowa kultura Indii, wskazująca
na jego prawdziwą tożsamość i cel egzystencji na Ziemi. Ze względu na wielką ilość studentów w małym
kampusie Brindawanu, konieczne były pewne zasady i przepisy. Wszyscy musieli
ich przestrzegać. Taka dyscyplina sama w sobie była dobrym treningiem, ponieważ
w życiu przyjemność i ból zamieniają się nieustannie miejscami. Zatem w
kampusie należało praktykować prawdziwe braterstwo. Pamiętajmy boską zasadę
ożywiającą wszystkich ludzi: „Niechaj wasze oczy i uszy wzbraniają się przed
zauważaniem różnic wywołujących konflikty. Niechaj wasze ręce wzdragają się
przed angażowaniem w niewłaściwe zadania. Niechaj wasze języki nie plamią się
nikczemnymi rozmowami. Bądźcie wytrwali w praktykowaniu czystości myśli, słów i
uczynków, bo to najważniejsze przesłanie nieśmiertelnej kultury indyjskiej.
Lektorzy, którzy odpowiedzieli twierdząco na zaproszenie organizatorów, przedstawią
wam różnorodne aspekty tej kultury”. (Nawiasem mówiąc czesne, zakwaterowanie i
wyżywienie były bezpłatne.) Ceremonię inauguracyjną zakończyło wystąpienie
Swamiego. Potem była przerwa na poranną herbatę, a następnie pierwszy wykład
zatytułowany „Wprowadzenie do ‘Jogasutr’ Patandżalego”. Wygłosił go prof. N.A.
Nikan, absolwent wydziału filozofii w Cambridge i były wicerektor Uniwersytetu
w Mysore, piastujący tam obecnie stanowisko profesora filozofii. Przemawiający w przystępny i interesujący sposób
mówca, prof. Nikan wygłosił na kursie dwa cykle wykładów – jeden poświęcony
Patandżalemu, a drugi Upaniszadom. To wystąpienie i poranna dyskusja trwały do
południowej przerwy na obiad. Po południu wysłuchaliśmy dwóch wykładów
poświęconych Wedom i starożytnej kulturze indyjskiej. O 17:30 studenci ponownie
zgromadzili się w pandalu, gdzie przedstawiciele indyjskich stanów śpiewali bhadżany.
Potem ustawiono krzesła wzdłuż ścian, pozostawiając wolny cały środek. Miano
tam stłoczyć słuchaczy w sposób znany jedynie Hindusom. Ludzie wpływający do środka główną bramą
rozlewali się po ścieżkach ogrodu i docierali do pandalu. Byli w różnym wieku.
Przyjechali z Bangalore samochodami i autobusami. Szybko zajęli miejsca, a pozostali,
skrzyżowawszy nogi usiedli bardzo blisko siebie tuż za studentami, na ziemi pokrytej
piaskiem. Kiedy zajęto każdy centymetr powierzchni, spóźnialscy ustawili się
wzdłuż podniesionych ścian, w pobliżu naszego domu. O 18:30 wybrane studentki i studenci streścili
wygłoszone tego dnia wykłady. Kiedy przemówienia dobiegały końca zobaczyłem
Swamiego wychodzącego z domu. Najpierw skierował kroki do drzewa, przy którym
czekała Sai Gita, trzymająca w podniesionej trąbie girlandę kwiatów. Był to
przyjęty rytuał. Swami brał girlandę, a potem karmił i poklepywał słonicę. To
cieszyło Gitę, podobnie jak przyglądających się temu ludzi, zwłaszcza tych z
aparatami fotograficznymi. Następnie Swami spokojnie skierował się do pandalu i
wszedł na podium. Ponieważ zaczęły kąsać komary, a ja nie miałem
żadnego repelentu, zmuszony byłem wrócić do domu i usiąść za siatką na moskity
rozpiętą w otwartym oknie. Dwa nasze okna wychodziły na pandal, więc Joel,
Diana, Chrissie i my mieliśmy dużo miejsca. Baba wstał i czekał na ustawienie mikrofonu.
Blisko Niego z notatnikiem w dłoni i przed wyżej umieszczonym mikrofonem stanął
znany uczony, dr S. Bhagawatam, służący Swamiemu za tłumacza. Baba, dając
długie dyskursy dla dużych zgromadzeń, mówi zwykle w Swoim ojczystym języku
telugu. Większość wykładów była wygłaszana po
angielsku i jeśli jakiś pandit wypowiadał się w rodzimym języku, podobnie jak
Baba, tłumaczono jego wykład na angielski, zrozumiały dla wykształconych ludzi
w całych Indiach. Ze swoimi czternastoma głównymi językami i
setkami dialektów, Hindusi, jako naród, cierpią z powodu takich samych
utrudnień w komunikacji językowej, jak Europejczycy. Język angielski jest
jednym z dobrodziejstw pozostawionych tu przez Brytyjczyków. Wąskie ultranacjonalistyczne
grupy występowały przeciwko jego dalszemu używaniu, ale ma on istotną wartość
praktyczną jako łącznik – co ilustrował ten kurs. Baba, jak zwykle, rozpoczął spotkanie słodką
pieśnią, będącą myślą przewodnią dyskursu, który miał za chwilę wygłosić. Potem
omówił jeden z aspektów Wed, tłumacząc za pomocą przypowieści i analogii jego
głębsze znaczenie i odniesienie do życia. Częste wstawianie krótkich opowiadań
rzucających światło na głębokie prawdy stanowi tradycję wielkich nauczycieli świata,
takich jak Budda, Jezus i Ramakriszna. Wieczorne wystąpienia Swamiego na Letnim
Kursie są publikowane każdego roku w formie książkowej i noszą tytuł ‘Letnie
Ulewy’. (Przez cztery tygodnie Sai Baba wygłosił 28 wykładów). Mała Chrissie przerwała zabawę i szczebiotanie,
by posłuchać głosu Swamiego, choć nie miała pojęcia o czym mówi. Po chwili
poszła spać. Kompletną ciszę i spokój pandalu przerywały tylko wybuchy śmiechu,
gdy Swami rzucał żartobliwe uwagi. Około 20:30 Baba zakończył dyskurs bhadżanem.
Przez dziesięć minut przewodniczył chóralnemu śpiewaniu, a potem, podczas
ofiary ognia – arathi, zszedł z podium
i udał się do Swojej siedziby. Tłumy rozproszyły się, a studenci poszli na
kolację. To był długi, aktywny dzień, od przedświtu do ósmej trzydzieści wieczorem. Następny będzie równie intensywny, podobnie
jak kolejne – przez miesiąc, sześć dni w tygodniu. Niedziele będą trochę
łatwiejsze: służba społeczna rankami i lekcje dykcji kończone popołudniowym
konkursem oratorskim. My, na szczęście, mogliśmy przetrwać kurs w nieco
lżejszych warunkach. Czując, że nie mamy ochoty udać się do pandalu, mogliśmy
słuchać wykładów siedząc lub leżąc na łóżku. Nawet uwalniając się pod zimnym
prysznicem od żaru dnia słyszeliśmy wpływający przez otwarte okno głos profesora
lub pandita, przybliżający nam mądrość starożytnej Arjawarty[2].
Było to niepowtarzalne, transformujące duszę doświadczenie. Celem wyższej edukacji na Zachodzie jest
przygotowanie studentów do zawodu lekarza, inżyniera, uczonego, nauczyciela...
Z trudem ofiarowuje im się nie więcej niż przedsmak ich rodzinnej literatury,
sztuki i historii. Czyni się bardzo niewielki wysiłek, jeśli w ogóle, żeby
pokazać im prawdziwy cel egzystencji, właściwy sposób życia i umierania. Niestety, ta świecka edukacja została sprowadzona
do Indii. Towarzysząca jej technologia podnosi indyjskie standardy egzystencji,
ale reprezentowana przez nią materialistyczna filozofia jest czymś, czemu
należy się przeciwstawić. W przeciwnym wypadku tragiczna próżnia duchowa Zachodu
wchłonie ostatnią wschodnią fortecę wiary i nadziei. Z powodów znanych jedynie samemu Bogu, Indie
były zawsze duchową matką świata. W ich starożytnej mądrości kryją się ziarna
wszystkich myśli i praktyk religijnych. Mimo to wielu synów tego kraju,
zahipnotyzowanych materialnym rozwojem i dobrobytem, wielbi zachodniego boga
Mamony, nie uświadamiając sobie ostatecznej, smutnej pustki, którą nieuchronnie
ze sobą przynosi. Baba podejmuje odpowiednie działania, aby
zatamować ciemny strumień pozbawionej Boga filozofii. Uważa, że trzeba
odmłodzić i odnowić duchowe życie Indii. Indie muszą stać się ponownie
nauczycielem świata. Jedynie wtedy świat zostanie zbawiony od samego siebie. Letnie Kursy w Whitefield są tylko małymi
próbkami wielkich rzeczy, jakich Baba planuje dokonać i jakich już dokonuje.
Rozpoczął od utworzenia koledżu uniwersyteckiego dla kobiet w Anantapur, kilka
mil do Swojego aśramu w stanie Andhra Pradesh. Drugi koledż, przeznaczony dla
mężczyzn, założył w Whitefield w stanie Karnataka. Zostały otwarte przed naszym
wyjazdem z Indii w 1970 r. Po powrocie odkryliśmy kilka nowych koledży w
różnych częściach kraju. Jego plan się nie zmienił. Postanowił powołać w każdym
stanie co najmniej dwa koledże uniwersyteckie. Studenci uczą się tam nie tylko wybranych
zawodów, ale poznają również duchowe znaczenie życia, wyjaśniane przez ich
własną starożytną kulturę i opisane w Wedach, Upaniszadach, Bhagawad Gicie, Brahmasutrach,
w wielkich eposach i Puranach oraz w wielu rozprawach poświęconych filozofii i
praktyce jogi. Starożytnej mądrości zawartej w tych dziełach,
nazywanej przez Aldousa Huxley’a[3]
‘filozofią wieczystą’, nauczali wielcy nauczyciele wszystkich czasów. Leży ona
u podstaw każdej religii. Duchowe instrukcje udzielane przez Sai Babę Jego studentom
nie mają wąskiego, wyznaniowego charakteru. Ich szeroka podstawa i głębia
umożliwiają lepsze rozumienie własnych tradycji religijnych, bez względu na to
jakie są. Instrukcje te pomagają znaleźć odpowiedzi na podstawowe pytania
zadawane przez ludzkie serca: dlaczego tutaj jesteśmy, jak powinniśmy żyć, jaki
jest cel życia i jakie znaczenie ma śmierć? Osób wyruszających w świat z koledży Swamiego
jest niewiele w porównaniu z osobami opuszczającymi koledże świeckie. Mimo to,
jak zakwas w chlebie, mają siłę zdolną pociągnąć za sobą innych ludzi. Jak
powiedział Jezus: „Królestwo Niebieskie podobne jest do zaczynu, który pewna
kobieta wzięła i włożyła w trzy miary mąki, aż się wszystko zakwasiło[4]”. Tych kilku pociągnie za sobą innych na wzór
powiększających się odsetek lub toczącej się po zboczu kuli śnieżnej. Swami
mówi, że niektórzy najlepsi studenci istniejących już koledży zostaną
nauczycielami, profesorami i kierownikami Jego przyszłych koledży, w miarę ich
powstawania, aż obywatele wykształceni w duchu Sai staną się potęgą tego kraju
we wszystkich zawodach: w handlu, polityce i każdej dziedzinie życia. Ostateczny plan Baby przewiduje powołanie
większej liczby koledży dla kobiet niż dla mężczyzn, ponieważ w kobietach –
wznoszących na wyższe poziomy nowe pokolenia – dostrzega potężniejszy zaczyn
niż w mężczyznach. Mówi, że matki są pierwszymi duchowymi nauczycielkami dzieci
i mają wielki wpływ na ich przyszłość. „Matki kształtując siłę duchową stają
się źródłem dobrego lub złego losu narodów. Jeśli chcecie się dowiedzieć jak
bardzo rozwinięty jest jakiś naród, przyjrzyjcie się matkom. Czy są wolne od
lęku i obaw, czy wypełnia je miłość do wszystkich istot, czy odznaczają się
męstwem i cnotą? Jak rozwijają się matki, tak rozwijają się narody. Słodycz
kultury zależy od matek”. Ile czasu zajmie Babie zakończenie pierwszego
etapu Jego życiowej misji wprowadzania zmian w Indiach, skoro wdrażając te programy
edukacyjne łączy je z inną, nieprzerwanie trwającą pracą – nauczaniem tłumów i pojedynczych
osób? Przy jakiejś okazji zadałem Mu to pytanie. „Niedługo”, odpowiedział zaskakując mnie tym
stwierdzeniem. „Najtrudniejszy jest zawsze początek – kładzenie fundamentów. Teraz ruszamy do przodu”. „Wiem Swami, że planujesz, aby Indie stały
się ponownie duchowym nauczycielem świata. Ale czy Ty sam będziesz nauczał za
granicą?”. „Tak, będę, jeśli przyjdzie na to odpowiedni
czas”. Rewolucjoniści i reformatorzy starają się zmienić świat wpływając od
zewnątrz na istniejący, wadliwy system społeczny. Ale wcześniej czy później
nowo zainstalowany ‘idealny’ system oprze się na tej samej skale co stare systemy
– na ludzkim egoizmie, pożądliwości, chciwości, lęku i ignorancji. Baba pracuje od wewnątrz, starając się zmienić
nasze serca. Kiedy osiągniemy wystarczająco wysoki poziom, systemy społeczne
same zatroszczą się o siebie. Człowiek jest w połowie zwierzęcy i w połowie
boski, jest kimś pomiędzy nimi dwoma. Cechy zwierzęce zmierzają w powolnym
procesie ewolucji do boskości. Ale czy człowiek, wobec obecnego stanu wiedzy
technicznej, może pozwolić sobie na powolny proces ewolucyjny? Magazynuje w
różnych miejscach wystarczająco potężne bronie nuklearne, by wielokrotnie
zniszczyć świat. Istnieje poważne ryzyko, że człowiek-zwierzę wywoła III wojnę
światową – nuklearny holokaust. „Jeśli tak się stanie”, jak to wyraził pewien
dobrze poinformowany przywódca, „następna wojna będzie na łuki i strzały”, co
bardziej niż inne argumenty przypomina każdemu, że rodzaj ludzki wróci do epoki
prymitywizmu. Rozpaczliwie potrzebujemy Boga-człowieka,
Awatara, znającego alchemiczną formułę przemiany ciężkiej jak ołów ludzkiej natury
w boskie złoto. Częścią tej formuły jest nieodparta moc Jego miłości, połączona
z ożywioną na nowo starożytną mądrością ‘filozofii wieczystej’. W obecnych
czasach człowiek rozwinął się wystarczająco, aby ta stara-nowa Wiedza była
przekazywana bardziej bezpośrednio niż kiedykolwiek przedtem zwykłym ludziom.
Czym więc jest ta mądrość, ta filozofia, której słucha się znowu, przekazywana
z nową jasnością i wyrazistością przez Głos dźwięczący autorytetem i mocą?
cdn. tłum. J.C.
[1]Śri Aurobindo – Aurobindo Ghose lub Aurobindo
Ghos (1872-1950 r.) indyjski filozof,
prozaik, poeta, krytyk literacki, tłumacz i publicysta. [2]Ariawarta – historyczna
nazwa dzisiejszej północnej części subkontynentu indyjskiego, w tym części
terytorium Nepalu, Pendżabu i Sangh. [3]Aldous Huxley (1894-1963
r.) – angielski powieściopisarz, nowelista, eseista, poeta. Autor książki
„Filozofia wieczysta”. [4]Ewangelia św. Mateusza
13, 33